355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Krzysztof Boruń » Proxima » Текст книги (страница 9)
Proxima
  • Текст добавлен: 29 сентября 2016, 01:59

Текст книги "Proxima"


Автор книги: Krzysztof Boruń


Соавторы: Andrzej Trepka
сообщить о нарушении

Текущая страница: 9 (всего у книги 30 страниц)

– Skład chemiczny!

– Też bez zmian…

– Sprawdź zapis! Może uda się znaleźć korelację między zmianami w natężeniu promieniowania i ciśnienia w ostatnich pięciu minutach.

– Właśnie to robię.

Wład wydobył dłonie z rękawic i podszedł do ekranu.

– Tu chyba się zaczęło? – wskazał na miejsce, g4zie jedna z krzywych poczęła szybko wznosić się w górę.

– Tak – potwierdził Nym. – Wzrost emisji elektronów, a potem nieznaczny spadek. Dalej już bez zmian. A to promieniowanie elektromagnetyczne… Prawie całkowity zanik. To samo z emisją alfa. Jeśli nałożymy na to krzywą ciśnienia… – nacisnął guzik.

– A jednak ślad jest! – zawołała Zina, patrząc na ekran. Na biegnącej poziomo linii, w dwóch miejscach, zaznaczały się niewyraźne garby.

– Coś tu nie gra – zasępił się Wład. – Gdyby ciśnienie wzrosło tylko na skutek wzmożonej emisji elektronów, powinno utrzymywać się nadal…

– Rzeczywiście to dziwne… – potwierdził Nym. – Pierwszy skok w momencie maksymalnego natężenia promieniowania… A potem powrót do normy i znów skok, nie skorelowany z żadną z krzywych.

– Co się właściwie mogło stać z pierścieniem? – zastanawiała się Zina. – Wszystkie krzywe biegną niemal równolegle…

– Tak. Nigdy jeszcze nie zachowywał się tak spokojnie… – powiedział. Wład. – Gdyby nie ta emisja elektronów, można by sądzić, iż rzeczywiście znikł. Co o tym myślisz, Nym?

– Nic w przyrodzie nie ginie… Jeśli nie odnalazłeś pierścienia na stole, a ciśnienie pozostało bez zmian… – Nym zamyślił się. – Przypuśćmy – podjął po chwili – że pierścień na skutek jakichś wewnętrznych procesów, wywołanych przekazaniem mu jego własnych sygnałów, uległ rozpadowi… Że zmienił się w pył lub przeszedł w stan ciekły…

Wład spojrzał na niego z niepokojem.

– Oznaczałoby to, iż struktura pierścienia została zniszczona, i to bezpowrotnie…

– Biedna Zoe… – westchnęła Zina. – I to przeze mnie…

– Skąd mogłaś wiedzieć, że taka będzie reakcja? – powiedział łagodnie Wład. – Zresztą czy koniecznie pierścień musiał się rozpaść? Może po prostu zwiększył objętość… Przy niewielkim ciążeniu, panującym na Sel, mógł unieść się jak balon… Sam czułem…

– Gadasz głupstwa! – zaperzył się astrofizyk. – Zwiększenie objętości spowodowałoby wzrost ciśnienia w komorze laboratorium.

– Niech ci będzie… – skapitulował Wład. – W każdym razie wiemy teraz, że…

– Nic nie wiemy! – przerwał Nym ze złością i wstał od pulpitu. – Spektrografy nie dają wskazań. Widocznie też uszkodzone. Wyobrażam sobie, co powie Andrzej…

W oczach Ziny pojawiły się gniewne błyski. Opanowała się jednak.

– Dobrze! – powiedziała zdecydowanym tonem. – Zainstaluję zastępczą kamerę i spektrometr. Ewentualnie, jeśli to, co mówisz, okaże się prawdą, przywiozę próbki…

– Ani się waż! – wybuchnął Engelstern. – Jeszcze tego brakowało! Chcesz tak jak Zoe? Myślisz, że to zabawa?

– Nie rozumiem, o co ci chodzi? Nie powiedziałam, że chcę tam lecieć osobiście.

– Słusznie! Łazik! – podchwycił Wład. – Proponuję modyfikację twego planu. Wyślemy zaraz Łazika, aby się przekonać, co z pierścieniem… Uszkodzonymi przyrządami zajmiemy się później. Chodź, Zi! – ruszył ku drzwiom. – Szkoda każdej chwili!.

– Idę z wami! – zawołał Nym już rozchmurzony, ale zaraz dorzucił: – Jeszcze narobicie jakiegoś bigosu…

Laboratorium, ukryte na dnie płytkiego krateru meteorytowego, przypominało z góry, w świetle reflektorów Łazika, biały grzyb wrośnięty głęboko w ziemię. Kierowany zdalnie przez Kalinę robot okrążył pawilon i wylądował pod wałem u stóp anteny przekaźnikowej, zapewniającej łączność laboratorium z bazą. Na sferycznym ekranie sterowni Łazika w Astrobolidzie widać było teraz wyraźnie rumowisko skalne wypełniające dno krateru i czaszę pawilonu.

– Pod śluzę chyba podejdę – zastanawiał się głośno Wład. – Nie chcę podlatywać, bo strumień odrzutowy mógłby uszkodzić powłokę. – Jasne – skinął głową Nym.

Wład poprowadził robota skrajem zbocza, a potem w dół ku laboratorium. Pięcionogi pająk posuwał się płynnie i szybko poprzez rumowiska – kontrola położenia odnóży i koordynacja ruchów przebiegały automatycznie w obwodach autonomicznych maszyny, rola zaś człowieka kierowcy ograniczała się do nadawania jej określonego kierunku.

W ścianie pawilonu jarzyło się zielonkawą poświatą wejście do laboratorium. Kalina wprowadził Łazika do otwartej śluzy i uniósłszy w górę jedno z ramion robota, sięgnął do dźwigni włączającej hermetyzujące pole'siłowe. Poświata w komorze zmieniła barwę z zielonej na żółtą, potem na pomarańczową, co sygnalizowało wypełnienie śluzy powietrzem.

Zina, Wład i Nym patrzyli teraz wyczekująco na pionową czarną linię – miejsce, gdzie powinna rozstąpić się ściana i odsłonić wnętrze roboczej komory laboratorium. Za chwilę mieli się przekonać naocznie, czy to, co widzieli niedawno, było tylko zwidem spowodowanym awarią aparatury, czy może pierścień zniknął rzeczywiście.

Ściana drgnęła i w miejscu czarnej pręgi pojawiła się szczelina podświetlona od wewnątrz. Łazik postąpił krok naprzód i jakby zawahał się.

– Stój! – Zina wpiła palce w ramię Włada. Poprzez poszerzającą się szybko szczelinę wypełzł rdzawy kłąb gęstego dymu, przysłaniając widok.

– Pożar!

– Czy Łazik zaopatrzony jest w gaśnice? – zapytał Nym.

– Tak. To wchodzi w normalne wyposażenie. Jego powierzchnia jest zresztą żaroodporna. Wytrzymuje przez kilkanaście minut nawet cztery tysiące stopni.

– Wiem. Wprowadź Łazika do wnętrza laboratorium. Trzeba zlokalizować źródło dymu. Szybciej!

Wykonanie polecenia natrafiło jednak na przeszkodę: rudy obłok otoczył zewsząd robota i na ekranach w sterowni nie można było rozróżnić żadnych szczegółów otoczenia.

– Włącz radar!

– Już to zrobiłem, ale… – Wład wpatrywał się z niepokojem w ekrany.

– Dziwne… To chyba nie jest dym – zawahała się Zina. – To odbija fale… jak…

– …jak metal – dokończył Wład i począł ostrożnie manipulować dźwigniami. Nym śledził z uwagą jego ruchy.

– Czego szukasz?

– Chcę zamknąć przejście do laboratorium i wyłączyć pole siłowe.

– Nie! Nie otwieraj śluzy! – zawołał Engelstern z nagłą stanowczością. – Nie wolno dopuścić, aby to „coś” uciekło w przestrzeń kosmiczną. Poczekajcie tu na mnie i niczego nie ruszajcie.

– Co chcesz zrobić?

– Pojadę Skarabeuszem. To jednak trzeba koniecznie sprawdzić!

– Teraz ja mogę powiedzieć: „tego tylko brakowało” – zaśmiała się nerwowo Zina. – Ale nie powiem i… jadę z tobą!

Nym spojrzał na nią, chwilę wahał się, ale w końcu wyraził zgodę.

– Skarabeusz ma kopułę ze szkła pancernego. Chroni też względnie dobrze przed promieniowaniem. Ty, Wład, połączysz się z Andrzejem i zawiadomisz go o tym, co się dotąd wydarzyło. No i będziesz z nami w kontakcie…

Do pawilonów, mieszczących uniwersalne automaty wytwórcze i magazyny gotowego już sprzętu, prowadził podziemny korytarz. „Wędrująca poręcz” od stacji wind Astrobolidu poprzez wszystkie pawilony umożliwiała szybkie poruszanie się po terenie bazy w warunkach nikłego ciążenia.

Zina i Nym po kilku minutach znaleźli się w hali urządzeń transportowych. „Wędrująca poręcz” biegła tu pod sufitem. Po puszczeniu poręczy i uchwyceniu się stałych klamer zawiśli oboje na wysokości kilkunastu metrów nad podłogą hali. W dole pod nimi, na taśmie symulacyjnej manewrował pojazd gąsienicowy. Pod przezroczystą kopułą widać było płową czuprynę Allana.

Zina zeskoczyła pierwsza, tuż przy taśmie, za nią Nym. Allan zatrzymał maszynę i uniósł kopułę.

– Co tu robisz? – zapytał Nym niezbyt uprzejmie.

– Ćwiczę. Zabieramy Skarabeusza na Temę. A nie miałem przecież nigdy okazji…

– Wysiadaj! Musimy zaraz jechać! Nym wspiął się już do kabiny tankietki.

– Co takiego? – zdziwił się Allan.

– Pierścień zniknął! – Zina usadowiła się w fotelu obok Allana.

– Jak to „zniknął”?

– Sami nie wiemy, co się właściwie stało. Wyglądało tak, jakby w miejsce pierścienia pojawił się obłok gazu i pyłu. Ale trudno powiedzieć, jak było naprawdę, bo zaraz oślepły kamery. Właśnie jedziemy sprawdzić.

– A Łazik?

– Też jakby oślepł…

– To znaczy?… Co się stało?

– Nie ma teraz czasu na gadanie – zniecierpliwił się Nym. – Wysiadaj! Ale biolog już podjął decyzję.

– Jadę z wami! – nacisnął guzik i zamknął kopułę tankietki.

– Po co? – skrzywił się Nym niechętnie. Allan sprowadził już jednak pojazd z taśmy symulatora i wjechał w tunel śluzy.

– Niech jedzie! – poparła Allana Zina. – Szkoda czasu na przesiadki. Zewnętrzne pole siłowe, zamykające śluzę, wyłączyło się automatycznie i Skarabeusz wyjechał na otwartą przestrzeń. Allan zapalił reflektory i zwiększył prędkość, sunąc po szerokim szlaku wyciętym w skałach. Przyczepne okładziny gąsienic zgrzytały na żłobkowatej powierzchni drogi.

Pojazd minął wierzchołek wału otaczającego ba,?ę i w rozpędzie przeleciał kilkadziesiąt metrów nad drogą opadającą w dół po zboczu. Odbił się od nierówności – raz, drugi i trzeci – nim potoczył się dalej po szlaku.

– Zmniejsz prędkość! Musisz jeszcze ćwiczyć! – powiedział mentorsko Nym. – Przy tak niewielkim ciążeniu nie zdołasz zahamować i rozbijesz pawilon. Nie mówiąc już, że każda wywrotka to strata czasu. Tylko hamuj łagodnie, bo przekoziołkujemy…

– Nie obawiajcie się! Jeździłem tu już parę razy.

– Zjeżdżałeś do krateru?

– Dwa razy. Znam dobrze drogę!

– Jutro wyjaśnisz Andrzejowi, dlaczego złamałeś zarządzenie! Allan zmarszczył brwi.

– Nie wygłupiaj się…

– Nie wolno łamać przepisów bezpieczeństwa!

– Nic się nie stało – wtrąciła Zina niepewnie.

– Ale mogło się stać!

Zapanowało– milczenie.

Droga biegła teraz poprzez spiętrzone stosy odłamków skalnych. Allan zmniejszył nieco prędkość i zasępiony patrzył przed siebie na załamujące się wśród rumowisk światła reflektorów.

Po kilku minutach spoza bliskiego horyzontu ukazały się anteny, a wkrótce cała wieża stacji przekaźnikowej, osadzonej na wale krateru, w którym zainstalowano laboratorium.

– Zatrzymaj pod szczytem! – przerwał milczenie Nym. Niemal jednocześnie na tablicy przed Allanem zapłonęła zielona lampka sygnalizacyjna.

– Zero, siedem! – powiedziała pospiesznie Zina.

– Nie mogłem się z wami połączyć! – usłyszeli głos Włada.

– Widocznie któreś łącze… Ale teraz w porządku?

– Tak. Jest tu ze mną Andrzej… Jak wam idzie?

– Zaraz będziemy pod szczytem.

– Bądźcie ostrożni!

– Jasne…

Maszyna wspinała się wolno w górę, wreszcie zatrzymała się tuż przed wyciętą w skałach przełęczą.

– Al! Przesiądź się na moje miejsce! – rozkazał Nym. Biolog potulnie wykonał polecenie.

– Przekażcie nam obraz! – usłyszeli głos Krawczyka.

Engelstern usiadł w fotelu kierowcy i wysunął peryskop. Na ekranie pojawiło się przeciwległe zbocze krateru, potem kamera skierowana w dół ukazała białą czaszę pawilonu.

– Dziękuję! Mamy obraz – potwierdził astronom.

– Chyba możemy ruszać dalej? – zapytała Zina.

Nym skinął głową i przesunął dźwignię ruchu. Skarabeusz począł wolno wspinać się na przełęcz. Dalej droga biegła zakosem, opadając łagodnie po zboczu.

– Patrz! – zawołała Zina. – Zielone światło! Z wejścia do laboratorium sączyła się zielonkawa poświata, sygnalizująca, że pole siłowe jest wyłączone i wejście do śluzy pawilonu stoi otworem.

– Wład! Czy otwierałeś śluzę? – zapytał Nym, wyraźnie siląc się na spokojny ton.

– Nie otwierałem. Przecież wiesz…

We wnętrzu komory śluzowej stał Łazik. Dwie łapy wzniesione w górę opierały się o ścianę z daleka od uchwytu dźwigni sterującej włazami. Wejście prowadzące do wnętrza laboratorium było zamknięte.

Nym zatrzymał tankietkę w odległości kilku metrów od włazu.

– Musiałeś jednak otworzyć! – powiedział z wyrzutem.

– Nie otwierałem. Chyba że przypadkowo, w tej mgle, gdy Łazik obmacywał ściany…

– Dymu i pyłu ani śladu. Wessała go pustka…

– Sprawdź, czy Łazik działa! – usłyszeli głos Krawczyka.

– Już idę.

Chwilę panowała cisza.

– Nie chce mi się wierzyć – podjął astronom – aby rzeczywiście pierścień zmienił stan skupienia… Powiedz, Zi… czy to nie mogą być jakieś zwidy, wywołane zakłóceniami w łączności radiowej?

– Nie bardzo mogę sobie wyobrazić jak… – nie dokończyła, gdyż w tej chwili Łazik poruszył jedną, potem drugą łapą.

– Wszystko w porządku! – usłyszeli głos Włada. – Kamery i manipulatory działają bez zarzutu.

– Włącz pole i otwórz właz wewnętrzny! – polecił Krawczyk.

Łazik sięgnął do dźwigni i przesunął ją w dół. Poświata zmieniła barwę na żółtą, a następnie na pomarańczową.

Poprzez szparę w rozstępującej się ścianie biło jasne światło. Przejście poszerzało się szybko, odsłaniając wnętrze laboratorium.

Robot postąpił parę kroków naprzód i stanął w przejściu.

– Jest! Jest! – usłyszeli okrzyk Włada.

Łazik poruszył się i przekroczył próg. Ściana była już otwarta i spoza kulistego kadłuba robota Zina, Nym i Allan ujrzeli jasno oświetlony stół laboratoryjny, a na nim lśniący srebrzyście torus.

KONFLIKT

Andrzej Krawczyk skończył czytać. Chwilę patrzył w zamyśleniu na leżące przed nim kartki sprawozdania, potem przeniósł na Zinę spojrzenie pełne troski. Nie wróżyło to łatwej rozmowy i chociaż Zina nie miała złudzeń, że sprawozdanie przejdzie bez oporów, przygotowując z góry kontrargumenty, niemniej w tej chwili czuła się szczególnie niepewnie.

– Coś nie tak? – zapytała chcąc jak najszybciej rozładować atmosferę.

– Nie tak… – powtórzył oschle. – Nie podoba mi się to sprawozdanie.

– Chodzi ci o wnioski?

– Nie tylko. Wnioski rzeczywiście są trochę… przedwczesne i sformułowane zbyt… apodyktycznie. Ale również sam opis zdarzeń sugeruje… określone ich wyjaśnienie. Powiedziałbym: nie dość obiektywne…

– Na przykład?

– Choćby sprawa owych rzekomych błysków w relacji Zue. Nie można pisać tak, jakby ich realność nie budziła wątpliwości. Halucynacje mogły być pierwszym objawem zmian patologicznych w ośrodkach wzrokowych.

– Podobne błyski widział Dean po odnalezieniu Zoe. A przecież u niego nie wystąpiły żadne objawy zaburzeń wzrokowych.

– Na szczęście nie wystąpiły – poprawił astronom. – I miejmy nadzieję, że nie wystąpią. Nie twierdzę zresztą, że istnieją dowody związku między błyskami a uszkodzeniem siatkówki korowej. Może po prostu zbieg okoliczności.

– To nie mogło być złudzenie wzrokowe!

– Historia astronomii i astronautyki zna bardzo wiele przypadków złudzeń i błędnych interpretacji.;

– Więc odrzucasz całkowicie możliwość, ażeby błyski miały rzeczywiste zewnętrzne źródło?

– Nie odrzucam, ale możliwości interpretacji jest wiele i w sprawozdaniu dla Ziemi nie wolno przesądzać z góry, która z nich znajdzie potwierdzenie – oznajmił rzeczowo. – Nie należy niczego sugerować. To samo dotyczy właściwości pierścienia. Niestety, na podstawie twego sprawozdania można dojść do pochopnego wniosku, że jest to niemal istota żywa, i to obdarzona inteligencją.

– Tego nie napisałam. A że jest on dowodem istnienia i działań istot inteligentnych w Układzie Proximy, to przecież nie ulega wątpliwości. Przyznasz, że zachowanie się pierścienia jest nader dziwne. To, co widziała Zoe… i co myśmy widzieli z Władem i Nyrnem…

– Nym i Wład stawiają sprawę inaczej, a na relacjach Zoe, niestety, polegać nie można.

– Widziała, jak pierścień uniósł się w górę… i ja widziałam później… w laboratorium podobne zjawisko. Wład i Nym też widzieli… Wład przecież szukał…

– Manipulatorem. Nie będziemy zresztą dyskutować o szczegółach. Rzecz w tym, iż każdy z tych faktów może być wyjaśniony w różny sposób.

– Zoe jest ofiarą pierścienia. To chyba jasne.

– Nie wiem. Will i twoja matka twierdzą, że nie potrafią określić przyczyny porażenia ośrodków wzrokowych. Być może odegrało tu jakąś rolę promieniowanie pierścienia, ale to tylko hipoteza. Podobnie ma się sprawa, jeśli chodzi o utratę łączności z laboratorium. Ale nawet jeśli rzeczywiście w jednym i drugim przypadku są to skutki procesów zachodzących w pierścieniu, czy znaczy to, że wolno przypisywać mu świadome, czy choćby tylko celowe działanie? Wydawało mi się, że Hans przesadza twierdząc, że niektórzy z młodszych kolegów skłonni są wszędzie szukać Nibelun-gów. Po przeczytaniu twojego sprawozdania zarzuty Hansa nie wydają się przesadzone. Powiem więcej: wy już nie szukacie Nibelungów. Wy widzicie ich wszędzie. I to mnie właśnie niepokoi najbardziej. Rozumiesz, co mam na myśli?

Zina z trudem hamowała wybuch gniewu.

– Więc jednak chodzi ci o wnioski! Zmiana programu byłaby zbyt kłopotliwa – dodała z sarkazmem.

– Nie widzę potrzeby zmian. Znalezienie pierścienia nie dowodzi jeszcze, że Układ Proximy jest obecnie zamieszkany przez istoty cywilizowane. Jedynie na Temie występuje życie, jak się wydaje dość prymitywne, bez wysoko rozwiniętych form zwierzęcych i w szczątkowej postaci. Zresztą program nie przewiduje tam badań metodami detonacyjnymi. Obowiązuje nas instrukcja nr 2: unikać poważniejszych ingerencji w funkcjonowanie biocenozy, zwłaszcza mogących spowodować nieodwracalne zmiany jej struktury. I będziemy tego przestrzegać. Ale inne planety to zlodowaciałe, pustynne globy, których dotyczy Instrukcja nr l. Tam gdzie nie ma życia, nie ma sensu rezygnować z badań geologicznych, z głębokich sondaży, analiz reakcji jądrowych, spektro-i sejsmograficznych. Przybyliśmy tu po to, aby możliwie gruntownie zbadać Układ Proximy za pomocą wszystkich dostępnych środków. I to możliwie Szybko! Gdybyśmy chcieli bawić się w terenowe wyprawy Skarabeuszami czy tylko Łazikami, w szczegółowe penetrowanie terenu przyszłych sondaży i eksplozji, trzeba by wielu dziesiątków lat pracy. Jeśli w Układzie Proximy istniałaby obecnie jakaś cywilizacja, należałoby oczywiście kierować się wskazaniami instrukcji nr 4, to znaczy działać jak najostrożniej, aby mimo woli nie spowodować szkód, które utrudniłyby nawiązanie bezpośrednich kontaktów. Niestety, układ nie jest zamieszkany przez istoty inteligentne i być może nigdy nie był. Oznacza to, że mamy pełną swobodę w wyborze metod badawczych w ramach instrukcji pierwszej i drugiej. Jeżeli znajdą się rzetelne dowody, że torus jest tworem istot inteligentnych, które odwiedziły kiedyś w przeszłości i być może odwiedzają nadal Układ Proximy, nikt nie będzie wątpił, że obowiązuje instrukcja nr 3. Ale w takiej sytuacji, jak obecnie, nie widzę sensu wprowadzenia zmian w programach badań.

Rysunek 7. Lot sond automatycznych badających gwiazdę Proxima Centauri

– Jak można wszystko sprowadzać do instrukcji opracowanych na Ziemi, i do tego półtora wieku temu?

– Opracowali je wybitni znawcy prawa kosmicznego i jak dotychczas bardzo dobrze spełniają one swój cel. A celem tym jest właśnie uwolnienie nas od jałowych, niepotrzebnych sporów, co nam wolno, a czego nie wolno robić.

– Cóż ci twoi wybitni znawcy mogli wiedzieć?… A jeśli życie przybrało tu formy zupełnie nam, ludziom, nie znane? Czy nie słuszniej ograniczyć program do zdjęć w różnych zakresach promieniowania, do zdalnych pomiarów i pobierania próbek? Można rozstawić tysiące zautomatyzowanych stacji obserwacyjnych, zebrać ogromny materiał bez naruszania niczego, co stworzyła tu natura lub obcy rozum. Nawet jeśli plon badań nie będzie tak bogaty, jak w przypadku kierowania się instrukcjami, zdobędziemy pewność, że nie popełnimy nieświadomie czegoś, co uczyni z nas intruzów, a może nawet śmiertelnych wrogów mieszkańców tego świata. Właśnie pierścień Zoe, odnaleziony na planecie rzekomo martwej, gdzie jakoby możemy sobie poczynać swobodnie, jest dowodem, że na sprawę kontaktu międzycywilizacyjnego należy spojrzeć w zupełnie innym świetle, niż przewidują instrukcje. Czy to, co mówię, nie ma sensu?

Astronom uśmiechnął się pobłażliwie.

– No, teraz wreszcie zrozumiałem: twoje sprawozdanie odzwierciedla opinię „frakcji kontaktowców”…

– Nie ma niczego takiego. To wymysł Nyma – oburzyła się niezbyt szczerze.

– W każdym razie ty. Altan, Dean, Daisy, no i oczywiście Zoe jesteście zdania, że należy dać prymat sprawie poszukiwania kontaktów międzycywi-lizacyjnych nad innymi naszymi zadaniami. Czy nie tak?

– Powiedzmy… Zresztą… Wład, a nawet Mary są tego samego zdania.

– Nie sądzę. Rozmawiałem dziś rano z Władem. Bardzo spokojnie i rozsądnie podchodzi do sprawy pierścienia…

– To znaczy, że my…? – zaperzyła się, urywając znacząco.

– To znaczy, że nie należy wyciągać zbyt pochopnych wniosków! Chciałbym bardzo, tak samo jak ty, aby nawiązanie łączności z obcą cywilizacją stało się udziałem naszej ekspedycji – podjął innym, nieco cieplejszym tonem. – I chociaż przed laty, gdy wyruszaliśmy w drogę, spotkanie istot inteligentnych w Układzie Alfa Centauri uznano powszech lie za bardzo mało prawdopodobne, a wokół Proximy za wręcz wykluczone, tak w głębi duszy każdy z nas jakąś tam iskierkę nadziei zachował… Rozumiem, że znalezienie pierścienia nadzieje te zdaje się rozpalać… Ale czym on jest? Czego on dowodzi? Najwyżej tego, że Układ Prosimy odwiedziły kiedyś… może przed tysiącami lat… jakieś istoty cywilizowane albo też ich zautomatyzowane aparaty zwiadowcze. Na powierzchni żadnej z planet, nawet na Temie, nie zaobserwowaliśmy nic, co mogłoby wskazywać na obecność istot inteligentnych czy choćby na ich obecność przed wiekami.

– Nie wiemy, co zawierają kopce na równiku Temy.

– I nie dowiedzielibyśmy się nigdy, gdyby twoje wnioski zostały przyjęte. Nie sądzę zresztą, aby ta pustynia kryła jakieś rewelacje. Zdaniem Igora i Mary mogą to być po prostu czapki tektoniczne zasypane piaskiem. Prawdopodobieństwo, że istniała tu jakaś wysoka cywilizacja i zniknęła bez śladu, jest bardzo małe. A jednocześnie Układ Proximy wykazuje tak wiele zaskakujących anomalii planetologicznych, które wręcz burzą nasze dotychczasowe poglądy na ewolucję systemów planetarnych, że byłoby nonsensem ograniczanie czy skracanie programu badawczego i rezygnowanie z wyjaśnienia zagadek tego układu dlatego tylko, że pojawił się cień możliwości spełnienia naszych marzeń o spotkaniu dwóch cywilizacji. Mamy do wykonania określone zadania i nie będziemy zmieniać naszych planów, aby gonić za cieniami!

– A jeśli w czasie narady kierunkowej zdołamy was przekonać?

– To znaczy: kogo i o czym?

– No… – zawahała się. – Przekonać większość, że należy zmienić plany:

że są już nieaktualne.

– Chętnie wysłucham argumentów. Choćby zaraz! Spuściła szybko oczy.

– Teraz nie… Jeszcze nie… – powiedziała po chwili.

– Jak chcesz. Mogę poczekać do narady. Ale sprawozdanie trzeba będzie zmienić. Musi ono odzwierciedlić rzetelnie stan faktyczny, a nie poglądy subiektywne.

Zina wstała z fotela.

– Chciałabym cię o coś zapytać… – podjęła nieśmiało.

– Słucham.

– Czy to prawda, że Mary złożyła rezygnację? Astronom spochmurniał.

– Tak. Czuje się odpowiedzialna za wypadek Zoe. Ale sądzę, że da się przekonać, iż to nie ma sensu…

– Czy tylko o to jej chodziło?

– Tak. Myślę, że tak…

Wyczuła w jego głosie niepewność.

Narada kierunkowa, wyznaczona na godzinę dziewiątą, rozpoczęła się o jedenastej. Krawczyk zwołał bowiem w ostatniej chwili posiedzenie kierownictwa ekspedycji, w którym wzięli udział szefowie wszystkich zespołów, z wyjątkiem Igora, zajętego wraz z Suzy badaniami księżyców Primy. Wyniki tych badań mogły mieć kluczowe znaczenie dla wyjaśnienia zagadki planety X i ich przerywanie dla uczestnictwa w naradzie spowodowałoby niepotrzebną zwłokę. Wszelkie kwestie wymagające udziału Kondratiewa można było zresztą wyjaśnić drogą radiową.

Nieobecność w bazie Igora i Suzy była dla Ziny dużym zawodem. Co prawda, nie była pewna, czy uda jej się przekonać ojca o konieczności zmian w programie badań, niemniej nie dopuściłaby do zbagatelizowania całej sprawy – czego obawiała się najbardziej. Suzy zaś, jako bliska przyjaciółka Daisy, mogła być cennym sojusznikiem. Nie bez znaczenia był tu również jej wpływ na Włada, który, jakkolwiek odnosił się z wyraźną sympatią do „dysydentów”, nie traktował ich zbyt poważnie. A od jego opinii mogło wiele zależeć. Przez ostatnie trzy tygodnie zajmował się wyłącznie badaniem pierścienia i jakkolwiek nie udało mu się potwierdzić doświadczalnie rzekomej zdolności do przeistaczania się znaleziska w postać gazową czy pyłową, zebrał wiele danych świadczących, że jest to wysoko zorganizowany twór.

Narada ogólna z udziałem wszystkich obecnych na Sel członków ekspedycji rozpoczęła się z dwudziestominutowym opóźnieniem. Nie ulegało wątpliwości, że „kolegium szefów” miało przebieg burzliwy i trudny, bo nawet Renę, zawsze pełen optymizmu, humoru i energii, usiadł za stołem chmurny i przygnębiony. Tylko na moment, gdy dostrzegł Zoe, po raz pierwszy obecną na naradzie, oczy jego zabłysły wzruszeniem i radością.

Na twarzy Krawczyka widoczne było zmęczenie. Dłużej niż zwykle rozkładał przed sobą papiery, wyraźnie usiłując opanować zdenerwowanie. Wreszcie podniósł wzrok. Spojrzał przelotnie na Mary, potem na skupionych wokół Zoe „buntowników”.

– Na dzisiejszej naradzie mamy przedyskutować kierunkowy plan badań Temy – rozpoczął po chwili tonem rzeczowym i suchym. – Proponuję, abyśmy ograniczyli dyskusję do tego jednego punktu. Jest to temat bardzo obszerny i wymagający wszechstronnego omówienia. Program badań podjętych już na innych planetach, ich księżycach i planetoidach oraz plan wstępnego sondażu atmosfery Proximy pozostaje bez zmian. W zawieszeniu, aż do zakończenia wstępnego sondażu Proximy, pozostaje sprawa decyzji o wykorzystaniu metody stymulowania quasi-rozbłysków do łączności z Ziemią. Drugiego przekazu materiałów sprawozdawczych dokonamy więc tak jak pierwszego:

za pośrednictwem generatora maserowego. Mam nadzieję, Zi, że nastąpi to jeszcze dziś – spojrzał wymownie w kierunku Ziny, która, nie zdołała jeszcze ochłonąć z wrażenia, jakie wywarła na niej wiadomość o ograniczeniu porządku dziennego.

Mam też do zakomunikowania kolegom – podjął po chwili astronom – decyzje organizacyjne dzisiejszego kolegium. A więc przede wszystkim sprawa Temy: prace badawcze będą prowadziły dwa zespoły: geofizyczno-geologiczny, kierowany przez Hansa, i biologiczny, którego szefem jest Renę. Badania Nokty wznawiamy pod kierownictwem Nyma. Wstępny projekt sondaży Urpy ma przygotować Igor po zakończeniu prac w układzie księżyców Primy. Skład poszczególnych zespołów zaproponują kierownicy. Inne zespoły bez zmian.

Dean podniósł się z miejsca.

– Co z Mary?

– Prawdopodobnie weźmie udział w pracach na Temie. Proponowaliśmy jej kierownictwo zespołu, lecz, niestety, odmówiła. Renę zaproponował kandydaturę Hansa.

– Ale dlaczego zrezygnowała? Mamy prawo wiedzieć!

– Oczywiście – potwierdził Andrzej i spojrzał niepewnie w kierunku Mary.

Wszystkie oczy zwróciły się na uczoną. Na jej bladej, zmęczonej twarzy pojawił się wyraz napięcia.

– No cóż… – zaczęła po chwili z wysiłkiem. – Myślę, że… tak będzie lepiej. Nie czuję się na siłach. Może później, po pewnym czasie, gdy przemyślę wszystko… Wiem, że trzeba wznowić pracę na Nokcie… Ze nie wolno nam rezygnować… Że Nym, że Ań, że Renę mają rację… A jednak… Może to rzeczywiście jakaś chwilowa depresja… – mówiła coraz bardziej chaotycznie. – To trzeba wyjaśnić… I dlatego… pozwolicie… Tak będzie lepiej… Dajcie mi czas… Ja wiem, że… – nie dokończyła.

Zapanowało milczenie.

Nigdy jeszcze nie widziano Mary w takim stanie i nikt nie śmiał jej indagować.

– Czy s.ą jakieś uwagi lub propozycje dotyczące porządku dziennego? – podjął Krawczyk. Zina podniosła rękę.

– Proponuję włączyć punkt dotyczący sprawy badań nad pierścieniem z Nokty. Chodzi zarówno o to, że nie wiemy, kto ma kontynuować prace prowadzone dotąd przez Nyma i Włada, a także jakie praktyczne wnioski wyciągnęło „kolegium szefów” z faktu obecności w Układzie Proximy tworów obcej cywilizacji, a być może nawet jej przedstawicieli.

Krawczyk skinął głową potakująco.

– Potraktujmy tę sprawę jako punkt pierwszy, gdyż, jak sądzę, nie zajmie nam zbyt wiele czasu. Była ona dość szeroko omawiana na ostatnim zebraniu kierowników zespołów, którzy w ogólnych wnioskach są zasadniczo zgodni.

– Co znaczy „zasadniczo zgodni”? – padło zaczepne pytanie Ziny.

– To znaczy, że zgodni są w sprawach zasadniczych, choć mogą różnić się co do niektórych kwestii drugorzędnych.

– Czy wszyscy szefowie – nowi i poprzedni?

– Tak. Mary również, bo chyba o to ci chodziło? Zina nic nie odpowiedziała. Spojrzała ukradkiem na Mary, ale z jej twarzy trudno było cokolwiek wyczytać.

– Wnioski te można chyba streścić następująco – podjął Krawczyk. – Primo: pierścień odnaleziony na Nokcie jest jedynym, jak dotąd, śladem działalności wyższej cywilizacji, jaki napotkaliśmy, i nie ma żadnych podstaw do twierdzenia, że pochodzi on z Układu Proximy. Secundo: badania tego tworu, mimo stosowania różnych metod, stanęły właściwie na martwym punkcie. Nie reaguje on na żadne bodźce. To znaczy – poprawił się – nie stwierdziliśmy dotąd żadnych określonych reakcji na stosowane bodźce, i jakkolwiek we wnętrzu pierścienia przebiegają złożone procesy fizyko-chemicz-ne, zachowuje się on tak, jak gdyby był układem bezwzględnie odosobnionym. Nie twierdzę, że tak jest rzeczywiście, ale, jak dotychczas, tak to wygląda. Mimo licznych prób nie udało się powtórzyć zjawiska zaobserwowanego przez Nyma, Włada i Zi. Jego realność trzeba więc uznać za bardzo wątpliwą. Rzekomą zmianę postaci należy chyba wytłumaczyć chwilową awarią aparatury laboratoryjnej, wywołaną nieznanymi czynnikami. W tej sytuacji utrzymywanie zespołu zajmującego się głównie badaniem pierścienia byłoby marnotrawstwem sił i czasu. Stąd wniosek: pracę należy zawiesić, ograniczając się tylko do zautomatyzowanej obserwacji i zapisów jej wyników. Co nie wyklucza – dodał dostrzegłszy wyraz zawodu na twarzy Zoe – podjęcia dalszych eksperymentów w przypadku wystąpienia kogokolwiek z nowymi koncepcjami badawczymi. Tyle w odpowiedzi na pierwsze pytanie. Jeśli chodzi o odpowiedź na drugie, to nasuwa się chyba sama, jako konsekwencja pierwszej. Nie widzimy potrzeby wprowadzania zmian w programie badań, jeśli nie liczyć zalecenia, aby zwracać większą uwagę na wszelkiego rodzaju źródła promieniowania czy obiekty o niezwykłych kształtach.

– A więc sprawa całkowicie pogrzebana – Zina już nie usiłowała tłumić gniewu.

– Nie. Ale na razie nie widać uzasadnienia, aby traktować sprawę jako pierwszoplanową i pilną. Miałaś zresztą przedstawić nowe dowody. Czekamy na nie!

– Trzeba kontynuować eksperymenty…

– Zgoda. Ale kto to ma robić? Wkraczamy w okres bardzo intensywnych badań. Wątpię, abyś nawet ty sama znalazła czas… Sprawna sieć łączności to kwestia zasadnicza. Nie mówiąc już, że trzeba będzie wysyłać codziennie sprawozdania na Ziemię…

– A jeśli sondy i eksplozje uznane zostaną za akty agresji? Sądzę, że…


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю