Текст книги "Fallout – Powieść (СИ)"
Автор книги: AS-R
Жанры:
Боевая фантастика
,сообщить о нарушении
Текущая страница: 32 (всего у книги 36 страниц)
– Powiedz mi, jak się miewa Nicole? Dawno jej nie widziałam.
Szept siedzącej na drewnianym krześle Laury był tak delikatny i eteryczny, że Blaine odruchowo nachylił się nad nią, przybliżając nieco służącą mu za siedzisko, gładką ławkę.
– Wszystko w porządku. Brzytwa miała za to ostatnimi czasy nieco kłopotów, ale teraz – Kelly wykonał krótką przerwę zastanawiając się nad tym, jak właściwie Ostrza poradziły sobie w Adytum – jest już chyba wszystko dobrze. Pogoniła Caleba i jego Regulatorów.
Laura skinęła głową, a jej usta wygięły się w szczerym uśmiechu.
– To dobrze. To bardzo dobrze – powtórzyła bardziej do siebie, niż do swojego interlokutora. – Bractwu przyda się jak największa siła w tym rejonie. Co wiesz o tym miejscu?
– Tylko tyle, ile powiedziała mi Nicole. Żadnych konkretów. Według niej, to ty najlepiej się orientujesz, co właściwie ma tutaj miejsce. Wiesz też podobno jak dostać się… niżej. To prawda, że mieści się tutaj Krypta?
– Tak podejrzewamy. Cała ta Katedra nie jest tym, na co wygląda. Tak samo jak jej Dzieci. Główna nawa ciągnie się pod sam sufit, ale wieża na frontowej fasadzie, jest podzielona na liczne piętra. Niższe zamieszkują pośledni wyznawcy, zaś wyższe są zarezerwowana dla kapłanów wysokiej rangi. Twoja purpurowa szata mogłaby ci zapewnić dostęp, ale i tak nie dostaniesz się do prywatnej kwatery Morfeusza. To człowiek, który zawiaduje całym kościołem. Jako jedyny posiada specjalny klucz umożliwiający mu zejście do podziemnego sanktuarium. Nikt poza nim nigdy tam nie był. Śledziłam go kiedyś, aż do zamkniętych, nigdy nie otwieranych drzwi. Morfeusz wyciągnął czarny symbol, pogmerał przez moment przy zamku i dostał się do środka. Nie znam żadnych szczegółów jego wizyt, tam na dole, ale ja i kilka innych osób przypuszczamy, że pod Katedrą faktycznie mieści się Krypta. Morfeusz utrzymuje, iż został naznaczony przez samego Mistrza jako jego namiestnik. Tylko on ma z nim kontakt i tylko on niesie bezpośrednio jego słowo i rozkazy. Można domniemywać, że sam Mistrz znajduje się na jednym z wewnętrznych poziomów Krypty.
Blaine zamyślił się. Jeżeli pod Katedrą Dzieci faktycznie mieścił się przeciwatomowy schron, co na dobrą sprawę było bardzo prawdopodobne, to Katedra sama w sobie została wykonana w taki sposób, by przetrwać większość znanych ludzkości klęsk naturalnych i taktycznych uderzeń. Jej grube mury chroniły przed promieniowaniem i podmuchem eksplozji termojądrowej. Ulokowanie Krypty w głębokich, podziemnych kondygnacjach, zdawało się dobrym pomysłem. Jeżeli taka dziura jak Bakersfield, doczekała się swojej, to niemożliwe jest, by Los Angeles zostało pominięte.
– Nie próbowałaś dostać się do środka?
– Nie. Drzwi nie mają tradycyjnego zamka. Tak jak ci mówiłam, tylko Morfeusz posiada klucz. Czarny symbol Dzieci Katedry – Laura sięgnęła do zanadrza jednej z poł habitu. – Zobacz, Dzieci niższego szczebla, takie jak ja, otrzymują czerwony symbol do pomieszczeń mieszkalnych. Mój pokój znajduje się na drugim piętrze wieży. Po prawej stronie, za ołtarzem w głównej sali, są drzwi prowadzące do zakrystii. Schody za nimi ciągną się aż po sam szczyt najwyższych pomieszczeń kościoła. Mogę otworzyć te drzwi, ale tylko Morfeusz ma prawo i narzędzia do otwierania tych wiodących do wewnętrznego sanktuarium.
Blaine zaczął rozumieć, do czego będzie sprowadzała się jego obecność w Katedrze.
– Przypuszczam, że masz jakiś pomysł na podprowadzenie mu klucza?
Laura westchnęła.
– Chyba tak. Jest nieco ryzykowny, ale może się udać…
Uczestniczący w odprawianych w głównej nawie modłach tłum, zawył zwierzęcym rykiem pełnym ekscytacji. Jego głuchy odgłos przebił się przez grube ściany pomieszczenia do spowiedzi. Przypominał wydobywające się spod wody dudnienie.
– Ile mamy jeszcze czasu?
– Jakieś dwadzieścia minut. Potem wszyscy zaczną się rozchodzić do swoim pokoi. Wieczorem będzie druga msza. Powinniśmy zaczekać do nocy. Wtedy jest najbezpieczniej.
– Nie wiem, czy mogę sobie na to pozwolić. Ktoś mnie rozpozna. Ta szata pochodzi z kościoła w Hub. Słyszałaś, że tamtejsza Wielka Kapłanka nie żyje?
Laura pobladła na twarzy rozszerzając ze zdumienia oczy.
– Nie. Nie słyszałam o tym. Wydaje mi się, że nikt tutaj o tym nie słyszał. Skąd to wiesz?
Blaine Kelly opuścił zasnuwający mu głowę kaptur. Utkwił spojrzenie w dziewczynie. Jego otoczone niemalże czarnymi tęczówkami źrenice, miały w sobie coś złowieszczo niepokojącego. Coś, urzekającego, czemu chciało się zaufać, nawet wbrew słyszanego w głębi głowy szeptowi, który podpowiadał, że ich właściciel jest niebezpiecznym człowiekiem.
Bardzo niebezpiecznym.
– Powiedzmy, że byłem przy okazji w Hub, kiedy to się stało. Jeżeli ktoś na wyższym szczeblu wie o masakrze, mogą mnie rozpoznać. Ilu ludzi w Katedrze nosi purpurowe szaty?
– Relatywnie niewielu – przyznała Laura.
– No właśnie. Pewnie wszyscy się znają. Obecność kogoś nowego od razu wzbudzi podejrzenia.
Laura zerknęła w stronę wzmocnionego stalą kufra. Blaine powiódł za jej wzrokiem.
– Myślę, że na to możemy coś zaradzić – oznajmiła dziewczyna spokojnym, rzeczowym tonem. – Ale o tym później. To też jest część mojego planu.
Blaine kiwnął głową. Coś strzyknęło mu delikatnie w karku.
– Słucham.
– Dobrze. Oto, co wymyśliłam. Ostatnia wieczorna liturgia odbywa się o godzinie dwudziestej pierwszej. Trwa równo godzinę. O dwudziestej drugiej trzydzieści, większość Dzieci jest już w swoich pokojach. Jedynie ci pełniący nocne posługi w nawach bocznych i stewardzi wyższych kapłanów, krzątają się wtedy po korytarzach. Jest ich jednak niewielu. Jeden, noszący purpurowy habit, chłopak o imieniu Jerry, stanowi kluczowe ogniwo naszego planu. Morfeusz zamyka się w swojej kwaterze, tuż po wieczornej liturgii i nie wychodzi stamtąd do rana. Zawsze jednak pomiędzy godziną dwudziestą czwartą, a pierwszą w nocy, Jerry przynosi mu z kuchni tacę z przekąskami. Nosi mocno opadający na twarz kaptur, a wyższe poziomy są dodatkowo strzeżone przez Mrocznych. Jeżeli ktoś w habicie mojego koloru, spróbuje na nie wejść, zostanie natychmiast zawrócony. Najwyższe piętro, tam, gdzie znajdują się prywatne pomieszczenia Morfeusza… cóż, ono jest zarezerwowane tylko dla niego, niewielkiej stróżówki Mrocznych i dla Jerry’ego. Ciężko rozpoznać szwędającą się po nocy postać. Sam widzisz jak ciemno jest tu za dnia. Kiedy zachodzi słońce, korytarze są praktycznie czarne jak smoła. Jedynie niewielkie, czerwone iluminatory rozświetlają schody. Mroczni są przyzwyczajeni do widoku dzierżącego tacę Jerry’ego. Jeżeli udałoby się go nam porwać, zakneblować i wysłać do Morfeusza ciebie, wtedy mógłbyś zabrać mu klucz i zejść do podziemi. Noc to bezpieczna i dobra pora. Jest tylko jeden problem…
Oczywiście, pomyślał Blaine. W takich sytuacjach zawsze pojawia się „jeden problem”. Nie żeby to wszystko nie było kłębowiskiem i zbieraniną problemów samych w sobie. Nie wspominając już o ryzyku i absurdzie samej sytuacji.
– Jaki? – zapytał z uprzejmością w głosie, próbując skryć cisnący mu się na usta wulgarny sarkazm.
– Krążą plotki, że Morfeusz i Jerry… wiesz, wszyscy jesteśmy ludźmi i mamy swoje potrzeby – Laura spojrzała na Blaina w wyjątkowo jednoznaczny sposób. – Ludzie mówią, że Jerry nie przynosi mu tam tylko przekąsek. To znaczy, to nocne podjadanie jest właściwie pretekstem. Główną przekąskę stanowi…
– Jerry? – przerwał jej Blaine nie mogący ukryć rozbawienia.
Laura pokiwała głową nie odrywając z niego swoim niebieskich, przymrużonych oczu.
– Tak. Jerry jest twojej postury, ale nieco zniewieściały. Ma charakterystyczne ruchy. Wiesz, to się zauważa. Słyszałam kiedyś, jak wyżsi kapłani podśmiewali się z niego. Oczywiście, żarty takie nigdy nie mają miejsca w obecności Morfeusza. Przypuszczam jednak, że są prawdziwe, a nasz Najwyższy Kapłan bardzo lubi młodych, słodkich chłopców.
– Świetnie – mruknął Kelly. – Tylko jak według ciebie mam mu zabrać klucz? Gdy tylko wejdę do pokoju z tacą i każe mi zdjąć kaptur, rozpozna mnie, a wtedy podniesie alarm.
Laura trwała w bezruchu, tak jak trwały jej zimne, nordyckie oczy. Blaine Kelly zaczynał z wolna rozumieć ryzyko, jakie oboje mają zamiar podjąć.
– Będziesz musiał go zabić.
Sala główna ponownie zadudniła od ryków i krzyków wiernych. Oświetlające niewielkie, konspiracyjne pomieszczenie, czerwone jarzeniówki, zamrugały kilkukrotnie. Blaine zmrużył powieki w zamyśleniu.
– Czy Jerry zostaje u Morfeusza na całą noc?
– Nie. Z reguły przynosi mu tacę z przekąskami. Zostaje u niego kilkadziesiąt minut, a potem wychodzi, odnosi tacę do kuchni na dole i wraca z powrotem do siebie.
Kelly pokiwał głową, jak gdyby słowa wypowiedziane przez Laurę pasowały do planowanej przez niego wersji wydarzeń.
– To się dobrze składa. Można zlikwidować Morfeusza, poinformować strażników na górze, że Najwyższy Kapłan udaje się na spoczynek i teoretycznie morderstwo nie powinno wyjść na jaw przez… o której zaczynają się poranne praktyki wyznaniowe?
Laura parsknęła.
– Pięknie to ująłeś. Katedra budzi się do życia o godzinie siódmej rano. Jednak Morfeusz zaszczyca swoich podopiecznych obecnością dopiero o dziewiątej. Wcześniej zjada śniadanie. Dostarczone naturalnie przez Jerry’ego.
– Mamy zatem, co najmniej sześć godzin. Powinno wystarczyć. Jerry’ego też musimy zlikwidować.
– Możemy to zrobić w moim pokoju na drugim piętrze. Zakneblujemy go, zabierzesz mu tacę i pójdziesz do Morfeusza.
– Mam lepszy pomysł – Blaine sięgnął ręką do lewej kieszeni swojego purpurowego habitu. Laura utkwiła wzrok w małym, złotym pistolecie. Przez moment dało się zauważyć gęstniejący na jej twarzy niepokój.
Spojrzała na Blaina pytająco.
– To pistolet, który znalazłem na pustyni. Możesz mi nie wierzyć, ale ma unikalne właściwości. Słyszałaś o wiązkach gorącej plazmy?
Laura przytaknęła.
– Cóż, to cacko to coś podobnego. Tyle, że wystrzeliwana wiązka anihiluje obiekt.
– Anihiluje? – w głosie Laury rozbrzmiewało silne powątpienie. – Przecież to niemożliwe.
– Też tak myślałem. Musisz mi uwierzyć na słowo. Trafisz z tego kogoś i nie zostanie po nim nawet szczypta pyłu. Możemy po cichu załatwić Jerry’ego. Zabierzemy mu tacę, a potem „puf” i słodki pedałek znika. Zupełnie jak kutas w jego dupie. Potem to samo zrobię z Morfeuszem.
– To brzmi sensownie. Jeżeli nie będzie ciał, ludzie mogą pomyśleć, że Morfeusz załatwia jakieś ważne sprawy na dole. Zwłaszcza, jeżeli ty zejdziesz do środka. Jego szata nie różni się niczym od twojej. Jeżeli naciągniesz mocno kaptur i będziesz trzymał głowę pochyloną do przodu, Mroczni nie powinni się zorientować.
– Właśnie, kim oni dokładnie są?
– Mroczni? – Laura uniosła brwi. – Supermutanty, tylko… nieco bardziej szarzy i inteligentni. Elita straży przybocznej. Widziałam, jak Dzieci i wierni wchodzili pod okiem Morfeusza do wewnętrznego sanktuarium, a potem wychodzili stamtąd Mroczni. Przypuszczam, że gdzieś tam na dole, przemieniają ludzi w mutanty. Potem kierują ich na północ. Nie wiem dokąd.
– Baza w górach. Maxson uważa, że mają placówkę na północnym zachodzie, daleko stąd. Mogą tam być kadzie z FEV.
Laura zmarszczyła czoło ściągając brwi.
– FEV?
Odgłosy docierające zza grubych ścian zaczynały słabnąć. Blainowi wydawało się, że słyszy szmery i poruszenie, a potem odsuwane nieco do tyłu drewniane ławy.
– Nie ma sensu, żebym ci to teraz wyjaśniał.
Laura przytaknęła odwracając się wymownie ku tylnej ścianie. Nie było wątpliwości, że liturgia właśnie się kończy.
– Co masz zamiar zrobić, kiedy już tam zejdziesz?
Blaine Kelly sam się nad tym zastanawiał. Przez dwa ostatnie dni spędzone pośród Uczniów Apokalipsy, zastanawiał się nad tym długo i wnikliwie. Bardzo chciał, by było jakieś inne rozwiązanie, ale z tego, co poznał i zrozumiał do tej pory, wiedział, że jeśli jego Krypta ma pozostać zamknięta, a zamieszkujący ją ludzie bezpieczni, armia Supermutantów musi zniknąć z powierzchni ziemi. Tym samym, Mistrz, ich manifestacja żywego Boga, musi do niej dołączyć.
– Zabiję go.
– Tak też przypuszczałam. Wiem, że Nicole i Bractwo od zawsze przeczuwało, że ten dzień nadejdzie. Bardziej oczekiwałabym zmasowanego najazdu całej armii paladynów, ale obawiam się, iż niewiele by nam to dało. Nie, masz rację – dodała po chwili namysłu. – Trzeba działać z ukrycia. Jak zagrzebany w piasku wąż, atakujący swoją ofiarę w ostatniej chwili, kiedy ta zupełnie nie spodziewa się tego, co ma za chwilę nastąpić. Nie wiem, jak on wygląda i nie wiem kim jest, ale przypuszczam, że trzyma tam na dole cały garnizon. Nie uda ci się go zwyciężyć w otwartej walce. Jest jednak coś, co może ci pomoc.
Blaine wpatrywał się w Laurę z zapartym tchem. Kiedy wyczekująca cisza przedłużała się, zapytał w końcu:
– Co?
Laura pochyliła nieco głowę, uśmiechając się sardonicznie i prezentując światu swoje białe zęby. Pośród karmazynowego mroku, z opasającą ich łydki gęstą mgłą, nabrała nieco demonicznego charakteru. Blaine przełknął ślinę bojąc się tego, co za chwilę usłyszy.
– Bomba atomowa. Tam na dole jest bomba atomowa…
188
Plan wydawał się być dobry, o ile można w ogóle mówić o czymś takim z perspektywy osoby, która zamierzała właśnie dokonać detonacji głowicy termojądrowej. Ale co innego mogliśmy zrobić? Strzelać do wszystkich z Blastera? Udać się na pertraktacje i poprosić Mistrza, aby raz jeszcze przemyślał swoje koncepcje czystości rasowej? Odwrócić się i odejść?
Nie, to byłoby nierozsądne. Tak naprawdę nie mieliśmy wyboru i jak bardzo nie pragnąłem w głębi siebie, by wszystko to potoczyło się zupełnie inaczej, tak gdzieś obok wiedziałem, że zabrnąłem za daleko i nie ma już odwrotu.
Właściwie, nie wiedziałem nawet jak do tego doszło. Pamiętam dobrze pierwsze kroki w pełnej kalifornijskich szczurów jaskini. Pamiętam kontakt z ludnością Cienistych Piasków i powrót do domu. Jakim cudem, na Boga… za sprawą jakiej przewrotnej Opatrzności, doszło do tego, że jestem tu teraz, w pokoju Laury, mieszczącym się na drugim piętrze Katedry i czekam, aż wszystko zazębi się tworząc warunki do rozpoczęcia naszego małego planu o wielkich reperkusjach.
Detonacja głowicy atomowej. Boże, miej mnie w swojej opiece. Razem z Laurą zadecydowaliśmy, że gdy tylko pochwycimy Jerry’ego, zamienię moją obecną szatę (Laura wyciągnęła podobny do jej habitu frak z drewnianego kufra w pomieszczeniu dla penitentów i nakazała mi go przyodziać. W ten sposób mieliśmy pozostać poza podejrzeniami, gdyby ktoś natknął się na nas na jednym z korytarzy prowadzących na wieżę) i ruszę prosto do Morfeusza. Zabiorę klucz do Wewnętrznego Sanktuarium i zabiję tego spedalonego skurwysyna. Kiedy Laura zobaczy, że schodzę po schodach, spakuje to, co ma do zabrania i ruszy na północ do Uczniów Apokalipsy. Przy odrobinie szczęścia powinienem jeszcze spotkać ją w Bractwie Stali. W ten sposób Maxson dowie się o naszym wyczynie, nim będę miał sposobność porozmawiać z nim osobiście i być może uda mu się przekonać Starzyznę o potrzebie inwazji na północy.
Zobaczymy. Wszystko to kreślimy w bardzo optymistycznych barwach. Prawda jest jednak taka, iż gdzieś w głębi siebie, zaczynam akceptować ryzyko tej karkołomnej misji. Wiem, że mogę nie wrócić. Jeżeli tak by się stało, moją nadzieję pokładam w Laurze i w Bractwie Stali. Wiem, że ci ludzie zrobią wszystko, by przeciwstawić się Mistrzowi i jego armii. Być może moja Krypta przetrwa, mimo wszystko.
Taką mam nadzieję.
Ktoś się zbliża. Słyszę docierające z korytarza kroki. Teraz nie ma już odwrotu.
Boże, gdziekolwiek jesteś, miej nas w swojej opiece.
189
Jerry przemykał przez spowity ciemnością korytarz na drugim piętrze wieży. Korytarz był pusty i cichy. Jedyne dźwięki wydawały jego podkute gumową podeszwą sandały, taca z kanapkami i strzelista, smukła szklanka pomarańczowego soku.
Jerry, który swoją karierę i akcesję do najwyższego kręgu, zawdzięczał własnemu ciału, ładnej buzi i ciasnej pupie, miał już tego wszystkiego powoli dosyć. Przez ostatnie dziewięć miesięcy Morfeusz zredukował go do roli seksualnej zabawki. Pieprzył go coraz ostrzej i coraz brutalniej i coraz mniej liczył się z jego uczuciami.
A na początku, wszystko było przecież zupełnie inaczej. Straszy mężczyzna, protektor, który zakochał się w młodym i słodkim chłopaku potrzebującym opieki. Szybko jednak czar prysł, a Morfeusz obnażył swoją prawdziwą naturę zwyrodniałej, zdemoralizowanej bestii. Pod wpływem brutalnych gwałtów, Jerry na przestrzeni kilku ostatnich miesięcy, wielokrotnie płakał w czterech ścianach swojej własnej komnaty. Gdyby miał więcej odwagi, najpewniej popełniłby samobójstwo, ale coś w jego wnętrzu mówiło mu, że ma jeszcze do odegrania jakąś rolę. Długo trzymał się tej myśli, a ona pozwalała mu żyć i trwać w pełnym gehenny, upodlającym stanie zawieszenia.
Do dziś. Dziś zdecydował, że przetnie ten pieprzony, zniewalający go gordyjski węzeł. Przetnie go czymś naprawdę ostrym, i Bóg mu świadkiem, zrobi to w kurewsko makabrycznym stylu.
Wszyscy będą wiedzieli, że Jerry „Puzon” Leisure (Puzon wzięło się od jego częstego puszczania dobitnych, dętych bąków w sposób absolutnie niekontrolowany) nie był taką ciotą i popychadłem, jak się wszystkim wydawało. Tego dnia, tej nocy, ukrył pod swoją moszną zawiniętą w papier żyletkę od maszynki do golenia. Kiedy tylko ten pieprzony pedał z wąsem przypominającym szypułki suma, zacznie dobierać się do jego dupy, Jerry chwyci niespodziankę, odwinie ją i potnie skurwysyna na kawałki.
Tak, to był wyśmienity plan i Jerry czuł się dumny ze swojej odwagi i przebiegłości. Wtedy usłyszał skrzypnięcie zawiasów dochodzące zza jego pleców. Zatrzymał się, a kiedy chciał się odwrócić i zerknąć w stronę uchylonych drzwi, ktoś pochwycił go naprędce, blokując usta dłonią.
Jerry „Puzon” Leisure został zaciągnięty do pokoju Laury, gdzie czekało na niego coś znacznie gorszego od sodomii.
190
– Ani drgnij, skurwysynu, albo zaraz pożegnasz się z życiem!
Blaine Kelly trzymał wycelowany centralnie w czoło Jerry’ego pistolet. Pan Puzon spoglądał na broń zezując gałki oczne na nasadzie nosa. Wyglądał jak człowiek za wszelką cenę pragnący zerknąć do wnętrza własnej głowy.
– Mmmmhhhmmmffff! Mmmmhhhhmmmffff!
– Jeszcze jeden dźwięk i pociągnę za spust!
Czerwona, spiczasta antenka Blastera wpiła się Jerry’emu boleśnie w skórę. Była na tyle ostra, że przebiła ją bez większych ceregieli. Kilka wiśniowych kropli krwi spłynęło w dół, wpadając Leisure’owi do gałki ocznej.
– Będziesz grzeczny, czy chcesz posmakować nieco więcej?
Jerry „Puzon” Leisure skinął pokornie głową.
– Puszczę cię teraz, ale obiecuję, że jeśli choć piśniesz, będą cię zmywać ze ścian szmatami!
Jerry kiwał skwapliwie głową, dając do zrozumienia, iż świetnie zrozumiał przenośnię Blaina.
Blaine rozluźnił uchwyt zatrzymując na moment dłoń kilka centymetrów nad wargami młodego sodomity. Dopiero, gdy nie dostrzegł w jego oczach niczego, poza dojmującym, paraliżującym przerażeniem, cofnął ją w pełni.
– Laura – zwrócił się do stojącej tuż obok łóżka, na którym leżał Jerry, dziewczyny. – Przypilnuj drzwi. Nasłuchuj, czy nikt nie idzie.
Blondynka o przymkniętych nieco powiekach, ruszyła w stronę wyjścia z pokoju i przycupnęła przy nim nadstawiając uważnie uszu.
– Posłuchaj mnie – Blaine zwrócił się do Jerry’ego cichym, lecz niezwykle rzeczowym i autorytarnym tonem. – Nie musisz wiedzieć, kim jestem, ani czego od ciebie chcę. Jeżeli tylko będziesz odpowiadał na pytania, włos ci z głowy nie spadnie. Rozumiesz mnie? Żadnych sztuczek, tylko mówisz to, co chcę od ciebie usłyszeć.
Jerry Leisure przytaknął naprędce mrugając oczami i poruszając czołem do przodu, jak stukający w drzewo dzięcioł.
– Nazywasz się Jerry Leisure?
– Tak.
– Jesteś kochankiem Morfeusza?
Zapanowała krótka, pełna wyczuwalnego w powietrzu zdziwienia cisza.
Jerry niechętnie potwierdził mruknięciem.
– Taca, którą trzymałeś w rękach. Niosłeś Najwyższemu Kapłanowi jego tradycyjną, nocną przekąskę?
– Tak.
– Jak długo zostajesz z nim na noc?
Jerry rozejrzał się wokół, poruszając samymi gałkami. Spojrzenie utkwił na moment w czatującej przy drzwiach Laurze. Potem spojrzał ponownie na Blaina.
– To zależy od… – głos uwiązł mu w gardle – od tego, ile razy…
– Ile razy cię rżnie, tak? Powiedz, jęczysz i kwiczysz, kiedy to robi?
Oczy Jerry’ego zrobiły się duże i wyglądały, jakby lada moment miały wypaść na wierzch. Zdziwienie malujące się na twarzy, było jeszcze większe.
– Jęczysz i kwiczysz, kiedy to robi?! – powtórzył Blaine sycząc przy tym soczyście. Do tego pogroził chłopakowi trzymanym w ręku pistoletem, prztykając nim kilkukrotnie w sam koniuszek nosa.
– T-tak – wycedził przez zaciśnięte w panice zęby Jerry.
Blaine uniósł zadziornie brew.
– To wszystko? Nie zapomniałeś o czymś?
– Maksymalnie do godziny. Najwyższy Kapłan jest dosyć prędki i…
Blaine ponownie nie dał dojść do słowa rozedrganemu chłopakowi.
– Skąd Morfeusz wie, że to ty do niego przychodzisz? Słyszałem, że nikogo innego nie wpuszcza do środka.
– Mamy specjalny system. Pukam trzy razy krótko i szybko, potem dwukrotnie w trzy sekundowych odstępach i ponownie krótko i zdecydowanie, dwa razy.
– Wtedy otwiera drzwi?
Jerry kiwnął głową.
– Dobra. A co z Mrocznymi?
– O… Oni mnie znają. Wiedzą, że to ja. Przepuszczają mnie bez najmniejszego zainteresowania. Słyszę tylko jak się podśmiewają. Czasami przedrzeźniają mnie tymi swoimi tubalnymi, szorstkimi głosami. Mówią: „ciota” i „pedrylownik”.
– Ilu Mrocznych? – indagował nieustępliwie Blaine.
– Jeden pod drzwiami kwatery Morfeusza. Pięciu czeka w zajmowanym przez nich pomieszczeniu garnizonowym, na tym samym piętrze.
Blaine skinął głową, po czym odwrócił się na moment dając Laurze znać, że już czas.
Dziewczyna odeszła od drzwi i nachylając się nad nocną szafeczką, odsunęła szufladę wyciągając z niej uformowaną w knebel szmatkę.
– C-co chcecie zrobić?
Blaine Kelly położył ustawiony w poziomie pistolet na ustach Jerry’ego.
Kiedy Laura zbliżyła się do chłopaka od tyłu, zarzucając mu zza głowy skrawek materiału i obwiązując nim usta, Jerry próbował kwękać, sepleniąc coś o tym, żeby go nie zabijali. Blaine ścisnął go brutalnie za gardło, a kiedy on i dziewczyna mieli pewność, że Jerry Leisure nie wyda z siebie żadnego odgłosu, poza stłumionym, niezrozumiałym bełkotem, Laura chwyciła mosiężną figurkę przedstawiającą podobiznę Najwyższego Kapłana z szeroko rozstawionymi, uniesionymi rękoma i zwinnym, zdecydowanym zamachem, przywaliła Puzonowi w tył głowy.
Chłopak padł zemdlony na pościel. Gałki wywinęły mu się ginąc we wnętrzu czaszki.
– Ustaw go w kącie, tak żeby nie opierał się o żaden mebel.
Kiedy planujący tej nocy zamach na życie Morfeusza, Jerry Leisure, siedział bezwładnie pomiędzy dwiema łysymi, krzyżującymi się pod kątem prostym ścianami pokoju Laury, Blaine Kelly wycelował w jego pierś Blasterem obcych i nacisnął na miękki cyngiel.
Broń wydała z siebie ciche bzyknięcie i niemalże w tej samej chwili, wszelki ślad po stewardzie Najwyższego Kapłana zaginął.
Stojąca z szeroko rozdziawionymi ustami Laura, przecierała z niedowierzania oczy.
– Boże… on… on naprawdę zniknął – szepnęła.
– Tak. Mówiłem ci. Tak to właśnie działa. Żadnych śladów.
Nie mitrężąc zbędnie czasu, Blaine Kelly przyodział swoją purpurową szatę, ukrył pistolet w kieszeni i unosząc w rękach tacę z przekąską Morfeusza, ruszył w kierunku drzwi.
Laura zatrzymała go swoją delikatną dłonią. Przez moment spoglądała na jego skrytą pod kapturem twarz. Zupełnie niespodziewanie i nieprzewidywalnie, stanęła na palcach, zbliżyła się do ust Blaina i pocałowała go nie odrywając spojrzenia swoich przerażonych, niebieskich oczu.
Blaine kiwnął głową, dając do zrozumienia, iż teraz nie mogą już się wycofać. Oboje będą się trzymać planu i jeśli wszystko pójdzie dobrze, spotkają się ponownie w Cytadeli należącej do Bractwa Stali.
Laura pospiesznie zaczęła przygotowywać rzeczy do drogi, a kiedy skrzypiące lekko drzwi, zatrzasnęły się za Blainem, ten poprawiając poły szaty i pochylając mocniej głowę, ruszył schodami w górę.
191
Trzy piętra przed szczytem, Blaine ujrzał po raz pierwszy Mrocznego. Posągowa, trwająca nieporuszenie na swoim posterunku sylwetka majaczyła niczym senna zjawa pośród roztaczającej się na korytarzu ciemności. Błękitne, łyskające gdzieś na wysokości niemalże dwóch i pół metra, oczy, łypały w stronę przemykającej się przez mrok postaci człowieka.
Niosący tacę Blaine, zawahał się na ułamek sekundy. Wiedział, że jeżeli pozwoli sobie na dłuższy postój, Mroczny może zostać zaalarmowany przez jego zachowanie, a wtedy… wtedy zapragnie najpewniej sprawdzić, czy Jerry Leisure to rozrywkowa laleczka Najwyższego Kapłana.
Zawsze można było użyć Blastera obcych, pokrzepiał się wykonujący powolne, metodyczne kroki Kelly. To by jednak znacznie komplikowało plan. Utrzymanie w tajemnicy zniknięcia Puzona i Morfeusza, było względnie proste. Inaczej miała się sprawa ze stróżującym w publicznym korytarzu kolosem.
Blaine Kelly szybko odzyskał rezon, a kiedy zbliżył się do miejsca, w którym Mroczny zagradzał swoją zawalistą sylwetką wejście na schody, zatrzymał się i nie unosząc głowy, potrząsnął tacą. Znajdujące się na niej sztućce, wydały z siebie wymowne pobrzękiwanie.
Mroczny uśmiechnął się od ucha do ucha, wyszczerzając przy tym wyglądające w ciemności na szare zęby. Blaine nie mógł sobie odmówić, posłania krótkiego, badawczego spojrzenia ku jego twarzy. Wielki bydlak było zwodniczo podobne do widzianych przez niego Supermutantów z Nekropolis. Nosił ubiór zarezerwowany dla wyższych oficerów w wojskowej hierarchii: czarne, skórzane buty na dodających mu kilka centymetrów protektorach. Obcisłe spodnie i top w takim samym kolorze. Na czubku głowy znajdował się pochylony zawadiacko beret z radioaktywnym symbolem Dzieci Katedry.
Twarz Mrocznego, w odniesieniu do Supermutantów, nie była brzydka. Blaine Kelly przyglądał jej się przez chwilę uznając, że osobista straż Morfeusza, charakteryzuje się znacznie większą szlachetnością, niż ich pośledniejsi koledzy.
Blaine miał cichą nadzieję, że nie idzie to w parze z inteligencją. Obawiał się jednak, że jest wręcz odwrotnie.
Mroczny odsunął się na bok, przytrzymując przy sobie osobiste mini działko. Dokładnie takie samo, jakie Blaine odstąpił na przechowania Nicole. Zastanawiał się, czy mutant też postanowił ochrzcić swojego pupila jakimś adekwatnym dla niego imieniem.
Np. Ludzka Zagłada, albo Śmierć Purpurowym.
Jeszcze lepiej: Penetrator, co w odniesieniu do seksualnych preferencji Jerry’ego, mogło być bardzo nieprzyjemne w skutkach.
Na szczęście Blaina nie spotkały żadne przykre niespodzianki. Nie spuszczający z niego oczu Mroczny, kiwnął ponaglająco głową. Blaine ruszył z tacą w górę, a kiedy znalazł się w jednej trzeciej wysokości schodów, usłyszał docierający z dołu, cichy, acz gromki rechot.
Wolał nie spoglądać na obsceniczne gesty, jakie wykonywał za nim wartownik.
192
Trzecie piętro strzeżone przez Mrocznych, stanowiło jednocześnie ostatni z mieszkalnych segmentów Katedry. Powyżej rozpościerało się już tylko poddasze ze spadzistym, pordzewiałym gontem. Kończyły się również schody, a na ich miejscu, ku górze, prowadziła metalowa drabinka o cienkich prętach i otaczającym ją pierścieniu (również z metalu). Blaine uznał, że gdyby jakimś zrządzeniem losu, przyszło mu uciekać na górę – co oczywiście było najbardziej absurdalnym rozwiązaniem, jakie przychodziło mu w tamtej chwili na myśl – to wrogowie musieliby wysłać za nim ludzi. Żaden Mroczny czy Supermutant, nie zmieściłby się w wąskim, utworzonym przez pręty tunelu okalającym drabinkę.
Dwaj wartownicy stojący przed masywnymi, zdobionymi złocistymi i lśniącymi w mroku ornamentami drzwiami, wpatrywali się w niego pustymi oczami w kolorze błękitu. Wyglądali tak samo, jak pierwszy ze spotkanych przez Blaina gigantów. Tak jak wtedy, Blaine Kelly uniósł tacę pobrzękując nią nieznacznie. Mroczni posłali sobie porozumiewawcze spojrzenia, wymienili dwuznaczne uśmieszki i rozsunęli się nieco, umożliwiając chłopakowi dostęp do drzwi.
Blaine Kelly zrobił dwa kroki i stając twarzą w twarz z gładką drewnianą powierzchnią, puścił tacę prawą ręką i unosząc ją ku górze, zatrzymał się na moment przepełniony pełny przerażenia wahaniem.
Boże Przenajświętszy, mówił sam do siebie w swojej głowie, jak to na Siedem Piekieł szło? Trzy razy krótko, potem trzy razy wolno… nie, inaczej. Dwa razy wolno, potem krótko… też trzy…
Kurwa mać!
Spojrzał zza zakapturzonej twarzy z ukosa na stojącego po lewej stronie Mrocznego. Facet, a przynajmniej tak się Blainowi wydawało, wpatrywał się w niego bezustannie. Sapał dysząc ciężko, a jego kolosalna, naprężona klatka piersiowa rosła i zapadła się w sobie metodycznie. Blaine czuł docierający do jego nozdrzy, ostry sztynk potu.
Powodzenia, Blaine! Zapomniałeś najważniejszej rzeczy. Teraz spierdolisz, pukniesz nie tak, jak należy i Morfeusz też cię puknie… nie tak jak należy. Chociaż, jeśli mam być szczery, nie wydaje mi się, by miał zamiar zrobić to osobiście. Jeden z tych dwóch, zielonych pięknisiów dobierze ci si ę do tyłka, a jak z tobą skończy , będziesz wyglądał go rzej niż oni obaj razem wzięci.
Zamilcz, proszę, daj mi się skupić!
– Puzon – tęgi, spiżowy ton Mrocznego stojącego po prawej rozbrzmiał niczym pierwszy ze złowieszczych grzmotów, zapowiadających potężną nawałnicę – Wielki Kapłan czeka. Na twoim miejscu, nie kazałbym mu czekać ani sekundy dłużej!
Ten z lewej zaśmiał się, lecz pod srogim spojrzeniem kolegi, szybko zadławił się własnym śmiechem i przyjął nieco skruszoną minę.
Wiem, wiem! – żachnął się Kelly. Zastanawiam się po prostu, czy przyniosłem wszystko z kuchni – chciał wypowiedzieć powyższe słowa na głos, lecz w ostatniej chwili powstrzymała go świadomość różnicy w głosie jego i głosie Jerry’ego. Najbezpieczniej było zignorować kąśliwy komentarz. Blaine nie miał najmniejszych wątpliwości, iż taką właśnie taktykę obierał Puzon.
Przez moment zrobiło mu się go wielce żal.
No, powodzenia, Blaine! Zastanawiaj się do woli, ale coś mi mówi, że nic z tego nie będzie. Stuknij raz, a ja zajmę się resztą. To nie pierwszy czas, kiedy ratuję nam obu tyłek.
Blaine stuknął w drzwi. Odgłos grubego, rezonującego drewna wzmacnianego metalem rozszedł się po skrzydle, po czym dołączył do niego drugi i trzeci. Potem dłoń Blaina wykonała trzy ponowne stuknięcia, lecz każde w trzy sekundowym odstępie. Na sam koniec knykcie uderzyły jeszcze dwukrotnie. Szybko.