Текст книги "Proxima"
Автор книги: Krzysztof Boruń
Соавторы: Andrzej Trepka
Жанр:
Научная фантастика
сообщить о нарушении
Текущая страница: 22 (всего у книги 30 страниц)
– 16 kwietnia… Już blisko miesiąc jesteśmy pod ziemią – westchnęła Suzy. Wielkość i liczba jasnych kryształów kalcytu malała z minuty na minutę.
– Zdaje się, że… Tak! Koniec warstwy!
W górze ekranu sytuacyjnego, odtwarzającego pionowy przekrój ośrodka, przez który przedzierał się statek, wykwit! jaśniejszy pas.
– Przejdź na kruszenie – polecił Igor.
Nowa warstwa zbliżała się szybko. Kryształy kalcytu znikły już niemal zupełnie i cały ekran wypełniała niebieskoseledynowa substancja. Znajdowali się na głębokości 6000 metrów. '
Tuż przed wejściem w nową warstwę Suzy zmniejszyła prędkość do 5 cm/s. Skała miała kolor brudnobrązowy. W miarę jak statek pogrążał się w niej, szybkość jego poczęła samorzutnie rosnąc. Widocznie ośrodek stawiał mniejszy opór narzędziom kruszącym.
Igor przez chwilę obserwował przyrządy kontrolne, po czym rzekł włączając pobieracz próbek:
– Wygląda na to, że warstwa ta niewiele różni się konsystencją od smoły w temperaturze pokojowej.
– Ale to przecież nie jest smoła? – zastanawiała się Suzy. – No i temperatura przekracza tu 200 stopni Celsjusza.
– Zaraz się tym zajmę.
Geolog znów ruszył po drabinie w dół. Zanim jednak dotarł do drzwi, zatrzymał go okrzyk Suzy:
– Igor! Chodź tu prędko!
– Co się stało?.,
– Patrz – fizyczka wskazała na tablicę kierowniczą, potem na ekran sytuacyjny.
Twarz geologa przybrała wyraz ogromnego zdziwienia.
– Jak to możliwe? Może głębokościomierz uszkodzony? Nie, to nonsens! Przecież i ekran sytuacyjny potwierdza, że się cofamy!
– Tak. Cofamy się. Mimo że szybkościomierz wskazuje 9 cm/s.
– Zwiększ prędkość – rozkazał Igor.
Strzałka szybkościomierza przesunęła się do 20 cm/s. Cofająca się wolno na ekranie sytuacyjnym czerwona kreseczka statku ruszyła znów w górę. Ale nie trwało to długo. Uczeni odczuli wyraźnie, jak statek się zakołysał i znów wolniutko zaczął opadać ku widocznej jeszcze w dole warstwie fioletowonie-bieskiej.
– Przekaż mi na chwilę stery – zwrócił się Igor do Suzy i sięgnął po drążki kierownicze.
Geolog wyłączył silnik. Statek szybko przemieszczał się w dół. Igor znów włączył motor, powoli zwiększając prędkość, potem ją zmniejszając. Dżdżownica posuwała się naprzód, to cofała, to znów wznosiła się w górę, jakby walcząc przeciw spychającemu ją prądowi jakiejś podziemnej rzeki.
Geolog manipulował tak kilka minut dźwignią prędkości oraz sterami, nie zmieniając kierunku ruchu. Tajemnicza siła nie ustawała jednak w próbach wyrzucenia statku z półpłynnej warstwy.
Dżdżownica przybrała pozycję pionową. Igor gwałtownym ruchem przesunął dźwignię ruchu aż do końca. Statek poderwał się w gorę. Szum silnika przeszedł w ogłuszający ryk.
Szybkościomierz wskazywał 130 cm/s.
Czerwona kreseczka na ekranie sytuacyjnym prędko wznosiła się teraz w górę. Igor raz po raz naciskał guzik pobieracza próbek.
Niespodziewanie zza krawędzi ekranu wysunęła się nowa warstwa i dążyła naprzeciw czerwonej kresce wyobrażającej statek. Tajemniczy prąd zdawał się słabnąć. Istotnie, przed samą nową warstwą zniknął zupełnie. Czyżby prądy powstawały i krążyły tylko wewnątrz brunatnej warstwy?
Przechodząc do następnej, tym razem czerwonawej warstwy, znów zmniejszyli prędkość. Warstwa ta przypominała gęstą oliwę i Igor wyłączył zupełnie narzędzia kruszące, przechodząc na pompowanie. Szybki przepływ niezwykłej cieczy przez rurę transportera działał jak silnik odrzutowy.
Zdążyli się jednak oddalić od poprzedniej warstwy zaledwie o 70 metrów, a już ciekła dotąd substancja zaczęła gwałtownie krzepnąć. Nim Igor i Suzy mogli zrozumieć, co się stało, ciecz wokół statku przybrała konsystencję asfaltu, a w końcu zakrzepłego gipsu.
Transporter stanął. Igor sięgnął do tablicy rozdzielczej i położył dłoń na przełączniku aparatury kruszącej. Już miał nacisnąć guzik, gdy niespodziewanie Suzy przechyliła się w fotelu i powstrzymała go za ramię.
– Poczekaj jeszcze!
Na ekranie sytuacyjnym można było zauważyć bez trudu, jak wokół statku narasta coraz grubsza warstwa zakrzepłej skały. Po kilku minutach Dżdżownicę otaczała skorupa, podobna kształtem do kokona gąsienicy jedwabnika.
– Te skały zachowują się jak żywa substancja. Oczywiście ta możliwość jest zupełnie wykluczona, ale czy nie uważasz, że mogą tu działać… – Suzy spojrzała pytająco na Igora.
– Może… Zróbmy eksperyment.
Nacisnął przełącznik, uruchamiając narzędzia kruszące. Przesunął dźwignię ruchu. Znów rozległ się przytłumiony szum silnika. Statek powoli wgryzał się w ściankę otoczki. Ale w miarę jak czub Dżdżownicy sięgał powierzchni kokona, w miejscu tym narastała nowa warstwa krzepnącej substancji. Dopiero przy znacznej intensywności kruszenia udało się statkowi wydostać z pułapki.
Wznosili się teraz szybko w górę, pozostawiając poza sobą czerwone skrzepy niezwykłej substancji.
– A gdyby tak zobaczyć, co się stanie, jeśli… – odezwała się naraz Suzy.
– Jeśli nie zniszczymy otoczki?. – Właśnie.
– Spróbujmy – zgodził się Igor i wyłączył silnik.
Po kilku minutach Dżdżownicę pokrył nowy kokon. Zmniejszywszy odległość pola widzenia, obserwowali teraz uważnie jego narastanie na ekranie podziemnego oka. Proces krystalizacji przebiegał równomiernie, ale jakby w kilku fazach. Jednocześnie Suzy zwróciła uwagę na występujące wahania w przewodnictwie elektrycznym otaczającej ich cieczy, co niewątpliwie wiązało się z okresowym wzrostem jonizacji i powstawaniem kryształów.
Wreszcie proces narastania otoczki ustał. Igor i Suzy skupili teraz całą uwagę na wskazaniach głębokościomierza. Co się stanie z otoczką i zamkniętym w jej wnętrzu statkiem?
Powoli, ledwie dostrzegalnie, wskazówka poczęła przesuwać się z liczby 5430 na 5440. Spojrzeli na ekrany sytuacyjne, ale były nieczytelne – czerwoną kreseczkę zamkniętą w białej „muszelce” otaczał ze wszystkich stron jednostajnie szary obszar.
– 5450 – wyszeptała Suzy. – A więc opadamy w dół.
– To było do przewidzenia – odezwał się geolog. – W poprzedniej warstwie prądy również usiłowały nas zepchnąć w dół. Ponadto statek nasz jest prawdopodobnie nieco cięższy od wypieranej przezeń cieczy. Zwiększanie się objętości przy krzepnięciu, jak to się dzieje z lodem, należy do rzadkich zjawisk.
– Pójdę i choć pobieżnie zbadam próbki – powiedziała Suzy schodząc z fotela.
Statek zakołysał się lekko. Suzy zatrzymała się na szczeblach drabiny.
– Czyżby i tu działały jakieś prądy? – zauważył geolog.
– Tak to wygląda. Pchnięcie, zdaje się, było poziome. Kondratiew od kilku minut manipulował pokrętłami i przyciskami na tablicy nawigacyjnej. Teraz uniósł dłoń wskazując na ekran.
– Najbliższa stała powierzchnia, od której odbijają się fale ultradźwiękowe, znajduje się w odległości 458 metrów na zachód. Najdalsza – na północo-wschód, w odległości blisko 6 kilometrów. Warstwa ta jest więc ogromnych rozmiarów.
– Czy nie stwierdziłeś poziomych ruchów statku?
– Zaraz zobaczymy – geolog znów pochylił się nad tablicą. – Istotnie – powiedział po chwili. – Nie tylko opadamy, lecz posuwamy się również poziomo w kierunku wschodnim. Spróbuję zmierzyć prędkość, a ty zajmij się próbkami.
W kwadrans później Suzy znalazła się znów na górze.
– Potwierdzają się twoje przewidywania. Statek opada na dno, gdyż jest cięższy od wypieranej cieczy.
– Już nie opada. W tej chwili wznosimy się, i to dość szybko.
– Oczywiście przyczyną jest pionowy ruch cieczy?
– Tak. Niestety, nie udało mi się dotąd stwierdzić, jak szeroki jest ten strumień. Czy badałaś skład chemiczny?
– Bardzo pobieżnie. Jest to jakiś skomplikowany roztwór. Skoncentrowałam się głównie na własnościach fizycznych. Najciekawsze, że nie udało mi się wywołać procesu krystalizacji ani przez obniżenie temperatury czy też podgrzewanie, ani drogą wprowadzania zanieczyszczeń. Dopiero przy przepływie zmiennego prądu elektrycznego nastąpił proces osadzania się kryształów w miejscach styku cieczy z naczyniem. Aby więc doszło do reakcji, konieczne jest wprowadzenie obcego ciała i przepływ prądu. A co ty sądzisz o tych strumieniach?
Geolog zrobił niezdecydowany ruch dłonią.
– Nie wiem nic. A ściślej – nie potrafię wytłumaczyć faktów.
– Mamy tu niewątpliwie do czynienia z ruchem cieczy – zastanawiała się Suzy. – Można by przyjąć, że na skutek różnic w temperaturze otaczających skał występuje zjawisko krążenia ciepłych prądów.
– Tak. Ale dlaczego ruch cieczy występuje dopiero wówczas, gdy nasz statek w niej się znajdzie? Dlaczego im większa była nasza prędkość, tym gwałtowniejszy był prąd? Zresztą wydaje się, że w ogóle poprzedni ośrodek wykazywał nadspodziewanie szybki ruch w porównaniu z dużą lepkością substancji. Powiedzmy, że prądy w cieczy, która nas teraz otacza, istniały stale i po prostu statek nasz dostał się w ich zasięg przypadkowo, opadając na dno własnym ciężarem. Ale tego, co się działo w poprzedniej warstwie, nie potrafię wytłumaczyć. Oczywiście nie ma żywych skał, ale w zjawiskach tych można istotnie doszukiwać się ingerencji żywej istoty.
Oboje myśleli w tej chwili o jednym, ale wszelkie kiełkujące w głowie hipotezy wydawały się zbyt śmiałe.
– Oto i nowa warstwa – przerwała chwilowe milczenie Suzy. Na ekranie sytuacyjnym ukazał się ciemniejszy pas, dążący szybko na spotkanie czerwonej kreseczki. Od powierzchni planety dzieliło statek jeszcze 5 kilometrów.
– Warstwy są dość wyraźnie rozgraniczone – zauważył Igor. – Strumienie muszą tu zataczać koło i powinniśmy być zepchnięci w bok.
Przewidywania nie sprawdziły się. Co prawda, przed samym wejściem w nową warstwę prędkość zmalała, ale tylko nieznacznie. Statek wszedł w niebieskawy, mętny płyn, jakby ciągnięty w górę jakąś tajemniczą siłą.
Tym razem warstwa miała zaledwie dwadzieścia parę metrów. Przebyli ją wkrótce. Ekran podziemnego oka zmienił barwę – ciecz była żółtawa i niemal przezroczysta. Ale uwagę Igora i Suzy przykuwało teraz nowe zjawisko. Wytworzona poprzednio otoczka zaczęła się szybko rozpływać. Po paru minutach nie pozostało z niej ani śladu. Szybkość wznoszenia się statku zmalała znacznie, niemniej dążył on nadal w górę.
Suzy zauważyła, że na twarzy Igora pojawił się niepokój. Przesunął jedną z dźwigni i oko podziemne zgasło.
– Co się stało?
Geolog nie odpowiedział. Manipulował jeszcze przez kilka sekund guzikami, potem pośpieszył do laboratorium.
– Włącz silnik! – rzucił jeszcze od drzwi.
Poprzednia warstwa znikła już w dole górnego ekranu sytuacyjnego, a powierzchnię jego pokrywała w tej chwili jednostajna szarość.
Głębokościomierz wskazywał 4800 metrów.
Znów spojrzała na ekran sytuacyjny. Pokrywała go martwa czerń. Rzut oka na tablice z przyrządami kontrolnymi potwierdził najgorsze obawy: aparatura umożliwiająca ocenę położenia statku przestała działać. Mrugająca rytmicznie lampka wskazywała na jakieś poważne uszkodzenie. /
Suzy sięgnęła pośpiesznie do dzwonka alarmowego, gdy we włazie ukazała się głowa Igora.
– Maksymalna prędkość!
Pchnęła dźwignię i statek, podobny teraz do odrzutowej łodzi podwodnej, pomknął w górę z szybkością ponad dwa metry na sekundę. Nim zdążyła się obejrzeć, geolog siedział już obok niej w fotelu.
– Musimy jak najszybciej wydostać się z tej warstwy! – wołał przekrzykując wycie motoru. – Ten płyn ma bardzo silne własności żrące!
– Ekrany sytuacyjne nie działają!
– Zniszczone! – odkrzyknął geolog. – ” Niestety, tylko podziemne oko można było schować.
– Czy pancerz i gąsienice wytrzymają?
Igor nie odpowiedział.
Suzy patrzyła teraz z napięciem na wskazówkę chronometru.
A jeśli nad tą warstwą znajduje się twarda powłoka skalna? Przecież podziemne pieczary muszą się wreszcie skończyć. Spojrzała na Igora. Obracał pokrętła aparatury ultradźwiękowej.
– Czy nie zderzymy się ze skałą?
– Właśnie chcę sprawdzić. Na szczęście echosonda jest odporniejsza na działanie tego żrącego płynu.
– Czy ta pieczara się nie skończy?
– To raczej komin[37] niż pieczara. Właśnie badam jego kształt i długość.
– Może żrąca warstwa skończyła się? Przebyliśmy już blisko kilometr.
– Włącz na chwilę podziemne oko.
Suzy przesunęła dźwignię, potem szybko ją cofnęła. Ekran zapłonął żółtą barwą i zgasł. Otaczał ich w dalszym ciągu żrący płyn.
– Jeszcze przeszło 1100 metrów płynu nad nami – stwierdził geolog. – Potem prawdopodobnie gazy.
– Pozostało więc osiem minut. Czy komin jest szeroki?
– W ostatnich dwu minutach bardzo się zwęził. Średnica nie przekracza 80 metrów.
Wsłuchali się oboje w szum motoru, jakby chcieli z niego wyczytać, co przyniosą im najbliższe minuty. Strzałka chronometru posuwała się powoli, ale wytrwale naprzód. Na ekraniku sondy ultradźwiękowej wydłużała się jasna wstęga wykresu.
240, 220, 200, 180, 160, 140, 120, 100, 80, 70 metrów – liczył w myślach Igor.
– Uwaga! j Wyłącz silnik!
Cisza nastała tak nagle, że wydało się, jakby ktoś dłonią zatkał uszy.
– Trzymaj się poręczy!
W tej samej chwili odczuli gwałtowne szarpnięcie w górę, w dół, znów w górę. Na szczęście Suzy zdążyła chwycić się poręczy fotela; inaczej uderzyłaby głową o ekran podziemnego oka.
Dżdżownica przybrała na chwilę położenie poziome, potem ukośne, wreszcie wróciła do pionowego. To rufa cięższa od dziobu jak balast ustawiała statek kabiną pilota do góry.
Kołysanie ustało. Strzałka głębokościomierza wskazywała 3050 metrów, ale już poczynała się cofać ku 3100. Widocznie tajemniczy strumień przestał już działać i statek własnym ciężarem opadał w głąb komina wypełnionego żrącym płynem.
– Włącz silnik. Prędkość 15 cm/s. – Igor wydał nowe polecenie.
Znów silnik zagrał, ale już cichym, przytłumionym szumem. Geolog sięgnął do tabliczki kierowniczej podziemnego oka. Widocznie włączył aparaturę w chwili, gdy czub statku wynurzał się ponad powierzchnię żrących odmętów, bo na ekranie błysnęła białożółta piana i natychmiast tafla jego przybrała mleczną, nieczytelną barwę. Ponad Dżdżownicą nie było już ani płynnego, ani stałego ośrodka. Znajdowali się w podziemnej pieczarze, wypełnionej gazami o wysokim ciśnieniu.
Echosonda odmawiała tu posłuszeństwa, gdyż fale ultradźwiękowe tej długości nie były w stanie przenikać zbyt głęboko poprzez gaz. Za to otwierały się możliwości obserwacji optycznych. Po raz pierwszy od miesiąca ręka Igora spoczęła na przełączniku aparatury telewizyjnej. Zapłonęła niebieska lampka kontrolna. W tej chwili z dziobu Dżdżownicy powinna była wysunąć się na długim pręcie kamera połączona z silnym reflektorem.
Nacisnął guzik. Mały, kwadratowy ekran zamigotał i po chwili ukazała się na nim czarna, chropowata powierzchnia sufitu groty. Jak dotąd, aparat działał bez zarzutu.
Igor wolno obracał pokrętła, zmieniając położenie reflektora i kamery. Grota była rozległa i miała kształt owalny. Oceniając na oko, powierzchnia podziemnego jeziora nie przekraczała czterech hektarów. Wysokość pieczary, licząc od poziomu żrącego płynu, wynosiła nie mniej niż 150 metrów.
– Spróbuj opłynąć przy ścianie całą grotę. Może znajdziemy jakąś większą i nisko położoną półkę skalną. Wgryzienie się w ścianę bez oparcia statku na stałym podłożu byłoby bardzo trudne. A czasu mamy niewiele.
Wyginając dziób lub ogon statku w jedną to w drugą stronę, Suzy podprowadziła Dżdżownicę pod najbliższą ścianę groty. Początkowo manewrowanie wydawało jej się bardzo skomplikowane, wkrótce jednak nabrała wprawy. Statek począł okrążać grotę, raz po raz ocierając się płytami gąsienic o ściany. Towarzyszył temu głuchy odgłos uderzeń i nieustanne wstrząsy.
Igor nie spuszczał wzroku z ekranu telewizora.
Dżdżownica przebyła już blisko czwartą część drogi pod ścianami, gdy naraz Kondratiew odezwał się:
– To nie jest grota. To sztuczny zbiornik.
– Więc jednak…
– Zaczynam wierzyć, że może spotkamy ICH tam – geolog wskazał ręką w górę. – Jeśli potrafimy się stąd wydostać… – dorzucił półgłosem.
– Przecież musi byś jakieś wyjście – powiedziała Suzy z uporem.
– Patrz! – geolog wskazał na ekran telewizyjny. W chropowatej, nadgryzionej przez kwasy powierzchni zbiornika widać było owalny, czarny otwór.
– Tędy?
Igor przecząco pokręcił głową.
– Ten otwór, choć wystarczająco szeroki, aby weszła weń Dżdżownica, znajduje się 80 metrów nad powierzchnią płynu; nie możemy się tam dostać. Przecież przy ciśnieniu 1200 atmosfer nie wyjdziemy na zewnątrz w skafandrach. Poza tym ten płyn bynajmniej nie nadaje się do kąpieli.
– Może niżej są też jakieś otwory?
– Dotychczas zauważyłem tylko jeden.
– Gdyby choć jakieś wzniesienie…
– Mało prawdopodobne – westchnął geolog. – Ten zbiornik ma kształt elipsoidy obrotowej i raczej zdziwiłbym się, gdybyśmy znaleźli jakiś wąski występ. Praktycznie widzę tylko dwie możliwości.
– Jakie?
– Zbadać sondą Ultradźwiękową, czy w dolnej części zbiornika, poniżej linii cieczy, nie ma jakichś otworów – powiedział wyłączając aparaturę telewizyjną.
– Albo?
– Samemu spróbować zrobić otwór.
– A jeśli tam za ścianą są ONI?
– Właśnie myślałem o tym samym – pokiwał głową. – Nie wolno nawet za cenę życia uszkodzić tych urządzeń. Wyłącz silnik.
Suzy przesunęła dźwignię i statek, utrzymywany dotąd na powierzchni ruchem gąsienic, opadał w głąb zbiornika. Geolog, patrząc na ekran, obracał wolno gałki echosondy. Twarz jego przybierała coraz bardziej posępny wyraz.
– Nic nie możesz znaleźć?
Zawahał się.
– Zdaje się, że… coś jest – powiedział dość spokojnym tonem, tylko prawa dłoń, którą obracał gałkę aparatu, zadrżała lekko. Suzy wstrzymała oddech.
– Tak – powiedział Igor. – Jest jeszcze jeden otwór. Dokładnie pod tamtym górnym. Uwaga! Przejmuję pilotowanie!
Znów przytłumiony szum silnika wypełnił kabinę. Statek przybrał teraz położenie poziome. Niewielki „ząb” w białej kreseczce brzegów widocznych na ekranie sondy ultradźwiękowej rósł w oczach, wreszcie objął cały ekran.
Igor zmieniał raz po raz prędkość i położenie statku. Widocznie chciał trafić dziobem w otwór.
Głuchy łomot wstrząsnął ścianami Dżdżownicy. Na ekranie widniała teraz linia paraboliczna, zwrócona ramionami w dół. Igor pokręcił gałką i parabola rozsunęła swe ramiona. Suzy wydało się, że przez twarz geologa przebiegł uśmiech.
– To było do przewidzenia – mruknął pod nosem.
– Co?
– Ten przewód wznosi się.
– Więc to jest rura?
– Coś w tym rodzaju.
Kabina przybrała położenie ukośne. Statek wspinał się jakby sztolnią w górę.
Minęło kilka minut.
– Niezła rura. Chyba ze cztery metry średnicy – odezwała się Suzy.
Zaczęła nasłuchiwać. Wydało jej się, jakby szum motoru zmienił wysokość tonu. Może Igor zmniejszył prędkość? Ale geolog siedział dalej nieruchomo.
Była już teraz pewna, że zmiana dźwięku wiąże się ze zmianą ośrodka otaczającego statek. Widocznie wydostali się powyżej poziomu groźnej topieli.
Igor sięgnął do tablicy rozdzielczej i włączył podziemne oko. Ukazał się wąski, szary sierp. Wewnętrzny jego brzeg zarośnięty był lasem dużych, bru-natnozielonkawych i żółtych kryształów.
– Kryształy zdają się wskazywać – przerwał milczenie Igor – że ta piekielna ciecz długi czas płynęła w górę lub w dół tym przewodem. No, całe szczęście, że wydostaliśmy się z kąpieli.
– Gdzie nas ten przewód zaprowadzi?
– Obawiam się, że niezbyt daleko.
– To znaczy?
Geolog, zamiast odpowiedzieć na pytanie, rozpoczął głośno snuć ogólne domysły:
– To niewątpliwie jakaś potężna fabryka chemiczna, czerpiąca surowce bezpośrednio z głębi planety. Przewód ten może służyć bądź do czerpania rozpuszczonych surowców chemicznych, bądź też doprowadzany jest nim ten niebezpieczny dla nas rozpuszczalnik. Niewykluczone zresztą, że rura ta pełni obie funkcje. Jak przypuszczasz, w którym kierunku płynęła ostatnio ta ciecz?
Suzy wzruszyła ramionami.
– To nie jest zagadka geologiczna, lecz fizyczna – uśmiechnął się. – Pomyśl, w jaki sposób odbywa się przepływ tej cieczy.
– Nie bardzo rozumiem, do czego zmierzasz. Oczywiście, ciśnienie panujące w komorach podziemnych podnosi płyn w górę. Rozpuszczalnik musi być wtłaczany pod ciśnieniem.
– Przewód ten nie może prowadzić aż na powierzchnię planety, lecz musi być w jakiś sposób zamykany. Jeśli ciecz płynęła z dołu do góry, to z chwilą zamknięcia przewodu powinna wypełniać go aż do zaworu. Zgoda?
Suzy kiwnęła głową.
– Chcesz przez to powiedzieć, że jeśli ciecz była niedawno czerpana z dolnych zbiorników, to nie powinno być gazu w przewodzie?
– Właśnie! Ciecz w rurze sięgała niewiele ponad wylot przewodu. Skąd się tu wziął gaz? Chyba tylko wtłoczony z góry w czasie wprowadzania rozpuszczalników do zbiornika.
– Zupełnie o tym nie pomyślałam – Suzy z podziwem pokiwała głową. – Skłonna byłam raczej przypuszczać, że gazy wydzielają się z tego żrącego roztworu.
– Niewątpliwie zachodzi i ten proces, ale na to, aby mogło się zebrać tak wiele gazu, przewód musiałby być nieczynny bardzo długo.
Suzy chciała jeszcze o coś zapytać, ale w tej chwili statek zaczął zmieniać położenie. Przewód stał się jeszcze bardziej stromy.
– Zdaje się, że koniec jazdy – odezwał się Igor i zmniejszył prędkość do kilku centymetrów na sekundę.
Na ekranie podziemnego oka sierp zmienił się w pierścień. W jego środku rósł szybko czarny punkcik.
Geolog zatrzymał statek, po czym zaczął manipulować gałkami podziemnego oka. Czarny krążek zlał się z pierścieniem, potem znów ukazał się, ale jakiś mniejszy i o barwie błękitnawej.
– To chyba zawór? Suzy przytaknęła/
– Wydaje mi się nawet, że to zawór stożkowy – powiedział Igor z wahaniem.
Geolog cofnął pole widzenia podziemnego oka.
– Tak, stożkowy. Tylko jakoś dziwacznie skonstruowany – stwierdziła Suzy, ale zaraz zmarszczyła czoło. – Twoja hipoteza upada! Zawór stożkowy wyklucza przepływ cieczy w obu kierunkach. Położenie stożka wskazuje, że tym przewodem czerpano ciecz z podziemnych komór.
– Skąd się wziął gaz w rurze?
– Może przewód był bardzo długo nieczynny?
– Ażeby zebrać tak dużą ilość gazu, trzeba czekać chyba setki lat. Może się mylę. Rozstrzygnie to analiza. Ale w tej chwili to nieważne. Obawiałem się…
Urwał i pogrążył się w myślach.
– Czego się obawiałeś?
– Widzisz… Obawiałem się właśnie, że nasza podróż w tym przewodzie zbyt szybko się skończy. Miałem nadzieję, że gaz dostał się do przewodu z jakiegoś górnego zbiornika i że może łatwiej znajdziemy wolną drogę. Zawsze to dalszy krok do wydostania się z pułapki, a tak… Niestety, sytuacja wygląda niewesoło. Nawet gdyby zawór był otwarty, nie przedostalibyśmy się przez tę przeszkodę. O zniszczeniu zaworu nie ma mowy, bo poza nim może być niskie ciśnienie i czeka nas pewna katastrofa. Ponadto należy się liczyć z tym, że ONI są gdzieś niedaleko.
– Czy w ogóle wolno w tej sytuacji używać narzędzi niszczących?
– Właśnie!
– Co robić? Gdyby udało się zwrócić na siebie uwagę tych istot… Ale czy one w ogóle wiedzą, że istniejemy?
– Trzeba spróbować. Wprawdzie nie wiemy, kim są, ani jak zareagują na nasze pukanie, ale cóż, niewiele środków nam pozostaje.
Wolno zbliżył statek do przeszkody i głuchy odgłos uderzeń wstrząsnął powietrzem.
Po godzinie przerwali pukanie. Rejestratory akustyczne nie pochwyciły żadnej odpowiedzi. Po trzech godzinach oczekiwania Suzy podjęła nowe próby. Były jednak tak samo bezowocne jak poprzednie. Ponawiano je raz po raz, aż do nastąpnego dnia, z coraz mniejszą nadzieją na odpowiedź.
Geolog przez kilka godzin przebywał w tylnych, maszynowych pomieszczeniach statku, badając stan uszkodzenia gąsienic przez żrącą ciecz.
– To pukanie chyba na nic się nie zda – mówiła Suzy, gdy Igor znów się zjawił w kabinie pilota. – Poza tym ciągle obawiam się, czy nie uderzam za mocno. Jeszcze nastąpi jakaś katastrofa. Niektóre części zaworu są poważnie nadgryzione przez te ciecze.
– Masz słuszność, ale jakie widzisz inne wyjście?
– Nie wiem… Może cofnąć się i szukać nowej drogi?
– Jakiej?
– A gdyby wrócić do warstwy poniżej pięciu kilometrów i spróbować wgryźć się w skałę?
– Niestety… – rzekł geolog z westchnieniem. – Po jeszcze jednej takiej kąpieli Dżdżownica może nie wytrzymać przedzierania się przez twardsze warstwy.
– A więc?
– Musimy spojrzeć prawdzie w oczy. Nie ma mowy o odwrocie.
– A więc? – powtórzyła Suzy. Igor opuścił głowę.
Delikatny dźwięk dzwonka przerwał ciszę. Na pulpicie z przyrządami badawczymi zapłonęła żółta lampka.
D—ProKima 289
Geolog zeskoczył z fotela i znikł w drzwiach laboratorium. Za nim biegła Suzy.
Igor gwałtownym ruchem otworzył szafę sejsmografów i pochwycił długą taśmę.
Suzy nie pytała. Wyraz twarzy Igora starczył za odpowiedź.
To nie były sygnały Urpian, wykres ten nie niósł Igorowi i Suzy wybawienia…
Gdzieś daleko trwało trzęsienie ziemi. Ogniskiem jego były bloki granitu i zbiorniki magmy, które przed ośmiu dniami o mało nie stały się grobem dwojga ziemskich przybyszów.
PODZIEMNE MIASTO
(Notatki Suzy dla Daisy)
19 kwietnia 2537
Nie wiem, kiedy będziesz czytać moje notatki. Już dziesięć dni mija od chwili, gdy wysłaliśmy ostatni meldunek, który mógł dotrzeć do was. Sonda z 16 kwietnia, jeśli nie została zniszczona żrącym działaniem cieczy, to krąży gdzieś pośród bezdroży „żywej skały”. O wysłaniu następnej sondy nie ma na razie mowy.
Przez te dziesięć dni przeżyliśmy z Igorem wiele. Tak wiele, że już dziś nie potrafię dzień po dniu odtworzyć wrażeń tego krótkiego okresu. Zresztą tutaj, we wnętrzu naszego metalowego smoka, czas nabiera zupełnie innych, nienaturalnych wymiarów. Nieraz biegnie tak szybko, że zda się przeskakiwać lata całe, to znów wlecze się w jakimś potwornie zwolnionym tempie.
Były dni ciężkie, kiedy wydawało nam się, że nigdy już nie ujrzymy światła, że na zawsze ciała nasze pozostaną w podziemnej pułapce. Były chwile, w których może po raz pierwszy w życiu poznałam, co to strach, zwykły, ludzki strach przed śmiercią. Zdarzały się też jakże często godziny niepewności, bezradnego szukania po omacku wyjścia, choć powinno być i było tuż obok nas…
A jednak tych przeżyć nie oddałabym za żadną cenę… Żałuję teraz, że nie prowadziłam stałego dzienniczka, aby móc chwytać na gorąco każdą ważniejszą myśl, każdą chwilę, tak jak ją przeżywam bezpośrednio, nie zniekształconą odstępem czasu ani przytłoczoną nowymi wrażeniami.
Dlatego postanowiłam, że od dziś będę opisywała systematycznie swe przeżycia i spostrzeżenia, chociaż myślę, że chyba nieprędko znajdą się one w Twoim ręku. Powiem szczerze: przyzwyczaiłam się do pisania notatek dla Ciebie i – może się zdziwisz – pomagają mi one w pracy. Gdy przelewam na papier swoje myśli, jakoś inaczej na nie patrzę; porządkują mi się w głowie fakty, nasuwają nowe uwagi, wnioski, hipotezy.
Muszę chociaż godzinę wykroić z każdego dnia, aby stale prowadzić pamiętnik. Tym bardziej że w najbliższym czasie, jak wszystko wskazuje, posypią się na nas lawiną nowe dziwy świata, do którego zawędrowaliśmy niezwykłymi kolejami losu.
Bo oto, wyobraź sobie, dwa dni temu, usiłując wydostać się na powierzchnię, napotkaliśmy siec jakichś podziemnych urządzeń o nie wyjaśnionym dotąd przeznaczeniu, które są niewątpliwie dziełem mieszkańców tej planety. Więcej – urządzenia te są czynne. Wydaje się pewne, że Urpianie (bo tak przecież można ich nazwać) ukryli się pod ziemią przed tchnieniem lodowatej śmierci, która objęła we władanie ich planetę.
Teraz dążymy na ich spotkanie.
Wczoraj przeżyliśmy jeszcze raz ciężkie chwile zwątpienia i lęku. Przedzieraliśmy się przez parokilometrową warstwę żrącej cieczy. Wypełniała wielkie zbiorniki jakichś podziemnych zakładów przetwórczych. Niektóre urządzenia zewnętrzne Dżdżownicy uległy niebezpiecznym uszkodzeniom. Na szczęście, zanim uszkodzenia te mogły przynieść statkowi zagładę, udało nam się dostać do długiego przewodu wypełnionego gazami. Przewód ten jednak, jak to było do przewidzenia, był zamknięty od góry zaworem. Znaleźliśmy się niejako w pułapce. Przez długi czas nie widzieliśmy wyjścia z sytuacji. Nie chcieliśmy przecież używać narzędzi niszczących. Sądziliśmy, że nie ma sposobu wyrwania się z potrzasku.
A jednak znalazł się. Co prawda nie najszczęśliwszy, ale – zdaje się – jedyny. Cała zasługa spada tu na Igora i… Urpian. Przystąpiliśmy do badania ścian przewodu, analizując skład chemiczny i własności fizyczne materiału budowlanego. Okazało się, że nie są to rury, lecz jakby tunele i szyby, drążone i wytapiane wewnątrz jednolitego bloku odlanego z masy plastycznej. Masa ta topi się w temperaturze bliskiej dwu tysiącom stopni, a przy stygnięciu krzepnie nie zmieniając swych poprzednich cech fizycznych: ogromnej wytrzymałości na wstrząsy i zmiany rozkładu ciśnienia.
Te właśnie cechy sprawiły, że mogliśmy zdecydować się na śmiały projekt, jaki nasunął się Igorowi. Otóż postanowiliśmy wprowadzić Dżdżownicę w głąb tych bloków i zamiast szukać wyjścia z hal i przewodów, posuwać się wewnątrz ścian na wzór termitów, szukając dogodnego miejsca do wydostania się z pułapki bez uszczerbku dla budowli Urpian. Jest to stosunkowo prosty i bezpieczny sposób, zarówno dla nas, jak i dla gospodarzy tej podziemnej krainy.
Początkowo wgryźliśmy się w ścianę przewodu za pomocą narzędzi kruszących. Miał wyrzucany przez statek do wnętrza przewodu spłucze przepływająca nim ciecz, w razie gdyby Urpianie uruchomili te urządzenia. Będą co najwyżej zdziwieni i zaniepokojeni, skąd w płynie wzięły się okruchy wyprodukowanego przez nich tworzywa.
Gdy Dżdżownica pogrążyła się już do końca w głębi bloku, przeszliśmy z kruszenia na topienie, zalewając płynną masą powstałą za nami lukę. W ten sposób ani przewód, ani też bloki nie ulegają uszkodzeniu. Pozostanie co prawda sześćdziesięciometrowy tunel w miejscu naszego wyjścia, ale będziemy się starali załatać to uszkodzenie stopioną skałą – nie mamy przecież zamiaru wdzierać się siłą do tych zakładów wytwórczych, lecz poszukamy drogi z zewnątrz.
Nie znaczy to, że znalezienie tej drogi jest proste. Ekrany sytuacyjne nie działają, gdyż zewnętrzne urządzenia tego aparatu uległy zniszczeniu podczas przedostawania się przez warstwę żrącego płynu. Jesteśmy zdani wyłącznie na sondowanie ultradźwiękowe i podziemne oko, a przecież zasięg ich jest ograniczony. Widzimy tylko to, co znajduje się przed nami, i prawdę mówiąc, szukamy drogi niemal na ślepo.
Teraz posuwamy się w górę wzdłuż jakiegoś szybu, którego końca na razie nie widać. Według obliczeń Igora znajdujemy się obecnie w odległości sześciu kilometrów od Ciemnej Plamy. Do powierzchni planety ponad dwa i pół kilometra. Jest bardzo prawdopodobne, że w okolicach Ciemnej Plamy można znaleźć wyjście na zewnątrz z tej podziemnej fabryki. Ale, niestety, nie ma mowy, abyśmy potrafili tam dotrzeć. To zbyt skomplikowane i ryzykowne. Zobaczymy zresztą, co przyniesie nam jutrzejszy dzień.