Текст книги "Proxima"
Автор книги: Krzysztof Boruń
Соавторы: Andrzej Trepka
Жанр:
Научная фантастика
сообщить о нарушении
Текущая страница: 21 (всего у книги 30 страниц)
– Dziękuję. Wyłączam się! Twarz zoologa zniknęła z ekranu.
– Dziewiętnasta minuta – oznajmiła Zoe. Daisy podeszła do pulpitu.
– Długo jeszcze?
– Wszystkie poprzednie zakłócenia trwały ponad 25 minut.
– Co sądzisz o tych rozbieżnościach w namiarach? To nie mogą być tylko błędy.
– Ciszej! Znów zaczynają się trzaski!
Zoe wzmocniła odbiór i Daisy usłyszała narastające dudnienie, podobne do rytmicznych uderzeń pięścią w metalowe drzwi.
– Więc Dean i Wład twierdzą, że to neutrino z Tolimana B? – Nym zapytał w taki sposób, jakby podejrzewał, że się przesłyszał.
– Z Tolimana B – potwierdziła Zoe. – Przez ponad dziesięć minut liczba zarejestrowanych cząstek wzrosła ponad tysiąc razy. Powiedz, co to znaczy? I jak to pasuje do twojej hipotezy? A przede wszystkim siadaj, bo nie lubię, jak ktoś kręci się po sali. —
– Wzmożona emisja oznacza gwałtowne nasilenie się reakcji jądrowych we wnętrzu gwiazdy…
– To wiemy – przerwała mu Daisy, sadowiąc astrofizyka w miejscu wskazanym przez niewidomą. – Chodzi nam o co innego. Przecież neutrino nie może powodować zakłóceń radiowych.
– Nie może. Oddziaływanie neutrino na materię jest tak słabe, że jego strumienie przenikają niemal bez przeszkód przez wnętrza gwiazd i planet. Detektor Kawabaty, który utorował drogę współczesnej astronomii neutri-nowej, działa na zasadzie wzbudzenia przez te cząstki tachiopola o ujemnej masie spoczynkowej, czego nasza przyroda samorzutnie nie jest w stanie stworzyć. Jeśli więc wzmożona emisja tego promieniowania skorelowana jest z zakłóceniami radiowymi, można to tłumaczyć albo wspólną przyczyną obu zjawisk…
– To znaczy?
– Powiedzmy, jednoczesną emisją promieniowania radiowego powodującego zakłócenia.
– Takiej emisji Dean i Wład nie zaobserwowali – zaoponowała Zoe. – Skąd zresztą ten wzrost jonizacji powietrza w pobliżu kilku stanowisk na Temie? Czy krótkofalowe promieniowanie radiowe mogło wywołać takie zjawisko?
– Raczej nie. Pozostaje więc druga możliwość: neutrino jest tylko nośnikiem sygnałów przekazywanych komuś działającemu w Układzie Proximy. I ten ktoś jest właśnie źródłem zakłóceń radiowych, jonizacji i odziaływań biologicznych.
– Tych „ktosiów” musi być chyba ograniczona liczba, bo przecież tylko część stanowisk zarejestrowało odchylenie od normy – wtrąciła Daisy.
– Otóż to. Co więcej, tłumaczy to również, dlaczego tak sprzeczne były wyniki lokalizacji źródła.
– Myślisz, że owo źródło to właśnie ONI? – zapytała Zoe, unosząc głowę znad wykresów rozłożonych na stole.
– W czasie następnej obserwacji spróbujmy ich odnaleźć i dokonać zdjęć w różnych zakresach promieniowania.
– A więc wstępujesz do naszego zespołu! To dopiero ucieszy się Zina.
– Muszę w pełni sprawdzić swoją hipotezę.
– To już chyba nie jest hipoteza?
– Nie wiem. Stajemy wobec nowych zagadek, a więc rodzą się i nowe hipotezy.
– O czym myślisz?
– Toliman nie jest gwiazdą zmienną. Co się tam dzieje w jego wnętrzu i z jakiej przyczyny? A może nie tylko we wnętrzu. Neutrino biegnie stamtąd blisko 55 dni. Połowa tego czasu to właśnie cykl zakłóceń…
Przez chwilę panowała cisza. Słychać było tylko rytmiczne dzwonienie. To Zoe w zamyśleniu uderzała końcem trzymanego w palcach pisaka w stojącą na biurku szklankę.
Naraz odwróciła głowę, kierując obiektyw na Nyma.
– Wpadł mi do głowy nieco dziwaczny pomysł – rozpoczęła z wahaniem. – Może będziesz się śmiał ze mnie, bo tu chodzi o „kocią muzykę”.
Nym spojrzał na nią z niekłamanym zaciekawieniem.
Zanim jednak Zoe zdążyła wyjaśnić, co ma na myśli, rozległ się sygnał i na ścianie ukazała się twarz Rity.
– Przyjdźcie zaraz do centrali! Musimy się naradzić nad sytuacją. Sejsmografy na Urpie zanotowały znów trzęsienie ziemi. Właśnie tam, w okolicach bazy.
Nym bez słowa ruszył ku drzwiom, za nim Daisy.
W centrali radiotelewizyjnej na ekranie widoczna była zaczerwieniona od płaczu twarz Ziny.
– Nie wiemy już sami, co robić!… – odezwała się spostrzegłszy przybyłych. – Przed godziną wróciła trzecia sonda z aparaturą nadawczo-odbiorczą. Niestety, taśmy są czyste.
– Kiedy wysłaliście tę sondę? – Nym z trudem usiłował zachować spokój.
– Dziewiętnastego. Przebywała blisko dziewięć dni pod ziemią. Nastawiona była na głębokość przeszło dziesięciu kilometrów.
– Już 20 dni… – westchnęła Daisy. – Notatki Suzy z ostatniej iglicy wysłanej ze statku miały datę 9 kwietnia, a dziś jest już 28.
– Ognisko to samo? – spytał Nym.
– Niestety…
– Kiedy przylatuje Mary?
– Pojutrze rano. Przed chwilą nadałam jednak depeszę z prośbą, aby ze względu na sytuację przyśpieszyła swój przylot.
– Istotnie, sytuacja jest groźna, a środki bardzo ograniczone. Zęby choć udało się zlokalizować miejsce, gdzie znajduje się Dżdżownica.
– Ostatecznie w razie uszkodzenia statku można rozpocząć drążenie szybu ratunkowego.
– A jeśli statek uległ zagładzie? Jeśli przesuwające się w czasie trzęsienia ziemi warstwy skalne rozerwały Dżdżownicę? Zapanowało milczenie.
10 kwietnia sejsmografy w bazie na Urpie zarejestrowały płytkie trzęsienie ziemi. Tak się jakoś złożyło, że wcale nie zwrócono na nie uwagi. Jaro był w tym czasie na Sel, a Zina robiła z powietrza prześwietlające zdjęcia bazaltowej płyty. 11 kwietnia wyszła na powierzchnię ostatnia iglica wysłana z Dżdżownicy. Igor i Suzy donosili pod datą 9 kwietnia, że znajdują się na głębokości 8 kilometrów, w pobliżu większych zbiorników płynnej magmy. Następny meldunek miał nadejść trzynastego, ale jedno– czy dwudniowe spóźnienia zdarzały się dość często, więc brak meldunków nie wydawał się czymś groźnym. Po sześciu dniach zaczęto się niepokoić. Zina połączyła się z Mary, która przebywała na Temie. Uczona pocieszyła ją, że żyły magmowe mogą znacznie opóźnić powrót sond, poleciła jednak przestudiować sejsmogramy. Okazało się, że słabe trzęsienie ziemi zarejestrowano 18 kwietnia. Dalsze badania taśm wykazały, że również 10 kwietnia nastąpił poważny wstrząs, a słabsze powtarzały się przez kilka dni.
Natychmiast wysłano cztery specjalne sondy w okolice, gdzie w dniu 9 kwietnia przebywała Dżdżownica. Sondy te zaopatrzone były w urządzenia odbiorczo-nadawcze do automatycznego nawiązania łączności ze statkiem. Nadajnik nieustannie wysyłał wezwania radiowe i ultradźwiękowe, które powinna odebrać załoga statku, jeżeli znajdował się on w niedużej odległości od sondy. Odbiornik mógł zarejestrować na taśmie odpowiedź. Gdyby sondy nie odebrały sygnałów w ciągu pięciu dni od osiągnięcia wyznaczonej głębokości, same miały wrócić na powierzchnię.
Minęło znów kilka dni pełnych niepokoju. Igor i Suzy nie dawali znaku życia. Na wszystkie sposoby usiłowano sobie tłumaczyć przyczynę milczenia. Brak dalszych sond z Dżdżownicy dawał zarazem pewnego rodzaju gwarancję, że statek nie jest zniszczony. W razie katastrofy bowiem specjalne urządzenia wysyłały automatycznie trzy tak zwane sondy alarmowe. Raczej należało przypuszczać, jak sądziła Mary, że statek w wyniku trzęsienia ziemi znalazł się w niebezpiecznym położeniu i dopóki nie wygasną wstrząsy, Igor obawia się wysyłania sond.
Jednak minął drugi tydzień, a statek podziemny milczał. Wreszcie 27 kwietnia wyszły na powierzchnię dwie iglice, a 28 trzecia z aparatem nadawczo-od-biorczym, i okazało się, że nie można nawiązać łączności ani drogą radiową, ani też ultradźwiękową. Czyżby statek znajdował się daleko poza terenem objętym trzęsieniem ziemi? Dlaczego wobec tego nie wysyła sond? Jeśli zaś znajduje się jeszcze w rejonie objętym bezpośrednio wstrząsami, to czyżby miał uszkodzone aparaty nadawczo-odbiorcze? Może w tej chwili Igor i Suzy, śmiertelnie zagrożeni, bezskutecznie oczekują pomocy?
– Czy wysłałaś dalsze iglice? – przerwała milczenie Zoe. – Może trzeba zbadać większy teren?
– Już nie wiemy sami, co robić – rozległ się głos Brabca, który pojawił się na ekranie obok Ziny. – A jeśli nasze sondy wywołują te wstrząsy? Mary ma przylecieć dopiero 30 kwietnia, aby przejrzeć części Dżdżownicy II przed ich transportem z Sel na Temę. Trzeba by…
– Uwaga, sygnał! – zawołała Daisy wskazując na czerwoną lampkę, która zapłonęła nagle nad jednym z pulpitów centrali.
– To z Temy!
Rita pośpiesznie włączyła drugi ekran. Ukazała się na nim twarz Mary.
– Przed chwilą otrzymałam waszą depeszę – rozległ się głos uczonej. – Istotnie, sprawa wygląda poważniej, niż sądziłam. Wylatuję za pół godziny. Powinnam być u was nad ranem. Niech Jaro rozpocznie wysyłkę części Dżdżownicy II, ale nie na Temę, lecz na Urpę. Natychmiast przystąpcie do montażu. Trzeba będzie rozpocząć systematyczne poszukiwania. Boję się, że ulegli jakiemuś poważniejszemu wypadkowi.
OSTATNIA SONDA
Dokładna analiza sejsmogramów wskazywała, że ognisko wstrząsów znajduje się nie dalej niż w odległości kilometra od miejsca, z którego wysłana była ostatnia sonda Dżdżownicy. Po przybyciu na Urpę Mary natychmiast przystąpiła do montażu i wysłania specjalnych trzech sond automatów poszukiwawczych, których zadaniem było dotarcie do zaginionego statku. Każdą z tych sond zaopatrzono w specjalne fotoelektryczne „oczy”, automaty kierownicze zaś trzymały tę podziemną „torpedę” na kursie wyznaczonym śladem pokruszonych skał, pozostawionych przez sondę wysłaną ze statku 9 kwietnia. W ten sposób sonda poszukiwawcza powinna dotrzeć do szlaku, którym posuwała się Dżdżownica, a następnie podążyć jej śladem. Po zetknięciu się z powierzchnią statku sonda miała zmienić położenie i skierować się pionowo w górę, wyznaczając w ten sposób miejsce przypuszczalnej katastrofy.
Minął jednak tydzień, a żadna z trzech sond nie powróciła na powierzchnię, mimo iż nastawione były na maksymalną prędkość. Wyjaśnienie mogło być tylko jedno: ślad urywał się w jakimś zbiorniku płynnej magmy. Żyła magmowa mogła być niezbyt gruba i istniało prawdopodobieństwo odnalezienia dalszej drogi, tu jednak automat już nie wystarczał. Co prawda, można było wyprodukować bardziej uniwersalny przyrząd, a nawet rozpocząć budowę specjalnej linii przesyłowej do kierowania sondą, ale odwlekłoby to poszukiwania o parę tygodni, co uznano za zbyt ryzykowne. Mary liczyła się zresztą od początku z koniecznością wysłania na pomoc drugiego statku podziemnego, nawet gdyby sondy odnalazły miejsce katastrofy. Wszak budowa szybu ratowniczego na głębokość 8—10 kilometrów zajęłaby kilkakrotnie więcej czasu niż wysłanie nowej Dżdżownicy. Dlatego polecono Brabcowi, by zgromadził na Urpie elementy Dżdżownicy II, przygotowane do wysyłki na Temę, i natychmiast przystąpiono do montowania statku podziemnego.
Tydzień oczekiwania na powrót trzech automatów poszukiwawczych nie był więc bynajmniej stracony dla akcji ratowniczej. Obawa o życie Igora i Suzy ustokrotniała siły Jarosława, Ziny i Mary. Zażywając zwiększone dawki hiperolu, pracowali dzień i noc w hali montażowej. Drugiego maja przylecieli na Urpę Nym, Wiktor i Wład – ten ostatni wprost z wyprawy, w czasie której dokonano odkrycia wzmożonej emisji neutrino. Następnego dnia przybyli z Temy Heng i Ast.
Tempo budowy Dżdżownicy II wzmogło się teraz jeszcze bardziej. Podczas gdy pierwszy statek podziemny budowany był blisko dwa miesiące; drugi rósł dosłownie w oczach z dnia na dzień, z godziny na godzinę.
8 maja pod wieczór statek czekał gotowy do drogi. Wszyscy byli wyczerpani do ostatnich granic, ale nikt nie dopuszczał nawet myśli o zwłoce w rozpoczęciu dalszych poszukiwań.
– Jaro i Wiktor skierują statek tam, gdzie wyszła ostatnia sonda z datą 9 kwietnia – mówiła Mary, gdy zebrali się na krótką naradę. – Przy maksymalnej prędkości na powierzchni przebędzie te 22 kilometry w ciągu godziny. Ja się w tym czasie prześpię, aby trochę wypocząć przed drogą, i przyjadę saniami.
– Czy naprawdę chcesz sama opuścić się pod ziemię? – wtrąciła Ast z niepokojem. Mary spojrzała z powagą wtoczy córki.
– Tak będzie najlepiej – powiedziała wymijająco, ale wszyscy zrozumieli, co ma na myśli.
– Dlaczego jednak ty? – odezwał się Wład. – Jesteś najbardziej przemęczona z nas wszystkich. Słaniasz się po prostu z wyczerpania. Ja na przykład w tej chwili nie odczuwam zupełnie zmęczenia.
– Widać to po tobie – Nym patrzył w podkrążone oczy i ziemistą twarz Włada. – Ja spałem dziś dwie godziny…
– Kiedy? Cały czas widziałem cię w hali.
– Najlepiej będzie, jeśli ja… – rozpoczął Wiktor, ale Nam przerwał:
– Nie zapominaj o Ricie.
– Nic mi się nie stanie.
– Ale niebezpieczeństwo istnieje. Teraz, gdy Rita spodziewa się dziecka, nie ma sensu, aby niepokoiła się o ciebie.
– Właściwie nie Mary, nie Nym ani Wik, ale ja! – Zina podniosła się z fotela. – Tam jest mój ojciec. Chyba wszyscy rozumiecie… Zresztą przemawia za tym również to, że ja znam konstrukcję i obsługę Dżdżownicy niewątpliwie lepiej od Mary.
– Ty nie pojedziesz! – Brabec gwałtownie schwycił Zinę za rękę.
– Myślę, że ja, jako geolog… – rozpoczął Heng, lecz Jaro nie dał mu dokończyć.
– W rachubę wchodzę tylko ja. Ast i Heng nie kierowali nigdy statkiem podziemnym. Nym chyba też nie… Wiktor odpada, to jasne, Mary, Zina i Wład ledwo trzymają się na nogach. Wobec tego nie ma co dyskutować…
– Tak – odezwała się Mary kategorycznym tonem. – Nie ma co dyskutować. Szkoda czasu. Tu nie jest ważne, kto więcej czy mniej zmęczony. Decyduje tylko jedno: trzeba jak najszybciej dotrzeć do Igora i Suzy, a przy tym zachować maksymalną ostrożność. Nie zapominajcie, że chodzi tu o obszar sejsmiczny. Ponadto bardzo możliwe, że trzeba będzie szukać śladów w żyłach płynnej magmy. Nikt z was nie ma przygotowania do tego rodzaju poszukiwań. Istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że nie tylko nie wyszlibyście żywi z tej wyprawy, ale ginąc wraz z Dżdżownicą II przekreślilibyście szansę uratowania Igora i Suzy.
W ciszy, jaka zaległa po tych słowach, słychać było tylko dalekie tykanie jakiejś nie wyłączonej maszyny w hali montażowej.
– Ja jednak z tobą pojadę – odezwał się Wład. – Pozwól mi… Mary pokręciła przecząco głową.
– Powiedziałam już, że to nie ma sensu. Idę się przespać. Wstała z fotela. – Ast – zwróciła, się do córki. – Sprawdź zapasy wody i skondensowanej żywności. Za godzinę będę na stanowisku.
Szmer rozsuwanych drzwi poderwał Zinę z miejsca. Nie zauważyła sama, kiedy zasnęła przy pulpicie centrali radiowej w oczekiwaniu na kolejną sondę. Za nią stała Ast.
Zina spojrzała na zegar. Dochodziła pierwsza po północy.
– Dlaczego nie śpisz, Ast? – zapytała.
Nie otrzymała odpowiedzi. Uniosła głowę j przecierając powieki ponowiła pytanie.
– Czemu nie śpisz, Ast?
Spojrzała na twarz przybyłej. Była dziwnie zmieniona.
– Co się stało?
Ast jakby przełknęła coś z wysiłkiem.
– Teraz… teraz tam znowu…
– Co?!
– Teraz… tam wstrząsy – wyjąkała wreszcie Ast i zaniosła się płaczem. Zina wstała z fotela i podeszła do przyjaciółki, i
– Uspokój się – powiedziała obejmując ją ramieniem. – Przecież jeszcze nic nie wiadomo.
W tej chwili rozległo się buczenie i nad pulpitem zapłonęła żółta lampka. Zina podeszła do aparatury.
– Sonda! Jedziemy obie – zwróciła się do Ast.
Pośpiesznie ubrały się w skafandry i wyszły. Sanie motorowe stały przygotowane do drogi. Po chwili mknęły przez lodową pustynię. Proxima wisiała nisko nad horyzontem, rzucając ostatnie czerwone refleksy na lekko pagórkowaty teren.'
Dwadzieścia parę kilometrów dzielących bazę od miejsca, w którym pojawiła się iglica, przebyły w niespełna sześć minut. Odnalezienie sondy nie nastręczało żadnych trudności, gdyż wysyłała ona nieustannie sygnały radiowe, chwytane przez automatycznego pilota kierującego saniami.
Zapadł mrok.
Nad bazą jarzyła się już zawieszona na wirolocie lampa, gdy przywiozły iglicę do hali montażowej. Zina odkręciła głowicę sondy i wyjęła puszkę z meldunkiem.
11 maja, godzina 15 – zaczęła głośno czytać. – Znajduję się na głębokości 8100 metrów! Posuwam się już od trzech godzin siadem ich statku. Temperatura wzrasta dość gwałtownie, co wskazuje na bliskie zbiorniki magmy.
– Gdzie jest epicentrum?[35] – zapytała Zina.
– Cztery kilometry na wschód od wyjścia tego meldunku na powierzchnię – odparła geofizyczka.
– Powinna więc być już daleko poza niebezpiecznym terenem. – Zina usiłowała dodać otuchy Ast, choć sama nie była pewna, czy się tylko nie łudzi.
– Jeszcze trzydzieści cztery godziny nie będziemy nic wiedziały – wstchnęła ciężko Ast.
– Za trzy, najdalej cztery godziny wyjdzie następna sonda. To pozwoli ustalić, jak szybko statek posuwa się naprzód. Ast skinęła głową.
– Czy teraz zawiadomimy Nyma i innych o tym, że znów było trzęsienie ziemi? – zapytała nieco spokojniej.
– Chyba nie ma sensu. Po co ich przedwcześnie niepokoić.
– I ja tak myślę – zgodziła się Ast.
Przeszły znów do centrali. Zina usiadła przy pulpicie ukrywając twarz w dłoniach. Ast zdawała się drzemać w fotelu.
Około godziny czwartej żółta lampka zasygnalizowała nową sondę. Położenie jej wskazywało, iż statek Mary przesunął się blisko półtora kilometra ód ostatniej pozycji. Dostarczony przez sondę meldunek mówił co prawda o gwałtownym wzroście temperatury, jednak Dżdżownica II posuwała się szybko naprzód. Jeśli nie natrafiła na jakieś przeszkody, powinna być już daleko poza terenem wstrząsów.
O piątej przybył do centrali Brabec. Wiadomość o trzęsieniu ziemi przyjął dość spokojnie, ale Zina czuła, że tylko usiłuje ukryć strach. Wkrótce też zjawili się Nym, Heng, Wład i Wiktor. Oczekiwano teraz wspólnie na kolejny meldunek Mary.
Minęło pięć godzin. Następna sonda nie pojawiła się. A przecież Mary, zgodnie z umową, miała wysyłać iglice co trzy—cztery godziny.
Niepokój rósł. Nie ulegało wątpliwości, że Mary musiało się cos przytrafić.
Dopiero wieczorem, około godziny 21, znów zapłonęła żółta lampka. Sonda wyszła na powierzchnię w odległości 700 metrów od poprzedniej. Mary donosiła, że poruszając się-śladem statku Igora i Suzy, natrafiła na żyłę płynnej magmy. Poszukiwanie dalszego szlaku zajęło jej ponad 16 godzin. W chwili wysłania sondy posuwała się dalszą drogą na wschód z szybkością 35 cm/s. Meldunek nosił datę: 12 maja, godzina 11.
Jak wynikało z obliczeń Ast, jeśli znów coś nie zatrzymało Mary w drodze, powinna była w chwili trzęsienia ziemi znajdować się już poza jego terenem. Wszak od wysłania ostatniej sondy do pierwszych wstrząsów upłynęło blisko 14 godzin.
A jednak…
W dwie godziny po wydobyciu ostatniej sondy w ciszę centrali wdarł się jęczący sygnał sondy alarmowej.
W centrali radiowej czuwali wówczas Ast, Nym i Wład. Z nich trojga jedynie Nym nie stracił panowania nad sobą. Szybko podszedł do pulpitu i nacisnął jeden z guzików.
– Uwaga! Uwaga! Wiktor! Jaro! – zawołał przekrzykując dźwięk syreny. – Odebraliśmy sygnał sondy alarmowej! Przygotujcie natychmiast wszystko do drążenia szybu ratowniczego!
Powtórzył kilkakrotnie polecenie i wyłączając aparaturę zwrócił się do Włada:
– Połącz się z Sel. Niech Rita natychmiast zawiadomi bazę na Temie o wypadku. Will lub Zoja muszą tu być na miejscu. Trzeba również zawiadomić Hansa. Chociaż… – zawahał się, spojrzawszy na płaczącą Ast. – Nic jeszcze nie wiadomo – powiedział, usiłując za wszelką cenę zachować spokój. – Może to sonda Igora i Suzy?
Wybiegł z pokoju.
W hali montażowej zastał już Henga, Wiktora, Jarosława i Zinę, którzy za pomocą dźwigu pośpiesznie ładowali na szeroką platformę elementy maszyny wiertniczej.
– Czy sondy alarmowe wyszły już na powierzchnię?! – zawołał Wiktor.
– Czy wyszły? – Nym spojrzał zdumiony.
– W razie poważniejszej awarii statek wysyła trzy sondy alarmowe, które emitują sygnały radiowe o dużej mocy, odbierane jeszcze spod ziemi – wyjaśnił Brabec. – Kiedy usłyszeliście pierwszy dźwięk syreny?
– Nie wcześniej niż 10 minut temu – odparł Nym.
– Sondy powinny więc wyjść najdalej za pół godziny.
– Czy będziesz mógł stwierdzić, z którego statku były wysłane? Konstruktor poruszył niezdecydowanie ręką.
– Boję się, czy czasem znaki nie uległy zatarciu przy przejściu przez magmę. Cechy znaczyliśmy tylko zewnętrznie; nie było czasu. A przecież wszystkie części i urządzenia Dżdżownicy II są bliźniaczo podobne do Dżdżownicy I. Uniwery dublowały produkcję. W razie czego trzeba będzie poczekać na zwykłe sondy. Poruszają się znacznie wolniej od sond alarmowych. Do chwili trzęsienia ziemi Mary powinna była wysłać przynajmniej jeszcze trzy.
– Zdaje się, że wszystko załadowane – przerwała Zina, która obsługiwała dźwig. – Czy zabrać również ten mały, składany pawilon?
– Oczywiście. Wiercenia potrwają parę dni – Brabec mówił to z takim spokojem, jakby chodziło o zwykłe prace geologiczne. Tylko chwilami ruchy rąk i mięśni twarzy konstruktora mówiły o tym, że całą siłą woli usiłuje zapanować nad nerwami. Przecież zadanie, które ich czekało, wymagało jak największego skupienia umysłu i precyzji działania.
Sondy alarmowe wyszły na pochylonym zboczu lodowego garbu, w odległości. 800 metrów od epicentrum trzęsienia ziemi. Odnaleziono jednak tylko dwie iglice. Oznaczało to, że statek musiał ulec poważnej katastrofie i jedna z wyrzutni rozmieszczonych w trzech punktach kadłuba została zniszczona.
Obawy Jaro potwierdziły się. Cechy były tak zatarte, że nie udało się ustalić, z jakiego statku sondy pochodziły.
Brabecj..Sokolski przystąpili natychmiast do instalowania aparatury wiertniczej. Nym i Heng pozostali w hali montażowej, przygotowując surowiec do odlewania pierścieni szybu. Zina i Wład zajmowali się transportem materiałów. Praca posuwała się szybko naprzód mimo nieustannego zalewania urządzeń przez wodę z topiącego się lodu.
O godzinie pierwszej po północy wyszła z ziemi kolejka sonda z meldunkiem Mary z dnia 12, godzina 15. Była więc wysłana na dziewięć godzin przed trzęsieniem ziemi. Treść meldunku nie wskazywała na to, że Dżdżownicy II zagraża niebezpieczeństwo. Następny meldunek był wysłany 12 maja o godzinie 18, Mary znajdowała się wówczas o 500 metrów przed hipocentrum.[36]
Sytuacja stawała się coraz bardziej dramatyczna. Było już niemal pewne, że Dżdżownica II w chwili trzęsienia ziemi musiała znajdować się w niebezpiecznej strefie.
W tym samym czasie Ast odebrała przekazaną przez Ritę depeszę od Hansa. Bolid wyruszył już w powrotną drogę ku Urpie.
Około godziny dziewiątej wyszła na powierzchnię jeszcze jedna sonda. Mary znajdowała się na obszarze hipocentrum i donosiła o znacznych napięciach w skałach. Treść meldunku była spokojna i rzeczowa. Tylko na samym dole kartki znajdował się dopisek:
„Pozdrówcie ode mnie Hansa, Ast i Ala”.
Ast nie była już w stanie obsługiwać centrali. Siedziała wtulona w fotel i tylko raz po raz rzucała błędne spojrzenie na zegar.
W najbliższych trzech—czterech godzinach powinna wyjść na powierzchnię następna sonda.
– Czy jednak wyjdzie? – pytanie to zadawali sobie wszyscy.
Nadzieja, iż statek Mary uniknął katastrofy, zmalała niemal do zera.
Sokolski i Brabec czynili nadludzkie wysiłki, aby zwiększyć szybkość drążenia. W ciągu niecałych dziesięciu godzin zbudowano już ponad trzy tysiące osiemset metrów szybu. Im głębiej się posuwano, tym praca była trudniejsza.
Powoli zbliżał się krytyczny termin. Nie tylko Ast, ale także Nym i Heng nie opuszczali teraz centrali.
Na ekranie widniała twarz Hansa, oczekującego wiadomości o losie żony. Oczywiście o bezpośredniej rozmowie nie było mowy, gdyż Bolid dzieliło jeszcze od Urpy blisko pół godziny biegu fal elektromagnetycznych.
Nym krążył po centrali, jakby nie mógł sobie znaleźć miejsca w małej salce. Ast nie spuszczała oczu z chronometru.
– Minęło 34 godziny i 36 minut – przerwał milczenie chemik. – Sonda już powinna być.
– Jeżeli…
W tej samej chwili lampka zamigotała i zapłonęła żółtym światłem.
– Jest! Jest! – zawołał Heng przyskakując do pulpitu. Ale uprzedził go Nym. Jego palce szybko przebiegły po guzikach.
– Halo! Wład! Zina! Wyszła sonda!
– Wiemy już! Czekaliśmy w saniach. Sonda wyszła tu, niedaleko szybu! – usłyszeli radosny okrzyk Ziny. – Jedziemy po nią!
– 15 minut po terminie! Rozumiecie? – cieszył się Nym. – Została wysłana w 15 minut po trzęsieniu ziemi! A więc Mary żyje!
Ast stała nieruchomo przed pulpitem. Uśmiechnęła się przez łzy.
– O! Już mamy iglicę! – rozległ się znów głos Ziny. – Rozmontujemy iglicę w pawilonie.
Trzask w głośniku oznajmił, że Zina weszła do wnętrza budynku.
– Więc jednak statek Mary został uszkodzony – zauważył nieco drżącym głosem Nym.
– Trzeba przyśpieszyć wiercenie szybu – dorzucił Heng. – Sytuacja może być groźna.
– Tak. Budowa, nawet przy tak szybkim tempie jak obecnie, potrwa przynajmniej dwa i pół dnia. Zaraz zresztą dowiemy się, jak wygląda sytuacja. Zapanowała cisza. Minuty płynęły. Ast poruszyła się niespokojnie.
– Dlaczego oni milczą?
Podeszła do pulpitu i nacisnęła parę razy duży czarny guzik. Głośnik milczał uparcie.
– Dlaczego to trwa tak długo?! – zawołała Ast histerycznie. Upłynęło znów kilka minut męczącego oczekiwania. Wreszcie rozległ się
charakterystyczny trzask, a potem nierówny, przyśpieszony oddech któregoś
z mężczyzn.
– Czy Ast jest w centrali? – rozległ się dziwnie zmieniony głos Sokolskiego. Ast przyskoczyła do pulpitu.
– Mów! Co się stało?! – zawołała. – Chcę wiedzieć! Wszystko!
– Twoja matka nie żyje. Zginęła 33 godziny temu… Ast osunęła się na ręce Henga.
– Przeczytaj – powiedział Nym.
Usłyszał szelest rozkładanej kartki, a potem głos Sokolskiego:
12 maja, godzina 23.58. Przed dziesięcioma minutami nastąpiło trzęsienie ziemi związane z przeciskaniem się płynnej magmy poprzez warstwy skalne.
Statek uległ rozerwaniu. Urządzenia chłodnicze nie działają. A więc jest jasne, że to koniec. Pozostaje mi jeszcze najwyżej kilkadziesiąt minut życia.
Niestety, nie udało mi się odnaleźć Igora i Suzy. Zdaje się, że to beznadziejna sprawa. Nie drążcie również szybu po mnie. Nie ma sensu. Hans! Ucałuj ode mnie Ast i Ala. Będę z Wami mysią do końca.
Żegnajcie wszyscy.
Mary
Pozdrówcie ode mnie Ziemię!
ŻYWA SKAŁA
– Od jak dawna?
– Pierwsze ślady pojawiły się 25 minut temu. Nie chciałam cię budzić. Byłeś tak zmęczony. Igor spojrzał z wyrzutem na Suzy.
– A gdyby ta warstwa się skończyła? – zapytał tonem subtelnej wymówki.
– Nie przypuszczałam, że to coś niezwykłego – usprawiedliwiała się dziewczyna. – Bloki przypominają kalcyt.
– Kalcyt – skinął głową geolog.
– A ta sinofioletowa masa?… Może jakieś sprasowane popioły wulkaniczne? Zresztą przecież aparat wszystkie obrazy utrwalił. Dla pewności pobrałam kilka większych próbek.
– A więc jednak coś cię zainteresowało? – uśmiechnął się geolog.
– Owszem, zwłaszcza barwy, ale przyznaję, że nie przywiązywałam do tych minerałów większej wagi. Przepraszam.
– Nie masz za co przepraszać – przerwał pośpiesznie. – Jeszcze nie wiadomo, może ja się mylę. Gdy zauważysz coś nowego albo warstwa się skończy, to dzwoń. I co pewien czas pobieraj próbki. Ja pójdę do laboratorium.
Zsunął się z fotela i po klamrach dotarł do drabiny. Dżdżownica wspinała się w górę niemal pionowo. W tym położeniu kabina pilota stawała się jakby najwyższym piętrem wysokiej wieży, a dotychczasowe ściany działowe wraz z drzwiami laboratorium przybrały pozycję poziomą. Igor zszedł w dół po drabinie i odsunąwszy płytę włazu, zniknął w głębi statku.
Suzy znów zatopiła wzrok w mieniącej się płaszczyźnie ekranu. Tylko od czasu do czasu odwracała głowę, śledząc działanie przyrządów kontrolnych.
Przez pole widzenia podziemnego oka przesuwały się w dalszym ciągu wielkie, żółte, to znów białe bloki wtopione w ciemnoszarą, chwilami przechodzącą w fiolet masę skalną. Jeśli jednak początkowo zmetamorfizowane wapienie zajmowały niemal cały ekran, ciemna masa zaś wypełniała tylko wąskie szczeliny między blokami, teraz rozmiary brył kalcytu znacznie zmalały i tajemnicze lepiszcze pokrywało w sumie blisko 20 procent powierzchni ekranu.
Upłynęło znów pół godziny, a Igor nie wracał. Zagadkowa warstwa wypełniała już całkowicie oba ekrany sytuacyjne. Widocznie grubość pokładu była ogromna. Najdziwniejsze, iż, jak dotychczas, Suzy nie mogła znaleźć śladu warstwowej struktury, tak charakterystycznej dla wielu skał. Skała przypominała raczej jakiś gigantyczny zlepieniec, powstały drogą przemieszania się oraz zakrzepnięcia stałych i ciekłych substancji mineralnych.
Ilość szarofioletowej masy zwiększała się powoli. Jednocześnie malało ciśnienie i temperatura, co było zrozumiałe wobec pionowego kierunku ruchu. Właśnie strzałka głębokościomierza minęła 7000 metrów, gdy w dole kabiny zabrzmiał przytłumiony trzask i we włazie ukazała się.głowa geologa'.
– Bardzo ciekawe – rzekł wspinając się po szczeblach w górę.
– Więc to nie tui?” – zapytała Suzy.
– Nie. Więcej: takiego minerału, przynajmniej powstałego drogą naturalną, nigdy nie znajdziesz na Ziemi. Nie jest to zresztą, wyrażając się ściśle, ciało stałe.
– Ciecz?
– Tak. Ciecz przechłodzona. Coś w rodzaju szkła, jeśli brać pod uwagę konsystencję.
– A chemicznie?
– Na tym polega cała rewelacja. Jest to substancja podobna do organicznej, ale nie oparta na węglu, lecz na krzemie.
– Silikon?
– Właśnie. I to bardzo skomplikowany.
– Czy mógł powstać w wyniku jakichś naturalnych procesów? Geolog wzruszył ramionami.
– Trudno powiedzieć. W każdym razie na Ziemi tego rodzaju silikony wytwarzamy tylko sztucznie. Niemniej ciekawe, że nie jest to jeden związek, lecz mieszanina kilku. I jeszcze jedno: skład tej mieszaniny ulega zmianom, w miarę jak wznosimy się coraz wyżej.
– A końca warstwy nie widać – dorzuciła Suzy. Igor spojrzał na wykres drogi.
– Już ponad półtora kilometra?
– Tak. Ośrodek nie jest zbyt twardy i rozwijamy w tej chwili prędkość 37 cm/s. – Suzy spojrzała na szybkościomierz. – O! Nawet tylko, 34 centymetrów – powiedziała nieco zdziwiona.
– Dawno przeszłaś z kruszenia na topienie?
– Osiem minut temu.
– Spróbuj jeszcze zwiększyć prędkość.
Suzy przesunęła dalej dźwignię ruchu. Szum silnika wzmógł się i strzałka szybkościomierza doszła do 54 cm/s. Przebiegając szybko przez pole widzenia podziemnego oka ciemne i jasne plamy sprawiały wrażenie pieniącego się roztworu. Już ponad połowę powierzchni ekranu wypełniła ciemna substancja. Z fioletowego odcienia przechodziła teraz w niebieski, a nawet zielonkawy.
– Przygotowałem sondę z próbkami tej skały. Czy chcesz coś dołączyć do przesyłki?
– Nie. Trzeba jak najśpieszniej wysłać sondę, bo się już na pewno bardzo niepokoją o nas.
– Wszystko gotowe. Możesz włączyć.
Suzy nacisnęła guzik. W ścianie zapłonęło niebieskie światełko. Po chwili tylko ciemna, cienka smuga na ekranie sytuacyjnym znaczyła drogę wysianej w górę sondy.
– Którego dziś mamy?