355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Michał Gołkowski » SybirPunk Vol.1 » Текст книги (страница 28)
SybirPunk Vol.1
  • Текст добавлен: 6 августа 2020, 16:00

Текст книги "SybirPunk Vol.1"


Автор книги: Michał Gołkowski



сообщить о нарушении

Текущая страница: 28 (всего у книги 28 страниц)

I patrzący na mnie ze ściany goryl.

Wiedziałem, że to goryl, bo widziałem takiego kiedyś w zoo. Normalni, ohydnie bogaci, pozbawieni gustu i wyczucia estetyki ludzie mają na ścianie, nie wiem, obrazek z końmi biegnącymi przez wodę? Jelenia na rykowisku? Zrywającego się do lotu orła na tle zaśnieżonych gór? A ten miał wielki, taki półtora na półtora metra, portret goryla.

Małpa była w dodatku wypukła, więc wystawała z ramek, patrząc na mnie z obrotu trzy czwarte. Miała takie absurdalnie wielkie, jarzące się błękitem oczy... Ki czort? Co trzeba mieć w głowie, żeby powiesić coś takiego w biurze?

– Podoba się wam? – odezwał się Daniłow, stojący w drzwiach.

Zerwałem się od razu, wyciągnąłem do niego rękę, bo już szedł, żeby się przywitać.

– Jest bardzo... ciekawa – wyraziłem swoje uczucia w sposób bezpieczny.

– To nie wszystko, bo jeszcze kolory się zmieniają. O, patrzcie! – Przesunął suwak na blacie biurka, kolor oczu małpy powoli przeszedł w odcień czerwieni, potem w pomarańcz i żółć. – To w zależności od nastroju się reguluje. Tak mi terapeuta mówił, że koloroterapia to bardzo dobra rzecz. A wy, towarzyszu kapitanie, coś zdenerwowani jesteście.

– Zmęczony nieco, towarzyszu dowódco. Nie zdążyłem odpocząć.

– Odpoczynek to podstawa dobrego dnia. Przyjedźcie do mnie na daczę, tam mam basen, jest nawet kawałek lasu posadzony. A na co dzień radzę wam: oddychajcie niebieskim. Niebieski uspokaja.

Pokiwałem głową. Daniłow był ubrany, oczywiście, na niebiesko. W zielonym gabinecie wyglądał jak krzaczek obsypany jagodami pośrodku pierwotnej dżungli.

– Przyjechałem do was... – zacząłem.

– Po zaproszenie pewnie? Nie ma jeszcze, nie wydrukowali. Chyba zmienię firmę organizującą, bo ci są beznadziejni. Rozmawiam z kobietą, a ona w trakcie inny telefon odbiera!

– To faktycznie nie do przyjęcia. Jednak ja przyjechałem w innej sprawie.

Daniłow przekręcił głowę z zaciekawieniem.

– Słucham was, Aleksandrze Wasiliczu.

– Chciałbym... – zaczerpnąłem głęboko tchu – przyjąć waszą propozycję pracy. Na etacie. Ze skutkiem natychmiastowym.

Wyrzuciłem komunikator i ruszyłem korytarzem ku wyjściu.

Wiedziałem, że Zarnicki to niebezpieczny drań. Wiedziałem, że nie puści mi czegoś takiego płazem. Co mogłem więc zrobić? Ano nic. Nic poza schowaniem się za plecami kogoś wielekroć potężniejszego od siebie.

Nie odważą się ruszyć człowieka faktycznie należącego do oligarchy z K-Merowa. Zastanowią się dwa albo i trzy razy. Sam bym się zastanowił.

Lampy zapalały się, kiedy szedłem ciemnym, pachnącym pieniędzmi i wysoką technologią wnętrzem. Drzwi otwarły się bezszelestnie, wypuszczając mnie na dwór.

– Do widzenia, prezesie Khudovec – odezwał się komputerowo wygenerowany głos.

Stanąłem na schodach, patrząc na rozgrywające się przed zakładem pandemonium. Syreny wyły wniebogłosy, światła migały jak dzikie. Milicjanci wołali do wciąż chowających się za samochodami ludzi Zarnickiego, żeby złożyli broń; ci wychodzili pojedynczo, po dwóch, rzucając karabiny na ziemię.

Oj, Kojot i jego ludzie będą mieli roboty papierkowej co niemiara, żeby to wszystko ogarnąć i spisać.

Przez powybijane okna widziałem twarze: Wania, Pasza, Jegor i Anton, wciąż trzymający wyznaczone im pozycje na piętrze zakładu.

Mój nowy zarząd mojego nowego zakładu.

To wszystko było teraz moje. I sztuczne drzewa przy wejściu, i schody, i wywalona brama, i potłuczone okna.

Mój plan.

Moi ludzie.

I teraz to był mój zakład.

Mój zakład, który niedługo będzie produkował najlepszą, najczystszą syntadrenalinę, o jakiej słyszała cała Federacja.

– Tato... – Zadarłem głowę ku niebu, po którym przewalała się błękitna zorza. – Jeśli tam jesteś i to widzisz, to mam nadzieję, że jesteś dumny.

Nie byłby dumny, bo ojciec był człowiekiem na wskroś porządnym. No cóż, czasami jabłko pada nieco dalej od jabłoni.

Odetchnąłem głęboko gorącym, śmierdzącym powietrzem NeoSybirska. Gdzieś tam, daleko, były wszystkie niedokończone sprawy i luźne wątki, których nie dałem rady jeszcze pozbierać.

Szlak trupów, konstelacja powiązanych ze sobą firm. Jakieś dziwne układy i układziki. Idący moimi śladami zabójca i przewalająca się kasa tak ogromna, że aż trudno było ją sobie wyobrazić.

Przyjdzie czas i na to.

Na razie zdołałem wyjść z tego żywy i złapać przyczółek czegoś, co może kiedyś, przy dobrych wiatrach, stanie się zalążkiem dobrobytu. A wtedy na spokojnie pomyślę, o co chodziło w szerszym ujęciu.

Coś mówiło mi, że prawdziwa zabawa dopiero się zacznie.


Koniec tomu 1



    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю