355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » AS-R » Fallout – Powieść (СИ) » Текст книги (страница 1)
Fallout – Powieść (СИ)
  • Текст добавлен: 27 апреля 2017, 15:30

Текст книги "Fallout – Powieść (СИ)"


Автор книги: AS-R



сообщить о нарушении

Текущая страница: 1 (всего у книги 36 страниц)

FALLOUT

Powieść stanowi utwór inspirowany na motywach gry wydanej w 1997 roku przez amerykańskie studio Interplay. Wszelkie prawa autorskie do cyklu Fallout oraz marki, logotypu, znaku, nazwy i wszystkich elementów objętych prawem patentowym, własnościowym i autorskim, należą do:

Bethesda Softworks LLC, a ZeniMax Media Company.

oraz

Interplay Entertainment , Irvine, California, USA.

Powieść powstała w formie niekomercyjnego fan fiction. Jako autor niniejszego tekstu, nie roszczę sobie do niego żadnych praw autorskich, ani majątkowych i nikt poza wymienionymi powyżej podmiotami, nie posiada i nie może posiadać żadnych podstaw prawnych do takowych roszczeń.

Pomysł na przedstawienie wydarzeń z pierwszej części gry zrodził się kilka lat temu. Od 1997 roku byłem i jestem wielkim fanem cyklu Fallout. Dwie pierwsze części gry przeszedłem niezliczoną ilość razy i pomimo dosłownego „wyeksploatowania” materiału, wciąż czułem głęboki niedosyt. Pragnąłem wnieść coś od siebie w uniwersum Fallout’a. Wiem, ilu ludzi podobnych do mnie, ślęczało tygodniami przed komputerem, chłonąc z tego niesamowitego świata – zaniedbując jednocześnie ten wokół nas. Ta książka jest moim wyrazem wdzięczności dla ekipy Interplay i formą podziękowania za to, co dał mi cykl Fallout. Ponad wszystko, jest jednak kolejnym spełnionym marzeniem.

Pragnąc przedstawić Wam wydarzenia z pierwszej części, po wielu miesiącach ciężkiej pracy, mam w końcu ku temu możliwość. Życzę Wszystkim jak najlepszej lektury i jeszcze jednej niesamowitej przygody w świecie, bez którego żaden z nas nie byłby dzisiaj tym, kim jest.

Najlepszego! fallout-novel.blogspot.com

AS-R [email protected]

PODZIĘKOWANIA

Interplay Entertainment, Tim Cain, Brian Fargo, Bethesda Softworks, Wszyscy Patroni oraz osoby, które wspierały mnie w tym twórczym (niekiedy dość trudnym) procesie.

Rozdział 1

Świat zewnętrzny

1

Odgłos poszczególnych elementów uruchamiających gródź Krypty 13 rozbrzmiewał echem pośród niebezpiecznie niskich stropów jaskini. Dźwięk ten wydawał się równie nierealny i absurdalny, co wciąż dzwoniąca syrena alarmowa; oba zdające się mieć swoje źródło głęboko w umyśle Blaina. Nic nie było bowiem w stanie przedostać się przez pancerny, chroniący przed promieniowaniem i niebezpieczeństwami świata zewnętrznego właz schronu. Właz, który w swoim życiu widziało niewielu: kilka osób z personelu technicznego, służby ochrony, niewątpliwie Nadzorca i przypadkowe, niesforne dzieciaki urządzające dalekie wyprawy z dreszczykiem do zakazanych stref Krypty. Wszystkie te osoby łączyły snute domysły odnośnie tego, co kryje się poza grodzią. Te jednak szybko ustępowały obawom i paranoicznemu wręcz lękowi. Dla mieszkańców schronu, świat zewnętrzny był równie realny, co conocne sny, lecz w przeciwieństwie do bezpiecznej i znikającej po przebudzeniu krainy Morfeusza, nikt o zdrowych zmysłach nie miał świadomie ochoty przekonywać się, jakie zagrożenia czyhają na zewnątrz.

Gródź Krypty 13 była zapieczętowana na cztery spusty. Blaine Kelly stał natomiast po jej niewłaściwej stronie.

Jako dziecko Blaine Kelly snuł niekończące się fantazje o tym, co by było, gdyby. Wraz ze znajomymi przesiadywał w sali projekcyjnej, chłonąc godziny filmów przedstawiających świat sprzed wielkiego konfliktu. Lasy, jeziora, góry i oceany. Pojazdy, maszyny, samoloty i niekończące się miasta o sięgających nieba budowlach. Ludzie skupieni w społeczeństwa, narody pod bezkresem niebieskiego firmamentu, który u Blaina i innych mieszkańców Krypty wywoływał osobliwe uczucie niepokoju. Z bogato wyposażonej biblioteki dowiedział się, że istniała niegdyś choroba określana mianem „uranofobii” i polegała na niewytłumaczalnym lęku przed niekończącym się przestworzem. Dla Blaina sam fakt istnienia czegoś takiego jak pusta, błękitna od tlenu przestrzeń był równie absurdalny jak świadomość, iż w przyszłości jako pierwsza osoba miałby się przekonać, czy lęk ten jest rzeczywiście autentyczny. Tak jak wszyscy marzył od czasu do czasu o opuszczeniu schronu. Jednak bardzo szybko weryfikował własne marzenia. Życie w Krypcie było wszystkim, co znał i wbrew szerzącym się ostatnimi czasy ruchom agitującym na rzecz eksploracji świata zewnętrznego, lubił je. Na tyle, by w razie konieczności bronić siebie i innych przed tym, co wedle Nadzorcy i domniemanych propagandowych nagrań przedwojennych specjalistów od genetyki popromiennej czaiło się za wielką, metalowo-betonową grodzią z wytłoczonym na niej numerem „13”.

Oczywiście wygodny, bezpieczny i zorganizowany świat dwudziestoośmio letniego Blaina Kelly’ego miał niebawem ulec zmianie (a na dobrą sprawę uległ właśnie w tym momencie; nieodwracalnie). Kilka nocy temu wybudził się gwałtownie z koszmaru. Rzadko je miewał. W ogóle mało kto w Krypcie miewał jakiekolwiek sny. Blaine wysnuł niegdyś teorię o dodawanych ukradkiem do racji wody środkach wyciszających wszelkie marzenia senne. Główny psycholog uznawał, iż wszelkie niekontrolowane fantazje – a zwłaszcza te dotyczące zbiorowego exodusu z Krypty, co było głównym przedmiotem rozgrywającego się tej nocy w głowie Blaina horroru – mogą w przyszłości doprowadzić do niesubordynacji pośród ludności i jakiś pierwotnych, nostalgicznych instynktów domagających się ponownego zasiedlenia powierzchni. W następstwie mogły, „mogły” jak zostało wielokrotnie zaakcentowane w raporcie, pojawić się zagrożenia w postaci urojeń, agresji, zbiorowych psychoz i destabilizacji społecznej w schronie. Jak gdyby na potwierdzenie własnej tezy (tej dotyczącej podawanych w racjach wody narkotyków), Blaine poczuł tamtej nocy wzmożone pragnienie. Udał się na najwyższy poziom, gdzie mieściły się sale projekcyjne, rekreacyjne, biblioteka, magazyn broni, stanowisko Nadzorcy (przypominające kosmiczny fotel komandora statku międzygwiezdnego), główne komputery sterujące wszystkimi witalnymi procesami Krypty oraz spichlerz, w którym składowano żywność oraz manierki z wodą. Każdy obywatel schronu otrzymywał swoją dzienną porcję wody w godzinach wczesno porannych. Musiała mu ona starczyć, aż do następnego przydziału. Jednak pełniący funkcje głównego kwatermistrza Murzyn był dobrym przyjacielem Blaina. Okazjonalnie udostępniał mu duplikat własnej karty otwierającej drzwi do magazynu.

Szczęśliwie tej nocy Blaine był w jej posiadaniu.

Zszedł więc dyskretnie do miejsca przekornie określanego mianem „wodopoju” i zachachmęcił jedną blaszaną manierkę. Manierka została oprawiona w farbowaną błękitną skórę – Bóg jeden raczy wiedzieć jakiego zwierzęcia – i wszechobecną w Krypcie liczbę „13” wytłoczoną w miękkiej oprawie i naznaczoną żółtą farbą. Ugasił pragnienie, po czym posnuł się (w formie spaceru) przez pewien czas bezcelowo wzdłuż korytarzy Krypty. Przy głównym komputerze kontrolującym procesy oczyszczania wody, wydawało mu się, iż dostrzegł gmerającą naprędce i nerwowo postać. Przetarł oczy i po chwili namysłu obarczył przewidzeniem zmęczony umysł.

Następnego dnia pośród najbliższych, najbardziej zaufanych osób z otoczenia Nadzorcy, wybuchła wielka panika. Podczas porannego racjonowania wody, część wtajemniczonych mieszkańców zachowywała się niespokojnie ukradkiem spoglądając jedni na drugich. Kwatermistrz posłał Blainowi rozpaczliwe spojrzenie jakby właśnie dowiedział się, że trafił do niewoli i do końca życia będzie musiał zbierać czyjąś bawełnę; a życie to miało okazać się niezwykle długie i bolesne. Blaine był prawie pewny, że jego nocne wypady po dodatkowe porcje wody zostały odkryte, a on sam zostanie niebawem pociągnięty do odpowiedzialności.

Wieczorem przyszły do niego służby ochrony schronu. Blaine Kelly nie protestował. Został niezwłocznie postawiony przed obliczem Nadzorcy. Ten siedział – jak zwykle – w swoim futurystycznym (nawet jak na wnętrze Krypty) centrum dowodzenia. Umiejscowiony dziesięć stóp nad ziemią, starszy, siwowłosy mężczyzna zarządzał Kryptą 13 od kiedy Blaine sięgał pamięcią. Jego podium przypominało tron jednego z tych ekscentrycznych, średniowiecznych monarchów, o których Kelly czytywał swego czasu w bibliotece, zaś władza w schronie była dziedziczona dokładnie w taki sam sposób jak za czasów królów. Pod naporem taksującego spojrzenia zarządcy, Blaine poczuł przerażającą potrzebę przyznania się do wszystkiego. Nim jednak otworzył usta, Nadzorca przemówił.

Kiedy skończył, Blaine Kelly nie miał najmniejszych wątpliwości: życie w Krypcie, jego życie, miało ulec niewyobrażalnej zmianie.

Teraz manifestacją narastających w nim tamtego dnia obaw była jego obecność po drugiej stronie grodzi. Wszyscy spoglądający na nią wcześniej widzieli tylko wewnętrzną stronę. Blaine Kelly, młody chłopak o niebywałej – według rygorystycznych kryteriów obowiązujących w schronie – inteligencji, był pierwszym mieszkańcem schronu oglądającym na własne oczy zewnętrzną część opatrzonego liczbą „13” włazu.

Sam ten fakt wydał mu się jakąś niezdrową ironią i gdyby nie paraliżujące przerażenie, z pewnością roześmiałby się obłędnym, maniakalnym chichotem.

Jednak cała chęć do śmiechu przeszła mu, gdy tylko ujrzał rozciągający się na podłodze jaskini szkielet. Szkielet był stary i wysuszony, a regulaminowy, standardowy uniform w kolorze błękitu zgnił praktycznie w całości. Plakietka technika-konserwatora pyszniła się dumnie na tle ogólnego rozkładu wisząc w miejscu, gdzie zmarły w niewyjaśnionych okolicznościach człowiek, miał niegdyś pierś.

Nazywał się Ed.

Blaine przetarł oczy z niedowierzania. Nadzorca zapewniał go, iż jest pierwszą osobą opuszczającą Kryptę. Pośród mieszkańców krążyły plotki, chociaż Kelly uznawał je raczej za mity lub legendy, o ludziach, którzy zdecydowali się na porzucenie podziemnego bunkra. Jeżeli słowa nadzorcy były nieprawdą…

Blaine poczuł dławiący uścisk dobywający się z żołądka i mknący w górę ku przełykowi. Dużym wysiłkiem woli ułagodził uczucie nudności pomagając sobie poprzez oparcie ręki na zimnym metalu grodzi. Ponad jego głową, oświetlająca ostatni bastion schronu żarówka zdawała się migotać przez chwilę w swoim siermiężnym, blaszanym kloszu, po czym pociemniała nieznacznie ograniczając już i tak skąpe światło. Poza nim nie było nic. Tylko niekończąca się, smolista czerń.

Dlaczego ja? Do jasnej cholery, dlaczego ja? Pytał sam siebie Blaine. Dlaczego Nadzorca wysyła na wyprawę ratunkową, od której nota bene zależy raptem istnienie wszystkich mieszkańców Krypty, niespełna trzydziestoletniego chłopaka? Jasne, Blaine Kelly był szalenie inteligentny, o czym wspominaliśmy już wcześniej. Tylko, że inteligencja w konfrontacji z wypalonym przez nuklearny konflikt pustkowiem, gdzie rozmach mutacji osiągnął niewątpliwie tak niebywały poziom rozpusty i kreatywności, że najprawdopodobniej może na nim żyć dosłownie wszystko i to wszystko jest zapewne świetnie przystosowane do zabijania, na niewiele się zda. Może został wybrany dlatego, że w wieku siedemnastu lat włamał się do magazynu z bronią i wraz z dwójką znajomych urządzili sobie małą strzelnicę w stołówce. Może chodziło o to, że Blaine Kelly lubił sobie postrzelać, a przy jego umiejętnościach otwierania zamków i krasomówczym potoku wypływających z jego ust słów, całość we wspólnej kombinacji niejednokrotnie ratowała mu skórę łącząc się jednocześnie w dość nieprzewidywalną dla innych mieszankę. Incydent na stołówce skończył się, co prawda, tylko miesięcznym dyżurem w kuchni, po którym jeszcze pół roku później Blaine i jego znajomi mieli pamiątki w postaci ropiejących pęcherzy na palcach obu dłoni. Ale oficer dyżurny służb ochrony oraz Nadzorca – obaj pod wpływem retoryki Blaina – sami już chyba nie wiedzieli, czy kara została wymierzona słusznie, czy raczej nie.

Pewnie dlatego podczas ostatniej rozmowy nadzorca nie pozwolił mu wypowiedzieć ani słowa. Przytargali go do centrum dowodzenia, pozwolili łaskawie wysłuchać tego, co mają do powiedzenia, a potem praktycznie w przeciągu jednej doby oddelegowali na zewnątrz.

A wszystko dla hydroprocesora. Blaine nie mógł uwierzyć, iż coś tak witalnego, kluczowego i fundamentalnego dla przetrwania całej Krypty jak kontrolujący proces oczyszczania wody pitnej chip został zainstalowany w głównym komputerze i nikt, absolutnie nikt nie pomyślał o częściach zamiennych. Na Boga, dywagował w myślach, przecież ten schron przetrwał konflikt nuklearny. Chińczycy rzucili wszystko, co mieli. Nikt tak naprawdę nie wiedział, co się stało. Wszyscy byli jednak zgodni, że świat po czymś takim będzie przypominał zwęglony w piekarniku radioaktywny befsztyk. Jeżeli coś miało przetrwać, prosperować i rozwijać się otoczone przez wyglądające jak stopione ruiny Pompei zgliszcza kolorowego niegdyś świata, musiało zostać zaprojektowane przez sztab najwybitniejszych specjalistów przewidujących i gotowych na każdą ewentualność.

I jak na ironię, nikt nie zapewnił duplikatu hydroprocesora. Sam Nadzorca wspominał, że dostarczony im model zdawał się wadliwy od samego początku, a prowadzące na bieżąco obserwacje, nieustannie wieściły jego rychły koniec. Wszyscy wtajemniczeni dziwili się, że nie wyzionął ducha znacznie wcześniej. Blaine przypuszczał, że albo coś tu nie gra, albo ktoś się najzwyczajniej w świecie pomylił. Pewnie gdzieś daleko, być może nawet na terenie Kalifornii znajduje się inna krypta, gdzie na wniosek zarządcy Trzynastki dostarczono redundantny wręcz zapas hydroprocesorów. Blaine wyobrażał sobie jak zalegają w sięgających sufitu pudłach, leżąc jeden na drugim i czekając na lepsze czasy. Kiedy tamtejszy chip działa bez zarzutu, a tutaj, głęboko w górach, on, Blaine Kelly, został zesłany na banicję – dosłownie, na banicję – i rzucony w wir wydarzeń, na które nie ma najmniejszej wręcz ochoty.

Miło było tak pomarzyć. Posnuć wodze fantazji. Jednak te oszukańcze, tanie zabiegi były tylko wymijającym manewrem. Świat zewnętrzny tu był. Krypta 13 pozostawała zamknięta. Blaine, jeśli chciał przeżyć i wrócić z powrotem, musiał wziąć się w garść i pokonać roztaczającą się w jaskini ciemność. A to przecież dopiero początek…

Spojrzał przez moment z nostalgią na komputer wejściowy. Kusiło go, by wypróbować swój kod dostępu. Kilka ruchów knykci po zaśniedziałej, zatartej przez czas, wilgoć i temperaturę klawiaturze i byłby w domu.

Tyle, że ten dom długo nie przetrwa, jeżeli nie znajdzie hydroprocesora.

Przynajmniej wiedział, gdzie może być jeden. Każdy mieszkaniec schronu dostawał w wieku osiemnastu lat swojego Pip-Boy’a 2000. Był to niewielki, mocno już archaiczny, przenośny komputer umożliwiający prowadzenie dzienników, odsłuchiwanie nagrań audio, odtwarzanie video, czytanie holodysków i nanoszenie lokacji na wgraną domyślnie mapę okolicy. Ta pokazująca rozkład pomieszczeń, korytarzy i pięter w Krypcie 13 niewiele pomoże mu na zewnątrz. Jednak Nadzorca w swojej wspaniałomyślności (szczodry pryk, pomyślał Kelly) zarządził oficjalny update o „najnowszą” wersję mapy zachodniej Kalifornii. Oczywiście przedstawiała tylko czystą topografię terenu, przez co wiele miejsc wykraczających poza naturalną rzeźbę, pozostawało czarnymi plamami. Blaine będzie musiał uaktualniać ją na bieżąco. Najważniejsze jednak, że niespełna osiem dni drogi na wschód mieściła się Krypta 15. Jeżeli dopisze mu szczęście, znajdzie w niej hydroprocesor i za lekko ponad dwa tygodnie będzie z powrotem, a miano bohatera i wybawcy schronu nie opuści go aż do końca życia. Blaine niemalże widział te wszystkie dziewczyny pragnące spędzić choć krótką chwilę z kimś, komu zawdzięczają swe własne życie.

Zerknął na ekwipunek. Potrzebował zebrać myśli nim zmierzy się z lewitującą dookoła ciemnością. Tak naprawdę zależało mu jednak by znaleźć jakikolwiek, najdrobniejszy nawet pretekst, by wrócić do środka. Jego umysł oszukiwał sam siebie tworząc zawoalowane meandry potrzeb odwracających uwagę. Jak na ironię, wszystkim znajdującym się po drugiej stronie pancernej grodzi ludziom zależało, by czym prędzej poszedł w cholerę, wywiązał się z nałożonego na niego zadania i niczym sunąca prostopadle ku Ziemi błyskawica wrócił triumfalnie dzierżąc w ręce hydroprocesor.

Los całej Krypty zależał od niego.

Ale Blaine Kelly nie potrafił się zmusić. Być może brakowało mu odpowiedniej motywacji. Być może chodziło o tę pieprzoną ciemność. Ciemność nie mającą nic wspólnego z zalegającą niekiedy w mrocznych zakamarkach (których było tyle, co kot napłakał) zaplanowanych pomieszczeń jego bezpiecznego i wiecznie rozjaśnionego domu. Tu, na zewnątrz, wszystko zdawało się przypadkowe. Chaotyczne. Ciemność zaś, cóż, ciemność w jakiś niewytłumaczalny sposób okalała go swoim mrocznym chłodem. Kiedy stał odwrócony do niej plecami, mając przed twarzą potężną, wytłoczoną „13”, dałby sobie uciąć wszystkie – dosłownie WSZYSTKIE – członki, że coś szepcze jego imię.

Blaine… Blaine… Blaine…

A potem lodowate szpony zaciskają się wpierw na jednym ramieniu, drugim i Blaine Kelly zostaje pozbawiony nawet tego mało przyjemnego komfortu, by odejść ze świata z dojmującym krzykiem na ustach.

Zdjął przewieszony przez ramię plecak i położył go na ziemi. Kucnął grzebiąc w środku jedną ręką. Miał trochę jedzenia w kilku menażkach, manierki z wodą (te same, pokryte farbowaną błękitną skórą z wybitymi na frontowej stronie pechowymi liczbami). Do tego śpiwór, zapasowy komplet bielizny (własność Vault-Tec.), dwa Stimpaki – wspaniały wynalazek wojennej medycyny, działające niczym magiczny szamański proszek, błyskawicznie tamujące krwotoki, blokujące receptory nerwowe, zasklepiające tkankę i generalnie w niewytłumaczalny sposób stawiające na równe nogi największe truchła. Widząc je, wypełnione bijącym po oczach karmazynowym płynem, uspokoił się nieco. Jednak tuż po chwili popadł w kolejne zakłopotanie. Dwie flary. Dwie nędzne i najpewniej przeterminowane flary.

Na Boga, złorzeczył w myślach, kto wysyła człowieka by uratował świat, wyposażając go w dwie flary?!?

Dwie spiczasto-bulwiaste, przypominające nieco nazistowskie granaty z II Wojny Światowej flary były niewątpliwie lepsze, niż żadna. Jednak znacznie gorsze niż np. pięć… nie, dziesięć! Dziesięć flar mogło zrobić jakąś różnicę! Lecz gdyby tylko odziany w błękitny, regulaminowy kubraczek Blaine Kelly miał w sobie na tyle odwagi by przez ramię zerknąć w tył i posłać grobowej ciemności niepewne, acz pełne wyrzutu i nienawiści spojrzenie, wiedziałby, że może je sobie wsadzić (flary) tam, gdzie jest równie ciemno…

Oczywiście Blaine nie musiał tego robić. Nie musiał nigdzie patrzeć. Nie musiał o niczym myśleć, a już na pewno nie musiał oddawać się jakimś sodomistycznym perwersjom pod grodziami Krypty. On bardzo dobrze wiedział, że te flary to czysta kpina.

– Bóg mi świadkiem – syknął przez zaciśnięte w klinczu zęby – jeśli kiedykolwiek wrócę do środka z hydroprocesorem, dam im wpierw jakąś stertę zużytych drutów, płytek, przewodników i innych komputerowych szpargałów. Będę się droczył i zwodził tego spierniczałego ramola, aż wyraz jego twarzy upodobni się do pyska zagłodzonego psa siedzącego u suto zastawionego stołu, z którego jego mało szczodry pan nie uraczył go do tej pory ani kawałeczkiem! Zobaczymy, kto wtedy będzie się śmiał. Zobaczymy…

Pośród absurdalnie gęstej ciemności, pośród pierwszych, dziewiczych chwil w świecie zewnętrznym, Blaine Kelly po raz drugi był bliski zaniesienia się maniakalnym śmiechem. Już czuł zbierające się we wnętrzu przełyku spazmy eksplodujące w fali szaleńczego chichotu, kiedy niespodziewanie do jego ucha dotarł dźwięk o wiele bardziej złowrogi, niepokojący i wprawiający w lodowe osłupienie.

Chłopak zesztywniał niczym mrożona szynka. Wydawało mu się, tylko mu się wydawało…

Szur-szur-szur-szur-szur.

Boże!

Szu-szu-szur… i nagle cisza.

Potem zaś oddalające się i coraz bardziej zdystansowane szszszszszszszszszyyyszszzszuuu…

To tylko wiatr, powtarzał w myśli Blaine Kelly. Tylko wiatr. Sieć wydrążonych u podnóża góry jaskiń ciągnie się w niezliczonej kombinacji kanałów, przesmyków i czegoś na kształt naturalnych powietrznych wywietrzników. Na zewnątrz na pewno teraz mocniej zawiało, a jako efekt dźwiękowy…

Mimo to pod wpływem wypływających wprost z pnia mózgu impulsów, bezwiednie położył dłoń na przywieszonej na skórzanym pasku kaburze broni. Trwał przez moment w absolutnym napięciu, po czym niepewnie, nieco bardziej świadomie, zaczął pieścić chłodny metal broni. Oficer dowodzący służb ochrony uroczyście wręczył mu kolt 6520 – na dwanaście pocisków 10mm. Sama świadomość posiadania przy sobie broni, dodawała pewności i była na swój sposób uspokajająca.

Blaine jeszcze przez chwilę chłonął zimno płynące z metalu. Kiedy jego własna dłoń ogrzała nieznacznie skonstruowany tylko w jednym celu przedmiot, odsunął ją i odwrócił się mierząc po raz pierwszy z ciemnością – i wszystkim tym, co poza usilnym przekonaniem samego siebie, że to tylko wiatr, mogło czaić się pośród niej.

Przez moment spoglądał w pustkę. Jego błękitne, jasne i przywykłe do syntetycznego światła oczy nie miały niestety cudownych właściwości wzroku Riddicka z Pitch Black. Szkoda, tyle, że Blaine nie znał Riddicka i na dobrą sprawę wcale nie wiedział, co traci.

Wiedziony jakimś romantycznym aktem heroizmu, jak gdyby zupełnie wbrew sobie (pewnie kolejny raz za sprawą pnia mózgu) niemalże wykonał pierwszy, malutki krok oddalając się nieznacznie od grodzi Krypty 13.

Wtedy znów zawiało.

Tyle, że nieco głośniej niż poprzednio.

Nieco również bliżej.

I nieco bardziej złowrogo. Agresywnie i drapieżnie.

Te kilka nieco sprawiły, iż Blaine Kelly utracił wszelką wiarę w meteorologiczne pochodzenie rozbrzmiewającego pośród ciemności dźwięku.

– C-czy… czy ktoś tam jest? – rzucił roztrzęsiony jak wyciągana z najniższej pułki lodówki ananasowa galaretka i dopiero po chwili uświadomił sobie, jaki błąd popełnił.

Dźwięk narastał. Wydawało się, że z każdym kolejnym oddechem Blaina zbliża się nieubłaganie w jego stronę.

– Do diabła! – zaklął po czym prawą ręką sięgnął do przewieszonej po lewej stronie kabury z bronią. Typowi profesjonaliści z dzikiego zachodu, tak zwani rewolwerowcy buszujący swego czas po terenach Kalifornii, wyśmialiby go i najpewniej załatwili przy pierwszej nadarzającej się okazji. Minie jeszcze sporo czasu nim Blaine nauczy się w pełni dbać o siebie. Jednak czas ten niewątpliwie nadejdzie, a Kelly ze swoim wysublimowanym kulomiotem stanie się równie groźny i śmiercionośny, co Jesse James.

Teraz jednak mierzył w ciemność dość niepewnie. Miał wrażenie, że jego ręka trzęsie się jak w napadzie alkoholowego delirium, a on sam, stojąc tu jak kołek i celując nie wiadomo do czego, wygląda co najmniej groteskowo. Oczywiście Blaine Kelly lubił sobie postrzelać, wspominaliśmy o tym wcześniej. Jednak strzelanie do pustych puszek po strawie w obrębie bezpiecznej i dobrze oświetlonej stołówki Krypty, a czatowanie na porywiste podmuchy wiatru w absolutnej wręcz ciszy, cóż…

Na szczęście w miarę szybko zreflektował się i odbezpieczył nieaktywną do tej pory broń. Mając oparcie w broni wypełnionej dwunastoma dziesięciomilimetrowymi pociskami i przynajmniej pięcioma tuzinami kolejnych – zalegającymi w jego wciąż znajdującym się na ziemi plecaku – Blaine Kelly poczuł się nieco pewniej.

Na tyle, że dla podkreślenia swojej odwagi i powagi strzelił z premedytacją w pustkę.

Dwukrotnie.

No i się zaczęło…

Na przestrzeni kilku kolejnych sekund wydarzyło się dużo. Nawet cholernie dużo jak na spowite mrokiem wnętrze upiornej pieczary. Po pierwsze Blaine Kelly zdążył zobaczyć dwa oślepiające rozbłyski wydobywające się z ujścia lufy jego kolta 6520. Potem gdzieś we wnętrzu głowy rozległ się kłujący, świdrujący pisk przechodzący z wolna w huk i jednocześnie, jak na ironię, wzmagający swoje własne działanie, aż do całkowicie zniewalającego ataku migreny rozsadzającej czaszkę. Zupełnie jakby gdzieś obok, gdzieś tuż, tuż, wybuchła skrzynka wypełniona hukowymi granatami.

Blaine Kelly rażony siłą własnej głupoty wynikającej z nieznajomości podstaw instruktażowego operowania bronią na generujących echo, rezonujących przestrzeniach zamkniętych – dość szczelnie, dodajmy i ścianach znajdujących się w niewielkich odległościach – padł na kolana wypuszczając pistolet z dłoni. Obie ręce były mu teraz potrzebne do kurczowego zaciskania uszu. Mimo to nie odczuł upragnionej ulgi. Blaine miał wrażenie, że wygenerowany przez niego grzmot odbija się echem od ścian jaskini w nieskończoność, przypominając przy tym trzepoczącą w słoiku ćmę.

Potem jakby nieco przycichł. Lekki pogłos z wolna wygasał, a Blaine odzyskiwał panowanie nad sobą. Skulony pod metalową grodzią Krypty 13 nie miał możliwości by zauważyć jak kilkanaście jardów dalej, nawarstwiający się przez dziesięciolecia stalaktykt doświadcza swojego pierwszego, małego pęknięcia. Pęknięcie z wolna rozrasta się tworząc po chwili przypominającą siatkę zdegenerowanych naczynek krwionośnych pajęczynę.

O ile Blaine nic z tego nie widział, łomot i trzask pękającej skały dotarł do jego nadwyrężonych uszu całkiem wyraźnie. Huk i łoskot towarzyszący upadaniu stalaktytu prosto na skalną posadzkę były jeszcze bardziej donośne.

Nic jednak nie mogło równać się z tym, co rozbrzmiało po chwili.

Dziesiątki. Dziesiątki dziesiątków i dziesiątki dziesiątków dziesiątków przebudzonych, przepełniających grozą i jak gdyby poważnie oburzonych i rozsierdzonych głosów. Głosów do złudzenia przypominających piski kalifornijskich szczurów jaskiniowych. Ich pogłos odbijał się od klaustrofobicznych ścian jaskini niczym stado rozwrzeszczanych, doszczętnie popierdolonych nietoperzy latających w jakiejś strefie zagłuszającej fale sonarowe. Ogólny harmider dorównywał chyba tylko narastającemu u Blaina lękowi i obłędowi.

Bez chwili namysłu, znów zupełnie mimowolnie, chwycił jedną ze znajdujących się w plecaku flar i odbezpieczając ją sprowadził jasność na piekielną pieczarę.

Gorąc i towarzyszący mu pomarańczowo-biały ogień bijący od flary był tak oślepiający, iż Blaine momentalnie cisnął poskramiające trwogę narzędzie wprost przed siebie.

Światło rozjaśniło ściany jaskini. Jego intensywność połączona z gromadnie wydobywającymi się kłębami dymu, który jak na ironię nabierał cech eteryczności dopiero kilka milimetrów pod skalnym stropem, uniemożliwiały precyzyjne określenie jak długi jest rozciągający się przed Blaine’m korytarz.

Ciężko było również na pierwszy rzut oka powiedzieć, co kryło się za niezgłębionymi przez światło granicami mroku. Mroku, z którego dobiegały jego uszu mrożące do szpiku kości odgłosy nieartykułowanych gróźb i przekleństw.

Kiedy promień flary począł przygasać, Blaine Kelly zamrugał oczami i z przerażeniem zmarszczył odruchowo czoło.

Wydawało mu się, iż coś zobaczył.

Coś, co wprawiło go w osłupienie jak zamienioną w słup soli żonę Lota.

Oczy. Setki par malutkich, wrednych i najwyraźniej pałających żądzą krwi oczu.

Wszystkie wpatrywały się w niego. Zupełnie jak gdyby przenikały przez wciąż rażące, niknące światło i wiedzione jakimś prymitywnym, zwierzęcym instynktem urodzonych zabójców wiedziały, że to, co ponosi odpowiedzialność za ich rozsierdzenie, kryje się nieco dalej. Tuż pod metalowymi drzwiami Krypty 13.

Blaine Kelly doświadczył czegoś, co działające dawno temu grupy komandosów takich jak Delta Force, SAS, Mosad czy GROM nazywały: bezwarunkowym odłączeniem semantycznych obszarów mózgu. Specjaliści od psychologii behawioralnej woleli ujęcie problemu w naturze czysto instynktowej. Jeszcze inni nazywali to uniesieniem, działaniem pod wpływem chwili, boskiej inspiracji czy po prostu afektem. Jednak mechanizm zawsze pozostawał ten sam. Proste, zwierzęce odruchy działały same z siebie odcinając wyższe struktury racjonalizmu od sprawowania kontroli. Czasami po prostu zdarzały się sytuacje, kiedy myślenie, logiczne analizowanie i racjonalizowanie danego problemu niespecjalnie współgrały z czysto biologicznym, instynktowym przetrwaniem. Czy powinienem to zrobić? Czy jest to najsłuszniejsze wyjście z tej opłakanej sytuacji? Czy zjedzą mnie na surowo, czy tylko zagryzą i zniosą jaja w moich zmaltretowanych zwłokach, które staną się potem wylęgarnią i domem dla ich małych? Może właśnie to zabiło Eda? Zmutowane atomem, głodne i rozjuszone szczurze bękarty pożerające go od środka, ryjące po kościach bruzdy i wciągające szpik jak Włosi kluski (a do tego składające jajka niczym dziobaki)? Czy może powinienem strzelić sobie w łeb? Co się stanie z moją Kryptą? Co ze wszystkimi zamieszkującymi ją ludźmi? Czy to możliwe, że pod wpływem innej mieszanki gazów atmosferycznych oraz spalaniem potężnym ilości tlenu przez flarę, mój umysł uległ halucynacji? Czy to wszystko ma w ogóle sens?

To były pytania, na które Blaine Kelly nie miał w tej chwili czasu. Ktokolwiek kontrolował teraz działania młodego chłopaka w niebieskim, regulaminowym stroju Vault-Tec, pchnął go w kierunku znajdującego się po lewej stronie od grodzi komputera wejściowego.

Blaine nie patrzył już na niego z nostalgią. Teraz z jego oczu zionęła żądza sforsowania przeszkody. Żądza przetrwania i przede wszystkim żądza uzyskania dostępu, uruchomienia mechanizmu sterującego zewnętrzną, zdolną przetrwać zmasowany atak nuklearny grodzią i ponownego zweryfikowania słuszności jego wyprawy.

Kiedy za pierwszym razem kod nie został przyjęty, obłąkany z przerażenia i desperacji Blaine nawet tego nie zarejestrował. Jakaś podświadoma część jego umysłu uznała po prostu, że gdzieś musiał popełnić błąd. Wiele przemawiało za tym, iż była to prawda. Klawiatura się zatarła. Klawisze opierały się każdemu ruchowi jego knykci. Gdzieniegdzie przestrzenie pomiędzy nimi zaśniedziały i były zablokowane. Takie rzeczy się zdarzają, szeptały głosy nieświadomego umysłu Blaina. Jednak inne jego części, te mroczne, depresyjne i destrukcyjne, która zawsze zdawały się działać na przekór swojemu właścicielowi, zasiały już kiełkujące ziarna niepewności. Ziarna, za sprawą których Blaine mógł popaść w prawdziwy obłęd i stracić życie nim w ogóle na dobre zdążył go zasmakować.

Kod nie wszedł i za drugim razem. Blaine metodycznie, mechanicznie wklepał sekwencję po raz trzeci. Poza rozlegającymi się pośród skalistej groty odgłosami typowymi dla pracującej klawiatury komputera, nie dało się słyszeć niczego (nie licząc oczywiście gromadzących się w ciemności potworów). Blaine desperacko liczył na stękające pojękiwania uruchamianego mechanizmu grodzi Krypty 13. Jednak sekwencja aktywacyjna i za czwartym, piątym i szóstym razem nie doprowadziła do niczego, poza narastającym rozczarowaniem.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю