355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Janusz Przymanowski » Czterej pancerni i pies » Текст книги (страница 22)
Czterej pancerni i pies
  • Текст добавлен: 16 марта 2022, 19:30

Текст книги "Czterej pancerni i pies"


Автор книги: Janusz Przymanowski


Жанр:

   

Военная проза


сообщить о нарушении

Текущая страница: 22 (всего у книги 58 страниц)

Przez uchylone wrota wpadło ceglaste światło. Lidka, ukryta za kabiną szoferki, mocniej ścisnęła w dłoni młotek, jedyną broń, jaką zostawił jej Grigorij, i postanowiła, że odsiecz powinna zobaczyć ją w walce. Gdy spostrzegła rękę chwytającą za burtę, bez namysłu rąbnęła w nią z całej siły.

Bolesne wycie tylko o sekundę wyprzedziło jęk przerażenia Lidki, na którą z drugiej strony zwalił się spadochroniarz. Kopała na oślep, gryzła, ale po krótkiej walce w samochodowym pudle rzemiosło i siła wzięły górę nad rozpaczą – przygniótł jej ręce kolanami, siadł na piersi i począł dusić za gardło.

– Warte! Czekaj! – krzyknęła Niemka. – Der schöne Kopf gehört mir, ta piękna główka do mnie należy. – Wspierała słowa wyrazistym gestem i odgarnąwszy siano znalazła radiostację. – Hier ist das Funkgerät.

Oboje ściągnęli dziewczynę przez burtę na klepisko. Mężczyzna powtórnie skrępował jej ręce na plecach i koniec sznura oddał swej koleżance.

– Wo ist dein Kamerad? – spytał, nie żywiąc większej nadziei, że się czegoś dowie o sierżancie, który uciekł.

Lidka pokręciła głową i wzruszyła ramionami.

Niemiec zapalił stajenną lampę, przymknął wrota i wyciągnąwszy z kąta widły, raz przy razie począł kłuć siano w sąsieku.

– Du weisst nicht... – wycedziła przez zęby Niemka. – Nie wiesz...

Pociągnęła dziewczynę w stronę niskiego wejścia do kurnika, gdzie stał pieniek z wbitym tasakiem. Zagdakała kura, ukryta w jakimś zakamarku, zerwała się do lotu wystraszona światłem i ruchem.

W tej chwili z podkopu wyjrzała morda Szarika. Pies jednym szarpnięciem przedostał się do wnętrza. Cichy jak cień skoczył na pomoc Lidce, spadł na kark jej prześladowczym.

Niemiec spostrzegłszy, co się dzieje, uniósł widły do ciosu. Grzesiowi, który już do połowy przesunął ciało podkopem, udało się podbić mu nogę.

Spadochroniarz, padając, wypuścił widły, zwinął się w miejscu i korzystając z tego, że Gruzin ma jeszcze stopy uwięzione w otworze, przydusił go do ziemi, dobył zza pasa nóż i uderzył z góry.

Saakaszwili szarpnął się w bok. Rudo połyskujące ostrze o centymetr minęło pierś, wyłupało kawał szarej gliny z klepiska. Grigorij chwycił napastnika za kiść, rozkrzyżował ramiona. Twarze walczących dzieliła odległość dłoni. Ciężko dysząc szczerzyli zęby, gotowi kąsać.

Szarik obalił spadochroniarkę, stanął przednimi łapami na jej piersi, lecz miał do czynienia z doświadczonym przeciwnikiem – kobieta zgarnęła garść piachu, sypnęła nim psu w oczy. Korzystając z chwilowego oślepienia wilczura odepchnęła go, zerwała starą kapotę ze ściany kurnika, zarzuciła mu na łeb i nagłym ruchem wyrwała z pieńka tasak.

Lidka, nie mogąc unieść skrępowanych ramion, chwyciła zębami za rękaw wzniesionej do uderzenia ręki.

Zakotłowało się znowu, lecz już Grigorij wyszarpnął nogi i przez podkop dostał się do wnętrza Janek. Dwuręcznym ciosem w kark ogłuszył Niemca i skoczył na pomoc Lidce. Widząc wiejską kobietę, zlekceważył przeciwnika: chwycił za suknię, materiał pękł w szwach, a cios kolanem zwalił sierżanta z nóg.

Spadochroniarz leżący na ziemi otworzył oczy. Błyskawicznie ocenił sytuację i chwyciwszy widły chciał płaskim pchnięciem przebić Janka. W tym momencie brzęknęła rozbita szyba i z lufy wsuniętej przez zakratowane okienko padł pojedynczy strzał. Niemiec znieruchomiał.

Szarik wyzwolił się spod kapoty i rozgniewany skoczył do walki, zwalił z nóg swą przeciwniczkę, chwycił zębami za kark.

– Puść – przeszkodził psu Janek.

Dobywszy noża rozciął więzy Lidki i tym samym rzemieniem związał ręce Niemki powalonej przez wilczura na ziemię. Głupio mu było, że przez chwilę dał się zaskoczyć, a teraz, że krępuje kobietę.

– Auf! – rozkazał.

Niemka wstała. Kos zdjął z haka stajenną lampę, przyświecił, by lepiej ją widzieć. Na opinającym tors trykocie błysnął spod rozdartej sukni spadochroniarski znak: nurkujący orzeł w laurowym wieńcu.

– Ach so, gnädige Frau. Toś ty taka? – mruknął do siebie.

Długo chwilę wszyscy stali nieruchomo, bez słowa, odpoczywając po walce. Kura z wolna uspokoiła się również, siadła na grzędzie i ucichła.

Słychać było tylko ciężkie, głębokie oddechy oraz szelest tynku, i chrobot wyłamywanych cegieł nad psim podkopem. Coraz to w otworze pojawiała się szeroka ręka, chwytała krawędź, mocowała się chwilę, szarpiąc tam i z powrotem, póki wreszcie nie skruszył się kęs muru.

Spadochroniarka wzięta do niewoli spoglądała badawczo, nie rozumiejąc, co się dzieje. Janek, nie zwracając większej uwagi na rozbieraną od zewnątrz ścianę, spytał spokojnie:

– Wieviel Mann? Aufgabe ihrer Fallschirmtruppe? Ile ludzi? Zadanie waszej grupy spadochroniarskiej?

Tamta milczała. Kos położył rękę na kaburze i odpiął skórę z zatrzasku.

– Heil Hitler! – krzyknęła histerycznie.

Mur trzasnął, zarysował się nad powyrywanymi cegłami i wreszcie pękł.

Spory kawał runął na klepisko i w obłokach kurzu, z twarzą umączoną pyłem zaprawy wkroczył do wozowni Gustlik.

– Czego rozrabiasz? – spytał niechętnie Janek.

– Nie rozrabiam, alech nie jest szczur, co bych z nory wylazował – gderał Ślązak i jednocześnie rozdawał automaty Grzesiowi i Kosowi; głasnął Lidkę po zwichrzonych włosach.

– Ta jędza chciała mi głowę odrąbać na pniaku. Mało brakowało – poskarżyła się dziewczyna.

– Pierona, to je ale jędza! – zaklął Gustlik. – A terozki gadać nie chce? Dej mi ją ino.

Popluwszy w dłonie chwycił Niemkę za ramię, wepchnął do kurnika i zamknął za sobą drzwi.

– Gustlik! – zawołał Janek.

– Poczekej – usłyszał odpowiedź i tuż potem rozległ się straszny krzyk, wycie śmiertelnie przerażonej kobiety.

– Gustlik! – Kos szarpnął za skobel, ale drzwi nie puściły.

Chwila ciszy i znowu krzyk mrożący krew w żyłach. Janek podniósł automat, żeby rozwalić rdzawy zamek. W tej samej chwili odskoczyła zasuwa.

– Czego? – Jeleń odgarnął podniesioną do uderzenia kolbę. – Z nią, a z tym, co się nie rusza, jest jeszcze sześciu. Spadochroniarski zwiad.

Szpiegują, bo jutro w nocy mają tu sciepnąć desant, coby most wysadził, a potem jeszcze pod ziemią bomba szukoł czy coś inszego.

– Trzeba ich zlikwidować – zdecydował Janek.

– Trza – potwierdził Gustlik. – Siedzą we wieży na samej górze.

Falszirmjegierka poprowadzi. Also, marsch!

Spadochroniarka, cały czas patrząca z przestrachem na Jelenia, ruszyła natychmiast po komendzie. Za nią Grigorij.

– Lidka, ty razem z Szarikiem zostaniesz przy samochodzie – rozkazał Janek i biorąc do ręki stajenną lampę, by zgasić światło, półgłosem spytał Gustlika: – Coś ty jej draniu, zrobił?

– Jo? Prawie że nic. – Wyjął z kieszeni nakręcaną zieloną żabkę, którą ongiś wygrał w „machniom” od Grigorija, i pokazał na dłoni, jak skacze. – Żaby i myszy, to największa bezkurcyja musi się bać.

Spojrzeli na siebie, zaczęli chichotać i po chwili obaj śmieli się na całego.

– Co jest? – spytał Gruzin.

– Potem ci powiem – odrzekł Janek i jednym dmuchnięciem zgasił światło. – Idziemy.

W ciemności słychać było jeszcze stłumiony śmiech, szczęk broni, a potem skrzypnięcie otwieranych wrót. W resztkach dziennego światła ruszyły środkiem dziedzińca dwie postacie. Druga para przemknęła bokiem pod mur, gdzie mrok już zgęstniał.

Dwoje weszło przez główne drzwi. Chwilę potem otworzyło się okno na parterze, pogrążone w cieniu. Janek i Gustlik, pomagając sobie wzajemnie, skoczyli do wnętrza. Mrok i cisza pachniały tu chłodnymi po zimie murami, smażonym mięsem i dymem drzewnym.

Niemka poprowadziła ich przez hall pałacowy – wielką salę oświetloną dogasającym na kominku, posiwiałym już żarem ogniska. Załoga szła za nią gęsiego. Zwolnili u wejścia do wieży. Stanęli zaniepokojeni szelestem, ale to tylko w okiennym wykuszu przesunął się cień czarnego kota. Cicho poczęli wchodzić na stopnie. Wyglądało na to, że może uda się tamtych zaskoczyć i wziąć bez strzału, lecz wówczas właśnie spadochroniarka, nie bacząc na lufy za plecami, skoczyła przez poręcz w dół, skryła się pod schody i zawołała na cały głos:

– Achtung! Die Polen sind da!

Gustlik poderwał automat, żeby dać serię, ale go Janek wstrzymał.

– Kryj się!

W górze otwarto drzwi, pionowy słup światła przeciął wnętrze wieży.

– Achtung! Die Polen! – ostrzegła po raz drugi Niemka.

Janek błyskawicznie uniósł pepeszę do ramienia, króciutką serią sięgnął najwyższego piętra. Warknęły trzy wystrzały. Ktoś zachwiał się, runął w dół.

Zgasło światło.

– Jeszcze pięciu – powiedział Kos.

Prawie równocześnie zaczęły grać długie serie pistoletów maszynowych i poszła w dół gęsta wiązka smugowych pocisków z erkaemu.

– Granaten! – usłyszeli okrzyk u szczytu wieży.

Strzelanina umilkła jak nożem uciął.

– Odskok – skomenderował Janek.

Cała trójka błyskawicznymi rzutami wycofała się za grubą framugę drzwi, zniknęła w załomach muru. Słyszeli postukiwanie o schody spadających granatów, a potem jeden wybuch, drugi i jeszcze dwa naraz na samym dole, gdzie się skryła spadochroniarka. Wyleciały w powietrze strzępy balustrady, kłęby skruszonego tynku.

Kos zdziwił się, że tamci na górze zapłacili swej koleżance śmiercią za ostrzeżenie. Inne, widać, nieludzkie prawa rządzą w świecie hitlerowskich spadochroniarzy... Z góry trysnęła długa świetlna seria. Odpowiedział na nią krótkim warknięciem automatu. Usłyszał jęk erkaemisty.

– Czterech! – zawołał.

Gustlik i Grigorij jednocześnie dali ognia na błysk widoczny w górze. Z brzękiem poleciał pistolet maszynowy, odbity o schody i spadł im do stóp.

– Trzech... Trioch – prawie jednocześnie stwierdzili obaj strzelcy.

– Wichura i ten nowy do gotowego przyjadą – odpowiedział Janek.

W tej samej chwili czołgowy pocisk rąbnął w górną część wieży Od wybuchu drgnęły mury, sypnęło rozbitą cegłą i szczątkami jakichś przedmiotów. Długo trwała cisza, nim opadł kurz. Na samej górze poczęły pełzać płomyki.

Nie wytrzymali, żeby nie przygrzać. Koniec roboty – stwierdził Janek.

– Leć, Grześ, ściągaj tu „Rudego”, ciężarówkę i całą resztę, a my skoczymy gasić, żeby się cała chałupa nie sfajczyła.

Schodami ruszyli w górę. Gdy jeden forsował półpiętro, drugi osłaniał go automatem, potem następowała zmiana. Nie było w tym widocznej potrzeby, ale ponieważ trudno człowieka załatać, lepiej przesadzić w ostrożności niż w brawurze.


28. Kwadrans po nieparzystej

Przez uchylone odrzwia wiodące do pałacowej sali wstawiła łeb łaciata krowa z ułamanym rogiem. Zdecydowała widać pilnować się Czereśniaka, który ją doił w południe. Nadstawiła ciemne włochate uszy, żeby lepiej słyszeć melodię graną na harmonii, i niespiesznie przeżuwając patrzyła wilgotnymi, nieruchomymi, pełnymi światła oczyma w stronę długiego, ciężkiego stołu i resztek żołnierskiej kolacji.

Na stole świeciła duża naftowa lampa. Pośrodku stał półmisek ze stertą ości, obok bielało wiadro. Grajek przerwał na chwilę, zaczerpnął z niego kubkiem i z uśmiechem podsunął Gustlikowi.

– Szósty – powiedział Ślązak. – Mleka to jo mogę dużo.

Tomasz wrócił do harmonii, rozciągnął czarny miech, zdobiony rombem białych wypustek, i cichutko akompaniując śpiewał swoją piosenkę: Już kuferek stoi zrychtowany, już tam stoi na stole...

– Skąd znosz? – wtrącił Jeleń. – To nie jest z waszych stron.

Czereśniak kiwnął głową i dokończył zwrotkę: Wynieś mi go, moja najmilejsza, wynieś mi go na kolej.

Nie przestając ciągnąć melodii na pojedynczej nutce, wyjaśnił:

– Różne znam. My z ojcem folwarczni. Pół Polski zeszliśmy, nim do Studzianek, do pani Zamoyskiej...

– A taką słyszałeś? – wtrącił się Grigorij i zaśpiewał: Kartwelo theli hmals ikar...

– Jak to jest po polsku? – zainteresował się Gustlik.

– Gruzinie, chwyć za miecz! Stara pieśń rycerska.

– Chyć miecz, ale śpiewać przestań, bo ci to mało dobrze idzie.

Tomasz gładził delikatnie basy, nasłuchiwał soczystych tonów i grał coraz głośniej.

– Chórem trzeba, na głosy – wyjaśniał Saakaszwili.

– No właśnie...

– Panie plutonowy – Czereśniak nachylił się i osłonięty melodią tak, że inni nie mogli usłyszeć, poprosił: – Jakby pan powiedział to kapral by dał.

– Co?

– Harmonię.

– Czemu miołby dać?

– Sam przecież nie gra.

– To się nauczy.

Melodia zgasła w pół taktu i usłyszeli głos Janka, który prowadził rozpoczętą wcześniej rozmowę:

– Wszystko dlatego, że podzieliłem siły.

– Łączność miała być, a nie było – wtrącił Wichura, zerkając na Lidkę.

Dziewczyna, sprawdziwszy, czy nikt nie widzi, pokazała mu różowiutki język.

– No i nasz koń miał dziś marnego furmana – dodał Gustlik.

– Trzeba było nie przesadzać – odciął się szofer.

Saakaszwili skończył czyścić pas podarowany mu przez ojca Janka, zdjął szpadę znad kominka i rozpoczął pojedynek z niewidzialnym przeciwnikiem.

Pod błyskawicznymi cięciami gwizdało zdziwione powietrze, cień ledwie nadążał uskakiwać przed seriami pchnięć.

– Ustań, bo komu oko wykolesz – zaburczał Gustlik.

Grigorij posłusznie schował broń do pochwy, powiesił na miejsce, uśmiechnął się, ziewnął i znudzony gadaniem wyszedł do sąsiedniego pokoju, przyświecając sobie stajenną lampą, którą zabrał z wozowni.

– Ale z drugiej strony – ciągnął Janek – jak utrzymać w kolumnie dwa pojazdy o różnych szybkościach?... Wszystko jedno, jutro już nie podzielę.

– Gorzej by było, jakbyśmy razem wpadli w zasadzkę – stwierdził Wichura i nachmurzywszy czoło, zagadnął ostro Czereśniaka: – A tyś czemu nie stanął od razu w obronie. Pepeszę miałeś...

– Sam byłem – odpowiedział Tomasz. – Pomocy czekałem.

– A czemuś nie pobiegł naprzeciw?

– Patrzyłem ze strychu chałupy, czy naszych nie zabiorą. Żeby wiedzieć, gdzie szukać. – Zakłopotany tym nagłym badaniem przeczesał palcami włosy, poprawił przedziałek.

– Mało brakowało, a byśmy wpadli – kręcił głową nie przekonany szofer.

– Od tego rozpoznanie, żeby nie wpaść – sprzeciwił się Janek. – Powinienem mieć notes i zapisywać różne doświadczenia...

Wszyscy umilkli, jakby zobaczyli cień dawnego dowódcy, jakby usłyszeli jego zwykłe słowa: „Uwaga, załoga”.

– On miał wszystko w głowie – powiedział z zadumą Kos.

Usłyszeli nagle szybkie kroki, do tamtych podobne, skrzypnęły drzwi.

Niczym na komendę odwrócili głowy. W drzwiach stał Grigorij przytrzymując pod brodą koronkową nocną koszulę.

– Ładnie mi?... – spytał ze śmiechem. – Lidka, to dla ciebie.

Szwabska hrabina zostawiła. – Podszedł i rzucił jej na kolana. – A łóżko takie ogromne...

– Jak u was w Gruzji, nie? – mruknął Gustlik.

– Z namiotem, jak u jakiego króla albo reakcyjnego generała – ciągnął Saakaszwili, nie dosłyszawszy słów Jelenia. – Albo jak na kapitalistycznym filmie.

Tomasz, który już od chwili odginał nożem ogrodniczym sztyfty, zdjął wreszcie z okładki swastykę w dębowym wieńcu, cisnął ją w kąt, a teraz podał dowódcy granatowy, ładnie oprawny notes, nadpalony z jednego brzegu.

– W środku dobry. Można pisać.

– Skądżeś wziął? – spytał Janek, zaglądając do środka. – Fajny...

– Z góry. Radiostacja rozbita, spalonego dużo, a to zostało.

– Ojciec kazał ci zbierać, co Niemcy rozkradli, a ty oddajesz – zakpił Wichura.

– Zeszytów u nas nie było – odpowiedział poważnie Tomasz. – Każdemu to się należy, na czym potrafi robić. Na ten przykład, grającemu harmonia.

– Dej mu ten miech – wtrącił Gustlik przesuwając palcami po fioletowych i czerwonych wykładzinach, błyszczących w świetle lampy jak masa perłowa.

– Za co? – Szofer zmarszczył perkaty nos.

– Za nic. Za to, że gro. Po co ci?

– Dobra. Jak kulki zagwiżdżą i zobaczę, że żołnierz, to dam...

Szarik zainteresowany tym, co jego pan ogląda, wspiął się, oparł łapy o stół i powąchawszy notes zawarczał.

– Złym człowiekiem pachnie?

Pies zaszczekał na potwierdzenie, ale Janek go uspokoił:

– Poczekaj, my tu będziemy różne rzeczy zapisywać. Na przykład: Szarik, mądre psisko.

Wilczur machnął lekko ogonem i opuścił wzrok, bo był to pies skromny nad podziw. Może się nawet zarumienił, ale pod sierścią nie było widać.

– Chodź, pokażę – powiedział głośniej Grigorij, naszeptujący dziewczynie na ucho, schwycił ją za rękę i poprowadził do sąsiedniego pokoju.

Była to sypialnia dawnych właścicieli pałacu. Na ściennych obrazach fauny goniły nimfę, kawaler odziany w czarny aksamit i białe koronki całował damę dworu, nie zapomniawszy zawiesić kapelusza ze strusimi piórami na rękojeści oprawnej w złoto szpady.

– Popatrz – Grigorij podniósł latarnię do góry, oświetlił ogromne rokokowe łoże, nad którym jak namiot wezyra zwisała wzorzysta zasłona.

– Ojej! Odwróć się i poczekaj chwilę.

Lidka nigdy jeszcze nie widziała takiego kobiecego bogactwa. Może przed wojną na filmie, ale mało jej w pamięci zostało. Błyskawicznie zdjęła bluzkę mundurową, narzuciła leciutką długą suknię z zaróżowionej ledwo bieli i ściągnęła łososiową aksamitkę, zawiązała kokardę. Szerzej rozsunęła tiulowe rękawki zdumiona wielkością dekoltu. Jak zaczarowana stała przed ogromnym lustrem. Przymierzyła zdobną spinkę do włosów, skropiła się perfumami. Pogładziła włosy srebrną szczotką, przypudrowała nos.

– Lidka... – Saakaszwili cicho przypomniał o swoim istnieniu.

Dziewczyna podeszła do Grigorija, przemieniona z żołnierza w kobietę.

Popatrzyła uważnie, jakby go po raz pierwszy spostrzegła, i on też patrzył, jakby jej nigdy przedtem nie widział.

– Mogę ci coś powiedzieć? – spytał wreszcie.

– Słucham – odpowiedziała ciepłym, stęsknionym oświadczyn głosem i siadła na brzegu łoża, odchylona w tył, oparta na rękach.

Grigorij przygryzł wargi, spuściwszy oczy przywołał z pamięci podwójny portret dziewczęcej twarzy, z których jedna należała do Hani, i rzekł co innego, niż w pierwszej chwili zamierzał.

– Możesz tu spać. Ja się położę u drzwi, nikogo nie wpuszczę – przyklęknął u jej stóp i tłumaczył unosząc twarz.

A sam nie wejdziesz? – zagadnęła z cieniem nadziei.

– Nie. Słowo. Ja przecież mówiłem, że jak był biały walc, pokochałem Hanię, ją tylko jedną, ale jak poznać...

Twarz Lidki zmieniła się, zastygła w złośliwym półuśmiechu.

– Napisz. Listonosz odróżni. Ale potem jednak, żebyś się nie mylił, będzie musiała lewe ucho na zielono pomalować...

Przez uchylone drzwi wpadł czarny kot, za nim Szarik. Buchnął pisk i szczekanie. Poleciały na ziemię drobne przedmioty spod lustra. Zwierzęta w gonitwie przecwałowały łoże, wypadły z powrotem do sali jadalnej. Kot skoczył w noc przez otwarte okno.

– Szarik, do nogi! – krzyknął Janek, a potem go pogłaskał. – No, cisza, spokój, wypędziłeś złego ducha z pałacu i cisza, dobry pies... To musiał być notes radiotelegrafisty. Tu nawet są jakieś litery, popatrz, Gustlik.

Na kartce czerniały duże znaki pospiesznej notatki: „Ein V. n. 11”.

Jeleń przysunął się bliżej, pochylił głowę i przesylabizował:

– Ajn fau en jedenaście. Pieron wie, co to je?

– Cisza, piesku – Kos dalej uspokajał Szarika.

– Ale... Kaj tam cisza – rzekł Gustlik. – Słyszycie? Warczy. Nie pies, ino samolot – pokazał w stronę okna. – Spuść no, chłopie ferdunklung.

Ta roleta spuść! – wytłumaczył nie rozumiejącemu w pierwszej chwili Tomaszowi i wrócił do niemieckiej notatki. – Ajn fau en... Pierona! – zawołał i chwycił swój pistolet maszynowy. – Ein Viertel nach elf, kwadrans po jedenastej. Mieli my jutro warta przy moście zawiadomić o desancie, a oni dzisiok... Kiero godzina?

– Po jedenastej dwanaście – odpowiedział Janek i zgasiwszy jednym dmuchnięciem lampę, podszedł do okna, odrzucił zasłonę.

Nie tylko usłyszeli, lecz na tle jasnego nieba zobaczyli wyraźnie samoloty transportowe – jeden, drugi, trzeci. Niżej, tuż nad pałacem przegwizdała para myśliwców osłony.

– Sporo – powiedział Kos.

– Janek, tak mi się widzi, że pierwsze, co w tej książce zapiszesz, to coby babom nie wierzyć. Oszwabiła nas falszirmjegerka. Powiedziała, co jutro na ten most przylecą.

Z sypialni wyszedł Grigorij ze stajenną lampą, a za nim Lidka.

– Czemu tak cicho? Co tam widzicie?

– Zgaś – rozkazał Janek.

Teraz u okna stali wszyscy sześcioro. Samoloty zredukowały gaz, zwolniły i poczęły wysypywać spadochroniarzy.

– Wichura, zostaniesz tu z Lidką, samochodem i psem.

– Nie zostanę – odpowiedział szofer. – Tam będzie gorąco i każda lufa się przyda. – Chwycił ze stołu kubek, dopijał spiesznie.

– I ja chcę być z wami. Dość tego jeżdżenia osobno. – Dziewczyna potrząsnęła głową.

– Sejm czy co? Przestać gadać! – rozzłościł się Kos. – Dobra. Siadaj Lidka, obok Grzesia do erkaemu – rozkazał. – A wy, Wichura, i Czereśniak jako desant, do wozu!

Skoczyli jeden za drugim przez okno.

– Myśli o mnie – przekładając nogi przez parapet, zdążyła Lidka szepnąć Gruzinowi. – Najpierw chciał zostawić, żeby bezpieczniej, a teraz wziął, żebym była blisko.

– Lidka!

– Biegnę! – odkrzyknęła wesoło.

Silnik już dudnił, gdy dopadła wozu, i załoga była na miejscach.

Tysiąckrotny trening jest sojusznikiem żołnierza, a czołgiści wślizgują się do swego wozu jak palce jednej dłoni do wygodnej, starej rękawicy. Kiedy na ciemnym horyzoncie zamigotały pierwsze świetlne serie, „Rudy”, rozwaliwszy do reszty bramę, wyrwał się spomiędzy wiejskich zabudowań i pognał na pełnych obrotach w kierunku rakiet, pokazujących lądowisko desantu.

Na pancerzu, wczepieni w klamry, siedzieli Wichura i Czereśniak. W otwartym włazie stał Janek.

– Z lewej wyrwa... Gaz!

Pędzili dłuższą chwilę gruntowym traktem, potem w przedzie zamajaczyła górka, wyskoczyli na bruk, na stromy podjazd kolejowego wiaduktu. Ostro wzięli zakręt.

– Wolniej... Wolniej... Stop! – krzyknął. – Stój!

Zahamowane gąsienice, krzesząc iskry, sunęły po bruku w stronę urwiska. Przez chwilę trudno było odgadnąć, czy bezwład nie zwali „Rudego” w dół, ale traki spotkały metr rozbitej nawierzchni, zaryły się, przyhamowały.

Kapitan Hugo Krummel skakał ze spadochronem w Polsce i w Norwegii, lądował z desantami na Krecie, wśród zielonych pól Holandii i w głębokim, śmiertelnie białym śniegu pod Stalingradem, przywożąc ostatnie instrukcje i feldmarszałkowskie naramienniki dla Paulusa. Skakał w pojedynkę, samotrzeć, jak i wśród tysięcy łaciatych parasoli z jedwabiu. Dzisiejsze zadanie było w pewnym sensie jubileuszowe – otwierało nową, dziewiątą setkę skoków. Niewielu mu dorównywało, bo w tym rodzaju broni ludzie wykruszają się szybciej niż błoto w słońcu z poły żołnierskiego płaszcza, ale miał w grupie stare wygi – choćby feldfebla zwanego Zapałką, którego poznał i właściwie ocenił jeszcze na Krecie.

Nie speszyło go milczenie radiostacji naprowadzającej w Schwarzer Forst. Desant nie orkiestra, żeby wszystko grało. Zawsze coś nawali, może po prostu jakiś głupi kondensator w nadajniku, lecz skoczek powinien umieć ominąć lub sforsować każdą przeszkodę. Grunt, że rozpoznali obiekt i osłona okazała się niezbyt mocna – wszystkiego dwa jednoosobowe posterunki w bunkrach. Odwody Polacy mają daleko i przecież gorzej znają teren, na którym od trzystu już lat panowali Niemcy.

Przycichło monotonne, falujące burczenie silników. Nawigator zapalił ostrzegawcze światło.

Krummel spojrzał w dół przez okienko, zobaczył połyskującą wstążkę wody i przez sekundę pomyślał o starszym bracie, dowodzącym na morzu U-bootem. Niedawno obaj jednocześnie odbierali Żelazne Krzyże z Wieńcami Dębowymi i Mieczami. Po wykonaniu tego zadania zdystansuje jednak Zygfryda, o czym od dzieciństwa marzył.

Tuż obok transportowca przemknęły w locie nurkowym dwa myśliwce i odpaliły rakiety w stronę bunkrów.

Huknęły otwierane drzwi, zaświstał wiatr i zaraz potem zielono zamigotał sygnał.

– Haus!

Posypali się w dół strzelcy, skoczył Zapałka, a za nim Krummel. Jeszcze z powietrza zorientował się, że bliższy bunkier osłony dostał termitowym pociskiem, że strzela tylko ten zza rzeki, bijąc na przemian seriami z erkaemu i wołając o pomoc żółtymi gwiazdkami świetlnych rakiet.

Obrócił się na linkach, żeby dokładnie z wiatrem, złączył stopy i miękko przekoziołkował w wilgotnej trawie. Kiedy wstał i odczepił czaszę, spostrzegł, że nie musi wydawać dodatkowych rozkazów – nadbiegał łącznik, dwu rozbijało zasobnik z pancerfaustami, a fizylierzy kłusowali grupkami w stronę mostu.

Ktoś wylądował na samym brzegu rzeki i wskazując kierunek pogubionym w krzakach bliskiego lasu, raz po raz cisnął trzy granaty na kolejowy nasyp.

Kiedy Grigorij wyskoczył z wozu i stanął nad krawędzią wykopu, w stronie niedalekiego już mostu huknęły trzy granaty. Wzmógł się ogień niemieckich automatów i zagłuszył samotnego diegtiarowa.

Janek zeskoczył na ziemię, pobiegł przed czołg. Wiadukt nad torami spłonął, zostały tylko wąskie dźwigary, zawieszone dwa piętra nad ziemią.

– Objeżdżaj dokoła – powiedział Kos do mechanika.

– Nie zdążymy. Strzelają rakiety na pomoc. A fryce wszyscy wylądowali. – Gruzin pokręcił głową, zerkając na odlatujące transportowce, a potem na wąskie dźwigary wiaduktu. – Jakby to wytrzymało...

– Wytrzyma. Tyle że nawierzchnia spalona.

Raz jeszcze spojrzał w dwupiętrową przepaść poprzez ogryzioną przez ogień konstrukcję.

– Pajechali!

Tymczasem podeszli już Wichura i Czereśniak.

– Po tych żerdziach? – zdziwił się szofer i szybko zdecydował: – To my dołem, a po drugiej stronie doskoczymy.

Ciągnąc za rękaw Tomasza pobiegł ku skarpie. Po obroszonej trawie zjechali obaj w dół na siedzeniach, przebiegli tory, poczęli się wspinać na drugą ścianę wykopu.

W tym momencie czołg ruszył. Z dołu na tle wygwieżdżonego nieba widzieli, jak ogromny wóz wolno wkracza na dźwigary i sunie, jakby zawieszony na dwu linach. Pod gąsienicami pojękiwała spracowana stal.

Wykruszyły się i spadły w dół jakieś resztki przetrawionego ogniem żelastwa.

Za czołgiem spokojnie wędrował Szarik.

– Ale cyrk – szepnął Wichura. – Jeden nie taki ruch i rany gorzkie!

– Harmonia na stole została – przypomniał sobie Tomasz. – Może kto ukraść.

Ani przez chwilę nie wątpił, że czołg przejdzie. Gdyby mu kto próbował przedstawić grozę sytuacji, odpowiedziałby pewno, że skoro furman się nie boi...

Podobnie jak Czereśniak myślała Lidka. Widziała, że Saakaszwili naradzał się z Kosem, ale potem nie wyjrzała nawet, którędy jadą, nie czuła lęku, bo przecież strzelano jeszcze nie do nich. „Rudy” sunął powoli, spokojnie i ze zdziwieniem spostrzegła, jak na czoło Gruzina występują grube krople potu, a zęby poczynają nerwowo przygryzać górną wargę.

– Boisz się? – szturchnęła go w bok.

Mechanik nie odpowiedział, nie drgnął nawet. Wpatrzony w coraz bliższy przeciwległy brzeg, czujnie trzymał dźwignie sterownicze.

– Boisz się! – powtórzyła i podniosła rękę, żeby dać mu mocniejszego kuksańca.

Spadochroniarze zaatakowali most. Dwa erkaemy na zmianę blokowały ogniem strzelnicę. Bunkier łowił krótkie przerwy, odpowiadał zajadle, ale po torach, osłonięta mrokiem, szynami i metalem konstrukcji, pełzła już grupa uderzeniowa z pancerfaustami. Wycelowali i na komendę feldfebla Zapałki dali jednocześnie ognia z trzech rur. Żółte eksplozje zagrzmiały jak jeden wybuch i bunkier umilkł.

Zgasły ogniki wystrzałów, ucichły serie. Teraz już nikt nie przeszkadzał napastnikom. Wzmocniona drużyna przebiegła na drugi brzeg, zajęła stanowiska, by stworzyć osłonę przed ewentualną odsieczą. Tymczasem saperzy jak ciemne pająki snuli się po kratownicach, zakładali ładunki na filarach, łączyli kable, ostrożnie zaciskając spłonki.

Odezwały się żaby, których nie płoszyły metalowe postukiwania.

Gefreiter przy erkaemie złowił wzrastający, coraz bliższy warkot, uniósł się i nasłuchiwał. Przeszkadzał mu ostatni pożegnalny nalot pary myśliwców, które z powietrza osłaniały lądowanie. Nim zniknęły nisko nad horyzontem, spostrzegł ciemny kształt sunący za żywopłotem osłaniającym tory od śniegowych zamieci. Rozpoznał T-34 i krzyknął co sił w płucach:

– Achtung, Panzer!

Przypadł do erkaemu, dał serię. Odpowiedział mu zza wieży pistolet maszynowy Wichury i błysk działa. Pocisk rozpruł okop, zgasił maszynkę.

Kos uniósł lufę, by mieć most w celowniku. Posłał serię z karabinu maszynowego, strącił paru saperów do wody.

– Nie śpij, Lidka – poprosił przez wewnętrzny telefon i usłyszawszy długą serię dolnego kaemu, dodał: – Spokojnie celuj, krótko strzelaj.

Spostrzegł drugie gniazdo ogniowe na własnym brzegu i rozbił je dwoma pociskami. Gustlik błyskawicznie ładował po każdym strzale, śliniąc palec odblokowywał bezpiecznik i meldował:

– Gotowe... Całkiem gotowe.

– Naprzód, wjeżdżaj pod bunkier.

Grigorij wprowadził czołg za betonowe ruiny. Niemcy przerwali ogień.

Janek uchyliwszy włazu ostrożnie rozejrzał się wokół.

– Oni, dranie, już założyli ładunki. Lada chwila podłączą kable.

– Skoczymy na drugi brzeg? – spytał Grigorij.

– Nie. Nocą i bez osłony? Wykończyliby nas bez trudu z pancerfaustów.

Słuchając tej rozmowy Tomasz otworzył usta, jakby chciał coś dopowiedzieć, ale nie zdążył.

– Może pociskami druty poszarpać? – wtrącił Gustlik.

– Spróbujmy – zgodził się Janek – ale mała szansa.

Trzasnął zamykany właz. Wystrzeliło działo. Wichura, ukryty za wieżą wypatrywał celów i od czasu do czasu naciskał spust.

– Szeregowy Czereśniak, jak tam...

Obejrzał się, ale na pancerzu nie było nikogo. Został tylko pistolet maszynowy nowego członka załogi.

Przez uchylony właz Kos strzelił w kierunku drugiego brzegu fosforową rakietę. W jej ostrym świetle zobaczyli most i grupkę spadochroniarzy, zmieniających stanowiska między kępami olszyn na tamtej stronie rzeki. Nasz brzeg był bezdrzewny, ale nad samą wodą porośnięty łozami.

W łozach Tomasz ściągnął koszulę, przycisnął ubranie kamieniem. Na piersi obok świętego medalika zawiesił ogrodniczy kozik znaleziony dziś w opuszczonym przez Niemców domu. Nabrał w dłoń wody, łyknął raz i drugi, a potem przeżegnał się, zsunął w nurt i dał nura.

Rzeka nie rozgrzała się jeszcze po zimie, ścisnęła piersi, jak żelazną obręczą, chciała go przestraszyć. Wynurzył głowę daleko od brzegu. Zrobił parę zamachów płynąc na boku i znowu poszedł pod wodę. W samą porę, bo Niemcy już spostrzegli – równocześnie z ostatnim zagarnięciem ramienia krótka seria rykoszetowała od powierzchni.

Długo nie było widać Tomasza. Może ten strzelec myślał, że celnie trafił, ale ucieszył się za wcześnie. Przy samym brzegu, pod osłoną obmytego przez wodę głazu wynurzyła się głowa. Czereśniak przetarł dłonią oczy i patrzył w górę, na zawieszone na tle nieba pajęcze nici kabla.

W powietrzu nad brzegiem splatały się w jeden sznur, który szedł ku skarpie i ginął w czarnej trawie.

Po brzegu, po jego górnej krawędzi, co pewien czas skakały wybuchy pocisków z „Rudego”. Tuż nad kamieniem strzygły niemieckie serie. Tomasz wziął oddech i jeszcze raz dał nura pod prąd.

Z wolna, starając się nie pluskać, wypłynął w cieniu mostu.

Wyczekawszy chwilę, żeby sprawdzić, czy go nie widzą, wypełznął na brzeg pod osłonę filaru. Stąd jednak nie mógł sięgnąć do kabla, nie wychodząc w ostro przystrzeliwane pole rażenia. Kozikiem przyciął olszynową gałąź z sękiem. Spróbował przyciągnąć drut, ale kule natychmiast złamały patyk.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю