355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Jordan Belfort » Wilk z Wall Street » Текст книги (страница 10)
Wilk z Wall Street
  • Текст добавлен: 9 октября 2016, 13:00

Текст книги "Wilk z Wall Street"


Автор книги: Jordan Belfort



сообщить о нарушении

Текущая страница: 10 (всего у книги 31 страниц)

Wystrój sali nie był może wyśmienity – w dodatku po długiej podróży samolotem leciałem z nóg – za to towarzystwo miałem naprawdę zacne. Saurel okazał się nie lada dziwkarzem i właśnie wprowadzał mnie w arkany sztuki uwodzenia Szwajcarek, które pieprzyły się ponoć chętniej niż króliki. Twierdził, że wciągnąć je do łóżka jest tak łatwo, iż stawał codziennie w oknie swego gabinetu, patrzył, jak przechadzają się ulicą w króciutkich spódniczkach – koniecznie z pudlem na smyczy – i malował na ich plecach wyimaginowane tarcze strzelnicze.

Uznałem, że to cenne spostrzeżenie, tym bardziej było mi smutno, że nie słyszy tego Danny. Ale tematy, jakie zamierzaliśmy poruszyć, były tak horrendalnie nielegalne, że obecność osób trzecich nie wchodziła po prostu w rachubę, nawet jeśli osoby te również maczały palce w czymś brzydkim i zakazanym. Była to oczywista oczywistość. Kolejna lekcja, jakiej udzielił mi kiedyś Al Abrams, mówiąc: „Dwoje ludzi to przestępstwo. Troje to zmowa”.

Tak więc siedziałem z Saurelem, ale myślami ciągle wracałem do Danny’ego, zastanawiając się, co, u licha, teraz robi. Nie należał do tych, których można było spuścić z oka za granicą. Pozostawiony sam sobie, niemal zawsze rozrabiał. Dobrze chociaż, że tutaj, w Szwajcarii, nie mógł zrobić niczego – nie licząc gwałtu czy morderstwa – z czego siedzący naprzeciwko mnie facet nie mógłby wyciągnąć go jednym telefonem do odpowiednich władz.

– Dlatego najczęściej – mówił – zabieram je do Metropolu na drugim brzegu rzeki i tam się pieprzymy. À propos, to wasze fuck jest po prostu genialne. We francuskim nie ma słowa, które tak dobrze oddawałoby sens tej czynności. Ale żeby nie zbaczać z tematu: próbowałem ci tylko powiedzieć, że zaliczanie jak największej liczby Szwajcarek stało się dla mnie drugą profesją. – Wzruszył ramionami jak żigolak i uśmiechnął się tym ciepłym europejskim uśmiechem. A potem głęboko zaciągnął się dymem z papierosa. – Kaminsky mówi – powiedział, wydmuchując go – że podzielasz moje zamiłowanie do pięknych kobiet. To prawda?

Uśmiechnąłem się i kiwnąłem głową.

– Świetnie – ciągnął Wielki Dziwkarz. – Świetnie... Ale podobno masz piękną żonę. Jakie to dziwne. Mieć piękną żonę i mimo to oglądać się za innymi. Ale dobrze cię rozumiem, przyjacielu. Widzisz, moja żona też jest piękna, mimo to odczuwam przymus obcowania z każdą młodą kobietą, która mnie zechce i spełni moje standardy doskonałości. A w tym kraju takich kobiet nie brakuje. – Wzruszył ramionami. – Ale myślę, że taki już jest ten świat, że dla takich jak my innej drogi po prostu nie ma. Zgodzisz się ze mną?

Jezu Chryste, koszmar! Dokładnie to samo wmawiałem sobie od lat, próbując zracjonalizować i usprawiedliwić swoje zachowanie. Ale dopiero teraz, kiedy słowa te wypowiedział ktoś inny, uświadomiłem sobie, jakie to absurdalne.

– Cóż – odparłem – przychodzi taka chwila, kiedy trzeba sobie powiedzieć: „Dość. Sprawdziłem się i wystarczy”. Jestem teraz w takim punkcie. Kocham żonę i mam dość pieprzenia się, z kim popadnie.

Saurel zmrużył oczy i mądrze pokiwał głową.

– Byłem w tym punkcie wiele razy. Tak, to bardzo miłe uczucie. Uświadamia nam, co tak naprawdę jest ważne. Ostatecznie gdyby nie dom i rodzina, nasze życie byłoby puste. Dlatego ilekroć jestem z rodziną, delektuję się tym jak najpyszniejszym łakociem. Ale już po kilku dniach mam ochotę podciąć sobie żyły. Nie zrozum mnie źle. Kocham żonę i dzieci. Naprawdę. Ale jestem Francuzem, a jako Francuz mogę znosić życie rodzinne tylko przez pewien czas, do rozsądnej granicy, po której przekroczeniu zaczynam mieć tego dosyć. Dlatego czas spędzony poza domem sprawia, że jestem lepszym mężem dla żony i lepszym ojcem dla dziecka. – Wziął papierosa z popielniczki i potężnie zaciągnął się dymem.

Czekałem, czekałem i czekałem, ale go nie wypuścił. Niesamowite! Był w tym lepszy od mojego ojca. Jakby zinternalizował cały dym, jakby wchłonął go do szpiku kości. Nagle przyszło mi do głowy, że Szwajcarzy palą z zupełnie innych powodów niż Amerykanie. Szwajcarzy robili to dla czystej, prostej przyjemności, podczas gdy w przypadku moich rodaków miało to coś wspólnego – mimo licznych ostrzeżeń – z prawem do samobójstwa, jakie gwarantował im ten straszny nałóg.

Nadeszła pora przejść do interesów.

– Jean – powiedziałem ciepło. – Pytałeś, ile pieniędzy zamierzam ulokować w Szwajcarii. Myślę, że sensownie byłoby zacząć od niewielkich kwot, powiedzmy od pięciu milionów dolarów. Potem, jeśli wszystko pójdzie dobrze, będzie tego więcej... nie wiem... z dwadzieścia milionów w ciągu najbliższego roku. Wielkie dzięki za propozycję skorzystania z waszych kurierów, ale wolałbym użyć własnych. W Stanach mam kilku przyjaciół, którzy są mi coś winni i na pewno się zgodzą. Ale wciąż niepokoi mnie kilka rzeczy, przede wszystkim Kaminsky. Jeśli dowie się, że mam coś wspólnego z waszym bankiem, będę musiał zrezygnować, i to natychmiast. Co więcej, jeśli odkryje, że przechowuję tu choćby jednego głupiego centa, od razu zerwę umowę. Zlikwiduję wszystkie konta i przeniosę pieniądze gdzie indziej.

Na Saurelu nie zrobiło to żadnego wrażenia.

– Nie musisz już podnosić tej kwestii – powiedział lodowato. – Nigdy. Kaminsky o niczym się nie dowie. Co więcej, jeśli zacznie węszyć, trafi na listę Interpolu i przy pierwszej nadarzającej się okazji zostanie aresztowany. Szwajcarzy traktują tajemnicę bankową o wiele poważniej, niż myślisz. Kaminsky kiedyś u nas pracował, dlatego obowiązują go znacznie wyższe standardy. Wcale nie żartuję, mówiąc, że gdyby kiedykolwiek zaczął w tym grzebać, wtykać nos tam, gdzie nie trzeba, trafiłby do więzienia. Zamknęlibyśmy go w celi i wyrzucili celę wraz z kluczem. Dlatego zapomnijmy o nim raz na zawsze. Jeśli chcesz go dalej zatrudniać, to twoja sprawa. Ale uważaj, to gadatliwy bufon.

– Mam powody, żeby go na razie zatrzymać. Dollar Time ciągle traci pieniądze i nowy dyrektor finansowy mógłby zacząć węszyć. Dlatego lepiej nie wywoływać wilka z lasu, przynajmniej na razie. Zresztą są ważniejsze sprawy. Jeśli powiesz, że Kaminsky nie dowie się o moim koncie, uwierzę ci na słowo. I już nigdy więcej do tego nie wrócę.

Saurel kiwnął głową.

– Podoba mi się sposób, w jaki robisz interesy. Może w poprzednim życiu byłeś Europejczykiem? – Uśmiechnął się szeroko jak nigdy dotąd.

– Dzięki – odparłem z lekką ironią. – To dla mnie wielki komplement. Ale mam do ciebie kilka pytań, głównie o te bzdury z paszportem, który musiałbym okazać, otwierając konto. Przestań, to już chyba lekka przesada, nie uważasz?

Saurel zapalił kolejnego papierosa. Wydmuchał dym i posłał mi konspiracyjny uśmiech.

– Mój przyjacielu, wiedząc, kim jesteś, zakładam, że znalazłeś już sposób na obejście tej przeszkody.

Skinąłem głową, ale nic nie powiedziałem.

Po kilku sekundach milczenia Saurel zrozumiał, że będzie musiał mówić szczerze i otwarcie. Wzruszył ramionami.

– Cóż, dobrze. Większość tego, co usłyszałeś na spotkaniu, to jedna wielka bzdura; „gówno prawda”, jak powiedzieliby twoi rodacy. Mówiliśmy to ze względu na Kaminsky’ego, no i oczywiście na samych siebie. Ostatecznie musimy przestrzegać prawa. Prawda jest taka, że firmowane nazwiskiem konto numeryczne byłoby dla ciebie samobójstwem. Nigdy bym ci czegoś takiego nie doradził. Ale myślę, że rozważnie by było, gdybyś mimo to otworzył u nas rachunek zupełnie jawny, taki, który mógłbyś z dumą zaprezentować całemu światu. Gdyby amerykańskie władze zażądały kiedykolwiek twoich billingów, miałbyś wiarygodną podkładkę, po co do nas dzwonisz. Jak zapewne wiesz, nie ma przepisów zabraniających posiadania szwajcarskiego konta bankowego. Wystarczyłoby, żebyś wysłał nam jakąś drobną kwotę, choćby ćwierć miliona, które zainwestowalibyśmy w twoim imieniu na europejskich giełdach, oczywiście tylko w akcje najlepszych firm. Miałbyś wtedy pretekst, żeby regularnie się z nami kontaktować.

Nieźle – pomyślałem. Całkowita wiarygodność była najwyraźniej obsesją wśród międzynarodowych przestępców w białych kołnierzykach. Poprawiłem się na krześle, próbując ulżyć lewej nodze, która znowu zaczynała mnie boleć, i obojętnym głosem odparłem:

– Świetnie, niewykluczone, że to zrobię. Ale żebyś lepiej zrozumiał, z kim masz do czynienia, od razu powiem, że prawdopodobieństwo tego, iż zadzwonię tu z domu, jest mniejsze niż zero. Prędzej już wziąłbym parę tysięcy cruzeiro, pojechał do Brazylii i poszukał tam budki telefonicznej, niż dopuścił do tego, żeby mój domowy numer znalazł się na billingu. Ale odpowiadając na twoje pytanie: zamierzam wykorzystać członka rodziny, kogoś o innym nazwisku. To kobieta, krewna ze strony żony, Angielka. Jutro rano lecę do Londynu i pojutrze może tu być z paszportem w ręku, żeby założyć konto.

Saurel krótko skinął głową.

– Rozumiem, że bez zastrzeżeń jej ufasz, bo jeśli nie, możemy ci kogoś zaproponować. Mamy ich wielu, to ludzie prości i stuprocentowo pewni, farmerzy i pasterze, głównie z Isle of Mann albo jakiegoś innego raju podatkowego. Ale rozumiem, że już to przemyślałeś i podjąłeś decyzję. Radziłbym jednak, żebyś spotkał się z Rolandem Franksem. To specjalista od tych spraw, zwłaszcza od dokumentów. Może spreparować dowody sprzedaży, kwity, zamówienia, poświadczenia, niemal wszystko, co mieści się w granicach zdrowego rozsądku. Jest dla nas kimś w rodzaju powiernika. Pomoże ci założyć łańcuszek anonimowych firm, które jeszcze bardziej ukryją cię przed ciekawskim wzrokiem amerykańskich władz i dzięki którym będziesz mógł podzielić swoje udziały na mniejsze części. To z kolei pozwoli ci ominąć przepis nakazujący zgłaszanie kupna ponadpięcioprocentowego pakietu akcji. Dla kogoś takiego jak ty Franks byłby nieocenionym doradcą zarówno w kwestii finansów amerykańskich, jak i zagranicznych.

Interesujące. Mieli własny, pionowo zorientowany system „słupów”. I jak tu nie kochać Szwajcarów? Roland Franks był po prostu fałszerzem i wytwarzał dokumenty uwiarygodniające poczynania swoich klientów.

– Tak, bardzo chciałbym go poznać – odparłem. – Może pojutrze?

– Umówię was. Pan Franks pomoże ci również opracować strategie, dzięki którym będziesz mógł wydawać zainwestowane za granicą pieniądze bez wzbudzania czujności waszych agencji regulacyjnych.

– Strategie? – rzuciłem luźno. – Na przykład jakie?

Saurel poprawił się na krześle.

– Jest ich dużo. Najpopularniejszym sposobem są karty płatnicze powiązane bezpośrednio z kontem. Dokonujesz zakupu, a bank ściąga pieniądze z twojego rachunku. – Uśmiechnął się i dodał: – Z tego, co mówi Kaminsky, często z nich korzystasz. Byłyby dla ciebie cennym narzędziem.

– Wystawilibyście je na moje nazwisko czy na nazwisko kobiety, która założy konto?

– Na twoje. Ale radziłbym, żeby ona też miała kartę. Byłoby dobrze, gdyby co miesiąc wydawała choćby symboliczną kwotę.

Kiwnąłem głową. Byłby to kolejny dowód, że konto rzeczywiście należy do niej. Ale dostrzegłem w tym inny problem, mianowicie taki, że gdyby kartę wystawiono na moje nazwisko, wystarczyłoby, żeby śledzący mnie agenci FBI weszli do sklepu, w którym coś kupiłem, i zażądali jej odcisku. A wtedy byłbym ugotowany. To dziwne, że Saurel zaproponował mi coś, w czym od razu dostrzegłem wielką dziurę. Ale postanowiłem zatrzymać tę myśl dla siebie.

– Jestem rozrzutny, a na kartę kredytową, czy debetową, jak nazywamy ją w Stanach, dużo nie kupię. Jean, tu chodzi o wielomilionowe transakcje, a nie o drobne wydatki. Nie ma sposobów na wyprowadzenie większych pieniędzy?

– Oczywiście są. Inną popularną strategią jest, że tak powiem, obłożenie domu własną hipoteką. Pan Franks założyłby anonimową firmę i przelałby na jej konto pieniądze z twojego konta, tego szwajcarskiego. Potem wystawiłby oficjalny akt hipoteczny, który podpisałbyś jako wierzyciel, a będąc wierzycielem, otrzymywałbyś pieniądze. Strategia ta ma dwie zalety. Po pierwsze, sam ustalasz sobie wysokość odsetek, które pobierasz tam, gdzie postanowisz założyć firmę, a więc praktycznie w dowolnym kraju. Pan Franks skłania się ostatnio ku Brytyjskim Wyspom Dziewiczym, bo nie żądają tam zbyt wielu dokumentów. No i oczywiście nie płaci się tam podatku dochodowego. Druga zaleta to właśnie podatki. Przecież odsetki hipoteczne można u was odpisywać od podatku, prawda?

Tak, musiałem przyznać, że to całkiem sprytne. Sprytne, ale jeszcze bardziej ryzykowne niż zagrywka z kartami kredytowymi. Gdybym obłożył hipoteką własny dom, zostałoby to odnotowane w urzędzie miejskim w Old Brookville. Znaczyło to, że federalni mogliby tam w każdej chwili pójść i poprosić o kopię aktu, a wtedy zobaczyliby, że wierzycielem jest firma zagraniczna. I mówić tu o niewzbudzaniu podejrzeń. Najwyraźniej była to ta trudniejsza część gry. Przerzucenie kasy do Szwajcarii nie stworzyłoby większych problemów, podobnie jak ukrycie się przed wścibskim wzrokiem tych z FBI. Ale wyprowadzenie stąd pieniędzy bez pozostawiania śladów na papierze to już zupełnie inna bajka.

– À propos – spytał Saurel. – Jak się nazywa ta Angielka?

– Patricia Mellor.

Jean uśmiechnął się jak spiskowiec.

– Świetnie, znakomicie. Bo czy ktoś o takim nazwisku mógłby złamać prawo?

*

Godzinę później wysiedliśmy z windy na trzecim piętrze hotelu i ruszyliśmy do pokoju Danny’ego. Podobnie jak wykładzinę w foyer, tę w korytarzu też malowała pewnie opóźniona w rozwoju małpa, bo tak samo jak tam, tu też dominowała kolorystyczna kombinacja psich siuśków i różowawych rzygowin. Za to drzwi były nowiutkie, z błyszczącego ciemnobrązowego dębu. Ciekawa dychotomia – pomyślałem. Może na tym właśnie polega urok Starego Świata.

– Jean – powiedziałem, kiedy doszliśmy na miejsce. – Danny lubi imprezować, dlatego nie zdziw się, jeśli będzie trochę bełkotał. Kiedy wychodziłem, pił whisky, poza tym w samolocie brał coś na sen. Bez względu na to, jak i co będzie mówił, musisz wiedzieć, że po trzeźwemu jest cholernie bystry. W życiu kieruje się dewizą: „Nic tak nie umila życia jak kobieta”. Rozumiesz?

Saurel uśmiechnął się szeroko i odparł:

– Ależ oczywiście. Trudno nie szanować kogoś, kto wyznaje taką filozofię. W Europie jest bardzo popularna. Kto jak kto, ale ja na pewno nie mam prawa osądzać innych tylko na podstawie tego, że lubią zażywać przyjemności cielesnych.

Przekręciłem klucz, otworzyłem drzwi, no i proszę: na podłodze leżał na plecach Danny, który nie miał na sobie dosłownie nic, nie licząc oczywiście nagich szwajcarskich prostytutek. A było ich cztery. Jedna siedziała mu na twarzy, ocierając się pupą o nos. Druga podskakiwała na jego lędźwiach, całując się namiętnie z tą na twarzy. Trzecia przytrzymywała jego szeroko rozłożone nogi, a czwarta ręce. Oczywisty fakt, że ktoś wszedł do pokoju, nie zrobił na nich żadnego wrażenia. Nawet nie zwolnili, jakby nic się nie działo.

Spojrzałem na Saurela. Stał z przekrzywioną na bok głową i w zadumie pocierał ręką podbródek, jakby nie mógł się połapać, co która dziewczyna robi lub jaką ma odgrywać rolę w tej odstręczającej scenie. Potem zmrużył oczy i powoli pokiwał głową.

– Ty zboczeńcu! – krzyknąłem. – Co ty, kurwa, robisz?!

Danny uwolnił rękę i zepchnął z twarzy młodą prostytutkę. Podniósł głowę i chciał się chyba uśmiechnąć, ale miał sparaliżowaną gębę. Widać dorwał się i do kokainy.

– Obimy... yn – wybełkotał przez zaciśnięte zęby.

– Co? Mów wyraźniej.

Danny głęboko odetchnął, jakby próbował zebrać resztki samczych sił, i powtórzył:

– O... bi... my... yn!

– Aaa... – mruknął Saurel. – Chyba rozumiem. „Robimy młyn”, jak w rugby. – Westchnął i dodał: – We Francji to bardzo popularny sport. Wygląda na to, że Danny i jego przyjaciółki rzeczywiście robią młyn, który, choć dość niezwykły, bardzo przypadł mi do gustu. Zobaczmy, czy pan Porush jest prawdziwym dżentelmenem i dopuści mnie do gry.

Przeszukałem pokój, znalazłem dwadzieścia „cytrynek” i trzy gramy koki i wrzuciłem to wszystko do kibla. Potem wyszedłem, zostawiając Saurela samemu sobie.

Kilka minut później leżałem już w łóżku, zastanawiając się nad szaleństwem, które wkradło się w moje życie, gdy nagle coś mnie napadło i poczułem, że muszę po prostu zadzwonić do Księżnej. Zerknąłem na zegarek: było wpół do dziesiątej. Szybko dodałem siedem godzin: w Nowym Jorku było wpół do piątej rano. Mogę tak późno zadzwonić? Księżna uwielbiała spać. Ale zanim mózg zdążył odpowiedzieć na to pytanie, już wybierałem numer.

Odebrała po kilku sygnałach.

– Halo?

– To ja, skarbie – zacząłem ostrożnie. – Przepraszam, że tak późno, ale strasznie za tobą tęsknię i chciałem ci powiedzieć, że bardzo cię kocham.

– Och, ja ciebie też – odparła słodka jak cukierek – ale wcale nie jest tak późno. U nas jest wpół do czwartej po południu. Poplątał ci się czas!

– Naprawdę? Hmm, ale i tak za tobą tęsknię, nie masz pojęcia, jak strasznie.

– Jesteś uroczy – powiedziała moja zmysłowa Księżna. – Channy i ja bardzo żałujemy, że cię tu nie ma. Kiedy wracasz, kochanie?

– Jak tylko będę mógł. Jutro rano lecę do Londynu, do cioci Patricii.

– Naprawdę? – spytała zaskoczona. – Ale po co?

Nagle uświadomiłem sobie, że nie powinienem mówić o tym przez telefon, a zaraz potem, że zamierzam wciągnąć ulubioną ciotkę mojej żony w ostry przekręt. Szybko odpędziłem od siebie te niepokojące myśli i naniosłem poprawkę.

– Nie, nie, mam tam coś do załatwienia, więc przy okazji wpadnę do niej i zaproszę ją na lunch.

– Och, jak miło! – wykrzyknęła uszczęśliwiona Księżna. – Pozdrów ją ode mnie, dobrze?

– Oczywiście, skarbie. Skarbie?

– Tak, kochanie?

– Chcę cię przeprosić – powiedziałem z ciężkim sercem. – Za wszystko.

– Ale za co, skarbie? Za co chcesz mnie przeprosić?

– Za wszystko – powtórzyłem. – Wiesz, za co. Ale wyrzuciłem już wszystkie „cytrynki” i od przylotu jestem czysty.

– Naprawdę? Jak twój krzyż?

– Źle, boli jak cholera. Nie wiem, co robić. Nie wiem, czy w ogóle można coś z tym zrobić. Po ostatniej operacji tylko mi się pogorszyło. Teraz boli mnie przez cały dzień i całą noc. Nie wiem, może to przez te prochy. Nic już nie wiem. Po powrocie pojadę na Florydę, do tego lekarza.

– Wszystko będzie dobrze, misiu. Wiesz, że bardzo cię kocham?

– Wiem – zełgałem. – A ja kocham cię dwa razy bardziej. Zobaczysz, jakim wspaniałym będę mężem.

– Już jesteś wspaniały. A teraz prześpij się, złotko, i wracaj bezpiecznie do domu, dobrze?

– Dobrze. Kocham cię.

Odłożyłem słuchawkę, położyłem się i spróbowałem wymacać na nodze miejsce, z którego promieniował ból. Ale nie mogłem go znaleźć. Ból zdawał się dochodzić zewsząd i znikąd. Jakby się przemieszczał. Głęboko odetchnąłem i spróbowałem się odprężyć, rozpędzić go siłą woli.

I nie wiedzieć kiedy zacząłem się po cichu modlić, żeby z czystego nieba Bóg zesłał piorun i usmażył kundla mojej żony. W końcu dopadło mnie zmęczenie i mimo bólu zasnąłem.

ROZDZIAŁ 15

Spowiedniczka

Lotnisko Heathrow! Londyn! Jedno z moich ulubionych miast, z wyjątkiem pogody, jedzenia i obsługi, bo pogoda była tu najgorsza w Europie, jedzenie też zaliczało się do najgorszych, nie mówiąc już o najgorszej w Europie obsłudze. Ale jak tu nie kochać Brytyjczyków, a przynajmniej ich nie szanować? Ostatecznie nieczęsto się zdarza, żeby kraj wielkości Ohio, z bogactwami naturalnymi w postaci paru miliardów kilogramów węgla, przez ponad dwieście lat władał całym światem.

A jeśli to nie wystarczy, w nabożny podziw musi wprawić każdego wyczyn garstki tutejszych wybrańców, autorów największego i najdłużej trwającego oszustwa w historii ludzkości: członków rodziny królewskiej. Był to kant nad kantami, kant wszech czasów, a oni okazali się genialnymi kanciarzami. To po prostu niewiarygodne, że trzydzieści milionów ciężko pracujących ludzi oddawało boską cześć kilkorgu bardzo przeciętnym ludziom, z nabożnym podziwem śledząc każdy ich krok. Jeszcze bardziej niewiarygodne było to, że te trzydzieści milionów jeździło po całym świecie, zwąc się „poddanymi Jej Królewskiej Mości” i chwaląc się tym, że nie wyobrażają sobie, by królowa Elżbieta mogła podcierać sobie tyłek po kupie.

Ale tak naprawdę nie miało to żadnego znaczenia. Najważniejsze było to, że właśnie stąd, z tych wspaniałych brytyjskich wysp, pochodziła ciocia Patricia. Dla mnie była najważniejszym bogactwem naturalnym tego kraju.

Miałem się z nią zobaczyć już wkrótce, zaraz po kontroli celnej.

– Jestem przesądny. – Powiedziałem to głośno, bo kiedy koła sześciomiejscowego leara 55 dotknęły ziemi, zagłuszył mnie ryk silników. – Dlatego zakończę ten lot takimi samymi słowami, jakimi go zacząłem. Kompletny z ciebie pojeb.

Danny wzruszył ramionami.

– W twoich ustach brzmi to jak komplement. Nie jesteś na mnie zły za te zachomikowane „cytrynki”?

Pokręciłem głową.

– Wiedziałem, że coś takiego wykręcisz. Poza tym w cudowny sposób umiesz mi przypominać, jak bardzo jestem normalny. Nie odwdzięczę ci się za to do końca życia.

Danny uśmiechnął się i odwrócił ręce dłońmi do góry.

– Hej, od czego są przyjaciele, nie?

– Dobra, żarty żartami, ale chyba nie masz przy sobie prochów, co? Tym razem chciałbym przejść przez kontrolę bez żadnych numerów.

– Nie, jestem czysty. – Zasalutował jak skaut. – Wszystko wrzuciłeś do kibla. – I dodał: – Mam tylko nadzieję, że wiesz, co robisz z tą babcią.

– Wiem – odparłem z przekonaniem, chociaż w głębi serca miałem wątpliwości. I byłem trochę rozczarowany, że Danny nie zachomikował więcej „cytrynek”. Ciągle bolała mnie noga i chociaż podjąłem twarde postanowienie, że koniec z dragami, świadomość, że ból mógłby minąć już po jednej – dosłownie jednej! – tabletce, była czymś fantastycznym. Nie brałem od dwóch dni i mogłem sobie tylko wyobrazić, jak bardzo bym odleciał.

Poprawiłem się w fotelu i zepchnąłem te myśli z powrotem pod ziemię.

– Tylko pamiętaj, co obiecałeś – warknąłem. – Żadnych dziwek, nie w Anglii. Przed ciotką masz zachowywać się jak dżentelmen. To bystra staruszka i rozgryzie cię w try miga.

– W ogóle po co mam się z nią spotykać? Przecież ci ufam. Po prostu powiedz jej, że jeśli, co nie daj Boże, coś ci się stanie, ma przyjść do mnie, a ja wszystko jej wytłumaczę. Poza tym chciałbym trochę połazić po Londynie. Pójść na Savile Row i kupić sobie kilka nowych garniturów. Albo nawet na King’s Cross, pooglądać widoczki. – Puścił do mnie oko.

King’s Cross była słynną dzielnicą czerwonych latarni, gdzie za dwadzieścia funtów bezzębna prostytutka z jedną nogą w grobie i szalejącą opryszczką na ciele mogła zrobić klientowi loda.

– Zabawne – odparłem – bardzo zabawne. Pamiętaj tylko, że Saurel został w Szwajcarii i nikt cię tu z niczego nie wyciągnie. Może lepiej wynajmij ochroniarza? – Mówiłem zupełnie poważnie, bo uznałem, że to fenomenalny pomysł.

Ale Danny machnął ręką, jakby mi odbiło.

– Przestań mnie wreszcie niańczyć! – wykrzyknął. – Dam sobie radę. Twój przyjaciel Danny jest jak kot: ma dziewięć żyć. Nie musisz się o niego martwić.

Przewróciłem oczami. Co mogłem zrobić? Był dorosły, prawda? Dorosły? Tak i nie. Ale nie o to teraz chodziło. Musiałem pomyśleć o cioci Patricii. Miałem zobaczyć się z nią już za parę godzin. Zawsze kojąco na mnie działała. A trochę ukojenia bardzo by mi się przydało.

*

– A więc, kochanie – spytała, idąc ze mną pod rękę wąską ścieżką wśród drzew w Hyde Parku – kiedy zaczniemy tę cudowną przygodę?

Uśmiechnąłem się ciepło i głęboko odetchnąłem, delektując się angielskim powietrzem, gęstszym niż grochówka, przynajmniej w tym momencie. Hyde Park bardzo przypominał nowojorski Central Park, bo tak jak Central Park był kawałkiem raju w błyskawicznie rozrastającej się metropolii. Czułem się tu jak w domu. Mimo mgły – o dziesiątej rano! – słońce stało na tyle wysoko, by wyłuskać z krajobrazu każdy szczegół i dwa kilometry kwadratowe zielonych trawników, strzelistych drzew, starannie przystrzyżonych krzewów i nienagannie utrzymanych tras dla wielbicieli konnych przejażdżek zmienić w wizję wartą uwiecznienia na pocztówce. Było tam również mnóstwo krętych betonowych ścieżek, świeżo wylanych i czyściutkich. Szliśmy jedną z nich.

Patricia wyglądała pięknie. Ale nie było to piękno, jakie widzi się w sześćdziesięciopięcioletniej kobiecie z okładki „Town & Country”, tego rzekomego wskaźnika starzenia się z wdziękiem i elegancją. Patricia była nieskończenie piękniejsza dzięki pięknu wewnętrznemu, które promieniowało z każdego pora jej skóry, z każdego wypowiedzianego przez nią słowa. Było to piękno stojącej bez ruchu wody, chłodnego górskiego powietrza, piękno rozumiejącego i wyrozumiałego serca. Ale urodę miała zupełnie przeciętną. Trochę niższa i szczuplejsza ode mnie, miała sięgające do ramion rudawe włosy, jasnoniebieskie oczy i bielutkie policzki poprzecinane zmarszczkami kobiety, która większą część młodości spędziła w schronie pod swoim ciasnym mieszkankiem, gdzie ukrywała się przed niemieckimi rakietami. Między przednimi zębami miała malutką szparkę, którą widać było, kiedy się uśmiechała, a robiła to często, zwłaszcza przy mnie. Tego ranka była w długiej kraciastej spódnicy, kremowej bluzce ze złotymi guziczkami i kraciastej kurtce, doskonale pasującej do spódnicy. Żadnych luksusów, mimo to wyglądała bardzo dostojnie.

– Chciałbym polecieć jutro do Szwajcarii – odparłem. – Ale jeśli ci to nie odpowiada, zaczekam w Londynie tyle, ile będzie trzeba. Zresztą i tak mam tu coś do załatwienia. Na Heathrow czeka samolot i w niecałą godzinę możemy być w Genewie. Moglibyśmy spędzić tam cały dzień, trochę pozwiedzać albo pójść na zakupy. – Spojrzałem jej prosto w oczy. – Musisz mi obiecać, że będziesz wydawała co najmniej dziesięć tysięcy funtów miesięcznie. Obiecujesz?

Patricia zatrzymała się w pół kroku, zabrała rękę i położyła ją sobie na sercu.

– Synku, nie wiedziałabym nawet, co z takimi pieniędzmi zrobić, od czego zacząć! Mam wszystko, czego mi potrzeba. Naprawdę.

Wziąłem ją za rękę i ruszyliśmy przed siebie.

– Może i tak, ciociu, ale założę się, że nie masz wszystkiego, czego być chciała. Od czego zacząć? Choćby od samochodu, żebyś nie musiała jeździć piętrusiami. Potem przeprowadziłabyś się do większego mieszkania, żeby Collum i Anushka mieli gdzie spać. Pomyśl tylko, jak byłoby fajnie, gdybyś mogła położyć ich w osobnych pokojach. – Zrobiłem pauzę i dodałem: – A za kilka tygodni ten szwajcarski bank wyda ci kartę. Będziesz mogła regulować nią rachunki, korzystać z niej tak często, jak zechcesz, wydawać, ile dusza zapragnie, i nigdy nie dostaniesz rachunku.

– To kto go zapłaci? – spytała skonsternowana.

– Bank. I tak jak powiedziałem, karta będzie bez limitu. Ucieszy mnie każdy funt, który wydasz.

Patricia uśmiechnęła się i przez chwilę szliśmy w milczeniu. Ale nie było to milczenie toksyczne. Było to milczenie, jakie zapada między dwojgiem ludzi, którzy czują się ze sobą na tyle dobrze, żeby nie przyspieszać na siłę rozmowy. Jej towarzystwo działało na mnie jak balsam.

Noga trochę mniej bolała, ale nie miało to nic wspólnego z ciocią. Ulgę przynosiła mi wszelkiego rodzaju aktywność, spacerowanie, tenis, podnoszenie ciężarów, a nawet golf, co było dziwne, zważywszy na to, że wymachiwanie kijem bardzo obciążało kręgosłup. Ale kiedy tylko chciałem trochę odpocząć, ból natychmiast powracał. A gdy noga zaczynała palić mnie żywym ogniem, nie sposób go było ugasić.

– Usiądźmy, kochanie – powiedziała Patricia i zaprowadziła mnie do małej drewnianej ławki przy ścieżce. Puściła moją rękę i usiedliśmy. – Kocham cię jak syna, Jordan, i robię to nie dla pieniędzy, tylko po to, żeby ci pomóc. Kiedy zaczynasz się starzeć, dochodzisz czasem do wniosku, że pieniądze przynoszą więcej kłopotów niż korzyści. – Wzruszyła ramionami. – Nie zrozum mnie źle, nie jestem starą idiotką, która postradała rozum i żyje w wyimaginowanym świecie, gdzie pieniądze nie mają znaczenia. Dobrze wiem, że mają. Dorastałam po wojnie, na zgliszczach miasta, i pamiętam, jak to jest, kiedy musisz się zastanawiać, skąd wziąć coś do jedzenia. W tamtych czasach nie byliśmy pewni dosłownie niczego. Hitlerowcy zburzyli pół Londynu i przyszłość była jak ulotny sen. Ale żyliśmy nadzieją i chcieliśmy odbudować kraj. Właśnie wtedy poznałam Teddy’ego. Był pilotem RAF-u, oblatywaczem. Był bardzo dziarski, energiczny i przystojny. Jako jeden z pierwszych zasiadł za sterami harriera. „Latający Stolik”. Takie miał przezwisko. – Uśmiechnęła się smutno.

Wyciągnąłem rękę i delikatnie ją objąłem.

– Chciałam ci tylko powiedzieć – ciągnęła nieco weselszym głosem – że kierowało nim poczucie obowiązku, może nawet aż za bardzo. I w końcu całkowicie nim zawładnęło. Im wyżej się wspinał, tym mniej był zadowolony z życia. Rozumiesz, o czym mówię?

Powoli kiwnąłem głową. Analogia nie była doskonała, ale chodziło jej chyba o to, że niebezpiecznie jest dążyć po trupach do z góry założonego celu. Ona i Teddy byli od lat rozwiedzeni.

– Czasem zastanawiam się – mówiła – czy tobą nie zawładnęły pieniądze. Wiem, że wykorzystujesz je do kontrolowania ludzi, i nie ma w tym nic złego. Taki już jest ten świat i to, że żyjesz według obowiązujących zasad, nie czyni cię złym człowiekiem. Boję się tylko, że pozwalasz, by pieniądze kontrolowały ciebie, a tak być nie powinno. To kielnia jest narzędziem, nie murarz. Pieniądze pomogą ci znaleźć znajomych, ale nie prawdziwych przyjaciół. Kupisz sobie za nie luksusowe życie, ale nie spokój ducha. Oczywiście wiesz, że cię nie osądzam. To ostatnia rzecz, jaką bym zrobiła. Nikt z nas nie jest doskonały, każdy ma swoje demony. Ja też je miałam. Ale wracając do tego twojego przekrętu: jestem absolutnie za! To fascynujące! Czuję się jak bohaterka powieści Iana Fleminga. Międzynarodowa bankowość musi być podniecająca. A kiedy jest się w moim wieku, odrobina podniecenia bardzo odmładza.

Roześmiałem się cicho.

– Pewnie tak. Ale pozwól, że powtórzę: zawsze istnieje niebezpieczeństwo, że coś pójdzie nie tak, a wtedy może być bardziej podniecająco, niż chciałby tego wasz stary Fleming. I nie będzie to powieść. Do twoich drzwi zapuka Scotland Yard z nakazem przeszukania.

Spojrzałem jej prosto w oczy i z najwyższą powagą dodałem:

– Ale przysięgam, że jeśli do tego dojdzie, w dwie sekundy będę tu i powiem, że o niczym nie wiedziałaś. Że kazałem ci iść do banku z paszportem i zapewniłem cię, że nie ma w tym nic złego. – Wypowiadając te słowa, święcie w nie wierzyłem. Ostatecznie nie było na świecie kontrolera, który uwierzyłby, że ta miła starsza pani mogłaby brać udział w międzynarodowym szwindlu. Coś takiego byłoby po prostu niewyobrażalne.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю