Текст книги "Fallout – Powieść (СИ)"
Автор книги: AS-R
Жанры:
Боевая фантастика
,сообщить о нарушении
Текущая страница: 10 (всего у книги 36 страниц)
– Dlaczego się śmiejesz? – spytał Kalnor z nad wyraz spokojnym wyrazem twarzy. Blaine pomyślał, że jako pilnujący głównej bramy strażnik widział już najpewniej wszystkie typy współczesnych wariatów.
– Nie, nic – odparł Blaine przecierając lekko załzawione oczy. – Pomyślałem o Piaskach i o tym jak wyglądają na tle Złomowa. Nieważne – machnął ręką wciąż w bardzo dobrym humorze – Tak przy okazji, jakie jest miejscowe prawo odnośnie broni?
Kalnor skinął głową i wypiął dumnie pierś. Jak na każdego naprawdę fajnego faceta, lubił sobie trochę pogadać z przyjezdnymi. Nie był bynajmniej typem introwertyka, a kilka słów z wędrującymi po pustkowiach ludźmi pozwalało mu potem informować na bieżąco burmistrza o tym, co się dzieje dookoła ich małej, świetnie zorganizowanej i ufortyfikowanej mieściny na dzikim, post-apokaliptycznym zachodzie.
– Dobrze, że pytasz. Nie wolno sięgać po żadną broń poza sytuacją obrony własnej. Kto zaczyna walkę, jest winny. Poza tym każdy ma prawo chodzić uzbrojony. Po prostu nie wyjmuj noża, ani armaty bez słusznego powodu.
Blaine przytaknął dając do wiadomości, że zrozumiał słowa Kalnora i wziął je sobie do serca. Podał mu dłoń, potrząsnął i życząc miłego dnia skierował się przez wymoszczoną ułożonymi wzdłuż deskami błękitną bramę.
22
Blaine Kelly uznał, że najlepiej zrobi pozwalając sobie pobuszować nieco po Złomowie – zupełnie jak w Cienistych Piaskach. Nim wyrobi jakiś powierzchowny pogląd na tutejszą rzeczywistość spowijającą otoczone palisadą złomu i zdezelowanych samochodów miasteczko, postara się zasięgnąć języka u lokalnej ludności, zajrzeć gdzie tylko będzie w stanie i nanieść szczegółową topografię terenu i wydarzeń do pamięci swojego PipBoy’a. Przy odrobinie szczęścia powinno udać mu się pozyskać jakieś informacje dotyczące jego misji. W najgorszym wypadku, jeżeli nikt tutaj nie słyszał o hydroprocesorze, jest duża szansa, że zostanie skierowany do konkretnych osób lub ugrupowań w znajdującym się niedaleko na południu Hub.
Jednak nim zdążył przyklasnąć sobie w myślach i ruszyć na zwiedzanie okolicy, drogę zastąpił mu stojący po drugiej stronie błękitnej bramy mężczyzna.
Nazywał się Lars. Lars był wysoki, nieco starszy, potężnie umięśniony, odziany w skórzaną zbroję z jaszczurki i dumnie prezentujący bujnego wąsa, który prawie całkowicie zakrywał mu wargi. Obie ręce opierał na wiszącej na pasku strzelbie. Blaine rozpoznał, że jest to Remington strzelający pociskami 5,56mm FJM – tymi samymi, z których on wyłuskał proch i zrobił mikro bomby na radskorpiony. Broń była w wyjątkowo dobrym stanie; zero śladów zabrudzeń, ziarenek piasku, osmolenia, pyłowego kurzu czy korozji. Jeżeli komandor Seth z Cienistych Piasków mógł w swojej prowincjonalnej, małomiasteczkowej mentalności aspirować do jakiegoś wyidealizowanego wizerunku prawdziwego strażnika i twardziela post-apokaliptycznego świata, to niewątpliwie Lars byłby tym ideałem i w tej jednej chwili, gdy zagrodził Blainowi dalszą drogę bardziej przypominał ciężki czołg, niźli człowieka. Rozmawiali przez dłuższą chwilę. Blaine był pod wrażeniem pozytywnego nastawienia, życzliwości i jakiejś takiej międzyludzkiej uczciwości, które otrzymał zarówno od Kalnora jak i Larsa. Podobnie jak Kalnor, Lars należał do grupy ludzi egzekwujących w Złomowie prawo. Seth określał siebie i swoich pachołków mianem strażników. Złomowo natomiast preferowało nieco mniej archaiczną i kanadyjską nomenklaturę: gliniarze. Blaine przypomniał sobie jak czytając o życiu w miastach sprzed Wielkiej Wojny i oglądając stare, niekiedy nawet czarnobiałe filmy, dobrzy kolesie strzegący porządku w aglomeracjach byli przez lokalną ludność określani mianem policjantów. Gliniarze to nieco bardziej zadziorna i pejoratywna forma, lecz najwyraźniej tutaj sprawdzała się idealnie.
Lars wypytał Blaina skąd jest, co robi w Złomowie, jak długo zostanie i dokąd planuje udać się w następnej kolejności. Blaine nie widział najmniejszych powodów, by wymigiwać się od odpowiedzi. Lars ze swoją monumentalną postawą posągu i zdającym się nigdy nie zacinać Remingtonem, nie był facetem, z którym chciałeś wejść na ścieżkę wojenną (i to po przeciwnych stronach) i Blaine bardzo szybko to zrozumiał. Poinformował Larsa o wszystkim, aczkolwiek zataił własne pochodzenie na rzecz jakiejś bliżej nie poznanej wioski na północ od Cienistych Piasków. Napomknął również o hydroprocesorze, lecz Lars jak na prostego gliniarza przystało, nie bardzo wiedział, co to jest.
Wiedział natomiast więcej o geopolitycznej sytuacji w Złomowie i skwapliwie wtajemniczył w nią Blaina. Blaine słuchał z uwagą kiwając głową i zadając własne pytania. Generalnie Złomowo wyglądał na miejsce nieźle dające sobie radę. Panował tu względny spokój, a ludzie czuli się bezpiecznie. Burmistrz, Killian Darkwater prowadził wielobranżowy sklep, w którym można było nabyć praktycznie wszystko. Dowodził również gliniarzami, zaś Lars pełnił w jego wspólnocie funkcje szeryfa. Killian był dobrym człowiekiem dbającym o swoich ludzi, ale niestety jak to zwykle bywa, gdziekolwiek pojawia się ktoś, kto próbuje zmienić świat na lepsze, od razu po drugiej stronie wyrasta gość o nieco odmiennych poglądach na życie.
Antagonista.
Złomowo naturalnie miało takiego antagonistę. Był nim tłusty, spędzający całe dnie w fotelu swojego Kasyna Gizmo. Gizmo zdawał się przypominać Garla, był jednak od niego nieco bardziej cywilizowany – przynajmniej pozornie. W głębi siebie jego kręgosłup moralny zdążył już doszczętnie przegnić, przez co Gizmo nie miał najmniejszych oporów przed prowadzaniem różnego rodzaju nielegalnych działalności: hazard, ustawione gry, handel bronią, dziwki, dziecięca prostytucja, wóda, haracze, zastraszenia, przejęcia mienia, porwania, groźby trwałego uszczerbku na zdrowiu fizycznym (psychiczne na nikim nie robiły już większego wrażenia), pobicia, gwałty (raczej w wykonaniu jego ludzi, Gizmo bowiem miał poważne problemy z nadwagą i prawie nie chodził) oraz zabójstwa. Wszystko to nastręczało nie lada problemów Killianowi, sprawiając, iż Złomowo traciło nieco ze swego bezpieczeństwa. Zwłaszcza wobec przestrzeganego przez niego prawa i wyznawanej etyki, która stanowiła całkowite przeciwieństwo Gizma. Lars wspominał, że Killian i chłopaki już od dawna chcieli dobrać się temu tłustemu wieprzowi do skóry, ale nie mieli żadnych niepodważalnych dowodów wiążących go ze wszystkim, co w Złomowie złe.
Tak to jest, kiedy dobrzy ludzie są dobrzy i robią wszystko by dobrymi pozostać. Źli skrzętnie i bezwzględnie eksploatują ten prosty fakt i zazwyczaj odnoszą przy tym bardzo wymierne korzyści.
Nie wiadomo do końca dlaczego, ale Blaine zobligował się przyjrzeć sprawie bliżej. Być może czuł na sobie mroczne widmo zbliżającej się do niego ciemności, której ostre i rozcapierzone szpony upominają się o jego duszę za to, co zrobił Ianowi. Być może chciał się w jakiś sposób wyłgać z odpowiedzialności uznając, że nieco dobrych uczynków zrównoważy szalę karmy i jakikolwiek los ciąży nad nim bądź troszczy się o niego, spojrzy na jego życie nieco przychylniej.
Bardziej jednak prawdopodobne, że chodziło o forsę. Od serii przygód w Cienistych Piaskach, Blaine uzbierał już całkiem niezły mieszek kapsli Nuka-Coli. Podświadomie czuł, że Złomowo nie zaskoczy go niczym nowym w kwestii głównego celu jego wyprawy, lecz równie podświadomie słyszał rozlegający się w jego głowie głos:
Hub, Blaine. Hub. Jeżeli jest to faktycznie stolica tego post-apokaliptycznego pierdolnika, to na pewno znajdzie się tam ktoś, kto będzie wiedział nieco więcej o hydroprocesorze. Jednak bez kapsli, Blaine, bez kapsli jesteśmy udupieni, a wszystkie usta pozostaną zamknięte niczym zardzewiały ekler.
Chciwość, pragmatyzm, głębokie zrozumienie realiów – nazwijcie to jak tylko chcecie. Niemniej jednak Blaine Kelly był zdeterminowany, by zdobyć tyle hajsu, ile tylko zdoła, a potem skrzętnie wykorzystać go w swoich dalszych wojażach.
Stąd decyzja o przyjrzeniu się sprawie Gizma z bliska. Lars zareagował nad wyraz optymistycznie i pozwolił sobie nawet klepnąć Blaina po ramieniu. Zaznaczył jednak, iż wszelkie sprawy dotyczące właściciela kasyna, powinien załatwiać bezpośrednio z Killianem. Burmistrz i jego chłopaki wiedzieli, że Gizmo prowadzi ustawione gry, ale potrzebowali wspomnianych wcześniej dowodów, żeby go przyskrzynić. Najlepiej rozmawiać bezpośrednio z Darkwaterem, ale, dodał Lars, jest jeszcze sprawa lokalnego i w gruncie rzeczy niegroźnego gangu. Nazywali siebie Czachy i w większości byli zbuntowanymi nastolatkami, dzieciakami ludzi, których Killian i reszta szanujących się mieszkańców Złomowa dobrze znała. Czachy spędzały większość czasu koczując na tyłach noclegowni. Płacili właścicielce za miejsce, a ona zostawiała ich w spokoju, dopóki nie robili nadmiernego pierdolnika. Zazwyczaj pili, balangowali do późna w nocy, straszyli słabszych i pieprzyli się ze sobą na potęgę i na wszystkie możliwe sposoby. Czasami zdarzało się mniejsze lub większe pobicie – głównie w karczemnych awanturach, z których słynęła Nora Szumowin. Lars z chłopakami zwijali wtedy jedną czy dwie Czachy i serwując im noc w karcerze wypuszczali na drugi dzień. Od święta gang wykonywał pomniejsze zlecenia dla Gizma, pozbawiając nawet niekiedy kogoś życia. Jednak nigdy nie udało się znaleźć namacalnych, niepodważalnych dowodów na tego typu działalność. Stąd, jak to sformułował Lars: „Jeżeli uda ci się znaleźć coś wiarygodnego na Czachy, uderzaj bezpośrednio do mnie i razem zwiniemy to tałatajstwo”.
Blaine powoli zaczynał wyrabiać sobie osąd odnośnie panujących w Złomowie relacji i mniejszych oraz większych machlojek. Uznał również, że gliniarze w dość osobliwy sposób definiują tu znaczenie słowa „niegroźny”.
Kiedy pożegnał się z Larsem obiecując, że przyjrzy się zarówno sprawie Gizma jak i Czach, nadszedł czas na realizację własnego planu.
Zwiedzanie Złomowa.
23
Blaine przechadzał się po Złomowie niczym starożytny Rzymianin podziwiający świeże dostawy niewolnic i niewolników na Forum Romanum. Pogoda zdawała się idealna. Słońce wciąż skrywało się za piętrzącymi się ponad miastem burzowymi chmurami. Od czasu do czasu ołowiany nieboskłon rozświetlała skrząca się błyskawica, a zaraz po niej następował dojmujący grzmot. Dzięki padającemu niedawno deszczowi, atmosfera była oczyszczona, a burza pozostawiła po sobie przyjemną aurę rześkości i wyjątkowy, obcy Blainowi zapach geosminy. Gdzieniegdzie musiał uważać lawirując między błotnistymi bagienkami i kałużami. Nie odczuwał jednak wilgoci, a jego buty dobrze radziły sobie z podmokłym podłożem. Spoczywająca na barkach i udach skóra Mela Kaminsky’ego została na tyle zmyślnie wygarbowana i zszyta, że Blaine mógł cieszyć się suchym kombinezonem Krypty 13 i równie suchą, trzymającą ciepło bielizną. Pokryty praktyczną warstwą brezentu plecak również zapewniał bezpieczeństwo wszystkiemu, co skrywał w środku.
Tak jak wspominaliśmy wcześniej – wisząca po prawej stronie błękitnej bramy pocztówka z mapą Złomowa wskazywała trzy wyraźne dzielnice: Bramę, Noclegownię i Kasyno.
Pierwszy obszar mieścił w sobie kilka budynków mieszkalnych. Tuż obok bramy znajdował się duży blaszany barak, gdzie urzędowali pilnujący okolicy strażnicy-gliniarze. Wszyscy nosili skórzane pancerze z jaszczurek i byli uzbrojeni w dobrze Blainowi znane kolty 6520 i niekiedy dzidy i dziryty. Zagadywali Blaina i z grubsza pozostawali życzliwi. Kelly uświadomił sobie, iż ich postawa wynika z częstego obcowania z przybyszami z zewnątrz. Cieniste Piaski ze swoją prowincjonalną podejrzliwością i pałającą z oczu Seth’a nienawiścią były na tyle odseparowane i pozbawione częstych wizyt przyjezdnych, że mieszkańcy sami z siebie byli pozbawieni jakiejkolwiek motywacji do zmiany własnych zaściankowych wartości i jeśli w przyszłości nie wydarzy się nic spektakularnego, Piaski na zawsze pozostaną tylko małą, zabitą dechami dziurą gdzie rośnie zmutowana kapusta, psy kończą w kotle z gulaszem, a główny sołtys handluje dupą własnej córki za odrobinę bezpieczeństwa, zaś braminy…
No właśnie, braminy! Obok koszar rosło drzewo przypominające wystawioną na śmietnik wigilijną choinkę. Być może niegdyś była to jabłoń, lecz teraz wyglądała jak zasuszony drapak z jedną wystającą po łuku gałęzią, na której z reguły wieszają się zdesperowani hazardziści.
Tuż obok tej udręczonej rośliny znajdował się drewniany parkan. Za parkanem tym kłębiło się niewielkie stadko dwugłowych krów. Blaine przemknął obok nich, posyłając im kilka ukradkowym spojrzeń. Bóg jeden raczy wiedzieć, o co chodzi z tymi krowami, ale gdy tylko go spostrzegły, zaczęły niepewnie gromadzić się przy najbliższej mu ścianie ogrodzenia i z wolna, zachowując z początku jakieś pozory przyzwoitości, cicho pomukiwały.
Blaine uznał, że cokolwiek zdarzyło się w Cienistych Piaskach, tutaj ten numer nie przejdzie. Jeżeli zadrze z tutejszymi braminami, lokalni rolnicy i pastuchy dobiorą mu się do skóry. Dlatego zachowując względną obojętność zignorował domagające się pieszczot, nawołujące go już z nie lada desperacją cielęta i przesmerfowując naprędce obok ich zagrody, dostrzegł kątem oka i zarejestrował, iż vis-a-vis mieści się szpital. Dobre miejsce, o którym warto pamiętać. Solidny, kamienny budynek przypominający chyba jedną z tych przedwojennych stacji benzynowych. Tabliczka z nazwiskiem lekarza prezentowała wybite w mosiądzu litery: „doktor Kostuch”.
Blaine skrzywił się w duchu, ale po chwili uznał, że noszące dumnie nazwę Złomowo miasto musi trzymać poziom i lokalny lekarz faktycznie może sobie pozwolić na przezwisko Kostuch. Killian Darkwater powinien się w takiej sytuacji mianować Śmieciarzem, zaś Gizmo… chuj jeden wie. Nie chce mi się wymyślać. Niech Gizmo pozostanie po prostu tłustym, opasłym skurwysynem manifestującym wszystko, co złe i obrzydliwe w każdym z możliwych światów.
Zmierzając w kierunku Noclegowni, Blaine zauważył karcer. Był to niewielki, jednopiętrowy budynek – jak praktycznie wszystkie tutejsze domostwa – ze stojącym przed nim strażnikiem, ścianami z karbowanej blachy pozbawionymi okien, wyglądającymi na solidne drzwiami i wywieszką, której napis układał się w nasuwające złe skojarzenia słowo „areszt”.
Noclegownia zajmowała znacznie większą przestrzeń, niż Brama. Główny element krajobrazu stanowił potężny hangar z szyldem Darkwater i nieco mniejszą wywieszką „U Killiana”. Niewątpliwie był to opisywany przez Larsa wielobranżowy sklep prowadzony przez burmistrza Złomowa. Warto do niego zajrzeć, zwłaszcza, że czegoś takiego w Cienistych Piaskach nie było, a Blaine musiał z wolna planować uzupełnienie zapasów.
Tuż obok, nieco bardziej na zachód mieściła się… kolejna zagroda braminów. Co prawda dwugłowe krowy były tylko cztery, ale ich strzygące nieustannie uszy zdawały się nabierać cech ruchowych dziwnego podekscytowania, a gdy Blaine zbyt długo wpatrywał się w zwierzęta, te z wolna zaczynały przyspieszać w swoim chaotycznym błądzeniu w granicach parkanu i wydawać z siebie dobrze mu już znane odgłosy buczącego muczenia.
Czym prędzej odbił w bok mijając wielobranżowy sklep Killiana i zawieszając oko na rozległej noclegowni. Zastanawiało go ile może kosztować jedna noc w zdającym się nieźle prezentować z zewnątrz przybytku.
Ile to już minęło, Blaine? Kiedy ostatni raz spałeś jak człowiek?
– Ciężko stwierdzić – mruknął pod nosem Blaine i sięgnął po swój przenośny komputerek.
Dzisiejsza data wskazywała drugi stycznia dwa tysiące sto sześćdziesiątego drugiego roku. Oznaczało to, że Blaine Kelly „gości” już w świecie zewnętrznym pełne cztery tygodnie. Dwadzieścia osiem dni włóczęgi przekładało się na sto dwadzieścia dwa dni, nim zapasy wody w Krypcie 13 zeszczupleją tak, iż wszyscy będą z wolna ciągnąć słomki, a pechowcy z najkrótszymi poświęcą się dla reszty oddając własną krew by chociaż część mieszkańców miała szanse pożyć nieco dłużej.
Oczywiście Nadzorca Jacoren znajdzie się bez wątpienia w grupie, która dziwnym zrządzeniem losu będzie wyciągała najdłuższe słomki.
Wszystkiego najlepszego, Blaine! Szczęśliwego Nowego Roku! Kalendarzowo masz już dwadzieścia dziewięć lat! Co chcesz w prezencie?
Jedną noc w normalnym łóżku, pomyślał Blaine. Mam już serdecznie dość walania się w tym dupnym, przepuszczającym zimno śpiworze. Wszędzie tylko skały i piasek. Łóżko…
Ale na łóżko czas przyjdzie nieco później. Należało jeszcze zerknąć na Kasyno i odwiedzić Killiana. Do tej pory perspektywy zarobienia niezłej forsy zapowiadały się całkiem dobrze. Złomowo wyglądało na dość zamożne – jak na panujące w post-apokaliptycznym świecie warunki – i na samą myśl o tym, że już niebawem zawita do Hub, gdzie NA PEWNO odnajdzie jakieś wskazówki dotyczące hydroprocesora, zaś spanie na twardej ziemi w końcu się skończy, Blaine rozpromienił się nieco.
Lecz już po chwili ostudził go podmuch dość przenikliwego wiatru. Temperatura była chyba najniższa od kiedy dwadzieścia osiem dni temu opuścił Kryptę 13. Zastanawiał się, czy w tym świecie pada jeszcze w ogóle śnieg.
Tutaj chyba koczują Czachy, nie?
Faktycznie, tyły noclegowni stanowiły zamkniętą część dużego budynku. To tutaj wedle słów Larsa kisił się lokalny gang zbuntowanych, żądnych seksu, adrenaliny i wiecznie niosącego na fali taniego bimbru melanżu. Blaine zerknął przez przeszklone okno, lecz pokrywający szybę syf i kurz uniemożliwił mu zobaczenie czegokolwiek.
Teren kasyna wyglądał chyba jak mała wersja Strip’u w Las Vegas. Duży – blaszany jak wszystkie – rozłożysty budynek zajmujący znaczny obszar przestrzeni z obrotowym neonem reklamowym informującym czerwonymi, jarzącymi się niczym dogorywające flary literami wszystkich potrafiących czytać, iż tu można w łatwy i szybki sposób wzbogacić się, a potem przepuścić forsę na dziwki w każdym wieku. Blaine otaksował miejsce wzrokiem, a kiedy dwóch stojących przed wejściem, odzianych w takie same pancerze jak noszony przez Garla strażników zaczęło łypać na niego groźnie i podejrzliwie, oddalił się nieco w kierunku Nory Szumowin.
Nora Szumowin, typowa melina gdzie zarobioną ciężką pracą (bądź przypadkową wygraną w kasynie obok) kasę można było w magiczny sposób przemienić na wódę, bimber, piwsko i żarło, a przy odpowiedniej inicjatywie i determinacji, doprowadzając się do stanu absolutnego upodlenia, stracić w jeszcze inny sposób budząc się rano z obitą maską w jednym z okolicznych „rynsztoków”.
Niestety bar był w tej chwili zamknięty. PipBoy wskazywał godzinę piątą trzydzieści. Wywieszka na drzwiach informowała, że napić można się w godzinach od szóstej wieczorem do białego rana. Blaine miał zatem jeszcze pół godziny, nim zagłębi się w świat lokalnych mętów, krzykaczy, krasomówców i plotkarzy, którzy za kilka kapsli w formie kielona gorzały, byli skłonni opowiedzieć mu całą historię własnego życia.
Życia nieodłącznie związanego ze Złomowem i jego ciemnymi interesami.
Kelly czujący na sobie narastające podmuchy chłodnego, niosącego wilgoć wiatru, zasunął automatyczny ekler łącząc ze sobą poły jego kultowej czarnej skóry i poprawiając zawieszony na jednym ramieniu plecach, miał już ruszać do wielobranżowego sklepu Killiana Darkwatera, kiedy kącikiem oka dostrzegł coś, co wydało mu się jeszcze bardziej zabawne i absurdalne niż okazujące mu nadmierne zainteresowanie dwugłowe braminy…
24
– Wrrrrr!
Stojący przed przypominającym roboczy barak domostwem pies nasrożył się i ofukał zbliżającego się ku niemu mężczyznę, a kiedy ten rzucił się do ucieczki wymachując panicznie rękami w powietrzu, poczęstował go jeszcze obfitą porcją szczeknięć.
– Mam dosyć! Nigdy nie dostanę się do domu! – rzucił rozpaczliwie przypominający rolnika facet.
– Musi być jakiś sposób…
Głos stojącej tuż obok strażniczki Złomowa, dość miłej z wyglądu i wciąż bardzo młodej dziewczyny o czarnych, krótkich włosach, delikatnych rysach twarzy i nosku, odzianej w tę samą skórzaną zbroję z jaszczurki, co wszyscy okoliczni gliniarze, zdradzał pewne oznaki znużenia i bezradności.
– To ty jesteś tu od załatwiania takich spraw! – syknął rolnik zapalczywie plując w gniewie kropelkami oleistej śliny. – Płacę Killianowi podatki, uprawiam pole i nigdy nie zrobiłem nic złego. A teraz od pięciu dni nie mogę wrócić do własnego domu!
Blaine stał nieco z tyłu; tuż za rozmawiającą parą. Przyglądał się wszystkiemu z jakimś absurdalnym poczuciem ambiwalentnej ciekawości mieszającej się z totalnym szaleństwem i bezradnością, lecz zgoła odmienną niż ta, którą zdradzał głos młodej policjantki.
– Przepraszam, że się wtrącam – zaczął, a ustawieni do niego plecami ludzie odwrócili się błyskawicznie – ale w czym właściwie tkwi problem?
Przez moment panowała martwa cisza, pośród której każdy biorący udział w wydarzeniu wyglądał jakby wyciągnięto go z jakiegoś odmiennego uniwersum.
Młoda, seksowna strażniczka zmierzyła Blaina dość jednoznacznym spojrzeniem, z którego dało się wyczytać, iż po pierwsze nigdy wcześniej go tutaj nie widziała, po drugie jest pełna podziwu i uznania dla jego osoby, co w efekcie mogło zostać przełożone na krótkie i lapidarne: „całkiem niezły” i w końcu po trzecie, dziękuje któremukolwiek z bogów, do których modlili się w dzisiejszych czasach mieszkańcy świata zewnętrznego za jego obecność i realną szansę na pozbycie się pięciodniowego powodu, przez który sterczy jak kołek w jednym miejscu i stara się rozwiązać psi problem stojącego dwie stopy dalej rolnika.
Rolnik, którego imię brzmiało Phil, natrafił najwyraźniej na jakieś głęboko skrywane we własnym wnętrzu pokłady ogłady i nieco spasował przyjmując bardziej ludzki i naturalny kolor twarzy. Szybko jednak pokraśniał ponownie i widać było, że w swoim gniewie i furii sięga zenitu, zaś wiszące nisko nad Złomowem wyblakłe deszczowe chmury, nie ostudzą jego ostatecznej erupcji.
Pies natomiast, cóż, pies posadził kuper umiejscawiając się dokładnie pośrodku prowadzących do domu Phila drzwi i przechyliwszy łeb w lewo – tak, iż jedno ucho dyndało mu swobodnie w poprzek pyska – zdawał się słuchać i obserwować z zaciekawieniem.
Blaine zauważył również, że nozdrza jego nosa rozdęły się nieznacznie. Zupełnie jakby pies zwąchał coś smakowitego…
– Powiem panu w czym problem! – chimeryczny rolnik, na którego skóra Blaina, jego ogorzała twarz, zimne oczy i wisząca u pasa kabura z MP9-tką podziałały lepiej niż potrójna dawka Relanium, spasował ponownie i w miarę spokojnie wyłuskał wszelkie swoje zmartwienia.
Sprawa była prosta, a jednocześnie skomplikowana i na swój sposób patowa. Przeklęty, jak nazwał go Phil, warujący pod domem pies należał do jakiegoś równie przeklętego i podejrzanego podróżnika ze wschodu. Pojawił się kilka dni temu w Złomowie i wszystkim rozpowiadał, że przeszedł pustynię. Nikt nie dawał mu wiary, zwłaszcza, że był ubrany w czarne skóry – podobne do pańskich jak słusznie zauważył Phil – jakby był to najwłaściwszy ubiór na pustynię. Do tego włosy miał już lekko przyprószone siwizną, przez co jakakolwiek dłuższa podróż, a już w szczególności na niepoznany i zapomniany wschód, zdawała się zupełnie wykraczać poza jego możliwości. A kiedy tylko pod jego stopami zaskrzypiały deski wyściełające podłogę w błękitnej bramie Złomowa, od razu zaczęły się problemy. Gość podobno zbratał się z Killianem, ale tak trochę poza oficjalnym trybem, jeśli wie pan, co mam na myśli – wtrącił Phil dygresyjnie i nieco konfidencjonalnie rozglądając się na boki, co zważywszy na lokalizację jego domu i ich obecność na terytorium Gizma, było dość zrozumiałe. Szukał czegoś, żeby przyskrzynić tego tłustego skurwiela – teraz Phil zupełnie już zniżył głos zbliżając się do Blaina i szepcząc mu te ostatnie epitety niemalże prosto w nos. Gizmo z reguły nie lubi jak ktoś mu miesza w interesach. Niedługo trwało nim jeden i drugi popadli w konflikt i ostatecznie kilku nasłanych przez Gizma kolesi z Czach dorwało wędrowca, obtłukło go na kwaśne jabłko w formie przystawki, zaś jako danie główne zaserwowali mu lot z dachu kasyna. Nie jest to dość wysoki budynek, jasne, ale facet upadł tak niefortunnie, że od razu skręcił sobie kark. Doktor Kostuch wspominał, że jedyne, co mógł w takiej sytuacji zrobić, to wpakować go w celofanowy worek i zlecić komuś wykopanie naprawdę głębokiej dziury. I niby wszystko się rozwiązało samo, ale został jeszcze ten pies przybłęda. Kiedy tylko jego poprzedni pan wyzionął ducha, przeklęte zwierzę posadziło zad na progu mojego domu i od tamtej pory nie chce się stąd ruszyć. Dziś mija piąty dzień. Mam już dosyć, bo od kiedy ten kundel tu siedzi, praktycznie codziennie pada deszcz. Jasne, mogę nocować w Noclegowni. Killian załatwił mi pokój opłacany z funduszy miejskich, ale do jasnej cholery, chcę wrócić do domu!
Kiedy Phil skończył, gdzieś nad głowami zebranych rozległ się donośny, zwiastujący zbliżającą się narowistą burzę grzmot. Blaine przez moment zastanawiał się, czy to on zdążył już zwariować po dwudziestu ośmiu dniach w świecie zewnętrznym, czy to raczej spowity żrącym atomem świat zewnętrzny dawno już utracił wszelkie zmysły.
Przedłużającą się ciszę przerwał drugi grzmot, a potem poszczekiwania bezpańskiego, nastręczającego okolicznej ludności problemów psa.
– Zrobi pan coś?
– Phil będzie bardzo wdzięczny za pozbycie się jego psiego problemu – wtrąciła strażniczka, a potem puściła zalotnie oko falując delikatnie ramionami. – Mi też byłoby to bardzo na rękę. Pięć dni tu sterczę i nic…
– Hau, hau!
– Na Boga, czego on chce?! – Phil odwrócił się w stronę psa i spoglądając nerwowo w kierunku nieba, raz jeszcze spróbował szczęścia zbliżając się do drzwi.
Naturalnie jak zawsze dotychczas i teraz rozległo się groźne powarkiwanie i biedny rolnik wymachując rękami rzucił się do odwrotu przypominając nieco zlęknionego szopa pracza, czym prędzej czmychającego na tylnych łapach.
– Dobra – stwierdził Blaine. – Trzeba coś zrobić. Mam kilka spraw do załatwienia, a tego tutaj ewidentnie nie można tak zostawić – teraz to on puścił przepełnione premedytacją oko wymierzone w stronę powabnej policjantki. Ta jak gdyby delikatnie pokraśniała na twarzy i spuściła niewinnie oczy. – Nie można go po prostu ustrzelić?
– Kilian zabronił – odpowiedział Phil z automatu.
– No tak, a próbowaliście go czymś przekupić?
– Przekupić?
– Jakimś smakołykiem. Czymś dobrym. Wszystkie psy to łapczywe, przekupne żarłoki. Skoro waruje tu piąty dzień, to musi umierać z głodu.
– Może jadł, kiedy wszyscy spali? – zauważyła, słusznie zresztą, odziana w skórę z jaszczurki policjantka.
– Mam pewien pomysł – oświadczył Blaine po czym ruszył w kierunku psa.
Ku zdziwieniu wszystkich zebranych, zwierzak nie zaatakował Blaina. Nie ofukał go nawet, ani nie owarczał. Siedział w tej samej pozycji, co przy rozpoczęciu rozmowy i niuchał tylko namiętnie swoim czarnym, psim nosem.
Nagle jak wystrzelona z procy zielona, niedojrzała szyszka, rzucił się w stronę Kelly’ego. Phil wydał z siebie piskliwy krzyk przerażenia, zaś strażniczka Złomowa zakryła usta dłońmi i również zaczęła cienko popiskiwać.
Jak zgnieciona w serowej pułapce polna mysz.
Lecz mimo groźnych pozorów pies nie zamierzał zrobić krzywdy Blainowi. Zamiast tego zdawał się wręcz niezdrowo zainteresowany zawartością jego plecaka. Raz po raz szturchał „tornister” nosem, błyskając przy tym podnieconymi oczami i oznajmiając donośnymi szczęknięciami wszem i wobec, że nie odpuści, dopóki nie dostanie tego, co znajduje się gdzieś w jego mrocznych odmętach.
– Co cię tak zainteresowało, co? Wywąchałeś coś dobrego?
Blaine przyklęknął na jednym kolanie i zsunął plecak z ramion. Kiedy rozwiązał rzemienie i zajrzał do środka, pies niemalże oszalał. Skakał, merdał ogonem i strzygł uszami jakby był jedną z tych podekscytowanych widokiem Blaina dwugłowych krów.
Blaine sięgnął do środka. Macał, wymacywał i przetrząsał zawartość tobołka, aż w końcu natrafił na coś, co zdawało się spoczywać na samym dnie. To coś było zawinięte w parcianą szmatę umorusaną w tłuszczu i bynajmniej nie było zbyt przyjemne w dotyku.
Chłopak skrzywił się pod wpływem obrzydliwego uczucia. Kiedy wyciągał lekko już prześmiardnięte zawiniątko na zewnątrz, jego twarz przeszył upiorny grymas. Odsunął głowę i przez moment trzymał wysuniętą rękę jak najdalej od siebie.
Pies natomiast sprawiał wrażenie, jakby lada moment miał eksplodować ze szczęścia. Siedział teraz tuż obok Blaina, cały napięty i gotowy do przechwycenia smakowitego kęsa, kiedy tylko nadarzy się ku temu sposobność. Pysk miał zamknięty, spojrzenie czujne, zaś z kącika ust zdawała mu się ciec malutka strużka śliskiej śliny.
– Naprawdę masz na to ochotę?
– Hau, hau, hau! – pies zaszczekał i zakręcił się trzykrotnie wokół własnej osi. Jego długi, przypominający lisią kitę ogon prężył się w podekscytowaniu.
– Dobra, masz. Ja tego już na pewno nie zjem. To prezent od króla kloszardów. Może kiedyś go poznasz i będziesz miał możliwość podziękować mu osobiście.
Blaine rozwinął umorusaną, otłuszczoną szmatkę i wyjął z niej lekko już nadpsutą, lecz wciąż zachowaną w zadziwiająco dobrym stanie iguanę na patyku.
Rzucił ją na ziemię. Pies od razu podbiegał i stojąc na czterech łapach przechylił nieco mordę by pomóc sobie z włożeniem smakołyku do pyska. Niemalże połknął jaszczurkę w całości. Oblizał się, spojrzał na Blaina i ewidentnie miał ochotę na jeszcze.
– Niestety, nie mam już nic więcej. Będziesz dobry psem i pozwolisz Philowi wrócić do domu?
Pies raz jeszcze przekrzywił z zainteresowaniem łeb i spoglądając przez moment na Blaina, rozdziawił pysk i liznął go przyjacielsko w twarz.
Blaine wstał, odruchowo otrzepał kolana z drobnych fragmentów przywierającego do niego błota i powiedział:
– Wygląda na to, że twój psi problem się rozwiązał, Phil.
Phil rzucił się na kolana pryskając na boki skawalonym grudami ziemi i całując ręce Blaina tryskał potokiem ckliwym, przepełnionych wdzięcznością słów:
– Och, dziękuję ci panie! Tak bardzo ci dziękuję! Teraz w końcu mogę wrócić do domu. Dziękuję, dziękuję, dziękuję!
– Kto by przypuszczał, że połasi się na taki ochłap – rzuciła nieco skonfundowana i chyba na swój sposób rozbawiona całą sytuacją policjantka.
Hmm… myśl isz, o tym samym, co ja, Blaine?
– No właśnie, kto by przypuszczał? I chyba nawet wiem, jak go nazwę.
Podrapał psa za uchem. Piętrzące się nad mocno już pociemniałym niebem chmury zdawały się grozić sobie nawzajem za pomocą zagłuszających wszystko grzmotów. Gdzieniegdzie pojawiały się błyskawice. Nie czekający na pierwsze krople deszczu, Phil ruszył do drzwi z trzymanym w ręku niewielkim, miedzianym kluczem. Rzucił jeszcze lakoniczne „do widzenia i dziękuję!” po czym zatrzasnął drzwi jak gdyby bał się, że pies może jeszcze zmienić zdanie.