Текст книги "Proxima"
Автор книги: Krzysztof Boruń
Соавторы: Andrzej Trepka
Жанр:
Научная фантастика
сообщить о нарушении
Текущая страница: 18 (всего у книги 30 страниц)
Czwarty, nawiększy ekran jakby ożył. Na jego białej powierzchni, poprze-tykanej z rzadka ciemnymi plamkami, zaczął się ruch. W polu widzenia podziemnego oka przesuwały się warstwy lodu. Na ekranie widniał obraz jakby przekroju ośrodka, który mieli przebyć. Przekroju dokonanego w płaszczyźnie prostopadłej do kierunku ruchu i oddalonej o trzy metry od dzioba statku. Plamki znikały, ukazywały się nowe, znów znikały, aby za moment pojawić się w innym miejscu.
Od czasu do czasu ekran nieznacznie szarzał. Widocznie lądolód narastał stopniowo, z przerwami, w których na jego pokrytej firnem powierzchni gromadziły się miejscami cienkie warstwy naniesionych wiatrem pyłów mineralnych. Później znowu nowe opady śnieżne pokrywały grubym całunem te ciemniejsze warstwy. Śnieg pod ciśnieniem zmieniał się w firn, którego powierzchnię przy-sypywały nowe pyły.
W miarę jak Dżdżownica pogrążała się coraz głębiej, ciemniejsze warstwy powtarzały się częściej. Igor zmniejszył prędkość statku do 5 cm/s, przechodząc z topienia na mechaniczne kruszenie lodu, aby pobierać próbki w możliwie naturalnej postaci i kolejności.
Statek zagłębił się już w lód zupełnie i ekran z sylwetkami ludzi w skafandrach wygasł.
Na pulpicie zapłonęło zielone światełko.
– Igor! Suzy! Jak tam odbiór? – rozległ się głos Brabca.
– Bardzo dobry! – odpowiedziała Suzy. – Już zmontowaliście stację przesyłową?
– Tak. W tej chwili skończyliśmy. Na jakiej głębokości jesteście? Suzy spojrzała na tablicę kontrolną.
– Dziewięćdziesiąt trzy metry!
– Czy spotkaliście już coś ciekawego? – zabrzmiał dźwięczny głos Ziny. Uśmiech pojawił się na ustach geologa.
– Spieszy ci się, co?
– Oczywiście.
– No, za dwie godziny może dowiesz się czegoś ciekawego – rzekł tonem, z którego trudno było wnioskować, czy żartuje, czy też dokonał już jakiegoś odkrycia,
– A więc jednak… – rozpoczęła Zina, lecz przerwał jej okrzyk Suzy:
– Patrz! Igor! Co to?!
Na szarym w tej chwili ekranie podziemnego oka ukazała się ukośna, ostro odgraniczona, jaśniejsza powierzchnia.
Kondratiew zmarszczył brwi. Błyskawicznym ruchem przesunął dźwignię szybkości do 5 mm/s.
Linia styku dwóch warstw przesuwała się teraz znacznie wolniej, ale mimo to po krótkiej chwili zniknęła z pola widzenia i ekran świecił równym, jasnym blaskiem czystego lodu.
Igor znów zwiększył prędkość do 5 cm/s.
– Co to było? – powtórzyła pytanie Suzy.
– Nic ważnego. Przesunięcie – odrzekł Igor szybko i jakby obawiając się, ażeby Suzy nie zadała nowego pytania, zwrócił się do córki:
– Słuchaj, Zina, jedźcie zaraz z Jaro do bazy i wynajdźcie w archiwum zestaw materiałów sondy numer 12. Za dwie godziny połączę się z wami. Wówczas podacie mi niektóre szczegóły. Sami się nie zgłaszajcie, gdyż to odwraca uwagę.
– Już dochodzicie do dna? – wtrącił Brabec.
– Tak. Pozostało nam około 201metrów.
Zielone światełko zgasło.
Geolog przez chwilę trwał w zamyśleniu, wreszcie rzekł:
– Teraz musimy oboje skupić uwagę na tym ekranie – wskazał na podziemne oko. – Za chwilę wkroczymy w epokę, w której zamarło życie na tym globie. Nie jest to zbyt gruba warstwa, a trzeba ją zbadać bardzo dokładnie.
Nacisnął dźwignię zmniejszając szybkość do 2 cm/s. Na ekranie sytuacyjnym jasny pas zamarzniętej gleby, sięgający już niemal czerwonej kreseczki, zdawał się nie poruszać.
– Co to było za przesunięcie? – Suzy od chwili, gdy zwróciła uwagę geologa na linię rozgraniczającą dwie płaszczyzny, wyczuwała wyraźnie jakieś napięcie. Czyżby Igor ukrywał coś przed nią?
– Uskok – odrzekł krótko.
– Uskok w lodowcu?
– Nastąpiło pęknięcie i przesunięcie większych mas lodu. Igor wyjaśnił pozornie naturalnym tonem. A jednak…
– Jaka może być tego przyczyna?
– Zobaczymy… – odparł wymijająco.
Wiedziała, że na razie niczego więcej od niego się nie dowie. Tymczasem statek zbliżał się coraz bardziej do dna lodowca.
Mimo niedużej prędkości ciemniejsze i jaśniejsze warstwy lodu zmieniały się teraz znacznie częściej. Wkrótce Igor przesunął rączkę steru kierunkowego. Dżdżownica zmieniła położenie, zataczając szeroki łuk, aby tuż pod samą powierzchnią gruntu przejść niemal do pozycji poziomej.
W tej chwili statek przedzierał się jeszcze przez lód. Suzy raz po raz kierowała wzrok na ekran sytuacyjny, to znów śledziła z napięciem obraz zmieniający się w polu widzenia podziemnego oka.
Dawna powierzchnia globu była coraz bliżej. Kabina kierownicza wróciła niemal do normalnego położenia. Jeszcze cztery, jeszcze dwa, jeszcze półtora metra dzieliło dolne gąsienice statku od dna lodowca. '-
Na dole ekranu podziemnego oka ukazał się ciemny pas, wędrujący wolno w górę. Już zakrył trzecią część fluoryzującej tafli… Mimo że ekran sytuacyjny, w przeciwieństwie do podziemnego oka, nie dawał zbyt wyraźnego obrazu, można było zauważyć, że statek począł wgryzać się w łagodne zbocze jakiegoś niewielkiego wzgórza…
Na okrągłej tarczy podziemnego oka mieniły się teraz jak w kalejdoskopie czerwone, stwardniałe grudki gliny wśród żółtawych, lessowych warstw gleby. Błyskały cienkie żyłki wody, zakrzepłej w gruncie, to znów czerniały rozrzucone z rzadka kamienie.
Nagle… Suzy w pierwszej chwili nie zrozumiała, co się właściwie stało.
Pamiętała tylko, że na granicy lodu i gleby zamajaczył na chwilę jakiś cień, złożony z postrzępionych, cienkich nitek.
Ukazał się i znikł.
Ale w tej samej chwili przytłumiony szum silnika ucichł.
Spojrzała na Igora. Trzymał rękę na dźwigni ruchu.
A więc to on zatrzymał statek.
Teraz ujął palcami pokrętło kierownicze podziemnego oka, zmieniając odległość „przekroju”.
Na ekranie pojawił się znów tajemniczy cień.
Suzy nie miała już wątpliwości: była to roślina. Roślina zamknięta w krysztale lodu.
Igor ujął w dłonie drążki kierownicze zespołu narzędzi służących do wydobywania znalezisk. Po kilku minutach wokół rośliny pojawił się czarny pierścień, otoczony delikatną siatką pęknięć w kryształach lodu. Suzy wstrzymała oddech. Dotychczas znała tego rodzaju pracę tylko z opisów technicznych.
Roślina ujęta w czarny pierścień drgnęła i wraz z nim zrobiła półobrót, potem skurczyła się i znikła. Na jej miejscu pozostała biała, okrągła plama, jaśniejsza od otaczającego lodu.
Igor nacisnął dźwignię ruchu. Ekran podziemnego oka ożył. Dżdżownica pogrążała się coraz głębiej w grunt. Znów na granicy lodu i gleby zamajaczyły jakieś kępki niskiej polarnej roślinności, potem wąska warstewka mchów czy porostów.
Igor nie zatrzymywał już jednak statku, zwiększając tylko obszar pobieranych próbek.
W dole ekranu, w warstwie brunatnoszarego piasku zmieszanego ze żwirem i gliną, ukazywały się raz po raz większe głazy – znak przechodzącego tu kiedyś lodowca górskiego. Wkrótce warstwa lodu i gleby zniknęła z pola widzenia: kierowany wprawną ręką geologa statek zaczął schodzić pod niedużym kątem na większą głębokość.
Coraz to nowe formacje skalne przesuwały się wolno na ekranie. Przedarłszy się przez czarne, gruboziarniste piaskowce, potem żółtobrunatne, zbite wapienie i ciemne, zwięzłe łupki – Dżdżownica natrafiła na grubsze pokłady kalcytu.[25] Tu Igor oddał pilotowanie Suzy, a sam przeszedł do laboratorium, aby dokonać wstępnych badań pobranych dotychczas próbek.
Prowadzenie Dżdżownicy nie było zadaniem trudnym, gdyż ograniczało się do kontroli położenia oraz obserwacji ekranu podziemnego oka.
Po dwudziestu minutach na ekranie sytuacyjnym ukazała się nowa, ciemniejsza warstwa.
Dziewczyna zaczęła wahać się, czy nie zatrzymać statku. Może trzeba będzie zmienić kierunek?
Spojrzała na zegar. Już blisko trzy godziny przebywali pod ziemią. Minąl wyznaczony przez Igora termin nawiązania łączności z bazą. Czyżby geolog zapomniał o tym, że Zina i Jaro czekają?
Położyła dłoń na dźwigni ruchu, gdy naraz za nią rozległy się kroki.
– Próbki bardzo ciekawe. – W głosie geologa wyczuwało się podniecenie. Spojrzał na ekran sytuacyjny i siadając obok Suzy rozkazał: – Wyłącz silnik. Zrobimy małą naradę.
Suzy szybko przesunęła dźwignię i szum motoru ustał. Teraz dopiero spojrzała na geologa. Na kolanach Igora spoczywały dwie przezroczyste rureczki. W jednej znajdowało się kilka łodyżek jakiejś rośliny, w drugiej coś brunatnego, podobnego do ziarnka fasoli lub żwiru.
– Przyjrzyj się dobrze. – Igor podał Suzy rurki i sięgnął do pulpitu. Zapłonęła zielona lampka.
–. Zina! Jaro! – zawołał geolog spoglądając spod oka na Suzy, która przez lupę przyglądała się znaleziskom. W kącikach jego ust błądził zagadkowy uśmiech.
– Jesteśmy! – rozległ się nieco przytłumiony głos Brabca.
– Jak tam odbiór?
– W porządku. Jeszcze dobrze słychać. Jak głęboko jesteście?
– Siedemdziesiąt pięć metrów plus warstwa lodowca. Linia przesyłowa działa nieźle.
– Co nowego? – zabrzmiał głos Ziny.
– Zdaje się, że będzie tu sporo roboty dla Mary i Allana.
– Znaleźliście jakieś skamieniałości?
– Jeszcze nie, ale za to zakonserwowane w lodzie rośliny i… – Igor urwał spoglądając na Suzy.
– I co?
– Czyżby to było… jajko? – wyszeptała niepewnie fizyczka, przyglądając się z uwagą maleńkiej kuleczce,
– W każdym razie coś zbliżonego do jajka, i to z rozwiniętym embrionem.
– Ach, jak wam zazdroszczę! – zawołała Zina.
– Nie martw się. Przyślemy ci to jajko sondą na górę.
– Czy możesz już skonkretyzować jakieś wnioski? – wtrącił Brabec.
– W zasadzie tak, ale na razie bardzo ogólne. Trzeba będzie jeszcze przejść parę razy przez warstwę powierzchniową.
– Wspomniałeś o jakimś odkryciu – rozległ się znów głos Ziny. – Czy już wówczas znalazłeś to jajko?
– Nie. Jajko znaleźliśmy w próbce gleby, wśród resztek jakichś roślin przypominających mchy.
– A więc to jeszcze nie wszystkie rewelacje? – Zina nie ukrywała ciekawości.
– Rośliny, a nawet to jajko trudno nazwać rewelacją. Przecież już wstępne sondowania wykazały, że kiedyś kwitło tu bogate życie. Istnieją co prawda pewne fakty… – zamyślił się na chwilę. – Ale może najpierw spróbuję podsumować ogólne wnioski.
– Jesteś nieznośny. Geolog uśmiechnął się.
– Trochę cierpliwości. Na podstawie zdobytych dziś.materiałów, jak i poprzednich wyników sondowań w różnych punktach globu, można w ogólnych zarysach odtworzyć obraz, że tak powiem, czwartorzędu Urpy. Ściślej – okresu, w którym zamarło życie na tej planecie. W przybliżeniu okres ten rozpoczął się około 800 tysięcy lat temu, przy czym są dane, że następowało po sobie kilka epok lodowych, przedzielonych okresami ocieplenia. Ale przed kilkoma tysiącami lat temperatura dość gwałtownie zaczyna spadać, glacjały[26] stają się znacznie częstsze, a cofanie się lodowców w interglacjałach – jeśli oczywiście można tak nazwać te krótkie, trwające kilka lat okresy ocieplenia – jest w efekcie coraz mniejsze. Jak w tej sytuacji kształtował się i przeobrażał świat roślin i zwierząt, trudno w tej chwili mówić. Zbyt mało mamy danych. Prawdopodobnie jednak znalezione przez nas mchy i drobne krzaczki nie dają właściwego wyobrażenia o życiu, jakie tu kwitło w dawniejszych okresach ociepleń.
Urwał i zamyślił się.
– Klimat całej planety stawał się ze stulecia na stulecie coraz bardziej surowy i zimny – podjął po chwili. – Działanie ogromnych mas lodu zniszczyło życie na wielkich obszarach. Utrzymywało się ono jednak, zwłaszcza w pasie równikowym, do okresu sprzed około 3–4 tysięcy lat. Wówczas to nastąpiło dość gwałtowne obniżenie temperatury. Procent promieniotwórczego węgla w znalezionych roślinach wskazuje, że liczą one nie więcej niż 3 tysiące lat. Niewykluczone zresztą, że w okolicach jakichś ciepłych źródeł życie przetrwało jeszcze kilka wieków.
– Więc kiedyś, przed tysiącami lat, Urpa mogła być światem podobnym do ziemskiego? Może nawet…
– Jak wysoki stopień rozwoju osiągnęło tu życie, trudno na razie powiedzieć. Za mało materiałów zebraliśmy. Tyle że mamy już niezbity dowód istnienia na Urpie zwierząt zbliżonych stopniem rozwoju do gadów czy ptaków.
– Jeśli istniały tu istoty na poziomie Temidów… – .wtrącił Brabec.
– Zginęły również wraz z całym światem roślin i zwierząt.
– A Temianie?
– Wiemy o nich bardzo niewiele. Tak niewiele, że chwilami wydają mi się gośćmi z innego układu planetarnego. Może jakaś próba kolonizacji Temy… Chociaż… ile dziesiątków lat trzeba było grzebać w ziemi, aby odnaleźć pełny łańcuch form pośrednich między światem zwierząt a człowiekiem. Badania nasze trwają jeszcze zbyt krótko.
– Chyba nie wierzysz, aby Temianie wymordowali się wzajemnie? – spytała Zina.
– Dotąd zbyt mało wiemy o Układzie Proximy. Sądzę jednak, że gdyby podobna cywilizacja istniała na Urpie w okresie nadejścia zlodowacenia, powinna była do dziś utrzymać się przy życiu. Dlatego raczej wykluczam możliwość odkrycia śladów wysokiej cywilizacji na tej planecie.
Przez dłuższą chwilę panowała cisza. Wreszcie przerwał ją głos Ziny:
– Mówiłeś jeszcze o jakimś ważnym odkryciu?
– Tak. Chodzi o pewien zagadkowy fakt – zaczął tajemniczo. – Są dane, że nie tylko Nokta, ale i Urpa przeżyła przed dwoma tysiącami lat wzrost temperatury. Nagrzewanie było tu jednak znacznie mniej intensywne, a za to długotrwałe i jakby powtarzające się w regularnych odstępach czasu. Już podczas wstępnych sondowań i próbnego zanurzania Dżdżownicy zwróciło to moją uwagę. Są ślady dość intensywnego topnienia lodowca na pewnej określonej głębokości w zewnętrznej warstwie. Tajanie odbywało się z nieregularnymi przerwami. Spływająca woda osadzała w zagłębieniach i szczelinach pyły, układając je warstwami. Dzisiejsze wyniki badań całkowicie potwierdziły moje domysły: lód topił się w równych odstępach czasu. Trudno dociec, czy były to zmiany dzienne, czy roczne, ale niewątpliwie proces ten miał charakter cykliczny. A przecież – jak wynika z badań promieniotwórczości – odbyło się to prawie przed dwoma tysiącami lat, już w okresie, gdy życie powinno zamrzeć na tej planecie.
– Na innych planetach, poza Noktą, nie stwierdziliśmy jednak wzrostu temperatury – wtrąciła Suzy. – Nawet na Sel, choć jest ona satelitą Urpy.
– Właśnie. Dlatego musimy jeszcze dokładnie zbadać powierzchniową warstwę. Oczywiście zasadniczego planu nie zmieniamy – mniej więcej za dwadzieścia dni wyjdziemy na powierzchnię w pobliżu Ciemnej Plamy. Zboczymy jednak nieco na północ, do długiego wąwozu. Pozwoli nam to, nie zmniejszając głębokości, zbadać jeszcze jedną warstwę powierzchniową. A teraz powiedzcie mi, jaki stopień geotermiczny wykazała sonda numer 12 poniżej 500 metrów.
Przez chwilę panowała cisza, po czym rozległ się głos Brabca:
– Jeden stopień Celsjusza na 19 metrów. Brwi Igora ściągnęły się.
– Dziękuję. W porządku – powiedział beznamiętnie, ale Suzy wyczuła, że spokój jego jest tylko pozorny.
Spojrzała odruchowo na termometr, gdzie świecące cyfry wskazywały 202 kelwiny.
– Za chwilę ruszamy – odezwał się Igor. – Będziecie teraz z nami w stałej łączności. Oczywiście – uśmiechnął się – odpowiadamy na każde pytanie, ale tylko w wolnych chwilach. A teraz, Suzy, chodźmy coś przekąsić.
Przeszli do małego pomieszczenia między kabiną kierowniczą a laboratorium. W ścianach znajdowało się kilka przezroczystych zbiorników z owocowym płynem, duża szafka ze skondensowaną żywnością oraz podręczna apteczka. Przełknąwszy odżywczą pastylkę Igor nalał sobie pomarańczowego płynu do szklanki. Wypił kilka łyków i odsunąwszy szklankę od ust rzekł z powagą:
– Nie chciałem cię niepotrzebnie niepokoić, ale obawiam się, że obszar ten jest obszarem sejsmicznym. Stosunkowo niedawno nastąpiło tu trzęsienie ziemi.
– Ten uskok w lodzie? – przypomniało się Suzy.
– Tak – skinął głową. – Możliwe, że nawet nastąpiło to nie dawniej niż rok temu. Musimy się zdecydować, czy będziemy kontynuować badania, czy też powrócimy na powierzchnię.
– I co?
– Trzeba by wówczas rozpocząć poszukiwania innego, spokojniejszego terenu.
– Mówiłeś, że obszar ten jest bardzo dogodny do badań…
– Właśnie – westchnął geolog. – Nie wiem, czy prędko znajdziemy tak korzystne warunki. Ułożenie skał w znacznej części obszaru zgodne,[27] duże złoża wapieni o cechach wapieni numulitowych, a nieco głębiej starsze od nich o blisko 100 milionów lat piaskowce. Niewykluczone, że możemy tu dotrzeć nawet dość płytko do skał ogniowych, na co wskazuje bardzo znaczny przyrost temperatury w miarę zwiększania się głębokości.
– Przecież mamy tu 202 kelwiny, czyli 71 stopni mrozu! Czyżby ten stopień geotermiczny, który ci podał Jaro, odpowiadał tutejszemu terenowi?
– Tak. Ale dotyczy to znacznie większej głębokości. Przemarzanie gruntu sięga tu na kilkaset metrów w głąb planety. Ale wracając do sprawy: poszukiwanie innego, odpowiedniejszego miejsca opóźniłoby poważnie pracę. Nie wiemy jednak, czy wolno nam ryzykować poruszanie się w terenie sejsmicznym. Oczywiście prawdopodobieństwo trzęsienia ziemi w najbliższych dniach jest bardzo małe, ruch statku może jednak przyśpieszyć proces dojrzewania wstrząsu. Z drugiej strony, nasze aparaty określają stan napięcia w skałach i mogą nas ostrzec przed katastrofą. Mówiąc szczerze, nie wiem, co robić…
– A gdybyś był tu sam? – Suzy zajrzała mu głęboko w oczy. Kondratiew spuścił wzrok. Przez kilka sekund obracał w palcach stojącą na półce szklankę, potem spojrzał na Suzy jakoś ciepło.
– Ja? Chyba… nie zrezygnowałbym z dalszych badań.
– Więc nie ma o czym mówić – powiedziała stanowczo. – Ruszamy w dalszą drogę!
BAZALTY…
Jednostajny, usypiający szum silnika umilkł raptownie.
Suzy uniosła głowę i rozejrzała się dokoła. Wyrwana znienacka ze snu, wodziła przez chwilę błędnym wzrokiem po ścianach kabiny, nim uświadomiła sobie, gdzie się znajduje.
Kabina tonęła w półmroku. Tylko ekrany odcinały się jasnymi plamami na tle pogrążonych w cieniu ścian, a kilka lampek kontrolnych mrugało rytmicznie.
– Co się stało?
Cień Igora pochylonego nad ekranem podziemnego oka poruszył się i wyprostował. W słabym blasku bijącym z ekranów ujrzała twarz geologa.
– Zatrzymałem statek – powiedział spokojnie. – Ale jeśli nie śpisz, to spójrz. O, tu! – wskazał na ekran podziemnego oka.
Suzy nacisnęła guzik. Wąski tapczan, na którym spała, przybrał kształt fotela.
Na ekranie rysowała się wyraźnie warstwa żwiru i gliny morenowej pomieszanej z większymi odłamkami skał. Suzy przyglądała się dłuższą chwilę obrazowi, ale nie mogła dostrzec nic niezwykłego.
– Gdzie? O czym mówisz? – zapytała niepewnie.
Geolog wyciągnął rękę i wskazał palcem jeden z większych kamieni. Dopiero teraz Suzy zauważyła, że kamień ten różnił się znacznie kształtem i barwą od innych. Nie był wygładzony tarciem o podłoże skalne i otaczające kamienie, lecz przypominał czarną kostkę o nieco poszczerbionych krawędziach.
– I co?
Igor wzruszył ramionami.
– Nie wiem. Zaraz się przekonamy.
Ujął kierowniczą dźwignię przyrządu służącego do wydobywania okazów i po chwili czarny pierścień wgryzł się w żwir wokół znaleziska.
– Gdzie my teraz jesteśmy? – spytała Suzy. – Czyżby to już był rów tektoniczny?[28]
– Tak. Spałaś trzy godziny, a ponieważ nieco zwiększyłem szybkość, przebyliśmy w tym czasie przeszło kilometr.
Suzy spojrzała na ekran sytuacyjny, potem, zapaliwszy światło, na wykres drogi statku. Przebywali pod ziemią już blisko 40 godzin i czerwona, falista linia oddaliła się znacznie od czarnego punktu, który oznaczał miejsce startu. Podobna linia na drugim wykresie wskazywała, iż znajdowali się 1100 metrów pod powierzchnią planety. Od warstwy lodowej dzieliło ich jednak tylko 30 metrów. Statek podziemny, przebijając się przez rozległy zrąb, na którym stała baza, dotarł do dna długiego rowu tektonicznego, wypełnionego po brzegi przeszło kilometrową warstwą lodowca.
Tymczasem Igor zdążył już wprowadzić kamień do wnętrza statku.
– Chodźmy – rzucił zsuwając się z fotela.
Po chwili znaleźli się w kabinie-laboratorium. Na dnie dużej skrzynki, połączonej transporterem z aparaturą wydobywczą, wśród żwiru, kamieni i gliny pomieszanej z piaskiem, leżała duża czarna kostka. Miała kształt regularnego graniastosłupa o podstawie foremnego sześciokąta. Niemal wszystkie ściany były gładkie, tylko jedna porysowana.
Igor wyjął kostkę ze skrzyni, ale widocznie zbyt ziębiła mu palce, bo położył ją pośpiesznie na podręcznym stoliku.
– Co to? – zapytała Suzy podniecona.
– Bazalt[29] – odrzekł krótko, jakby nie rozumiejąc, co dziewczyna ma na myśli.
– No tak. Ale ten kształt?…
– Nie wiem. Za wcześnie na wnioski.
Począł mierzyć długość poszczególnych krawędzi graniastosłupa. Wreszcie przerwał i zamyślił się.
– No i?
– Nie wiem – powtórzył. – Wymiary krawędzi są identyczne.
– A więc jednak tu, na Urpie…
– Nie, moja droga – przerwał jej łagodnie. – Na wnioski za wcześnie. Gdybyśmy znaleźli jeszcze jeden identyczny kamień, wówczas dopiero można by wysunąć jakąś hipotezę.
– To beznadziejna sprawa.
– Tak sądzisz?
– Prawdopodobieństwo jest przecież takie małe…
– A mimo to wydaje mi się, za warto poszukać drugiego podobnego graniastosłupa.
Oczy Suzy rozszerzyło zdziwienie.
– Ale gdzie?
– Tam – geolog wskazał ręką ku lewej ścianie statku.
– Już teraz nic nie rozumiem! – Suzy spojrzała jeszcze bardziej zdziwiona.
– To bardzo prosta sprawa. Zaraz ci wytłumaczę. Chodźmy, bo szkoda czasu.
Geolog włączył silnik i zaczął zmieniać kierunek ruchu statku.
– No, powiedz wreszcie! Jesteś naprawdę nieznośny! – Suzy nie ukrywała zniecierpliwienia.
– A więc dobrze. Jak myślisz? Skąd się tutaj wziął ten kamień?
– Przyniósł go z pewnością lodowiec wraz z innymi kamieniami.
– Słusznie. Z rozkładu moren widocznych na ekranie sytuacyjnym, jak i ukształtowania całego terenu, można dość łatwo ustalić kierunek ruchu lodowca. Sprawa jest jeszcze prostsza w tym rowie tektonicznym, gdyż jęzor lodowcowy posuwał się jego dnem. Możemy więc określić kierunek, z którego przywędrował ów zagadkowy bazalt. Właśnie tam skierowałem statek.
– No dobrze – przerwała Suzy trochę rozczarowana. – Ale i tak prawdopodobieństwo znalezienia drugiego kamienia jest bardzo niewielkie.
– Nie zgadzam się z tobą. Porównaj ten kamień z innymi. Wędrowały one, spychane przez lodowiec, setki kilometrów. Są wygładzone, obtoczone, co jest zrozumiałe, gdyż lodowiec ten zawiera duże ilości materiału skalnego. A jaki kształt ma ów bazaltowy ośmiościan? Wątpliwe, aby przewędrował on w tym towarzystwie więcej niż kilka kilometrów.
– Więc przypuszczasz, że ten bazalt nie pochodzi z daleka?
– Tego nie twierdzę. Nigdzie w pobliżu nie stwierdziłem odsłoniętych ani nawet płytko położonych złóż bazaltu. Prawdopodobnie ta kostka przywędrowała tu z innych okolic Urpy. Ale kiedy? W tym tkwi istota zagadnienia. Spróbujmy oprzeć się na faktach. Jak już powiedziałem, ten kamień nie mógł wędrować wraz z moreną denną setek kilometrów. Po drugie, jedna z jego ścian jest mocno porysowana, inne raczej bardzo słabo. Zgodny kierunek rys pozwala z dużym prawdopodobieństwem przyjąć, że kostka ta tkwiła w jakimś skalnym podłożu i zanim została z niego wyrwana, przesuwał się po niej lodowiec wraz z morenami'. Po trzecie, nie mogła wystawać powyżej podłoża, gdyż wówczas niszczące działanie spowodowałoby zaokrąglenie krawędzi, a tego nie widzimy. Najprawdopodobniej została niejako wyorana przez lodowiec wraz z częścią podłoża.
– No, a kształt?
– Bazalt rozpada się często na słupy sześcioboczne. Co prawda ten gra-niastosłup ma dziwnie regularny kształt, zważywszy zwłaszcza kwadratowe powierzchnie boków, ale nie można wykluczyć przypadkowego splotu naturalnych czynników.
– A jednak spodziewasz się, że znajdziemy więcej takich kostek?
– Nie wolno lekceważyć faktów – odparł krótko geolog, nie spuszczając wzroku z ekranu.
– To znaczy? – nie ustępowała Suzy.
– Otoczenie naszego graniastosłupa musiało być nie mniej twarde od niego. Nie widzę w tych okolicach materiału, w którym mógłby on tkwić. A sześciokątami foremnymi, można zakryć bez reszty powierzchnię.
– A więc jednak podejrzewasz?…
– Patrz! – przerwał Igor gwałtownie.
Tuż przy krawędzi ekranu podziemnego oka zamajaczył czarny kamień. Nim zniknął z pola widzenia, geolog zatrzymał statek.
– Czy to?… – zapytała Suzy.
– Również bazalt.
– Ale ten jest jakiś mniejszy?…
Geolog nic nie odpowiedział, tylko w skupieniu manipulował zespołem narzędzi wydobywczych.
Suzy zeskoczyła pośpiesznie z fotela i pobiegła do laboratorium.
Nowego znaleziska w skrzyni nie było. Ale fizyczka nie czekała długo. Za chwilę na taśmie transportera ukazały się kamienie, wśród których czernił się tajemniczy bazalt. Suzy pochyliła się nad skrzynią, lecz w tym samym momencie usłyszała za sobą kroki Igora.
Geolog pośpiesznie pochwycił kamień. Mimo iż na twarzy jego nialował się zwykły spokój, nieznaczne drżenie rękawicy, w której trzymał znalezisko, wskazywało, jak ogromną wagę przywiązuje do tego niepozornego odłamka bazaltowej kostki.
Milczeli oboje. Słowa nie były tu zresztą potrzebne. Już na pierwszy rzut oka mogli stwierdzić, że kamień ten był po prostu ukruszonym fragmentem takiego samego graniastoslupa jak poprzedni.
Igor przypatrywał się chwilę znalezisku. Naraz zmarszczył brwi. Podszedł do mikroskopu i włączywszy aparaturę podsunął kamień pod obiektyw. Na ekranie ukazał się powiększony obraz kryształów.
Geolog kilkakrotnie obracał kamień różnymi stronami, wreszcie wyłączył aparat i spojrzał na Suzy.
– Te cegiełki nie są naturalnym produktem – powiedział powoli.
– Więc to nie bazalt?
– Bazalt, ale sztucznie topiony i odlewany w formie płaskich graniasto-słupów – odrzekł geolog ruszając ku drzwiom.
Znów wnętrze statku wypełnił jednostajny szum silnika. Posuwali się teraz ze stosunkowo dużą prędkością 27 centymetrów na sekundę,– co nie było trudne, gdyż ośrodek należał do sypkich, a większe głazy zdarzały się rzadko. Na dyskusję brakowało czasu. W skupieniu obserwowali teraz oboje ekran podziemnego oka, wypatrując nowych bazaltów.
Nie czekali długo. Już po dwunastu minutach pojawiła się i zniknęła następna ośmiościenna cegiełka. Wkrótce przez mieniący się obraz przebiegła czwarta czarna bryła, w której Igor znów rozpoznał bazalt. Potem piąta, szósta, siódma i ósma…
Częstość pojawiania się bazaltowych cegiełek stale rosła. W ciągu pierwszej godziny Suzy naliczyła ich 29. Geolog odwracał głowę raz po raz, obserwując na przemian migocącą taflę podziemnego oka, to znów ekrany sytuacyjne.
Minęła jeszcze jedna godzina. Przebyli już blisko dwa kilometry nie zmniejszając prędkości. Częstość napotykanych cegiełek rosła, to znów malała. Igor dokonywał co pewien czas poprawek kierunku, trzymając statek ściśle na szlaku, po którym posuwał się lodowiec.
Suzy ogarniało znużenie. Zaczynały boleć oczy zmęczone nieustanną obserwacją ekranu, migocącego rojem przesuwających się szybko plam. Już dawno przestała liczyć czarne cegiełki. Coraz częściej spoglądała na ekran sytuacyjny.
A jeśli tajemnicza budowla z bazaltowych cegiełek uległa całkowitemu zniszczeniu? – Ta myśl nie dawała dziewczynie spokoju.
Próby nawiązywania rozmowy z Igorem spełzły na niczym. Geolog zdawał się nie słyszeć, co Suzy mówi, pochłonięty całkowicie obserwacją przyrządów.
W okienku miernika przebytej drogi wolno zmieniały się cyfry. Nagle Igor szybkim, zdecydowanym ruchem przesunął dźwignię kierunkową. Statek, posuwający się dotąd poziomo, począł z wolnna schodzić głębiej pod ziemię.
Spojrzała na ekran sytuacyjny, ale poza zwykłym, poziomym ułożeniem warstw skalnych, piasku i żwiru nie spostrzegła niczego, co mogłoby usprawiedliwiać zmianę kierunku.
– Czyżbyś coś zauważył? – przerwała nerwową ciszę.
Geolog skinął głową i wskazując na ekran sytuacyjny, odpowiedział pytaniem:
– Czy widzisz tę jaśniejszą, postrzępioną warstwę przed nami?
Rysunek 12. Planowana i rzeczywista droga Dżdżownicy – na mapie okolic Ciemnej Plamy
– A więc to już?
– Nie zapominaj, że ciała o jednolitej, zwartej strukturze są bardziej przenikliwe dla naszego podziemnego radaru niż sypkie.
– Wiem o tym, ale myślałam, że to jakaś zwykła warstwa skalna… O! Patrz! – gwałtownie przerwała rozpoczęte zdanie.
Przez ekran przesunęło się teraz równocześnie kilka większych i mniejszych brył bazaltu.
– Będzie ich coraz więcej – odrzekł spokojnie geolog, manewrując dalej statkiem.
Dżdżownica powoli przyjmowała znów położenie poziome. Widoczna na ekranach^ sytuacyjnych warstwa bazaltu nabierała ostrości. Suzy nie miała już wątpliwości, iż jest to cienka płyta zestawiona z graniastosłupów. W miarę jak statek zbliżał się do krawędzi płyty, coraz większe jej partie, przeważnie nadkruszone działaniem lodowca, zajmowały powierzchnię górnego ekranu sytuacyjnego. Radar ultradźwiękowy kreślił podobny do negatywu obraz przestrzenny warstw otaczających statek.
Igor stał się nad podziw rozmowny.
– Już w tej chwili można wysunąć szereg wniosków. Przyjrzyj się uważnie warstwom otaczającym płytę. Górna warstwa to po prostu piasek i żwir oraz większe kamienie naniesione przez wodę i częściowo lodowiec. Dolna dzieli się na kilka równo ułożonych warstw materiału skalnego o różnym składzie mineralnym i różnej ziarnistości. Jeśli się nie mylę, ta płyta bazaltowa była czymś w rodzaju wybrukowanego placu czy ulicy. Ciekawe, jaki teren pokrywa ona obecnie w porównaniu ze stanem pierwotnym?
– Jak dotąd, końca nie widać – stwierdziła Suzy patrząc na ekran. Jasna plama zakryła już blisko jedną trzecią jego powierzchni. Wkrótce
czerwona kreseczka wyobrażająca statek miała zetknąć się z postrzępioną
krawędzią płyty bazaltowej.
– Czy możesz już choć w przybliżeniu określić, kiedy zbudowano tę płytę? – podjęła Suzy. – Mogłabym zbadać też wiek bazaltowych cegiełek.
– W tej chwili nie ma na to czasu. Zajmiesz się tym później. Oczywiście nie potrafię na oko określić, kiedy powstała płyta, ale jasne, że budowla ta wyprzedza znacznie ostatnie zlodowacenie.
Na ekranie podziemnego oka ukazało się nagle kilkanaście czarnych brył, bezładnie rozrzuconych, poziomo przez środek pola widzenia. Liczba ich szybko rosła i po chwili jednolita, czarna warstwa przecinała ekran. Igor zmniejszył prędkość do 4 cm/s, potem do l cm/s, wreszcie zatrzymał statek. W milczeniu badał układ i budowę poszczególnych warstw, manipulując gałką podziemnego oka, to znów pobierając próbki.
W końcu polecił Suzy, aby przygotowała dwie sporządzone uprzednio mapy terenu. Na mapach tych mieli wykreślić położenie płyty bazaltowej i jedną z nich wraz z próbkami przesłać sondą iglicową na powierzchnię.
Znów zagrał silnik. Igor wyprowadził Dżdżownicę tuż ponad bazaltową warstwę i przekazał stery fizyczce. Zajęty całkowicie obserwacją ekranów i obliczeniami, tylko od czasu do czasu wydawał krótkie polecenia dotyczące zmiany kierunku lub prędkości.