355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Jordan Belfort » Wilk z Wall Street » Текст книги (страница 15)
Wilk z Wall Street
  • Текст добавлен: 9 октября 2016, 13:00

Текст книги "Wilk z Wall Street"


Автор книги: Jordan Belfort



сообщить о нарушении

Текущая страница: 15 (всего у книги 31 страниц)

– Spiszemy umowę – odparł Ike. – Ugodę, która pokryje całe pięć lat. Ale pamiętaj: jeśli Danny znowu narozrabia, nic nie powstrzyma ich przed wytoczeniem wam kolejnego procesu.

Wciąż nieprzekonany, powoli skinąłem głową.

– A co z NASD? I, nie daj Boże, z FBI?

Sorkin Wielki usiadł wygodniej na tronie i skrzyżował ręce.

– Tu nie ma żadnej gwarancji. Nie będę cię oszukiwał. Byłoby miło, gdybyśmy mogli dostać coś na piśmie, ale niestety. Ale jeśli chcesz znać moje zdanie, bardzo wątpię, żeby ktoś od nich chciał się wami zająć. Pamiętaj, że ostatnia rzecz, o jakiej marzy śledczy czy kontroler, to przegrana sprawa. Taka sprawa to koniec kariery. Widziałeś, co się stało w tymi, którym SEC przydzieliła waszą. Wszyscy odeszli z komisji, paląc się ze wstydu, i zapewniam cię, że nie dostali potem dobrej pracy. Większość prawników idzie do SEC po doświadczenie i wpis do CV. Kiedy już wyrobią sobie reputację, przechodzą do sektora prywatnego i dopiero tam zarabiają prawdziwe pieniądze. Wyjątkiem jest prokuratura. Im poszczęściłoby się z wami bardziej. Widzisz, kiedy chodzi o sprawę kryminalną, zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Wszyscy ci wezwani przez SEC brokerzy, którzy tak dzielnie cię wspierali... Gdyby dostali wezwanie do stawienia się przed wielką ławą przysięgłych, pewnie daliby nogę. Ale nie przypuszczam, żeby prokuratura się tobą interesowała. Stratton Oakmont jest na Long Island, w dystrykcie wschodnim. A w przeciwieństwie do dystryktu południowego, do Manhattanu, we wschodnim mało jest spraw związanych z handlem papierami wartościowymi. Takie jest moje zdanie, przyjacielu. Dlatego myślę, że jeśli to teraz załatwisz, będziesz mógł żyć długo i szczęśliwie.

Nabrałem powietrza i powoli je wypuściłem.

– Dobra – zdecydowałem. – Niech tam. Pora zawrzeć honorowy pokój. A co będzie, jeśli wyjdę na parkiet? FBI aresztuje mnie za pogwałcenie zakazu?

– Nie, nie! – Ike zamachał rękami jak wiatrak. – Robisz z igły widły. Teoretycznie rzecz biorąc, możesz nawet mieć tam swój gabinet. W firmie, w tym samym budynku. Ba! Możesz przez cały dzień stać z Dannym na korytarzu i służyć mu radą w każdym najmniejszym nawet przedsięwzięciu. Nie zachęcam cię, żebyś to robił, ani nic takiego, ale nie byłoby to sprzeczne z prawem. Nie możesz tylko niczego mu kazać ani spędzać na parkiecie całego dnia. Ale jeśli raz na jakiś czas wpadniesz z wizytą, nie będzie w tym nic złego.

To mnie zaskoczyło. Zaraz. Czy to może być aż takie łatwe? Czy mimo zakazu naprawdę będę mógł do tego stopnia zaangażować się w działalność firmy? Bo jeśli tak, gdybym rozpuścił wici wśród brokerów, nie czuliby się porzuceni! Nareszcie dostrzegłem światełko w tunelu.

– Za ile mógłbym sprzedać Danny’emu moje akcje?

– Za ile chcesz – odparł Ike, nie domyślając się najwyraźniej, co knuje mój szatański umysł. – To wasza sprawa. SEC ma to gdzieś.

Hmm... Bardzo ciekawe – pomyślałem i przed oczami stanęła mi jedynie słuszna kwota dwustu milionów dolarów.

– Chyba mógłbym się z nim dogadać. W sprawach finansowych zawsze był rozsądny. Ale gabinetu tam raczej mieć nie będę, a przynajmniej nie na tym samym piętrze. Może wynajmę coś kilka domów dalej. Co ty na to?

– Bardzo dobry pomysł – odparł Wielki Ike.

Uśmiechnąłem się i postawiłem wszystko na jedną kartę.

– Mam tylko jedno pytanie, chociaż chyba znam już odpowiedź. Kiedy dostanę zakaz handlowania papierami wartościowymi, teoretycznie rzecz biorąc, stanę się zwykłym obywatelem. Rozumiem, że jako zwykły obywatel wciąż będę miał prawo do inwestowania na własny rachunek i do posiadania akcji. Tak?

Ike uśmiechnął się szeroko.

– Ależ oczywiście! Możesz kupować akcje, możesz je sprzedawać, możesz posiadać akcje spółek wchodzących na giełdę, możesz robić, co chcesz. Nie możesz tylko prowadzić firmy brokerskiej.

– Mógłbym nawet kupić akcje Stratton Oakmont, prawda? – ciągnąłem, modląc się do Najwyższego. – Bo jeśli nie będę już zarejestrowanym brokerem, ta restrykcja przestaje mnie obowiązywać. Tak?

– Może w to nie uwierzysz, ale tak – odparł Ike. – Będziesz mógł kupić tyle akcji, ile Danny zechce ci sprzedać. Tak, do tego się to sprowadza.

Hmm... To może wypalić. Zostałbym swoim własnym „słupem” nie tylko w Stratton Oakmont, ale i w Biltmore i Monroe Parker!

– Dobra. Myślę, że uda mi się przekonać Kenny’ego. Chce, żebym pomógł jego kumplowi otworzyć własny interes, i jeśli się zgodzę, powinien na to pójść. Ale przez kilka dni ani słowa. Zgoda? Jeśli będzie jakiś przeciek, ze wszystkiego się wycofam.

Sorkin Wielki jeszcze raz wzruszył mięsistymi ramionami, podniósł do góry ręce i puścił do mnie oko. Nie musiał nic mówić.

*

Patrząc na to z mojej perspektywy, najmądrzej byłoby wyjść z tego z czystymi rękami. Tak, ktoś roztropny nie sprzedałby firmy Danny’emu za kompletnie zwariowaną cenę, nie wynajął biura po drugiej stronie ulicy ani nie kierował wszystkim zza kulis – zrobiłby z siebie Wilka z Wall Street, który zachowuje się jak Kubuś Puchatek i za często wtyka głowę do słoika z miodem.

Nie było wątpliwości, że gdybym odszedł, nie naraziłbym na ryzyko tego, co już miałem. Nie czułbym się zmuszony do udzielania rad czy wskazówek, nie musiałbym chodzić do firmy, żeby wesprzeć morale żołnierzy. Nie musiałbym nawet spotykać się po kryjomu z Dannym czy z właścicielami Biltmore i Monroe Parker. Wraz z Nadine i Chandler zniknąłbym po prostu w promieniach zachodzącego słońca, tak jak radził Ike.

Ale jak mógłbym chodzić po Long Island, wiedząc, że opuściłem statek i zostawiłem wszystkich na pastwę huraganu? Nie wspominając już o tym, że zgodnie z planem musiałbym sfinansować Victora Wanga i pomóc mu wystartować z Duke Securities. A gdyby Victor odkrył, że nie stoję już za Stratton Oakmont, szybciej niż błyskawica zaatakowałby Danny’ego.

Jedynym wyjściem było dać wszystkim znać, że wciąż mam w firmie wpływy i że każdy atak na Danny’ego będzie atakiem na mnie. Wtedy wszyscy pozostaliby wierni, wszyscy z wyjątkiem – co oczywiste – Victora, z którym załatwiłbym sprawę na moich warunkach i w dogodnym dla mnie czasie, zanim zdążyłby urosnąć w siłę i stanąć do wojny.

To samo odnosiło się do Biltmore i Monroe Parker. Oni też musieliby wykonywać moje rozkazy, ale tylko przez krótki czas, potem dałbym im święty spokój. Byli tak lojalni, że zarabialiby dla mnie tyle samo pieniędzy, nawet gdybym nie kiwnął palcem. Podobnie Alan: przyjaźniliśmy się przez całe życie i jego lojalność nie podlegała dyskusji. Brian, jego wspólnik, miał tylko czterdzieści dziewięć procent akcji Monroe Parker, co było warunkiem, bez którego nie zgodziłbym się ich dofinansować. Dlatego to Alan tam rządził. A w Biltmore Elliot, jako właściciel większościowego pakietu akcji. I chociaż nie był tak lojalny jak Alan, na pewno nie wystawiłby mnie do wiatru.

Zresztą miałem tak duże aktywa, że Stratton Oakmont stanowił tylko niewielką ich część. Miałem akcje firmy Steve’a Maddena, miałem Rolanda Franksa i Saurela. Byłem właścicielem pakietu kontrolnego spółek, które dopiero przygotowywały się do wejścia na giełdę. Oczywiście Dollar Time wciąż był w stanie rozkładu, ale najgorsze już minęło.

To zabawne, ale w tych wszystkich dyskusjach z samym sobą przeoczyłem jedno: gdybym nie musiał się już pilnować w pracy, brałbym „cytrynki” przez cały dzień. Nie zdając sobie z tego sprawy, przygotowywałem grunt pod bardzo mroczne czasy. Ostatecznie jedyną rzeczą, która mogłaby mnie wtedy powstrzymać, byłby zdrowy rozsądek. A zdrowy rozsądek w zabawny sposób często mnie zawodził – zwłaszcza kiedy chodziło o prochy i blondynki.

ROZDZIAŁ 22

Lunch w świecie alternatywnym

Kiedy tylko otwierały się drzwi i do Tenjin wchodziła grupka Strattonitów, trzech japońskich mistrzów sushi i kilkanaście drobniutkich kelnerek rzucało wszystko i krzyczało: „Gongbongwa! Gongbongwa! Gongbongwa!, co znaczyło „dzień dobry”. Potem kłaniali się bardzo nisko i oficjalnie, ich głos zmieniał się w dramatycznie wysoki pisk i zgodnym chórem piszczeli: „Yo-say-no-sah-no-seh! Yo-say-no-sah-no-seh! Yo-say-no-sah-no-seh!, co znaczyło Bóg wie co.

Mistrzowie sushi podbiegali do nowo przybyłych, chwytali ich za nadgarstki, oglądali ich błyszczące złote zegarki i z silnym obcym akcentem zaczynali ich przesłuchiwać: „Ile to kosztować? Gdzie ty to kupić? Jakim samochodem ty tu przyjechać? Ferrari? Mercedes? Porsche? Jaki kij do golfa ty masz? A gdzie grasz? Ile czasu ty mieć na tee time, jaki mieć handicap?”.

Tymczasem kelnerki w łososiowych kimonach z jasnozielonymi poduszkami na plecach pocierały zewnętrzną stroną dłoni pierwszorzędną włoską wełnę garniturów od Gilberta, z aprobatą kiwając głową i czule gruchając: „Ochchchch... achchchch... ładny materiał... jaki miękki”.

A potem, jak na bezgłośny znak, w tym samym momencie wszyscy odchodzili i wracali do swoich obowiązków. Mistrzowie sushi znowu zaczynali zawijać, składać, ciąć i kroić w kostkę, natomiast kelnerki roznosić wśród młodych i spragnionych wielkie kadzie sake Premium i piwa Kirin, a wśród bogatych i głodnych olbrzymie drewniane żaglówki pełne horrendalnie drogiego sushi.

I kiedy już się myślało, że to nareszcie koniec, drzwi otwierały się ponownie i cały ten obłęd zaczynał się od początku, bo personel Tenjin z takim samym dzikim ożywieniem atakował kolejną grupę Strattonitów, łechcząc ich ceremonialną pompą i wciskając im – byłem tego pewien – porcję czystego japońskiego kitu.

Witamy na strattońskim lunchu!

Siedziałem w zacisznej wnęce z tyłu sali, obserwując całe to wariactwo i udając, że słucham wywodów Kenny’ego Greene’a, Pustaka, który też wciskał mi porcję kitu, tyle że swojego. Victor Wang, Zepsuty Chińczyk, kiwał swoją wielką jak u pandy głową, przytakując wszystkiemu, co wygadywał jego skretyniały przyjaciel, choć myślę, że on też miał go za kretyna i tylko udawał, że się z nim zgadza.

– I właśnie dlatego – mówił Pustak – zarobimy tyle pieniędzy. Victor to najbystrzejszy facet, jakiego znam. – Wyciągnął rękę i poklepał Chińczyka po olbrzymich plecach. – Nie licząc ciebie oczywiście, ale to wiadoma rzecz.

Uśmiechnąłem się sztucznie.

– Jeju, Kenny, wielkie dzięki za zaufanie!

Victor zachichotał, śmiejąc się z debilnej uwagi kumpla, a potem posłał mi jeden z tych swoich ohydnych uśmiechów, który zwężał mu oczy do tego stopnia, że prawie zupełnie znikały.

Ale Kenny nigdy nie poznał tajników ironii. Tak więc wziął moje słowa za dobrą monetę i teraz pękał z dumy.

– Wymyśliłem to tak – ciągnął – że na rozruch firmy wystarczy mniej więcej czterysta tysięcy kapitału zakładowego. Jak chcesz, możesz dać mi kasę w gotówce, a ja przekażę ją Victorowi za pośrednictwem mojej matki...

Matki?

– Nie będziesz musiał się martwić nawet o trefne kwity, bo matka i on kupili na spółkę jakąś nieruchomość, tak że w razie czego będą mieli podkładkę. Potem będziemy potrzebowali kilku dobrych brokerów, tak na rozruch, i co ważniejsze, dużego pakietu akcji z następnej emisji. Wykombinowałem to tak, że...

Szybko się wyłączyłem. Kenny pękał w szwach z podniecenia i sypał nonsensami.

Ani Victor, ani on nie wiedzieli o propozycji SEC. Zamierzałem powiedzieć im o tym dopiero za kilka dni, bo chciałem, żeby najpierw posikali się w gacie z zachwytu nad fantastyczną przyszłością Duke Securities i doszli do wniosku, że Stratton Oakmont to przy nich mały pikuś. Tak, powiem im dopiero wtedy.

Kątem oka zerknąłem na Victora. Byłem głodny, a on wyglądał tak, że miałem ochotę go zjeść. Naprawdę. Nie wiem dlaczego, ale zawsze zaskakiwało mnie, że jest taki soczysty, chociaż miało to pewnie coś wspólnego z jego skórą, która była gładsza niż skóra noworodka. A pod tą jedwabistą skórą leżało kilka warstw pysznego chińskiego tłuszczyku, znakomicie nadającego się do gotowania, pod tłuszczykiem zaś prężyły się warstwy niezniszczalnych chińskich mięśni, znakomicie nadających się do jedzenia. No i ten kolor, ten przepyszny chiński odcień! Jasny, lekko zielonkawy bursztyn, jak miód tupelo.

– ...zawsze będzie ci wierny – mówił Pustak. – A ty zarobisz na nim więcej niż na Biltmore i Monroe Parker do kupy.

Wzruszyłem ramionami.

– Być może, Kenny, ale nie to najbardziej mnie martwi. Nie zrozum mnie źle: chcę zarobić, i to dużo. Ostatecznie dlaczego nie mielibyśmy zarobić wszyscy? Ale najważniejsza jest dla mnie wasza przyszłość, twoja i Victora. Jeśli uda mi się ją wam zapewnić i zgarnąć przy okazji trochę grosza, uznam, że to wielki sukces. – Zrobiłem pauzę, czekając, aż przetrawią tę bzdurę, i sprawdzając, jak zareagowali na tę nagłą zmianę.

Dobra, oby tak dalej.

– Za pół roku będziemy mieli proces i kto wie, jak to się skończy. Na razie wszystko wygląda dobrze, ale może nadejść taka chwila, kiedy jedynym sensownym wyjściem będzie ugoda. I jeśli chwila ta nadejdzie, chcę, żebyście wszyscy mieli pod ręką paszport i bilet. Może mi nie uwierzycie, ale chcę ruszyć z tą sprawą już od jakiegoś czasu, sęk w tym, że wciąż wiszą mi nad głową akcje Judicate. Mogę je sprzedać dopiero za dwa tygodnie, dlatego wszystko, co zrobimy, musi pozostać na razie tajemnicą. To dla mnie cholernie ważne. Rozumiecie?

Victor kiwnął wielką głową.

– Nie pisnę nikomu ani słowa – powiedział. – A jeśli chodzi o akcje, mam je gdzieś. W nowej firmie zarobimy tyle, że nawet jeśli nie sprzedam ani jednej, wisi mi to i powiewa.

– Widzisz? – wtrącił Pustak. – Mówiłem! Victor ma łeb na karku i wszystko rozumie. – Znowu poklepał go po plecach.

– Będę całkowicie lojalny – ciągnął Chińczyk. – Przysięgam. Powiedz tylko, jakie akcje chcesz kupić, a wykupię je na pniu. Zobaczysz je dopiero wtedy, kiedy zechcesz.

– Dlatego się na to godzę – odparłem z uśmiechem. – Ufam ci i wiem, że zrobisz to, co należy. Wiem również, że bystry z ciebie facet i że odniesiesz wielki sukces.

Słowa nic nie kosztują – pomyślałem. Dawałem głowę, że cała ta jego dobra wola i chęci to jedno wielkie gówno. Chińczyk nie potrafiłby dochować wierności nikomu i niczemu, a zwłaszcza sobie samemu, bo żeby zaspokoić swoje rozdęte ego, siebie też zrobiłby pewnie w konia.

Zgodnie z planem Danny przyszedł kwadrans później, bo pomyślałem, że tyle wystarczy, aby Kenny mógł przeżyć chwilę niczym niezmąconej chwały. Nie znosił Danny’ego, bo ten zajął jego miejsce jako mój pierwszy. Tak, pominąłem go – przyznam, że z wielkim żalem – ale musiałem. Żałowałem też, że musi polec z Victorem, zwłaszcza że głęboko wierzył w to, co mówił, we wszystkie te bzdety o jego lojalności i tak dalej. Jego główną słabością było to, że wciąż patrzył na niego oczami nastolatka. Że wciąż widział w nim obrotnego dilera koki, podczas gdy on sam handlował wtedy trawką i w łańcuchu pokarmowym dilerów stał szczebel niżej.

Zresztą z Dannym gadałem o tym zaraz po powrocie od Ike’a. Prawie niczego nie zatajając, wyłożyłem mu szczegółowo cały plan i kiedy skończyłem, zareagował tak, jak się spodziewałem.

– Dla mnie – powiedział – jedynym właścicielem Stratton Oakmont zawsze będziesz ty i sześćdziesiąt centów z każdego dolara zawsze będzie należało do ciebie. Wszystko jedno, czy wynajmiesz biuro po drugiej stronie ulicy, czy będziesz żeglował jachtem dookoła świata.

A teraz, godzinę później, przyszedł do Tenjin i natychmiast nalał sobie dużą miseczkę sake. Potem nalał nam trzem i podniósł swoją jak do toastu.

– Za przyjaźń, wierność i dzisiejsze bzykanko!

– Dobrze gada! – wykrzyknąłem. – Za bzykanko! – Trąciliśmy się porcelaną i wypiliśmy ciepły, ognisty trunek. Spojrzałem na Kenny’ego i Victora. – Ja i Danny jeszcze o tym nie rozmawialiśmy...

Łgarstwo!

– ...i chciałbym go wprowadzić w sytuację. Okej?

Chińczyk i Pustak kiwnęli głową i dałem nura w szczegóły. Doszedłszy do tematu lokalizacji, znowu popatrzyłem na Victora.

– Podsunę ci parę miejsc. Możecie spróbować w New Jersey, zaraz za mostem Waszyngtona. Najlepiej byłoby w Fort Lee albo w Hackensack. Tam nie będziecie mieli kłopotów z naborem. Ściągniecie chłopaków z całego stanu i zwerbujecie sporo dojeżdżających, tych, którzy mają dość pracy na Manhattanie. Drugie wyjście to właśnie Manhattan, ale to miecz o dwóch ostrzach. Z jednej strony znalazłbyś tam milion chętnych i nie miałbyś kłopotów z naborem, ale z drugiej trudno tam o lojalnych pracowników.

Ruchem głowy wskazałem stłoczone w sali stoliki.

– Jednym z kluczy do Stratton Oakmont jest to, że zawsze trzymamy się razem. Spójrz tylko: sami Strattonici. Zamknięta społeczność. – Korciło mnie, by powiedzieć „sekta”, co było o wiele właściwszym określeniem. – Społeczność, w której słyszy się tylko te opinie, co trzeba. Jeśli pójdziecie na Manhattan, twoi ludzie będą jadali lunch z brokerami z tysiąca różnych firm. Teraz myślisz pewnie, że to mało ważne, ale wierz mi, stanie się ważne, kiedy zaczniecie mieć złą prasę albo na łeb na szyję spadnie cena waszych akcji. Wtedy będziesz się cieszył, że jesteście gdzieś, gdzie nikt nie sączy jadu w uszy twoich brokerów. Ale tak czy siak decyzja należy do ciebie.

Victor kiwnął głową powoli i z namysłem, jakby rozważał wszystkie za i przeciw. Omal nie parsknąłem śmiechem, bo prawdopodobieństwo tego, że zgodzi się na New Jersey, było niemal zerowe, a „niemal”, jak powiadają, się nie liczy. Nie, jego gigantyczne ego nigdy nie pozwoliłoby mu zrezygnować z Nowego Jorku. Firma poza miastem? A skąd! Nie pasowałoby to do jego koncepcji zamożności i sukcesu. Uważał, że jedynym miejscem dla prawdziwych graczy jest serce Wall Street, ma to sens czy nie. Proszę bardzo! Tym łatwiej będzie mi go zniszczyć, kiedy nadejdzie pora.

Tę samą przemowę wygłosiłem do właścicieli Biltmore i Monroe Parker, kiedy chcieli otworzyć swoje firmy na Manhattanie. Dlatego Monroe Parker zaszyła się w północnej części stanu Nowy Jork, a Biltmore na Boca Raton’s Maggot Mile, na Robaczywej Mili, jak prasa nazwała część południowej Flory, gdzie mieściła się większość firm brokerskich.

Wszystko sprowadzało się w końcu do porządnego prania mózgu, które musiało składać się z dwóch podstawowych elementów. Pierwszym było powtarzanie tego samego słuchaczom świadomie lub nieświadomie skoncentrowanym na tym, co mówiłem – powtarzanie w kółko, aż do znudzenia. Drugim to, że powtarzać to musiałem tylko ja, nikt więcej. Konkurencja była wykluczona. Oczywiście znacznie łatwiej jest, jeśli to, co się mówi, jest tym, co słuchacze chcą usłyszeć, a właśnie tak było w Stratton Oakmont. Codziennie – dwa razy dziennie – stawałem przed moimi brokerami i mówiłem, że jeśli zrobią dokładnie to, co powiem, będą mieli więcej pieniędzy, niż im się śniło, że u ich stóp będą pełzały najpiękniejsze dziewczyny. I tak się właśnie działo.

– Tak, rozumiem – odparł Victor po dziesięciu sekundach milczenia. – Ale myślę, że spróbujemy na Manhattanie. Mnóstwo tam chętnych, w parę sekund skończymy nabór.

Do rozmowy wtrącił się Pustak.

– I gwarantuję, że Victor będzie świetny na spotkaniach motywacyjnych. Nakręci ich, że hej! Pokochają go, zobaczysz. Zresztą pomogę mu. Mam notatki z naszych spotkań, więc przejrzymy je razem i...

Chryste. Wyłączyłem się i patrząc na chiński łeb Wanga, próbowałem sobie wyobrazić, co też się dzieje w tym wypaczonym mózgu. Victor był nawet bystry i czasem się przydawał. Przed trzema laty oddał mi nawet wielką przysługę.

Było to zaraz po tym, jak zostawiłem Denise. Nadine jeszcze się oficjalnie nie wprowadziła i nie mając wokół siebie żadnej kobiety, postanowiłem zaangażować na pełny etat kamerdynera. Ale chciałem kamerdynera geja, tak jak ci z Dynastii – a może z Dallas? Tak czy inaczej chciałem takiego mieć, a ponieważ byłem bogaty, uznałem, że na to zasługuję.

Janet rozpuściła wici i oczywiście szybko znalazła kogo trzeba. Miał na imię Patrick, Kamerdyner Patrick, i był tak spedziałym pedziem, że aż ogień szedł mu z tyłka. Wydawał się okej – chociaż czasem pił – ale ponieważ rzadko bywałem wtedy w domu, nie miałem pojęcia, jaki jest naprawdę.

Ale potem wprowadziła się Księżna. Wprowadziła się, objęła dom w posiadanie i zaczęła zauważać różne rzeczy, jak choćby to, że Kamerdyner Patrick jest nałogowym alkoholikiem, który zmienia parterów seksualnych jak skarpetki, do czego przyznał się, naoliwiwszy swój pedalski języczek valium, wódą i Bóg wie czym jeszcze.

Zaraz potem zrobiło się nieprzyjemnie. Kamerdyner Patrick popełnił smutny błąd i założywszy, że Księżna pojedzie ze mną na paschalną kolację do moich rodziców, postanowił zorganizować orgię dla dwudziestu jeden przyjaciół, którzy utworzyli ludzki łańcuszek w naszym salonie i grali nago w twistera w sypialni. Tak, Księżna (wówczas dwudziestotrzyletnia dziewczyna) weszła tam i miała przyjemność zobaczyć niezły widok: nasze malutkie manhattańskie gniazdko na pięćdziesiątym drugim piętrze Olympic Towers, a w gniazdku tym dwudziestu jeden homoseksualistów ściśniętych razem brzuch do tyłka i gżących się jak zwierzęta w stodole.

I kiedy okazało się, że z szuflady ze skarpetkami zginęło pięćdziesiąt tysięcy dolarów, to właśnie za okno naszego gniazdka Victor wywiesił Kamerdynera Patricka. Na jego obronę przemawiał fakt, że najpierw poprosił go o zwrot skradzionych pieniędzy, i to aż trzy razy. Oczywiście okraszał prośby prawymi prostymi i lewymi hakami, łamiąc mu nos, trzy czy cztery żebra i doprowadzając do pęknięcia naczyń włosowatych w oczach. Można by pomyśleć, że Patrick wreszcie zmięknie i zwróci pieniądze, prawda?

Otóż nie, nie zmiękł i nie zwrócił. Danny i ja byliśmy naocznymi świadkami aktu okrucieństwa, do jakiego doszło zaraz potem. Danny był dotąd najtwardszy z nas – ale tylko do chwili, kiedy Victor zadał pierwszy cios i twarz kamerdynera zmieniła się w porcję surowego mięsa na hamburger. Wtedy wybiegł do łazienki i zwymiotował.

Po kilku minutach Chińczyk rozkręcił się na całego i trochę go poniosło, bo wywiesił Patricka za okno. Kiedy grzecznie poprosiłem, żeby wstawił go z powrotem do pokoju, zrobił to, choć niechętnie i z głębokim smutkiem. Kiedy z łazienki wrócił zielony na twarzy i mocno zaniepokojony Danny, zawiadomiłem go, że wezwałem policję. Był zdumiony, że jako ten, który podpuścił i sprowokował Victora do napaści, miałem czelność to zrobić. Zapewniłem go, że powiem policji prawdę, co też uczyniłem. I żeby dwóch młodych funkcjonariuszy dobrze mnie zrozumiało, dałem każdemu tysiąc dolarów w gotówce, a wtedy wyciągnęli zza pasa pałki i zlali Patricka jeszcze raz.

– Dobra, Victor – powiedziałem – wróćmy do sprawy finansowania. Wolałbym, żeby to nie matka Kenny’ego wypisała ci czek. Nie obchodzi mnie, czy robicie razem interesy, czy nie. Takie coś wzbudziłoby podejrzenia, dlatego dajcie temu spokój. Dostaniesz czterysta tysięcy w gotówce, ale nie chcę, żeby Gladys maczała w tym palce. Może twoi rodzice? Mógłbyś dać im pieniądze i kazać wypisać czek?

– Moi rodzice nie są tacy – odparł Chińczyk z wyjątkową jak na niego pokorą. – To prości ludzie, nie zrozumieliby. Ale mógłbym załatwić to przez moje konta na Dalekim Wschodzie.

Danny i ja wymieniliśmy ukradkowe spojrzenia. Ten pieprzony Chinol nie otworzył jeszcze firmy, a już gada o zagranicznych kontach? Co za zboczeniec! To jest dopiero zepsucie! Czysta zgnilizna! Wszystkie przestępstwa mają swoją logiczną kolejność, tymczasem on mówił o czymś, co robiło się na samym końcu, nie na początku.

– Nie, to wzbudziłoby z kolei inne podejrzenia, równie przykre jak tamte. Daj mi parę dni i coś wymyślę. Może pożyczy ci je któryś z moich figurantów. Ale nie bezpośrednio, przez kogoś trzeciego. Spokojnie, coś wykombinujemy.

Victor kiwnął głową.

– Jasne, ale jeśli zechcesz skorzystać z moich kont, daj mi znać, okej?

Uśmiechnąłem się martwo i zastawiłem pułapkę.

– Jasne, chociaż ja się tym nie param. Ostatnią rzeczą, o której musimy pogadać, jest zarządzenie kontem firmowym Duke’a. Można to robić na dwa sposoby: z pozycji długiej albo z krótkiej. Oba mają swoje plusy i minusy. Nie będę wchodził w szczegóły i powiem krótko. – Uśmiechnąłem się rozbawiony tą niezamierzoną grą słów. – Jeśli będziesz zarządzał kontem z pozycji długiej, zarobisz o wiele więcej niż z krótkiej. Pozycja długa sprowadza się do tego, że przetrzymujesz na koncie duże pakiety akcji, bo wtedy zawsze możesz podbić cenę: podbijasz cenę i masz zysk. Jeśli grasz z krótkiej i cena akcji pójdzie w górę, tracisz kupę kasy. W pierwszym roku działalności wasze akcje powinny zwyżkować, więc jeśli chcesz dobrze zarobić, musisz grać z długiej. Dobrze zarobić, czyli, wiesz, rozbić bank. Nie przeczę, że wymaga to odwagi i czasem może być nerwowo, bo brokerzy nie zawsze mogą wykupić cały zapas akcji. Słowem, będziesz musiał często zamrażać kapitał. Ale jeśli starczy ci odwagi i pewności siebie, jeśli to wszystko przewidzisz, kiedy okres zastoju minie, zarobisz fortunę. Nadążasz? To nie jest strategia dla słabeuszy. To strategia dla silnych i obdarzonych zdolnością przewidywania.

Z tymi słowami uniosłem brwi i pokazałem mu wnętrze dłoni, jakbym pytał: „Rozumiemy się?”. Zaczekałem kilka sekund, by sprawdzić, czy Pustak załapie, że dałem jego kumplowi najgorszą radę w historii Wall Street. Prawda jest taka, że handlowanie akcjami z pozycji długiej to najprostsza recepta na klęskę.

Handlowało się z krótkiej, dzięki czemu zawsze miało się gotówkę. To prawda, że kiedy cena akcji wzrastała, traciło się kasę, ale był to odpowiednik płacenia składki ubezpieczeniowej. Kapitałem Stratton Oakmont zarządzałem tak, że dopuszczałem do stałych strat w operacjach codziennych, co zapewniało firmie mocną pozycję finansową w dniu kolejnego debiutu. Innymi słowy, handlując z pozycji krótkiej, traciłem milion dolarów miesięcznie, ale zarabiałem dziesięć. Było to tak proste i oczywiste, że nie wyobrażałem sobie, żeby ktoś mógł pracować inaczej.

Nie wiedziałem tylko, czy Pustak i Chińczyk zwietrzą podstęp, czy też ego Victora pchnie go od razu w sam środek szaleństwa gry z długiej. Nawet Danny, ostatecznie bystry chłopak, nigdy tak do końca tego nie załapał, a może załapał, ale jako urodzony ryzykant za kilka milionów zysku ekstra gotów był narazić na szwank całą firmę. Trudno powiedzieć.

Teraz jak na umówiony znak spojrzał na mnie i włączył się do rozmowy.

– Powiem ci prawdę, Jordan: na początku zawsze się denerwowałem, kiedy handlowałeś z długiej, ale z czasem... Wiesz, jak zobaczyłem, ile można na tym zarobić... – Pokręcił głową, żeby uwiarygodnić te brednie. – Niesamowite. Ale tak, do tego potrzeba odwagi.

– Tak – wtrącił idiota Kenny. – Zarobiliśmy tak fortunę. To najlepszy sposób.

Boże – pomyślałem – co za ironia. Po tylu latach Kenny wciąż nie miał zielonego pojęcia, jak – mimo licznych problemów – udawało mi się utrzymywać firmę w najwyższej formie finansowej. Nigdy nie handlowałem na długo – ani razu! Oczywiście z wyjątkiem dnia debiutu, kiedy to przez kilka starannie wybranych minut, gdy ceny jednostek gwałtownie wzrastały, z całą premedytacją graliśmy na długo. Ale zawsze wiedziałem, że w każdej chwili może nadejść potężna fala i nas zmieść.

– Lubię ryzyko – odpowiedział Victor. – Ryzykuję przez całe życie i nigdy się nie bałem. Tym różni się mężczyzna od chłopca. Dopóki akcje będą zwyżkowały, wyłożę na nie ostatniego centa. Kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa, prawda? – Panda uśmiechnęła się i znowu zniknęły jej oczy.

– Otóż to, Vic, otóż to. Poza tym gdybyś kiedykolwiek wpadł w tarapaty, zawsze pomogę ci stanąć na nogi. Traktuj mnie jak polisę ubezpieczeniową.

Znowu trąciliśmy się miseczkami i wypiliśmy toast.

*

Godzinę później szedłem przez salę z mieszanymi uczuciami. Jak dotąd wszystko szło zgodnie z planem, ale co z moją przyszłością? Jak miał skończyć słynny Wilk z Wall Street? Czułem, że kiedyś cała ta przygoda – ta zwariowana jazda – stanie się odległym wspomnieniem, czymś, o czym będę opowiadał Chandler. A opowiedziałbym jej, że dawno, dawno temu jej tatuś był wielkim graczem, że miał największą w historii firmę brokerską. Opowiedziałbym jej o tych młodych chłopakach, o Strattonitach, którzy biegali po Long Island, wydając nieprzyzwoite pieniądze na bezsensowne rzeczy...

Głęboko odetchnąłem i wziąłem się w garść. Musiałem skupić się na moich brokerach, na Strattonitach! Tak, to oni byli rozwiązaniem! Przecież miałem plan: wycofywać się powoli i stopniowo, działać tylko za kulisami, uspokajać żołnierzy, dotrzymywać kroku innym firmom, trzymać Chińczyka na wodzy.

Wchodząc do sekretariatu, zauważyłem, że Janet ma ponurą minę. Oczy otwarte trochę szerzej niż zwykle, usta lekko rozchylone – to wróżyło kłopoty. Siedziała na brzegu krzesła i kiedy tylko spotkaliśmy się wzrokiem, wstała i wyszła zza biurka. Zastanawiałem się, czy jakimś cudem nie dotarły do niej plotki o moim układzie z SEC. Wiedzieliśmy o tym tylko my: Danny, Ike i ja, ale Wall Street to zabawne miejsce, gdzie wieści rozchodzą się niezwykle szybko. Krążyło tam nawet stare powiedzenie: „Dobre nowiny rozchodzą się szybko, a złe błyskawicznie”.

Janet zacisnęła usta.

– Dzwonili do mnie z Visual Image, chcą z tobą rozmawiać. Koniecznie dzisiaj, mówią, że to bardzo pilne.

– Visual Image? Co to, kurwa, jest? Nigdy o nich nie słyszałem.

– Słyszałeś. Kręcili film z waszego ślubu, pamiętasz? Zawiozłeś ich na Anguillę. Było ich dwoje: kobieta i mężczyzna. Ona miała jasne włosy, on brązowe. Ona była w...

– Tak, tak, już pamiętam. Nie musisz podawać mi rysopisów. – Pokręciłem głową, zdumiony jej pamięcią do szczegółów. Gdybym jej nie przerwał, powiedziałaby mi pewnie, jaki kolor miały majtki tej baby. – Kto dzwonił, on czy ona?

– On. Był zdenerwowany. Powiedział, że jeśli nie porozmawia z tobą w ciągu najbliższych kilku godzin, mogą być kłopoty.

Kłopoty? Jakie, kurwa, kłopoty? To nie miało sensu. Czego aż tak pilnego mógł chcieć ode mnie facet, który kręcił film z naszego ślubu? Coś się wtedy stało? Na ślubie? Szybko przeszukałem pamięć. Nie, to mało prawdopodobne mimo tego, że gubernator tej malutkiej karaibskiej wyspy udzielił nam ostrzeżenia. Przywiozłem tam trzystu najbliższych przyjaciół (przyjaciół?) i zakwaterowałem ich – all inclusive – w najlepszym hotelu na świecie: w Malliouhana. Kosztowało mnie to ponad milion dolarów i pod koniec tygodnia gubernator poinformował mnie, że jedynym powodem, dla którego nie aresztowano nas wszystkich za posiadanie narkotyków, było to, że dzięki mnie wyspa zarobiła dużo pieniędzy, dlatego przymkną na to oko. Ale ostrzegł mnie jednocześnie, że wszyscy moi goście znajdą się na czarnej liście i jeśli zechcą kiedyś wrócić na Anguillę, lepiej niech przyjadą bez prochów. Ale od tamtego czasu minęły trzy lata, więc to nie mogło być to – czy mogło?


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю