355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Jordan Belfort » Wilk z Wall Street » Текст книги (страница 31)
Wilk z Wall Street
  • Текст добавлен: 9 октября 2016, 13:00

Текст книги "Wilk z Wall Street"


Автор книги: Jordan Belfort



сообщить о нарушении

Текущая страница: 31 (всего у книги 31 страниц)

À propos moich najwierniejszych pomagierek: była nią oczywiście Księżna brooklyńskiego Bay Ridge. Bo ostatecznie się sprawdziła, prawda? Tylko ona wytrwała przy mnie do samego końca, tylko jej zależało na mnie na tyle, by tupnąć nogą i powiedzieć: „Dość tego! Co za dużo, to niezdrowo!”.

Ale kiedy minęła pierwsza rocznica mojej trzeźwości, zacząłem zauważać w niej pewne zmiany. Bywało, że gdy patrzyłem na nią ukradkiem, w jej ślicznej twarzy i oczach widziałem coś odległego i nieobecnego, coś przyprawionego szczyptą smutku, jak u kogoś po silnym wstrząsie. Zastanawiałem się, o czym wtedy myśli, jaką jeszcze chowa urazę, czy wciąż ma do mnie żal nie tylko o to, co zrobiłem jej na schodach, ale i o te wszystkie zdrady, o zasypianie w restauracjach, o towarzyszącą nałogowi zmienność nastroju. Ponieważ nie wiedziałem, co z tym zrobić, poszedłem do George’a.

George ze smutkiem odparł, że jego zdaniem sprawa nie jest jeszcze zakończona, że po tym, co przeszliśmy, nie do pomyślenia byłoby, gdybyśmy tak po prostu zamietli wszystko pod dywan. Że nigdy o czymś takim nie słyszał, że jest to prawdziwy przełom w teorii i praktyce dysfunkcyjnego związku. Porównał Nadine do Wezuwiusza, uśpionego wulkanu, który musi kiedyś wybuchnąć. Kiedy i z jaką siłą, tego nie wiedział, ale zasugerował, żebyśmy poszli na terapię. Ale my nie poszliśmy. Zamiast tego pogrzebaliśmy przeszłość i żyliśmy dalej.

Księżna czasem płakała, siedząc samotnie w swoim salonie z ubraniami dla przyszłych matek z twarzą mokrą od łez. Kiedy pytałem ją, co się stało, mówiła, że nie rozumie, jak mogło do tego dojść. Dlaczego odwróciłem się od niej i uległem narkotykom? Dlaczego tak źle ją traktowałem? I dlaczego teraz jestem dla niej taki dobry? Na swój sposób czuła się przez to jeszcze gorzej, bo dobroć, jaką jej okazywałem, budziła w niej jeszcze większy żal o to, że nie było tak przez całe nasze małżeństwo. Ale potem szliśmy do łóżka i wszystko wracało do normy – do następnego razu, kiedy znowu zaczynała płakać.

Mieliśmy jednak dzieci, Chandler i Cartera, i znajdowaliśmy w nich ukojenie. Carter obchodził właśnie trzecie urodziny. Był naprawdę wspaniały. Miał platynowe włosy i rekordowo długie rzęsy. Był prawdziwym darem od Boga, darem, na który chuchaliśmy i dmuchaliśmy od tego strasznego dnia w szpitalu, kiedy powiedziano nam, że może stracić pełnię władz umysłowych. O ironio: od tamtego czasu nie miał nawet głupiego kataru. Dziura całkowicie się zamknęła i serce nie sprawiało mu żadnych kłopotów.

A Chandler, moja mała pieszczoszka, mała geniuszka, która całowała tatusia, żeby przestało go boleć? Wciąż była moją ulubienicą. Gdzieś po drodze zapracowała sobie na nowy przydomek, CIA, bo lubiła podsłuchiwać i zbierać informacje. Skończyła już pięć lat, ale była nad wiek mądra. Doskonale sprawdzałaby się jako sprzedawczyni, bo umiała subtelnie wykorzystać siłę sugestii i narzucić mi swoją wolę, co – szczerze przyznaję – nie było wcale takie trudne.

Czasem patrzyłem na nią, kiedy spała. Patrzyłem i zastanawiałem się, czy będzie to wszystko pamiętała, cały ten chaos i szaleństwo, które towarzyszyły jej przez cztery pierwsze lata życia, okres kształtujący osobowość. Księżna i ja zawsze próbowaliśmy ją przed tym chronić, ale dzieci są bystrymi obserwatorami. Dlatego bywało, że pod wpływem jakiegoś impulsu wracała nagle do tego, co stało się na schodach, i mówiła, że bardzo się cieszy, iż pojechałem do „Atlantica”, żeby tatuś i mamusia mogli być znowu szczęśliwi. Płakałem wtedy w duchu, ale ona równie szybko zmieniała temat i zaczynała mówić o czymś zupełnie neutralnym, jakby wspomnienia nie wypaliły w jej umyśle trwałego piętna. Pewnego dnia będę musiał jej wszystko wytłumaczyć – nie tylko to, co się stało na schodach, ale i całą resztę. Ale miałem jeszcze czas – mnóstwo czasu – i uznałem, że na razie rozsądniej będzie pozwolić jej cieszyć się błogą nieświadomością dziecka.

Staliśmy właśnie w kuchni naszego domu w Old Brookville, a ona ciągnęła mnie za nogawkę spodni i mówiła:

– Chcę jechać do Blockbustera po nowych Rugratsów. Obiecałeś!

Nie pamiętałem, żebym cokolwiek jej obiecywał, ale tym większy wzbudziła we mnie szacunek. Moja pięcioletnia córeczka próbowała negocjować ze mną z pozycji siły, co dobrze o niej świadczyło. Było wpół do ósmej wieczorem.

– Dobrze – odparłem. – Pojedziemy teraz, zanim mama wróci do domu. Chodź. – Wyciągnąłem do niej ręce, a ona padła mi w ramiona i rozkosznie chichocząc, zarzuciła mi rączki na szyję.

– Chodźmy, tatusiu! Szybko!

Uśmiechnąłem się i wziąłem głęboki, trzeźwy oddech, napawając się jej cudownym zapachem. Była absolutnie piękna i nie miałem wątpliwości, że wyrośnie na silną kobietę, która pozostawi po sobie trwały ślad. Miała w sobie to coś, tę iskrę w oczach, którą zauważyłem, kiedy tylko się urodziła.

Postanowiliśmy pojechać małym mercedesem, jej ulubionym samochodem, i żeby nacieszyć się pięknym letnim wieczorem, opuściliśmy dach. Zbliżało się Święto Pracy i pogoda naprawdę ostatnio dopisywała. Był to jeden z tych bezchmurnych, bezwietrznych dni, kiedy w powietrzu czuje się zapowiedź nadchodzącej jesieni. Tym razem posadziłem Chandler na przednim siedzeniu, zapiąłem jej pas i przejechałem przez podjazd, na nic przy okazji nie wpadając.

Kiedy mijaliśmy kamienne kolumny na skraju posesji, zauważyłem parkujący naprzeciwko samochód, szary czterodrzwiowy sedan, chyba oldsmobile. W tej samej chwili siedzący za kierownicą mężczyzna wystawił przez okno wąską głowę porośniętą krótkimi, rozdzielonymi przedziałkiem włosami.

– Przepraszam, gdzie jest Cryder Lane?

Zahamowałem. Cryder Lane? – pomyślałem. O czym on gada? Takiej ulicy nie było ani w Old Brookville, ani w ogóle w Locust Valley. Zerknąłem na Chandler i ogarnęła mnie panika. Żałowałem, że nie ma z nami ochroniarzy. W tym spotkaniu było coś dziwnego i niepokojącego.

Pokręciłem głową.

– Nie, to jest Pin Oak Court. Cryder Lane? Nie znam takiej ulicy.

W tej samej chwili zauważyłem, że w samochodzie siedzą jeszcze trzy osoby, i serce zaczęło walić mi jak młot. Cholera jasna, oni chcieli porwać Chandler! Wyciągnąłem rękę, objąłem córkę i spojrzałem jej w oczy.

– Trzymaj się, kochanie.

Już miałem nacisnąć pedał gazu, kiedy otworzyły się tylne drzwi i z oldsmobile’a wysiadła młoda kobieta. Uśmiechnęła się, pomachała do mnie ręką i powiedziała:

– Wszystko w porządku. Nie zrobimy wam krzywdy. Proszę nie odjeżdżać. – I znowu się uśmiechnęła.

Zdjąłem nogę z pedału.

– Czego chcecie?

– Jesteśmy z FBI. – Kobieta wyjęła z kieszeni czarny skórzany futerał i otworzyła go wprawnym ruchem ręki.

Spojrzałem, no i tak. Gapiły się na mnie trzy ohydne litery: F-B-I. Duże, drukowane i jasnoniebieskie, a pod nimi widniał jakiś napis. Chwilę później mężczyzna o wąskiej głowie też pokazał mi odznakę.

– Przyjechaliście pożyczyć szklankę cukru? – rzuciłem ironicznie.

Pokręcili głowami. Wtedy z samochodu wysiadło dwóch pozostałych agentów, też z odznakami. Kobieta uśmiechnęła się smutno.

– Będzie lepiej, jeśli pan zawróci i odwiezie córkę do domu. Musimy porozmawiać.

– Nie ma sprawy – odrzekłem. – I dziękuję. Bardzo to doceniam.

Kobieta kiwnęła głową, przyjmując podziękowania za to, że oszczędzili Chandler widowiska.

– A gdzie jest agent specjalny Coleman? – spytałem. – Po tych wszystkich latach chętnie go poznam, dosłownie umieram z niecierpliwości.

– Jestem pewna, że z wzajemnością – odparła kobieta. – Niedługo tu będzie.

Zrezygnowany kiwnąłem głową. Nadeszła pora przekazać złe wieści córce: z nowego filmu nici. Co więcej, coś mi mówiło, że w domu zajdzie kilka zmian, które raczej jej nie ucieszą – poczynając od dłuższej nieobecności taty.

– Nie możemy jechać do sklepu, skarbie – powiedziałem. – Muszę porozmawiać z tymi ludźmi.

Channy zmrużyła oczy i zacisnęła zęby. I wrzasnęła:

– Nie! Obiecałeś! Nie dotrzymujesz słowa! Chcę do sklepu! Obiecałeś!

Zawróciłem, a ona wciąż krzyczała. Krzyczała nawet wtedy, kiedy wchodziliśmy do kuchni.

– Gwynne – rzuciłem. – Niech pani zadzwoni do Nadine i powie jej, że jest tu FBI, że przyjechali mnie aresztować.

Gwynne bez słowa kiwnęła głową i zaprowadziła Chandler na górę. Kiedy tylko córka zniknęła nam z oczu, agentka wyrecytowała:

– Panie Belfort, aresztuję pana za oszustwa giełdowe, pranie brudnych pieniędzy...

Bla-bla-bla – pomyślałem, gdy zakuwała mnie w kajdanki, wymieniając przestępstwa, jakich się dopuściłem przeciwko ludziom, Bogu i wszystkim innym. Jej słowa omywały mnie jak wiatr. Zupełnie nic nie znaczyły, nie warto ich było słuchać. Przecież wiedziałem, co zrobiłem, wiedziałem również, że zasługuję na to, co mnie czekało. Poza tym miałem mnóstwo czasu na załatwienie sprawy z adwokatem.

Kilka minut później przyjechało ni mniej, ni więcej, jak kolejnych dwudziestu agentów, wszyscy w pełnym rynsztunku bojowym, w kamizelkach kuloodpornych, z bronią, zapasową amunicja i całą resztą, jakbym był niebezpiecznym bandytą albo Bóg wie kim.

Przyjechał również agent specjalny Gregory Coleman. Kiedy go wreszcie zobaczyłem, doznałem wstrząsu. W moim wieku, mojego wzrostu i średniej budowy ciała wyglądał jak gówniarz. Miał krótkie brązowe włosy, bardzo ciemne oczy i regularne rysy twarzy.

Uśmiechnął się na mój widok. Potem wyciągnął do mnie rękę i uścisnęliśmy sobie dłonie, chociaż w kajdankach było mi trochę niewygodnie.

– Muszę przyznać – zaczął z respektem – że godny był z pana przeciwnik. Pukałem do stu drzwi i nikt nie chciał z nami rozmawiać. – Pokręcił głową, zadziwiony lojalnością moich współpracowników. – Pomyślałem, że zechce pan o tym wiedzieć.

– Cóż, pieniądze robią swoje – odparłem.

Coleman ze smutkiem wykrzywił usta.

– Na pewno.

Wtedy nadbiegła Księżna. Miała łzy w oczach, mimo to wyglądała wspaniale. Nawet teraz, w takiej chwili, nie mogłem oprzeć się pokusie i zerknąłem na jej nogi, zwłaszcza że nie wiedziałem, kiedy znowu je zobaczę.

Kiedy mnie wyprowadzali, poklepała mnie delikatnie po policzku i powiedziała, żebym się nie martwił. Ja z kolei powiedziałem, że kochałem ją, kocham i zawsze będę ją kochał. A potem pojechaliśmy – ja i agenci. Ot tak, po prostu. Dokąd mnie zabierali? Nie miałem zielonego pojęcia, chociaż domyślałem się, że na Manhattan i że już nazajutrz stanę przed sędzią federalnym.

Patrząc wstecz, pamiętam, że odczuwałem swego rodzaju ulgę, że oto nareszcie zostawiam za sobą cały ten chaos i obłęd. Że odsiedzę swoje i wyjdę jako młody trzeźwy człowiek, ojciec dwojga dzieci i mąż wspaniałej żony, która wspierała mnie w chwilach dobrych i złych.

Że wszystko będzie dobrze.

EPILOG

Zdrajcy

Byłoby naprawdę miło, gdybyśmy żyli razem długo i szczęśliwie, gdybym po wyjściu z więzienia mógł paść w jej czułe, kochające ramiona. Ale, niestety, w przeciwieństwie do bajek ta część historii nie ma szczęśliwego zakończenia.

Dziesięć milionów dolarów – taką sędzia ustalił kaucję, i to właśnie wtedy, na schodach sądu, Księżna spuściła na mnie prawdziwą bombę.

– Już cię nie kocham – oświadczyła lodowatym głosem. – Całe nasze małżeństwo było kłamstwem. – Potem odwróciła się na pięcie, wyjęła komórkę i zadzwoniła do swego adwokata.

Oczywiście próbowałem jej to wyperswadować, ale na próżno.

– Miłość jest jak kamień – dodała, teatralnie pociągając nosem. – Raz rzucona nigdy nie wraca.

Fajnie – pomyślałem – gdyby nie to, że doszłaś do tego wniosku dopiero wtedy, kiedy mnie oskarżono, ty zdradziecka dziwko!

Wszystko jedno. Kilka tygodni później byliśmy już w separacji, więc udałem się na wygnanie do naszego cudownego domu w Southampton. Tam, wsłuchując się w szum fal Atlantyku i podziwiając zapierające dech w piersi zachody słońca nad Shinnecock Bay, patrzyłem, jak walą się na mnie ściany rzeczywistości i jak pęka w szwach moje życie. Tak, to było odpowiednie miejsce.

Na froncie prawnym było jeszcze gorzej. Czwartego dnia po tym, jak wyszedłem z aresztu, do mojego adwokata zadzwonił prokurator z ostrzeżeniem, że jeśli nie przyznam się do winy i nie pójdę na współpracę z władzami, oskarży i Księżnę. Chociaż nie wdawał się w szczegóły, domyślałem się, że chciał postawić jej zarzut uczestnictwa w porozumieniu przestępczym, którego celem było wydawanie obrzydliwych ilości pieniędzy. Bo o co innego mógłby ją oskarżyć?

Tak czy inaczej cały świat stanął na głowie. Jak mogłem ja, ten stojący na samym szczycie łańcucha pokarmowego, zdradzić tych, którzy stali pode mną? Czy mogłem wydać stado płotek tylko dlatego, że byłem największą rybą w stawie? Czy pięćdziesiąt gupików równało się jednemu wielorybowi? Czy była to kwestia zwykłej arytmetyki?

Współpraca oznaczała, że będę musiał nosić podsłuch, uczestniczyć w procesach, stawać na miejscu dla świadków i zeznawać przeciwko moim znajomym. Że będę musiał sypać, ujawnić każdą, najdrobniejszą nawet machlojkę z ostatnich dziesięciu lat. To była straszna myśl. Myśl absolutnie koszmarna. Ale jaki miałem wybór? Gdybym tego nie zrobił, oskarżyliby Nadine i wyprowadziliby ją z domu w kajdankach.

Księżna oskarżona i w kajdankach – początkowo bardzo mi się to podobało. Gdyby oskarżono nas oboje, pewnie zmieniłaby zdanie i już nie chciałaby się ze mną rozwodzić (bylibyśmy w tej samej sytuacji i trzymalibyśmy się razem). Poza tym gdyby musiała meldować się raz w miesiącu u kuratora, byłaby mniej pożądaną partią. Na pewno, bez dwóch zdań.

Ale nie, nie chciałem jej tego robić. Była matką moich dzieci. To wszystko – nic dodać, nic ująć.

Adwokat złagodził cios, tłumacząc mi, że w sprawach takich jak ta na współpracę szli wszyscy, że gdybym zażądał procesu i przegrał, dostałbym trzydzieści lat. Nawet gdybym podczas procesu przyznał się do winy i dostał lat sześć czy siedem, musiałbym wciągnąć w to Księżnę, a tego zrobić nie mogłem.

Dlatego zgodziłem się na współpracę.

Danny’ego też oskarżono; on też poszedł na współpracę, podobnie jak chłopcy z Biltmore i Monroe Parker. Dostał rok i osiem miesięcy, pozostali wyrok w zawieszeniu. Następny był Zepsuty Chińczyk. On też dogadał się z prokuraturą i skazano go na osiem lat. Potem skazano Steve’a Maddena, bezwzględnego Szewca, i Elliota Lavigne’a, światowej klasy degenerata, którzy przyznali się do winy. Elliot dostał trzy lata, Steve trzy i pół roku. Jako ostatni przed sądem stanął Dennis Gaito, nasz Kucharz. Uznano go za winnego. Niestety, sędzia posłał go za kratki aż na dziesięć lat.

Andy Greene, alias Wigwam, wyszedł z tego suchą stopą. Kenny Greene, alias Pustak, też, ale najwyraźniej bardzo swędziały go ręce, bo wiele lat później został oskarżony o machlojki giełdowe, które nie miały nic wspólnego ze Stratton Oakmont. Podobnie jak pozostali członkowie klanu, poszedł na współpracę i odsiedział rok w więzieniu.

Gdzieś po drodze Księżna i ja znowu się zakochaliśmy, sęk w tym, że nie w sobie. Ja omal się nie zaręczyłem, ale w ostatniej chwili uciekłem sprzed ołtarza. Natomiast ona wyszła za mąż i jest mężatką po dziś dzień. Mieszka w Kalifornii, kilka kilometrów ode mnie. Po kilku burzliwych latach w końcu zakopaliśmy topór wojenny. Teraz jesteśmy ze sobą w bardzo dobrych stosunkach – częściowo dlatego, że Nadine jest wspaniałą kobietą, częściowo dlatego, że jej mąż jest wspaniałym facetem. Opiekujemy się wspólnie dziećmi i widuję je niemal codziennie.

Od chwili, kiedy stanąłem przed sądem, do chwili, kiedy poszedłem siedzieć – dostałem rok i dziesięć miesięcy federalnego obozu karnego – miało upłynąć ponad pięć lat. Nigdy bym nie pomyślał, że lata te będą równie szalone jak te poprzednie.

Podziękowania

Serdeczne podziękowania składam mojemu agentowi literackiemu Joelowi Gotlerowi, który przeczytawszy trzy pierwsze strony brudnopisu, kazał mi wszystko rzucić i zostać pełnoetatowym pisarzem. Joel był moim trenerem, doradcą, psychiatrą, ale przede wszystkim prawdziwym przyjacielem. Bez niego książka ta nigdy by nie powstała. (Dlatego jeśli nie ma w niej waszego nazwiska, miejcie pretensje do niego, nie do mnie!).

Chciałbym również podziękować Irwynowi Applebaumowi, mojemu wydawcy, który wierzył we mnie od samego początku. To jego głos ostatecznie przeważył.

Niezmierne dzięki Danielle Perez, mojej redaktorce, która pracując za trzech, z tysiącdwustustronicowego wydruku stworzyła pięćsetstronicową książkę. Danielle jest prawdziwą damą, ma swój styl i wdzięk. Przez ostatnie dziewięć miesięcy najczęściej słyszałem od niej pięć słów: „Nie chciałabym oglądać twojej wątroby”.

Wielkie podziękowania Alexandrze Milchan, mojemu człowiekowi orkiestrze. Gdyby każdy autor miał szczęście z takim pracować, na świecie byłoby mniej pisarzy przymierających głodem. Alexandra jest twarda, miła, błyskotliwa i obdarzona zarówno urodą, jak i pięknem duchowym. Jest nieodrodną córką swojego ojca.

Dziękuję również moim dobrym przyjaciołom: Scottowi Lambertowi, Krisowi Mesnerowi, Johnniemu Marine’owi, Michaelowi Peragine’owi, Kirze Randazzo, Marcowi Glazierowi, Faye Greene, Beth Gotler, Johnowi Macalusowi oraz wszystkim kelnerkom i kelnerom z restauracji i kafejek, w których pisałem tę książkę, dziewczynom z Chaya, Skybar i Coffee Bean, i Joemu z Il Boccaccio.

Na koniec chciałbym podziękować mojej byłej żonie, Księżnej brooklyńskiego Bay Ridge. Wciąż jest wspaniała, chociaż rozkazuje mi, jakbym nadal był jej mężem.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю