355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Janusz Przymanowski » Czterej pancerni i pies » Текст книги (страница 43)
Czterej pancerni i pies
  • Текст добавлен: 16 марта 2022, 19:30

Текст книги "Czterej pancerni i pies"


Автор книги: Janusz Przymanowski


Жанр:

   

Военная проза


сообщить о нарушении

Текущая страница: 43 (всего у книги 58 страниц)

50. We dwoje

Jeleń kolanami ścisnął biodra Łażewskiego i oburącz uchwyt ułapił, wiedząc, że jazda raczej nie będzie spacerowa. Spaść natomiast nie miał ochoty, żeby przed czekającym go spotkaniem gęby sobie nie pokancerować.

Zamigały w pędzie domki przedmieścia. Pochylili się obaj do przodu, by zmniejszyć opór powietrza, i wyskoczyli na ugór. Obróciwszy głowę na lewo Gustlik obejrzał w przelocie baterię przeciwlotniczą rozbitą pociskami jotesów, westchnął z uznaniem. Żal mu się trochę zrobiło, że choć paru granatów nie zdążył ze swej osiemdziesiątkipiątki wystrzelić. Można by teraz sprawdzić, jak rwą żelazo.

Zaraz potem przy zjeździe z nasypu wyniosło ich w powietrze, opadli na most, przeskoczyli go i zahamowali nad rowem rozjeżdżonym i błotnistym.

– Nie wysoko, ale latasz – stwierdził Jeleń.

– Zaczekać? – spytał Łażewski.

– Zaś ale... Nie sam będę wracał.

– To najpierw pannę Honoratę odwiozę, a potem jeszcze raz po ciebie skoczę.

– Dziękuję pięknie. – Ślązak klepnął go po ramieniu.

– Za trzy kwadranse tu będę – obiecał Magneto.

– Dobra.

Gustlik zbiegł na dno rowu, przeskoczył największe błoto i wspiął się po przeciwległej stronie. Spojrzał za siebie, ale po Łażewskim już tylko obłok kurzu został nad nasypem.

Jeleń ruszył szerokim krokiem i zaraz o motocykliście zapomniał. Nawet nie tylko o podchorążym, ale o „Rudym”, o załodze, o wojnie... Takie go myśli zaczęły nachodzić, że coraz o jedną dziurkę pas podciągał, to mundur wygładzał, to czapkę na głowie poprawiał, aż wreszcie, rozejrzawszy się na boki, czy nikt nie słucha, zaczął śpiewać na cały głos: Hen, na górze stoi zamek, w nim ma luba przebywa, przebywa.

Siedzi sobie przy jasnym okienku białe orły wyszywa!

Ani to był zamek, ani na górze stał i luba białych orłów nie miała zamiaru wyszywać, ale pasowała mu ta piosenka. Uśmiechał się, pokręcił głową, że oto w słoneczny dzień idzie tak sobie beztrosko do panny Honoraty, i po małej przerwie zaczął drugą zwrotkę:


 
Dobrze ci jest, moja luba
białe orły wyszywać,
wyszywać, my musimy...
 

Z daleka przyleciał górą narastający świst. Jeleń odruchowo skoczył do przodu, padł w głęboką koleinę czołgową i już leżąc, z twarzą przytuloną do piachu, dośpiewał:


 
...ubodzy wojacy
 

Granat przeniósł, ale rozerwał się niedaleko w polu, wyrzucił słup ziemi i dymu.

– Nie macie gdzie strzelać, pierony?!... – zaklął, otrzepał spodnie i ruszył dalej, kończąc zaczętą zwrotkę:


 
My musimy, ubodzy wojacy
w pustym polu w rzędzie stać.
 

Ukryły go kępy wikliny, pojawił się i zniknął znowu, ale wciąż jeszcze słychać było marszowe śpiewanie:


 
W rzędzie stoim jako skała,
w rzędzie stoim jako mur, jako mur,
wtem nadleci kula rozpalona...
 

Sam potem rozmyślał, czy tak niechcący wyszło z tym śpiewaniem, czy może specjalnie to sobie ułożył, ale fakt faktem, ża panna Honorata z daleka go usłyszała i miała czas, żeby oknem wyjrzeć, a potem udać ogromne zdziwienie, kiedy w progu stanął.

Ubrana była tak samo jak w pierwszy wieczór, ale dniem jaskrawszą czerwienią krzyczały kwiaty na plisowanej spódniczce, a piegi na nosku pojaśniały niczym, nie przymierzając, rodzynki w wielkanocnej babie i trzeba się było mocno nogami w podłogę zapierać, żeby zaraz nie skoczyć i zbierać wargami nie zacząć.

Chwilę tylko patrzyli na siebie, ale ona pewno się zaraz wszystkiego domyśliła, bo kazała mu siadać i czekać, z miejsca ni krokiem nie ruszając, a sama, poróżowiawszy jak majowa jabłonka, wybiegła do kuchni.

Został więc plutonowy Gutlik Jeleń w obwieszonym dywanami i rogami zabitych zwierząt hallu generalskiej willi, w tym samym, pod którego podłogą byli uwięzieni w schronie jej mieszkańcy. Siadł, jak mu kazano, za stołem, a przed nim stały bogate srebra stołowe, kilka rozmaitych talerzy, naczyń i naczyniątek ze starego serwisu. Strach pomyśleć, co by się stało, jakby tak o które niezręcznie zaczepić.

Przechylając się w fotelu zajrzał Gustlik do wielkiego lustra, które wisiało na wprost drzwi wejściowych, poprawił kołnierz munduru i plując w garść przygładził nieposłuszne włosy. Trącił przy tych zabiegach stół, wszystko zabrzęczało, zadzwoniło, ale szczęśliwie nie spadło.

Przez otwarte drzwi do kuchni dobiegało pobrzękiwanie garnków, skwierczenie rozgrzanych skwarek i miły głos dziewczęcy: Ratujże mnie, Boże, ratujże mnie przecie, ratujże mnie, Boże, ratujże mnie przecie bo mnie straszna bieda po sercysku gniecie.

Widać dzień dzisiaj taki śpiewający wypadł, pomyślał Gustlik i pociągnął nosem, węsząc smaczne zapachy. Przysłuchiwał się dalej, a nawet brwi chmurzył przeciw tej biedzie, o której mowa w piosence, i pomacał pistolet maszynowy przewieszony w dół lufą na poręczy krzesła.


 
Zakochałam ci się aż po same uszy,
zakochałam ci się aż po same uszy,
chłopaka przygarnąć radam z całej duszy...
 

Urwała się piosenka i weszła Honorata niosąc na tacy kopiastą porcję jajecznicy, nie mniej niż z tuzina jaj, z wkrojonymi do środka kawałkami mięsa, i spory dzbanuszek z czarną kawą. Postawiła to wszystko na stole, przystanęła obok, wstążki czerwone w warkoczach poprawiając.

– Panna Honorata jak słowik.

– Zaś ale... Pan Gustlik jii.

Oparła o piersi bochenek chleba, po spodzie przejechała ostrzem noża na krzyż i odkrajała dwie pajdy jak do kosy.

– Kto takiej porcji rady da? – wzbraniał się Jeleń.

– Pan Gustlik jak zechce, to każdej da radę – odrzekła bez zastanowienia, a potem jakby się czegoś przestraszyła, lekko przygryzła dolną wargę.

Szukał w głowie, co by tu odrzec na takie grzeczne słowa, ale niczego odpowiedniego nie znalazł, więc kęs chleba odgryzł czym prędzej, żeby nie wyszło, że mruk albo gapa.

Wydostała Honorata z kredensu sporą kryształową karafkę, nie oszczędzając nalała swemu gościowi pełny kielich od wina.

– Sam przecież nie będę.

Nalała sobie, ale tylko na dno, jak panience przystało.

– Panna Honorata to ale zgrabna kuchareczka.

– Najpierw trzeba świeżej świniny nakroić, z cebulką podsmażyć, a dopiero na to jaja.

– A skąd świeża świnina u panny Honorat ki?

– Generałowa miała trzy prosiaki, więc jak wyście odjechali, a przyszła polska piechota...

– Piechota przyszła?

– Nie mówiłam? Przyszła i zanim poszła, to te świnie znalazła. Ja im mówię: „Dobrze, może być gulasz, ale pół szynki mi dacie”. Oni na to: „Damy, jak panna Honorata też nam czego da”.

Jeleń słuchał opowiadania, denerwując się coraz bardziej i złoszcząc, choć nawet nie wiedział czemu. A im bardziej był zły, tym szybciej zmiatał jajecznicę z półmiska, jak to zwykle ludzie nerwowi. W końcu jednak nie wytrzymał i przerwał:

– Chachary ta piechota. Jak trzeba czołgi w ataku osłonić, to w bruzdy wlezą i leżą.

– Ja powiadam: „Dam coś takiego, co mam schowane i z czego będziecie radzi”.

Zakrztusił się Gustlik z przejęcia, ale Honorata palnęła go w kark z rozmachem i trąciła szkłem o szkło. Wypił czołgista duszkiem, a ona ledwo wargi zwilżyła i dalej tłumaczyła, prędkości nabierając.

– No więc jak dostałam mięso, to otworzyłam schron i oddałam ich wszystkich: starego, czterech wartowników i generałową. Trochę się zdziwili, ale wzięli. Tylko broni nie chcieli i tłumaczyli, że po to dobro trochejszczyki przyjdą.

– Trofejszczyki – poprawił Jeleń. – To tacy, co trofeje czyli każda zdobycz bierą. A już jakby taki skarb jak panna Honorata znaleźli...

– Jaki tam ze mnie skarb. Tyle co na sobie i ręce do roboty.

Nalała dziewczyna drugi kielich żołnierzowi i znowu swoim trąciła, nasłuchując, jak ładnie dźwięczy. Jeleń wypił z ulgą i wrócił do jedzenia.

– Pan Gustlik, chciałabym to wiedzieć, jaki ma fach.

– Czołgista.

– A właściwie?

– Celowniczy.

Oderwał się na chwilę od jedzenia i pokazał, jak celuje, wyciągając do przodu rękę, która miała wyobrażać armatę.

– Ba-bach!

Ręką szarpnął odrzut, a kiedy wróciła do położenia wyjściowego, to niechcący trąciła dziewczynę w ramię. Honorata zdążyła trzepnąć go po palcach, ale przysunęła się bliżej, żeby nie miał daleko sięgać.

– Z takiego strzelania profit nieduży, a i wojna się kończy. Generałem pan Gustlik nie zostanie...

Jeleń spojrzał na swoje naramienniki, wychylił się do lustra, żeby twarz zobaczyć, i pokiwał głową na znak, że prawda.

– Więc chciałam wiedzieć, jak pan Gustlik myśli na siebie i rodzinę zapracować?

W kuźni! —rozpromienił się Jeleń, zrozumiawszy nareszcie, o co chodzi.

– Ojciec od młodości w Ustrońskiej Kuźni robił i ja też. Przy młocie. To taka maszyna, że tu się podkłada rozpalone żelazo, a ona z góry jak przyfanzoli...

W ostatniej chwili Honorata powstrzymała opadającą pięść Gustlika, uratowała porcelanę od pogromu, i tak jakoś wyszło, że zaraz potem siedzieli obok siebie, jedno drugie w ramionach trzymając.

– Nie ma czego żałować.

– Nie żałuj, Gustliczku, nie żałuj – szepnęła Honorata unosząc twarz ku niemu.

– Czego żałować, jak wszystko niemieckie? – zamruczał Jeleń pod adresem naczyń na stole.

Odsunęła się dziewczyna, westchnęła i podzwaniając porcelana zaczęła ją zbierać, żeby odnieść do kuchni.

– Nieprawda, nie niemieckie – mówiła rozżalona. – Talerze od Duńczyków, karafka z Polski, kieliszki od Francuzów. Wszystko kradzione na wojnie i jakbym chciała, tobym nawet mogła zabrać.

– Jak zabierać, to lepiej to czarne auto, co panna Honoratka wtenczas mówiła – oświadczył z lekka wstawiony Jeleń i nie bacząc, że dziewczyna wyszła z naczyniami do kuchni, ciągnął dalej: – Ale jak panna Honoratka chce, to możemy talerze do auta, pannę Honoratę do auta...

Po alkoholu Gustlik nabrał odwagi. Sam się zdziwił, że mu jej przed chwilą zbrakło i okazję niezwykłą jak pies różę zmarnował. Jak pies właśnie, i to nie Szarik, który ma rozum większy od niejednego, co na dwóch nogach chodzi diabli wiedzą, co ma na naramiennikach naszyte.

Wstał, przytupnął sobie, leciutko zakołysawszy biodrami ruszył uśmiechnięty na spotkanie dziewczyny. Honorata akurat wybiegła z kuchni, ale lęk miała na twarzy, przemknęła do okna pokoju, wyjrzała i dopiero potem zawróciła do Jelenia.

– Niemcy.

– Gdzie Niemcy?

– I tu, i tam. Z karabinami.

– Co nam paru szwabów. – Jeleń wyciągnął rękę w stronę pistoletu maszynowego.

– Nie rusz! – krzyknęła do niego i tupnęła nogą.

Nalała czarnej kawy do kielicha po alkoholu.

– Pij!

Posłusznie wychylił jeden i zaraz potem drugi. Honorata tymczasem przydźwigał z kuchni wiadro pełne wody.

– Podstaw głowę. Niżej.

Bez słowa się pochylił, a ona wylała mu na ramiona i szyję cały kubeł.

– Niemcy wrócili – szepnęła ręcznik podając.

Jeleń wytrzeźwiał. Ocierając jeszcze twarz podskoczył do jednego, do drugiego okna. Teraz on przejął dowództwo.

– Jest trzecie wyjście?

– Nie.

– A do garażu?

– Do środka. Ale od dworu zamknięty.

– Jest to żelazo, co był nim schron zawarty?

– Jest – pokazała w stronę kominka.

– Powrózek mi potrzebny, mocny a długi.

Pozrzucał stare szable i pistolety umieszczone na słupach podtrzymujących schody, a potem, wygarnąwszy z kąta zdobyczne niemieckie automaty, zaczął mocować je na tych samych miejscach.

Honorata przyniosła duży kłąb sznura do wieszania bielizny i zorientowawszy się w lot, o co chodzi, pomagała plutonowemu przewlekać końcówkę przez kabłąki spustowe.

W ciągu tych kilkudziesięciu sekund, które upłynęły od pierwszego ostrzeżenia Honoraty, przez park podchodzili do willi niemieccy piechurzy – czołowy pluton pułku grenadierów należącego do grupy uderzeniowej generała Steinera.

Skoncentrowawszy na północ od Kanału Hohenzollernów, zwanego dziś Havelkanal, 7 dywizję pancerną i 25 dywizję grenadierów oraz jeszcze tuzin pozbieranych na tyłach batalionów, Steiner niespodzianie zaatakował skrzydło 1 Frontu Białoruskiego. Hitler rozkazał mu przedrzeć się do Berlina.

Trafiwszy na Polaków, na oddziały osłonowe 1 armii, Niemcy odrzucili je pierwszym impetem, liczebnością, ogromną przewagą ognia i posuwali się na południe.

Dobrze uzbrojony i wypoczęty pluton sprawnie wykonywał rozkazy podoficerów. Dwie grupy ubezpieczające zajęły stanowiska za grubymi pniami drzew, gotowe do otwarcia ognia, a czołowa drużyna zbliżała się do zabudowań. Szperacze podskoczyli już do samych drzwi, spróbowali klamki, a jeden załomotał kolbą.

– Wer da? – usłyszeli z wnętrza głos męski, ale niepewny i zalękniony.

– Die Wehrmacht. Aufmachen.

– Och, Gott sei dank! Warte doch, ich bin krank, ein Moment... – wyjęczał w odpowiedzi Gustlik i po cichutku mruknął: – Zaczekajcie, pierony klęte, już ja wam pokażę, jakim chory.

Na palcach pobiegł za Honoratą, która otwierała drzwi prowadzące z mieszkania do garażu. Za nimi drzemała w półmroku duża czarna limuzyna.

Światło wpadające przez przykurzone okienka nad wrotami czerwieniło trójkątną chorągiewkę generalską, na której orzeł z rozprostowanymi skrzydłami trzymał w szponach swastykę. Materiał był usztywniony wszytym w krawędzie drutem.

– Nie wybuchnie? – pytała niespokojnie Honorata podtrzymując lewą ręką wysoko zakasaną spódniczkę, w której ostrożnie niosła coś ciężkiego.

– Nie. Gdzie klucz od auta? – odszepnął Gustlik, wieszając na klamce końcówkę konopnego sznura od bielizny, który prowadził w głąb willi.

– Na haczyku.

Z tablicy na ścianie zdjął elegancki kluczyk wozu, otworzył drzwiczki i wśliznął się do wnętrza.

– Panna Honoratka na siedzenie wysypie – doradził otwierając limuzynę z drugiej strony.

– Nie wybuchnie?

– Nie.

Podczas gdy ona wybierała z podołka i układała na przednim siedzeniu zaczepne niemieckie granaty, Jeleń podszedł do wrót garażu, wsunął pod nie łom, dźwignął i bez większego trudu wysadził z zawiasów.

Honorata skończyła z granatami i pobiegła w głąb mieszkania.

– Ech, du Kranke, mach auf. Schneller! – usłyszał zniecierpliwiony głos jednego ze stojących przed willą żołnierzy i walenie butem w drzwi.

– Ein Moment – zamruczał do siebie Gustlik, wyważając ostrożnie garażowe wrota z drugiej strony.

Teraz były już tylko oparte o framugę – wystarczyło pchnąć mocniej, żeby wywalić. Przez szparę nad nimi zajrzało słońce, rozjaśniając przykurzone wnętrze, złote i srebrne błyski zawirowały w skośnej smudze światła.

Jeleń siadł do wozu, przekręcił kluczyk w stacyjce. Drgnął i do samego końca podskoczył czerwony wskaźnik paliwa – bak pełen. Przed krytyczną próbą plutonowy westchnął głęboko, uniósł kciuk prawej ręki na szczęście, jak zwykł robić przed każdym strzałem z armaty, i nacisnął starter.

Wóz zapalił natychmiast, za co został głaśnięty po kierownicy i przegazowany. Podczas gdy grzał się na ssaniu, Jeleń wyskoczył i podbiegł do drzwi willi.

– Honoratka!

– Lecę przecież! – odkrzyknęła i pojawiła się, niosąc na ręku kurtkę, czapkę i pas befehlsleitera NSDAP.

– Przyda się? Generał jak w cywilu, to taki mundur nosił...

– Panna Honoratka ma głowa – stwierdził z uznaniem Gustlik.

Tak prawdę mówiąc, to głowy w tej chwili nie było widać, bo dziewczyna ustawiała na tylnym siedzeniu koszyk z serwisem, który postanowiła zabrać ze sobą.

– Genug. Mach auf! – usłyszeli głos rozzłoszczonego zwłoką podoficera i zaraz potem ciężki łomot kolb wyłamujących drzwi wejściowe.

– Prawda, dość będzie. Już ja wam otworzę – zamruczał do siebie Gustlik i począł lekko napinać sznur.

Drzwi wejściowe już się chwiać zaczynały, gdy nagle tuż nad głowami grenadierów poszły drzazgi odłupywane kulami, a we wnętrzu załomotały serie automatów. Z brzękiem posypały się szyby z rozbitego okna, zagwizdały pociski. Zaskoczeni padli na ziemię i kryjąc się pod ścianami wyszarpywali zza pasów granaty.

Obie grupy osłonowe natychmiast otworzyły ogień. Serie karabinów maszynowych wydziobywały ciemne pryszcze na tynku, rozbijały resztki szyb w oknach, ciskały do wnętrza garście kul. Gdy zrzedły, a potem urwały się na chwilę, to jednak ze środka zaterkotały powtórnie pistolety maszynowe.

– Feuerschutz! – rozkazał oficer. – Osłona ogniowa!

Grad ze wszystkich luf uderzył w okna willi na parterze i piętrze. Czający się pod murami ciskali granaty.

W tej samej chwili z wnętrza po raz trzeci pistolety maszynowe zagrały długimi seriami i umilkły.

Wybuchy obluzowały drzwi wejściowe. Dwu z grupy szturmowej wyważyło je, skoczyli do przedsionka.

– Feuerpause! – krzyknął dowódca drużyny.

– Feurpause, przerwać ogień – powtórzył za nim oficer i jednocześnie dał znak do zmiany stanowisk.

Krótkimi ostrożnymi skokami posuwali się w stronę willi, w której wnętrzu znowu łomotały serie.

Przez wyważone drzwi w ślad za pierwszymi żołnierzami wdarła się druga grupa. Nowi wsuwali lufy do pokancerowanego wybuchami hallu, unosząc głowy nad podłogą zaglądali ostrożnie – i rzeczywiście za rozbitymi sprzętami ktoś się poruszył. Warknęło jednocześnie kilka luf i osypały się po ścianie resztki wielkiego lustra.

– Das war der Spiegel, du Idiot! – zaklął podoficer.

Zerwał się, wbiegł do wnętrza i spostrzegłszy sznur przywiązany do spustów pistoletów maszynowych, wiszących na slupach, cisnął najcięższe ze znanych mu przekleństw.

Nim rozerwały się pierwsze granaty, Gustlik już siedział za kierownicą generalskiego samochodu, ubrany w jasnobrązową kurtkę befehlsleitera, wysokiego partyjnego urzędnika NSDAP, w pasie z szeroką koalicyjką przez lewe ramię, z czerwono–czarną opaską powyżej lewego łokcia. Zerkając w lusterko, poprawił sobie czapkę na głowie i uśmiechnął się do Honoraty, by jej dodać otuchy.

Usłyszawszy wybuchy, ostatni raz napiął sznur, przytrzymał, a potem, cisnąwszy koniec za opuszczoną szybę, począł coraz mocniej przydeptywać pedał gazu, drugą stopą luzując sprzęgło. Wóz ruszył i naparł zderzakiem na garażowe wrota. Wrota drgnęły, wyprostowały się i z wolna, a potem coraz szybciej poczęły padać.

Jeleń wyczekał, aż trzepną o ziemię, ruszył po raz drugi, wyjechał i natychmiast skręcił na tyły budynku, do służbowego wyjścia, które prowadziło w las. Przy otwartych wrotach spotkał drużynę piechoty, ale podoficer, zobaczywszy przymocowaną na lewym błotniku trójkątną chorągiewkę i mundur za szybą, zasalutował pospiesznie.

– Panna Honorata to mogłaby być plutonowym – stwierdził z uznaniem Gustlik, przełączając biegi.

– A pan Gustlik jaką ma rangę?

– Taki jak ten to się nazywa befehlsleiter.

– Ale naprawdę?

– Naprawdę, to jestem plutonowy.

Patrzyli sobie w oczy zachwyceni i uśmiechnięci, póki na wąskiej leśnej drodze samochód nie trafił na wysoko zrąbany pniak.

Trzepnęli solidnie, rzuciło ich do przodu, szczęściem, że nieprędko jechali. Honorata poprawiła koszyk z porcelaną na tylnym siedzeniu. Gustlik cofnął wóz, wyskoczył, przyglądał mu się z przodu.

– Da radę jechać? – spytała dziewczyna.

– Aby ino wyproście.

Chwycił koniec zgiętego zderzaka, który przyciskał oponę, wparł się nogą w błyszczącą niklowaną belkę i zaczął ciągnąć do siebie z całych sił.

Nie poszło mu to od razu, musiał prostować sposobem, przy pomocy łomika, i czasu zeszło więcej niż trzeba. Kiedy na tyle odgiął, żeby się koło mogło obracać, to w perspektywie drogi zobaczył półciężarówkę z żołnierzami. Za nią wyjechały trzy motocykle i zbliżały się szybko.

Jeleń skoczył do wozu, dał gazu, poderwał samochód z drugiego biegu.

Jak nie patrzysz, dokąd jedziesz – pomyślał z pretensją do siebie samego – to możesz tam dojechać, skąd już nic nie zobaczysz.

Zobaczył w lusterku błysk wystrzelonej rakiety. Mocniej docisnął gaz, lawirował w lewo i w prawo, wybierając co równiejsze fragmenty leśnej drogi. Tuż nad samochodem przemknął kłębek światła, rozprysnął się wiśniowymi gwiazdami kilkanaście metrów przed maską.

– Strzelają do nas? – spytała zalękniona Honoratka.

Schowała głowę za oparcie, przycisnęła dłońmi warkocze do uszu, ściągając niechcący wstążkę.

– Jeszcze nie – odpowiedział Gustlik. – Ino proszą, coby my stanęli, to oni nas złapią i zastrzelą.

– Staniemy, panie Gustlik?

– Ale kaj, za żadne pierony! Panno Honorato, biercie te kluchy, wyciągajcie kółka. – Jeleń sam sięgnął ręką, zębami wyrwał zawleczkę i dodał: – A potem za siebie ciepajcie.

Honorata posłusznie odbezpieczyła zapalnik.

– Za siebie? – spytała nie bardzo rozumiejąc, jak ma to zrobić.

W lusterku Gustlik widział już twarze motocyklistów, którzy gwałtownie dodawszy gazu skracali dystans.

– O tak – wystawiwszy rękę za okno rzucił granat wstecz, ponad dachem.

Honorata powtórzyła jego ruch. W tej samej chwili warknęła seria, garść kul przegwizdała górą. Parę zawadziło o cel, podziurawiło blachę. Trzy małe otworki obrzeżone zmarszczkami wykruszyły się w przedniej szybie.

– Strzelają? – pytała Honorata i rwąc jedną po drugiej zawleczki ciskała granaty na drogę.

– Uhm – zamruczał Gustlik.

Nie bardzo go było słychać, bo minęły już trzy sekundy od pierwszego rzutu i jeden po drugim zaczęły grzmieć wybuchy, a z trawy, z kolein gwałtownie wyrastały czarno-czerwone krzaki. Motocykliści starali się wyminąć, przeskoczyć między nimi, ale już jeden, tuż za nim drugi wpadli w wykrot, polecieli w bok na pnie.

Piechurzy z półciężarówki przez parę sekund prowadzili gęsty ogień, ale wjechawszy na granat, utknęli z urwanym przednim kołem.

– Dosyć! – wołał Gustlik, ale Honorata nie zrozumiała go w przestrachu. – Przeca mówię, że będzie dość – przytrzymał ją za rękę.

Dopiero teraz dziewczyna się obejrzała i zobaczyła, że na pustej już drodze coraz to wyskakują płomienie i kurz, wybuchy gonią za samochodem.

Kiedy ostatni kłąb dymu rozwiał się w powietrzu, a nowych nie było widać, siadła na swoim miejscu z powrotem. W przedzie grupki niemieckich piechurów przechodziły z prawej na lewo przez drogę. Widząc samochód z chorągiewką dawali mu przejazd.

– Ale fajnie! – cieszyła się Honorata.

Cień spadł gwałtownie z góry na samochód, zawyło powietrze, rude krechy pocisków smugowych rozczesały korony drzew i tuż nad szczytami przemknęły szturmowce z szachownicami na płatach.

– Fajnie, ale nie bardzo – odpowiedział Gustlik. – Od swojego bym dostać nie chciał.

Spoglądał w lusterko do tyłu, przez szyby do przodu i na boki – sporo tej piechoty w kolumienkach plutonów.

– Panna Honorata mnie lubi?

– Może i lubię.

– Zrobi, co każę?

– Zrobię – zdecydowała dziewczyna.

– Jak dojedziemy blisko kanału, ja powiem kiedy, to panna Honoratka co sił pobiegnie przez most i kogo spotka, powie: „Plutonowy Jeleń powstrzymuje przeważające siły wroga i prosi o pomoc”.

– Ależ...

– Honoratko roztomiła, ten jeden raz mi się nie przeciwiaj.

Pobiegniesz?

– Pobiegnę.

Gustlik cisnął gaz i czarny generalski samochód, skacząc po wybojach, rwał coraz szybciej do przodu.

Kanał, który nocą forsowały czołgi i motocykle patrolu pancernego porucznika Kozuba, jest prostopadłym odgałęzieniem Kanału Hohenzollernów i biegnąc z północy na południe, mógł stanowić dobrą osłonę skrzydła dla wojsk generała Steinera. Należało w tym celu zniszczyć na nim wszystkie mosty i ogniem uniemożliwić przeprawę przeciwnikowi.

Pluton niemieckich piechurów wraz z grupą minerów dotarł w pobliże zwodzonego mostu i zatrzymał się na skraju lasu. Oficer uważnie przepatrywał teren przez lornetkę ze szczytu tego samego pagórka, na którym siedzieli nocą Łażewski i Kozub. Przedpole wydawało się całkiem puste, tylko po drugiej stronie kanału, ścieżką na koronie nasypu jeździł motocykl. Gnał na południe, potem hamował, zawracał i równie spiesznie pędził na północ.

Leutnant nie mógł pojąć, co on tam robi, jakie zadanie wykonuje.

Zmęczeni żołnierze pokładli się w cieniu pod wiklinami. Ocierali z potu twarze i chłodzili piersi pod rozpiętymi mundurami, dyszeli ciężko. Za plecami dowódcy plutonu stało dwu łączników i do nich wreszcie się zwrócił, wskazując motocyklistę:

– Abschiessen.

Zasalutowali i przygięci do ziemi ruszyli w kierunku kanału. Przebiegając od jednej kępy krzaków do drugiej zniknęli wkrótce z oczu.

Oficer patrzył, czy ich gdzie jeszcze nie dostrzeże, a potem obejrzał się, słysząc za plecami narastający szybko warkot silnika. Mignął między drzewami czarny kształt, zniknął i wreszcie o kilka metrów dalej pojawił się generalski samochód.

Dowódca plutonu stanął na drodze i podniósł rękę, by powstrzymać nadjeżdżającego. Tamten widocznie na zdawał sobie sprawy z niebezpieczeństwa i bliskości przeciwnika, nie zwalniał. W ostatniej chwili oficer zdążył uskoczyć w bok. Coś go zaniepokoiło, bo wyszarpnął pistolet z kabury i wymierzył w oponę. W tej samej chwili eksplodowały dwa granaty wyrzucone przez okna samochodu w momencie przejazdu.

Zerwali się grenadierzy, ktoś krzyknął, nie mogąc pojąć, co się stało. Ktoś inny pochylał się nad nieżywym dowódcą. Tymczasem auto odjechało około stu metrów i zniknęło tak nagle, jakby się pod ziemię zapadło. Spóźniona seria pistoletu maszynowego ścięła tylko parę wiklinowych witek.

Kule przegwizdały wysoko nad rowem przeciwczołgowym, na dnie którego z maską utkwioną w głębokim błocku stał generalski mercedes z postrzelaną szybą, podziurawionym dachem i bagażnikiem przeciętym serią.

– Biegnij, Honoratko – rozkazał Gustlik.

– Ty zostaniesz?

– Zostanę. Nie przeciw mi się, biegnij – pokazał w stronę mostu.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю