355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » AS-R » Fallout – Powieść (СИ) » Текст книги (страница 33)
Fallout – Powieść (СИ)
  • Текст добавлен: 27 апреля 2017, 15:30

Текст книги "Fallout – Powieść (СИ)"


Автор книги: AS-R



сообщить о нарушении

Текущая страница: 33 (всего у книги 36 страниц)

Zza oddzielających wnętrze kwatery Morfeusza drzwi, dobył się cienki, starczy głos nasuwający skojarzenia z bagiennym szczurem:

– Wejść!

Blaine Kelly nacisnął wolną ręką na klamkę i ochoczo spełnił rozkaz Wielkiego Kapłana. Na myśl o tym, iż dzisiejsza „randka”, będzie dla niego wyjątkowo rozczarowująca, zapragnął zanieść się maniakalnym śmiechem szaleńca.

Opanował się jednak zachowując rezon i wsunął dłoń do głębokiej kieszeni swojej purpurowej szaty.

193

Pokój Najwyższego Kapłana był niewielki, lecz urządzony z dworskim przepychem. Szerokie, dwuosobowe łóżko z futrzaną narzutą i miękkimi, zdobionymi frędzelkami poduszkami, znajdowało się w przeciwległym do wejścia rogu. Tuż obok, równie szerokie, panoramiczne okno umożliwiało podziwianie rozpościerającego się za nim widoku (teraz oczywiście szalejąca z oknem bezksiężycowa ciemność nie pozostawiała zbyt wielu wrażeń, ale…). Obok stało drewniane, wyglądające na wykonane z wiśniowego drewna, biurko w stylu kolonialnym z grubym, lakierowanym na lśniąco blatem i dodatkowymi, ustawionymi na krańcu szufladkami. Szufladki te nadawały meblowi charakteru sekretarzyka. Bogato wyposażona półka biblioteczna, pyszniła się na ścianie po prawej stronie Blaina.

Morfeusz siedział przygarbiony i gryzmolił coś nad swoim biurkiem. Przypominał nieco jednego z rzymskim imperatorów, który korzystając z osłony i spokoju rozsiewanego przez matkę złodziei (czyli nocy), nadrabiał zaległości trudnego dnia i czytając przelewał na papier swoje własne myśli.

Starszy, siwiejący facecik o cienkiej szyi i wygolonej z tyłu głowie. Purpurowy habit Najwyższego Kapłana wisiał na wieszaku obok biurka. Morfeusz miał na sobie puchowy szlafrok, pod nim zaś najpewniej piżamę.

Albo nic, pomyślał Blaine i wzdrygnął się wyobrażając sobie, co ten gryzoniowaty dziadyga musiał wyczyniać z biednym Puzonem.

– Połóż tacę na biurku i wskakuj do łóżka – głos Morfeusza był teraz cienki i skrzekliwy. Kapłan nie zadał sobie trudu, by odwrócić się w stronę domniemanego Jerry’ego. Machnął tylko wolną ręką dając do zrozumienia, że zaraz skończy i zajmie się tym, na co naprawdę ma ochotę. – Muszę dokończyć…

Bzzzt!

Blaine Kelly pociągnął za spust Blastera obcych. Wiązka pędzącego z niemożliwą do zarejestrowania przez oko prędkością, pomknęła z czerwonej, spiczastej antenki i jedynym dowodem na jej obecność, był efekt całkowitej anihilacji Najwyższego Kapłana.

Jasny błysk światła rozświetlił pomieszczenie. Słowa Morfeusza uwięzły w pustce i przepadły tam, gdzie zniknęła tworząca człowieka materia.

Miejsce przy biurku było puste. Blaine schował pistolet, odstawił tacę i najciszej jak to tylko możliwe, zajął się przeszukiwaniem szuflad.

Kiedy załatwił ostatnią, nie znajdując tego, po co przyszedł, zapragnął zakląć siarczyście pod nosem. Przez zaciśnięte usta wydobył się jednak tylko cichy syk, zaś wzrok coraz bardziej zdesperowanego Blaina, padł na wiszącą na wieszaku, purpurową szatę.

Rzucił się w jej kierunku, niczym dryfujący po oceanie rozbitek, któremu ktoś ciska przed nos grubą, konopną linę.

Jest, jest! Na Boga i Wszystkich Świętych, jest!

Mały, czarny symbol Dzieci Katedry mieścił się w dłoni chłopaka. Wykonano go z jakiegoś czarnego, lśniącego metalu, który do złudzenia przypominał obsydian. Być może był to nawet obsydian, ale to nie miało w tamtej chwili większego znaczenia dla Blaina. Jedyna istotna rzecz wynikała z faktu, że trzy podtrzymujące środek symbolu ramiona, można było przesuwać, a odpowiednia konfiguracja, tworzyła z nich prowadzący do Wewnętrznego Sanktuarium klucz.

194

Przez dokładne czterdzieści minut, Blaine Kelly siedział na fotelu należącym niegdyś do Morfeusza i wsuwał kanapki, zapijając je pomarańczowym sokiem. Dwukrotnie, raz przez dwie minuty, raz przez siedem, wydawał z siebie głośne jęknięcia i okrzyki fikcyjnej rozkoszy przemieszanej z odrobiną wynikającego z pożądania bólu. Kiedy uznał, że nieistniejący już Morfeusz został zaspokojony, a biedny Jerry Leisure spełnił swoją powinność robiąc wszystko, co do niego należało, zabrał pustą tacę i przełykając mocno ślinę, zgasił światło w komnacie i otwierając drzwi, wychynął ku ciemności.

195

Żaden z dwóch warujących na korytarzu Mrocznych, nie zaczepiał Blaina/Jerry’ego i nie przeszkadzał mu w jego powolnej wędrówce na dół. Oczywiście, o ile można tak powiedzieć w sytuacji, w której usłyszał za sobą wypowiadane szeptem słowo: „Pedrylowiec”, a następnie, kiedy pokonał pięć pierwszych schodów prowadzących ze szczytowego piętra, rozległy się dwa stłumione parsknięcia, za którymi jego uszu dotarły śmieszki i checheszki mających radochę strażników.

Tak jak za pierwszym razem, Blaine Kelly wolał ich nie prowokować i nie odwracał się. Jego ciekawość wykonywanych przez Mrocznych gestów, nie był aż tak wielka.

Wewnętrzne Sanktuarium, nadciągam! Pomyślał. Już niebawem miał pożałować swojego optymizmu i skwapliwości.

196

Znajdujące się na tyłach pomieszczenia prowadzącego na szczyt wieży i do zakrystii, zabezpieczone czarnym symbolem Dzieci Katedry drzwi, stanowiły wielką tajemnicę i obiekt spekulacji. Wedle słów Laury, spora część wyznawców zastanawiała się, co dokładnie znajduje się za nimi. Dokąd prowadzą. Niektórzy snuli swoje przypuszczenia, inni fantazjowali, a jeszcze inni udawali, że w ogóle ich to nie obchodzi. Byli też tacy, których faktycznie niewiele to interesowało. Blaine Kelly dołączy lada moment do nielicznych, którzy będą mieli możliwość przekonać się na własne oczy, czym tak naprawdę jest Wewnętrzne Sanktuarium i czy poniżej, w głębi ziemi, faktycznie znajduje się podobna do jego domu Krypta.

Utworzony z ramion czarnego symbolu Dzieci klucz, spisał się idealnie. Zamek zaszczękał, zawiasy trzasnęły i zaskrzypiały, a potem drzwi prowadzące w dół otworzyły się przed Blainem niczym brama zakładu karnego przed nowoprzybyłym transportem więźniów.

W tamtej chwili, Blaine, żywił wciąż głęboką nadzieję, że uda mu się przejść przez nią jeszcze raz. Być może któraś z jego świadomych, racjonalnych części przeczuwała już, że został skazany na dożywocie i nigdy, przenigdy, nie ujrzy ponownie zostawianego w tyle świata zewnętrznego. Część ta była jednak głęboko skrywana, a jej cichy krzyk nawołując do powrotu, zagłuszany.

Blaine Kelly podciągnął dyndające u kostek poły szaty i przeganiając na boki białą mgłę, ruszył przed siebie.

197

Wewnętrzne Sanktuarium okazało się czarną, pełną szpargałów piwnicą. Wątłe, żółte światło rozjaśniało mrok, pozwalając określić, iż pośród zalegających wokół stert absolutnie wszystkiego, znajdowały się kartony, drewniane pudła, skrzynie, szafki, regały, inne meble, ołowiane beczki, kawałki metalowych prętów, stosy cegieł, worki z cementem, jakieś poślednie narzędzia budowlane, świeczniki, brudne, zmachane materace i dziesiątki innych rupieci. Wszystkie okryte niepokojąco grubą warstwą kurzu i pajęczyn.

Blaine Kelly krzątał się, lawirując pomiędzy hałdami śmieci, w coraz większym przerażeniu. Jego racjonalna część umysłu nakazywała mu kategoryczny odwrót, a jednocześnie druga racjonalna część umysłu, ta, której natura była nieco bardziej karkołomna i ryzykancka, sugerowała, że coś jest tutaj nie do końca w porządku i warto byłoby przyjrzeć się temu z bliska.

Faktycznie, przez ostatnie kilka minut Blaine zdążył się zorientować, że całe to miejsce nie ma najmniejszego sensu. Wszyscy wyznawcy szeptali po kątach, niemalże wkładając sobie w tej konspiracji języki do uszu, że pod ziemią znajduje się jakieś WIELKIE i ROZKURWISTE Wewnętrzne Sanktuarium, gdzie WYBRAŃCY zostają zabrania i jaki los spotyka ich dalej, tego nie wie nikt (poza Laurą). Przypuszczano jednak, że za swoje oddanie i wierność, zostają zespoleni w jedności wielkiego MISTRZA i będą w nim trwać na wieki – bezpieczni i kochani.

Nikt nie mówił o pieprzonej piwnicy, po której grasują pająki tak wielkie, że wszystkie myszy i szczury zdążyły już dawno wynieść się na górę, uznając świat zewnętrzny za znacznie bezpieczniejsze miejsce, niż to tutaj.

Aczkolwiek, z drugiej strony, zastanów się nad tym Blaine. Krypta 13 została ulokowana z dala od zamieszkanych terenów. Pośród niedostępnego, pustelniczego i jałowego na pozór pasma gór Coast Ranges. Ktoś, kto nie znał dokładnej lokalizacji schron, miał pośród licznych jaskiń, kanionów i wyrw bardzo nikłe szanse, by kiedykolwiek odnaleźć prowadzącą do jej wnętrza gródź. Do tego były też zmutowane, kalifornijskie szczury. Myślę, że niewielu ryzykowałoby ich wygłodniałą lawinę. Tym samym Krypta pozostawała bezpieczna i niepokojona od samego początku. Tutaj masz do czynienia z analogiczną sytuacją. Katedra, przerobiona na centrum religijnego k ultu, zamknięte drzwi, do których klucz posiada tylko świętej już pamięci Najwyższy Kapłan. A w środku? Piwnica zapeł niona rupieciami i odstraszająca nawałnica pieprzonych pajęczyn. Ty „dobrze” wiesz, że tutaj coś jest. Laura wiedziała, a jej słowom możesz wierzyć. Mimo to, prawie zrezygnowałeś. Skup się, weź w garść i sprawdź, cz y przypadkiem nie ma tu jakiegoś tajemnego przejścia . Obszedłeś wszystkie pomieszczenia. Obejdź je jeszcze raz i tym razem postaraj się „wyczuć” drogę do środka.

Nie mogący zaprzeczyć logice swojego wewnętrznego głosu, Blaine Kelly (pomimo narastającego w nim rozedrgania i niepewności) wziął się w garść i raz jeszcze poddał wnętrze piwnicy oględzinom. Wszystkie jego działania zdawały się być płonne, a sam Blaine coraz głębiej pogrążał się we własnych demonicznych myślach, aż do momentu, w którym ulokowana najbardziej na południowym wschodzie ściana ostatniego pomieszczenia, faktycznie wydała mu się nieco inna, niż pozostałe.

Na pozór wszystko było z nią w porządku. Czarna, gruba warstwa otynkowanego i wyłożonego stalą betonu. Nic, co odbiegałoby od reszty, a jednak coś nie dawało Blainowi spokoju.

Stanął, nasłuchując. Wydało mu się, że jego uszu dociera niewielki, eteryczny świst. W typowym dla uniwersalnego kodu symboli ciała geście pokoju, uniósł prawą dłoń i prostując ją, przyłożył w kilku miejscach do ściany.

Pomimo braku jakiegokolwiek wywietrznika czy wentylacji, Blaine Kelly poczuł na skórze delikatny podmuch powietrza. Zupełnie, jakby gdzieś za ścianą znajdował się ciąg. Ciąg taki, na jaki można było niekiedy natrafić w dobrze mu znanych jaskiniach.

Podekscytowany rozpoczął pieczołowite oględziny narożnika ścian. Wykonywał badawcze ruchy palcami, starając się możliwie najbardziej wytężyć wzrok. Nie odkrył jednak niczego, lecz mimo to wrażenie chłodnego ciągu dochodzącego z drugiej strony nie dawało mu spokoju.

Zupełnie mimowolnie, jego wzrok powędrował na ustawioną po lewej stronie ściany półkę. Półka uginała się pod naporem opasłych woluminów w twardych okładkach.

Zupełnie instynktownie, pamiętając godziny spędzone nad filmami i powieściami w bibliotece swojej własnej Krypty, Blaine Kelly począł wyciągać książki z ich pierwotnych miejsc. Przez dłuższy czas nie działo się absolutnie nic, aż w końcu jeden, przytwierdzony do ściany na metalowym naczepie tom, wysunął się pod kątem czterdziestu pięciu stopni, znajdujący się za nim mechanizm szczęknął i po chwili kamienne, betonowe drzwi grubości stu centymetrów, odchyliły się z upiornym, zarezerwowanym dla lochów dawnych zamczysk, łomotem.

Siła chłodnego, wzdragającego powietrza owiała postać Blaina. Sięgające ziemi poły jego habitu, rozwiały się na boki. Trzymając je rękami, Blaine zajrzał do środka prowadzącego w głąb ziemi przejścia.

Rozpościerająca się przed nim jaskinia, do złudzenia przypominała tę, którą ujrzał za broniącą dostępu do Krypty 13 grodzią. Pamiętając o piekle, jakie przeżył w jej ciemnych, skalnych korytarzach, przez ciało Blaina przeszła fala wykręcających dreszczy. Kelly tłumaczył sobie, że to za sprawą napierającego na niego zimnego powietrza.

Jednak powietrze nie miało z tym niczego wspólnego. Gdzieś spośród gęstej czerni, dobyło się potworne mlaśnięcie…

198

Potworne mlaśnięcie bardzo szybko ustąpiło realnej wizji tego, co owo mlaśnięcie wydało. Przemierzający ciemne wnętrze jaskini, Blaine Kelly, kurczowo i mimowolnie zaciskał schowaną w kieszeni dłoń na kojącej kolbie wykonanej przez obcych broni. Zbliżając się w stronę nie zwracających na niego uwagi zwierząt, żałował, że nie posłuchał swojego pierwszego głosu rozsądku i nie rzucił tego wszystkiego w cholerę.

Tuż za załomem, tam gdzie mrok rozrzedzał się nieco za sprawą światła docierającego z końca wąskiego, prowadzącego na północ korytarza, trzy stworzenia zdawały się żerować na okrytych resztkami mięsa ludzkich szkieletach. Blaine szukał analogii, do której byłby je w stanie porównać, lecz pod wpływem kotłującego się w nim napięcia i przerażenia, nie odnalazł żadnej.

Przypuszczalnie, nawet gdyby Blaine Kelly znajdował się teraz w swoim niewielkim, przytulnym pokoiku na drugim piętrze chronionej przez górski masyw Coast Ranges Krypty 13, leżąc wieczorem na łóżku i zatapiając się w bezpiecznej, niegroźnej i porywającej lekturze książki o swoich własnych losach, nie byłby w stanie wiarygodnie opisać widzianych przez siebie samego stworzeń.

Jedno przypominało centaura: dawną, mitologiczną krzyżówkę konia z człowiekiem. Chociaż „zwierzę” (a i ten termin zdawał się wielce wymuszony) nie miało z koniem niczego wspólnego, to gdzieś spośród zwalistej, kłębiącej się w sobie, chaotycznie porośniętej i zespolonej masy mięsa, kończyn, głów, łbów, łap i wyglądających na zdeformowane, nowotworowe narośli, Blaine Kelly zdołał rozpoznać fragmenty ludzkich korpusów i twarzy. Stworzenie miało sześć przypominających odwrotnie nałożone, wygięte ludzkie ręce, łap i dwie szyje, na których jak na szypułkach kiełkowały głowy: psia i ludzka. Ta psia była łysa, porośnięta ludzką skórą, ale niewątpliwie należała niegdyś do przedstawiciela gatunków canidae (dzięki Bogu, że Ochłap nie musi tego oglądać!). Ludzka przypominała upiorne szczątki wykopane ze świeżego grobu. Oczy miała czerwone, a z pyska wystawały trzy wijące się kłącza, przypominające macki ośmiornicy. Całość bardzo podobna do mutujących potworów z filmu „Coś”, Carpentera.

Tuż obok, na wężowych, zwiniętych w „S” witkach, warowały dwa stwory, które do złudzenia przypominały obrośnięte mchem i farfoclami z nasion fasoli koniki morskie. Składały się praktycznie tylko z łba, pyska, czy czegoś na ich modłę. Wyglądał niczym owalny, jajowaty naleśnik, którego wewnętrzna tkanka tworzyła coś na kształt lejowatego, zapadającego się ku umiejscowionemu centralnie w środku otworowi gębowemu leja. Lej ten zasklepiał się, to rozwierał za sprawą okalającej go od góry fałdy skóry.

Pupile, bo tak określał te wyhodowane w kadziach z FEV potwory sam Mistrz, gromadziły się w jednym miejscu, zajmując swoimi gabarytami jakieś dwie trzecie wąskiego, zakręcającego przesmyku. Blaine spoglądał na nie z narastającym przerażeniem. Były to najdziksze i najbardziej zdeformowane, okaleczone twory promieniowania i wirusa, jakie do tej pory widział. Zastanawiał się, czy stworzenia te posiadają jakąkolwiek świadomość. Jeśli tak, współczuł tym, którymi niegdyś byli. Supermutanci i Ghule wyglądali przy nich jak wystawiane w rewii mody miss nastolatek modelki.

Powoli, nie chcąc niepotrzebnie zwracać uwagi i prowokować centaura i wisielców, Blaine Kelly przywarł do przeciwległej ściany i niczym stąpający po wąskim, skalnym gzymsie człowiek, począł przybliżać się do nich. Prawa, schowana w kieszeni dłoń szukała ukojenia w zimnym tworzywie obcych, lecz ukojenie to, im bliżej potworów znajdował się Blaine, tym bardziej odległe i niedoścignione zdawało się być.

Kiedy Blaine zaczął już prawie wierzyć, że uda mu się prześliznąć niepostrzeżenie, jeden z prężystych wisielców uniósł to, co wyglądało na łeb i kierując go do góry zaczął najwyraźniej węszyć. Przypominał nieco Ochłapa, który nie widząc zagrożenia, próbował wyczuć i zlokalizować je za pośrednictwem zapachów.

Dołączył do niego drugi. Potem centaur przerwał skubanie jakiś rozdętych, połamanych żeber i z zadziwiającą szybkością odwrócił dwie głowy, spoglądając w stronę odzianego w purpurową szatę chłopaka.

Psi pysk łypał na niego czerwonymi oczyma. Ludzki natomiast wydawał jakieś osobliwe, zatrważające syki. Trzy czerwone, wijące się macki przypominały rozgrzewające się bicze.

Blaine przełknął ślinę. Nagle poczuł potężną potrzebę naciśnięcia za spust. Wątpił, by udało mu się zareagować na tyle szybko, by wyciągnąć broń i wymierzyć nią w trzy znajdujące się w odległości półtora metra potwory.

Najprawdopodobniej nie. Jakiś desperacki, rozhisteryzowany głos wewnętrznej autodestrukcji krzyczał, że nie tylko nie będzie miał na to czasu, ale w dodatku potwory okażą się odporne na niszczycielską siłę promienia i kiedy przeszywane raz po raz ślepakami, rzucą się na niego, w jakiś makabryczny i niepojęty sposób zarażą go swoim jadem, rozpuszczą wnętrzności, a on na wieczność dołączy do nich i będzie żerował tu, w ciemności jaskini, pamiętając kim był i mając świadomość tego, kim jest teraz.

Jeden z wisielców podpełzł w jego stronę. Zdawało się, że lada moment zaatakuje, acz ruchy jak każdy drapieżnik miał spokojne i nie zdradzające agresji. Kiedy sparaliżowany Blaine niemalże osuwał się wzdłuż skalnej ściany, wszystkie trzy stwory napięły się w sobie, uniosły pyski i oddaliły się pozostawiając mu wolne przejście.

Jeżeli istniała jedna rzecz, której Blaine Kelly nauczył się w świecie zewnętrznym, to niewątpliwie było to wykorzystywanie okazji. Czym prędzej podwinął poły fioletowej „kiecki” i podskakując na skalistym podłożu, rzucił się pędem w stronę docierającego z końca korytarza światła.

Co zważywszy na relację ofiara-drapieżnik, było niezwykle nierozważne.

Szczęśliwie nic się nie stało.

Za kolejnym załomem, tam, gdzie naturalne podłoże jaskini przekształcało się ostro i gwałtownie w kamienne płyty, znajdowało się wejście do umiejscowionej pod Katedrą Krypty. Główna gródź pozostawała otwarta, a jasne, syntetyczne światło dobywające się z podwieszonych pod sufitem jarzeniówek, nasuwało skojarzenie z niebańską wręcz bramą.

To wrażenie psuło jednak dwóch zielonych Supermutantów stojących na warcie. Obaj byli zwyczajnymi żołnierzami, nie zaś Mrocznymi. Świadczyły o tym ich toporne rysy twarzy, wielkie płaskie nosy, mocno zarysowane szczęki wieśniaków i szerokie czoła opadające na oczy niczym fałdy mongoidalne.

Obaj trzymali w wielkich łapach broń. Miotacz płomieni, jak zdołał ocenić Blaine i rusznicę laserową. Obaj również szczerzyli zęby śmiejąc się w najlepsze. Przypominali dziecięce urwisy, które wycięły właśnie koledze bardzo groźny i tym samym zabawny dowcip.

– Cha, cha, cha! Głupie dziecię, boi się Pupili. Cha, cha, cha!

Drugi zawtórował pierwszemu, wskazując na Blaina palcem. Wyraz jego twarzy świadczył o inteligencji nieprzekraczającej sześćdziesięciu dwóch jednostek.

– Głupie! Dzieci boją się Pupili, a Pupile niegroźne! Jeść z ręki. Samy często karmić Pupile, nie, Tomy?

Tomy przytaknął klepiąc się po brzuchu i kiwając głową, jakby właśnie usłyszał bardzo trafne spostrzeżenie na jakimś międzynarodowym szczycie dotyczącym sytuacji zbrojeniowej.

Blaine Kelly uznał, że jeśli tylko da tym kretynom szansę, zaczną zadawać pytania. Musiał działać szybko. Jeżeli któryś pójdzie i spróbuje zweryfikować rozkazy wydane przez Morfeusza, może wyjść chryja. Coś mówiło Blainowi, że jeśli tylko dowiedzą się, co zrobił z Najwyższym Kapłanem i Puzonem, udowodnią mu, że Pupile, kiedy zachodzi taka potrzeba, potrafią jeść nie tylko z ręki, ale w całości z ręką i resztą ciała.

– Do cholery jasnej! – krzyknął! – Co to jest, karczma czy Krypta? Jesteście jarmarcznymi dowcipnisiami, czy żołnierzami Armii Jedności?

Ską d ty wziąłeś tę armię jedności?

Blaine faktycznie świetnie trafił. Nie był to jednak przypadek, ponieważ w jasnym świetle, emblematy i insygnia stróżujących przy grodzi były widoczne jak na dłoni. Jeden i drugi dorobili się chlubnej rangi kaprala. Powyżej belki widniał napis: Armia Jedności.

Dwa Supermutanty całkowicie straciły rezon i prostując się instynktownie, starali się wyglądać możliwie godnie i poważnie.

– Niosę ważne informacje od Ojca Morfeusza. Najwyższy Kapłan wpadłby w szał, gdyby dowiedział się, że jego słowa nie dotarły do naszego Mistrza, tylko dlatego, że dwa warujący jak suki w rui idioci chcieli poszczuć mnie PUPILAMI! Do kurwy nędzy, rozsunąć się i zrobić mi przejście!

– M-my – zająknął się ten stojący po lewej, którego pustka w oczach i pod kopułą zdawała się być nieco mniejsza, niż tego po prawej. – My nie zostaliśmy uprzedzeni. Oficer dyżurny…

– JA CI DAM OFICERA DYŻURNEGO, MAŁPO! Skoro nikt poza Ojcem Morfeuszem i mną, nie wie, o co chodzi, to nie wydaje ci się, że sprawa jest pilna, nagła i tajna? Jeżeli MISTRZ nie zostanie natychmiast o niej poinformowany, coś bardzo złego się stanie. Sądzę, że nawet taki idiota jak ty, jest sobie w stanie wyobrazić, co będzie się działo, kiedy MISTRZ wpadnie w furię…

– Ja… My – poprawił się naprędce ten po lewej.

Blaine Kelly uznał, że w końcu jest w swoim żywiole. Wszelkie lęki i obawy odeszły, a on rzucając słowami niczym Zeus gromami, wycelował palec wskazujący prawej dłoni i mierząc prosto w postać stojącego po prawej, oświadczył autorytarnie:

– Ten zostanie zamieniony w Pupila w pierwszej kolejności!

– Nie! – pisnął strażnik, a jego pisk był cienki i bardziej przypominał paniczne przerażenie Czerwonego Kaptura, który niosąc koszyczek pełen łakoci, spotkał w lesie wielkiego, złego wilka, niźli potężnego, przeszło trzystukilowego Supermutanta z rusznicą laserową w pulchnych, zielonych łapach.

Blaine Kelly pokiwał głową, wskazując wymownym gestem to, co czaiło się w mroku za jego plecami.

– A teraz, przepuśćcie mnie – rzucił ruszając zamaszystym, arbitralnym krokiem w ich kierunku. – Niosę ważne wieści dla naszego Mistrza.

Pobledli na twarzach wartownicy, rozstąpili się w milczeniu, pomimo, iż wejście do śluzy było szerokie i niczym niezagrodzone. Kiedy Blaine Kelly mijał ich, ten stojący po prawej, położył mu delikatnie dłoń na ramieniu. Przerażony Blaine odwrócił się, lecz nie dał niczego po sobie poznać. Utkwił spojrzenie srogich oczu w oczach mutanta.

– Dziecię… ale nie powiesz Mistrzowi, prawda? Samy i Tomy nie chcieć zmienić się w Pupile. Proszę, dziecię. Nie powiesz?

Blaine Kelly posłał mutantowi enigmatyczne, triumfalne i wielce niepokojące spojrzenie. Potem wymownie zerknął na jego serdelkowate, zielone paluchy. Kiedy Samy, albo Tomy, zabierał dłoń, Blaine odwrócił się naprędce i zagłębił w jasno oświetlonej, wewnętrznej śluzie Krypty.

199

Blaine Kelly pozostawił za sobą poziom pierwszy. Winda prowadząca na trzecie piętro, szumiała cicho, a gdzieś w górze, dawało się rozpoznać coraz cichszy odgłos pracującego dźwigu.

Obszar znajdujący się za główną grodzią – tam gdzie Tomy i Samy pewnie przez cały czas lękali się, że dziecię Jerry Leisure zaczaruje ich z pomocą swoich słów w Pupile – był dokładnie taki sam, jak pierwszy poziom we wszystkich Kryptach, które Blaine Kelly miał do tej pory możliwość zwiedzić. Nikt poza początkowymi, stanowiącymi główną linię obrony (zaraz po pupilach) wartownikami, nie niepokoił Blaina. Poziom był zupełnie „wyludniony”, zaś droga do dźwigu pusta, a jego drzwi niezabezpieczone.

Blaine uznał, iż korporacja Vault Tek, zajmująca się projektowaniem przedwojennych schronów, musiała korzystać z jednego schematu planowania i wszystkie rozsiane po całych Stanach Zjednoczonych Krypty, zostały zbudowane na tę samą modłę. Tym samym, znikając we wnętrzu szybu windy, uznał, że nie ma najmniejszego sensu ryzykować i folgować własnej ciekawości.

Odpuścił poziom drugi, kierując się bezpośrednio na trzeci. Kiedy drzwi prostokątnego dźwigu rozsunęły się, Blaine Kelly ujrzał jasno oświetlony, szary korytarz, którego posadzka, ściany i sklepienie, zostały pokryte jakąś brązową, biologiczną mazią.

Maź ta do złudzenia przypominała krowie gówno. Poza wątpliwymi walorami estetycznymi dla oczu, nos Blaina został oszczędzony. Substancja nie wydzielała typowego dla ekskrementów odoru. Mimo, iż Blaine odetchnął z ulgą, wyczuł wyraźny, nieco mdły zapach unoszący się w powietrzu.

Korytarz świecił pustkami. Skryty pod purpurową szatą Blaine, zerknął na zegarek swojego PipBoy’a 2000. Przenośny komputerek wskazywał godzinę pierwszą czterdzieści siedem w nocy. Jeżeli Supermutanty funkcjonowały w podobnym cyklu dziennym, co ludzie, oznaczałoby to, że większość teraz śpi.

Pomimo dogodnej sytuacji, Blaine wolał zachować ostrożność. Rozejrzał się i lawirując między pulchnymi, pulsującymi kupami mazi, ruszył malującą się wyraźnie ścieżką. Nie uszło jego uwadze, iż ta Krypta jest pierwszą, w której Vault Tek wprowadził znaczne modyfikacje. Tak przynajmniej przypuszczał Blaine. Wątpił, by Supermutanty zajmowały się dodatkową aranżacją i pracami budowlanymi na tym poziomie, aczkolwiek i takiej możliwości nie wolno było wykluczać.

Posuwając się naprzód wąskim korytarzem, minął znajdujące się po lewej stronie pomieszczenie rekreacyjne. Na jego miejscu usytuowano coś na kształt punktu kontrolnego, z dwoma przejściami chronionymi przez zdezaktywowane teraz pola siłowe. W głębi pomieszczenia znajdowały się komputery, monitor wyświetlający jakieś dane i kilka robotów strażniczych. Były one inne niż te, które Blaine napotkał w Blasku. Przypominały ośmiornice-pajęczaki, unoszące się na pięciu lub sześciu, wielofunkcyjnych odnóżach zakończonych rożnego rodzaju chwytakami i narzędziami. Główny kokpit sterujący przypominał masywną, owalną łuskę po nieużytym naboju.

Żadna z maszyn nie zwróciła na Blaina uwagi. Najwyraźniej pozostawały nieaktywne, albo ich protokół interwencyjny nakazywał im ignorowanie ludzkich przedstawicieli Dzieci Katedry.

Kolejne drzwi były zamknięte. To tam z reguły mieściła się w każdej Krypcie zbrojownia. Tuż za rozchodzącymi się na prawo i na lewo załomami ścian, wyłaniał się szeroki korytarz prowadzący do sali bibliotecznej oraz pomieszczeń dowodzenia.

Blaine rozejrzał się. Brązowa, mdła maź okrywała ściany i sklepienie. Podłoga była w tym miejscu nieco czystsza. Światła, nastawione najwyraźniej na porę nocną, zostały nieco zaciemnione, przez co na korytarzu panował lekki pół mrok.

Blaine skręcił w swoją prawą. Wedle słów Laury, głowica atomowa powinna znajdować się na czwartym poziomie. Było to kolejne odstępstwo od standardowego protokołu budowlanego Krypt w Stanach Zjednoczonych. Blaine Kelly zastanawiał się, co takiego wyjątkowego było w tym konkretnym schronie i w jakim właściwie celu został utworzony. Czy to poprzedni rząd umieścił w nim bombę, czy raczej odbyło się to za sprawą zawiadującego teraz Mistrza? Czy i w jego domu, gdzieś poniżej trzeciego poziomu, Nadzorca Jacoren ukrywał istnienie broni zdolnej wysłać wszystkich mieszkańców prosto do piekła?

Unoszące się w górę drzwi, znajdowały się dokładnie tam, gdzie powinny się znajdować. Jedne prowadziły do pomieszczenia komputerowego, drugie zaś do biblioteki. Blaine uznał, iż skorzysta najpierw z tych drugich. Nasłuchując przez moment, zbliżył się do śluzy i naciskając imitujący klamkę przycisk po prawej stronie na ścianie, uaktywnił drzwi.

Ciemność w pomieszczeniu przed nim była niemalże dekoncentrująca. Przez dłuższą chwilę, Blaine Kelly czuł się mocno zagubiony. Jego przyzwyczajone do lekkiego pół mroku oczy, potrzebowały czasu na oswojenie się z całkowitą ciemnością. Stojąc tak i wpatrując się w pustkę, miał wrażenie, iż zewsząd docierają do niego gromkie chrapnięcia. Chrapnięcia nie były odosobnione. Stanowiły raczej coś na kształt specjalizującej się w grze na krzywych przegrodach nosowych orkiestrze, która jednocześnie i symultanicznie, wydawała z siebie różnej długości, siły i częstotliwości odgłosy. Gdzieniegdzie, raz na jakiś czas, towarzyszył im odgłos wzbogacającego bąka. Bąki te były równie gromkie i huczne, ryk starego, sześcio litrowego silnika ssącej diesla ciężarówy.

Mrok powoli ustępował, a na jego miejscu pojawiało się zwątpienie i paraliżująca obawa. Blaine Kelly stał obserwując liczne piętrowe łóżka, na których z boku na bok przewalali się zieloni, ważący po kilkaset kilogramów faceci.

Garnizon. Nie było najmniejszych wątpliwości, iż Blaine wkroczył w samą paszczę lwa. Jeżeli któryś z tych tępych trepów zbudzi się i go zauważy, z pewnością podniesie alarm, a wtedy cały plan cholera strzeli i zamiast Tomy’ego i Samy’ego, to Blaine dołączy do grona Pupilów.

Wolnym krokiem na paluszkach, cichutko jak zakradająca się do chlebaka myszka, ruszył w stronę widniejących po drugiej stronie pomieszczenia drzwi. Wyziewy wydobywające się z dolnych obszarów ciał Supermutantów, tworzyły okrutną chmurę fetoru unoszącą się w powietrzu. Sztynk był tak mocny i odurzający, iż Blaine poczuł w pewnym momencie, jak uginają się pod nim nogi, a jego głowa kręci się wokół jakiegoś głęboko ulokowanego wewnątrz mózgu jądra.

Prowadzące na niewielki, oświetlony korytarz drzwi śluzy uniosły się z cichym poszumem. Promienie światła rzuciły na posadzkę garnizonu prostokątną łunę. Blaine Kelly miał przed sobą dwuskrzydłowe wrota prowadzące prosto do winy.

Winda ta miała zabrać go na poziom czwarty, gdzie, jeśli wierzyć kunsztowi inwigilacji Laury, czekała niszczycielska siła atomu.

200

Wszystko to zdawało się być zbyt proste. Dwóch wartowników na dzień dobry; przy głównej grodzi. Potem cisza i spokój. Zero zainteresowania. Można by pomyśleć, iż ktoś życzył sobie, by Blaine przemknął się chyłkiem i załatwił to, co miał do załatwienia, a potem równie sprawnie, energicznie i bezproblemowo, uciekł na zewnątrz, wysadzając Kryptę i Katedrę w powietrze.

Taka niepokojąca konstatacja nasunęła się na myśl Blainowi. Kiedy zmechanizowany dźwięk zatrzeszczał, zatrzymując się na ostatnim poziomie schronu, drzwi windy rozsunęły się, a wszelkie myśli wybiegające poza tu i teraz, opuściły Blaina jak uciekające na południe przed zimą ptaki.

Zapach dobywający się z utytłanych w mazi ścian korytarza, zdawał się być na tym poziomie nieco bardziej zauważalny. Blaine, przełykając ślinę i modląc się, by dalej szło mu tak dobrze, jak do tej pory, ruszył przed siebie w kierunku ostatnich – jak przypuszczał – drzwi odgradzających świat od reliktu dawnej epoki.

W kolejnym pomieszczeniu znajdowali się dwaj strażnicy. Obaj do złudzenia przypominali tych z poziomu pierwszego. Odziani w czarne mundury, garbili się jak gdyby trzymane w pulchnych łapskach rusznice laserowe ciągnęły ich nieubłaganie do ziemi. Obaj mieli też bezmyślne spojrzenia i absolutnie nieskalane intelektem rysy twarzy.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю