Текст книги "Proxima"
Автор книги: Krzysztof Boruń
Соавторы: Andrzej Trepka
Жанр:
Научная фантастика
сообщить о нарушении
Текущая страница: 8 (всего у книги 30 страниц)
– Pierwszy wstrząs to odrzucony aparat plecowy? – wtrąciła Daisy.
– Tak – potwierdził Hans. – Zderzenie z powierzchnią planety przy prędkości co najmniej 2 km na sekundę. Jeśli to meteoryt, byłby to zadziwiający splot okoliczności. Wzrost ciśnienia nad tym obszarem wskazuje zresztą na długotrwałe działanie silników. Chyba że…
Reflektor zgasł i tylko cztery światła pozycyjne błyskały raz po raz w ciemności ponad ognikami materii odrzutowej.
– Gdzie siadamy?
– Tam! W tej dolince! – Hans skierował wąski snop światła w dół, gdzie szczelina przebiegała przez rozległe zapadlisko. – Uwaga! Przechodzę do lądowania! – Zatoczył szeroki łuk, opadając szybko w dół.
Snop materii odrzutowej z aparatu plecowego ślizgał się po powierzchni planety, krzesząc snopy różnobarwnych iskier. Kilka metrów nad ziemią geofizyk wyłączył silnik i w parę sekund później zarył się butami w miękkim gruncie.
Około trzydziestu metrów od niego wylądował Dean. Mary i Daisy poleciały dalej.
Hans i Dean ruszyli skrajem szczeliny w przeciwnych kierunkach, oświetlając jej dno latarkami.
Postać Deana majaczyła już niewyraźnie w dali, gdy naraz do uszu Hansa dobiegł ze słuchawek zdławiony krzyk. Sylwetka astronoma zachwiała się i nagle zniknęła z pola widzenia. Widocznie astronom skoczył w głąb szczeliny. Hans bez namysłu puścił się skokami wzdłuż przepaści. Niemal w tej samej chwili rozległ się pod jego hełmem głos Deana:
– Hans!!! Mam! Znalazłem!!!
W chwilę później geofizyk dopadł miejsca, skąd wydobywało się światło latarki. W dole stał astronom trzymając w rękach podłużny; błyszczący przedmiot. Był to odłamek dyszy aparatu plecowego. Niżej, u stóp Deana, leżał pogruchotany kadłub silnika i szczątki rozbitego reflektora. Jasny błysk światła i jakiś cień mignął obok Hansa, spadając w głąb czarnego otworu. To Daisy wylądowała na dnie szczeliny. Geofizyk sam nie wiedział, kiedy znalazł się w dole. Pochwycił aparat, który Daisy zdążyła już podnieść z ziemi. Żadne z nich nie było w stanie wymówić słowa.
– Znaleźliście ją? – przerwał niespodziewanie ciszę głos Mary. Stała nad nimi na skraju szczeliny.
Hans opanował się pierwszy.
– Znaleźliśmy aparat plecowy… – odparł już dość spokojnie. – A to znaczy więcej, niż gdybyśmy ją… – Nie dokończył.
– A więc żyje! – zawołała radośnie Daisy.
– Wszystko na to wskazuje. Przecież wykluczone, aby odpięła aparat w czasie lotu… Również wątpliwe, by pasy się urwały… Zaraz zresztą zobaczymy.
Hans począł z uwagą badać pasy.
– Są naderwane, ale nie urwane – rzekł po chwili. – Widocznie wpadając w tę szczelinę uderzyła silnikiem o brzeg urwiska. Bardzo prawdopodobne, że to właśnie ją uratowało.
– Może tam gdzieś w pobliżu… – podsunęła Daisy.
– Wątpliwe. Chyba że nie jest v/ stanie chodzić… – odrzekła Mary. Zawiadomiono niezwłocznie Kalinę o odnalezieniu śladu Zoe, polecając mu rozpoczęcie szczegółowej obserwacji terenu przez pantoskop.
– Jest niemal pewne – mówił Hans ustalając z Władem plan działania – że w czasie upadku radio uległo uszkodzeniu. Rozbity został reflektor. Nie ma też rakiet sygnalizujących. Z jej strony nie można więc oczekiwać żadnych sygnałów.
– Gdzie ona w tej chwili może być? Chyba daleko nie zaszła…
– Sądzę, że skokami mogła przebyć nawet sto kilometrów. Orientuje się w ruchach nieba, więc prawidłowo powinna określić położenie bazy.
– Dlaczego jednak nie wykryła jej analiza zdjęć? Może leżała w szczelinie nieprzytomna? I dopiero później wyszła na powierzchnię?
– I to możliwe. Musisz jeszcze raz przeprowadzić analizę porównawczą terenu między bazą i tą szczeliną. Zresztą trzeba się spieszyć. W końcu zabraknie jej płynu i padnie z wyczerpania… Zaczniesz od miejsca lądowania, potem coraz szerszym pasem ku bazie…
Urywany dźwięk brzęczka pod hełmem Hansa przerwał rozmowę.
– Zero! – rzucił hasło łącząc się z towarzyszami.
– Hans! Hans! – rozległ się głos Daisy. – Znalazłam jakiś ślad! Ale bardzo dziwny… Chodź prędko!
W odległości dwustu metrów jarzył się duży reflektor.
Po chwili Hans ujrzał Deana i klęczącą obok niego Daisy. Astronom oświetlał reflektorem nieduży krater meteorytowy.
– Co znaleźliście?
– Siad w pyle… – wyjaśniła Daisy. – O, patrz, tu… – wskazała ruchem dłoni dwa wgłębienia tuż przy brzegu krateru. Hans ukląkł również i przez chwilę badał miejsce.
– Tak – rzekł wreszcie. – To wygląda na ślady nóg i rąk. Wgłębienia są zasypane, ale wyraźnie działała tu siła prostopadła do powierzchni, i to chyba niedawno.
Odwołano Mary, która przeszukiwała szczelinę. Ruszyli teraz we czworo, szerokim pasem badając okolicę. Po przejściu około trzystu metrów doszli do niewysokiego progu skalnego, za którym rozciągał się teren grubiej pokryty pyłem. Tu przystanęli i Hans połączył się z Władem.
– Analizator już pracuje – meldował fizyk. – Obserwuję teren przez pantoskop w podczerwieni. Na razie w pobliżu was nie zaobserwowałem żadnej plamy przypominającej człowieka. Jedyny jasny punkt w waszym sąsiedztwie, to źródło radioaktywne, które już na początku poszukiwań widziała Daisy. Znajduje się ono mniej więcej cztery kilometry na południowy zachód od miejsca lądowania Zoe.
Hans spojrzał we wskazanym przez Wiada kierunku.
Z progu wzniesienia widok na dolinę był szeroki, a noktowizyjna warstwa w szybie hełmu wzmagała jasność wizualną obrazu. Hans bez trudu dostrzegł ognik świecący blado w oddali, niemal tuż pod widnokręgiem.
– Zajmę się więc… – podjął Kalina.
– Zbadaj przez pantoskop okolicę tego źródła światła – przerwał mu Hans.
– Dobrze. A potem rozpocznę szczegółowe obserwacje zgodnie z planem.
Twarz Włada zniknęia z ekraniku.
Hans, Mary, Dean i Daisy zeskoczyli z progu i ruszyli w dalszą drogę, badając teren piędź po piędzi. Uwagę Mary przykuło długie, podobne do koryta wgłębienie, które wiło się falistą linią poprzez pył.
– Co to?!
Dean, który stał najbliżej miejsca, gdzie rozpoczynało się wgłębienie, postąpił kilka kroków i zawołał:
– Ślad!!! To musi być ślad Zoe!!
Mimo że brzegi wgłębienia były zasypane osuwającym się pyłem, nawet niewprawne oko mogłoby spostrzec, że ktoś się czołgał w tym miejscu.
Przeszli kilka kroków wzdłuż śladu, gdy chwilową ciszę przerwał nagle zdławiony głos Kaliny:
– Ona tam… Ona tam leży… Zdaje się… nieżywa…
– Gdzie?!
– Tam! Tam, gdzie to zielonkawe światło. Krąg zielonego światła…
– Startuję! – Dean rzucił się gwałtownie w bok i wzbił ukośnie w górę.
Wylądował kilkadziesiąt metrów od miejsca, z którego wydobywało się zielone światło. Resztę drogi przebył piechotą, brnąc przez sypki, hamujący ruchy pył.
Zoe leżała na wznak, z szeroko otwartymi oczami, W odległości metra od jej stóp spoczywał na ubitym pyle torus otoczony aureolą. Lampka ostrzegawcza w hełmie astronoma sygnalizowała znaczne natężenie radioaktywności.
Dean przypadł do ciała Zoe. Nachylił się nad jej hełmem i zadrżał.
Poprzez szybę patrzyły na niego martwe oczy.
Nagle, jakby we wnętrzu hełmu, rozbłysła na moment jasnobłękitna gwiazda. Nie… to odbicie jakiegoś jasnego obiektu świecącego gdzieś nad Deanem na niebie.
Astronom spojrzał w górę. Ale tam, wśród czerni kosmicznych przestworzy, świeciły tylko jednostajnie dobrze mu znane gwiazdy.
Nad horyzontem pojawiły się trzy czerwone światełka pozycyjne aparatów plecowych. To nadlatywali Mary, Hans i Daisy. Dean zapalił reflektor, wskazując towarzyszom miejsce lądowania. Lecz oto znów, gdzieś w górze, zabłysło światło. Było tak jaskrawe, że choć zgasło niemal w tej samej chwili, gdy Dean je dostrzegł, na kilka sekund zupełnie go oślepiło.
Odruchowo skierował w górę reflektor.
– Mary!! Patrz!! – usłyszał pod hełmem głos Hansa. – Smuga!! Jaka dziwna smuga!!!
W świetle reflektora majaczyło nad Deanem coś na podobieństwo rzadkiej mgiełki.
Płyta stołu operacyjnego uniosła się nieco w górę i wolno wpełzła w głąb jasno oświetlonej komory. Nagie ciało Zoe wydawało się teraz jeszcze bledsze, jakby wyrzeźbione z białego marmuru. Przezroczysta tafla zamknęła się bezszelestnie i mleczna mgła bakteriobójczego płynu wypełniła na chwilę komorę.
Ze ściany komory operacyjnej wysunęła się lśniąca czasza, spod której wyrastało kilkanaście ruchliwych, cienkich macek. Czasza zakryła twarz zmarłej. W kilka sekund później, podobna, tylko znacznie większa, spoczęła na piersiach Zoe.
Mary dłuższą chwilę studiowała instrukcje. Czy uda im się przywrócić Zoe do życia? Czy nie jest już za późno? Może ich wysiłki są bezcelowe? Może ustało działanie substancji wprowadzanej samoczynnie do ustroju tuż przed śmiercią kliniczną i zatrzymującej na około piętnaście godzin rozkład nawet najdelikatniejszych komórek?
Gdyby choć był wśród nich lekarz…
A jeśli konieczny będzie jakiś bardzo skomplikowany operacyjny zabieg? Czy wolno im się zdać tylko na wiedzę i inteligencję sztucznego, krystalicznego mózgu, sterującego zespołami automatów medycznych? Czy mogą polegać na „magicznych zaklęciach” cyfrowych rozkazów wyzwalających działanie aparatury?
Mary jeszcze raz spojrzała na instrukcję i niepewnie obrzuciła wzrokiem rząd ekranów. Czy potrafi zrozumieć mowę krzywych i znaków, jakie się na tych ekranach pojawią? I czy się pojawią? Nie mieli jednak innego wyjścia. Czas naglił – trzeba było zaczynać.
Kalina czekał w napięciu przy pulpicie kontrolnym.
– Uwaga, sekcja VII! – Mary rzuciła do mikrofonu z determinacją. – Siedem… cztery… jeden… osiem… zero… trzy… zero… cztery! – wymawiała powoli „zaklęcia”, czekając za każdym słowem na pojawienie się odpowiedniej cyfry na ekranie. – To wszystko. Sprawdź!
– Siedem… cztery… jeden… osiem… zero… trzy… zero… cztery – przeczytał Wład.
– Tak. Sekcja VII, start!
Nad komorą operacyjną zapaliła się żółta lampka.
Spojrzeli odruchowo na widniejące za szybą ciało Zoe. Ale pozostawało ono nadal nieruchome i martwe. Tylko niektóre z macek automatu prostowały się, to znów kurczyły wolno, jakby z namysłem.
Mary i Wład wpatrywali się teraz z napięciem w ekrany. Dwa z nich migotały cienkimi liniami splątanych wykresów.
Upłynęła długa chwila.
Nagle… Kalina poderwał się z miejsca. Na ekranie tuż przed nim ukazał się jasny zygzak. Błysnął raz, drugi, trzeci i zgasł.
– Czy to?… – wyszeptała Mary.
– …zastrzyk pobudzający serce.
Znów upłynęła dłuższa chwila i naraz ekran kardiograficzny przeciął nowy zygzak. Za nim następny. Ukazywały się teraz coraz bardziej równomiernie. Trwało to jednak krótko. Krzywa znów traciła na regularności, a wysokość jej topniała w oczach. Na ekranie zapłonęła rubinowa żarówka.
– Transfuzja?
– Tak!
Wykres pracy serca znów począł się podnosić. Równocześnie na kilku innych ekranach pojawiły się drgające wykresy. Organizm Zoe wracał powoli do życia.
Pierwsza bitwa została wygrana. Ale czy nie nastąpiły jakieś nieodwracalne zmiany w delikatnych komórkach kory mózgowej?
Minęło kilkanaście minut. Już nie tylko na ekranach oscylografów, ale i bezpośrednio można było zauważyć zachodzące zmiany. Wracał również oddech, coraz bardziej regularny i widoczny przez szybę.
– Pójdę… powiem im… – Mary wskazała na drzwi. Po raz pierwszy od wielu godzin na ustach jej pojawił się cień uśmiechu. Wład skinął w milczeniu głową.
Drzwi rozsunęły się bezszelestnie i Mary stanęła w progu. Krążący nerwowo po korytarzu Hans zatrzymał się gwałtownie i podniósł na żonę pełne niepewności, pytające spojrzenie. Daisy zerwała się gwałtownie z fotela.
– Żyje! – skinęła głową Mary.
Siedzący dotąd z twarzą ukrytą w dłoniach Dean uniósł głowę i poruszył bezdźwięcznie ustami.
– Jaki stan? – zapytał Hans.
Mary uczyniła niezdecydowany ruch ręką.
– Trudno powiedzieć… W każdym razie – płuca i serce pracują. To już bardzo wiele.
– A jak z nogą? – wtrąciła niespokojnie Daisy.
– Stopa zgruchotana. Najgorzej, że nikt z nas nie jest lekarzem… Obawiam się jeszcze jednego…
– Radioaktywności? – spytał krótko Dean.
– Tak – Mary skinęła głową. – Czy zbadałeś już pierścień? – zwróciła się do męża.
– Sprawa nie jest prosta. Nie chciałem was niepokoić, ale… boję się tego pierścienia.
– Coś ty?! – zdziwiła się Mary. – Możesz przecież zdalnie…
– Oczywiście, że zdalnie. Umieściłem go na naszej orbicie w odległości dwustu kilometrów od Bolidu.
– Dwieście kilometrów?! – żachnęła się Mary. – Czy nie przesadna ostrożność?
– Nie można ryzykować. Natężenie promieniowania wykazuje znaczne wahania, spadając chwilami niemal do zera. Nie jest to więc pierścień z jakiejś jednorodnej substancji radioaktywnej, a raczej reaktor jądrowy, którego zasad działania zupełnie nie znamy. Nie wiadomo, co jest stymulatorem zmian natężenia promieniowania, czynniki zewnętrzne czy wewnętrzne. Nie można wykluczyć, iż pod wpływem pewnych czynników eksploduje jak bomba nuklearna. Na razie musimy się ograniczyć tylko do pomiarów promieniowania. Może uda się wykryć jakieś prawidłowości w jego oscylacjach. Trudno w ciągu tych paru godzin już coś stwierdzić.
– Zoe otrzymała wysoką dawkę promieniowania?
– W okresach maksymalnego natężenia człowiek znajdujący się w odległości jednego metra od pierścienia otrzymuje w ciągu ośmiu minut dawkę śmiertelną!
– Straszne… A ona tam leżała chyba ze dwie godziny! – westchnęła Daisy.
Dean poruszył się niespokojnie.
– Czy nie widzisz jakiegoś związku między pierścieniem i tą smugą? Mogły to być naładowane cząstki pyłu wyrzucone w górę przez ten pierścień… Błyski zaś to wyładowania elektryczne…
– Nikt poza tobą nie widział błysków – sprostował Hans.
– Widziała Zoe, na płaskowyżu w sektorze K-14… – zauważyła nieśmiało Daisy.
– Myślisz, że to było to samo? – zastanawiała się Mary.
– Wszyscy troje widzieliście jednak smugę… – nie ustępował Dean. – Zresztą Wład ma nawet zapis z pantoskopu… To nie było złudzenie!
– Myślę jednak, że ten pierścień… – rozpoczęła Mary.
– Co to? – przerwała Daisy.
Wszystkie głowy zwróciły się ku drzwiom gabinetu lekarskiego, zza których dochodził teraz wyraźny, jękliwy dźwięk.
W rozwartych drzwiach ukazała się blada, zmieniona twarz Włada.
– Co się stało?
Ruchem ręki wskazał bez słowa na tablicę kierowniczą medautomatu, skąd wydobywał się ów jęczący dźwięk.
Ponad rzędem oscylografów migotała ostrzegawczo pomarańczowa lampka.
– Co oznacza ta lampka? – zapytał Hans.
– Automat sygnalizuje, że jest bezsilny. Lada moment nastąpi szok. Mary i Wład zaczęli gorączkowo przeglądać taśmę z instrukcjami. Upłynęła dłuższa chwila. Na czole Mary ukazały się krople potu.
– Nie wiem… Nie wiem zupełnie…
– Chyba tylko to – Wład wskazał palcem szereg cyfr.
– A jeśli?…
– Nie mamy wyjścia. Tu każda chwila może znaczyć^ wiele. Jeśli nastąpi wstrząs i wdadzą się komplikacje, nie damy sobie rady. Musimy zyskać na czasie, aby wysłać dane na Sel. Kora, Will i Zoja muszą postawić diagnozę i przekazać nam właściwy program. Trzeba teraz zastosować hipotermię.
Podszedł do pulpitu sterowniczego i podyktował cyfrowe rozkazy. Mary sprawdziła zgodność z instrukcją i po chwili na pulpicie zapaliły się dwa żółte światełka.
Wszyscy pięcioro patrzyli teraz z napięciem na pomarańczową lampkę, która z wolna zaczęła przygasać. Również alarmowy sygnał ucichł, aż wreszcie umilkł całkowicie.
Mary otarła wierzchem dłoni pot z czoła.
Po trzech godzinach od wysłania danych nadeszła z Sel odpowiedź. Wład miał wyruszyć niezwłocznie Bolidem w drogę do centralnej bazy.
– Myślę, że będziesz mógł wystartować za dwie godziny – powiedział Hans wysłuchawszy komunikatu. – W ciągu godziny powinniśmy załadować wszystko co trzeba na prom i odlecieć. Potem poczekasz tylko, aż wylądujemy, i możesz ruszyć…
– Pierścień pozostanie na orbicie?
– Oczywiście. Trzeba tylko ściągnąć w jego pobliże któreś z laboratoriów orbitalnych. Będziemy go badać zdalnie z bazy na Nokcie. Rzecz jasna, że z analizami chemicznymi i prześwietleniami poczekamy do twego powrotu.
– Za dwa tygodnie powinienem tu już być. Zostawię tylko Zoe i wracam. Będziemy zresztą w kontakcie radiowym. O co ci chodzi. Mary? – Wład zwrócił się nagle do kierowniczki zespołu, która, zwykle spokojna i opanowana, teraz przysłuchiwała się rozmowie ze wzrastającym rozdrażnieniem.
– Wszystko to nie tak! – odparła krótko.
– Co „nie tak”? – zdziwił się Hans.
– Wracamy na Sel wszyscy!
– Boisz się, że bez statku-bazy… ^
– Nie o to chodzi – przerwała mu w pół zdania. – Na razie koniec z badaniami Nokty. Dean i Daisy polecą zaraz promem. Przywiozą wszystkie materiały i zebrane próbki. Ty, Wład, z Hansem zastanowicie się, jak i gdzie załadować pierścień. Przecież go tu nie zostawimy.
Hans patrzył z osłupieniem na żonę.
– Nic nie rozumiem – wyjąkał wreszcie. – Dlaczego?! Co za pomysł przerywać badania?!
– Decyzji nie zmienię!
– Co za dyktatorskie metody… – próbował zakpić Wład.
– Chcesz głosowania? – zapytała zaczepnie. – Dobrze! Ale nie teraz! Hans nigdy jeszcze nie widział Mary w takim stanie.
– Ale to zbyt ważna decyzja, aby ją podejmować bez dyskusji… – usiłował występować w roli mediatora.
– Dobrze. Będziemy dyskutować. Ale dopiero w drodze. Teraz czasu jest zbyt mało. Jeśli się okaże, że nie miałam racji, możecie wrócić za dwa tygodnie i kontynuować badania.
– Powiedz chociaż, o co chodzi. Dlaczego ta nagła zmiana?
– Rzeczywiście… zmiana. Czy nie rozumiecie, że nic tu po nas? Ze Zoe miała rację? Tracimy tylko czas.
– Ależ przecież dopiero zaczęliśmy ostrzeliwanie. Mieliśmy rozpocząć sondaż iglicowy i pobór próbek z wnętrza planety…
– Właśnie! Ostrzeliwanie i sondaż iglicowy.' Czy nie poczynamy sobie zbyt brutalnie?
– Nie rozumiem… Przecież to martwa, pustynna planeta!
– Jesteście tego pewni?
– Myślisz o pierścieniu… To tylko ślad odwiedzin…
– A błyski? Zresztą powiedziałam: podyskutujemy później.
– A co ty o tym sądzisz, Dean?
Astronom siedział w fotelu milczący, z ponurą miną. Zagadnięty przez Włada, spojrzał na niego niepewnie.
– Zgadzam się z Mary – powiedział z determinacją.
– A ty? – Wlad zwrócił się do Daisy. Rozłożyła bezradnie ręce.
– Chyba Zoe miała rację…
– Przewiezienie pierścienia we wnętrzu statku połączone jest z poważnym ryzykiem. – Hans sięgnął do innego argumentu. – A holowanie jest niemożliwe z uwagi na strumień gazów…
– Transportowany był już promem w ołowianej osłonie… – zauważył Dean. —
– Właśnie! – podchwyciła Mary. – Myślę, że twoje obawy są przesadne. Trzeba zresztą zaryzykować. To zbyt cenne znalezisko, aby je zostawić…
– Zoe by nam nie darowała – dorzuciła Daisy.
– Można umieścić ten nieszczęsny pierścień Nibelungów w wyrzutni pocisków i w razie jakiegoś niepokojącego wzrostu reakcji łańcuchowej, po prostu odstrzelić poza statek… – podsunął pojednawczo Wład.
Hans spojrzał na niego z uwagą.
– Powiedziałeś: pierścień Nibelungów… Czyżbyś też, jak Mary, przypuszczał…
– Nie, nie! – zaprzeczył fizyk pośpiesznie. – Pomyślałem tylko, że to rzeczywiście niezwykły skarb, tak cenny, że warto ryzykować… – urwał, kierując wzrok na drzwi kabiny medycznej.
ZWID
Zoe otworzyła jeszcze szerzej oczy, ale otaczająca ją ciemność nie ustępowała. Może pyły zasypały hełm? Próbowała unieść dłoń, aby je odgarnąć, lecz ręka opadła z powrotem, ciężka jak ołów. W tym momencie pod palcami wyczuła miękką tkaninę posłania. Wytężyła słuch. Nie miała już wątpliwości: to, co przed chwilą brała za szum, było szmerem przyciszonej rozmowy. A więc już nie leży sama, bezsilna, wśród lodowatej pustyni. Więc odnaleźli ją! Łzy zaczęły spływać po twarzy Zoe.
Wolno, z ogromnym wysiłkiem przesuwała dłoń po tkaninie. Każde dotknięcie włochatej powierzchni pledu napełniało ją rozrzewnieniem i radością.
– Zoe! – rozległ się nad nią dobrze znany głos,
– Mamo… – wyszeptała z trudem usiłując unieść głowę.
Poczuła delikatny uścisk ciepłej ręki, a potem serdeczny pocałunek w czoło.
Chwyciła palcami dłoń Ingrid i głaskała ją delikatnie, z czułością.
– Mamo… – zaczęła po chwili. – Dlaczego tu tak ciemno?
Odpowiedziała jej jakaś dziwna, przejmująca cisza.
– Przyćmiłyśmy światło, aby cię nie raziło w oczy… – rozległ się głos Zoi Makarowej.
– Ależ ja nic nie widzę!
Przez moment panowało milczenie.
– Nie przejmuj się – powiedziała lekarka. – To minie. Wkrótce powinno minąć…
– Musisz być cierpliwa – dorzuciła Ingrid. Zoe poczuła na wargach dotknięcie szklanki. Przełknęła z trudem parę kropli słodkawego płynu.
– Kiedy będę widzieć? Powiedzcie prawdę!
– Sądzę, że za kilka dni. Czy nie zauważyłaś jakichś zaburzeń wzrokowych przed… – lekarka zawahała się – przed utratą przytomności? – Bała się użyć określenia „śmierć kliniczna”, aby nie wywołać przykrych skojarzeń u chorej. Ale Zoe myślała w tej chwili o czymś innym.
– Czy znaleźliście pierścień? – wyszeptała gorączkowo.
– Tak. Oczywiście – potwierdziła Ingrid… – To rewelacyjne znalezisko. Pierścień Nibelungów!
Zoe uśmiechnęła się blado.
– Pierścień Nibelungów… – powtórzyła cicho. – Czy mogę go zobaczyć? – zapytała po chwili. – To znaczy: czy możecie go tu przynieść? – poprawiła się. – Chciałabym go chociaż dotknąć.
– Musisz być cierpliwa. W tej chwili Nym z Władem przeprowadzają badania…
– I co?
– Na razie domyślamy się tylko, że jest to jakiś złożony układ cybernetyczny, w którym procesy samosterowania, a może nawet samoorganizacji przebiegają przede wszystkim na poziomie nuklearnym.
Wyraz niepewności pojawił się na twarzy Zoe.
– Mówiłaś, że Nym… Gdzie ja właściwie jestem?
– Na Sel. Przywieźli cię dwa dni temu.
– Mary została na Nokcie?
– Nie. Badania przerwaliśmy. Wszyscy z waszej grupy są tu, w bazie.
– Przerwaliśmy… A więc tak… jak chciałam…
– Chciałaś, aby przerwano badania? – zdziwiła się Ingrid. – Dlaczego? Zoe poruszyła się niespokojnie.
– To nie można tak… Te pociski… Sondy głębinowe… Nie wolno… Nie rozumiesz, mamo? Tam mogą być Oni…
– Oni?
– Skąd wiemy, jak oni wyglądają? Może nie potrafimy ich dostrzec? Mamo! Ja widziałam… Naprawdę widziałam błyski… – wypieki pojawiły się na twarzy dziewczyny.
Ingrid chciała coś powiedzieć, ale Zoja dała jej znak ręką, aby nie przedłużała rozmowy. Rosnące podniecenie mogło źle wpłynąć na chorą.
– Nie przejmuj się niczym – powiedziała lekarka łagodnie. – Badania na Nokcie zostały zawieszone. Jak poczujesz się lepiej, opowiesz nam o wszystkich swoich wątpliwościach. Teraz staraj się o tym nie myśleć. Przede wszystkim musisz jak najprędzej wrócić do zdrowia.
Zoe kiwnęła potakująco głową.
– Tak, tak… Muszę być zdrowa! Tak chciałabym widzieć i chodzić… Co z moją nogą?
– Will przygotowuje program regeneracyjny… Wszystko będzie dobrze.
– Kiedy będę mogła chodzić?
– Tak ci się śpieszy? – zaśmiała się trochę sztucznie Ingrid.
– Musisz być cierpliwa – dorzuciła Zoja. – Myślę, że za parę miesięcy będziesz spacerować po Temie.
– Po,Temie? Czy ojciec już rozpoczął badania?
– Jeszcze nie. Ale już niedługo… Allan nie może się doczekać. Kazał ci powiedzieć, że pierwszy kwiat, jaki zerwie na Temie, jeśli oczywiście rosną tam kwiaty, zachowa dla ciebie!
Zoe uśmiechnęła się, potem nagle spoważniała.
– Powiedz mu… że… że… nie powinien… że niech niczego nie zrywa… nie niszczy…
– Ależ dziecko – Ingrid ujęła córkę za rękę – Allan jako botanik…
– Nie… nie… – przerwała gwałtownie – Nie wolno! Bo może Oni… – zacisnęła kurczowo palce na dłoni matki. Ingrid przesłała rozpaczliwe spojrzenie Zoi.
– Obiecałaś mi – podjęła lekarka – że nie będziesz się niczym przejmować. Na pewno znajdzie się sposób, aby wilk były syty i owca cała – dorzuciła siląc się na dowcip. Jednocześnie sięgnęła do przycisku usypiacza.
– Poproście ojca, aby tu przyszedł… – wyszeptała chora. – Niech zakaże Alowi… Niech mu powie… Że Oni… Oni… – przymknęła powieki. „Oddech jej stał się równy, miarowy.
– Zasnęła – stwierdziła lekarka wstając.
Ingrid patrzyła na córkę i czuła, jak łzy cisną się jej do oczu.
Kalina wsunął dłonie w rękawice manipulatora i pochyliwszy się, oparł obie ręce na błyszczącej srebrzyście obręcz}. Czuł pod palcami chłodną, gładką, jakby wypolerowaną powierzchnię.
– Ustaw go w płaszczyźnie prostopadłej do stołu! – rozkazał Engelstern unosząc głowę znad pulpitu zdalnego sterowania przyrządami laboratoryjnymi.
Wład uchwycił mocniej pierścień i podniósł go w górę. Wydawał się tak lekki, jakby cienką, plastikową powłokę wypełniał gaz nośny. Ilekroć manipulował pierścieniem, zawsze odczuwał takie wrażenie, chociaż zdawał sobie przecież sprawę, że to tylko przejaw słabego grawitacyjnego pola księżyca Urpy. Co prawda tu, w kabinie manipulacyjnej, we wnętrzu Astrobolidu, sztuczne ciążenie zbliżone było do ziemskiego, jednak oddalone stąd siedem kilometrów rzeczywiste laboratorium, w którym umieszczono pierścień, działało w naturalnych warunkach na powierzchni Selu.
– Teraz obracaj torus, jakby to była antena kierunkowa. Wolniej! Jeszcze wolniej! – komenderował Nym, śledząc wskazania przyrządów.
Szmer rozsuwanych drzwi zakłócił chwilową ciszę. Wład spojrzał niechętnie, ale stwierdziwszy, że to Zina, skinął jej głową na powitanie, wskazując wzrokiem miejsce pod ścianą.
– Może przeszkadzam… – rozpoczęła Zina niepewnie.
– Już przeszkodziłaś! – burknął od pulpitu Nym. – Wład! Możesz położyć! Robimy przerwę.
Zina przesłała mu chłodne spojrzenie.
– Nie jesteś zbyt gościnny…
– Przeciwnie. Przerywam pracę, aby przyjąć gościa. Słucham uprzejmie!
– Zoe prosiła, abym zdała jej dokładną relację z waszych badań.
– Jak się dziś czuje?
– Wygląda świetnie. Rozpoczęła dziś nową serię ćwiczeń gimnastycznych. Regeneracja stopy przebiega niezwykle szybko…
– A wzrok?
– Na razie bez zmian. Ale wierzy, że będzie widziała. I bardzo interesuje się pierścieniem. Jak wam idzie? Macie coś nowego?
– Nic szczególnego…
– Na bodźce chemiczne i mechaniczne nie reaguje. Również otoczenie gazowe o różnym składzie i ciśnieniu, podgrzewanie i oziębianie nie wywiera żadnego dostrzegalnego wpływu na zmiany w natężeniu promieniowania-korpuskularnego i elektromagnetycznego – pośpieszył z wyjaśnieniem Wład. – Nie widać żadnych prawidłowości, mimo iż emisja rejestrowana jest w sposób ciągły już od przeszło sześćdziesięciu godzin i wyniki pomiarów są na bieżąco przekazywane analizatorowi.
– A teraz co robicie?
– Próbujemy oddziaływać promieniowaniem elektromagnetycznym różnych częstotliwości. Na razie też bez rezultatu.
Zina podeszła bliżej holowizyjnego obrazu i w zamyśleniu wodziła dłonią poprzez pierścień, jakby chciała go pochwycić.
– Gzy emisja elektromagnetyczna ma postać widmową, czy też są to fale o wąskim zakresie częstotliwości? – zapytała po chwili.
– Na razie próbujemy kolejno różnych częstotliwości, działając wiązką monochromatyczną.
– A emisja radiowa pierścienia jest również monochromatyczna?
– Nie. To jest z reguły widmo, od fal submilimetrowych do wielokilometrowych. Rozkład energetyczny zmienia się jednak nieustannie…
– A jakbyście tak spróbowali… – Zina urwała i spojrzała na Nyma, przysłuchującego się z chmurną miną rozmowie. – Przepraszam, że się wtrącam, ale.-..
– Myślisz, że lepiej byłoby stosować emisję widmową? – podchwycił Wład. – Będziemy to robić, jeśli nie da efektów działanie wiązką monochromatyczną. Ale to żmudna robota. Kombinacji może być nieskończenie wiele… Jaki zastosować rozkład energetyczny, jak go zmieniać? Bo przecież i to może być ważne…
– Macie wzorzec!
Wład spojrzał na Zinę niepewnie.
– Wzorzec?
– To niegłupi pomysł! – powiedział nagle Nym i usiadł na powrót przy pulpicie. – Niegłupi… – kiwnął głową, nie wiadomo czy na znak uznania dla Ziny, czy po prostu wtórując swym myślom.
– Ale ze mnie… – westchnął Wład. – To jasne! Można przecież powtarzać to, co on nadaje… Nym zaczął manipulować przyciskami i pokrętłami.
– Ustaw pierścień pionowo!
Wład wykonał polecenie. Zina stanęła za plecami Nyma, aby śledzić wraz z nim wskazania przyrządów.
Upłynęło kilka minut w zupełnej ciszy. Wład zaczął się coraz bardziej niecierpliwić.
– No i co?
– Nic. Nadal nieregularne zmiany w natężeniu promieniowania korpusku-larnego i rozkładzie energetycznym widma elektromagnetycznego.” Temperatura bez zmian…
– No, a to? – zapytała Zina, wskazując na jeden z ekranów.
– Zanik emisji cząstek alfa i beta występuje dość często – wyjaśnił Nym. – O! Znowu wzrasta!
– Właściwie czego oczekujemy? Jakiej reakcji? Może on reaguje, a my bierzemy to za przypadkowe zmiany w emisji, bo nie wiemy, co jest prawidłowością, a co nie?
Engelstern uśmiechnął się ironicznie.
– Masz zupełną rację. Ale to tym ostrzej godzi w twoją metodę… Jeśli działamy wybranymi przez nas bodźcami – możemy mieć chociaż nadzieję, iż powtarzając je wykryjemy jakieś prawidłowości w reakcjach. Gdy wzorcem jest ciąg zmian, które wydają nam się lub są rzeczywiście przypadkowe, jak możemy wykryć jakąś prawidłowość?
– Chyba… masz rację – powiedziała Zina z żalem. – To nie ma sensu…
– Przerywamy? – zapytał Wład.
– Poczekaj. Jeszcze trochę… Może statystycznie da się coś wykryć. Chociaż… mówiąc szczerze… – nie dokończył Nym.
– Czy… Czy coś nowego? – zainteresowała się Zina.
– Emisja promieniowania elektromagnetycznego zanikła na wszystkich zakresach. Tego chyba jeszcze nie było? – Nym zwrócił się do Włada.
– Nie było! Przez całe dziesięć dni lotu z Nokty na Sel, a później tu, w laboratorium, utrzymywała się, chociaż bardzo słaba i na niektórych tylko zakresach. Jedynie korpuskularne…
– Czyżby jednak? – głos Ziny drżał z podniecenia. – Spójrz tu, Nym! Promieniowanie alfa zanikło również! Za to beta wzrasta. Jak szybko!… Krótką chwilę ciszy, pełną napięcia, przerwał raptownie okrzyk Włada:
– Uwaga!!! Pierścień!!!
Ujrzeli, jak srebrzysty torus wymknął się z rąk Włada i mętniejąc zaczął pęcznieć niczym balon napełniany gwałtownie gazem. Wład usiłował go pochwycić, ale palce manipulatora grzęzły w miękkiej powłoce, która rozpływała się, przeobrażając w obłok szarej mgły. Szybko wypełnił on obszar holowi-zyjnej ekspozycji i zgęstniał, przysłaniając stół laboratoryjny i dłonie rękawic manipulacyjnych.
Nagły błysk światła. Nie ma już ani obłoku mgły, ani stołu laboratoryjnego. W pustej przestrzeni pozostały tylko, nie przysłonięte już holowizyjnym obrazem, rękawice manipulacyjne na rękach Włada.
– Łączność zerwana!
Nym przebiegł wzrokiem po ekranach wskaźnikowych.
– Radiometry działają nadal. Ciśnienie i temperatura… w porządku. Nie mamy tylko łączności optycznej. A jak manipulator? Palce Włada obmacywały niewidzialną płaszczyznę.
– W porządku… Dotykam teraz blatu stołu…
– A pierścień?
Wład pochylił się do przodu i wyciągniętymi rękami wodził w przestrzeni.
– Nie ma go… To dziwne…
– Może… to nie było złudzenie? – wtrąciła Zina.
– Ciśnienie i temperatura bez zmian! – stwierdził Nym pochylając się nad pulpitem. – Gdyby materia pierścienia przeszła w stan gazowy, ciśnienie powinno wzrosnąć co najmniej o piętnaście procent. A tymczasem utrzymuje się nadal jak poprzednio: jedna piąta atmosfery.