355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » AS-R » Fallout – Powieść (СИ) » Текст книги (страница 29)
Fallout – Powieść (СИ)
  • Текст добавлен: 27 апреля 2017, 15:30

Текст книги "Fallout – Powieść (СИ)"


Автор книги: AS-R



сообщить о нарушении

Текущая страница: 29 (всего у книги 36 страниц)

Caleb zaczepił mnie na głównej ulicy, nieopodal jedynego wyjścia na zewnątrz. Pod pozorem miłej, nieco plotkarskiej rozmowy, wypytał mnie o wszystko, co z jego perspektywy wydawało się interesujące. W trakcie naszej konwersacji, nieustannie docierała do mnie bijąca od niego podejrzliwość i lodowaty dystans.

164

Caleb wyglądał jak połączenie starego gąsiora z równie starym basiorem o ugruntowanym światopoglądzie. Z jednej strony sprawiał wrażenie nonszalanckiego i nieco nieobecnego, z drugiej zaś ewidentnie postrzegał siebie jako kogoś, kto przewodzi całej bandzie okolicznej hałastry, obserwując, wypatrując i porównując wszystko, co nowe i groźne ze swoim „ugruntowanym światopoglądem”.

Niebezpieczne połączenie. Blaine, dla którego jednym z warunków wpuszczenia do Adytum, było zdjęcia hełmu i odsłonięcie twarzy (i nawet mieszek pełen szmalu niewiele mógł tu zdziałać), żałował, że jary najwyraźniej starzec, ma sposobność przyjrzeć się lepiej jego fizjonomii.

Kto wie, co te wnikliwe, świdrujące go oczka zdążyły wyczytać.

– Nie często miewamy tutaj ludzi, twojego pokroju. Zazwyczaj odwiedzają nas kupcy z Hub. Znamy ich z widzenia, a tych, których znamy również z imienia, wpuszczamy do środka. Ochroniarze czekają na zewnątrz. Ciebie jednak, nigdy wcześniej nie widziałem. Jak się nazywasz, jeśli mogę zapytać, i co tutaj robisz?

– Blaine Kelly. To mój pies, Ochłap – Blaine wskazał opancerzoną dłonią na swojego czworonoga. Ochłap pozostał niewzruszony i w żaden sposób nie zareagował na uśmiech Caleba. – Miałem zamiar dostać się do Katedry. Nigdy wcześniej tu nie byłem i kiedy zauważyłem funkcjonującą osadę, uznałem, że to dobre miejsce na uzupełnienie zapasów.

Caleb kiwał głową, jak człowiek, który przez nabytą w dzieciństwie kurtuazję reaguje w ten sposób mimowolnie na wszelkie docierające do niego informacje. Blaine wyczuwał jednak, iż strażnik traktuje to, co właśnie usłyszał, sceptycznie.

– Jesteś z Bractwa?

Blaine potwierdził charakterystycznym ruchem czaszki. Nie było sensu wciskać Calebowi kitu. Nikt nie chodził po świecie przypadkowo okutany w Pancerz Wspomagający.

– No cóż, skoro jesteś z Bractwa, to wydaje mi się – Caleb zawiesił głos, robiąc krótką pauzę – że mogę ci zaufać. Bractwo nigdy się nami nie interesowało, czego nie można powiedzieć o znajdujących się na południu Dzieciach Katedry. Nie pytaj skąd, ale wiem, że wy tam na północy, obserwujecie wszystko i wszystkich, którzy mogą w przyszłości stanowić zagrożenie. Zarówno dla was i dla nas – dodał. – Nasi mieszkańcy niespecjalnie wychodzą na zewnątrz. No, może poza szabrownikami. Gruzy to niebezpieczne miejsce. Sam rozumiesz, musimy być czujni. Jak pustynne gekony.

– Mogę zapytać, jak masz na imię?

– Oczywiście. Nazywam się Caleb. Jestem kimś w rodzaju szeryfa, albo dowódcy. Jak wolisz. Organizuję tutejszych Regulatorów. To dzięki mnie ci chłopcy są dziś tak wyposażeni i wyszkoleni. Gdyby nie zwarta i dobrze zorganizowana obrona, nasi obywatele byliby narażeni na wiele niebezpieczeństw. Ludzie doceniają to, co robimy. Tutaj, pośród ogrodzeń Sanktuarium, są dzięki nam bezpieczni i mogą w pełni realizować się w pracy.

– Słyszałem, jak niektórzy narzekali na szczuplejące zapasy żywności…

Oczy Caleba zwęziły się do rozmiarów małych ziarenek miałkiego piasku. Gdyby część hełmu nie skrywała jego czoła, Blaine bez wątpienia zauważyłby malującą się na nim złość.

– Źle słyszałeś – w słowach Caleba brzmiała wyraźna emfaza. – Ludzie tutaj pracują, ale nie wszyscy dają z siebie tyle, ile powinni. W każdej społeczności będą tacy, o tendencjach do narzekania. Obawiam się, że tego nie unikniemy.

– Nie. Najpewniej nie. Dobrze orientujesz się w okolicy? Co poza Adytum znajduje się jeszcze w Gruzach?

Za sprawą zmiany tematu, Caleb rozpogodził się nieco. Jego podejrzliwość nie zniknęła w pełni. Zostało jednak mocno zredukowana i zakamuflowana. Blaine słuchał, jak starzejący się nadzorca opowiada mu o umiejscowionej na południu Katedrze. Miejsce to całkowicie zaanektowały Dzieci Katedry i jeśli wierzyć temu, co mówił Caleb, ugrupowanie nieustannie rosło w siłę wzbudzając w okolicznych społecznościach coraz większy niepokój. Na północnym wschodzie urzędowali Zbrojeniowcy. Blaine przypomniał sobie, jak wspominał o nich handlarz broni w Hub. Zamiast charakterystycznej dla Sanktuarium siatki, Zbrojeniowców odgradzała od świata wypełniona żrącym kwasem fosa. Wszystko za sprawą sąsiadującego z nimi leża Szponów Śmierci. Podobno bestie stanowiły poważny problem dla wszystkich wokół. Zbrojeniowcy podejmowali nawet otwartą walkę, ale nigdy nie udało im się wyplenić zarazy, a Szpony Śmierci, zdawały się wracać jak trupy zza grobu.

Uczniowie Apokalipsy zupełnie nie pasowali do obecnej wizji świata. Niczym zgraja hipisów, walcząca z militaryzacją społeczeństwa i kolejnymi konfliktami, w które angażowały się Stany Zjednoczone, zdawali się zapominać, iż tuż za progiem na demokrację, wolność i ich styl życia czyha czerwony Behemot. Uczniowie Apokalipsy byli właśnie takimi hipisami pustkowi. Pośród zgliszczy, wojen, bestii, potworów, mutantów i zła, starali się krzewić wiarę w pokój i oferowali wszystkim swoją bezwarunkową miłość. Blaine zastanawiał się, czy Caleb nie mówi przypadkiem w zawoalowany sposób o burdelu. Jak miało się jednak okazać, Uczniowie Apokalipsy okupowali (aczkolwiek w ich przypadku słowo to było chyba nieco nie na miejscu) lokalną bibliotekę i wbrew absurdowi swojej pacyfistycznej postawy, całkiem dobrze im się wiodło.

Całkowite przeciwieństwo pokojowych Uczniów Apokalipsy, stanowiły Ostrza. Ostrza, jak to ujął Caleb, to „dosyć żałosny motłoch”. Wyrzutki, squatersi, biedaki i hołota, która żyjąc w jednej wielkiej komunie, próbowała przetrwać wyznając dewizę: „w kupie siła”. Niezależnie od tego, co ta kupa sobą reprezentowała.

Dla Blaina, nie mógł to byś przypadek. Grupa, która nazywała siebie „Ostrza” i „Brzytwa” – jego łącznik z Bractwa Stali. Wyglądało na to, że w tej stercie okolicznych „Gruzów”, udało mu się zlokalizować tę, której szukał.

Dlatego, kiedy Caleb badawczo zagadnął go o wykonanie małej roboty, Blaine Kelly przestał nabierać podejrzeń wyrabiając sobie solidny i ostateczny osąd o Adytum, Regulatorach i Calebie. Odziany w zielone, ceramiczne płytki facet, chciał, by Blaine spotkał się z zawiadującym Sanktuarium Zimmermanem – burmistrzem. Burmistrz (aczkolwiek Blaine przypuszczał, że ten jest tylko marionetką w rękach ciemiężących lokalną ludność Strażników) miał rzekomo jakiś problem z Ostrzami. Sprawa była delikatna i należało załatwić ją dyskretnie. Najlepiej, jakby dokonał tego ktoś z zewnątrz. Ktoś, kto zniknie z Gruzów równie szybko i niepostrzeżenie, jak się w nich pojawił.

Jak miało się za chwilę okazać, burmistrz Zimmerman, zażąda od Blaina zabicia jego łącznika – Brzytwy.

165

Adytum, nieco później; po rozmowie z Jonem Zimmermanen.

Całe to miejsce śmierdzi. Śmierdzi gorzej, niż kanały pod Bakersfield, gdzie wraz z Ochłapem spadła na nas klątwa atomu i cudem uszliśmy z życiem. Jednak zarówno tam, pośród ścian dawnej Krypty numer 12, jak i tutaj, nie mieliśmy z początku pojęcia, co czyha na nas w ciemności. Można powiedzieć, że Regulatorzy, Caleb i ich marionetka, Jon, świetnie utrzymywali pozory. Wątpię, by naziści byli równie pomysłowi. Aczkolwiek, niewątpliwie ich ideologiczne motywy wybielały zbrodnicze czyny, tak jak tutaj, władza i iluzoryczne dobro mieszkańców, przyzwalały na wszystko, co miało miejsce w obrębie „siatki” otoczonego przez Gruzy „Sanktuarium”.

Jon Zimmerman był schludnie ubranym mężczyzną o nieco zmęczonych oczach i wyraźnym garbie pomiędzy łopatkami. Jego ciemne, mocno przerzedzone przez pasma siwizny włosy zrównywały go wiekiem z dowódcą Regulatorów. Markotna, pokryta cienkimi pasemkami zmarszczek twarz, potwierdzała, iż człowiek ten prowadzi nieustanną walkę pomiędzy czymś, co niegdyś mogło być jego empatycznym sumieniem, a żądzą pozycji i bezpieczeństwa, zapewnianego mu przez Caleba i jego ciżbę.

Zostałem przyjęty w prywatnej kwaterze burmistrza. Urzędował w jednym z kamiennych, zachowanych we względnie dobrym stanie budynków. Spartańskie, drewniane meble: stoły, krzesła, półki, regały i szafki, wypełniały publiczną salę przyjęć. Reszta mieszkalnych, prywatnych pomieszczeń, była niedostępna. Dwójka uzbrojonych w Remingtony Regulatorów (mężczyzna i kobieta o złośliwej, jędzowatej urodzie młodej pizdy) nie odstępowała Zimmermana na krok. Oboje wpatrywali się we mnie, z mieszaniną podziwu, zazdrości i nienawiści w oczach. Zupełnie, jakby szukali pierwszego lepszego pretekstu, do rozpłatania mojej głowy niczym dojrzałego melona i wyskrobania mnie z wnętrza tego słodko kuszącego Pancerza Wspomagającego.

Burmistrz Jon Zimmerman przywitał mnie godnie i oficjalnie. Zaproponował alkohol, ale zważywszy na panujący na zewnątrz upał i obawy związane z tym, co może się niebawem stać mojemu łącznikowi: odmówiłem. Porozmawialiśmy przez chwilę o nowinkach z pustkowi, po czym przeszliśmy do rzeczy. Ojciec domagał się sprawiedliwości za śmierć swego pierworodnego. Utrzymując to, co utrzymywali Regulatorzy, jego ciało zostało znalezione przez patrol w trakcie jednej z rutynowych kontroli obszaru. Nie było najmniejszych wątpliwości, że chłopak został zaszlachtowany przez Ostrza. Zimmerman przypuszczał, a słowa te potwierdził zawczasu Caleb, że rozkaz wydała dziewczyna uznająca samą siebie za kogoś w rodzaju „watażki” tego, cytuję: „najgorszego z najgorszych, krwiożerczego gangu regularnie nękającego bogobojną osadę i jej ludność”. Dziewczyna była powszechnie znana jako „Brzytwa” i to nikt inny, jak właśnie ona, zarządziła bestialskie tortury ukochanego syna Zimmermana, a następnie kazała (najpewniej żywcem) nadziać go na pal i przytroczyć nieopodal prowadzącej do Adytum bramy.

Sprawa brzmiała niezwykle poważnie i nie ukrywam, iż słuchając słów Zimmermana, nóż otwierał się w kieszeni w pragnieniu, jak to powiedział sam burmistrz: „zarżnięcia tej pierdolonej suki”. Zimmerman zaoferował mi dwa tysiące kapsli z publicznych funduszy na walkę z przestępczością . Zgodziłem się skwapliwie i czym prędzej zanurzyłem w połykających wszystkich nie ostrożnych ruinach Los Angeles.

Oc zywiście przedstawiona mi oficjalna wersja śmierdziała na sto mil . Caleb, Regulatorzy i zastraszony Zimmerma n. Śmierć syna burmistrza, którą zupełnie przypadkowo odkrył nie kto inny, jak właśnie Strażnicy Adytum. Zamieszana w to wszystko Brzytwa – mój łącznik z Bractwa Stali. Jakoś nie mogłem przekonać sam siebie, żeby dziewczyna, mająca za zadanie inwigilowanie Dzieci Katedry i składanie raportów prosto do Cytadeli, byłaby tak lekkomyślna, nieudolna i po prostu tępa , by zabić syna okolicznego „barona”.

Nie, zdecydowanie nie. Wszystko cuchnęło gorzej niż Nekropolis. Musiałem działać szybko. Musiałem czym prędzej spotkać się z Brzytwą i dowiedzi eć, o co w tym wszystkim naprawdę chodzi.

Obawiałem się tylko, że nim wyciągnę od niej informacje potrzebne w mojej misji, nim Brzytwa zgodzi się podzielić swoimi szczegółowymi obserwacjami dotyczącymi urzędujących na południu Dzieci Katedry, zostanę wplątany w odchodzące tutaj machlojki i będę musiał obronić ją przed gniewem Zi mmermana, Caleba i Regulatorów.

Chociaż, z drugiej strony, może to wszystko sprawi, że nieco zapunktuję w oczach Generała Maxsona i ten, ostatecznie, udzieli mi należytego wsparcia w walce z Supermutantami.

166

Squat Ostrzy mieścił się na terenie niegdysiejszego śródmieścia. Większość okolicznych budynków została zniszczona – jeżeli nie przez eksplozję nuklearną, to zgubny wpływ czasu, wiatrów nawiewających piaski z pustyni i lokalnych szabrowników, którzy nie przebierając w metodach, odzyskiwali z Gruzów wszystko, co odzyskać się dało. W promieniu kilkuset metrów, bastion Ostrzy stanowił jedyne zdatne do użytku i zamieszkania miejsce.

Budynek był szeroki i rozłożysty. Z lotu ptaka parter musiał wyglądać jak płożąca się po ziemi betonowa plama, okryta strzępami podziurawionego, gnijącego i przeciekającego dachu. Izolująca ściany zewnętrzna warstwa tynku była czarno-szara, a pośród wystających w wielu miejscach elementów zbrojeń, kwitły dorodne miedziane płaty rdzewiejącej blachy. Dwie kamienne rzeźby, omszałe i podziurawione od kul, broniły wejścia do środka, niczym stojący na warcie gwardziści. Jedna i druga dźwigały na swoich barkach okrągłe sfery. Blaine przypatrywał im się przez moment, porównując posągi do mitologicznego Atlasa; obie postaci wyglądały na równie strudzone i udręczone swoją rolą, co szwędające się po okolicy obdartusy.

Obdartusy te niewątpliwie należały do gangu Ostrzy. Nie było najmniejszych wątpliwości, że ich nazwa wzięła się od wiszącej na frontowej ścianie reklamy jakiś starych, przedwojennych brzytw do golenia. Nazywały się po prostu „Ostrza”.

Odziany we Wspomagający Pancerz Bractwa Stali, Blaine, zdjął hełm odsłaniając twarz i wraz z Ochłapem, ruszyli w stronę trzeciej sylwetki pilnującej drzwi wejściowych.

W przeciwieństwie od mini-Atlasów, ta była z krwi i kości i nazywała się MacRae.

167

MacRae, wyglądający na czterdziestolatka, dobrze umięśniony facet odziany w zielono-brązową skórę z jaszczurki, sprawiał wrażenie niezwykle otwartego i życzliwego. Jego oczy, pomimo czającej się w głębi prostoduszności, wyrażały niewzruszony spokój i ogładę. MacRae wydawał się zaintrygowany moją obecnością. Niewątpliwie uległ wrażeniu Pancerza Wspomagającego, T-51b. Jeżeli Brzytwa faktycznie była informatorem Cytadeli, zaufany, pilnujący squatu strażnik, mógł wiedzieć znacznie więcej, niż zdradzały jego słowa i pozory. Został najprawdopodobniej uprzedzony, by każdego nowoprzybyłego wyglądającego na kogoś, kto może być powiązany z Bractwem, kierować bezpośrednio do swojej przełożonej. Przemierzając korytarze i pomieszczenia siedziby Ostrzy, byłem nieustannym obiektem zainteresowań. Wyglądający na zmarginalizowanych meneli, wyjątkowo zapuszczeni mieszkańcy squatu, przyglądali mi się komentując żwawo, to kim jestem i co mogę tutaj robić. Niektórzy zdawali się być przestraszeni, inni posyłali mi pełne podejrzliwości spojrzenia. Niektórzy taranowali drogę w wąskich przesmykaj, zalegając na podłodze pośród stert śmieci, butelek po jakiejś lokalnej wódce, resztek na wpół surowego pożywienia i hałd szpargałów, szmat oraz desek będących niegdyś częściami mebli. MacRae prowadził mnie, niemalże za rękę, krzycząc i powarkując, kiedy zachodziła taka potrzeba. Większość Ostrzy jednak osuwała nam się z drogi sama. Za plecami słyszałem głosy, szepty i obelgi. MacRae odwracał w tym czasie mo uwagę rozmową. Opowiadał o swojej roli we wspólnocie. O tym, jak pomaga Ostrzom i Brzytwie w walce z Regulatorami i Szponami Śmierci. Wielokrotnie zapewniał mnie, że jest świetnym wojownikiem, zaś jego ulubioną bronią są pięści. Unosił je, pokazując okalające dłonie zakrwawione i umorusane w pyle i brudzie bandaże. Łapy miał faktycznie potężne. Niewystarczająco jednak potężne, by równać się z tym, co ja sam spotkałem w jednej z okalających Hub jaskiń. MacRae ględził i ględził, a ja miałem problemy z koncentracją. Smród setek niemytych ciał, zaduch niewietrzonych pomieszczeń, żarcia, szczyn i wszystkiego, co ludzkie ciało wespół z tym, co przyswaja mogło produkować, doprowadzał mnie do szału. Miałem ochotę nałożyć na głowę hełm. Wiedziałem jednak, że będzie to nierozważne. Brzytwa i reszta tego tałatajstwa mogłaby uznać to za przejaw agresji. Jakby tego było mało, niektórzy próbowali dotykać Wietnamskiego Rozpruwacza. Inni celowo złościli Ochłapa, łapiąc i szczypiąc go za ogon. Pies warczał wtedy, szczekał i szczerząc kły okazywał znacznie bardziej efektywną perswazję, niż ja.

W jednym z głównym pomieszczeń znajdował się bełkoczący kaznodzieja. Był chudy, przygarbiony i obrany w jednoczęściowy strój wyglądający na odzież termiczną. Kolor dawno już wypłowiał. Ciężko było określić, jaki był niegdyś. Teraz wyglądał jak schnąco-gnijąca trawa. Dugan, wedle słów MacRae’ego – chociaż nie wiem, czy dobrze zrozumiałem. MacRae miał tak jankeski akcent i tak strasznie połykał końcówki, przeciągając jednocześnie samogłoski, ż e ciężko było niekiedy stwierdzić, co właściwie miał na myśli . Dugan, Dagan, Dagon czy jak mu tam, stał pod dziurawą ścianką działową, z której wnętrza wychodziły kawałki zielonego styropianu i fragmenty cuchnącej dykty. Wszędzie dookoła walały się butelki po Nuka Coli. Przypominały wiernych, którzy zebrali się otaczając swojego Mesjasza w nadziei na uszczknięcie nieco z jego objawionych prawd. Dugan perorował, unosząc przy tym pedagogicznie palec wskazujący. Bełkot wypływający z jego ust przypominał dosadne czknięcia. Wydawało się, że nikt poza nim samym nie słucha tego, co ma światu do oznajmienia . Jedynie na wpół wypełnione karmelową cieczą butelki, stały niewzruszone czekając, aż ten obłąkaniec sięgnie po nie i zakończy ich egzystencję we własnym żołądku.

Zbliżyliśmy się do stalowych drzwi. MacRae, zupełnie nie wiedzieć czemu, położył mi rękę na ramieniu i uderzając trzykrotnie w blachę, dał sygnał znajdującym się po drugiej stronie strażnikom. Niewielki, prostokątny wizjer ulokowany dokładnie na wysokości oczu jankesa, uchylił się, a po chwili to samo spotkało stalowe drzwi.

Wydając z siebie dźwięki przypominające nieco odgłosy pracujących stawów robota, wszedłem do środka.

168

Brzytwa była niesamowicie ostra. Określenie to nie dotyczyło jednak jej charakteru i sposobu bycia. Nie, wręcz przeciwnie. Ta młoda, ubrana w czarną skórę (bardzo podobną do noszonej niegdyś przez Blaina – tej w stylu Mela Kaminsky’ego) dziewczyna miała krótkie, lekko nastroszone ciemne włosy. Delikatne, dziewczęce rysy twarzy z równie małym, lecz zauważalnym noskiem. Średnie, wydatne usta – wspaniale komponujące się z resztą fizjonomii. Niewielki biust okrywały poły kurtki, a przez środek przebiegał lśniący, rozchylony wężyk suwaka. Była dość wysoka, szczupła i niezwykle smutna na twarzy. Była również niebywale wręcz piękna. Blainowi momentalnie nasunęło się skojarzenie z Tandi. Tandi jednak wyglądała przy Brzytwie niczym typowa prowincjuszka wypasająca braminy na jednym z tych okalających niegdyś wsie błoni. Brzytwa natomiast miała w swojej urodzie coś szlachetnego i niedostępnego. Jej oczy, pomimo głębokiego smutku malującego się zarówno w nich jak i na twarzy, lśniły czymś, co większość przedstawicieli mojego gatunku uznaje za największy atut każdej dziewczyny: życiem i energią.

Pomieszczenie było puste. Nie licząc dwóch stołów ustawionych w kształcie litery „L”, oraz sterty kartonów w prawym górnym rogu. Brzytwa stała zabarykadowana na swój sposób za wspomnianymi przed chwilą meblami. Wychodzące na wschód i południe okna zostały szczelnie zaryglowane drewnianymi okiennicami. Lekki mrok rozświetlało kilka tlących się w kątach, tuż przy listwach, świec.

Brzytwa skinęła głową. MacRae raz jeszcze poklepał Blaina po ramieniu, a następnie odwrócił się i wyszedł zamykając za sobą drzwi.

Kelly przez dłuższą chwilę stał w bezruchu. Brzytwa mierzyła go wzrokiem – badawczo i nieco jakby podejrzliwie. Najwyraźniej zastanawiała się, czy jest tym, na kogo wskazywał wygląd. Blaine odniósł wrażenie, właściwie to nie miał najmniejszej wątpliwości, iż Brzytwa się boi. Jej rozsiane po okolicznych Gruzach oczy, bez dwóch zdań doniosły już o obecności odzianego w Pancerz Wspomagający wędrowca. Zapewne nie pominęli faktu, iż spośród sterty tego, co niegdyś stanowiło lśniące kalifornijskie miasto, Blaine udał się wprost do Adytum, a dopiero w drugiej kolejności skierował w stronę śródmieścia. Oczywiście wszystko wskazywało na to, iż Blaine Kelly faktycznie został tu przysłany przez Bractwo Stali. Brzytwa miała jednak świadomość ryzyka. Jak każdy, kto w tym świecie przewodził jakiejkolwiek wspólnocie czy gangowi. Dziewczyna była jednak zupełnie inna, niż Caleb, czy spotkani wcześniej przez Blaina Kafar, Gizmo, Garl i inni im podobni.

Bardziej przypominała Killiana; dobrego człowieka, stojącego na straży porządku i praworządności. Blaine uznał, iż z przedłużającej się obserwacji dowiedział się o niej wszystkiego, czego mógł dowiedzieć się w taki sposób. Przerwał ciszę:

– Ty jesteś Brzytwa, prawda?

Dziewczyna nie odpowiedziała. Jej czarne, lśniące oczy kontrastowały z malującym się na twarzy niepokojem i przygnębieniem. Minęła dłuższa chwila, nim delikatnie przytaknęła skinieniem głowy i zapytała podejrzliwie.

– A ty? Nie znam twojego imienia? Skąd znasz moje?

– Nasi wspólni znajomi na północy sporo mi o tobie opowiadali.

Wszelkie napięcie zniknęło z twarzy Brzytwy. Dziewczyna rozluźniła się, zamrugała kilkukrotnie oczami i wskazała na znajdujący się przed nią stół.

– Podejdź. Nie ma tu krzeseł, dlatego nie zaproponuję ci, żebyś usiadł. Wydaje mi się, że w tej puszcze i tak byłoby ci nieco niewygodnie. Jesteś z Bractwa, prawda?

Blaine potwierdził zbliżając się nieco w jej stronę. Korzystając z okazji uaktywnił się również Ochłap. Pies zdążył oblecieć całe pomieszczenie, a potem zupełnie niespodziewanie znalazł się pod nogami Brzytwy. Dziewczyna nachyliła się i wytarmosiła go za uszami. Ochłap wywiesił z ukontentowania język. Jego oczy wskazywały na ckliwe rozmarzenie.

– Ładny pies, jak się nazywa?

– Ochłap.

– Ciekawe imię. Też kiedyś miałam takiego. No, może nie do końca takiego, ale w dzisiejszym świecie wszystkie psy stanowią tę samą rasę, prawda? Nazywał się Biszkopt. Niestety któregoś dnia zjadły go Szpony Śmierci i taki był koniec Biszkopta.

– MacRae opowiadał mi o nich. Podobno macie z nimi problemy? Chociaż – Blaine dodał po niemalże niezauważalnej przerwie, spoglądając przez moment na niewielkie, acz zachęcające piersi Brzytwy – z tego, co zdążyłem się dowiedzieć, mało kto nie ma.

– Ciekawe, kto tak skwapliwie poinformował cię o panującej tu sytuacji.

Brzytwa położyła palce swojej smukłej dłoni na drewnianym blacie stołu. Uderzające o jego powierzchnię paznokcie wydawały charakterystyczny dźwięk zniecierpliwienia.

– Caleb. Adytum. Włócząc się przez Gruzy, dotarłem tam w pierwszej kolejności. Wybacz, ale wasza siedziba to nie do końca Circus Circus w przedwojennym Las Vegas.

– Tylko dzięki temu wciąż tu jesteśmy.

Blaine skinął głową. Ochłap zaległ w tym czasie u stóp dziewczyny. Nie wyglądał, jakby zamierzał się stamtąd ruszyć.

– Słuchaj, wiem, że to wygląda podejrzanie. Obcy koleś, wyposażony jak jednoosobowa armia siejąca apokalipsę, przychodzi do ciebie prosto od Regulatorów z Sanktuarium. Możesz mi jednak zaufać. Przysłał mnie Maxson, on…

Brzytwa przerwała uderzając pięścią o blat stołu. Blaine poczuł jak drobne wyładowanie elektrycznego chłodu biegnie mu wzdłuż kręgosłupa rozpadając się tuż u podnóża czaszki.

– Maxsona tu nie ma, a ja mam trochę poważniejsze problemy! Utrzymanie tej placówki kosztuje mnie więcej niż jestem w stanie poświęcić, a współpraca z Bractwem nie układa się tak pomyślnie, jak chciałabym, żeby się układała. Maxson ustawicznie odmawia mi wsparcia, a ja mam na głowie Dzieci Katedry, pieprzone Szpony Śmierci i jeszcze tych idiotów z Adytum. Jeżeli Caleb i Zimmerman oczarowali cię swoją retoryką, a ty uległeś ich czarowi, to być może powinieneś porozmawiać z tymi, którym z naszą pomocą udało się uciec z tego tak zwanego „Sanktuarium”. Pogadaj z nimi, serio, dowiesz się, co tak naprawdę wyrabiają Regulatorzy. Oni… oni…

Blaine odczuwał ogromne współczucie dla tej dziewczyny. Jej łamiący się głos dawał jasno do zrozumienia, że Brzytwa przeżyła niedawno jakąś straszliwą tragedię. Blaine obawiał się, że to, co zamierzał właśnie powiedzieć, będzie dla niej kolejnym ciosem. Nie miał jednak wyboru.

– Posłuchaj, nie jestem tutaj po to, aby przyprawiać cię o dodatkowe zmartwienia. Maxson zlecił mi poważną misję. Muszę dowiedzieć się czegoś więcej o Dzieciach Katedry. Ty jesteś jedyną osobą, która może mi w tym pomóc, a skoro oboje współpracujemy z Bractwem…

Brzytwa odwróciła się do Blaina plecami i ruszyła w stronę jednego z zabarykadowanych okien wychodzących na południe. Zwinny i przezorny Ochłap uskoczył w porę, by uniknąć odcisku jej buta na swoim ogonie. Przez dłuższy czas, Brzytwa wpatrywała się przez niewielką szparę na świat zewnętrzny. Potem powiedziała cichym, przygnębionym głosem.

– Ty nic nie rozumiesz, prawda? Nic…

– Posłuchaj…

– NIE! – przerwała mu odwracając się z powrotem w jego stronę. W oczach miała łzy, spływające dalej w dół jej pięknych policzków. – Wiem, że przysłał cię Zimmerman. To pionek na szachownicy rozgrywek Caleba i jego Regulatorów. Niech zgadnę, chciał, żebyś przyniósł mu moją głowę?

Jak to dobrze, że to ona to powiedziała, prawda Blaine? Dziewczyna jest już i tak wystarczająco rozhisteryzowana.

– Tak. Powiedział, że okaleczyłaś jego syna i nadziałaś go na pal, tuż przed główną bramą Adytum.

– Wierzysz mu?

– Nie.

– Więc nie jesteś taki głupi, jak mi się wydawało – Brzytwa otarła palcami oczy i wciągnęła głośno powietrze. Zatkany nos wydał z siebie trzy świszczące smarknięcia dowewnętrzne. – Josh, tak miał na imię syn Zimmermana, był moim ukochanym. Jego ojciec jest tylko marionetką. To Caleb i Regulatorzy rządzą Sanktuarium, a dopóki obecny burmistrz wypełnia ich wolę, utrzymują go na stanowisku. Josh i ja zaczęliśmy spotykać się kilka miesięcy temu – głos Brzytwy załamał się na wspomnienie tych dawnych, niewątpliwie szczęśliwych dni. – Od razu zakochaliśmy się w sobie. Był najwspanialszym mężczyzną, jakiego w życiu spotkałam. Zamierzaliśmy się pobrać, ale nasza historia za bardzo przypominała tę z Romea i Julii. Zimmerman i Caleb sprzeciwiali się jego spotkaniom ze mną. Josh i ja nie mogliśmy tego wytrzymać. Uciekł dla mnie z Adytum i zamieszkał tutaj. Jednocześnie próbował skontaktować się z ojcem, ale Caleb poinformował burmistrza, że jego syn okazał się zdrajcą. Zimmerman popadł podobno w głęboką rozpacz. Josh nieustannie próbował nawiązać z nim kontakt. Regulatorzy grozili mu jednak, że jeżeli jeszcze kiedykolwiek wróci do Sanktuarium, zabiją go. Pewnej nocy próbował się przedrzeć do środka. Caleb wydał rozkaz i Josh pożegnał się z życiem. Te… te – Brzytwa znów zaczęła płakać. Ochłap podszedł do dziewczyny i ułożył się u jej stóp, wtulając w nie swój psi pysk – skurwysyny spreparowały wszystko i zrzuciły winę na mnie – podjęła po chwili szlochania Brzytwa. – To oni go okaleczyli i nabili na słup. Caleb okłamał Zimmermana, a ten myśli, że to wszystko moja sprawa. Zostałam oskarżona o coś, czego nie zrobiłam! Straciłam ukochanego. Jeżeli ty nie wykonasz zadania, niedługo Caleb zbierze swoich chłopców na posyłki i uderzą razem. Zabiją każdego, kto należy do Ostrzy…

Zapadła cisza. Brzytwa ukucnęła znikając po części za stołem. Głaskała Ochłapa, mówiąc coś cicho do niego. Pies wydawał się poruszony, ale jednocześnie dzielnie spełniał swoją pocieszycielską rolę. Dziewczyna zdawała się nieco uspokajać, czując bliskość drugiego stworzenia. Blaine natomiast zastanawiał się, jakby tu ugryźć zaistniały problem. Dobrze wiedział, że potrzebuje pomocy Brzytwy by dokonać inwigilacji Katedry należącej do Dzieci. Wiedział również, że dopóki Caleb rządzi w Adytum, spisana na straty Brzytwa nie kiwnie nawet palcem, by mu pomóc.

Kurwa, pomyślał. Jakbym miał za mało problemów. Było mu szkoda dziewczyny i w głębi siebie pragnął jej pomóc, lecz ponad wszystko chciał wywiązać się ze wcześniejszych zobowiązań. Wyglądało na to, że raz jeszcze zostanie wplątany przez Los w sieć postronnych wydarzeń.

– Posłuchaj, Brzytwa. Wierzę ci. Oboje pracujemy dla Bractwa. Kiedy wałęsałem się po Sanktuarium, doszedłem do wniosku, że coś tam jest nie w porządku. Ludzie sprawiali wrażenie podejrzanie zmęczonych i wygłodzonych, a jednocześnie Caleb i Zimmerman zarzekali się, że wspólnota funkcjonuje wyśmienicie. Potrzebuję twojej pomocy. Muszę w jakiś sposób przeniknąć do Katedry, ale mam świadomość, że wpierw musimy uporać się z Regulatorami i zapewnić ci bezpieczeństwo. Proponuję ci układ: ja pomogę tobie, ty pomożesz mi. Maxson o niczym się nie dowie. To będzie nasza mała tajemnica, chociaż nie mam wątpliwości, że Bractwo sporo zyska, jeżeli wyprostujemy te kwestie z Adytum.

Brzytwa wpatrywała się w Blaina z pewnym niedowierzaniem w oczach. Przestała już rozpieszczać Ochłapa i kiedy stanęła na równe nogi, podeszła do drewnianego stołu i wyłożyła Kelly’emu, co według niej należało zrobić.

Nim skończyła, Blaine zdążył pożałować, że raz jeszcze dał się wpuścić w maliny.

169

Pięknie, kurwa! Po prostu zajebiście! Gdyby nie to, że ta biedna dziewczyna tyle się ostatnimi czasy wycierpiała, rzuciłbym to wszystko w cholerę i zameldował Generałowi , że jeden z jego terenowych agentów, odmawia wykonania zadania. Chociaż, z drugiej strony, moim obowiązkiem jest wspieranie wszelkich „odnóg” działającego w tym popieprzonym świecie Bractwa. Jeżeli nad głową Brzytwy wisia ło drugie, znacznie ostrzejsze i mniej metaforyczne ostrze , to należało zrobić wszystko, by nie dopuścić do tego, aby Brzytwa straciła głowę.

Boże! Jak to wszystko absurdalnie brzmi! A co z moim cierpieniem? Co z moimi bólami egzystencjalnymi, trudami życia, wszystkim, co musiałem do tej pory przejść, by zaspokoić widzimisię starego Nadzorcy i nadzieje moich współbraci? Co ze wszystkimi niebezpieczeństwami, zagrożeniami i tymi, którzy stracili życie z rąk Pana Mordu? Co z nawiedzającymi mnie upiorami i potwornościami, które widzę pod powiekami, kiedy kładę się w nocy spać?

Kiedy ja ostatni raz spałem zdrowym i spokojnym snem niestrudzonych? Nie pamiętam. Nie pamiętam… a teraz jeszcze to! Do diabła. W jaskini nieopodal Hub o mało, co nie straciłem życia . Gdyby nie heroiczny fortel Ochłapa, gdyby nie mój spryt i urządzenie maskujące firmy RobCo, nig dy nie wyszedłbym stamtąd cały.

Brzytwa obiecała powiedzieć mi wszystko, co wiedziała o Dzieciach Katedry. Postawiła jednak warunek, który de facto wyszedł z mojej strony: miałem pomóc jej przejąć władzę w Adytum. Mówiąc nieco bardziej kolokwialnie, uzbroić Ostrza, rozgrzać Wietnamskiego Rozpruwacza i razem z gangiem wyrżnąć Caleba , Regulatorów i wszystkich, którzy stanowili i stanowią zagrożenie dla okolicznej homeostazy – to słowa Brzytwy.

Bardzo trywialne i tendencyjne zadanie. Broń, amunicja, pancerze i Stimpaki, wszystko to leży bezładnie rozsiane po całych Gruzach. Wystarczy wziąć ze sobą koszyczek i udać się jak na grzybobranie. Najlepiej po deszczu. Wtedy kapelusze dorodnych podgrzybków, maślaków i prawdziwków, lśnią niczym świeżo polakierowana klepka. Czy może być coś bardziej sielankowego?


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю