Текст книги "Proxima"
Автор книги: Krzysztof Boruń
Соавторы: Andrzej Trepka
Жанр:
Научная фантастика
сообщить о нарушении
Текущая страница: 6 (всего у книги 30 страниц)
W następnej serii drugi pocisk nieco dalej na południo-zachód: sektor R 48/11. Pierwszy, trzeci i czwarty bez zmian. Odstęp cztery sekundy.
– Tak jest! – Kalina poderwał się z miejsca. Podszedł do niedużej tablicy rozdzielczej i nacisnął szereg guzików. Zapłonęła czerwona lampka.
Znów podszedł do „okna”. Lampka zamigotała i zgasła raptownie. Niemal jednocześnie, gdzieś z boku za „oknem” wyskoczyła niewielka rakieta w kształcie długiego walca, spadając ukośnie ku planecie. Potem druga, trzecia, czwarta i piąta. Wysłane przez automatyczną wyrzutnię, ginęły z oczu niemal natychmiast i tylko smugi świecących cząstek materii odrzutowej znaczyły kierunek lotu. Po chwili i one stały się niewidoczne.
Trzeba było poczekać blisko pół godziny na rezultat. Usiadł w głębokim fotelu i sięgnąwszy do podręcznego stolika zaczął przeglądać kartki fotopisu z nadesłanymi przed godziną notatkami Hansa.
Drzwi rozsunęły się cicho. Przez próg przeskoczył mały, kudłaty piesek, a za nim Zoe.
Pies wskoczył Kalinie na kolana i przejechał ciepłym jęzorkiem po policzku.
– Jak się masz, Ro?! – pogładził psa po szorstkiej sierści. Jednocześnie spojrzał z ukosa na dziewczynę, która zatrzymała się niezdecydowanie tuż za progiem pracowni.
– Wład? – posłyszał wypowiedziane niemal szeptem swe imię. Wiedział już, że nie potrafi udawać obrażonego.
– Tak. Tu Wład! – odrzekł naśladując sposób nawiązywnia łączności radiowej.
Zaśmiała się cichutko z żartu, potem raptownie spoważniała.
– Chciałam cię przeprosić… – powiedziała niepewnie.
– Za co?
– Za wczorajsze. Wiem, że byłam nieznośna…
– Zgadza się, alt spuśćmy na to zasłonę zapomnienia.
– Przyznaj jednak, że i ty…
– Przyznaję, ale z zastrzeżeniem. Zostałem niecnie sprowokowany.
– Niech ci będzie… – potwierdziła pojednawczo, siadając naprzeciw Kaliny. Pies zeskoczył z jego kolan, przesiadając się na kolana swej pani.
– Mam do ciebie prośbę – podjęła Zoe po chwili z pewnym wahaniem.
– Czyżby podróż do Canossy za interesem? – mrugnął do niej porozumiewawczo.
– Okropny jesteś! – oburzyła się raczej dla zasady.
– Co to za prośba?
– Chodzi o to, że jeśli nie chcesz mi pomóc, to chociaż nie przeszkadzaj…
– Cóż to znowu?! – zjeżył się wietrząc nowy atak.
– Skorzystałam z twojej rady i rozmawiałam wczoraj z Mary.
– No i…?
– Nietrudno było się zorientować, iż zdążyłeś ją uprzedzić, aby nie traktowała całej sprawy poważnie. Jesteś perfidny!
– Zbyt mocne słowa. Nie podejmowałem” się roli adwokata. A zresztą nie jest prawdą, iż cokolwiek sugerowałem Mary. Przeciwnie, starałem się jak naj obiektywniej przedstawić twoje racje i postulaty.
– Wyobrażam sobie twój obiektywizm – wtrąciła z przekąsem, jednak dość spokojnie.
– Nie jest też prawdą, iż nakłaniałem cię do rozmowy z Mary na temat twoich przywidzeń…
– Nie wmówicie mi, że to złudzenie! – wybuchnęła nagle. – Dwukrotny, bardzo jasny, wręcz oślepiający rozbłysk z tego samego miejsca!… Nie ma mowy o refleksie na szybie! To bzdura!!
– Wrażenie błysku mogło być wywołane promieniowaniem kosmicznym. W siatkówce lub w mózgu, w ośrodku wzrokowym…. – próbował jeszcze argumentować.
– Nie przekonasz mnie! To było z jednego punktu' W pobliżu długiej S7.czeliny, przecinającej centralną część płaskowyżu w sektorze K-14. W tym miejscu orbita Bolidu przebiegała w odległości niespełna i.rzech kilometrów od powierzchni. Zmiany w położeniu obiektów w polu. widzenia następowały bardzo szybko. A mówię przecież, że widziałam dwa bły&ki, w odstępie chyba nie mniejszym niż półtorej sekundy.
– W otwartej przestrzeni ulega się różnym złudzeniom. Daj sobie to powiedzieć! Rzeczywiste błyski byłyby zarejestrowane przez kamery!
– Wiem! Znam na pamięć twoje argumenty. A ja jednak chcę tam polecieć i zbadać bezpośrednio teren. I powiem ci, że mimo twoich sugestii. Mary dała się przekonać!…
– To znaczy? – zapytał zdziwiony.
– Powiedziała, że nie widzi przeszkód, aby zmienić nieco program…
– Tak powiedziała?!
Zoe poruszyła się niespokojnie.
– Powiedziała, że zostawia nam… to znaczy tobie… wolną rękę. Westchnął ciężko.
– Zrozum, dziewczyno – podjął siląc się na spokój. – Nie mamy czasu na przebudowę programu.
– Opracowałam korektę. Wystarczy, abyś przejrzał… – wyjęła z kieszonki w kombinezonie kasetkę z kryształem.
– Chcesz, abym dla twych przywidzeń zmieniał cały program?!
– Nie cały, tylko niewielki fragment! Wystarczy przesunąć kolejność terenów eksplozji.
– Nie rozumiesz, że to wymaga korekty programu badań sejsmicznych, harmonogramów lotów Deana… zmiany numeracji zasobników…
– Starałam się uwzględnić wszystkie konieczne zmiany. Bo z tymi zasobnikami to przesadzasz. Wystarczy, abyś sprawdził to, co zrobiłam.
– Dean…
– …zgodzi się na pewno! – nie pozwoliła mu dojść do słowa. – Chyba że mu powiedziałeś, aby się nie godził! – spojrzała na niego podejrzliwie.
– Jeśli miałbym sprawdzać, to wolałbym już opracować sam korektę.
– Nie masz do mnie zaufania?
– Będę szczery: jest to zadanie za trudne dla ciebie. Musisz się jeszcze sporo nauczyć.
Gwałtownym ruchem spędziła psa z kolan. Wydawało się przez chwilę, że wybuchnie gniewem lub płaczem, ale opanowała się nadspodziewanie szybko.
– Bardzo cię proszę, Wład – powiedziała niemal bez urazy. – Zrób to dla
mnie.
Jasny blask bijący od ekranu oświetlił wnętrze pracowni.
Zoe zerwała się i podbiegła do „okna”.
W tej samej chwili nowy oślepiający błysk przeciął ciemność nocy tuż przy długim paśmie górskim biegnącym w okolicach równika planety. Nad miejscem eksplozji wykwitł żółto świecący grzyb chmury radioaktywnej, błyskawicznie rozpływając się w przestrzeni.
Trzecia rakieta eksplodowała bardziej na zachód, w odległości kilkuset kilometrów od równika. Czwarta i piąta na drugiej półkuli, tak iż błyski nie były widoczne.^ Za to powierzchnia globusa-modelu jaśniała teraz błyskami zielonych lampek. Światełka rozbiegały się powoli z punktów eksplozji, w miarę jak do poszczególnych sejsmografów, rozstawionych na całej powierzchni planety, docierały fale sztucznie wywołanych wstrząsów.
Zoe patrzyła na globus szeroko otwartymi oczami, jakby po raz pierwszy była świadkiem badań sejsmicznych. Nagle odwróciła twarz w stronę Kaliny, a oczy jej nabrały innego wyrazu. Był w nich lęk.
– Więc znowu… znowu… Te pociski…
Patrzył na nią w milczeniu.
Dziewczyna stanęła teraz wprost przed nim.
– Trzeba przerwać te.badania! – powiedziała jakimś nienaturalnym, twardym tonem. Ro kręcący się u jej nóg przywarował.
– Znów zaczynasz? – uniósł nieco głowę.
– Więc nie chcesz przerwać…
– Zwariowałaś… Dlatego, że ty…
– Dobrze! – nie pozwoliła mu dokończyć zdania. – A jednak… Jednak przerwiesz!!!
Odwróciła się gwałtownie i wyszła z pracowni nie spojrzawszy nawet na Kalinę.
Ro zerwał się z podłogi, lecz drzwi zasunęły mu się tuż przed nosem. Skomląc podbiegł do Włada.
– Zostawiła cię twoja pani… – pogładził psa po kudłatym łbie.
Wstał z fotela i poszedł otworzyć psu drzwi.
Globus błyskał dziesiątkami światełek. Kalina spojrzał na zegarek. Miał przed sobą ponad trzy godziny do wysłania nowej serii pocisków.
Pies znikł w głębi korytarza.
Wład usiadł znów w fotelu i sięgnął po sprawozdanie Hansa. Ale nie umiał się skupić. Raz po raz wracał pamięcią do ostatniego spięcia z Zoe, nie mogąc ochłonąć ze zdenerwowania.
Miał przed sobą trzy godziny, ale wiedział, że nie będzie mógł spokojnie pracować. W tej sytuacji najrozsądniej byłoby się przespać, zwłaszcza że czekało go kilkanaście godzin bardzo intensywnych zajęć. Włączył więc usypiacz, nastawiając budzik na godzinę dwunastą. Oparł głowę na» poduszce fotela we wgłębieniu między elektrodami i przymknął powieki. Przez chwilę-czuł jeszcze, jak fotel powoli zmienia kształt, a umysł ogarnia przyjemne wrażenie leniwej beztroski. Zapadł w głęboki, spokojny sen.
BEZ ŚLADU
Kalina ocknął się raptownie. Oświetlenie pracowni pulsowało, a ciche brzęczenie dobiegało od pulpitu dyspozytorskiego. Ktoś dzwonił z bazy na Nokcie.
Spojrzał na zegarek: od włączenia usypiacza upłynęło niespełna osiemdziesiąt minut. Wstał z fotela i podszedł do pulpitu. Z okienka wideofonu, spod rozwichrzonej czupryny patrzyły na niego jasne oczy Deana Roche'a.
– Witaj, stary! Cóż za sprawy wielkiej wagi kazały ci mnie budzić? Właśnie mi się śniłeś… Daisy próbowała cię ostrzyc, a ty…
– Godzinę temu rozmawiała ze mną Zoe – przerwał astronom nie reagując na żart. – Chciała, abym przysłał po nią prom.
– I wysłałeś?
– Próbowałem jej wytłumaczyć, że to niemożliwe, że nie zapełniliśmy jeszcze nawet połowy pojemników, że pierwszy transport próbek wyślemy nie wcześniej, niż za dwa dni, że trudno przyspieszyć tempo ich zbierania i klasyfikacji… Ale z nią w ogóle nie można się dogadać. Ciągle wraca do tych swoich błysków.
– Wiem coś o tym… Już od dwóch dni mnie męczy. Chce, abym zmienił program ostrzału, tak aby mogła satna spenetrować sektor K-14.
– Mówiła mi, że nie chcesz się zgodzić…
– A myślisz, że powinienem? Podobno Mary dała się przekonać i uzależnia decyzję od mojej zgody.
– Rozmawiałem z Mary przed chwilą. Sprawa wygląda nieco inaczej. Mary przypuszcza, że Zoe nudzi się w Bolidzie, a może przy okazji chce ci zrobić na złość i dlatego chciałaby przylecieć do nas na Noktę, możliwie jak najprędzej. Te błyski to po prostu pretekst.
– Nie sądzę, aby nas okłamywała.
– Tego nie powiedziałem. Coś tam musiała widzieć.
– Refleks na szybie.
– Niekoniecznie. Mógł to być jakiś przedmiot krążący wraz z Bolidem wokół Nokty, i to w pobliżu statku. To tłujnaczyłoby, dlaczego nie znalazł się w polu widzenia kamer. Poruszając się nieco wolniej od Bolidu, mógł pozornie nie zmieniać położenia na tle powierzchni Nokty. Dwukrotny błysk to odbicie światła Proximy na nierównej powierzchni wirującego obiektu. Potem, gdy się dalej przesunął, mógł wejść chwilowo w cień statku i po prostu Zoe go zgubiła.
– Czy powiedziałeś jej to wszystko?
– Oczywiście, ale jej to nie trafia do przekonania. Co gorsza, posądza mnie, że nie chcę wysłać promu, gdyż zależy mi na tym, aby Daisy pozostała ze mną na Nokcie.
– Chyba jest w tym trochę prawdy…
– Nic nie rozumiesz! – zdenerwował się astronom. – To nie o to chodzi.
– Przyznaj się, jednak wolisz pracować z żoną. A może boisz się, że Daisy będzie zazdrosna?
– Pleciesz głupstwa! Przecież i tak w drugiej fazie badań Daisy ma się zamienić z Zoe. Chodzi o to, że ona nie zdaje sobie sprawy, że nawet gdyby przez rok latała nad tym płaskowyżem, niczego nie odkryje poza tym, co jest na zdjęciach. Byliśmy zresztą tam z Daisy, zbierając próbki na samym początku badań, zaraz po założeniu bazy. Niczego nadzwyczajnego tam nie ma. Równiny poprzecinane szczelinami, kilka obszarów pokrytych dość głęboką warstwą pyłu i to wszystko. Zoe to dobrze wie, ale twierdzi, że to nieważne i trzeba dokładniej zbadać teren. Nie zdaje sobie sprawy, jak to wygląda z bliska. To ogromny teren…
– Mówiłeś jednak, że Mary…
– Otóż to. Znasz Mary, ma słabość do Zoe.
– Więc przysyłacie prom?
– Za mniej więcej dwa dni. Jak zbierzemy więcej minerałów.
– Każecie mi zmieniać program?
– Mary się waha. Powiedziała, abyś sam się zastanowił…
– To nonsens.
– I ja tak myślę. Zapanowało milczenie.
– Dobrze, pomyślę o tym – powiedział Kalina niechętnie.
– Zadzwoń do Mary, jak się zastanowisz.
Ekran zgasł. Wład stał chwilę przy pulpicie. Pomyślał, że w istocie korekta programu nie jest zajęciem tak pracochłonnym, jak próbował sugerować Zoe. Niech się zresztą dziewczyna sama przekona, że nie miała racji. Siłą nie będzie jej zatrzymywał w Bolidzie.
Spojrzał na zegarek. Do startu kolejnej serii rakiet detonacyjnych pozostało około 90 minut. Aż nadto na dokonanie przeliczeń.
Otworzył drzwi i wyszedł na korytarz. Tuż obok, w niewielkiej kabinie zainstalowany był centromat. Kalina usiadł przy ekranie zwrotnym i sięgnął po pisak. Na stoliku leżało kilka kartek pokrytych odręcznymi rysunkami i wykresami oraz taśma z rezultatami obliczeń maszynowych. Wziął jedną z kartek do ręki. Nakreślona elipsa, łącząca duże koło z punktem oznaczonym literą B, oraz kilka liczb wskazywały, że jest to wykres drogi pocisku rakietowego z Bolidu na Noktę. Widocznie Zoe próbowała opracować nowy, własny wariant ostrzelania okolic płaskowyżu w sektorze K-14. Nietrudno było jednak stwierdzić, iż ujęcie jest prymitywne i niedokładne.
Znów odezwał się w nim mentor. Jednak miał rację: Zoe musi się jeszcze sporo nauczyć.
Włączył ekran zwrotny i zaczął przekazywać maszynie rozkazy. Jarzącą się płytę wypełniały szeregi liczb i znaków przeobrażających się szybko, zgodnie z poleceniami.
W pół godziny później był już z powrotem w pracowni, trzymając w dłoni niewielki kryształ z zapisanym w jego strukturze zmodyfikowanym programem badań.
Wymieniwszy kryształy połączył się z bazą na Nokcie i przekazał sygnał wywoławczy Mary.
– No i cóż postanowiłeś? – powitała go pytaniem.
– Skorygowałem program, ale…
Zawahał się. W jej spojrzeniu wyczuł jakby niepokój.
– Ale co?
– Nie wiem, czy słusznie postępujemy…
– Domyślam się, o co ci chodzi. Ale nie sądzę, abyś potrafił dać.sobie z nią radę i lepiej będzie, jeśli przyślesz ją tu do nas. Od jakiego momentu zaplanowałeś zmianę w programie? – dała do zrozumienia, iż uważa dyskusję za zamkniętą.
– Pierwsze dwie serie według starego programu, następnie sektor S-41, zamiast K-14, dalej znów według starego. Szczegółowe dane wraz z nowym harmonogramem badań otrzymacie za chwilę.
– Dziękuję!
Twarz Mary zniknęła z ekranu. Kalina wstał z fotela i podszedł do drzwi. W progu zawahał się. Czy musi koniecznie od razu zawiadamiać Zoe, że jej żądania zostały spełnione? Za karę niech chociaż przez kilka godzin pozostanie w niepewności.
Wrócił do pracowni i już miał usiąść w fotelu, aby przejrzeć wreszcie raporty, gdy zauważył na podłodze mały srebrzysty przedmiot. Był to kryształ porzucony przez Zoe – skorygowany przez nią program.
Nachylił się i podniósł błyszczący sześcian, chwilę podrzucał go w dłoni, potem poszedł do kabiny centromatu.
Mimo skrupulatnego sprawdzania zapisu, w programie nie odnalazł błędów. Skorygowane fragmenty nie pokrywały się, co prawda, w pełni z jego własną wersją, ale i taki wariant był do przyjęcia. Pozostawione na stoliku szkice i obliczenia stanowiły tylko jakieś ćwiczenia z mechaniki nieba i nie miały nic wspólnego z opracowanym programem.
Wracając do pracowni czuł, jak wzrasta'w nim rozdrażnienie. Wiedział, że w tej sytuacji powinien porozmawiać z Zoe natychmiast, a jednak nadal szukał pretekstu, aby grać na zwłokę. Najpierw czekał, aż wystartują wszystkie rakiety detonacyjne, potem długo przyglądał się smugom gazów rozpraszających się w pustce kosmicznej. Wreszcie zadzwonił przez interkom do kabiny Zoe, aby ją wezwać do pracowni. Lecz gdy przez chwilę nic było odpowiedzi, wyłączył aparat, uznawszy, że prawdopodobnie dziewczyna śpi i nie ma sensu jej budzić.
Miał przed sobą dwie godziny do następnej serii pocisków. Pomyślał, że jeśli Zoe śpi, to i on ma prawo wypocząć. Gdy kładł głowę na poduszce usypiacza, nie był jednak pewien słuszności swej decyzji.
Obudził się wypoczęty. Obawy przed rozmową z Zoe ustąpiły miejsca pragnieniu, aby wyjaśnić sytuację i pogodzić się z dziewczyną.
Wyszedł na korytarz. Tuż przy zakręcie znajdowały się drzwi do kabiny Zoe. Odruchowo ściszył kroki nasłuchując, czy dziewczyna się nie krząta.
Zatrzymał się przy drzwiach. Przytłumione skomlenie przykuło jego uwagę. Dlaczego Ro piszczy? Czyżby Zoe wyszła gdzieś zamknąwszy psa w kabinie?
Po chwili wahania nacisnął guzik i drzwi otwarły się bezszelestnie. Wyskoczył zza nich Ro i niespokojnie zaczął biegać po korytarzu, węsząc na wszystkie strony.
Nie zwracając uwagi na psa, wszedł do s/pialni. Zoe nie było. Na biurku przy Tapczanie leżały rozrzucone bezładnie kartki z obliczeniami, podobne do tych, jakie znalazł w kabinie centromatu. C/eirii mogły służyć te ćwiczenia?
Gwałtowne szarpanie za but przerwało rozmyślania Włada. Ro kręcił się pod nogami, usiłując zwrócić na siebie uw>.
– Czego chcesz, Ro? Co ty wyprawiasz?
Pies przysiadł na tylnych łapach i, ckho skomląc, patrzył z wyczekiwaniem w twarz fizyka.
– Co ci się stało, Ro? – jakiś niejasny niepokój ogarnął Kaiinę. – No, co? Chcesz iść do Zoe? Gdzie jest Zoe?
Na dźwięk imienia swej pani pies podskocyył w górę, zamachał ogonem i pobiegł do wyjścia. Przy drzwiach zatrzyma! się jednak, patrząc wyczekująco na Włada.
Wyszli na korymrz. Pies pobiegł ku windzie, oglądając się co chwila, czy człowiek idzie za nim.
Czyżby Zoe nie było w Bolidzie? Przecież to niemożliwe! Wyszła na zewnątrz? Bez porozumienia się? I to teraz, ”v czasie ostrzeliwania Nokty?
Za chwilę byli już w centralnych pomieszczeniach i weszli do przedsionka śluzy. Skafander Zoe znikł. Nie ule?;ało już wątpliwości, że dziewczyna wyszła na zewnątrz.
A jeśli jej się coś stało? Jeśli znalazła się w zasięgu materii odrzutowej którejś z rakiet?
Nie chciał dopuszczać tej myśli do świadomości. Włożył pośpiesznie kombinezon i przesunął się ku ustawionym w kącie silnikom odrzutowym, zakładanym na plecy do poruszania się w próżni.
Rysunek 5. Lot Zoe z Bolidu aa powierzchnię Nckty
Z trzech dużych silników plecowych, służących do krótkodystansowych lotów w przestrzeni kosmicznej, pozostał tylko jeden. To, o czym pomy^isi, wydało mu sic absurdalne.
Pies pcsz.zekiwał niespokojnie, tkwiąc!'”.?.ruchomo przy niewidzialnej ścianie poia hermetyzującego.
– Ro! Czekaj tu! – rozkazał i zamknąwszy hełm ruszył do wyjścia.
W chwilę później skoczył w czarną otchłań.
Zaczął wzywać dziewczynę przez radio. Ale odpowiadała mu tylko cisza. Nie było rady. Należało wrócić na statek i rozpocząć poszukiwania radarem. Pies siedział jak poprzednio, tuż przy śluzie. Zdawał się nie dostrzegać Kaliny, tylko wpatrywał się x oczekiwaniem w głąb tunelu, gdzie na czarnym niebie świeciły spokojnym blaskiem roje gwiazd.
– Ro, idziemy – rzekł cicho fizyk zdejmując kombinezon. Pies patrzył na niego jakby z wyrzutem. Naraz podniósł łeb w górę i zawył długo, przejmująco.
Poszukiwania radarem nie dały wyników. Po dziewczynie zaginął wszelki ślad.
Wiadomość o zniknięciu Zoe spadła jak grom na ekipę pracującą na Nokcie.
Wszyscy czworo stali teraz przed ekranem, patrząc z przestrachem w pobladłą twarz Kaliny.
– Jest niemal pewne – mówił fizyk usiłując stłumić drżenie głosu – że Zoe poleciała na Noktę zaopatrzona tylko w dwa krótkodystansowe aparaty rakietowe. Kartki z obliczeniami i wykresy pozostawione przez nią w centromacie i sypialni dotyczą prawdopodobnie planu lotu z Bolidu na planetę. Rozumiecie sami, co to oznacza. Z silnikami przeznaczonymi tylko do lotów krótko-dystansowych na orbicie lub na powierzchni planety. Niemal bez żadnych przyrządów nawigacyjnych!…
– Może jednak wystarczyło jej masy odrzutowej… – wyszeptała Daisy. Hans nerwowo zaciskał palce.
– Chyba tylko przy bardzo umiejętnym kierowaniu aparatem zapas substancji wyrzucanej przez silnik mógłby wystarczyć dla pokonania przyciągania Nokty – powiedział niepewnie.
Mary spojrzała na Włada pytająco.
– Czy z obliczeń i wykresów można wywnioskować, gdzie jej szukać? Chyba chodzi tu o sektor K-14?
– Raczej nie… Chociaż miała taki zamiar!
– Nie bardzo rozumiem…
– Szkice sytuacyjne i przeliczenia wskazują, iż rozważała dwa warianty lotu: jeden kończy się lądowaniem na płaskowyżu w sektorze K-14, tam gdzie rzekomo widziała błyski, drugi – lądowaniem u was w bazie. Ten drugi wariant jest prawdopodobnie późniejszy, można powiedzieć – zastępczy. Lot do sektora K-14 wymaga nie tylko hamowania, ale i zmiany płaszczyzny orbity. Ten płaskowyż leży bowiem 800 km na północ od równika, w którego płaszczyźnie porusza się Bolid. Zoe dokonując obliczeń musiała się zorientować, że na ten lot nie starczy materii odrzutowej nawet z dwóch aparatów plecowych. Stąd drugi wariant, wymagający znacznie mniejszego zapasu materii odrzutowej.
– Myślisz, że wylądowała tu gdzieś w pobliżu? – zapytała z nadzieją Mary. Wład pokręcił przecząco głową.
– Nie… Chyba nie – poprawił się natychmiast. – Gdy radar nie dał wskazań, a radio milczało, postanowiłem szukać na powierzchni Nokty… Program analizy porównawczej… Rozumiecie? Mamy przecież zdjęcia topograficzne sprzed tygodnia! W promieniowaniu widzialnym i podczerwieni. Każda zmiana w obrazie to sygnał powodujący wtórną analizę pod kątem poszukiwania konkretnych obiektów. Oczywiście, trzeba było zastosować duże powiększenia… Niestety, żadnego śladu!
– Jaki obszar przebadałeś?
– Na razie w promieniu 100 km od bazy.
– Mogło ją znieść dalej – podsunęła nieśmiało Daisy.
– I ja tak sądzę. W tej chwili automaty wykonują program analizy porównawczej całego pasa równikowego o szerokości około 500 km. Trzeba było zmienić zadanie dla automatycznych obserwatoriów towarzyszących Bolidowi. Powinienem właściwie otrzymać na to twoją zgodę. Me, ale czasu jest tak niewiele…
– W porządku. Kiedy wyniki?
– To duża robota. Realizacja całego planu zajmie automatom około 40 minut. Ale jeśli odkryją jakiś podejrzany ślad, natychmiast przekażą sygnał alarmowy.
– Dobrze. Przekaż nam kopię obliczeń pozostawionych przez Zoe. Może to ułatwi poszukiwania. Pośpiesz się.
Twarz fizyka znikła z ekranu..Hans począł przemierzać krokami salę.
– Dlaczego ona to zrobiła? Co za szalony pomysł!
– Wydaje mi się, że ją rozumiem… – rozpoczęła Daisy i urwała spojrzawszy na męża, który stojąc oparty o ścianę patrzył ponuro w martwy ekran.
– Hans! – zawołała Mary. – Przygotuj maszynę. Lada chwila może być wiadomość i trzeba będzie startować.
Geofizyk skinął głową twieidząco i wyszedł z pokoju.
– Zdaje się, że są już notatki! – zawołała Daisy.
Dean jakby się przebudził. Pobiegł do szafki teleprzesyłacza, na szczycie której migotało czerwone światło.
W szufladce leżały świeże kopie kartek i wykresów Zoe. Astronom chwilę uważnie studiował przekazane przez Kalinę dokumenty, stanowiące jedyny ślad eskapady dziewczyny. Podszedł wreszcie do elektronowego rachmistrza i pogrążył się w obliczeniach. Mary stanęła obok niego i z napięciem śledziła przebieg obliczeń.
Po chwili Dean wstał z fotela.
– Obliczenia są w zasadzie prawidłowe. Powinna była dysponować rezerwą około 10 kg masy odrzutowej wobec małej wagi jej ciała. Tylko że… Urwał na chwilę.
– Tylko że bez przyrządów nawigacyjnych to bardzo trudna sprawa. Wiadomo, jak łatwo pomylić się w ocenie odległości. Zwłaszcza przy lądowaniu.
– A więc pozostaje tylko czekać… – Daisy czuła, jak łzy cisną się jej pod powieki.
Mary patrzyła ponuro w podłogę.
Dean dokonywał jakichś obliczeń i milczał również.
Tak upłynęło dziesięć, potem piętnaście minut, gdy znów połączył się z nimi Kalina.
Niestety, nie przynosił pomyślnych wiadomości. Żadnego przedmiotu wysyłającego promieniowanie cieplne i zbliżonego kształtem do ciała ludzkiego ubranego w skafander, dotąd nie wykryto. Analizatory zaobserwowały, co prawda, kilkadziesiąt słabszych lub silniejszych źródeł promieniowania, ale wiązały się one z pozostałościami po niedawnych eksplozjach lub też płytko położonymi złożami pierwiastków radioaktywnych.
– Proponuję – zaczął Wład – aby po zakończeniu tej serii analiz, jeśli nie odnajdziemy żadnych śladów, przejść na orbitę biegunową i przebadać całą powierzchnię planety. Jeśli tak, chcę zaraz przygotować program…
– Ile zajmie to czasu? – zapytała Mary.
– Niezbędne manewry i pełny program analiz porównawczych: chyba około sześciu godzin.
– Niedobrze. A jeśli metoda jest niewłaściwa?
– Jeśli wpadła w jakąś szczelinę lub leży zagrzebana w pokładach pyłu, nadzieja na odnalezienie byłaby bardzo nikła.
– Może jej skafander nie wysyła promieniowania cieplnego? Może urządzenia termiczne przestały działać? – wyszeptała Daisy. – Mogły ulec uszkodzeniu przy upadku.
– Nie kracz! – zgromił ją Dean. – Jeszcze nic nie wiadomo. Wsunął do kieszeni notkomputer i podszedł do Mary.
– Istnieje jeszcze jeden sposób. Materia odrzutowa w czasie lądowania uderza w powierzchnię planety i odbite cząsteczki gazu rozbiegają się, unosząc dość wysoko pyły. Upływa zwykle wiele godzin, zanim opadną one z powrotem. Ponadto nad terenem lądowania można zaobserwować okresowy wzrost ciśnienia, a ściślej – liczby cząstek, bo trudno tu mówić o ciśnieniu atmosferycznym. Można by więc…
– Rozumiem – przerwała Mary. – Na jakiej wysokości trzeba przeprowadzać pomiary?
– Myślę, że wystarczy nawet 8—10 km nad powierzchnią. Trzeba sprowadzić Bolid na ciasną orbitę… Program pomiarów liczby cząstek i odpowiednie przyrządy istnieją…
– Wład, co o tym sądzisz? – Mary zwróciła się do fizyka.
– Dean jest optymistą. Ale myślę, że trzeba spróbować. Jest jakaś szansa. Można wybrać taki tor, aby Bolid przebiegł kilkakrotnie nad okolicami bazy i płaskowyżem K-14…
– Czy jesteś w stanie jednocześnie realizować program analiz porównawczych?
– Ustawię na orbicie stacjonarnej dodatkowe obserwatoria automatyczne.
– To się śpiesz!
Twarz Kaliny znów zniknęła z ekranu. Mary, Dean i Daisy przeszli na taras bazy przykryty przezroczystą kopułą. Nad nimi, na ciemnym niebie, wśród setek gwiazd, błyskała rytmicznie czerwonym światłem maleńka iskierka Bolidu. Stali zapatrzeni w ten rubinowy punkcik czekając chwili, gdy rozjarzy się jaskrawym, błękitnym blaskiem i pocznie wędrować po nieboskłonie.
SZEŚĆ GODZIN WCZEŚNIEJ
Zoe stanęła na krawędzi owalnego otworu. Spojrzała w dół. Tuż pod jej stopami ziało pustką wyiskrzone gwiazdami niebo. Jego czasza, niczym gigantyczna karuzela, obracała się szybkim ruchem wokół osi wirowania Bolidu. Zoe zawahała się. Może jednak powinna była napisać kartkę do Włada? Powrót oznaczałby jednak konieczność ponownych obliczeń…
Nie! Niech się trochę o nią pomartwi. Zawiadomi go dopiero po lądowaniu przez radiG.
Jeszcze raz sprawdzua, czy przypięty z przodu do pasa dodatkowy silnik nie będzie jej utrudniał ruchów, i spojrzała na chronometr umieszczony we wnętrzu kołnierza, obok wskaźników przyśpieszenia i zużycia materii odrzutowa
Powinna wystartować za dwie minuty.
Odepchnęła się lekko od poręczy i ciało jej popłynęło w przestrzeń.
Spojrzała za siebie. Jarząca się czerwonym, pulsującym światłem kula Bolidu oddalała się wolno.
Zoe zacisnęła diuń na manetce sterowniczej. Karuzela niebieska przestała się obracać. Układ stabilizujący działał bez zarzutu.
Spojrzała na chronometr. Nie miała ani cuw'ili do stracenia. Wielka tarcza Nokty zakryła już sobą Procjona, widocznego w konstelacji Bliźniąt, Na północ od planety świeciły Kastor i Polluks.
Dziewczyna zaczęła teraz manewrować dźwignią orientacji przestrzennej. W wizjerze, umieszczonym w hełmie na wysokości brwi, przesuwały się gwiazdy i konstelacje: Orzeł, Herkules, wreszcie Wolarz.
Ustawiwszy swe ciało w takim położeniu, iż w wizjerze ukazała się niewielka gwiazda w okolicy Arktura, Zoe przesunęła dłoń na dźwignię przyspieszeń i spojrzała na chronometr.
Z determinacją nacisnęła dźwignię.
Przytłumiony szum przerwał ciszę. Ciało Zoe nabrało gwałtownie wagi.
Kula Bolidu zaczęła się szybko oddalać. Zoe nie miała jednak w tej chwili czasu na obserwację otoczenia. Z napięciem śledziła przeskakujące cyfry w okienkach chronometru.
W dwudziestej piątej sekundzie wyłączyła silnik. Wskazówka przyśpiesze-niomierza przesunęła się z powrotem z 2 G na 0. Wróciła nieważkość ciała.
Zoe spojrzała na licznik mierzący zużycie masy odrzutowej. Straciła na start blisko 6 kilogramów materiału pędnego. Jak dotąd, wszystko przebiegało zgodnie z planem: zredukowała swą prędkość po orbicie Bolidu do około 200 m/s i teraz rozpoczęło się spadanie pod wpływem siły przyciągania planety.
Wiedziała, że w pierwszych godzinach spadanie to będzie bardzo powolne. Czy Wład nie zauważy za wcześnie jej ucieczki? Może zażądać, aby wróciła na Bolid. Przecież jeszcze nie jest za późno…
Spojrzała w kierunku Bolidu. Jego pulsująca czerwonym światłem kula o trzydziestometrowej średnicy malała szybko, oddalając się z prędkością ponad 500 m/s.
Zaczęła obliczać w pamięci, ale jakoś nie mogła skupić uwagi. W każdym razie jeszcze przez ponad trzy godziny powrót na Bolid wymagać będzie mniej energii, niż zużyje jej hamowanie w czasie lądowania.
Ogromna kula planety nie zwiększała jednak dostrzegalnie swych rozmiarów, choć już pół godziny minęło od momentu startu. Zoe odwróciła głowę ku Bolidowi. Był tylko jedną z tysięcy gwiazd, które otaczały ją wokół, zda się nieruchomo zawieszoną w przestrzeni.
Po raz pierwszy od opuszczenia statku ogarnęło ją nieprzyjemne uczucie osamotnienia. Jakże pragnęła przyspieszyć ten wlokący się lot! Choćby o kilkadziesiąt metrów na sekundę!…
Znów zaczęła snuć w pamięci obliczenia. Niby tylko dla zabicia czasu.
O^yby tak poświęcić jeden kilogram paliwa?… Dla bezpieczeństwa może przecież wy redukować tę prędkość w drugiej połowie drogi.
Nie mogła oprzeć się pokusie.
Ustawiwszy swe ciało tak, iż w wizjerze widziała wyniosły szczyt położony kilkadziesiąt kilometrów na wschód od centrum tarczy planety, nacisnęła dźwignię przyspieszeń. Z przezroczystej rury wyskoczył na cztery i pół sekundy snop materii odrzutowej, a przez skafander przes/edt wibrujący dźwięk.
I znów zapanowała dzy/orsiĘCa w uszach cisza. Ale wraz z nią pojawił się niepokój, czy zwiększenie prędkości nie spowoduje zbyt dużej zmiany toru lotu.
Nie pozostawało jednak nic innego, jak czekać. Błąd mógł się ujawnić dopiero w drugiej połowie drogi.
Pod koniec trzeciej godziny spadania Zoe zmniejszyła swą prędkość o 80 m/s z drobną poprawką kierunku. Nie miała jednak pewności, czy ta poprawka nie pogłębi poprzedniego błędu.
W tej chwili widniała pod nią, w centrum tarczy planety, zupełnie inna okolica. Toteż raz po raz spoglądała z niepokojem w kierunku bazy, położonej obecnie daleko na wschód. Pamiętała z wykresu, że tak mniej więcej przebiegać będzie lot i dopiero w ostatnich trzydziestu paru minutach ciało jej „dogoni” miejsce wyznaczone na lądowanie. Nie umiała jednak ocenić, czy jej obecne położenie odpowiada planowi.
A jeśli wyląduje daleko od bazy, w terenie, gdzie spadnie kolejna seria pocisków? Nie chciała o tym myśleć.
Nie panując nad nerwami zwiększyła prędkość w kierunku na wschód, aby jak najszybciej znaleźć się wśród kolegów.
Rozmiary Nokty rosły teraz z każdą minutą. Według wszelkiego prawdopodobieństwa, najdalej za kwadrans należało rozpocząć hamowanie. Zoe nastawiła wizjer na dwa nieduże kratery. Zgodnie z poczynionymi jeszcze w Bolidzie obliczeniami, kratery te miały służyć do pomiaru odległości dla wyznaczenia momentu rozpoczęcia hamowania, gdyż aparaty plecowe nie miały radarowego dalmierza. Z chwilą, gdy odstęp między kraterami zrówna się ze średnicą wizjera, należało włączyć silnik.