355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Krzysztof Boruń » Proxima » Текст книги (страница 27)
Proxima
  • Текст добавлен: 29 сентября 2016, 01:59

Текст книги "Proxima"


Автор книги: Krzysztof Boruń


Соавторы: Andrzej Trepka
сообщить о нарушении

Текущая страница: 27 (всего у книги 30 страниц)

– Tu! Czekaj na mnie!

W tej samej chwili uczuła silne kopnięcie w plecy. Obróciła się, gwałtownie rozgarniając rękami wodę.

– Wład! Jestem obok ciebie.

– Suzy!

Niespodziewanie błysnęło jej przed oczami zamglone światło reflektora.

Ręce ich spotkały się.

– Tak się bałam o ciebie!…

– Zdaje się, że będziemy musieli poczekać, aż szlam znów opadnie na dno. Niedobrze, że popłynęłaś za mną. Teraz zupełnie nie wiadomo, którędy wrócić.

– Można znaleźć otwór po omacku.

– Który? – rzucił ze złością. – Jest ich tu kilka i łatwo zabłądzić. Gdybyś czekała na mnie przy właściwym otworze, sprawa byłaby prosta.

– Przepraszam cię.

– To ja cię przepraszam, że się uniosłem – odrzekł szczerze. – Ale nie ma o czym mówić. Musimy się zastanowić nad sytuacją.

– Szukać wyjścia po omacku nie ma sensu. Nie będziemy też chyba czekać tu na dole, aż się woda ustoi, bo stale ją mącimy. Najlepiej podpłynąć pod sam sufit.

– Słusznie – przytaknął i sięgnąwszy do pasa nacisnął guziczek. – Zdążyłem zauważyć, że salka jest dość wysoka.

Pływak umieszczony w pasie pęczniał szybko. Otaczające ich ciemności zaczęły powoli ustępować. Wznosili się w górę.

Wkrótce ustąpił również mętny tuman i w świetle reflektorów ujrzeli przesuwające się w dół ściany salki.

– Chyba powinniśmy spotkać warstwę powietrza nad wodą – odezwała się

Suzy.

Wład bez słowa poruszył płetwami, podpływając bliżej ściany. Teraz przed ich oczami ukazał się długi, pochyły występ i szybko zniknął

w dole. Nim zdołali się zorientować, co to było, już minął ich drugi podobny,

potem trzeci i czwarty…

– To, zdaje się, nie jest żadna salka – odezwał się Wład po chwili – ale coś w rodzaju kręconych schodów.

– Tak. Widocznie Urpianie często stosowali takie rozwiązania architektoniczne. Pamiętasz mauzoleum?

– Czy wypuścić powietrze z pływaka?

– Chyba nie – odparła Suzy niepewnie.

– I ja tak myślę. Szyb jest tu zupełnie pionowy i nie ma mowy o zabłądzeniu, a warto byłoby zbadać go aż do samej góry. Potem łatwo będzie opuścić się w dół.

– Byle nie natrafić na jakąś warstwę żrącego płynu – Suzy przypomniała sobie przygodę Dżdżownicy.

Kalina podniósł głowę, kierując snop światła w górę. Roztapiał się i ginął w zielonkawej topieli.

Upłynęło znów kilka minut.

– Chyba schody te nie prowadzą na samą powierzchnię? – odezwała się Suzy.

W tej samej chwili zamajaczyła przed nimi jakaś biała plama. Ledwo zdążyli wyciągnąć przed siebie ręce, gdy dłonie ich uderzyły o twardy

spód lodowej pokrywy.

– No i co dalej? – spytał Wład. Nie czekając odpowiedzi sięgnął do pasa odczepiając ultradźwiękową sondę. Oparł iglicę o lód i nacisnął guzik. Krzywa na maleńkim ekranie wygięła się.

– Blisko cztery metry grubości – zwrócił się do Suzy, jakby oczekując odpowiedzi.

Myślała o tym samym.

– Spróbujemy – powiedziała bez wahania. Dłoń jej spoczęła na rękojeści termopistoletu.

Suzy jeszcze raz spojrzała na czarny, nieforemny otwór w leżącej sto metrów pod nią okrągłej lodowatej pokrywie.

– Idziemy?

Wład skinął w milczeniu głową. Znajdowali się już przy końcu długiego szybu. Przed nimi czerniał otwór stromej sztolni.

– Ściany są tu wyjątkowo mocne – powiedziała Suzy jakby dla-usprawiedliwienia decyzji.

– Zdaje się, że znacznie później zbudowane od tych na dole.

– Możemy zresztą w każdej chwili zawrócić. Sztolnia biegnie zupełnie prosto.

– Od powierzchni planety dzieli nas najwyżej 250 metrów – dorzucił Wład.

– Myślisz, że jest tu jakieś wyjście?

– Tak wygląda.

– Chodźmy już. Niedługo trzeba będzie wracać – ponagliła Suzy. – Zaczną się o nas niepokoić.

Wędrówka nie była tu jednak łatwa. Pochylony niemal pod kątem 30 stopni korytarz, pełen nacieków lodowych i szronu, nie należał do bezpiecznych terenów wspinaczki, zwłaszcza w butach zupełnie nie przystosowanych do tego rodzaju wyczynów. W każdej chwili groziło obsunięcie się i karkołomny zjazd w dół. '

Wład, posuwając się pierwszy, zmuszony był topić pokrywę lodową, a to bynajmniej nie przyspieszało tempa marszu. Postanowili jednak dotrzeć do widocznego z daleka progu i dopiero wówczas zawrócić.

Nie zawrócili. To, co z daleka wzięli za próg lodowy, było zwałem gruzu, powstałym po istniejącej tu kiedyś ścianie czy zaporze.

Stosy pokruszonej masy plastycznej grubą warstwą pokrywały lód. Odłamki bloków różnej wielkości leżały porozrzucane na dużej przestrzeni. Z obdartych wskutek eksplozji ścian zwisały niemal całkowicie zżarte korozją pręty jakiejś kraty.

Suzy ostrożnie wspięła się na wał lodu. Tuż przed nią wystawał z rumowiska gruby, dziwacznie wygięty pręt czy dźwigar. Wyciągnęła rękę, aby oprzeć się na tym pręcie i łatwiej przedostać przez próg lodowy, ale w tej samej chwili odskoczyła z krzykiem.

Wład był już przy niej. To, co wzięli za powyginany kawał metalu, było na wpół zwęgloną ręką. Ręką Urpianina!

Ciało zabitego nie było widoczne. Pokrywała je warstwa gruzu i brudnego lodu.

– Chodźmy dalej – odezwał się Wład ochłonąwszy nieco z wrażenia.

Suzy w milczeniu ruszyła przed siebie.

Również wyżej korytarz nosił liczne ślady wybuchów i wysokiej temperatury.

– Tu chyba musiała toczyć się walka – Wład oglądał z uwagą ściany.

– Niżej żadnych śladów nie było…

– Można by pomyśleć, że jakaś grupa Urpian wdzierała się z zewnątrz do tych podziemi i została tu zatrzymana…

– Albo odwrotnie: jakaś grupa usiłowała wydostać się z podziemi na zewnątrz i musiała stoczyć walkę z tymi, którzy chcieli ją zatrzymać.

Niespodziewanie sztolnia kończyła się wysoką, rozległą halą. Była to widocznie jakaś fabryka, bo spod zalegającej podłogę twardej skorupy lodu wystawały, niczym pancerze jakichś gigantycznych żółwi, ciemnordzawe kadłuby mniejszych i większych maszyn.

Lód przedostał się tu przez szeroką bramę, prowadzącą do drugiej, jeszcze większej sali. Suzy i Wład przesuwali się teraz pomiędzy zwałami lodu, spiętrzonymi gdzieniegdzie niemal pod sam sufit. Wreszcie osiągnęli miejsce, skąd lodowiec wdarł się do wnętrza fabryki.

Były tu cztery eliptyczne otwory w suficie. Zakrzepła woda w ciągu wielu wieków zdążyła wpełznąć tu wielkimi, podobnymi do kolumn lodospadami i wypełniła wnętrze hal. Lód był miejscami tak przezroczysty, że przez jego bloki można było dostrzec szerokie, ciemne walce, niby tubusy teleskopów przygotowanych do obserwacji nieba.

Wład spojrzał na zegarek.

– No, czas wracać.

– Wracać?

– Zajmie to nam co najmniej godzinę. Na pewno już się niepokoją.

– Wracać? – powtórzyła Suzy z obawą. – Tą samą drogą? W wyobraźni ujrzała na moment zwęgloną rękę, która nie była ręką człowieka…

– Od powierzchni dzieli nas chyba nie więcej niż 50 metrów lodu – powiedział Wład, jakby odpowiadając na myśli Suzy.

– Mamy termopistolety – podchwyciła żywo. – Chyba mniej czasu zajmie nam wytopienie wąskiego tunelu w lodzie niż błądzenie przez te korytarze.

– Spróbujemy – Wład skinął głową.

Odczepił od pasa pistolet i skierował jego reflektor na szczyt lodowego słupa.

Z sykiem uniósł się w górę obłok pary. Spod topionego błyskawicznie lodu spłynęła szerokim strumieniem 'woda, zamarzając natychmiast w długie, cienkie sople.

Suzy natychmiast skierowała w ten sam punkt reflektor swego pistoletu i szybkość topnienia wzmogła się.

Po chwili przy brzegu otworu powstała w lodzie wyrwa takiej wielkości, że mógł się tam zmieścić człowiek w skafandrze. Suzy i Wład zdjęli wodoszczelne torby, aby nie utrudniały im ruchów, i wytapiając stopień za stopniem, poczęli powoli wspinać się w górę.

Przecenili jednak swe siły. W ciągu pierwszej godziny pracy zdołali wejść zaledwie na „dach” pokrytej lodem budowli.

Temperatura spadała teraz coraz gwałtowniej, niezmiernie komplikując wytapianie sztolni. Już wkrótce ściekająca w dół woda zamknęła zwartą masą lodu tunel, którym wydostali się z fabryki.

Właściwie o budowie tunelu nie było już praktycznie mowy. Otoczeni zewsząd lodowcem, posuwali się coraz dalej w górę, jakby przesuwając swą ciasną lodową grotę. Topiony „sufit” spływał z wodą w dół i krzepnąc natychmiast, nieustannie podwyższał poziom „podłogi”. Najbardziej męcząca była konieczność ciągłego poruszania całym ciałem, a zwłaszcza nogami. Pozostawanie choć przez parę sekund w pozycji nieruchomej groziło przymarznięciem skafandrów, co wobec niemożliwości skierowania promieniowania na własne ciało, stwarzało niebezpieczeństwo sytuacji bez wyjścia.

Wreszcie po kilku godzinach, zmęczeni do ostateczności, osiągnęli powierzchnię i padli wyczerpani na spękany lód. Panowała noc. Nisko nad horyzontem świeciło Słońce jako jedna z gwiazd. Tuż obok niego, w odległości dwóch kilometrów, paliła się czerwonym blaskiem lampa wieży wiertniczej.

Tam, w pawilonie, czekali na nich Daisy, Dean, Ast i Szu. A może szukają ich w tej chwili wśród zalanych wodą korytarzy i sal? Może myślą, że oni już nie żyją?

Suzy. leżała z zamkniętymi oczami.

– Suzy! – Wład szarpnął ją za rękę. Uśmiechnęła się.

– Spróbuj nawiązać z nimi łączność – wyszeptała ledwo dosłyszalnie.

– Pięć, dwanaście! Halo! Tu Wład! Halo! Tu Wład! Odpowiedziała mu głucha cisza.

– Zero dziewięć! Zero dziewięć! – powtarzał zapamiętale. Dźwignął się z lodu i usiłował wstać, lecz był tak wyczerpany, że natychmiast osunął się z powrotem.

– Pięć, dwanaście! Zero dziewięć! Zero dziewięć! Naraz w jego hełmie zapłonął maleńki, zielony guziczek. Niemal jednocześnie usłyszeli głos Sokolskiego, który kończył jakieś rozpoczęte zdanie:

– … co potwierdza w pełni hipotezę Zoe. Zdaniem Kory…

– Halo! Wik! Tu Wład! Tu Wład i Suzy! – zawołał Kalina radośnie. Sokolski przerwał raptownie czytanie komunikatu:

– Halo! Tu centrala na Sel! Tu centrala na Sel! Co się stało, Wład? Widocznie centrala na Sel nie była jeszcze zawiadomiona o ich zaginięciu.

– Halo! Tu Sel! Wład! Dlaczego milczysz? – odezwał się znów Wiktor. Lecz zanim Kalina zdążył odpowiedzieć, pod jego hełmem rozległ się okrzyk Daisy:

– Wład! Wład! Gdzie jesteś, Wład? Co z Suzy? Szu i Ast szukają was od czterech godzin!

Kalina spojrzał ku czerwonej latami nad wieżą wiertniczą. Zdawała się w tej chwili zlewać w jeden punkt z żółtawą iskrą Słońca…

KSIĘGA WYJŚCIA

Na początku stycznia 2539 roku, w czwartą rocznicę wylądowania Astrobolidu na księżycu planety Urpa, zjechali do centralnej bazy wszyscy uczestnicy międzygwiezdnej ekspedycji. Miano podsumować dotychczasowe wyniki prac badawczych oraz opracować plan działalności poszczególnych zespołów w ostatnim roku pobytu uczonych w układzie planetarnym Proximy.

Na długo przed rozpoczęciem obrad toczyły się namiętne dyskusje i spory. Nawet Hans, który po śmierci Mary bardzo przygasł i sposępniał, dał się porwać atmosferze podniecenia. Teraz, siedząc z Brabcem w klubie, słuchał relacji o jego ostatnich odkryciach, dokonanych wspólnie z Ziną, Suzy i Władem.

– Nie dawało mi to spokoju, ale cóż, były ważniejsze sprawy – opowiadał konstruktor. – Nym, Igor i Ast odkryli wtedy cztery nowe miasta, no i maszyn zaczynało brakować. Któż przypuszczał, że od razu wszyscy przedzierzgniemy się w archeologów. Napływały coraz to inne zapotrzebowania i wraz z Ziną byliśmy wciąż zajęci przy uniwerach. Dopiero po dwóch miesiącach, czyli tydzień temu, wybraliśmy się we czwórkę nad Morze Centralne. Zaraz po odkryciu Włada i Suzy wydrążono szyb wprost na jeden z tych eliptycznych otworów; Renę chciał jak najszybciej wydobyć zwłoki zasypanego Urpianina. Pamiętasz tę historię?

Hans skinął głową.

– Ale maszynami nikt się wtedy nie zajmował. Nawet Szu o tym zapomniał, bo miał już inne materiały z tego okresu – ciągnął dalej Jaro. – Fabryka jak fabryka. Mało ich w tych miastach podziemnych? Tak myślano. Stopień rozwoju produkcji można określić już po zanalizowaniu kawałka jakiegoś stopu czy plastyku. Szczegóły technologiczne nie są ważne. A roztapianie lodów to kłopotliwa sprawa. Mnie to jednak korciło. Ciekawy byłem, do czego te teleskopy służyły. No i w ogóle chciałem zebrać materiały do większej pracy o postępie technicznym Urpian w ciągu 1200 lat – bo tyle mniej więcej wypada, licząc od zagłady miasta nad Morzem Centralnym do ostatnich śladów ich działalności.

– Czy ostatnich?… – wtrącił Hans.

– Mówię o Urpie – konstruktor spojrzał zdziwionym wzrokiem na geofizyka.

– Ja też – skinął Hans głową. – Czy słyszałeś o najnowszych znaleziskach Willa w siedemnastym mieście?

– Tak, ale przecież jeszcze nie było całkowitej pewności co do ich wieku.

– Teraz już jest. Suń dokonał kilkunastu analiz. Byli tu czterdzieści lat temu.

– Ciekawe…

– Potwierdza to przyczynę oddawania hołdu Łazikowi przez Temidów. Ale opowiadaj dalej, bo sprawa tych wyrzutni bardzo mnie interesuje.

– A więc zabraliśmy się z Ziną, Suzy i Władem do roboty. Blisko 'dwa dni zajęło nam topienie lodów. Można to szybciej zrobić, lecz baliśmy się, aby zbyt wysoka temperatura nie uszkodziła maszyn. I mieliśmy rację, ale nie ze względu na maszyny, lecz na zwłoki Urpian.

– Zwłoki? – Hans poruszył się nerwowo.

– Nic o tym nie słyszałeś? – zdziwił się Jaro. – Widocznie odroczono ogłoszenie tej wiadomości do dzisiejszej narady. Zresztą Kora i Renę jeszcze nie ukończyli badań.

– Więc znaleźliście jeszcze dalsze zwłoki?

– A tak. Trzech osobników. Dwóch było uzbrojonych w rodzaj ręcznych, zautomatyzowanych wyrzutni maleńkich pocisków rakietowych. Nie ulegało wątpliwości, że wszyscy trzej zginęli w walce. Ciała i okrywające je suknie, a właściwie pewnego rodzaju skafandry chroniące przed mrozem, były bardzo dobrze zakonserwowane w lodzie. Właśnie w tych skafandrach wyglądali jak sowy. To odkrycie było naprawdę szczególnym przypadkiem, bo, jak wiesz, Urpianie palą zwłoki…

Konstruktor zamyślił się.

– Renę zabrał te zwłoki – podjął po chwili – a my zajęliśmy się szczegółowym badaniem maszyn. Właściwie od razu wydały mi się jakieś dziwne. Zwłaszcza te „teleskopy”, jak mówi Wład. Okazało się, że są to wyrzutnie pocisków rakietowych. A głowica każdego… Szkoda mówić… Przypomniały mi od razu XX wiek na Ziemi – pociski międzykontynentalne z głowicami termojądrowymi… Konstrukcja i skład chemiczny inne, ale przecież sens ten sam… Ale te wyrzutnie były zablokowane. Wszystkie. I to w ten sam, fachowy sposób… Wtedy jeszcze o tym nie wiedzieliśmy. Baliśmy się nawet, aby przy badaniach nie spowodować przypadkowego wybuchu. Tak to wszystko było świetnie zachowane. Dopiero przedwczoraj, po dokładnej analizie, doszliśmy z Ziną do wniosku, że wszystkie wyrzutnie były celowo przez kogoś uszkodzone…

– Czyżby przez tych, którzy szli z dołu?

– Może…

– Może oni nie chcieli dopuścić do tego, aby pociski jądrowe niosły śmierć ich braciom…

Dźwięk dzwonka wezwał wszystkich na salę obrad.

Hans, idąc pierwszy, zatrzymał się w progu. Oczy jego spoczęły dłuższą chwilę na dużym portrecie Mary, który uwieńczony białym bzem zawieszono nad fotelem przewodniczącego. Przez twarz geofizyka przebiegł skurcz bólu. Wierzchem dłoni przetarł powieki.

A jej nie ma… Właśnie dziś…

Dean, trochę onieśmielony, uniósł się w fotelu. – Proxima Centauri – rozpoczął – zrodziła się ze zgęstnienia wielkiej gazowo-pyłowej chmury. Obok'Proximy tworzyły się w tej mgławicy, przypominającej mgławicę w Orionie, liczne inne gwiazdy, tak jak również w tej chwili tworzą się w wielu punktach wszechświata. Jedne wcześniej poczęły skupiać materię, inne później, jedne szybciej rosły, drugie wolniej. Proxima powstała prawdopodobnie równocześnie z Tolimanem A i B, ale nie jest to całkowicie pewne. Możliwe, że nasz karzeł jest nieco młodszym „przybranym bratem” Tolimana, to znaczy, wędrując w mgławicy został wychwycony przez tę rosnącą wówczas szybko gwiazdę podwójną. Wskazywałaby na to wielka odległość Proximy od środka układu. Tak czy inaczej, odstęp czasu byłby stosunkowo niewielki i wychwyt nastąpił jeszcze w mgławicy pyłowo-gazowej. Można więc przyjąć, że cały układ potrójny Alfa Centauri narodził się jednocześnie, z tym że nieco różne warunki, a zwłaszcza nierównomierność skupienia przyciągającej się wzajemnie materii, zadecydowały o wielkości poszczególnych składników. Jeśli chodzi o Układ Proximy, z siedmiu istniejących po dziś dzień planet trzy można zaliczyć do gigantów o masie wielokrotnie większej od Ziemi i małej gęstości, cztery zaś do planet typu Ziemi czy Marsa. Giganty skupiają w sobie przeszło 99 procent masy wszystkich planet, przy czym Prima jest zaledwie 75 razy mniejsza od Proximy. Wszystko to zdaje się potwierdzać przypuszczenie, że Prima miała w okresie swych narodzin poważne szansę, by stać się gwiazdą tworzącą z Proxima ciasny układ podwójny. Po ustabilizowaniu się układu planetarnego Urpa krążyła w.odległości czterdziestu paru milionów kilometrów od Proximy, Tema zaś ponad dwa razy bliżej. Wskazują na to średnie temperatury występujące w tym samym czasie na Urpie i Temie, a obliczenia te opieramy głównie na materiałach paleobotanicznych. Gdy w życiodajnych rejonach Temy panowały czterdziestopięciostopniowe upały, na Urpie – klimat nieco surowszy od ziemskiego.

Oczywiście w badaniach tych – ciągnął Dean – ważne było ustalenie cyklu przemian jądrowych Proximy, a więc i temperatur tej gwiazdy w poszczególnych okresach. Jest to zasługą Nyma. Otóż w okresie najdłuższego z dotychczasowych stadiów promieniowania Proximy świeciła ona niemal tysiąc razy jaśniej niż obecnie. Zrozumiałe jest, że średnica jej była większa od obecnej prawdopodobnie około dwa i pół rażą, a temperatura odpowiadała 11 000 stopni. Dokładne badania są w toku. Ale powróćmy do planet: Tema zwracała się wówczas tylko jedną stroną do Proximy, co – mimo szybkiej cyrkulacji ciepła w atmosferze – powodowało duże różnice temperatur panujących na obszarach przysłonecznych i odsłonecznych – oczywiście nazywając Proximę słońcem. Mimo to na Temie rozwinęło się życie, o czym szczegółowo będzie mówił Allan. Następna w kolejności planeta, Urpa, była właściwie planetą podwójną. Teraz, na podstawie obrazów Urpian, można z całą stanowczością stwierdzić, że tak zwana planeta X była po prostu Urpa B czy – jak kto woli – ogromnym księżycem Urpy o masie niemal dokładnie dwa razy większej od masy Marsa.

– A Sel? – spytała Kora.

– Sel była tak jak i obecnie księżycem krążącym wokół Urpy A. Chciałbym jeszcze wspomnieć o bardzo istotnej sprawie: w tym okresie na Proximę i jej planety spadała znikoma liczba meteorytów. Brakowało większych ciał w rodzaju planetoid; ze zderzeń ich w warunkach Układu Słonecznego powstają roje meteorów i komet. Komety były tu gośćmi niezmiernie rzadkimi, gdyż zjawiały się tylko wówczas, gdy przywędrowały z innego układu planetarnego.

Dean przez dłuższą chwilę przerzucał kartki.

– Wróćmy jednak do promieniowania Proximy – rozpoczął dalsze wywody. – Masa tej gwiazdy jest 7 razy mniejsza od masy Słońca, a widmo dM5a, a więc inne od widma słonecznego. W szczególności występują tu znaczne ilości tlenku tytanu; bardzo słaba jest niebieska część widma. Inny jest przebieg cyklów życiowych Słońca, a inny Proximy Centauri. Przed ośmiuset tysiącami lat Proxima weszła w nowe stadium rozwoju, charakteryzujące się dużymi wahaniami blasku w ciągu setek czy tysięcy lat. Jednocześnie następował powolny spadek ilości wysyłanego przez nią ciepła. Odbiło się to na klimacie planet. Pod koniec tego okresu, mniej więcej 18 tysięcy lat temu, średnia temperatura na Temie odpowiadała temperaturze stref umiarkowanych Ziemi, a na Urpie A i B była nieco niższa od temperatury Marsa. W warunkach urpiań-skich, wobec dużej ilości wody, powodowało to występowanie poważnych zlodowaceń. Te ostatnie 18 tysięcy lat charakteryzuje nieco większa stabilizacja klimatu. Dopiero pod koniec tego okresu zaczynają się nowe, gwałtowniejsze zmiany blasku Proximy w ciągu kilkuset, a nawet kilkudziesięciu lat. Życie temiańskie przenosi się wówczas bliżej środka strony oświetlonej, czyli punktu podgwiezdnego. Na Urpie klimat jest, a raczej powinien być zbliżony do warunków pasa planetoid w Układzie Słonecznym. Istnieją jednak pewne dane przemawiające za tym, że na niektórych obszarach Urpy przed dwoma tysiącami lat panowała temperatura zbliżona do temperatury umiarkowanej strefy Ziemi. Ale o tych zmianach będą mówili Allan i Szu.

– Czy na planecie X było jeszcze wówczas życie? – spytała Ingrid.

– W stanie naturalnym – nie. Może wegetowały tam jakieś polarne porosty, ale jest to wątpliwe – odparł Allan.

– Klimat już przed dwoma tysiącami lat pogorszył się znacznie – podjął Dean. – Katastrofalny spadek promieniowania Proximy nastąpił jednak dopiero około 1980 lat temu. W ciągu zaledwie kilku tygodni przeszła ona do obecnego stanu, to jest stała się czerwonym karłem klasy dM5e. Oczywiście oznaczałoby to ostateczny kres życia w Układzie Proximy, gdyż nawet na Temie temperatura spadłaby wkrótce do temperatury Urana. Stało się jednak inaczej.

Dean zrobił pauzę.

– Życie w Układzie Proximy przetrwało! – powiedział nie ukrywając wzruszenia. – Przetrwało nie tylko w podziemiach Urpy, ale na Temie, na otwartej przestrzeni. Przetrwało na skutek dziwnych faktów, niewytłumaczalnych działaniem prostych praw przyrody. I to była największa zagadka Układu Proximy, której nie potrafiliśmy rozwiązać aż do odkrycia urpiańskich podziemi. Gdyby nie zaginięcie Igora i Suzy, może zasugerowani Temą i planetą X, ograniczylibyśmy prace na Urpie do bardzo powierzchownych badań i zagadka pozostałaby nie rozwiązana. Wypadki potoczyły się jednak inną drogą.

Rysunek 14. Zmiana orbity Temy

Wszyscy wpatrywali się w skupieniu w twarz astronoma. Znali przecież szczegóły ostatnich odkryć, a jednak dopiero w tej chwili w pełni uświadomili sobie ogromną wagę tego, co przed dwoma tysiącami lat rozegrało się w tym ginącym świecie.

– W ciągu owych kilku tygodni gwałtownego spadania jasności Proximy – ciągnął Dean – Tema zmieniła swą orbitę. Zmieniła tak znacznie, że dalszy rozwój tamtejszego życia stał się zupełnie możliwy. Robiło to wrażenie, jakby ktoś celowo przeniósł tę planetę bliżej życiodajnego źródła. I tak właśnie było! Zmiana orbity Temy nie da się wytłumaczyć żadnymi innymi czynnikami, jak tylko świadomą ingerencją istot rozumnych.

– Czy jednak nie można by przyjąć – odezwał się Hans – że właśnie w tym krytycznym momencie przez Układ Proximy przeszło jakieś obce ciało kosmiczne i ono spowodowało zmianę orbity Temy, Urpy i Nokty?

– Taki kataklizm kosmiczny jest możliwy tylko w jednym przypadku: przejścia przez układ planetarny obcego ciała o masie porównywalnej z gwiazdą. Ten domniemany obiekt znajdowałby się dziś, zaledwie po dwudziestu wiekach, na tyle blisko, że bez względu na swój charakter, nawet jako czarny karzeł, zostałby już dawno wykryty w obserwatoriach astronomicznych krążących wokół Ziemi. Ale nawet zakładając przeoczenie go – z rachunku prawdopodobieństwa wolno wykluczyć niewiarygodny przypadek, że tak niezmiernie rzadkie zdarzenie zbiegło się dokładnie w czasie z przygaśnięciem Proximy. A więc nie działały tu ślepe siły przyrody, ”tylko Rozum. Andrzej i Nym szukali zresztą takiego czarnego karła. Bez wyniku. Ciała tego nie ma, bowiem w ogóle go nie było! Była za to planeta X, która w rękach Urpian stała się narzędziem przesuwania globów. Jedyną siłą, zdolną zmienić moment pędu tych planet, mogła być tylko siła wytworzona kosztem przemian jądrowych. Urpianie potrafili zmienić planetę większą od Marsa w gigantyczny silnik rakietowy. Oczywiście nie dosłownie, ale sens fizyczny jest ten sam. Jakby przez jakieś przepotężne wulkany wyrzucane były w przestrzeń kosmiczną strumienie materii z planety X. Można w ogólnym zarysie zrozumieć zasady zmiany orbit, ale wątpię, czy potrafimy sobie to wyobrazić w plastyczny sposób. Jakie takie pojęcie dają nam dopiero malowidła i fbtoplastyczne obrazy Urpian.

Na ekranie ukazał się fragment kompozycji plastycznej odkrytej przez Suzy w mauzoleum miasta pod Ciemną Plamą.

– Stopniowo zwiększając prędkość Urpy B – tłumaczył Dean – Urpianie doprowadzili wreszcie do rozerwania więzi łączącej ją z Urpą A. Podwójna planeta, Urpa A i B, przestała istnieć. Urpa B zaczęła wędrować przez Układ Proximy jako samodzielna planeta X, Urpa A zaś, o ośmiokrotnie większej masie, na skutek tych manewrów przeszła na inną, nieco mniejszą orbitę. Tymczasem planeta X zbliżyła się do Temy, przyciągając ją, a zarazem sama, dzięki działaniu „silnika rakietowego”, nie poddawała się ciążeniu Temy i Proximy. Urpianie osiągnęli to, co przed wiekami na Ziemi uznawano za wyłączną domenę bogów – możliwość dowolnych zmian odwiecznego porządku w systemie planetarnym.

– Trochę przesadziłeś – przerwał Andrzej wywody Deana. – Oczywiście planeta X mogła manewrować podobnie jak pojazd rakietowy, ale swoboda jej ruchów była bardzo ograniczona. Przyśpieszenie, jakie powodowały wyrzuty gazów w przestrzeń kosmiczną, było nieduże w porównaniu z masą planety.

– Przyznasz jednak, że uczeni urpiańscy potrafili bardzo precyzyjnie wybrać moment przeprowadzenia swego dzieła.

– Nie jest to znów aż tak niezwykłe w warunkach rozwiniętej techniki obliczeniowej.

– Już w początkowym okresie rozwoju astronautyki ziemskiej potrafiono przeprowadzać bardzo precyzyjnie wyliczone operacje – dorzucił Jaro.

– Nie to miałem na myśli. Czy nie uważacie za zadziwiające osiągnięcie wyliczenie, kiedy nastąpi i jaki będzie przebieg zmiany cyklu Proximy? Przecież oni musieli to przewidzieć na wiele lat naprzód. Wykluczone, aby od razu zbudowali te ogromne ogniska jądrowe wyrzucające materię planety. I jak obliczyli ostateczną jasność gwiazdy?

– Ja bym jednak nieco dalej ustanowił punkt przygwiezdny Temy – odezwał się Renę. – Nie mogli stworzyć jakiejś bardziej kołowej orbity?

– Czego od nich chcesz? – oburzyła się Zina i wszyscy się roześmieli.

W drugim punkcie obrad przemawiał Igor. Poruszając problemy geologiczne i geofizyczne, zwięźle omówił przeobrażenia, jakie w ciągu ostatnich trzech miliardów lat następowały w skorupie Temy, Urpy, planety X i Nokty oraz zatrzymał się dłużej nad działaniem lodowców na Urpie. Potem zajął się omawianiem wyników– prac Mary Sheeldhorn. Dotyczyły one przede wszystkim Temy i Nokty. Wiele ze szczegółów badań, wniosków i hipotez uszło dotąd uwagi większości uczestników ekspedycji. Jeśli nawet czytali o niektórych pracach w stałych biuletynach wyprawy, nie będąc specjalistami rzadko potrafili zrozumieć istotną treść odkryć, zawartą w suchych zestawieniach faktów, wynikach analiz i wykresach. Teraz, słuchając Igora, zrozumieli, że utracili nie tylko jakże bliską wszystkim koleżankę, ale również jeden z najwybitniejszych umysłów ekspedycji…

Była mistrzem w ocenie i analizie ogromnych materiałów geologicznych, jakie przynosił każdy dzień. Jej wnioski zaskakiwały wnikliwością i trafnością. Przykładem tego – prace dotyczące wzrostu temperatury, jakie przeżyła Nokta tracąc atmosferę. Wnioski Mary, że kataklizm spowodowany był działaniem strumieni energii wysyłanych przez istoty rozumne zamieszkujące układ planetarny Proximy, zostały później w pełni potwierdzone przez badania Nyma i odkrycia w podziemiach Urpy.

Gdy Igor skończył, Hans podniósł się z fotela. Zdawało się, że chciał coś powiedzieć, ale wzruszenie odebrało mu głos.

Stali tak naprzeciw siebie dłuższą chwilę, bez słowa. Naraz Hans zbliżył się szybko do geologa i ująwszy go za ramiona, mocno uściskał.

Jako następny sprawozdawca zabrał głos Allan. Nakreśliwszy w kilku zdaniach główne kierunki życia na trzech planetach Układu Proximy, przeszedł do szczegółowego omówienia zasadniczych różnic w ewolucji podstawowych pni rozwojowych roślin i zwierząt na Ziemi, Urpie i Temie. Po ekranie przesuwały się zdjęcia skamieniałości, odcisków i szkiców rekonstrukcyjnych. Mimo że w materiałach roiło się od luk i niejasności, wywody młodego biologa były tak wnikliwe, hipotezy tak przekonywające, że przed oczami słuchaczy w ciągu niewielu minut przesunął się jakby cały długi łańcuch ewolucji, w którym każde ogniwo było niezbędnym elementem całości.

Najwięcej uwagi Allan poświęcił Temie i Temidom. Poruszał pasjonujące problemy przystosowania się roślin i zwierząt do ogromnych różnic w warunkach klimatycznych, a nawet zmian w składzie atmosfery. Po raz pierwszy została udowodniona na konkretnym przykładzie możliwość rozwinięcia się życia w warunkach planety stale zwróconej jedną stroną do swego słońca.

– Nim spróbuję przedstawić dzieje Temidów – mówił biolog – pragnę spojrzeć w przeszłość najdalszą, sięgnąć do korzeni procesów, które kształtowały zmienne oblicze ich planetarnej kolebki. W porównaniu z Ziemią, historia temiańskiej biosfery jest bardziej złożona, nie mówiąc o dramatycznej zmianie orbity globu i – w konsekwencji – losów jego mieszkańców. Nasze poglądy na ewolucję temiańskiego życia przeszły różne koleje. Teraz obraz ten okrzepł i zapewne utrzyma się w zasadniczym trzonie, gdyż wspiera go obszerny materiał z różnych dziedzin, w którego gromadzeniu uczestniczyli niemal wszyscy z nas.

Biogeneza przebiegała na Temie podobnie jak na Ziemi. Życie powstało w wodzie, w otoczeniu atmosfery prawie beztlenowej, co chyba dotyczy większości biosfer białkowych. Potem dokonała się taka sama rewolucja chlorofilowa o dwóch doniosłych aspektach: powstaniu roślin samożywnych i otwarciu drogi dla rozwoju zwierząt oddychających tlenem. Poprzedzone chemiczną ewolucją związków białkowych, życie na Temie rozwija się z górą trzy miliardy lat. Osiemset milionów lat temu – więc dwukrotnie wcześniej niż na Ziemi – wyszło ono z wody, opanowując najpierw przymorskie trzęsawiska, a później inne lądowe biotopy, nie wyłączając najsuchszych.

Układ Proximy wyglądał wówczas inaczej niż teraz. Przede wszystkim zawierał o jedną planetę więcej. Z rozbitych jej szczątków 1980 lat temu powstały planetoidy, a Tema gruntownie zmieniła orbitę. Dawne jej położenie udało się ustalić, badając roczne przyrosty słojów niektórych morskich zwierząt osiadłych. Rok Temy, czyli jeden jej obieg wokół Proximy, wynosił wtedy 91 dni ziemskich. Ponieważ masa gwiazdy nie zmieniła się w związku z jej przygaśnięciem przed dwudziestoma wiekami, wyliczyć można prostym rachunkiem, że Tema krążyła w odległości 17 milionów kilometrów od swego słońca, po torze zbliżonym do koła.

Z mikroskopowych pomiarów słojów dziennych tych samych skamielin wiemy, że miliard lat temu doba temiańska miała sto szesnaście godzin.[39] Przed sześciuset milionami lat, u progu naszego paleozoiku, wynosiła już prawie dwa miesiące. Potem wydłużała się nadal pod naporem sił przypływowych stosunkowo bliskiej Proximy, aż sto milionów lat temu, czyli w naszej górnej kredzie, zrównał się czas obrotu Temy wokół osi z czasem okrążania Proximy. Doba i rok stały się jednym i tym samym, zniknął podział na pory roku (niegdyś takie jak na Ziemi, wskutek podobnego nachylenia osi obrotu do temiańskiej ekliptyki) i związane z tym strefy planetograficzne.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю