355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » AS-R » Fallout – Powieść (СИ) » Текст книги (страница 24)
Fallout – Powieść (СИ)
  • Текст добавлен: 27 апреля 2017, 15:30

Текст книги "Fallout – Powieść (СИ)"


Автор книги: AS-R



сообщить о нарушении

Текущая страница: 24 (всего у книги 36 страниц)

– P… powiedz… cha-cha-cha – zacisnął mocniej ręce. – Powiedz mu wszystko, Cabbot. Powiedz mu, chachaCHACHACHA!!!

Blaine skrzywił się, a na jego twarzy pojawił się pełen pogardy grymas. Próbował zdystansować się do tego wszystkiego, ale coś mu podpowiadało, że nie po raz pierwszy chcą go w świecie zewnętrznym zrobić w balona.

– O czym on mówi? – zażądał autorytarnym tonem wskazując palcem na tarzającego się po ziemi Darrella.

Cabbot tymczasem westchnął lekko unosząc okryte stalą ramiona. Nachylił się nad opartym o ścianę bunkra narzędziem mordu i unosząc je bez najmniejszego wysiłku, dopasował do prawej ręki i podwiesił na niej.

– Chodzi o to – podjął, kiedy już skończył zabawy z bronią – że Starożytny Zakon to jedno z tych miejsc, gdzie Chińczycy wycelowali swoje rakiety. Głowica walnęła prosto w główny kompleks. Wszystko na zewnątrz zniknęło. Pierwsze piętro zostało częściowo zawalone. Przypuszczamy, że cztery kolejne będą w lepszym stanie. Nie licząc krateru, ale ten nie powinien sięgać głębiej, niż do trzeciego poziomu.

Blaine Kelly wzdrygnął się na myśl o tym, co spotkało go w Krypcie pod Bakersfield. Ostatnim razem on i Ochłap ledwo uszli z życiem po kontakcie z…

– Chcesz mi powiedzieć…

Cabbot pokiwał głową przyjmując pełną smutku i współczucia minę. Darrell powoli dochodził do siebie i stawał na nogi.

– To miejsce świeci w ciemności jak świeżo wylizane psie jajka – poinformował Darrell gmerając przy swojej spluwie. Uniósł ją prawą ręką i potrząsnął kilkukrotnie. Strużki piasku wyleciały z szumem na ziemię. – Oficjalnie nazywa się Starożytny Zakon, ale my tutaj mówimy na nie… Blask.

130

Dzień dziewięćdziesiąty

Bractwo Stali wysłało mnie na samobójczą misję do jednej z przedwojennych placówek rządu Stanów Zjednoczonych. Mam przynieść holodysk z zapisem misji, która zakończyła się fiaskiem. Niejaki Wielki Mistrz (co za ironia) , obiecał pomóc mi i mojej sprawie . Zobaczymy, co z tego będzie. Pozostaję ostrożny. Zwłaszcza, iż nie mam żadnej pewności, czy gdyby nie spontaniczna i infantylna reakcja Darrella, Cabbot w ogóle poinformowałby mnie, że we wnętrzu Blasku czai się promieniowanie zdolne rozpuścić mnie, mojego psa, a potem najpewniej połączyć nas oboje tworząc kolejny z tych nowych gatunków – tak licznych w post-apokaliptycznym świecie.

Wszystko to niespecjalnie mi się podoba. Jednak nie mam żadnych innych punktów zaczepienia, dlatego udajemy się teraz z Ochłapem na południowy wschód. Droga jest daleka i ciężka. Prowadzi przez odosobnione tereny, gdzie tylko Bóg raczy wiedzieć, jakie niebezpieczeństwa czają się w mroku.

Darrell poinformował mnie (kiedy już oprzytomniał na tyle, że mógł w ogóle rozmawiać) o tym, co może mnie spotkać w Blasku. Podobno przed Wielką Wojną był to jeden z najpilniej strzeżonych ośrodków militarnych w Stanach. Prowadzono tam eksperymentalne badania nad zaawansowanymi prototypami broni. Większość sprzętu do dziś zalega pośród licznych magazynów. Tak przynajmniej mówią pradawne pisma – to słowa Darrella. W zaufaniu wyznał mi, że według niego cały ten indywidualny proces rekrutacji i posyłania przez Starszyznę chętnych wprost w zionący promieniowaniem krater, to kolejny ze sposobów na pozbycie się potencjalnych kandydatów. Większość i tak nie daje pewnie rady osiemnastodniowej wędrówce… większość nie ma też Rad-X’ów, bez których każdy, kto postawi swoją stopę w Blasku, upiecze się i rozpuści jak plastelina w piekarniku.

Cóż, chyba odwiedzimy po drodze Hub. Jest tam kilkoro ludzi, którzy wiele mi zawdzięczają. Przy odrobinie szczęścia uda mi się zdobyć zapas tych Rad-X’ów i razem z Ochłapem staniemy się na kilka godzin zupełnie niewrażliwi na promieniowanie.

Mam przynajmniej taką nadzieję…

Rozdział 13

Blask

131

Wszystko, co pozostawił po sobie Starożytny Zakon, to kolosalna, wypalona przez ogień i atom dziura w ziemi. Sucha, skrząca się jakimś osobliwym światłem pustynia wsypywała się do wnętrza głębokiej groty. Niesione wiatrem smużki piasku wędrowały po pokrzywionych, opadających w dół krateru zbrojeniach i niknęły w wyzierającej z wnętrza czarnej pustce.

Blaine i Ochłap stali obserwując miejsce niegdysiejszej katastrofy. Jeżeli mieszcząca się tutaj baza, stanowiła jeden z najpilniej strzeżonych, niedostępnych i zachowywanych w tajemnicy obiektów na terenie Stanów Zjednoczonych, to Chińczycy bardzo dziwnym zrządzeniem losu wiedzieli, gdzie dokładnie zasadzić jedną ze swoich głowic termojądrowych.

Albo dysponowali doskonałym, wielce niedocenianym przez rząd USA wywiadem. Blaine uznał, że nikt nie miotałby pociskami atomowymi na prawo i lewo, licząc, iż któryś przypadkowo trafi tam, gdzie warto trafiać. Chińczycy musieli dobrze wiedzieć, że w miejscu, w którym znajdował się teraz Blaine i Ochłap, prowadzi się prace nad niekonwencjonalnymi prototypami wysoce zaawansowanej broni.

Blaine sięgnął do swojego wysłużonego plecaczka (kwatermistrz Krypty 13 chciał zamienić stary na nowy, ale Kelly kategorycznie się na to nie zgodził, uznając, iż poprzedni przynosił mu do tej pory szczęście) i wyciągnął licznik Geigera.

Nacisnął guzik mierząc poziom promieniowania. Cienka, postawiona na sztorc wskazówka błyskawicznie poszybowała na czerwone pole, zatrzymując się za końcem skali i podrygując nieustannie, dała licznikowi impuls do wydania z siebie bzyczącego, ostrzegawczego dźwięku.

Blaine schował przyrząd z powrotem do plecaka. Spojrzał na psa.

– No, Ochłap. Dobrze, że zawczasu wzięliśmy Rad-X’y. To miejsce wygrzałoby nas szybciej, niż ty zdążyłbyś puścić bąka.

Pies utkwił swoje czarne, błyszczące oczy w panu.

– Czterdziesto siedmio krotnie ponad górnym pułapem pomiaru. Dasz wiarę? Lepiej załatwmy to, co mamy załatwić i zmywajmy się stąd…

/ Masz rację. Drugi raz nie mam zamiaru chorować. Tylko jak dostaniemy się do środka? /

Blaine miał pomysł.

Ochłap dając wyraz swojego zrozumienia i głębokiej aprobaty na zaproponowany przez pana plan, szczekał przez chwilę, a kiedy ucichł, szczek jego odbijał się echem w prowadzącym do wnętrza ziemi kraterze.

Blaine stał jeszcze przez chwilę spoglądając w rozpościerającą się przed nimi dziurę. Kompleks musiał przypominać cytadelę Bractwa Stali. Najpewniej znajdował się tutaj niewielki, opancerzony budynek z grubego betonu, stanowiący szyb windy prowadzącej na niższe poziomy. Nie pozostał po nim najmniejszy ślad. Blaine zastanawiał się, jak wygląda wnętrze obiektu i czy w ogóle jest tam czego szukać. Jeżeli wystrzelony przez Chińczyków pocisk trafił precyzyjnie w sam środek bazy i eksplodował, siła atomu, ognia i promieniowania jonizującego mogła wgryźć się głęboko w ziemię, niszcząc wszystko, co stanęło na jej drodze.

Śmierć i efekty Wielkiej Wojny jeszcze nigdy nie były dla Blaina tak wyraźne. Zmierzając w stronę Starożytnego Zakonu, spodziewał się zniszczonego kompleksu militarnego, lecz to, co zastał, sprowadziło szok i niedowierzanie. Osiemnastodniowa, trudna wędrówka przez kolejne z licznych w Zachodniej Kalifornii pasmo górskie, wyludnione, pełne niebezpieczeństw i zmutowanych stworzeń pustkowia, oraz głęboki lęk przed powtórzeniem tego, co spotkało jego i psa w Krypcie pod dawnym Bakersfield, sprawiły, że Blaine po raz kolejny w swojej wędrówce po świecie zewnętrznym mierzył się z mrocznymi myślami o porzuceniu własnej misji, powrocie i ucieczce daleko, daleko na północ.

Nie mógł jednak tego zrobić. Los Krypty 13, a być może i całego świata, zależał teraz od niego. Jeżeli Bractwo Stali uznało jego „raport” za niepokojący i wysłało go do Blasku by odnalazł coś, na co mieli przy okazji chrapkę, to Blaine zamierzał stanąć na głowie, tak jak wielokrotnie stawał do tej pory i przynieść tym zakutym w puszki chłoptasiom ich zgubę. Potem raz jeszcze stanie na głowie i przekona ich, że potrzebuje pomocy w walce z Supermutantami. Załatwi to jak prawdziwy, zaradny mieszkaniec pustkowi, a potem… cóż, potem powie Jacorenowi, co o tym wszystkim myśli.

– Chodź, piesku – Blaine zagwizdał na Ochłapa i nakazując psu trzymanie się blisko własnej nogi, ruszyli obaj w stronę zionącej ciemnością wyrwy. – Zobaczymy, czy uda nam się przywiązać linę do tego wystającego pręta zbrojeniowego i zejść do środka…

132

Dzień sto ósmy

To miejsce to najmroczniejsze wnętrze piekła. Ereb z greckiej mitologii, gdzie Hades wysyłał najgorszych, najbardziej bestialskich i okrutnych grzeszników. Już na samym początku próbowało naświetlić nas taką ilością promieniowania, że gdyby nie Rad-X’y, dołączylibyśmy do reszty zwęglonych i rozpływających się zwłok, które widzieliśmy po drodze do wielkiego krateru.

Potem było już tylko gorzej.

Kiedy przywiązaliśmy linę i kiedy upewniłem się, że żelazny pręt jest na tyle stabilny, iż można spróbować schodzić na dół, Ochłap wpadł w panikę i stając na tylnych łapach, wybijając się do góry, skacząc, wierzgając przednimi i kwicząc przeraźliwie, o mały włos nie zepchnął mnie nieopatrznie do środka. Musiałem zabrać go z powrotem na piasek i jakimś cudem udało mi się go uspokoić. Iguany nie działały , ale po kilkunastu minutach jakiejś psiej paranoi i władowanym mu w kuper Stimpaku, zdawał się wracać do rzeczywistości.

Wiedziałem, że Ochłap nie da rady zejść o własnych siłach. Miałem do wyboru dwie możliwości, albo zostawić go na powierzchni i nakazać warować , co samo w sobie nie było takie głupie, ale niosło za sobą pewne ryzyko, którego starałem się za wszelką cenę uniknąć. Uznałem, iż zważywszy na okoliczności, najlepiej będzie obwiązać psa liną w pasie i spuścić na sam dół.

Oczywiście, kiedy tylko Ochłap zrozumiał, że mam zamiar posłać go w mroczną czeluść samego, afera powtórzyła się raz jeszcze, a ja straciłem ł adne czterdzieści minut, żeby u stawić go z powrotem do pionu i jakimś nadludzkim sposobem cierpliwie wytłumaczyć, że to jedyne roz wiązanie, i że jego ukochany pańcio zaraz do niego zejdzie.

Spuściłem go na dół. Wnętrze Blasku było ciemne jak najgłębszy tunel metra i przez większość czasu działałem po omacku. Kiedy poczułem, że pies stanął o własnych łapach, zrozumiałem, jaki błąd popełniłem. Musiałem odciąć linę i dzięki Stwórcy, że w moich jukach miałem jeszcze jedną. Przywiązałem ją, upewniłem się, że dobrze trzyma i z wolna, podpierając nogi o dawne umocnienia, rusztowania, warstwy betonu i fundamenty budowli, począłem opuszczać się do wnętrza piekła.

Ochłap czekał na mnie w całkowitym osłupieniu. Kiedy dotarłem do częściowo zasypanego przez gruz korytarza, rozciąłem okalającą psa linę. Muszę przyznać, iż po raz pierwszy w życiu miałem wrażenie, że Ochłap lada moment rzuci się na mnie i rozszarpie mi gardło. Zupełnie, jakby nie rozpoznawał mojej osoby . Nie mogłem zrzucić tego na karb postępującej choroby popromiennej, ani na okalające nas gęste ciemności. Moje oczy zdążyły się już do nich przyzwyczaić, zaś oczy psa o wiele lepiej radziły sobie z ciemnością.

Coś złego, niepokojącego i napawającego nieludzkim lękiem unosiło się w powietrzu. Ciemność, szarość, zniszczone, omszałe jakimś osobliwym gatunkiem porostu ściany. Girlandy wodorostów zwisających z sufitu. Nic nie działało. Oświetlenie, system wentylacji. W powietrzu panował zaduch, swąd spalenizny i śmierci. Śmierć dodatkowo świeciła. Cała atmosfera, każda płytka tworząca posadzkę, każda sterta gruzu, kamieni czy walających się wszędzie papierów, sprzętów biurowych, mebli itd., sprawiała wrażenie lśniącej swoim własnym, immanentnym światłem.

Wyciągnąłem licznik Geigera i zeskanowałe m okolicę. Słysząc zgrzytające trzeszczenie, czym prędzej schował go do plecaka, odczuwając narastający we mnie niepokój.

Razem z psem staliśmy przez ładną chwilę. Przypuszczam, iż oboje zastanawialiśmy się nad tym samym: czy po prostu nie opuścić tego upiorowiska i nie zapomnieć, że kiedykolwiek byliśmy w swojej odwadze na tyle głupi, by zapuścić się do jego wnętrza.

Bałem się jednak, że Blask nie pozwoli nam tak łatwo o sobie zapomnieć.

Wsłuchiwałem się w skrzypiące ściany i świszczący pomiędzy rurami oraz wyludnionymi, mrocznymi korytarzami wiatr. Ostatecznie, zebrałem się w sobie i ruszyłem wzdłuż wąskiego tunelu, który miał mnie zaprowadzić…

133

… dalej w głąb Starożytnego Zakonu. Nie wiedziałem zupełnie czego i gdzie mam szukać . Postanowiłem zdać się na towarzyszący i otaczający mnie do tej pory troską los. Zbadałem dwa pomieszczenia znajdujące się po lewej stronie ( ciągnącego ku południu ) korytarza. Pierwsze było puste - poza stołem i przewróconym krzesłem, zwodniczo podobnym do wyposażenia mojej Krypty. Kolejne poczęstowało mnie dwoma trupami. Jeden został całkowicie spalony, zaś jego czarne ciało przypominało spękany drzewny węgiel. Drugi, cóż, nad drugim wolałem się za bardzo nie zastanawiać. Nie pozostało nic poza kośćmi, lecz kości te zdawały się być ogryzione. Zupełnie, jakby coś, jakiś drapieżnik czy monstrum, opędzlow ało go z każdego skrawka mięsa.

Bałem się, że w Blasku może czaić się coś więcej, niż promieniowanie. Jeżeli północnoamerykańskie skorpiony cesarskie, kalifornijskie szczury jaskiniowe, legwany zielone, krowy, ludzie i wszystko inne zdołał zmutować do tak kuriozalnych i osobliwych form, jakie spotykałem do tej pory na powierzchni, to co musiało czaić się w głębokich odmętach lochów, gdzie termojądrowa głowica przywaliła z dokładnością do dziesiątych milimetra?

Jedna z tab liczek informujących o obiekcie wisiała tuż przy załomie korytarza. Pokrył ją kurz i pył. Oczyściłem napis i zostałem poinformowany, że Blask, Starożytny Zakon, pysznił się niegdyś nazw ą: „Ośrodek Badawczy West Tek”.

Za załomem znajdowała się winda. Tak jak wszystko we wnętrzu Erebu, została kompletnie zdezelowana przez rdzę, promieniowanie, warunki zewnętrzne oraz upływ czasu. Duża, prostokątna framuga okalająca stalowe, rozsuwane drzwi była w kolorze żółtym, gdzieniegdzie przeplatanym czarnymi fragmentami nałożonej na nią farby. Wyświetlacz oraz miedziana wywieszka mówiły, że dostęp do poziomów od pierwszego do trzeciego wymaga żółtej karty magnetycznej, której oczywiście nie posiadałem.

Miałem dojmującą ochotę i potrzebę powrotu na powierzchnię. Ochłap zachowywał się niespokojnie. Docierające zewsząd zgrzyty i poszum świszczącego wiatru przyprawiały mnie o gęsią skórkę. Muszę przyznać, że nigdy, przenigdy nie bałem się tak jak w tej chwili. Krypta 15, spotkanie z Garlem czy nawet zmasakrowane Nekropolis z walającymi się po ulicach zwłokami ghuli, na Boga, nawet Szpon Śmierci, nic z powyższego nie wdarło się tak głęboko do mojego pnia mózgu i nie zasiało w nim absolutnego paraliżu i najpierwotniejszego z pierwotnych lęków.

Mimo wszystko wziąłem się w garść. W biceps prawej ręki wbiłem Stimpaka. Nie czułem się źle, nie byłem ranny i właściwie wcale go nie potrzebowałem. Jednak gdzieś w głębi siebie wiedziałem, że gdybym tego nie zrobił, rychło postradałbym rozum. Poczułem się nieco lepiej. Miałem więcej energii i uznając, że jest to dobre rozwiązanie na przebrnięcie przez to piekło, poczęstowałem Ochłapa…

Przemieszczałem się dalej przez pierwszy poziom Ośrodka Badawczego West Tek. Na wiszącym na jednej ze ścian planie ujrzałem izometryczny przekrój obiektu. Najwyraźniej mieścił się na bazie prostokąta. Głowica nuklearna uderzyła w sam środek, przez co przeciskając się przez tworzące ten poziom korytarze i pomieszczenia, często musieliśmy z psem uważać, by nieopatrznie nie omsknęła nam się w ciemności noga (lub łapa). Krater, choć mniejszy, jak wieloryb wciąż mógł nas połknąć na jeden raz…

Mówią, że jeśli szukasz czegoś w kieszeniach własnych spodni, najprawdopodobniej znajdziesz to na samym dnie ostatniej z ostatnich. Tak też było i w moim przypadku, kiedy przecinając mrok Blasku, dostałem się do ostatniego pomieszczenia na poziomie pierwszym i ujrzałem rozświetlony, wciąż działający komputer. Wokół niego znajdowały się zwłoki trzech postaci. Dwie zostały kompletnie spalone. Jednak jedna nosiła pancerz wspomagający i jak tylko zająłem się oględzinami ciała, wiedziałem, że trafiłem w dziesiątkę.

Żołnierz Bractwa Stali miał przy sobie holodysk. Zerknąłem na niego i naprędce podłączyłem mojego PipBoy’a 2000. Była to taśma Starożytnego Bractwa, zawierająca raport z misji, o której wspominał Cabbot. Nie miałem teraz czasu wczytywać się w szczegóły. Uznałem, iż przyjrzę się wszystkiemu, kiedy już z Ochłapem znajdziemy się w bezpiecznej odległości od Blasku i n ie będziemy potrzebowali łykanych garściami Rad-X’ów .

Właściwie mogłem już udać się z powrotem na powierzchnię. Wpadłem jednak w sidła własnej ciekawości, znajdując przy zwłokach sierżanta D. Allena coś więcej , niż tylko holodysk bractwa.

Żółta karta magnetyczna, udzielająca mi dostępu do drugiego i trzeciego poziomu Ośrodka Badawczego West Tek.

Trzymając ją w dłoni, czułem niemalże jak symfonia osobliwych, lśniących hipnotyczną mocą szeptów przemawia do mnie, nakazując mi iść dalej i dalej… Miałem osobliwe wrażenie, że to sam Blask, samoświadomy za sprawą astronomicznego poziomu promieniowania w jego wnętrzu, przemawia do mnie chcąc pogrążyć swoją ofiarę na dobre i połknąć tak jak połknął setki innych do tej pory. Ochłap spoglądał na mnie z wyraźną psią trwogą na psiej twarzy.

Jak myślicie, co zrobiłem?

Oczywiście postąpiłem wbrew rozsądkowi i usłuchałem nawołującego mnie Blasku. Był moment, kiedy żałowałem własnej decyzji, lecz na dłuższą metę, jak miało się okazać w przyszłości, raz jeszcze kontrolę nad moim życiem przejął los. To odwieczne, towarzyszące mi zawsze fatum, które ciskając we mnie najróżniejszymi nieprzychylnymi doświadczeniami, kłodami i trudami, doprowadzało ostatecznie do rozwiązań nie tylko szokujących, co wiele dla mnie pożądanych i korzystnych.

134

Na drugim poziomie, tuż przy szybie windy, znajdował się kolejny komputer. Pośród dusznego mroku, lśniącej ciemności i metalicznego nawoływania śmierci, czającej się gdzieś pośród czyhających na nas tajemnic Blasku, podszedłem do konsolety i wystukałem na klawiaturze komendę wejścia. System działał, co było dla mnie nie małym zdziwieniem. Wyświetlacz natychmiast wskazał na dwie dostępne w tym terminalu funkcje. Zasilanie główne: niedostępne. Przyczyna awarii: uszkodzony generator na poziomie szóstym. Hmm, zatem Ośrodek Badawczy West Tek miał, co najmniej sześć poziomów. Dalej, zasilanie awaryjne: aktywne.

Rozejrzałem się po przyprawiającym o klaustrofobię pomieszczeniu. Było ciemne, niemalże czarne. Migające na czerwono światełka komputera i czarno-zielony ekran, dawały nikłe światło, lecz szybko rozpraszało się ono pod naporem wszechokalającej, czyhającej na nas ciemności . Pośród ogólnego bałaganu, rozgardiaszu i pobojowiska, coś przykuło moją uwagę.

Była to zagrzebana w gruzie tablica z planem obiektu w formie profilowego przekroju przez wszystkie kondygnacje Ośrodka Badawczego West Tek. Dziwne, że nie zlokalizowałem czegoś podobnego na pierwszym poziomie, ale teraz nie miało to najmniejszego znaczenia. Byłem na poziomie numer dwa, ale wbrew moim głębokim nadziejom, tablica nie wyjaśniała, co dokładnie się na nim znajdowało. Poziom niżej pracowano nad badaniami związanym z technologią bojową: broń, pancerze itp. Winda na żółtą kartę magnetyczną nie kursowała niżej. Wedle planu należało przesiąść się do ulokowanej po skrajnie drugiej stronie Blasku, windy czerwonej. Operowała ona pomiędzy poziomami trzy, cztery i sześć. Czwórka prowadziła jakieś testy związane z biologią i fizyką eksperymentalną. Z planu wynikało, że poziom szósty jest ostatnim piętrem osadzonej pod ziemią bazy. Mieściły się tam koszary i centrum dowodzenia - całe zaplecze techniczne z generatorami i systemami kontrolującymi życie w bazie. Poziom piąty, który okraszono enigmatyczną wzmianką o „laboratoriach testowych – najwyższy poziom dostępu” pozostawał owiany tajemnicą i niedostępny. Chyba, że uda mi się znaleźć niebieska kartę magnetyczną i skorzystać z windy o tej samej barwie. Będę musiał też aktywować generator. Na planie wyraźnie dało się zauważyć, że niebieski dźwig funkcjonował tylko w połączeniu z głównym zasilaniem. To aktualnie, pozostawało odłączone.

Ciekawe. Wszystko to intrygowało mnie coraz bardziej. Byłem jednak również zaniepokojony. Chyba udzielał mi się nastrój Ochłapa. Profilaktycznie, władowaliśmy sobie po Stimusiu i pełni dość ulotnego wigoru, ruszyliśmy badać poziom drugi.

Tuż za drzwiami pomieszczenia z windą, napotkaliśmy niewielki, odseparowany od innych pokoi punkt kontrolny. Podłoga została ułożona z prostokątnych kratownic i zawieszona mniej więcej pół metra nad właściwą, kamienną posadzką. Bałem się, że może być pod prądem, ale przecież zasilanie główne nie działało, a awaryjne… nie mam pojęcia do czego odnosiło się awaryjne. Nigdzie nie widziałem żadnej rozświetlonej jarzeniówki. Jedynie działające komputery. Miałem nadzieję, że to, co znajdowało się w śluzie kontrolnej, zardzewiało i przestało działać dawno, dawno temu.

Pięć robotów wartowniczych leżało przewróconych w różnych pozycjach. Trzy małe, przypominające morskie koniki z dużymi, pękatymi i płaskimi głowami (jak u płaszczki) oraz zawiniętymi w wężyk witkami, na których najwyraźniej podpierały się i przemieszczały. Witka ta była zakończona ostrym bolcem, który bez najmniejszych wątpliwości służył do dźgania intruzów i najpewniej posyłania w ich kierunku ładunków elektrycznych…

Dwa kolejne stanowiły nieco bardziej zaawansowany twór przedwojennej inżynierii. Widziałem je na opisach wyposażenia armii Stanów Zjed noczonych, o których czytałem dawno temu w domu.

Poruszały się na niewielkich, łazikowych gąsienicach połączonych z korpusem jedną kurzą nogą. Główny element stanowiący podbrzusze i klatkę piersiową, przypominał R2D2 z filmu Gwiezdne Wojny. Po bokach sterczały zakończone haczykami, wężowate ręce. Na miejscu głowy znajdował się szklany, kolisty klosz. Pod nim, i tutaj miałem głębokie nadzieje, że się pomyliłem, ale przyglądając się nieaktywnym robotom z bliska uznałem, że jednak w błędzie nie jestem, mózg.

Mózg wyglądający na ludzki.

Wszystkie pięć maszyn leżało na bokach przypominając śpiące zwierzęta. Dzięki Bogu, żaden z nich się nie poruszył. Ochłap podchodziło od jednego do drugiego wąchając je, a potem dziwiąc się najwyraźniej, że nie wydzielają żadnych znanych mu zapachów.

Miałem do wyboru, pozostawić je w spokoju, albo ryzykować, że kiedy aktywuję (o ile w ogóle aktywuję) główne zasilanie, zwali mi się na głowę cały system ochrony West Teku. A te małe sukinsyny wyglądały na wredne, zjadliwe i bezwzględne.

Odbezpieczyłem Pogromcę Arbuzów i mierząc precyzyjnie w biologiczne mózgi dwóch większych robotów, pociągnąłem za spust rozbijając szklany klosz i zatapiając słodki ołów w miękkiej, szarej masie. Trzy mniejsze, te przypominające morskie koniki, załatwiłem w ten sam sposób; niszcząc ich centralne jednostki sterujące.

Nieco spokojniejszy, ciesząc się przyjemną wonią kordytu, do której zdążyłem już przywyknąć, przeszukałem poziom drugi. W centralnym punkcie znajdowała się niewielka, bardzo niewielka dziura. Podłoga opadała w dół, a pręty i zbrojenia były powyginane. Beton kruszał i obsypywał się na poziom niżej. Najwyraźniej chińska głowica nuklearna nie przedarła się dalej. Wynikało by z tego, że poziomy trzeci, czwarty, piąty i szósty ostały się w znacznie lepszym stanie, niż dwa pierwsze.

Bezpieczni e ominąłem przeszkodę nakazując Ochłapowi trzymać się blisko. Pozostawiając wyrwę za plecami, uświadczyliśmy jej głośnego zawodzenia w formie metalicznego skrzypienia. Pomieszczenie obok uniemożliwiało dostęp do dalszej części bazy. Drzwi zostały zablokowane, ale ktoś… lub coś wyrąbało w nich potężną dziurę. Gruba warstwa wzmacnianej węglem blachy stanowiła powichrzone strzępy, wyglądające jak macki na pysku Cthulhu.

Jeden ze zwęglonych strażników miał przy sobie czerwoną kartę magnetyczną. Jego twarda, trzaskająca przy każdym ruchu kurtka posiadała wewnętrzną kieszeń, gdzie w zanadrzu skrywała się moja przepustka, na niższe poziomy Blasku.

Raz jeszcze korzystając z żółtej windy, zjechałem piętro niżej.

135

Każdy poziom zdawał się wyglądać podobnie. Komputer ulokowany w pomieszczeniu z dźwigiem, a kawałek dalej śluza kontrolna z robotami stróżującymi. Dwa koniki morskie i dwa R2D2. Rozwaliłem wszystkie i zająłem się buszowaniem po mrocznych, zapomnianych przez życie w jakiekolwiek formie, korytarzach Blasku.

Wedle wywieszki informacyjnej przy windzie na poziomie drugim (tutaj takowej nie widziałem), był to obszar testowania technologii militarnych. Liczne magazyny, pomieszczenia inżynieryjne ze zniszczonym sprzętem do manufaktury broni i pancerzy sugerował, że prowadzono tu niegdyś prace z dużą częstotliwością. Niestety, po kilkudziesięciu latach od katastrofy atomowej, całe miejsce spowiło zapomnienie i pod wieloma względami, nie miałem wątpliwości, że liczne grupy szabrowników spustoszyły, co dało się w Blasku spustoszyć. Część zapewne przypłaciła swoją chciwość i ciekawość śmiercią. Niektóre z zalegających w pomieszczeniach ciał musiały należeć do ludzi z powierzchni. Część jednak, nawet z prostej statystyki, mogła teoretycznie odnieść sukces. Niemożliwe, żeby wszyscy okazali się takimi samymi frajerami. Ktoś w końcu musiał sięgnąć po Rad-X’y.

A swoją droga, myszkując po szafkach pomieszczenia magazynowego, znaleźliśmy z Ochłapem kilka drobiazgów ze sfery medykamentów: Mentaty i Wygrzew. Wedle ulotki zamieszczonej na tyłach opakowania (zachowanego w zadziwiająco dobrym stanie), te pierwsze powodowały chwilowy wzrost czynności kory mózgowej, odpowiadającej za percepcję, analizę i łączenie faktów. Krótko: jeśli byłeś idiota, to mogło cię uratować. Drugie natomiast zdawały się dedykowane sflaczałym intelektualistom. Wzrost siły, zagęszczenie włókien mięśniowych, szybka i bezstresowa zamiana w Hulka, albo jednego z tych zielonych kolesi, których spotkaliśmy z Bakersfield.

Czerwona winda mieściła się dokładnie tam, gdzie miała się mieścić według planu: p ółnocno-wschodni róg West Teku. Ominąłem dwa przewrócone stoły, oraz jeden urwany monitor, który postanowił odseparować się od swoich wiszących pod sufitem kolegów. Kiedy czerwona karta magnetyczna zadziałała jak zaklęcie otwarcia sezamu, spojrzałem na Ochłapa i widząc jego zdegustowan ą minę, wyciągnąłem po Stimpaku.

Pokrzepieni zjechaliśmy na poziom czwarty, gdzie mieliśmy spotkać kogoś, a raczej coś, co mogło rzucić nieco światła na spowijające Blask tajemnice. Również, jak miało się okazać w niedalekiej już tak bardzo przyszłości, gdyby nie ZAX – centralna, zarządzająca West Tekiem superinteligencja pod postacią supernowoczesnego komputera – moja historia nigdy nie zakończyłaby się tak, jak miała się zakończyć…

136

Poziom czwarty różnił się nieco, od trzech powyższych. Wyjściu z windy nie towarzyszyły czerwone światełka szumiącego cicho komputera. Pomieszczenie było wąskie, małe i puste, lecz tuż za główną grodzią mieściła się typowa dla każdego levelu Blasku śluza ochronna. Kilka przewróconych niczym ubite cielaki robotów, czekało na nadejście swojego Nemezis. Blaine wycelował z karabinu snajperskiego DKS-501 i rozbijając szklane pokrywy okalające mózgi dwóch R2D2, posłał głównych strażników prosto do krainy, gdzie po śmierci trafiają wszystkie istniejące na Ziemi roboty.

Koniki morskie były kolejne.

Następnie rozpoczęło się żmudne przeszukiwanie piętra. Blaine nie znalazł tu żadnej broni, warsztatów wytwórczych, ani typowych pomieszczeń magazynowych. Pracujący niegdyś personel poziomu czwartego, zajmował się biologią i fizyką eksperymentalną. Liczne elementy wyposażenia, sprzęty naukowe i pomieszczenia biurowe z komputerami, segregatorami, archiwami i tysiącami papierków sugerowały, że jajogłowi robili, co w ich mocy, aby zadowolić Wujka Sama.

W jednym z pomieszczeń znajdował się skorodowany, pokryty kurzem, popiołem i czymś, co na pierwszy rzut oka wyglądało jak karmazynowa, zaschnięta maź, stół. Jego wystające nieco ponad poziom blatu ścianki przypominały niewielki basenik bądź pokrywkę pudełka na buty, a duży, przerdzewiały odpływ na płyny i kilka walających się po powierzchni narzędzi chirurgicznych sugerował, że ktoś zabawiał się tutaj w rzeźnika.

Ten ktoś leżał tuż obok. Ciało było oczywiście zwęglone i trudne w identyfikacji, ale tak jak większość personelu Blasku, denat odziany był w zastygłą, przypominającą obsydian marynarkę, czy jakiś kitel lub płaszcz z kieszeniami wewnętrznymi.

Blaine śmiał się sam do siebie, kiedy wyciągał błękitną kartę dostępową. Los sprzyjał mu i dopóki działały Rad-X’y, dopóki miał Stimy i dopóki Ochłap jako tako trzymał psie standardy zachowań, dopóty zamierzał myszkować po Blasku i wyciągać z niego tyle, ile tylko zdoła.

Po drugiej stronie korytarza rozciągał się duży kompleks pomieszczeń eksperymentalnych. Stoły operacyjne stanowiły w nich standardowy, nużący już element wyposażenia. Ciekawość Blaina wzbudziły duże, zielonkawe kadzie. Pojemniki ze szkła, niektóre stłuczone, jakby coś wyszło ze środka. Ich rozmiar oraz kształt zdawał się dziwnie dostosowany do ludzkich ciał. Blaine zastanawiał się, co też chłopaki z West Teku trzymali w środku i jakie nieludzkie badania przeprowadzali na swoich ochotnikach.

Bądź ofiarach.

Bał się zadać to jedno pytanie, ale gdzieś w głębi jego czaszki samo kołatało się od ściany do ściany. Co mogło wyrządzić siedemdziesiąt lat izolacji otumanionej przez ilość promieniowania tak wysokiego, że zdolnego niemalże zwęglić ludzkie szczątki?

Wolał dłużej nie zastanawiać się, co wyrwało gródź na drugim poziomie. Wolał nie myśleć, co wydawało te osobliwe, jękliwe dźwięki i co ogryzło, do gołej kości, ciało na pierwszym piętrze. Wraz psem miał już kończyć i zjeżdżać niżej, do baraków, kiedy stalowe, unoszące się ku górze drzwi zniknęły w suficie i Blaine i Ochłap ujrzeli pomieszczenie przepełnione maszynami, elektroniką i znajdującymi się za szklanymi, pancernymi szybami taśmami rejestrującymi.

Pośród tego wszystkiego trwał milczący komputer. Mechanizm tak ogromny, ujmujący i oszałamiający, że do dziś sprawiający wrażenie czegoś, czego człowiek do końca zgłębić nie może. Świetlisty ekran na głównej fasadzie migotał. Nigdzie nie było klawiatury. Blaine spoglądał przez dłuższą chwilę na superkomputer. Ten do złudzenia przypominał silnik pasażerskiego samolotu, gdzie na miejscu turbiny jarzyło się łyskające, czerwono-pomarańczowe światło zasilane najpewniej energią atomową. Po prawej stronie, stało coś na kształt wieży przepełnionej lampeczkami, światełkami i niezliczoną ilością przełączników. Blaine czuł, że im dłużej wpatruje się w zaawansowaną maszynę, tym mocniej dociera do niego dziwnie osobliwe przekonanie, że maszyna obserwuje również jego.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю