355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Krzysztof Boruń » Proxima » Текст книги (страница 20)
Proxima
  • Текст добавлен: 29 сентября 2016, 01:59

Текст книги "Proxima"


Автор книги: Krzysztof Boruń


Соавторы: Andrzej Trepka
сообщить о нарушении

Текущая страница: 20 (всего у книги 30 страниц)

– No, a jak się stąd wydostaniemy?

– Musimy poczekać przynajmniej kilka dni, aż uspokoi się obecne ognisko wstrząsów.

– Gdzie ono jest?

– Dwa kilometry stąd. W pobliżu tego wielkiego zbiornika magmy, który omijaliśmy przed pięcioma godzinami.

– Jeśli wybuch nastąpiłby wówczas, gdy byliśmy w pobliżu tego miejsca…

– Daj spokój z tym, co by było, gdyby… – uciął dyskusję geolog.

Minęły cztery dni, jakże ciężkie i męczące dla dwuosobowej załogi statku, uwięzionego wśród warstw skalnych na głębokości 9 tysięcy metrów pod ziemią.

Jedyne wydarzenia to czterokrotne powtórzenie się wstrząsów. Wprawdzie stawały się one coraz słabsze, ale to, że wyczekiwali na nie w nerwowym napięciu, było jeszcze jedną torturą długich godzin.

Suzy, mniej odporna psychicznie od Igora, łatwiej ulegała atmosferze niepewności. Próbowała pójść w ślady geologa i zająć się systematycznym opracowywaniem zebranych materiałów, ale jakoś nie mogła nawet na krótko zapomnieć o rzeczywistości. W miarę jak czas upływał, coraz trudniej było jej się skupić. Opadały ją ponure myśli i refleksje.

Igor zdawał sobie sprawę ze stanu psychicznego Suzy. Obserwując ją od dłuższego czasu, jeszcze w okresie wspólnych badań planetoid, wiedział, jak ciężko przeżywa rozłąkę z Władem. Próbował nawet skłonić ją do poczynienia jakichś kroków, które prowadziłyby do rozwiązania męczącego konfliktu, ale Suzy wyraźnie unikała rozmowy na ten temat. Potem wypadek Zoe skomplikował wszystko. /

Teraz, w ostatnich dniach, zrozumiał, że spokój Suzy był tylko pozorny, że nadal tęskni do Kaliny, choć stara się to ukryć nawet przed ssmą sobą. Rozumiał też, że zwłaszcza w obecnej sytuacji szczera, otwarta rozmowa jest konieczna. Jeśli przymusowy postój przeciągnie się jeszcze tydzień albo i dwa… Nie wolno mu było dopuścić do całkowitego załamania się dziewczyny. W nocy z czwartego na piąty dzień postoju, gdy Suzy długo przewracała się na swoim tapczanie nie mogąc zasnąć, Igor postanowił jasno postawić sprawę.

– Ciągle myślisz o nim? – powiedział półgłosem, jakby kontynuując jakąś rozpoczętą rozmowę. Zamarła w bezruchu. Dopiero po dłuższej chwili odpowiedziała cicho:

– Skąd wiesz?…

– Wczoraj przez sen powtarzałaś jego imię. Bardzo ci ciężko? – zapytał zaskakująco ciepło.

– Bardzo…

– A jednak tak nie można. Pomyśl. Zastanów się, czy to ma sens?… – wrócił do swego zwykłego,' rzeczowego tonu.

– Ja już się z tym pogodziłam… – powiedziała bez przekonania.

– Widocznie jednak…

– To nie takie proste. Nie wiedziałam, że tak trudno zapomnieć… Jeszcze kiedy jest więcej pracy, lżej człowiekowi, ale teraz… Poza tym nie wiem, czy… czy to wszystko nie było pomyłką. Boję się o Zoe – dodała z westchnieniem.

– O Zoe? – Igor spojrzał zdziwiony. Suzy poruszyła się niespokojnie.

– Nic… Tak mi się wyrwało. Pomyślisz jeszcze, że mówię to przez zazdrość. Ale tak nie jest.

– Nie pomyślę, bo nic z tego nie rozumiem – odparł szczerze. – Mów jaśniej.

– Boję się, czy Wład potrafi pokochać Zoe tak, jak ona na to zasługuje.

– Jeszcze nie bardzo rozumiem.

– Nie wiem, jak ci to powiedzieć… On nie może odejść od Zoe. Teraz, gdy nie ma szans na to, aby w najbliższych lacach odzyskała wzrok… To byłby dla niej straszny cios. Ja wiem, co to znaczy…

Zapanowała cisza.

– To dlatego nie chciałaś czekać, aż Wład przyleci na Urpę? – odezwał się Igor po długim milczeniu. Skinęła głową.

– Skomplikowana sprawa – podjął geolog. – Trudno tu coś radzić. Ale sądzę, że trochę przeceniacie wagę problemu. Życia nie należy sobie gmatwać. Przyznaj się, że czekasz teraz ode mnie na jakąś iskierkę nadziei.

Odpowiedział mu blady uśmiech Suzy.

– Może… Człowiek lubi się łudzić… A przecież wiem, że to już teraz nie ma sensu. Za późno.

– Nie lubię określenia „za późno”. Nigdy, dopóki człowiek żyje, nie ma sytuacji bez wyjścia. Może to frazes, czy ja wiem… Czasami samo życie przynosi rozwiązanie.

Wyprostował się na fotelu i, nasłuchując, przez chwilę obserwował tablice kontrolne.

– Znowu? – zapytała Suzy.

– Tak. Ognisko daje znać o sobie. Ale bardzo słabo. – Gwałtownie wychylił się naprzód. – Zdaje się… że…

Suzy nacisnęła guzik i tapczan zmienił się w fotel. Wstrzymując oddech wpatrywała się w twarz geologa.

– Naprężenia pionowe zmalały niemal do normalnego stanu. Zmniejszyły się również trzaski. Rozumiesz? Jeśli chcemy się stąd wydostać, to zdaje się, że teraz! Teraz przesunięcia mogą być tylko poziome, równoległe! To znacznie zmniejsza niebezpieczeństwo katastrofy statku. Nie wiadomo, czy następny wstrząs nie pogorszy sytuacji. A więc jak? Ruszamy?

– Jest szansa?

Igor opuścił dłoń na dźwignię ruchu.

– Może ostatnia.

Nacisnął guzik i przesunął dźwignię.

Obraz na ekranie podziemnego oka drgną^ i zaczął się wolno przekształcać.

Posuwali się z szybkością 3 mm/s.

Igor nie spuszczał oka z przyrządów sygnalizujących zmianę napięć w skałach.

Znów przesunął dźwignię dalej, jeszcze dalej.

4… 5… 6… 10 mm/s.

Obraz na ekranie ściemniał, potem znów pojaśniał. Czoło geologa pokryły krople potu. Znów zwiększył prędkość. Posuwali się teraz cztery centymetry na sekundę.

Metr po metrze Dżdżownica oddalała się od ogniska wstrząsów. Wolno, z rozmysłem Igor wybierał miejsca jak najmniej zagrożone katastrofą, zwiększał, to znów mniejszał prędkość. Byle dalej, byle dalej…

W pierwszej godzinie, która wydała się wiekiem, przebyli 120 metrów. Zaledwie o dwie długości statku oddalili się od pułapki…

Dopiero po przeszło siedmiu godzinach Igor odważył się zwiększyć prędkość do 20 cm/s. Schodzili w dalszym ciągu dość stromo w dół, ale temperatura jakoś nie wzrastała, lecz spadała. Widocznie oddalali się od zbiorników magmy.

Po godzinie, klucząc wśród spękanych płyt skał ogniowych, na głębokości 9800 metrów napotkali niespodziewanie warstwy starych osadów, przesunięte uskokiem. Temperatura spadła już do 380°, a wkrótce nawet do 360°. Warstwy osadów spoczywały równo jedne na drugich. Były to przeważnie piaskowce i zlepieńce, głębiej gnejsy.[34] Statek zszedł jeszcze kilkadziesiąt metrów niżej, po czym ruszył poziomo na północo-wschód.

– Kierunku na razie nie będziemy zmieniać – zadecydował Igor. – Co prawda oddalamy się znacznie od dawnego szlaku prowadzącego ku Ciemnej Plamie, ale mamy czas. Podejdziemy pod nią w warstwach powierzchniowych. Tak będzie bezpieczniej.

– Ile kilometrów dzieli punkt na powierzchni planety, pod którym w tej chwili jesteśmy, od Ciemnej Plamy?

– Blisko dziewięć.

– Czy wyślemy dziś sondę? Ostatnia była z dziewiątego. Chyba już nie ma obaw?

– Lepiej jeszcze poczekać. Skoro wytrzymaliśmy tak długo, to jeden czy dwa dni nie mają znaczenia. Wyślemy jutro rano. O, patrz! – wskazał na ekran sytuacyjny. – Zdaje się, że nasza warstwa prowadzi w górę. Temperatura…

– 350 stopni – dokończyła Suzy.

– Dobrze. Nawet za dobrze jak na głębokość 9900 metrów przy tutejszym stopniu geotermicznym.

Sięgnął do drążków sterowych.

– A więc pójdźmy za przykładem naszej warstwy – powiedział z – uśmiechem i przesuwając drążek zawołał: – W górę! Chyba już dość mamy przygód!

W POSZUKIWANIU ŹRÓDŁA

Zoe przesunęła palcami po guzikach. Chciała raz jeszcze upewnić się, czy wszystkie przyrządy są włączone.

Pierwsze, drugie, trzecie, czwarte, piąte, szóste stanowisko – liczyła w myślach. – W porządku.

Do uszu niewidomej dobiegł przytłumiony odgłos kroków na korytarzu. Po lekkim, przyśpieszonym chodzie poznała Daisy.

Zoe odwróciła głowę w kierunku rozsuwanych drzwi i przebiegła palcami po płytce plastycznego ekranu. Przywykła już do tego ruchu. Przez wiele miesięcy ćwiczeń czuła, jak niemal z każdym dniem koniuszki jej palców odkrywały coraz większe bogactwo wrażeń dotykowych i termicznych, przetwarzanych w mózgu w zwarty przestrzenny obraz otaczającego ją świata. I choć był to obraz bardzo ubogi w porównaniu z wrażeniami wzrokowymi, jednak wzbogacała go wyobraźnią, malowała wspomnieniem barw.

Teraz na ekranie dermowizora pod palcami wyraźnie wyczuła czworokąt rozsuniętych drzwi i drobną, poruszającą się postać. Z odległości kilku metrów nie potrafiła jeszcze odróżnić rysów twarzy, ale wyczuwana dotykiem sylwetka i znajomy odgłos kroków sprawiły, że rozpoznała Daisy.

Uśmiechnęła się do przybyłej i spytała nie ukrywając podniecenia:

– No i?…

– Wszystko gotowe – odrzekła Daisy siadając obok Zoe w fotelu. – Przełączyłam już oba zespoły na naszą podcentralę. Przed chwilą nadszedł meldunek od Kory. Zainstalowała dodatkowo czwarte stanowisko z koloniami bakterii. Czuwa tam Zoja. Nadeszła też wiadomość od Deana i Włada. Są gotowi.

– Mamy więc ogółem jedenaście stanowisk – ucieszyła się Zoe. – To powinno wystarczyć.

– Jeśli znów nie nastąpi jakaś zmiana – westchnęła Daisy.

– To nie była żadna zmiana. Po prostu wyszłam z błędnych założeń, że źródłem emisji jest Proxima. Teraz mamy w zasięgu całe niebo i jestem niemal pewna, że nie tylko uda się nam zaobserwować gdzieś zaburzenia, ale również określić położenie ich źródła.

– 'Więc jednak jakieś promieniowanie?

– Tak sądzą Kora i Andrzej. Niekoniecznie muszą to być fale elektromagnetyczne.

– A więc cząstki?

– Bardzo możliwe. Zresztą nośnik to kwestia wtórna.

– Co przez to rozumiesz? Czyżby?…

– Czekaj – przerwała Zoe, ruchem dłoni nakazując milczenie. Chwilę nasłuchiwała.

– Nym idzie – wyjaśniła krótko.

– Nym? – zdziwiła się Daisy.

– Słyszę jego kroki.

Teraz i Daisy usłyszała ciche stąpanie za'drzwiami. Po chwili w progu stanął astrofizyk.

– Nie przeszkadzam? – zapytał niepewnie.

– Ależ nie! – zawołała Zoe. – Na. razie jedyną moją robotą jest czekanie. Jeszcze się nie zaczęło.

– Wobec tego pozwól, że i ja tu coś wtrącę. Otóż dziś rano wpadła mi do głowy pewna hipoteza, która chyba was zainteresuje. Co prawda nie jestem zwolennikiem mnożenia bytów bez wyraźnej potrzeby, ale od wylądowania na Temie namnożyło ich się więcej niż ktokolwiek z nas mógł się spodziewać, więc jeszcze jeden pomysł, choćby nawet okazał się wariacki, nie będzie chyba obrazą dla nauki. A jeśli moja hipoteza znajdzie jakieś konkretniejsze oparcie w wynikach waszych eksperymentów, być może warto będzie rozważyć ponownie sprawę instrukcji nr 4. Dlatego przyszedłem z tym do was…

– Zadziwiasz mnie. Czyżbyś przeszedł na naszą stronę?

– Jestem po stronie prawdy, jak by powiedział Szu. A z tym nie jest wcale najłatwiej. Te same fakty mogą być przecież różnie interpretowane. Rzecz w tym, że instrukcja nr 4 może wymagać przeformułowania, jeśli nie będzie odpowiadać sytuacji. Nie spodziewajcie się jednak zbyt wiele: do swojej hipotezy odnoszę się bardzo sceptycznie i nikła jest szansa, aby się potwierdziła. Niemniej nawet najbardziej niedorzeczne przypuszczenie warte jest rozwagi i sprawdzenia, jeśli to możliwe.

– Powiedz wreszcie, o co chodzi! – zniecierpliwiła się Daisy. – Po co ta cała retoryka?

– Poczekaj. Najpierw odpowiedzcie mi na parę pytań. Przede wszystkim: czy zakłócenia łączności radiowej zawsze były skorelowane z zaburzeniami w funkcjonowaniu żywych organizmów – zwierząt i ludzi? Zoe uniosła głowę i wyciągniętą ręką dotknęła ramienia Nyma.

– Usiądź tu bliżej – powiedziała wskazując wolne miejsce obok Daisy. – Wiesz przecież, że niedowidzę na większą odległość – uśmiechnęła się blado. – Niestety, nie jestem w stanie odpowiedzieć w sposób kategoryczny na twoje pytanie. Nie było systematycznej rejestracji parametrów bio. W pełni udokumentowany jest tylko 27-dniowy cykl zmian w warunkach łączności radiowej. Oparłam się tu na analizie zapisu przekazów telemetrycznych i rozmów radiotelefonicznych, dokonywanego na Sel automatycznie od dnia wylądowania. Ale te zmiany bywają różne. Może to być kilkugodzinne pogorszenie się odbioru, krótkotrwałe, powtarzające się co kilkanaście minut zakłócenia, gwizdy, szumy, trzaski o różnym nasileniu, a niekiedy całkowity zanik łączności. Dotyczy to przede wszystkim dość szerokiego zakresu fal krótkich, na których pracują nasze nadajniki. Pokażę ci, jak to wygląda – sięgnęła do klawiatury i na ekranie pojawił się wykres. – Niestety, nie mamy takich danych dotyczących funkcjonowania organizmów żywych. System bezpieczeństwa sygnalizuje tylko poważniejsze zaburzenia i w takich przypadkach włącza się zapis. W czasie mojej choroby, Will rejestrował systematycznie niektóre parametry fizjologiczne mego organizmu. Stwierdził wówczas 27-dniowy cykl odchyleń od normy, ale nie były to żadne poważniejsze zaburzenia i wiązał te zmiany z cyklem menstruacyjnym. Teraz, gdy się okazało, że był on skorelowany z cyklem zakłóceń łączności, rozpoczęliśmy stały zapis u wszystkich uczestników eksperymentu i oczywiście zwierząt doświadczalnych. Pierwsza próba dokonana 27 dni temu, była jednak niezbyt udana. Pogorszenie się odbioru nastąpiło zgodnie z przewidywaniami, ale odchylenie od normy parametrów bio wystąpiło tylko u mnie, i to w niewielkim stopniu, u zwierząt zaś i Zoi na stanowisku zainstalowanym w zwierciadle parabolicznym radioteleskopu zwróconego ku Proximie nie było znaczących zmian. Co prawda w tym czasie nie było żadnego rozbłysku. U mnie zaś cykliczność może mieć przyczyny naturalne. Ale czy może być tylko zbiegiem okoliczności fakt, że omdlenie Hansa, pojawienie się pierścienia i to, co widziałam na Nokcie, a także „cud te-miański” i choroba Allana w Mieście Temian odpowiadają datom pogarszania się łączności radiowej? Chyba nie. I dlatego tak bardzo liczymy na wyniki dzisiejszych obserwacji.

– Słyszałem, że zwiększyłyście liczbę stanowisk.

– Do jedenastu. Sześć na Sel, w różnych punktach, tak rozstawione, aby się dublowały dla obszaru całego nieba. Obsługują je Rita, Wiktor, Suń, Mei i Czin. Dalsze cztery stanowiska, obsługiwane przez Korę, Allana, Zoję i ojca, znajdują się na Temie. Ponadto Wład i Dean mają dokonać próby zlokalizowania źródła ewentualnej emisji falowej lub korpuskularnej z labdżeta w drodze na Noktę. Będą wówczas oddaleni od nas ponad 520 milionów kilometrów i od nich wiadomość nadejdzie, rzecz jasna, z blisko półgodzinnym opóźnieniem.

– Wiem. To przecież dla mnie robią mapę neutrinową nieba. Mają niezły zestaw instrumentów. Widzę, że bardzo solidnie przygotowałaś tę operację.

Daisy w zamyśleniu patrzyła na Zoe. Jakże bardzo zmieniła się ona w ostatnich kilkunastu miesiącach. Ile hartu i wytrwałości, a zarazem energii i wewnętrznego optymizmu było w tej dziewczynie. Była w tym z pewnością również wielka zasługa Kory, która potrafiła dowieść jej, że mimo kalectwa może stać się pełnowartościowym członkiem ekspedycji. Niemniej – Zoe raz po raz zaskakiwała wszystkich zarówno swymi umiejętnościami jak i siłą charakteru. To już nie była tamta nieco lekkomyślna i impulsywna dziewczyna, która ważyła się na szaleńczy skok z Bolidu na powierzchnię Nokty. Zoe spoważniała i wysubtelniała. Jej spojrzenie na życie nabrało ostrości i wnikliwości. Zdobywana przez nią w trudzie wiedza stawała się coraz bardziej gruntowna i systematyczna.

Kiedy na początku tego roku przyszła do Andrzeja z projektem przeprowadzenia analizy, zapisu danych telemetrycznych, odbieranych przez stacje na Sel od dwóch lat, dla stwierdzenia, czy nie występuje jakaś cykliczność zakłóceń – powierzył jej to zadanie, traktując je raczej jako pożyteczne ćwiczenia rehabilitacyjne niż teren jakichś znaczących osiągnięć, zwłaszcza w porównaniu z rewelacyjnymi odkryciami na Temie. Wykrycie 27-dniowego cyklu i uzasadnione podejrzenia, iż wywiera on wpływ również na ludzi i zwierzęta, otwarły drogę do podjęcia szerszych badań pod patronatem Kory, która zresztą pozostawiła Zoe pełną inicjatywę. Pierwszy, jakkolwiek jeszcze nieudany eksperyment dostarczył wielu cennych doświadczeń. Teraz powierzono Zoe koordynowanie pracy trzech zespołów, obejmujących jedenaście stanowisk badawczych. Co prawda, zdanie Kory, siłą rzeczy, decydowało we wszystkich ważniejszych sprawach, niemniej funkcja była bardzo odpowiedzialna i Zoe odczuwała zarówno dumę, jak i obawę, czy potrafi wywiązać się w pełni z trudnych zadań. Traktowała je zresztą jako wielki egzamin swego życia, który pokaże jej, czy słusznie uwierzyła w swoje siły.

– Jeszcze dwa pytania – podjął Nym. – Ucieczce Robota I i zniknięciu twojego torusa też towarzyszyły zakłócenia radiowe?

– Tak, nawet dość silne gwizdy i trzaski.

– A w czasie schwytania meteorytu węglowego?

– Niestety, nie – Daisy wyprzedziła Zoe z zaprzeczeniem. – Sprawdzałam jeszcze raz sama, bo nie wiem, czy pamiętasz, że miałam wtedy takie dziwne halucynacje.

– Wiem. Właśnie dlatego pytam. Podobne zresztą halucynacje przeżyłem przed 133 laty jeszcze w Układzie Słonecznym.

– Czytałam-twoje wspomnienia z tego okresu. Czy przypuszczasz, że może być jakiś związek?… To chyba niemożliwe.

– Raczej: mało prawdopodobne.

– Chyba że chodzi tu o podobne zaburzenia postrzegania wywołane odmiennymi przyczynami – wtrąciła Zoe.

– Bywa i tak, że ten sam czynnik wywołuje bezpośrednio lub poprzez reakcje wtórne cały wachlarz bardzo różnych zjawisk. Burze magnetyczne; zakłócenia w łączności radiowej, wzrost napięcia nerwowego u ludzi i podatności na infekcje, jako następstwa wzrostu aktywności słonecznej, a zwłaszcza większych rozbłysków, były od dawna obserwowane na Ziemi. Nie zdziwi mnie, jeśli stwierdzicie pełna korelację między okresowym pogarszaniem się łączności i jakimiś wahaniami parametrów fizjologicznych, wzrostem nerwowości czy nawet zaburzeniami w postrzeganiu. Zastanawia mnie jednak, dlaczego zjawiska te powtarzają się w cyklu 27-dniowym. Gdyby to było na Ziemi, można by to powiązać z okresem obiegu Księżyca czy okresem syno– dycznym obrotu Słońca wokół osi. Ale czas obiegu Sel jest krótszy, zaś obrotu Proximy dłuższy od nich, i to znacznie. Jeśli zresztą uda się wykryć jakąś cy-kliczność aktywności tego czerwonego słońca, w co nie wątpię, nie będzie ona wynosiła 27 dni. Myślę zresztą, że wasze obserwacje w połączeniu z poszukiwaniami Deana i Włada powinny dostarczyć materiałów dostatecznie bogatych, aby wątpliwości dotyczące korelacji zostały ostatecznie rozstrzygnięte. Dziś rano przekazałem Deanowi zalecenie, aby nie ograniczał się do fal krótkich, ale przebadał całe widmo elektromagnetyczne, a także korpuls-kularne promieniowanie kosmiczne aż do neutrino. Was proszę o natychmiastową wiadomość, jeśli choć w przybliżeniu uda się zlokalizować źródło. Będę w obserwatorium przy pantoskopie.

– To znaczy, że włączasz się w naszą robotę! Jesteś wspaniały! – radośnie klasnęła w dłonie Zoe. – Czyżbyś coś podejrzewał? Nym nie podjął tematu.

– Wczoraj rozmawiałem z Allanem – powiedział jak gdyby mimochodem. – Jego hipoteza nie jest wcale tak niedorzeczna, jak by to wynikało z tego, co usłyszałem od Ziny.

– Ciągle się jeszcze z Ziną kłócicie? – wtrąciła Daisy kpiącym tonem.

– Tylko w tak zwanych pryncypialnych kwestiach – uśmiechnął się niepewnie. – Wiecie zresztą dobrze, jak to jest z tą wariatką…

– Wiemy i liczymy, że wkrótce zaprosicie nas na wesele. No, ale niepotrzebnie ci przerwałam. Co sądzisz o hipotezie Ala?

– Sam nie wiem… Nie bardzo trafia mi do przekonania. Hipoteza dziwna, chyba w twoim, Zoe, stylu…

– Nie w moim. Tu się mylisz. Różnimy się tu poglądami.

– Czyżby rozłam w waszych szeregach?

– Tylko zwykła różnica zdań.

– Z tego, co mi mówiła Zina, nie wszystko dla mnie jest jasne. Ale odniosłem wrażenie, że owe różnice zdań są poważne, a może wręcz zasadnicze. Czyżbym się mylił?

Oko mikrokamery wpatrywało się nieruchomo w twarz Nyma, lecz palce Zoe nerwowo gładziły plastyczny ekran.

– Nie wiem, co ci powiedziała Zina – podjęła po chwili, niezbyt pewnie. – Nie wiem zresztą, czy dobrze ją zrozumiałeś. Nie różnimy się poglądami w kwestii zasadniczej: że w Układzie Proximy nie tylko działała, ale i obecnie działa wyżej od nas rozwinięta cywilizacja, chociaż jej aktywność, w panujących tu trudnych warunkach, wydaje się ograniczona. To znaczy, że obowiązuje instrukcja czwarta.

– Z tym poglądem godzi się już dziś większość kolegów, w tym i ja również. Oczywiście traktując to jako wielce prawdopodobne wyjaśnienie stwierdzonych faktów – zastrzegł się Nym.

– Bardzo nam miło… Pytałeś jednak o różnice zdań. Nie mam zamiaru ich bagatelizować. Dotyczą one właśnie hipotezy Allana, że Temianie próbują dać nam do zrozumienia, że nie życzą sobie penetrowania przez ludzi ich dawnych siedzib i cmentarzysk. Rzecz jasna, różnice poglądów dotyczą również intencji Temian i naszego postępowania w tej sytuacji.

– Zina w ogóle odrzuca hipotezę Allana. Tak przynajmniej zrozumiałem jej wywody.

– Chyba niezupełnie prawidłowo. Zina zgadza się z Alem, że Temianom może nie podobać się to, że grzebiemy się w ich przeszłości. Odrzuca jednak jego tezę, że próbują nam to zasygnalizować, a zwłaszcza wpływać na nasze uczucia i myśli.

– A jednak… Jeśli rzeczywiście nie dyskutowaliście szerzej na ten temat przed wrześniową naradą, ta niechęć do odkryć Szu całej waszej szóstki jest zastanawiająca. Co prawda u każdego z was to wygląda trochę inaczej: Allan choruje i stał się podejrzliwy, Zina obraża się na Szu o jakieś głupie jedno słowo, ty, Zoe, niby chcesz zobaczyć te miasta, ale ciągle odkładasz to z błahych powodów, ty, Daisy, i Dean jesteście stale bardzo zajęci, co zresztą zgodne jest z prawdą, ale nie przeszkodziło wam w odwiedzeniu wszystkich oaz ciepła, Mary – już sam nie wiem, co ją wstrzymuje… Przyczyny różne, a efekt podobny.

– Gotów jesteś powołać się na opinię Zoi, że zostaliśmy „naznaczeni” – Daisy spojrzała z gniewem na Nyma.

– Zoja wcale tego nie twierdzi. Próbuje tylko wyjaśnić zwiększoną wrażliwość wzmożonym oddziaływaniem promieniowania kosmicznego w chwili waszego poczęcia.

– Sens jest ten sam!

– Nawet jeśli tak jest rzeczywiście – powiedziała pojednawczo Zoe – to nie znaczy, że jesteśmy psychopatami lub działamy w hipnozie.

– Allan ujął to w ten sposób, że tworzycie grupę nie dlatego, że tak sobie życzą Temianie, lecz dlatego, że jesteście ludźmi wyczuwającymi lepiej od innych istnienie obcego Rozumu w tym świecie i potrzebę szanowania jego środowiska. Temianie w ogóle mogą nie zdawać sobie sprawy z istnienia waszej grupy i oddziaływać na wszystkich przybyszów z kosmosu.

– Nie wiem, czy Al ma rację i Temianie naprawdę manifestują swe niezadowolenie, lecz ja myślę, że nie wolno ich podejrzewać o złe intencje. Dlaczego obce istoty, stojące od nas wyżej technicznie i intelektualnie, miałyby ukrywać prawdę o sobie i traktować nas jak wrogów?

– Ty, Zoe, zawsze skłonna jesteś idealizować – Daisy objęła niewidomą ramieniem i serdecznie uścisnęła. – Mnie życie nauczyło ostrożności. Dlatego nie byłabym tak pewna, że intencje Temian są czyste, że nie mają nic do ukrycia przed nami i nie chcą nam niczego sugerować. Nie znaczy to, że posądzam ich od razu o złe zamiary. Jeśli ktoś jest ode mnie silniejszy, a nie czyni mi krzywdy, to znaczy, że nie mam powodu traktować go jak wroga. Być może nie interesuje się mną, ale nie jest też wykluczone, że okaże się przyjacielem. Jeśli Te-mianie są rzeczywiście w stanie wpływać na nasze uczucia i myśli, jak podejrzewa Al, nie sądzę, aby ich zdolności były skuteczne tylko wobec naszej szóstki. Gdyby zresztą naprawdę chcieli nam uniemożliwić badania, mogliby również zastosować środki fizyczne. A tego nie czynią. Znaczy to,'że nie mają wobec nas złych intencji.

– Właśnie tak! – podchwyciła Zoe.

– Inna sprawa… – Daisy spojrzała na Nyma i zawahała się. – Inna sprawa – powtórzyła – jak pomyślę, że mogliby kierować moimi uczuciami i myślami, robi mi się zimno. Z drugiej jednak strony już sam fakt, że sobie to uświadamiam, trochę mnie pociesza. Chyba można to traktować jako dowód, że nie jest ze mną tak źle. Myślę, że… – rozpoczęła i urwała.

– Co chciałaś powiedzieć? – zapytała po dłuższej chwili oczekiwania Zoe.

– Już nic. Niech teraz Nym powie, co o tym naprawdę sądzi. Mówiłeś o jakiejś hipotezie.

– Mam wątpliwości, czy wam się spodoba – zastrzegł astrofizyk. – Ale po kolei: przede wszystkim powiem wam, co mi się nie podoba w hipotezie Allana i w ogóle w waszych tezach. Zbyt antropomorfizujecie ten obcy rozum.

– Pałace temiańskie świadczą… – wtrąciła Daisy, lecz Nym nie dał jej dokończyć.

– Nie chodzi mi o Temidów i Temian. Być może w jakimś stopniu przypominają ludzi wyglądem i trybem życia, chociaż to jeszcze chyba nie jest dowodem podobieństwa psychicznego, mentalności, zasad rozumowania, etyki, kultury w pełnym tego słowa znaczeniu, a nie tylko twórczości wynalazczej, naukowej czy artystycznej. Z historii wiemy, że ludzie, istoty tego samego gatunku, tworzyli bardzo odmienne struktury społeczno-kulturowe. Jeśli mówiłem o obcym rozumie, to nie miałem na myśli ani Temidów, którym chyba daleko jeszcze do poziomu umysłowego neandertalczyka, ani też Temian, o których nie wiemy ani skąd przybyli, ani co się z nimi stało. Moim zdaniem, jedyne konkretne, rzeczywiste przejawy aktualnej działalności wyższej inteligencji w Układzie Proximy to Torus Karlsone, beznapędowy manewr Robota I i „cud temiański”. Tego nie da się wytłumaczyć ani wadliwymi wskazaniami przyrządów, ani sugestią czy halucynacją, ani też działaniem nieznanych sił natury. To mnie przekonało, że macie rację twierdząc, że w Układzie Proximy działają istoty rozumne na wyższym od nas poziomie rozwoju technicznego. Ale wcale to nie oznacza, że istotami tymi są budowniczowie miast temiańskich. Równie, a może bardziej prawdopodobna wydaje się hipoteza, że są to istoty przybyłe do Układu Proximy z zewnątrz, z innych rejonów kosmosu, a ich pojawienie się ma jakiś związek z zagładą cywilizacji Temian.

– Myślisz, że te torusy mogły wymordować Temian? – zapytała Daisy i spojrzała niepewnie na Zoe, która ze skamieniałą twarzą słuchała wywodów astrofizyka.

– Nie wiem. Ale i tę możliwość trzeba brać pod uwagę. Jeśli ten Rozum potrafi czynić genetyczne cuda…

– Dlaczego jednak nie zniszczył Temidów? Dlaczego nie atakuje nas?

– Nie wiem. Może Temidzi są im do czegoś potrzebni, a my nie stanowimy niebezpieczeństwa? Czy zresztą tego rodzaju pytania mają jakiś sens? Byłby to przecież rozum całkowicie różny od naszego, o sposobie myślenia i motywacjach całkowicie nam obcych i niezrozumiałych. Nie wolno nam antropo-morfizować… – spojrzał na Zoe. – To są, rzecz jasna, tylko hipotezy, w które nie bardzo sam wierzę – począł się zastrzegać, widząc jak silne wrażenie wywierają jego słowa na dziewczynie. – Nie można też wykluczyć, że te pierścienie i wirujące pyły to tylko zwiadowcy i obserwatorzy, działający nie tylko tu, ale także w innych układach planetarnych zgodnie z programem opracowanym w jakichś odległych obszarach Galaktyki. Wszystko to brzmi jak fantastyczno-naukowa bajka, ale cóż my właściwie wiemy o wszechświecie?

– Czy myślisz, że to, co widziałeś w Układzie Słonecznym przed 133 laty…

– To tylko hipoteza – powtórzył astrofizyk. – Próbuję powiązać w niej różne zdarzenia, ale nie wiem, czy to ma sens. Wasz eksperyment być może zresztą rozstrzygnie od razu niektóre kwestie. Jeśli się na przykład okaże, że źródło zakłóceń zlokalizowane zostało na Primie, w okolicach którejś z gwiazd Tolimana, na jakichś podczerwonych karłach, czy może w jądrze Galaktyki…

Zoe podniosła się z fotela i podeszła dość pewnym krokiem do dużej świetlnej mapy nieba.

– Prima i Toliman są tu – wskazała prawidłowo położenie obiektów. – A tu chyba jądro Galaktyki. Pokaż mi, gdzie są te podczerwone karły! Nym stanął obok mapy.

– O, tu. W konstelacji Panny – powiedział wskazując palcem jakiś niewidoczny punkt między dwiema jaśniejszymi gwiazdami. – Drugi obiekt znajduje się w okolicach Krzyża Południa – przesunął rękę w dół. – Trzeci w Feniksie, między gwiazdami Achernar i Fomalhaut. W końcu na północnej półkuli…

Dźwięk^dzwonka nie pozwolił mu dokończyć.

– Zaczyna się! – ucieszyła się Zoe.

Wróciła szybko do ustawionych w podkowę tablic kontrolnych i usiadła w fotelu. Prawą rękę oparła o klawiaturę, lewą błądziła po czworokątnej płycie plastycznego ekranu.

– Idę do obserwatorium. Nie zapomnijcie dać mi znać – powiedział Nym kierując się ku drzwiom.

Zoe zdawała się nie słyszeć słów astrofizyka. Twarz jej wyrażała skupienie i napięcie.

Daisy zajęła miejsce obok mapy nieba, przy niedużym pulpicie. Jej zadaniem było utrzymywanie łączności ze stanowiskami na Sel i Temie. W tej chwili nie miała jeszcze nic do roboty. Niewielkie ekrany sygnalizowały tylko pogotowie obserwacyjne.

W okienku chronometru cyfry zmieniały się szybko. Od stołu kierowniczego dobiegały urywane, krótkie piski i dzwonki o różnych tonach i sile. Chwilami przypominało to bezmyślne bębnienie – po klawiszach fortepianu. Czasami wśród tych dźwięków nagle wyrywał się i gasł jakiś rytmiczny stukot.

Prawa ręka Zoe biegała po tablicy rozdzielczej, naciskając coraz to inne guziki.

Daisy znów spojrzała na chronometr: minęło już osiem minut od schwytania pierwszych zakłóceń.

– Uwaga, Daisy! – odezwała się Zoe. – Trzecie stanowisko. Sprawdź, jaki obszar nieba ono obejmuje w tej chwili, i podaj dane Nymowi. Niestety… Nie jestem pewna, czy to naprawdę okolice plus 30° i 161'. Jednak… nie daję sobie rady…

Opanowała się zaciskając wargi.

– Trzecie stanowisko? – Daisy spojrzała na mapę nieba. – Jesteś przewrażliwiona. Określiłaś dobrze. To są okolice Korony Północnej i Herkulesa.

Połączyła się z obserwatorium, polecając Nymowi szukać w promieniu 45° od Korony Północnej.

– Jeszcze nie było meldunku od Kory – wtrąciła Zoe. W tej samej chwili rozległ się sygnał i na ekranie wideofonu pojawiła się twarz Renego.

– Zoe! Wstępny meldunek. Na stanowiskach VIII i X widać wyraźne zmiany w zachowaniu się zwierząt. Szczególnie silne podniecenie u psów. Odchylenie parametrów fizjologicznych nieznaczne, głównie pH. Gwałtowny wzrost jonizacji powietrza, zwłaszcza na stanowisku VIII. Zakłócenia radiowe najsilniej zaznaczają się w pasmach 18 i 38 metrów. Namiar źródła zakłóceń nie dał jednoznacznego wyniku. Stanowisko VIII – plus 10° i 271', a więc niemal dokładnie w zenicie nad stacją. Stanowisko X – minus 64° i 41’ w początkach pomiaru, potem powolny ruch w kierunku północnym. To na razie wszystko. Jakie meldunki ze stanowiska na Sel?

– Zakłócenia radiowe bardzo słabe. Jedynie w pobliżu bazy silniejsze. Charakterystyczna rytmiczność trzasków. Położenie źródła – plus 32° i 161', a więc jeszcze inne niż wasze. Na stanowiskach II i V jeszcze inne wyniki, a na III, IV i VI – niemal zupełna cisza. Danych biologicznych jeszcze nie otrzymałam, ale na I, II i V coś tam mają.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю