Текст книги "Proxima"
Автор книги: Krzysztof Boruń
Соавторы: Andrzej Trepka
Жанр:
Научная фантастика
сообщить о нарушении
Текущая страница: 23 (всего у книги 30 страниц)
20 kwietnia
Jesteśmy na głębokości dwóch kilometrów. Poruszamy się teraz poziomo. Tylko kilkunastometrowa warstwa masy plastycznej dzieli nas od jakichś pomieszczeń nad nami. Oddalamy się od Ciemnej Plamy, chcąc dotrzeć do zewnętrznych ścian podziemnej budowli.
Dziś niemal cały dzień przeprowadzałam analizy stopnia przeobrażeń izotopów promieniotwórczych masy plastycznej, z której zbudowany jest szkielet, a raczej mury urpiańskiej fabryki. To bardzo stara budowla – oczywiście według pojęć ludzkich. Górne partie liczą 2600 lat, dolne są o blisko dwa wieki młodsze. Ten pozornie absurdalny fakt można wytłumaczyć albo późniejszą przebudową dolnych pomieszczeń gmachu, albo też – co moim zdaniem jest prawdopodobniejsze – rozwój fabryki w głąb ziemi związany był z coraz to dalszą eksploatacją złóż mineralnych, podobnie jak w kopalniach ziemskich.
Istnieje jednak zasadnicza różnica w metodach i skali budownictwa podziemnego na Ziemi i Urpie. My wdzieramy się w głąb skorupy ziemskiej, mimo potężnych środków stworzonych przez naukę i technikę, jako intruzi. Ur-pianie wydają się władcami podziemi, niejako mitologicznymi bogami Plutonii. To są mistrzowie budownictwa podziemnego, przeobrażający dla swych celów środowisko obce żywej istocie. Im dokładniej poznajemy ten świat, tym częściej mam złudzenie, iż właśnie ciśnienie i temperatury liczone w tysiącach atmosfer i stopni są naturalnym żywiołem tych istot. Przecież urządzenia tej fabryki sięgają przynajmniej osiem kilometrów w głąb planety, jeśli zważyć pierwsze zetknięcie się ze śladami „żywej skały”.
W pobliżu znajdują się żyły płynnej magmy i obszar ten należy niewątpliwie do nawiedzanych przez trzęsienia ziemi. Czyżby Urpianie w pełni ujarzmili i te siły przyrody? Igor sądzi, że zbyt przeceniam możliwości Urpian. Niemniej skłonny jest przyjąć, iż potrafią oni niemal całkowicie zabezpieczyć się przed katastrofalnymi skutkami trzęsień ziemi i wybuchami wulkanów, a nawet może eksploatują w pewnym stopniu żyły magmowe.
W dalszym ciągu intryguje nas sposób budowania murów tej fabryki. Są dane, że cała ta gigantyczna budowla (o rzeczywistych rozmiarach jej wiemy, niestety, jeszcze bardzo mało) to jednolity blok odlewany stopniowo, przy czym wszystkie pomieszczenia, korytarze, zbiorniki i przewody tworzą niejako sieć pieczar, kominów i sztolni. Jako podstawowego surowca do produkcji masy plastycznej użyto prawdopodobnie istniejących tu złóż granitu i późniejszych skał osadowych, oczywiście stosując pewne domieszki. W każdym razie dokonano gigantycznej pracy.
Im dłużej myślę o Urpianach, tym bardziej wydają mi się podobni do ludzi, nawet zewnętrznie. Przecież Temidzi też mają coś z ludzi. Nie mogę doczekać się, kiedy wreszcie ujrzymy Urpian. Chciałabym, ażeby byli inni niż my, a zarazem nie potrafię ich sobie wyobrazić.
Godzina 22
Przerwałam pisanie, gdyż Igor zawołał mnie do kabiny pilota. Natrafiliśmy na jakieś większe pomieszczenia przed nami i zastanawialiśmy się, w którym kierunku ruszyć dalej: na północ czy na południe. Czasu do namysłu niestety było mało, gdyż dłuższe zatrzymywanie silnika może być niebezpieczne ze względu na szybką krzepliwość masy plastycznej. Już kilkuminutowy postój grozi zablokowaniem transportera, a oczyszczenie ręczne byłoby bardzo skomplikowane.
Zdaje się, że będę musiała dzisiaj zrezygnować z dalszego pisania. Słyszę w tej chwili, że Igor wyraźnie zmniejsza prędkość – widocznie zauważył nową przeszkodę.
21 kwietnia
Sytuacja przybrała nieoczekiwany obrót. Znaleźliśmy się niemal dosłownie w ślepym zaułku – między dwoma pomieszczeniami w bloku o szerokości kilkunastu metrów. Myśleliśmy, że uda nam się tędy prześliznąć (sondowanie ultradźwiękowe wykazało, że ściana dalej się rozszerza), a tymczasem w najwęższym miejscu na ekranie podziemnego oka ukazała się jakaś dość gęsta sieć wtopionych w ścianę krótkich pręcików. Próbowaliśmy przedostać się powyżej tej instalacji, ale przebywszy ze trzydzieści metrów, spotkaliśmy podobne urządzenia. Podziemne oko można nastawiać na maksymalną odległość sześciu metrów. Tyle też dzieliło nas od pręcików, gdy je zauważyliśmy, Tymczasem górne pomieszczenia znajdowały się już o pięć metrów ponad nami. Jeśli znasz konstrukcję Dżdżownicy, wiesz, co to oznacza… Statek może cofać się, przerzucając z powrotem pozostawiany za sobą urobek, pod warunkiem, że jest on sypki lub osiadły, nie ma bowiem narzędzi kruszących i topiących w części rufowej. Tymczasem szlak, który przebyliśmy, był natychmiast wypełniany krzepnącą szybko sztuczną skałą, o zawróceniu zaś szerokim łukiem nie było mowy bez zaczepienia o sieć pręcików. Stanęliśmy w miejscu. Tymczasem w przewodzie transportera płynna masa zaczynała krzepnąć…
I wówczas Igor podjął decyzję. Nie ma wyboru. Przesunął dźwignię steru kierunkowego na maksymalny skręt w górę. W minutę później na ekranie podziemnego oka ukazał się pierwszy biały rąbek pustej przestrzeni.
W odległości trzech metrów od powierzchni ściany przeszliśmy na kruszenie. Statek zatrzymaliśmy wówczas, gdy dziób dzieliło od pomieszczeń nie więcej niż metr masy plastycznej.
W tej chwili Igor usiłuje rytmicznym włączaniem silnika zwrócić na nas uwagę Urpian. Na razie brak jakichkolwiek sygnałów w odpowiedzi.
A jeśli tam znajdują się jakieś automaty sterowane z odległości?…
22 kwietnia
Tyle mam do opisywania, że nie wiem sama, od czego zacząć.
Przez całą ubiegłą noc podejmowaliśmy bezskuteczne próby porozumienia się z Urpianami. Przesuwając pole widzenia oka podziemnego, mogliśmy obserwować, co się dzieje nad nami w promieniu kilku metrów. Niestety, nic się nie działo. Podłogę (?) górnego pomieszczenia tworzy warstwa jakiejś. porowatej, lecz twardej substancji, pokrytej, jak twierdzi Igor, pyłem. Żadnych przedmiotów na tej podłodze ani też istot żywych, które by się ruszały w polu widzenia podziemnego oka, nie spostrzegliśmy.
Nad ranem postanowiliśmy wyświdrować wąski otwór do pomieszczenia, aby zbadać panujące tam ciśnienie, temperaturę oraz pobrać próbki gazu. Ponieważ jestem szczuplejsza od Igora, więc zadanie to przypadło mnie. Ubrałam się w skafander i wypełzłam, zaopatrzona w narzędzia, do wnętrza rury transportera. Po kilkunastu minutach osiągnęłam dziób statku. Aby dostać się do niewielkiej wolnej przestrzeni, „wygryzionej” przez zęby naszego smoka, musiałam rozmontować część urządzeń kruszących i topiących. Poszło to nadspodziewanie łatwo – Jaro przewidział, że możemy być zmuszeni do korzystania z przedniego wyjścia.
Wyniki pomiarów i analiz przeszły oczekiwania. Ciśnienie nie przekracza 2,5 atmosfery. Gaz okazał się powietrzem o nieco innym składzie niż ziemskie i bardzo różnym od składu obecnej atmosfery Urpy: 28 % tlenu, 4 % argonu, 2 % dwutlenku węgla, trochę pary wodnej, reszta azot. A więc w pomieszczeniach tych moglibyśmy poruszać się bez skafandrów, gdyby nie temperatura 52 °C.
Ogarnął mnie nastrój optymizmu. Należy się spodziewać, że Urpianie są istotami zbliżonymi fizycznie do ludzi.
Wszystko to zachęciło nas do podjęcia nowej próby: poszerzenia otworu i wprowadzenia do podziemi kamery telewizyjnej. Zapomnieliśmy o zmęczeniu;
o nie przespanej nocy, nie chciało nam się zażywać hiperolu.
Ręce mi drżały z emocji, gdy przesuwałam przełącznik uruchamiający długi pręt, na którym osadzone jest nasze telewizyjne oko. Otwór na Szczęście wywiercony był prawidłowo i po chwili sygnał niebieskiej lampki oznajmił nam, że kamera znajduje się już w odległości dwóch metrów od dzioba statku, a więc w tajemniczych podziemiach urpiańskiej fabryki.
Włączyliśmy aparaturę, ale na ekranie panowała ciemność. Dopiero po zapaleniu reflektora ujrzeliśmy w jego świetle wnętrze jakiejś nisko sklepionej, długiej piwnicy (?). Jest ona jednak zupełnie pusta; nigdzie w pobliżu nie zauważyliśmy ani jakichkolwiek urządzeń, ani też otworów choćby trochę przypominających drzwi. Możliwe, że „drzwi” schowane są za jakimś zakrętem. Zresztą orientację bardzo utrudnia fakt, że reflektor znajduje się tuż obok kamery i w ten sposób niemal zupełnie nie widzimy cieni, a tylko różnice w oświetleniu, związane przeważnie z odległością danego miejsca od kamery.
Naradzaliśmy się długo, co dalej począć. Urpian nigdzie w pobliżu nie ma. Warstwa pyłu zdaje się wskazywać, że nieczęsto zachodzą oni do tych pomieszczeń. Może i dla nich panuje tu zbyt wysoka temperatura.
Wobec tego, że nie ma mowy o dalszym posuwaniu się statku bez niszczenia po drodze tej podziemnej budowli, postanowiliśmy wykuć wąski tunel i dostawszy się do tej „piwnicy”, ruszyć na własnych nogach na poszukiwanie Urpian. Nie wiem, czy to w pełni zgodne z instrukcją numer cztery, ale myślę że jest to przekroczenie dopuszczalne. Nie mamy wyboru.
W chwili, gdy piszę te słowa, Igor pracuje właśnie nad poszerzeniem otworu, abyśmy mogli przecisnąć się do podziemi w skafandrach.
23 kwietnia
To, co wzięliśmy początkowo za piwnicę, jest długim korytarzem wysokości 2,2 metra i szerokości 2,5 metra. W odległości 60 metrów od miejsca, gdzie znajduje się nasz „właz”, napotkaliśmy skrzyżowanie tego korytarza pod kątem prostym z innym korytarzem o tym samym przekroju. Podobne skrzyżowanie istnieje również po przeciwnej stronie korytarza, w odległości około stu metrów od włazu. Dalej następują nowe rozwidlenia.
Obawiając się zabłądzenia w tym labiryncie, ograniczyliśmy badania tylko do najbliższego terenu. Oprócz korytarzy poziomych znaleźliśmy jeden wznoszący się pod kątem 45° w górę. Powierzchnia podłogi nie jest gładka jak w poziomych korytarzach, lecz regularnie żłobkowana. Widocznie te pochyłe korytarze są czymś w rodzaju naszych schodów. Można zauważyć znaczne wygładzenie żłobków w środkowej partii podłogi; przy ścianach są one kanciaste i chropowate. Widocznie przechodziło tędy wiele nóg. W tej chwili panuje tu jednak niczym nie zmącona cisza.
Zaraz zabieram się do montowania radioaktywnego „pióra”. Jest to mój najnowszy wynalazek. Zastanawialiśmy się, w jaki sposób zapobiec zabłądzeniu w podziemiach. Otóż wpadłam na pomysł, jak sądzę, dość dobry. Tak jak w dawnych wiekach poszukiwacze skarbów w grotach pozostawiali za sobą rozwijającą się nitkę, aby znaleźć drogę powrotu, tak my, za pomocą automatycznego urządzenia osadzonego na czubkach butów, będziemy kreślić radioaktywny ślad poprzez podłogi i schody tej budowli. Ponieważ w Dżdżownicy nie ma uniwerów, ta robota zajmie mi co najmniej dwa dni.
24 kwietnia
Cały niemal dzień upłynął mi na montowaniu aparatu do wykreślania śladu. Zrobiłam tylko niewielką wycieczkę po obiedzie i miałam małą przygodę.
W ścianie jednego z bocznych korytarzy zauważyłam ciemny, prostokątny otwór, podobny do wąskich, otwartych drzwi. Pobiegłam tam, zaciekawiona, i… o mało weń nie wpadłam. Okazało się, że otwór prowadzi do długiego, pustego szybu, prawdopodobnie wentylacyjnego. Nie rozumiem tylko, dlaczego Urpianie nie zabezpieczyli w jakiś sposób otworu. Przecież mogli go umieścić wyżej. Łatwo się pomylić i wpaść. Może to zresztą nie szyb wentylacyjny. W każdym razie trzeba uważać na przyszłość.
Igor natrafił w trzech miejscach na owalne płyty w ścianach korytarza, pokryte wypolerowanymi „cekinami”. Trudno na razie orzec, czy to są drzwi, czy jakieś urządzenia kierownicze.
I jeszcze jedno odkrycie, a ściślej, znalezisko Igora: tuż u wejścia na schody znalazł on krótki, metalowy pręt oraz strzęp jakiegoś zbutwiałego materiału (?). W ogóle nie tylko gorąco tu, ale i wilgotno.
Jutro rano przypuszczalnie zakończę montaż wykrywaczy śladu radioaktywnego.
Igor próbował dziś nawiązać łączność z bazą za pomocą nadajnika ultradźwiękowego podłączonego do ścian. Niestety – bez skutku. Z pewnością niepokoicie się o nas coraz bardziej, a my jesteśmy bezsilni. Czeka nas jeszcze długa wędrówka w górę.
Urpianie też nie dają znaku życia…
7 maja
Złamałam postanowienie. Przez dwa tygodnie nie napisałam ani słowa. Jedynym usprawiedliwieniem może być to, że wracaliśmy do statku nie na każdą noc, i to przeważnie tak potwornie zmęczeni, że zasypialiśmy natychmiast.
W ciągu tych dwóch tygodni przeszliśmy dziesiątki kilometrów korytarzy, odkryliśmy niezliczoną liczbę sal i szybów różnej wielkości. Nigdzie jednak nie spotkaliśmy żadnej żywej istoty (nie licząc bakterii i pleśni) ani też nawet śladu ich niedawnej bytności. Wszystkie dotychczasowe badania wykazują, że nic się tu nie zmieniło od piętnastu wieków. Właściwie źle się wyraziłam: wiele przedmiotów i tkanin zbutwiało i rozsypało się w proch, rdza przeżarła żelazne części maszyn, mniej odporne tworzywa zwietrzały lub zostały stoczone przez bakterie i grzyby.
Czy spotkamy gdzieś na górnych piętrach gospodarzy tej gigantycznej budowli? Coraz bardziej zaczynam o tym wątpić. Te mury kryją w sobie jakąś ponurą tajemnicę. Chwilami ogarnia mnie nieprzyjemne uczucie i wydaje mi się, że jestem w jakimś ogromnym grobowcu. Gdy zasypiam, majaczą mi się stosy zwęglonych szkieletów, wraca uparcie obraz wstrząsającego odkrycia na pustyni w pobliżu Miasta Temian. Tylko że tamte szkielety widzę we śnie tu, wśród ścian wielkich sal, to znów korytarzy i małych, ciemnych komórek tego podziemnego miasta.
Bo to jest miasto. Nie zakład wytwórczy czy ich zespół, lecz całe wielkie miasto, wspinające się dziesiątkami pięter w górę, coraz to inne, coraz nie-zwyklejsze w odkrywanych co krok śladach jego dawnej świetności i bogactwa.
Jeszcze ciągle łudzimy się, że może tylko ta dolna część, te trzydzieści parę pięter, które przebyliśmy dotąd, są nie zamieszkane. Znaleźliśmy szereg niedużych komór, które mogły być czymś w rodzaju mieszkań. Niestety – są puste. Ale już może następnego dnia za jakąś nie znaną nam zaporą znajdziemy żywych Urpian.
Większość dolnych pomieszczeń to wielkie hale, pełne maszyn i skomplikowanych aparatur, których przeznaczenia trudno się nawet domyślać. Trzeba by na to specjalisty, na przykład Brabca. Przeważnie urządzenia te są nieczynne,* ale znaleźliśmy dwie hale, w których nasze przyrządy pod grubymi pokrywami stojących tam kolosów wyczuły pulsujące prądy. Automatyzacja jest tu bardzo daleko posunięta i centrale energetyczne mogą działać same przez, dziesiątki, a nawet setki lat, czerpiąc z nieprzebranych zapasów surowcowych, usuwając zanieczyszczenia i uszkodzenia, nim wreszcie wyczerpie się ich zdolność życiowa, tchnięta myślą nie znanych nam budowniczych sprzed stuleci. Może w którejś z tych hal jakiś skomplikowany sztuczny mózg kieruje ruchami owej niezwykłej „żywej skały”, która przed paru tygodniami tak bardzo nas zadziwiła?…
Nie mamy zresztą czasu na szczegółowe badanie tych urządzeń. Przecież powrócimy tu jeszcze, i to nie tylko my sami. Trzeba będzie skoncentrować wszystkie siły na rozszyfrowaniu tajemnicy Urpy, która jest z pewnością kluczem do wyjaśnienia wielu zagadek Układu Proximy.
Prześwietlenia niektórych ścian w halach wykazały, że często mieszczą się tam zbiorniki jakichś gazów i płynów (prawdopodobnie również wody). Nie mniej ciekawego materiału badawczego dostarczyć mogą obszerne pomieszczenia, które nazwaliśmy magazynami, gdyż prawdopodobnie takie było ich przeznaczenie. Wskazuje na to znaczna liczba identycznych przedmiotów, przeważnie części maszyn, zwojów jakichś nici czy przewodów. Niestety, niektóre magazyny są zalane wodą, co utrudnia dostęp.
Intrygujące jest to, że nie spotkaliśmy niemal zupełnie magazynów zapełnionych. Liczba przedmiotów jest z reguły nieproporcjonalnie mała w porównaniu z rozmiarami hal i – co ciekawsze – nie widać w nich porządku. W tej chwili przyszło mi do głowy, czy czasem nie są to przedmioty pozostawione tam dlatego, że nie nadawały się do użytku. Jeśli tak, to można by przyjąć, że Urpianie, przenosząc się z dolnych pięter, zabierali z sobą planowo najwartościowsze rzeczy. Dowodziłoby to, że opuszczono tę część miasta w sposób zorganizowany. Muszę to zbadać.
Magazyny oraz hale produkcyjne są przeważnie otwarte i prowadzą do nich boczne odgałęzienia głównych korytarzy, bądź szyby o średnicy 3–5 metrów. Sądziliśmy początkowo, że są to szyby wentylacyjne. Zdaje się jednak, iż służyły one raczej do szybkiej komunikacji między poszczególnymi piętrami. Co prawda nie znaleźliśmy w nich niczego podobnego do wind, ale niewykluczone, że znajdziemy na wyższych piętrach. Jak dotąd, nie potrafimy jednak wytłumaczyć tego, że wszystkie otwory prowadzące do szybów są otwarte i zupełnie nie zabezpieczone. Czyżby Urpianie byli aż tak przytomnymi ludźmi (napisałam odruchowo „ludźmi” – widzę, że zaczynam uważać ich podświadomie za istoty podobne do nas) lub może natura wyposażyła ich w jakiś ostrzegawczy narząd zmysłowy, że nigdy nie zdarzają im się wypadki spowodowane nieuwagą?
Jeszcze o komunikacji: dokonaliśmy interesującego odkrycia – znaleźliśmy pojazd, w którym Urpianie poruszali się po swych „ulicach”. Ten urpiański samochód zamiast kół ma sześć rozstawionych parami kuł, nad którymi umieszczona jest platforma o rozmiarach 87 na 263^ centymetry. Platforma najeżona jest 60-centymetrowymi słupkami. Odstępy pomiędzy słupkami, ustawionymi w trójkąty równoboczne, nie przekraczają 30 centymetrów. W środku osadzono, na nieco wyższym pręcie, gałkę o kształcie silnie spłaszczonej elipsoidy. Żadnej tablicy kierowniczej lub dźwigni nie zauważyliśmy. Czy pojazd ten przewoził „ludzi”, czy też służył do transportu jakichś przedmiotów – trudno dociec. Nie wyjaśniliśmy też dostatecznie sprawy napędu.
Jak dotąd, chodzimy w skafandrach i – zdaje się – nie będziemy się mogli od nich uwolnić, mimo że temperatura powietrza tylko w niektórych okolicach przekracza 50 °C. Powodem jest ostrzegawcza choroba Igora. Otóż dziewiątego dnia po rozpoczęciu badań podziemnych Igor dostał silnej gorączki i wymiotów. Prawdopodobnie przyczyną były jakieś toksyny na znalezionych przedmiotach. Zachodzą tu analogiczne zjawiska jak na Temie. Na szczęście zatrucie nie było groźne i Igor po kilku dniach wrócił do zdrowia. Jest te jednak ostrzeżenie na przyszłość. Nie będziemy mogli zdjąć skafandrów i trzeba bardzo dokładnie oczyszczać i dezynfekować przynoszone do statku znaleziska.
W związku z tą przygodą wyłoniło się nowe zagadnienie: w naszych wędrówkach po podziemnym mieście jesteśmy właściwie bezbronni. A przecież nie można wykluczyć, że na wyższych piętrach, gdzie panuje prawdopodobnie nieco niższa temperatura i warunki są dogodniejsze do życia, nie spotkamy jakichś zw-ierząt, które będą nas napastować. Mogą to być na przykład zwierzęta pełniące u Urpian podobne funkcje jak psy u ludzi. Co prawda chronią nas skafandry, ale bywają różne zęby.
Wobec tego, że – jak dotąd – wszystkie zbadane przez nas pomieszczenia są nie zamieszkane i nie odwiedzane od kilkunastu wieków – zastanawiamy się, czy nie wprowadzić Dżdżownicy do podziemnych sal, i to przynajmniej o trzydzieści pięter wyżej. Tam właśnie znaleźliśmy owe interesujące pomieszczenia mieszkalne. Byłoby wygodniej i bezpiecznej. Jeśli chodzi o uzbrojenie, to ostatnio noszę z sobą nóż laserowy. Igor zaś cofnął się do czasów starożytnych i zaopatrzony jest w długi, zaostrzony pręt, który w naszym warsztacie przeobraziłam w coś w rodzaju miecza rzymskiego. Z takim uzbrojeniem lepiej się wszakże nie oddalać zbytnio od statku.
Istnieje jeszcze jeden ważki, może najistotniejszy, argument za ruszeniem Dżdżownicy. Nie jesteśmy w stanie przebywać w skafandrach dłużej niż dwa, trzy dni. W tym czasie nie ma mowy o dotarciu do górnych pięter i odnalezieniu drogi na powierzchnię. Ponadto w statku znajduje się aparatura do łączności z wami, która przecież wyżej powinna zacząć funkcjonować.
Coraz bardziej dokucza nam samotność. Wy tam na pewno myślicie, że już po nas. 28 kwietnia sejsmografy zarejestrowały nowe trzęsienie ziemi…
8 maja
Za godzinę ruszamy statkiem w górę. Pewnie Zoe i Zina będą miały nam za złe, że uszkodzimy po drodze niektóre sale i korytarze, ale nie ma rady. Jest to zresztą sprawa dyskusyjna. Wszystko wskazuje, że podziemia te nie tylko są od dawna nie używane, ale w ogóle nie odwiedzane od wielu wieków. Obowiązuje więc nas instrukcja nr 3. Przed chwilą wróciłam z wycieczki do magazynów. Moje podejrzenia zdają się potwierdzać. Przejrzałam uważnie 27 przezroczystych kloszy (naczyń?), których setki leżą w jednej z hal. Ponad 80 procent ma różne drobne pęknięcia i szczerby. Tam jednak, gdzie występuje większa różnorodność produktów, trudno jest stwierdzić, czy przedmioty są uszkodzone.
Moja hipoteza zakłada, że Urpianie nie opuścili tych pięter w popłochu. Igor również jest zdania, że – jak dotąd – brak tu śladów kataklizmu. Wobec tego, że temperatura na trzydziestym piętrze wynosi 43 °C, przyczyną wyludnienia dolnych części miasta mogą być złe warunki, jakie tam zapanowały z nieznanych przyczyn (może gdzieś w sąsiedztwie przedarła się magma). Trzeba by wówczas przyjąć, że Urpianom nie opłaciło się walczyć tutaj ze wzrostem temperatury. Co prawda, taka ucieczka nie zgadza się z naszym wyobrażeniem o Urpianach, ale kto wie… W każdym razie moja hipoteza nastroiła nas nieco optymistyczniej. Przestały mi się śnić szczątki Temidów.
9 maja
Dżdżownica znajduje się na trzydziestym piątym piętrze. Podróż trwała blisko 18 godzin, gdyż staraliśmy się unikać dewastowania ciekawszych pomieszczeń. Teraz chcemy się trochę przespać, a następnie zrobimy wypad do „mieszkań”.
10 maja
Dzisiejszy dzień był chyba jednym z najruchliwszych dni, jakie spędziliśmy dotychczas w podziemnym mieście. Wczesnym rankiem (około godziny czwartej) wyruszyliśmy na zwiedzanie najbliżej położonych pomieszczeń, które, jak przypuszczamy, służyły Urpianom za mieszkania. Czy mam rację, czy też zbyt pochopnie doszukujemy się tu analogii z ludzkimi formami cywilizacji – trudno dociec.
Pomieszczenia te odkryliśmy stosunkowo niedawno, i to dopiero na dwudziestym ósmym piętrze. Może znajdują się również niżej, ale nie potrafimy znaleźć wejścia do nich.
Otóż na dwudziestym ósmym piętrze natknęliśmy się przypadkowo na kilka komór różniących się znacznie od dotąd spotykanych tak kształtem, jak i wielkością. Im wyżej wchodzimy, tym liczba tych pomieszczeń rośnie, przy czym zarówno wejścia do nich jak i rozmieszczenie „pokoi” są niemal identyczne. Z szerokiego, długiego korytarza biegną węższe odgałęzienia boczne, przechodzące po kilku metrach w stromą równię pochyłą o żłobkowanej powierzchni. Zdaje się, że słusznie uważamy takie korytarze za schody. Wspinając się nimi w górę, można dotrzeć do okrągłej salki o średnicy około 8 metrów. Wejście znajduje się w samym środku podłogi, otoczone z trzech stron niewysokim murkiem, prawdopodobnie spełniającym rolę balustrady.
Z salki tej prowadzi z reguły sześć, rzadziej pięć otworów wejściowych do podobnych okrągłych pomieszczeń, tylko nieco mniejszych. Pokoje te rozmieszczone są symetrycznie wokół głównej salki. Na ścianach wszystkich pomieszczeń można zauważyć resztki jakby obić, nieduże wnęki i wykute (?) w ścianach półki. W kilkunastu pokojach znaleźliśmy dość dobrze zachowane wytwory sztuki zdobniczej – coś w rodzaju sztukaterii i płaskorzeźb, opartych na motywach geometrycznych. Na ścianach niektórych salek zauważyliśmy dość duże chropowate wklęsłości o kształcie pięciokąta foremnego (czyżby przypadkowa zbieżność z Temą?). Są to prawdopodobnie ślady po jakichś usuniętych urządzeniach, wmurowanych kiedyś w ściany. Ani w halach przemysłowych i korytarzach, ani też w „mieszkaniach” nie znaleźliśmy jak dotąd śladów urządzeń oświetleniowych.
Okrągłe salki są na ogół puste, nie licząc drobnych przedmiotów, odłamków muru i resztek zbutwiałych tkanin. Dopiero dziś na trzydziestym czwartym piętrze odkryliśmy trzy pomieszczenia, w których znaleźliśmy znaczną liczbę większych przedmiotów nie przymocowanych do podłóg.
Już pobieżne oględziny zdają się sugerować, że są to sprzęty domowe. Co prawda trudno odgadnąć ich przeznaczenie i sposób używania. Weźmy jako przykład sprzęt wysokości 60 centymetrów, który nazwałam stolikiem. Na trzech nogach wspiera się tu płaski blat w kształcie półksiężyca, ponad nim drugi, nieco mniejszy. Igor mówi jednak, że tak samo dobrze może to być etażerka, krzesło lub instrument perkusyjny. To ostatnie przypuszczenie wydaje się zresztą mało prawdopodobne, gdyż wkrótce znaleźliśmy w innych pokojach cztery takie same sprzęty. Przecież to chyba nie składnica instrumentów… W każdym razie usiłuję bronić swej „hipotezy stolika”. Cóż z tego, że jest on mały i niski – rozmiary wszystkich znalezionych w tych salkach przedmiotów nie są wielkie. Znacznie bardziej dziwi mnie, iż dotąd nie znaleźliśmy sprzętu, który mógłby służyć jakimś istotom „ludzkim” do wypoczynku. Czyżby Urpianie w ogóle nie sypiali? Wydaje się to niemożliwe. Raczej zbyt antropomorfizujemy ich tryb życia. Niewykluczone zresztą, że wśród niektórych bardzo poważnie zniszczonych przez czas przedmiotów znajdują się i takie sprzęty. Duży procent tlenu i pary wodnej oraz kwasowość środowiska bardzo sprzyjają rozkładowi mniej trwałych materiałów. Wiele śladów sprzętów znajdujemy w postaci szkieletów wykonanych z metali i plastyków. Krótko mówiąc – jeszcze za wcześnie na wnioski.
Podobnie przedstawia się sytuacja z przedmiotami znalezionymi na niższych piętrach. Nieduży trójząb, osadzony na odlanej z masy plastycznej płaskiej „rączce”, mógłby od biedy służyć nam, ludziom, jako widelec. Do czego go używali Urpianie? Raczej chyba nie do jedzenia, bo w trzonku, jak wykazało prześwietlenie, biegnie wtopiony w plastyk spiralny drucik. Znaleźliśmy przeszło dziesięć takich „widelców”.
Albo inny przedmiot: dwie identyczne wygięte rureczki, znalezione w dwóch różnych pokojach, na dwóch różnych piętrach. Czy nie mogły służyć na przykład do picia napojów? Kto to wie? Zbyt mało jest czasu na dokładne badania, a liczba znalezisk wciąż rośnie. Niemal codziennie przynosimy na statek kilkadziesiąt nowych przedmiotów, nie licząc setek zdjęć.
Wracając do „widelca” – zastanawialiśmy się nawet, czy nie jest on czymś w rodzaju klucza otwierającego zamknięte drzwi. Bo najwięcej kłopotu mamy z drzwiami. Do tej chwili nie potrafimy ich otwierać, a nierzadko i odnaleźć. Na szczęście większość pomieszczeń stoi otworem.
Muszę zaznaczyć, że owalne płyty z „cekinami”, które spotkaliśmy na dolnych piętrach, nie są bynajmniej drzwiami, lecz – jak wynika z prześwietleń – czymś w rodzaju tablic rozdzielczych. Na pierwsze prawdziwe drzwi natknęliśmy się dopiero o cztery piętra wyżej. Są to otwory różnej wielkości, przeważnie nieduże i niskie, zamykane dwiema ruchomymi, zachodzącymi na siebie płytami, z gładkiego, jakby wypolerowanego plastyku. Niektóre drzwi znaleźliśmy otwarte lub uchylone, przy czym płyty rozsuwają się na kształt dwóch kotar. Inne są zamknięte i, niestety, na razie tak pozostaną, gdyż unikamy, jak możemy, niszczenia czegokolwiek. Znaleźliśmy ponadto wiele otworów zupełnie pozbawionych płyt zamykających bądź wykazujących ślady dawnych miękkich zasłon.
Cztery godziny temu, posuwając się głównymi schodami, dotarliśmy z Igorem na czterdziestym drugim piętrze do dużych, zamkniętych drzwi. Dotychczas nie spotkaliśmy drzwi, które zamykałyby schody lub korytarz. Badanie wykazało, że za drzwiami znajduje się powietrze o podobnym składzie. Aby nie tracić czasu na szukanie innego przejścia, postanowiliśmy otworzyć drzwi za pomocą laserowego „noża”. Skrupułów nie mieliśmy, bo i tak wszystko wskazuje, że nikt tu nie był od piętnastu wieków. Urpiańskie drzwi poddały się laserowi jak masło. Za drzwiami ciągnie się poziomy korytarz, potem znów schody. Żadnych szczególnych różnic między piętrami nie ma. Jutro ruszamy dalej w górę.
11 maja
Zagadkowa sprawa. Czyżby jednak te podziemia były zamieszkane? Ale przez kogo?
Rano odkryliśmy na czterdziestym pierwszym piętrze, w pobliżu drzwi wczoraj otworzonych, wąską salkę pełną jakiejś miękkiej waty o różnych odcieniach. Wzięliśmy kilka próbek, ale Igor położył je w niszy przy schodach i zapomniał zabrać. Po południu znów idziemy w górę. Niespodziewanie znajdujemy naszą watę. Kawałki jej leżą rozrzucone na większej przestrzeni, od niszy do rozciętych drzwi i dalej, poza nie. W niszy waty ani śladu.
Zaczęliśmy się zastanawiać, czy przyczyną nie mógł tu być jakiś gwałtowniejszy przeciąg, ale Igor przypomniał sobie, że przycisnął watę ciężką płytką metalową, znalezioną w jednym z pomieszczeń. Płytka leżała w niszy, ą pod nią kilka pasemek waty. Poniżej, na żłobkowanej powierzchni schodów, leżały dalsze strzępki, jakby ktoś wyszarpywał watę spod płytki.
Wszystkie odnalezione strzępki nie obejmują nawet piątej części przygotowanych próbek. Może jednak istnieją tutaj jakieś zwierzęta? W ziemskich ciemnych jaskiniach spotykamy również pewną faunę. A jeśli są tu zwierzęta, to chyba wyżej znajdziemy i Urpian. Przecież oni muszą gdzieś być. Ta wielka, potężna cywilizacja nie mogła przecież ponieść klęski w walce z siłami przyrody…
12 maja
Światło! Rośliny! Zwierzęta! Żywy świat!
A jednak miasto to żyje. Tylko dolne piętra są opustoszałe i wymarłe. Szłam długim korytarzem czterdziestego szóstego piętra, gdy spostrzegłam w dali światło. W pierwszej chwili wydawało mi się ono otworem prowadzącym na zewnątrz; tak znakomicie przypominało pochmurny ziemski dzień. Oczywiście zrozumiałam, że to tylko złudzenie – przecież od powierzchni globu dzieli nas jeszcze blisko 1600 metrów.
Blask bił z boku, jakby zza zakrętu lub rozsuniętych drzwi. Gdy podeszłam bliżej, przekonałam się, że było to nieco węższe odgałęzienie korytarza. Znów ogarnęło mnie nieodparte wrażenie, że nie jestem w podziemiu. Zamiast sufitu korytarza ciągnął się w górze długi pas niebieskawoseledynowego, nieco zamglonego nieba. Gdzie ja widziałam podobne niebo?
Wezwałam Igora przez radio, ale mi nie odpowiadał. Widocznie był zbyt daleko (w mieście tym występuje w wysokim stopniu zanik fal elektromagnetycznych). Wahałam się chwilę, czy wejść w ów oświetlony korytarz, czy też najpierw odnaleźć Igora. Ciekawość zwyciężyła. Rozglądając się na wszystkie strony, ściskając w dłoni laserowy nóż ruszyłam w głąb pomieszczeń tonących w blasku.
„Niebo” było oczywiście złudzeniem, ale wystarczyło spojrzeć z bliska na sufit, aby przekonać się, że nie on wysyła ów niebieskawoseledynowy blask. System oświetlenia był tu bowiem zupełnie inny niż w Celestii, Astrobo-lidzie, czy w wybudowanych przez nas ostatnio pawilonach, gdzie pobudzona jest do świecenia cała powierzchnia sufitu lub fragmenty ścian. Tu jaśniała „atmosferyczną” poświatą cienka warstwa powietrza pod powierzchnią sufitu, nieco zmieniając barwę dopiero przy samych ścianach. Prawdopodobnie jest to ciche wyładowanie elektryczne w gazie lub pobudzenie go do świecenia strumieniem jakiegoś promieniowania, którego źródła ukryte są w ścianach. Trzeba będzie zbadać to później dokładnie.