Текст книги "Proxima"
Автор книги: Krzysztof Boruń
Соавторы: Andrzej Trepka
Жанр:
Научная фантастика
сообщить о нарушении
Текущая страница: 24 (всего у книги 30 страниц)
Przeszłam owym korytarzem około 50 metrów, mijając z prawej strony dwoje zamkniętych drzwi. Naraz przede mną wyskoczyło zza niewidocznego zakrętu jakieś czarne zwierzątko wielkości królika, przypominające na pierwszy rzut oka ogromnego karalucha.
Cofnęłam się instynktownie. Zwierzę widocznie mnie spostrzegło, bo przebiegłszy kilka kroków zatrzymało się. Ujrzałam wyraźnie, jak uniosło w górę płaski ryjek i błysnęło ku mnie dwojgiem czerwonych oczu. Nie był to z pewnością żaden owad.
Niespodziewanie usłyszałam krótki, ostry pisk i zwierzę pomknęło w głąb korytarza. Puściłam się za nim w pogoń. To, że właśnie ono zapiszczało, wydało mi się w pierwszej chwili zupełnie oczywiste i naturalne. Wiele zwierząt temiańskich podobnie reagowało na nasze pojawienie się. Już biegnąc uświadomiłam sobie, że coś tu nie gra. Przecież ubrana byłam w skafander i hełm, przez które sygnały akustyczne przenikają z trudem. Czyżby pisk był aż tak głośny?
Wydało mi się, że zwierzę znikło za bocznymi, na wpół zasuniętymi drzwiami. Poszerzyłam je pchnięciem ramion i… stanęłam jak wryta.
W głębi korytarza ujrzałam kępki jakichś żółtawozielonkawych roślinek, wyrastających z podłogi, przeważnie pod ścianami, gdzie widocznie zgromadziło się więcej pyłu i wilgoci. W miarę jak posuwałam się dalej, ilość roślin rosła i choć nie ulegało wątpliwości, że są to okazy karłowate, należało się spodziewać, że gdzieś w głębi tego miasta powinny być większe okazy flory.
Nie szukałam ich długo. Poprzez pokryte trawiastym dywanem schody dostałam się na położonym wyżej piętrze do obszernej hali, tak zarośniętej zielem i krzakami, że trudno było się przedrzeć.
Ale nie tylko sam obraz, który odsłonił się nagle przed oczami, wywarł na mnie ogromne wrażenie. Gdy brnąc przez zarastające korytarz rośliny zbliżałam się do owej hali, usłyszałam potęgujące się piski i trzaski. Początkowo bardzo słabe, w miarę jak posuwałam się coraz dalej ku drzwiom, przybierały na sile, aż wreszcie na samym progu były już zupełnie wyraźne i głośne. Teraz nie miałam wątpliwości, że wydobywają się one ze słuchawek mego hełmu.
A więc usłyszany poprzednio pisk czarnego zwierzątka nie był ani złudzeniem, ani też dźwiękiem, lecz… falą elektromagnetyczną, która została pochwycona przez mój odbiornik radiowy. Wydaje się to niezwykłe, ale czyż nie można przyjąć, że istoty zamieszkujące te podziemia posiadają organa wysyłające właśnie fale radiowe? Może nawet owe narządy służą im do porozumiewania się między sobą?
Dalsze błądzenie w zaroślach było zarówno ryzykowne, jak i bezcelowe. Wróciłam więc do statku.
Igora zastałam w laboratorium, pochylonego nad mikroskopem. Okazało się, że on również znalazł w korytarzach karłowatą roślinność. Nie wiedział jednak o oświetlonych pomieszczeniach. W przeciwieństwie do mnie nie zapuszczał się dalej w głąb miasta, lecz rozpoczął systematyczne badania. Okazało się, że niektóre drobne okazy roślin zawędrowały niemal aż do drzwi na czterdziestym drugim piętrze. Zajęci przeszukiwaniem podziemi, nie zwróciliśmy na nie uwagi. Nie ma się zresztą co dziwić – pracowaliśmy dotąd stale tylko w świetle reflektorów, nie penetrując drobniejszych szczelin i zakamarków, gdzie głównie gromadziły się pyły i wilgoć.
Rośliny porastające ciemne pomieszczenia różnią się znacznie od roślin, które ja spotkałam – są białe i anemiczne. Większość można zaliczyć do grzybów i pleśni. Igor znalazł jednak kilka nasion i pyłków kwiatowych, jak również źdźbła czegoś w rodzaju trawy – widocznie przyniesione przez zwierzęta albo podmuch powietrza. Były stosunkowo świeże i ujawniały procesy fotosyntezy, co wprawiło go w zdumienie wobec braku światła. Zagadka wyjaśniła się dopiero po mym przybyciu, gdy mu powiedziałam, że wyższe piętra są oświetlone.
Dyskusja przeciągnęła się długo w noc. Igor wyklucza możliwość, aby czarne zwierzątka były istotami rozumnymi, niemniej intrygująca jest sprawa „zmysłu radiowego”. Sądzę, że jutrzejszy dzień przyniesie rozwiązanie zagadki.
Około północy sejsmografy zanotowały niezbyt odległe – choć tu, w podziemnym mieście, słabe – trzęsienie ziemi. Igor sądzi, że może pochodzić z tego samego ogniska, które napędziło nam tyle strachu 32 dni temu.
Już blisko dwa miesiące przebywamy pod ziemią. Próbowałam nawiązać łączność z bazą – niestety bez rezultatu. Zaczynamy się coraz bardziej niepokoić, czy czasem Brabcowi nie przyszło do głowy szukać nas za pomocą drugiego statku. Co prawda części jego miały być przewiezione na Temę, ale kto wie… A przecież przed zbadaniem terenu nie możemy wprowadzać Dżdżownicy wyżej.
14 maja
Wprowadziliśmy statek na czterdzieste trzecie piętro i zamknęliśmy na powrót wszystkie zrobione przez nas otwory prowadzące w dół. Nie wiadomo, jakie przyczyny skłoniły Urpian do opuszczenia dolnych dzielnic miasta, i lepiej nie ingerować w ich sprawy, ażeby nie spowodować jakichś tragicznych następstw.
W ciągu dwóch dni odkryliśmy dziewięć oświetlonych hal z roślinnością. Dwie z nich były kiedyś z pewnością czymś w rodzaju ogrodów. Dziś – to gąszcz splątanych krzewów, drzew i chwastów wyrastających wśród spróchniałych pni i gnijących resztek organicznych. W jednej z sal odkryliśmy dziwacznie rzeźbiony basen – może była to fontanna lub akwarium. Niektóre;
pomieszczenia są zalane wodą.
Flora nie jest zbyt bogata. Wszędzie króluje niskopienna krzewiasta roślina o krótkich, drobnych igiełkach. Badanie gleby wykazało, że kiedyś roślinność była znacznie bogatsza, ale gatunki, gorzej przystosowane do tych bądź co bądź nienaturalnych warunków, zostały w stanie dzikim przytłoczone i wyparte przez owe krzewy.
Kwiatów nie ma tu wiele, ale odznaczają się bardzo silną i nieprzyjemną dla nas wonią.
Świat zwierzęcy jest jeszcze bardziej ubogi. Właściwie spotkaliśmy tylko czarne roślinożerne potworki, od'których aż się roi, i kilka zwierzątek latających, które zewnętrznie przypominają nieco archeopteryksy,[38] lecz o znacznie wyższym poziomie rozwoju. Prócz nich znaleźliśmy kilka gatunków zwierząt zbliżonych do mięczaków, pierścienic i owadów przypominających ważki.
Czarne potworki pokrywa cienki pancerz. To on upodabnia je do karaluchów. Zwierzęta te są bardzo ruchliwe i ciekawe. Udało nam się schwytać jedno, ale trzeba było je puścić w obawie przed bakteriami. Prześwietlenie wykazało, że mają mózg dość rozwinięty i umiejscowiony w głowie. Można by uważać to za wskazówkę, że rozwój życia na Urpie przebiegał drogą bardziej zbliżoną do ziemskiej niż rozwój świata zwierząt Temy. Intrygująca jest sprawa organu wysyłającego fale radiowe. Nie ulega wątpliwości, że narząd ten służy do porozumiewania się. W chwilach zaniepokojenia zwierząt nasilenie sygnałów rośnie.
Rozwój flory i fauny jest tu całkowicie dziki, choć niewykluczone, że kiedyś były to rośliny uprawne i zwierzęta hodowlane. Dochodzimy do przekonania, że to podziemne miasto zostało przed kilkunastu wiekami opuszczone przez Urpian.
Sprawa oświetlenia została już wyjaśniona. Nie ma tu centralnego źródła oświetleniowego. Świecenie warstwy powietrza wywołane jest promieniowaniem wysyłanym poziomo pod sufitem przez płaskie płytki zainstalowane w ścianach. Płytki umieszczone są w ten sposób, że promieniowanie, zresztą o natężeniu niezbyt szkodliwym dla człowieka, ogranicza się tylko do wąskiej przestrzeni pod samym sufitem.
Intryguje nas, dlaczego dolne pomieszczenia są ciemne. Może tego rodzaju oświetlenie było wprowadzone dopiero wówczas, gdy Urpianie zaczęli zmieniać swe podziemne siedziby w zakłady przemysłowe i magazyny?
22 maja
Znów przez tydzień nie napisałam ani słowa, ale mieliśmy masę roboty. Wprowadziliśmy statek na sześćdziesiąte trzecie piętro. Niemal wszystkie pomieszczenia są tu oświetlone. Odkryliśmy kilkadziesiąt hal z krzewiącą się bujnie i dziko roślinnością oraz cztery większe pomieszczenia produkcyjne, również częściowo zarośnięte. Wszędzie, gdzie Urpianie zapomnieli (?) zamknąć drzwi, wdarły się rośliny. Najbardziej żal nam pomieszczeń mieszkalnych, gdzie większość przedmiotów uległa zniszczeniu.
Zagadka inwazji roślin nie była zbyt trudna do rozszyfrowania. Niemal we wszystkich pomieszczeniach stwierdziliśmy znaczną ilość szlamu. Nie brak również mniejszych i większych zbiorników wody, a ściślej mówiąc – pomieszczeń, z których woda nie ma odpływu. Można to wytłumaczyć tym, że gdzieś w górze uległ uszkodzeniu jakiś ogromny zbiornik lub przewód i spływająca w dół woda zalała na pewien czas wszystkie niżej położone pomieszczenia, przynosząc z sobą glebę i pył z górnych korytarzy i hal-ogrodów. Woda spłynęła w dół szybami wentylacyjnymi czy komunikacyjnymi, a rośliny znalazły korzystne warunki rozwoju. Wiąże się to z faktem, że gdzieś w dole występuje intensywne parowanie (przecież pomieszczenia, które nazwaliśmy pierwszym piętrem, nie są bynajmniej najniższą częścią miasta) i para wodna krąży po całym mieście. W ogóle istnieje tu cyrkulacja powietrza związana ze znacznymi różnicami w temperaturze dolnych i górnych części podziemi.
Opisuję ciągle samo miasto – rośliny, zwierzęta, sprzęty i maszyny – a nic nie mówię o jego gospodarzach i budowniczych. Choć nie znaleźliśmy ich żywych ani martwych, możemy już na podstawie pewnych faktów określić w przybliżeniu niektóre cechy ich wyglądu i sposobu życia. Przeciętna wysokość otworów wejściowych wynosi 120 centymetrów (najmniejszych 105), szerokość najwęższych drzwi – 65 centymetrów. Trudno przypuszczać, aby istoty rozumne nie miały postawy wyprostowanej. Stąd wniosek, że Urpianie są wzrostu niewielkiego (około l metra). Potwierdzałoby to tezę, że im większa jest siła ciążenia panująca na planecie, tym istoty są raczej mniejsze (na Urpie ciążenie jest o 1/3 większe od ziemskiego). Oczywiście nie stanowi to bezwzględnie obowiązującej reguły.
O małym wzroście Urpian świadczą również nisko umieszczone przyrządy kierownicze maszyn i urządzeń. Co prawda niektóre tablice ż „cekinami” znajdują się na wysokości dwu metrów nad podłogą, ale niewykluczone, że są one kierowane na odległość.
Można chyba przyjąć hipotezę, że Urpianie także posiadają organa i zmysły wysyłające oraz odbierające fale radiowe.
Urpianie nie mogą być również zbyt ciężcy, a przynajmniej mają silnie rozwinięte mięśnie kończyn dolnych. Sugeruje to znaczny kąt nachylenia schodów. Poza tym ich kończyny dolne (również ewentualne „buty”) muszą wykazywać znaczną zdolność przyczepiania się do stosunkowo niedużych wypukłości (żłobkowanie na schodach).
Nie spotkaliśmy dotąd przedmiotów, które przypominałyby choć w przybliżeniu nasze fotele, krzesła czy łóżka. Co prawda trudno przypuścić, aby Urpianie odpoczywali w pozycji nietoperzy, ale można sądzić, że ich sposób siedzenia znacznie różni się od naszego. Wydaje się, że cenili miękko, tkanin, których tak liczne ślady znajdujemy w mieszkaniach.
Resztek pożywienia, niestety, nie znaleźliśmy. Nie jesteśmy też pewni, czy pokoje z różnej wielkości wanienkami – to kuchnie, czy też urządzenia higieniczne.
Urpianie mają dość wysoko rozwinięte poczucie piękna. Ważną rolę w zdobieniu wnętrz odgrywają płaskorzeźby i różne elementy zdobnicze. Operują głównie motywami geometrycznymi, ale nie brak również roślin i zwierząt (bardzo zgeometryzowanych). Znaleźliśmy dwie płaskorzeźby dość realistyczne, ale… tylko dwie na kilkaset wytworów sztuki. Jedna z tych płaskorzeźb wyobraża rośliny i dziwne „ptaki”. Na drugiej, również w otoczeniu liści i kwiatów, jakieś zwierzę łudząco podobne do naszego puchacza, tylko że zamiast dzioba ma ono jakby dwa nieduże kły, skierowane ku sobie.
O ile można zorientować się ze skromnych znalezisk w mieszkaniach – poziom życia Urpian był raczej wyrównany. W ogóle, jak dotąd, nie znaleźliśmy jakichś wyraźnych dowodów rozwarstwienia społeczeństwa, a przecież zagadnienia społeczno-ekonomiczne to druga pasja Igora.
Poziom rozwoju techniki urpiańskiej znacznie przekracza poziom techniki naszego społeczeństwa. Można więc przyjąć, że Urpianie, gdy żyli w tych podziemiach, znajdowali się już na dalszym od nas szczeblu rozwoju społecznego. Niemniej Igor ma tu poważne wątpliwości innego rodzaju. Po prostu trudno mu (i mnie też) pogodzić się z myślą, aby cywilizacja, tak wspaniale pokonująca nie sprzyjające życiu warunki fizyczne, mogła ulec zagładzie. Co się stało z Urpianami? Czy żyją gdzieś pod powierzchnią Urpy, czy zginęli w jakimś kataklizmie? Tajemnicę tę musimy rozwiązać! Gdy tylko wydostaniemy się na powierzchnię, trzeba będzie zmobilizować wszystkie zespoły. Urpa to klucz do zagadki Układu Proximy.
W tej chwili Igor znów próbuje nawiązać łączność z bazą.
30 maja
Dziś po raz pierwszy od przeszło dwóch miesięcy nasze odbiorniki zarejestrowały słabe sygnały z wewnątrz. Znajdujemy się na siedemdziesiątym dziewiątym piętrze, 1130 metrów pod powierzchnią planety. Sygnały są tak nikłe, że o łączności nie ma prawie mowy. Za godzinę ruszamy w górę, aż do osiągnięcia całkowitego połączenia.
KONIEC ZŁUDZEŃ
Śmierć Mary głęboko wstrząsnęła uczestnikami ekspedycji międzygwiezdnej. Trudno było pogodzić się z myślą, że jej, tak czynnej, tak bardzo związanej ze wszystkimi sprawami wyprawy, nie ma już wśród żyjących.
Zgodnie z ostatnią wolą uczonej, nie wydobyto jej ciała. Tylko w miejscu rozpoczętego szybu, na zboczu lodowego wzgórza ustawiono wysoki obelisk, na którym Jaro wyrył napis:
MARY SHEELDHORN
2370–2537
„Pozdrówcie ode mnie Ziemię”
Nie łudzono się już. Zdawano sobie jasno sprawę, że obok nazwiska Mary trzeba będzie wyryć dalsze dwa nazwiska. Nikt jednak nie potrafił otwarcie wypowiedzieć tego, o czym myśleli wszyscy – że los Igora i Suzy był przesądzony…
Czuwały co prawda automaty centrali sond, nastawione na pojawienie się nowego sygnału, ale nie wyłączono ich tylko dlatego, że nikt nie mógł zdobyć się na taką decyzję.
Tak minęły dwa tygodnie od tragicznego dnia, w którym ostatnia sonda Mary wyszła na powierzchnię Urpy. Żaden sygnał nie zapalił żółtej lampki w centrali sond. Jedynie Zina, jakby na przekór faktom, trwała jeszcze w oczekiwaniu, choć oczy jej z każdym dniem stawały się smutniejsze.
Utrata trojga towarzyszy była dla ekspedycji ogromnym ciosem. Prace geologiczne zostały w poważnym stopniu sparaliżowane. Heng był raczej chemikiem i mineralogiem niż geologiem. Daisy, uczennica Mary w ostatnich miesiącach, nie miała jeszcze dostatecznego przygotowania do samodzielnej pracy na większą skalę.
Hans pomagał Daisy, jak umiał. Ale przecież swą stosunkowo dużą wiedzę geologiczną zawdzięczał tylko temu, że stale i bezpośrednio uczestniczył w pracach Mary, tak jak ona w jego pracach geofizycznych.
Stratę żony przeżywał bardzo ciężko, choć zewnętrznie usiłował to ukryć. Początkowo ogarnęła go apatia. Zamknął się w sobie, był nieczuły nawet na słowa Allana i Ast, którzy mimo że śmierć matki była dla nich wstrząsającym przeżyciem, szybciej od Hansa wracali do równowagi psychicznej. Wreszcie coś przełamało się w nim i począł szukać ukojenia w pracy. Jakże jednak trudno było po latach wspólnych badań nie wspominać przeszłości.
Te ciężkie dni rozpaczy i żałoby jeszcze bardziej zbliżyły Zoe do rodziny Hansa. Przed wyruszeniem Mary pod ziemię Zoe wróciła z Sel na Temę, gdzie wspólnie z Korą i Andrzejem opracowywała materiały zebrane w czasie poszukiwań źródła zakłóceń. Gdy nadeszła wiadomość o tragicznej śmierci Mary, starała się, jak mogła, podnieść Allana na duchu. W okresie gdy apatia Hansa poczynała budzić coraz większe obawy, skłoniła Allana, by poleciał na Urpę po ojca i siostrę. Wychodziła ze słusznego założenia, iż ożywienie panujące na Temie jak również malowniczość krajobrazu tej planety mogą wpłynąć na nich dodatnio.
Zoe nie zapomniała również o Zoi, starając się okazać jej jak najwięcej serca. W przeciwiństwie do swej córki, lekarka straciła już zupełnie nadzieję, że ujrzy kiedykolwiek Igora. Nie okazywała zewnętrznie rozpaczy, ale wszyscy czuli, ile kosztuje ją ów pozorny spokój. Tak jak dawniej całymi dniami zajęta była zbieraniem materiałów do obszernej pracy o bakteriach i wirusach Temy, czuwała nad bezpieczeństwem współtowarzyszy, brała udział w codziennych naradach roboczych. Tylko czasami milkła nagle i zamyślała się.
Po 20 maja przybył na Temę Kalina. Zoe spotkała go przy drzwiach pracowni Andrzeja.
Wład był niezwykle wzburzony.
– To jest nieludzkie! – krzyknął jeszcze od progu w stronę astronoma, stojącego w głębi pracowni.
– Już ci mówiłem – usłyszała Zoe nieco podniesiony głos Krawczyka – że nie widzę szans, przynajmniej takich, które uzasadniałyby ryzyko.
– Będziesz odpowiedzialny za ich śmierć! Rozumiesz?!
– Rozumiem. Ale jestem również odpowiedzialny za los ekspedycji i dlatego nie zgadzam się. Nie możemy sobie pozwolić na stratę jeszcze jednego człowieka, a zwłaszcza fizyka.
– To nieludzkie! – powtórzył Wład.
– Istotnie, może się to wydawać nieludzkie, brutalne, na zimno wykal-kulowane, ale niestety… Chyba nie wątpisz, że poszedłbym pierwszy, gdyby wolno mi było to uczynić.
Drzwi zasunęły się z trzaskiem tak nagle, że Zoe nie mogła się zorientować, czy guzik nacisnął Wład, czy też Andrzej.
Kalina stał przez chwilę bez ruchu, patrząc ponuro w podłogę. Oddychał ciężko. Odwrócił się wreszcie od drzwi i ruszył przed siebie nie podnosząc głowy.
Zoe zauważył dopiero wówczas, gdy ją mijał. Spojrzał na nią jakoś niepewnie.
– Uspokój się, tak nie można – powiedziała serdecznie.
– Czy ty w ogóle wiesz, o co chodzi?! – przerwał jej gwałtownie.
– Domyślam się. Słyszałam koniec waszej rozmowy.
– To nic nie wiesz! Istnieją szansę ratowania Igora i Suzy – zapalał się coraz bardziej. – Na budowę nowej Dżdżownicy nie ma oczywiście czasu, ale można przecież zbudować długi szyb, a potem chodnik. Opracowałem konkretny plan. To nie potrwa dłużej niż pięć dni.
– Co sądzi o tym Jaro? – zapytała spokojnie, zatrzymując się przy drzwiach prowadzących do pokoju Włada.
– Ach! – machnął ręką. – Z nim nie można się porozumieć. Nawet Zina stała się jakoś głupio ostrożna, chociaż tu chodzi o jej ojca. Myśli, że wystarczy czekać na sygnały, których nie ma i nie będzie…
Weszli do pokoju.
– Czy ty wierzysz, że Igor i Suzy żyją? – odezwała się półgłosem Zoe, jakby w obawie przed tym pytaniem.
– Czy ja wierzę?! Jeśli nawet istnieje jedna szansa na tysiąc, że można ich uratować, to trzeba zbudować szyb! – zawołał nie dając wyraźnej odpowiedzi.
– A jeśli nastąpi nowe trzęsienie ziemi? – zapytała znów Zoe.
– No to co z tego?! – wybuchnął. – Czy dlatego, że brak stuprocentowego bezpieczeństwa, mamy skazywać Suzy i Igora na śmierć? Czy Mary wahała się, choć najlepiej wiedziała, co jej grozi?…
– I zginęła… Pozostaliśmy bez geologów. Bo przecież Daisy trudno jeszcze przynajmniej przez rok brać w rachubę.
– Powtarzasz za Andrzejem oklepane argumenty – spojrzał na Zoe z gniewem.
– Mylisz się. Nie jestem pewna, czy on ma rację. Słyszałam zresztą, że Zina opracowuje nowy typ sondy. Coś w rodzaju robota.
– Ale przecież na to nie ma czasu! – przerwał Kalina. – Trzeba natychmiast przystąpić do budowy szybu.
– Właściwie sama nie wiem, co o tym sądzić – podjęła Zoe w zamyśleniu. – To, co mówił Andrzej, nie jest pozbawione racji. Już dość ofiar pochłonęła Urpa…
Spojrzał na nią półprzytomnym wzrokiem.
– Wiem, dlaczego to mówisz! Chodzi ci o mnie! Wiem o tym. Gdyby chodziło o kogoś innego…
– Dlaczego sprawiasz mi przykrość? Wiesz, że cię kocham, ale chyba rozumiesz, że w tych sprawach…
– Chodzi ci o mnie – powtórzył z uporem, jakby nie słysząc słów Zoe. – Nie wytrzymam… To czekanie… A ja bym wolał… śmierć. Tam!…
– Wład!
Wyrwał się z obejmujących go ramion dziewczyny i bez słowa wybiegł z pokoju.
Następne dni potwierdziły w pełni obawy Zoe: Kalina przyzywał głęboką depresję. Andrzej zakazał mu opuszczać Temę. Po dłuższej rozmowie, przeprowadzonej przy udziale Kory i Zoi, wydawało się przez pewien czas, że wrócił do równowagi psychicznej. Było jednak inaczej. Stał się zupełnie niezdolny do systematycznej pracy. Godzinami przebywał w swoim pokoju, to znów włóczył się samotnie po puszczy. Nawet kolejne zakłócenia radiowe, których sprawców pilnie poszukiwali Zoe, Nym i Dean, nie przełamały jego obojętności. A przecież nie tylko potwierdzono niezbicie, że źródłem emisji neutrino jest Toliman B, ale dokonano jakichś podobno rewelacyjnych odkryć.
Po zakończeniu badań Zoe chciała podzielić się z Władem swymi odkryciami, ale nie zastała go w pokoju. Postanowiła jednak upewnić się. Ostatnio Kalina często nie reagował na czyjąś obecność. Przeszła więc wokół ścian pokoju, uważnie badając palcami obrazy ukazujące się na plastycznym ekranie.
Wydało jej się, że na biurku leży jakby duża karta papieru. Czyżby to była fotografia?
Zoe podeszła bliżej biurka.
Tak, to była rzeczywiście fotografia.
Sięgnęła po zdjęcie, aby zbliżyć je do obiektywu, lecz oto w ręce jej, zamiast całej karty, znalazł się tylko strzępek. Zoe stwierdziła ze zdumieniem, że fotografia była podarta i ułożona na powrót z kawałków.
Dziewczyna pochyliła głowę, aby rozpoznać, kogo przedstawia zdjęcie. Długo i uważnie przebiegała palcami po ekranie. Czuła, jak jej serce zaczyna bić coraz gwałtowniej.
Była to fotografia Suzy.
Powoli uświadamiała sobie związek pewnych niepokojących ją zdarzeń; stawało się dla niej jasne wiele niezrozumiałych spraw.
Oni się kochali…
Była wstrząśnięta odkryciem. Dotąd miłość przesłaniała jej rzeczywistość. Wład przez cały okres choroby Zoe był bardzo serdeczny i tylko czasami jego zamyślenie wskazywało, że go coś trapi.
Początkowo sądziła, że wiąże się to z pracami naukowymi, kiedy bowiem pytała go o powód zmartwienia, starał się kierować rozmowę na ten temat. Potem, gdy już rozpoczęła okres rehabilitacji i przyleciała na Temę, jakby jej unikał. Stale przebywał gdzieś daleko, zbierał materiały do jakiejś większej pracy naukowej, o której opowiadał jej mętnie i chaotycznie. Widywali się później dość często, lecz były to przeważnie krótkie chwile. Zawsze starał się okazywać jej wielką serdeczność. A jednak po spotkaniach pozostawało uczucie goryczy i zawodu. Coś mówiło Zoe, że Wład nie jest szczery, że ukrywa przed nią jakieś kłopoty i zmartwienia.
Coraz częściej nie mogła się oprzeć wrażeniu, że te kłopoty związane są z jej osobą. Wówczas Zoe ogarniał strach, iż czułość, jaką Wład jej okazuje, wypływa tylko ze współczucia, że nie miłość, lecz litość dyktuje mu ponawianie propozycji wyznaczenia terminu ślubu. Bolało ją to, a zarazem starała się go usprawiedliwić.
Gdybyż wcześniej wiedziała, jaki jest prawdziwy powód nieszczerości Włada… Wydawało jej się, że jest współwinna cierpieniu ukochanego.
W ciągu kilku następnych dni nieustannie myślała o tym. Teraz ona unikała spotkania z Władem. Nie wiedziała, jak ma postąpić.
Po czterech dniach samotnej rozterki zdecydowała się wreszcie porozmawiać szczerze z matką.
Powiedziała Ingrid o miłości Włada do Suzy, o znalezionej fotografii i niektórych zaobserwowanych wcześniej faktach.
– Nie wiem, co teraz robić – mówiła z wysiłkiem. – Czy mogę liczyć na to, że mnie naprawdę pokocha? Teraz, gdy Suzy nie żyje, czuję się tak, jakbym była temu winna. Jakie to męczące… Powiedz, mamo, jak mam postąpić?
Ingrid wysłuchała córki w milczeniu.
– Tylko czas może być lekarzem – powiedziała wreszcie, dodając jakby z wahaniem: – Zresztą jeszcze nic nie wiadomo… Trzeba czekać.
– Co nie wiadomo?
– Widzisz… jeszcze jest nadzieja, że Suzy i Igor nie zginęli…
– Jak to?
– Wczoraj wieczorem nadeszła z Urpy wiadomość, że Zina wykryła nowym aparatem odbiorczym jakieś bardzo słabe sygnały ultradźwiękowe. Dochodziły spod ziemi, w odległości czterech kilometrów na północ od Ciemnej Plamy. Wiadomość utrzymywana jest na razie w tajemnicy. Po co niepotrzebnie wzbudzać nadzieje, zwłaszcza u Zoi. Sygnały są bardzo słabe i mogą być związane z jakimiś drganiami w skorupie Urpy. Dziś w nocy Zina i Jaro mieli wprowadzić pod ziemię rodzaj sondy połączonej kablem z powierzchnią. Sonda ta zaopatrzona jest w aparaturę nadawczo-odbiorczą.
Niespodziewanie usłyszały melodyjny sygnał i na ekranie pojawiła się rozpromieniona twarz Czin.
– In! – rozległ się jej głos. – Odezwali się! Żyją! Żyją!
Ekran zgasł.
Ingrid i'Zoe stały oszołomione wiadomością. Naraz obie rzuciły się ku drzwiom.
Na korytarzu wpadła na nie Zoja, biegnąca co sił do centrali. Tam już czekali Andrzej, Kora, Nym i Allan. Na ekranie widniała twarz Rity.
– …i znajdują się 970 metrów pod powierzchnią Urpy – kończyła Rita rozpoczęte zdanie. – Obliczają, że nad nimi powinno być jeszcze sześćdziesiąt pięter.
– Sześćdziesiąt pięter?! – Ingrid szarpnęła Nyma za ramię. – Czego?
– Oni są w jakimś podziemnym mieście – wyjaśnił astrofizyk. Tymczasem Rita ciągnęła dalej:
– Trzeba będzie zorganizować większą ekipę. Jaro i Zina przystąpią jeszcze dziś do dalszych zdjęć okolic Ciemnej Plamy. Należy znaleźć dogodne wejście do podziemi, I jeszcze jedna ważna sprawa: Igor zwraca uwagę na niebezpieczeństwo jakichś toksyn. Ekipa musi być odpowiednio przygotowana. Najlepiej, jeśli weźmie w niej udział Zoja. Igor na pewno stęsknił się za nią.
– Czy oni już wiedzą o Mary? – zapytał Krawczyk i nie czekając odpowiedzi, która wobec odległości 30 milionów kilometrów mogła nadejść dopiero za przeszło trzy minuty, ciągnął dalej: – Wobec ogromnej wagi odkrycia postaramy się zorganizować kilka grup badawczych. Pierwsza wyleci z Temy jeszcze dziś.
Drzwi otwarły się i stanął w nich Kalina.
– Czy… to prawda?…
Nic więcej nie był w stanie wymówić.
– Żyją i są bezpieczni! Dziś wieczorem, gdy Renę, Ast, Hans i Szu powrócą do bazy, ustalimy na naradzie skład ekip. Igor i Suzy natrafili na miasto podziemne. Stoimy w obliczu nowych, na pewno rewelacyjnych odkryć.
Wieczorna narada trwała krótko. Do pierwszej ekipy weszło pięć osób:
Renę, Zoja, Szu, Ast i Wład. Poza tym, już na Urpie, miała dołączyć do ekipy Zina. Kierownictwo objął Szu, jako archeolog.
Po kolacji Wład poszedł do swego pokoju, by przygotować się do drogi. Wyjął podręczną walizeczkę i zaczął pakować drobiazgi, gdy naraz usłyszał nieśmiałe pukanie i drzwi rozsunęły się cicho.
Ujrzał w nich Zoe.
Dłuższą chwilę stali naprzeciw siebie w milczeniu.
– Lecisz na Urpę? – odezwała się wreszcie dziewczyna, nie wiedząc od czego zacząć.
– Tak… Przecież wiesz…
– Chciałam ci tylko powiedzieć, że… że… to wszystko było wielką pomyłką…
– Zoe… – wyszeptał.
– Nic nie mów… nie mów… – odwróciła głowę. Była blis” ka płaczu.
– Przebacz, Zoe… Ja nie chciałem… Opanowała się:
– Nie mówmy o tym, co było. Teraz można i trzeba wszystko naprawić. Powiedz Suzy… że… życzę wam szczęścia…
Odwróciła się gwałtownie i wyszła z pekoju, szukając po omacku wyjścia, jak to czyniła w pierwszym okresie po utracie wzroku.
Gdy drzwi zamknęły się za nią, zrobiła kilka kroków i oparła się ręką o ścianę. Nie mogła już dłużej wstrzymać łez.
W tej samej chwili uczuła delikatne dotknięcie. Czyjaś ręka ujęła jej dłoń łagodnym, serdecznym ruchem.
– Kto to? – poruszyła się niespokojnie.
– To ja – usłyszała obok siebie głos Allana. – Chcesz, żebym odszedł? Nie odpowiedziała, tylko poruszyła przecząco głową i wsparłszy czoło na ramieniu Allana, znów wybuchnęła płaczem. Gładził delikatnie jej włosy.
CZARNE POSĄGI
Trzeciego dnia po przybyciu zespołu Szu na Urpę odnaleziono w odległości 1800 metrów od Ciemnej Plamy zablokowany lodem, szeroki, dobrze zachowany szyb. Prawdopodobnie służył niegdyś za przewód wentylacyjny, doprowadzający powietrze do miasta.
Wydrążenie w osiemdziesięciometrowej warstwie lodowca długiej, pochyłe;
sztolni zajęło kilka godzin. Czwartego dnia, po częściowym oczyszczeniu szybu z lodu, ekipa archeologiczna dostała się do obszernej komory, również niemal całkowicie wypełnionej lodem. Tu odnaleziono bez trudu grube drzwi, za którymi przed oczami sześciorga przybyszów z Ziemi ukazało się wnętrze długiej hali, pełnej jakichś niezwykłych maszyn i urządzeń. Odnalazłszy następne drzwi i przeszedłszy kilkadziesiąt metrów szerokim korytarzem, naukowcy zeszli żłobkowanymi schodami w dół, do wielkiej sali.
Spod sufitu bił zimny, jednostajny blask. Kiedyś musiała tu krzewić się bujna roślinność. Teraz, na skutek niskiej temperatury w górnych dzielnicach miasta, gruba warstwa lodu pokrywała zamarzło przed wiekami pnie i gałęzie, wystające z gleby na kształt powykręcanych kikutów.
Badanie tych dwu sal zajęło cały dzień. Szu starał się zebrać jak najwięcej materiału, koncentrując uwagę na każdym szczególe.
Wieczorem Wład z Ziną powrócili na powierzchnię i wraz z Brabcem przetransportowali w głąb miasta przygotowane na górze plecaki ze składanymi częściami dwóch przenośnych pawilonów oraz przyrządy badawcze dla Zoi.
Następnego dnia ruszono dalej w dół. Tym razem Szu dal się przekonać, aby na razie nie przeprowadzać szczegółowych badań. Najpierw należało dotrzeć do pomieszczeń o temperaturze znośnej dla ludzi i założyć tam tymczasową małą bazę, tak aby Zoja mogła rozpocząć badania i przygotować środki chroniące człowieka przed toksynami produkowanymi przez bakterie urpiańskie. Bez tego nie mogło być mowy o zdjęciu skafandrów, które poważnie utrudniały ruchy.
Dogodne warunki znaleziono dopiero na dwunastej z kolei kondygnacji. Odkryto tu szereg pomieszczeń, które Szu, przystępując do systematycznych prac archeologicznych, uznał za izby mieszkalne.
Znacznie mniej zadowolony z takiego obrotu sprawy był Wład. Od początku wyprawy w głąb podziemnego miasta opanowała go jedna myśl: jak najprędzej ujrzeć Suzy. Zwłaszcza że mimo łączności Dżdżownicy z bazą dziewczyna wyraźnie unikała rozmowy.
Tak minął tydzień. Zoja ukończyła już swe badania i zaczęto wychodzić bez skafandrów również poza pawilony. Właściwie nic nie stało na przeszkodzie, by przenieść bazę głębiej, gdyby nie Szu, który z ogromną drobiazgowością, niemal piędź po piędzi, badał pomieszczenia mieszkalne. Na uwagi Włada, że warto by już ruszyć dalej, uśmiechał się i powtarzał:
– Nie ma czego się śpieszyć. Zdążymy… zdążymy…
Wład miał jednak za sobą troje sprzymierzeńców: Zoję, Zinę i Renego.
Podobnie jak Wład nie mógł się doczekać spotkania z Suzy, tak lekarka i jej córka chciały możliwie najszybciej zobaczyć się z mężem i ojcem. Zoolog zaś tylko z trudem mógł usiedzieć na miejscu. Zdawał sobie zresztą sprawę z nastroju Włada, gdyż przed odlotem z Temy Zoe powiedziała mu, jak sprawy stoją, i prosiła, aby dyskretnie ułatwił Władowi wyjaśnienie zmiany sytuacji przy spotkaniu z Suzy.