355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Marcin Ciszewski » Mróz » Текст книги (страница 4)
Mróz
  • Текст добавлен: 24 февраля 2018, 08:00

Текст книги "Mróz"


Автор книги: Marcin Ciszewski



сообщить о нарушении

Текущая страница: 4 (всего у книги 27 страниц)

– Albo wszyscy, albo nikt. Jesteśmy zespołem i żaden z nas nie pracuje w policji od wczoraj. Umiemy dochować tajemnicy.

Zanim tamci zdołali cokolwiek powiedzieć, wiceminister skłonił lekko głowę i ponownie się uśmiechnął.

– Ma pan duży dar przekonywania. Proszę posłuchać…

Pięć minut później Tyszkiewicz i Krzeptowski byli już na zewnątrz gabinetu, patrząc na siebie z niedowierzaniem. Wątpliwości. Pytania. Ryzyko. I strach.


5.

Nim pokonali dystans dzielący ich od samochodu i odczekali dobre dwie minuty pod kutą furtką, wiatr wcisnął pod ubrania solidną porcję mrozu. Usłyszeli brzęczyk, ale zamek był zamarznięty, więc furtka ustąpiła dopiero przy trzecim szarpnięciu.

Gdy w końcu znaleźli się na terenie zamienionego w lodową rzeźbę ogrodu, idąc zasypaną ścieżką prowadzącą do domu, marzyli tylko o znalezieniu się w środku, z dala od gwiżdżącego w uszach wichru. Do drzwi wejściowych nie musieli się dobijać. Gospodyni otworzyła je, nim Tolak podniósł rękę do dzwonka. Weszli szybko, formalności zostawiając na później.

– Dzwoniłam do pani. Komisarz Cehak. – Zuzanna zdjęła szal i czapkę i zamrugała zmrożonymi powiekami. Nie przejawiała ochoty do dalszego pozbywania się garderoby, jakby nie dowierzając panującej wewnątrz temperaturze.

Stojąca przed nimi kobieta nie oszałamiała urodą – wśród modelek całkiem częste zjawisko – ale z pewnością była niezwykle fotogeniczna, co w tym zawodzie stanowi cechę kluczową. Zuzanna oceniła jednym spojrzeniem figurę, długie kasztanowe włosy i niepokrytą makijażem twarz. Całość uznała za interesującą, choć pozbawioną wyróżniających cech. Szare, obszerne spodnie od dresu i polarowa bluza świadczyły o tym, że gospodyni, nie przejmując się gośćmi, dba przede wszystkim o komfort i ciepło, uzyskany kosztem elegancji i prestiżu. W domu panowała temperatura daleka od zadowalającej i być może tu tkwiła przyczyna doboru niezbyt reprezentacyjnej garderoby.

Tolak rozejrzał się. Przestronny, urządzony ze smakiem hol – co zaskoczyło komisarza, spodziewał się raczej krzykliwego, nowobogackiego stylu – prowadził prosto do salonu, w którym dominowały stonowane barwy i przyjemny dla oka minimalizm. Na razie gospodyni i jej otoczenie sprawiały pozytywne wrażenie.

Goście usiedli na skórzanej, kremowej kanapie, Patrycja Winiarska zajęła miejsce w fotelu naprzeciwko. Zuzanna prowadziła rozmowę, a Tolak już po pierwszych odpowiedziach eks-żony Wicherka nabrał przekonania, że przesłuchanie jest stratą czasu i nie wniesie do śledztwa niczego nowego. Dziewczyna zachowywała się dokładnie tak, jak powinna zachowywać się osoba, która zdaje sobie sprawę z faktu, że figuruje na czele listy podejrzanych. Była zalękniona – widać było, że miała po raz pierwszy do czynienia z policją we własnym domu – i niepewna swoich racji. W głębi duszy targała nią złość, urażona godność niewinnie podejrzanej. Odpowiadała jednak pewnie, nie starając się kluczyć czy kłamać. Swoje pożycie z Wicherkiem określiła jako pomyłkę, jednak wyrażała się o nim z sympatią, szacunkiem dla osiągnięć naukowych, a nawet niezbyt silnie eksponowaną, ale zauważalną czułością.

Ona nie nadaje się na zleceniodawczynię morderstwa, pomyślał Tolak. Raczej poprosiłaby któregoś ze swoich znajomków-kochanków o przemówienie nieszczęsnemu mężowi do rozumu. Wicherek nie był typem twardziela, parę wyraźnie wyartykułowanych sugestii z pewnością zniechęciłoby go do prób zemsty, komisarz pomyślał z niesmakiem, że tu w ogóle nie ma żadnego motywu. W którąkolwiek stronę.

Jednak Zuzanna nie dawała za wygraną. Dociskała gospodynię do ściany, z satysfakcją odnotowując niejasności w zeznaniach. Skonfrontowana z opiniami znajomych dotyczącymi szczegółów życia intymnego, modelka spojrzała wyzywająco na Zuzannę i bez mrugnięcia okiem potwierdziła to, co już wiedzieli. Dodała jednak, że działo się to za obopólną zgodą, Wicherek wręcz inspirował kolejne przygody.

Mówiła krótkimi, jasnymi zdaniami. Nie sprawiała wrażenia, że kłamie, czy stara się omijać niewygodne fakty. Nie uciekała wzrokiem, nie miała nerwowych tików, nie pstrykała długopisem. Patrzyła Zuzannie prosto w oczy. Tolak pomyślał, że jest w niej jakaś desperacja, jakieś trudno uchwytne szaleństwo, nadal jednak uważał, że nie mają przed sobą typu morderczyni. Nie potrafił sobie wyobrazić, jakim sposobem doszło do tego, że ona i Wicherek zostali małżeństwem – niechby i dwuletnim.

Zuzanna drążyła temat rozwodu, gospodyni odpowiadała bez wahania. Uwagę komisarza zwróciło jednak, że od pewnego czasu przestała bać się Zuzanny – on sam nie odzywał się, więc obie kobiety zgodnie go ignorowały – zaczęła się natomiast z zaciekawieniem jej przyglądać. Coś nie dawało jej spokoju i komisarz był skłonny wiele dać, aby dowiedzieć się co.

W końcu Zuzanna z trzaskiem zamknęła notes, mruknęła: „nie za wiele się od pani dowiedzieliśmy”, i wstała.

– Gdyby przypomniała pani sobie cokolwiek, co uzna za ważne, proszę o telefon – Tolak wręczył gospodyni wyciągniętą zza pazuchy wizytówkę. Chociaż odezwał się po raz pierwszy w tych murach, Winiarska nawet na niego nie spojrzała. Wzięła prostokątny kartonik i niedbałym gestem rzuciła go na szklany blat klubowego stolika.

Zuzanna nie zwróciła uwagi na tę scenę, ruszyła już w stronę holu.

– Dobrze – powiedziała po dłuższej chwili gospodyni i w ułamku sekundy, w niemal niezauważalnym mgnieniu oka, komisarz nabrał pewności, że jego komórka, której numer wyraźnie widoczny był na wizytówce, zadzwoni wkrótce, może nawet dzisiejszego dnia.

Pożegnali się i wyszli.


6.

Podkomisarz Antoni Smotrycz przygryzł wargi. Czuł, że jest bardzo blisko. Nie mógł jednak zdecydować: zwycięstwa czy całkowitej katastrofy. Specjalny program deszyfrujący, od wczorajszego popołudnia próbujący uporać się z otwarciem folderu z prywatnego komputera Bartosza Wicherka, sygnalizował dziewięćdziesiąt pięć procent wykonania zadania. Po konsultacjach, na których podkomisarz spędził część nocy i cały dzisiejszy poranek – udzielone mu na zebraniu pozwolenie było tylko zasłoną dymną, ponieważ o pozwolenie nigdy nie pytał, tylko starał się osiągnąć cel, z czego zresztą Jakub doskonale sobie zdawał sprawę – zastosował parę zabezpieczeń utrudniających wirusowi sformatowanie dysku, w razie gdyby ów wirus uznał, że do folderu stara się dostać ktoś obcy.

Gdy program przeliczał terabajty danych, próbując dojść właściwego hasła (właściwie sekwencji haseł), Smotrycz zajął się przeglądaniem korespondencji Wicherka, uprzednio drukując sobie wszystkie e-maile. Jednak od treści wynurzeń meteorologa adresowanych do byłej żony i jej nader lakonicznych odpowiedzi, podkomisarza bardziej zainteresowało to, czego w poczcie nie było. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.

Kolejny program skanujący wykrył bowiem skasowanego e-maila. Data i godzina stworzenia tej wiadomości, wysłania, a następnie skasowania jej spowodowały, że Smotrycz gwizdnął cicho. Wystukał polecenie, ściągnął e-mail na twardy dysk swojego komputera i kolejny program zajął się otwieraniem wiadomości.

Zerknął na drugi ekran, na którym migały liczby. Dziewięćdziesiąt osiem procent.

Zaraz się dowiemy, co są warci moi przyjaciele hakerzy, pomyślał.

Choć pracował ciężko, postronny obserwator mógłby odnieść wrażenie, jakby Smotrycz po prostu siedział i gapił się w ekran.

Poczuł napięcie, ale wiedział, że to normalny stan. Nie umiał – i chyba nie chciał – traktować pracy z czysto profesjonalnego punktu widzenia. Był myśliwym, który przede wszystkim kochał tropienie i dopadanie ofiary. Żywej. Nienawidził, całym swoim jestestwem nie znosił, nader zresztą rzadkich wypadków, kiedy ofiara, tuż przed złapaniem, popełniała samobójstwo.

Dziewięćdziesiąt dziewięć procent. Meta blisko, ostatnia prosta.

Pisnął komputer zajmujący się e-mailem. Smotrycz spojrzał na ekran.

– Mam cię, robaczku – uśmiechnął się, ale po przeczytaniu informacji wygenerowanej przez program spochmurniał. Nabrał niemal stuprocentowej pewności, że otwieranie służbowego komputera Wicherka okaże się wpuszczeniem pary w gwizdek.

Zadzwoniła komórka. Porzucił próby stworzenia sobie jakiegoś spójnego obrazu tego, czego się przed chwilą dowiedział, i wcisnął zielony guzik.

– Cześć. Mówi Jadwiga – przez telefon miała jeszcze przyjemniejszy głos niż w realu, choć jakość przekazu telefonii komórkowej jest przecież daleka od jakości muzycznego studia nagraniowego.

– Czołem. Umawiamy się na wieczór? – zapytał. Żadnych szans na sukces, ale całodobowa gotowość do prób. Jadwiga powodowała u niego stan wzmożonej mobilizacji.

– Staszek by cię zabił – odparła pogodnie, dając do zrozumienia, że orientuje się w namiętnościach, z którymi borykają się członkowie zespołu.

– Chyba, że ja go zabiję pierwszy. Wiesz, uderzenie uprzedzające.

– No dobrze, zabij go i nie zawracajcie mi obaj głowy. Mam coś dla ciebie.

– O! Już drżę.

– Słusznie. Znalazłam pendrive’a – dopiero teraz Smotrycz oprzytomniał i uświadomił sobie, że Jadwiga prosto z zebrania pojechała do mieszkania Wicherka. – Bardzo głęboko schowanego. Użyłabym nawet określenia „sprytnie”.

– Niech zgadnę. W koszu na brudną bieliznę?

– Czy wy wszyscy musicie być tacy dowcipni? Nie, nie w koszu na brudną bieliznę.

– Nie?

– A ponieważ był tak dobrze schowany, można się domyślać, że zabójca go przeoczył – Jadwiga zignorowała pytanie. – Interesuje cię to?

Spojrzał na ekran komputera deszyfrującego plik. Aplikacja wesołymi, kolorowymi literami informowała go, że rozpoczął się proces formatowania twardego dysku. Smotrycz spoważniał.

– Bardzo. Nawet nie wiesz jak bardzo – powiedział przez zaciśnięte zęby.

– Chyba wiem. Posyłam go radiowozem. Może znajdziesz coś ciekawego.

– Dzięki. Jesteś kochana.

– Wiem. Powodzenia.

Rozłączył się. Nie udało się otworzyć zaszyfrowanego folderu – to, że stracił resztę danych z dysku, nie miało znaczenia, ponieważ wcześniej je skopiował – nie uda się również otworzyć jego ewentualnej kopii na komputerze służbowym, ponieważ sprawę tę załatwił wysłany w e-mailu wirus.

I tak dowiedział się sporo. Wychodził z założenia, że w pewnych okolicznościach interesujące są również informacje, których nie udało się zdobyć. Mogą pomóc w ustaleniu kierunku poszukiwań. A Smotrycz nabierał pewności, że kierunek ten powinien być zupełnie inny od założonego dotychczas.

Dla formalności otworzył komputer służbowy. Proste hasło złamał w pięć minut. Na dysku było wszystko – wykresy, mapy satelitarne, kolumny liczb, wyniki badań. Treść była niemal bliźniaczo podobna do zawartości komputera domowego. Wicherek miał zwyczaj – błogosławiony dla śledczych – robienia kopii wszystkich plików, nad którymi pracował. Ale, choć podkomisarz szukał bardzo dokładnie, nie udało mu się natrafić na ślad tajemniczego folderu. Wirus był sprytny. Nie zniszczył całej zawartości dysku, a tylko jedną wybraną aplikację. Na pierwszy rzut oka wszystko było w porządku – ciężko jest dojść, czego na dysku nie ma, jeśli nie posiada się wiedzy, co powinno się na nim znajdować. Smotrycz tę wiedzę miał. Pozostaje zatem pytanie, dlaczego zabójca pozwolił tę wiedzę posiąść i po prostu nie wyczyścił dysku prywatnego komputera, zacierając wszystkie ślady? Nieuwaga? Czy działanie celowe?

Smotrycz zamyślił się głęboko. Tak głęboko, że nie usłyszał pukania do drzwi.


7.

– Spójrz za okno.

– Nie muszę.

– Zimno.

– Odkrywcze. Trzeba paru lat praktyki w policji, żeby do tego dojść.

– Mówię serio. Zimno. I coraz zimniej – Jakub dawno nie widział Krzeptowskiego tak poważnego. – Ja jestem góral. Przepowiadanie pogody mam we krwi. I wiesz, co mi moja krew podpowiada?

– Że będzie zimno?

– Gówno. Że będzie ciepło. Że jest ciepło, a ma być cieplej. Cała zima ma być łagodna.

Jakub zachichotał.

– Brawo. Zawsze mówiłem, że nadmiar marketingu pomieszał wam w głowach.

– Głupiś. Rozejrzyj się. Ja mówię, że ma być ciepło, a jest zimno, jak dawno nie było. Chyba przed wojną były takie zawieje.

– I zamiecie. No, więc pomyliłeś się.

– Ja się nigdy nie mylę. Coś jest nie tak.

Tyszkiewicz spojrzał na niego uważnie.

– A Wicherek był…

– …meteorologiem. Panem od pogody. Rzeczywiście.

– To tylko zbitka skojarzeniowa – zastrzegł się Krzeptowski. – Ale tak się zastanawiam…

– Karkołomne. Bo co by to mogło oznaczać?

Krzeptowski chciał coś odpowiedzieć, ale w kieszeni Jakuba rozległ się riff „Smoke on the Water”. Tyszkiewicz westchnął, przewrócił oczami, wyraźnie sugerując, co myśli o natrętach przerywających poważne, służbowe rozważania, po czym odebrał połączenie. Przez chwilę słuchał, poważniejąc.

– Wracamy do firmy – powiedział po zakończeniu rozmowy.

– Coś się stało?

– Owszem. Śledztwo nabrało pierwszej prędkości kosmicznej.

Wysiedli ze służbowej octavii, skuleni przebiegli przez dziedziniec komendy i z ulgą wpadli do jasno oświetlonego holu. Panował zwykły ruch, ani trochę niekojarzący się ze świąteczną atmosferą. Kręcący się po korytarzach policjanci swetrami, polarowymi bluzami i dodatkowymi marynarkami narzucanymi na mundur dawali wyraźnie do zrozumienia, że nad służbową elegancję przedkładają komfort termiczny i utrzymanie ciepłoty ciała. Ta garderobiana pstrokacizna sprawiała nieco niepoważne wrażenie, przez głowę Jakuba przemknęło nawet podejrzenie, że znalazł się w holu górnej stacji kolejki linowej na Kasprowym Wierchu.

Kasprowy… Wspomnienia sprzed roku przemknęły przez głowę Jakuba niczym wicher. Odgonił je, nie miał czasu o tym myśleć.

Wdrapali się na drugie piętro, Krzeptowski wstukał kod dostępu i znaleźli się w biurze zespołu. Smotrycz siedział samotnie przy największym biurku, zawłaszczając dla swoich potrzeb dwie trzecie przydzielonych zasobów komputerowych.

– Co jest? – Jakub powiesił kurtkę na wieszaku, ale szybko się zorientował, że poniosła go brawura. W pokoju było nie więcej niż dwanaście stopni. Smotrycz zdawał się w ogóle nie zwracać na to uwagi.

– Mam sporo różnych niusów. Same złe. Które chcecie najpierw?

– Te złe. Mów, jesteśmy uodpornieni.

– Wątpię.

Krzeptowski zaczął trzaskać czajnikiem i kubkami. Tak czy siak gorąca kawa, czy raczej to, co ją udawało, nie mogła zaszkodzić.

– Zacznę od początku, chociaż najfajniejsze jest na końcu i w zasadzie to, co jest na początku, jest w świetle tego, co na końcu, zupełnie nieistotne.

– Logiczne. Acz nieco niejasne – zauważył pogodnie Tyszkiewicz. Pomimo braku postępów śledztwa i wieści przekazanych mu podczas spotkania z szefami był w świetnym humorze. Jeszcze przez minutę.

– Twardy dysk prywatnego komputera Wicherka został sformatowany.

– Nie dało się…?

– Nie dało się. Miałem najlepszy program do odczytu danych i do otwierania zaszyfrowanych i zamkniętych hasłami plików. Delikatny jak muśnięcie motyla. Nie poradził sobie. Najpierw całą treść dysku skopiowałem, oprócz najważniejszego folderu, bo ten się nie dawał skopiować. Potem zacząłem otwierać ten folder. Dysk się sformatował, więc folder straciłem. Po drugie, ze skrzynki e-mailowej Wicherka, o dwudziestej trzeciej zero sześć dwudziestego pierwszego grudnia, ktoś wysłał e-maila. Z kolejnym wirusem, profilowanym. Wirus ten zniszczył bliźniaczy folder, tak samo zresztą oznaczony, na komputerze służbowym Wicherka. Potem tego e-maila skasował. Służbowy komputer nam także nic nie powie, bo nie ma na nim niczego ciekawego, z wyjątkiem może paru pikantnych wiadomości do byłej żony. Mogę wam pokazać wydruki, jeśli jesteście ciekawi.

– Jak cholera. Mów dalej – warknął Tyszkiewicz. Już się nie uśmiechał. Był pełen złych przeczuć.

– Na szczęście, albo nieszczęście, Wicherek był zapobiegliwy i zrobił kopię na pendrive’ie, który ukrył w mieszkaniu. I tego pendrive’a znalazła Jadwiga.

– Super.

– Nie sądzę. Odczytałem treść folderu. Był zamknięty hasłem, ale dość prostym – zamilkł, jakby zastanawiając się, jak im przekazać najnowsze wieści.

– No dajze spokój, mów chopie, bo na serce umzemy – zawołał Krzeptowski, aż echo poszło po turniach.

– W zasadzie powinniście sami przeczytać. Ale to jest dość długie.

– No mówże, do cholery. Bo ci przykopie.

– Służę waszmości. Tylko żeby potem nie było na mnie – zaczerpnął tchu, po czym machnął ręką w kierunku okna. – Widzicie to tam? Zimno, nie? Wiatr i mróz, i w ogóle. Zima. No więc, chłopaki, to jest dopiero maleńka przygrywka, preludium zaledwie. Jesteśmy na plaży Copacabana. Według pana Wicherka jutro, najpóźniej pojutrze weźmiemy udział w pasjonującym widowisku typu światło i dźwięk, polegającym na tym, że syberyjskie mrozy przyjdą do nas z wizytą, po czym pomnożą się przez dwa. Jeszcze mocniej sypnie śniegiem – to jest między innymi ta anomalia, bo jak jest zimno, najczęściej nie pada – ciśnienie spadnie, że uśniemy na stojąco, a wiatr z rzadka osiągnie sto kilometrów na godzinę, bo na ogół będzie większy.

Zamilkł. Choć pomieszczenie było małe, Jakubowi wydawało się, że jakieś echo powtarza ostatnią frazę wypowiedzianą przez Smotrycza. Informacja była na razie zbyt przytłaczająca, aby ogarnąć konsekwencje.

– Prognoza pogody? – w końcu udało mu się sformułować pytanie. Spojrzał bezradnie na Krzeptowskiego, jakby łudząc się, że się przesłyszał i komisarz wyprowadzi go z błędu. – Mówimy o prognozie pogody?

– Raczej przepowiedni apokalipsy – rzeczowym tonem odparł Smotrycz.

Milczenie. Zimno. Bulgot elektrycznego czajnika.

– Jaki zasięg ma mieć ta zima? – Krzeptowski przejął pałeczkę. Zawsze miał większą od Jakuba zdolność racjonalizowania faktów.

– Diabli wiedzą. Połowę Europy obejmie na pewno. On nazywa to nowym zlodowaceniem.

– Ciekawe. Podał przyczyny?

– Podał. Wskutek ocieplenia…

– Oszalałeś?

– Nie ja. To świat oszalał. Wskutek ocieplenia zwaliło się do morza trochę lodu na Antarktydzie. Od tego lodu oziębi się – czy raczej już się oziębił – ciepły prąd Golfstrom, coś jakby kaloryfer Europy. Jak wyłączy się kaloryfer, nastąpią mrozy. Tyle zrozumiałem. W tym raporcie jest sporo liczb i wykresów, jak dla mnie mogłyby być pisane po chińsku. Ale sens chyba złapałem prawidłowo.

– Słyszałem o tej teorii. Jakiś Angol kiedyś na to wpadł – mruknął Krzeptowski.

– No więc to nie są nieznane sprawy. Nie wyskoczyły nagle. Ja też słyszałem o jakimś raporcie przygotowanym dla Pentagonu, gdzie jeden ze scenariuszy przewidywał taką możliwość. Dlaczego nikt o tym nie mówi? Dlaczego nie trąbią o tym media? Wszystkie instytuty meteo są głuche i ślepe? – Tyszkiewicz bronił się przed złymi wieściami. Szukał luk i nielogiczności. Świat za oknem podpowiadał, że nadaremnie.

– Polityka – wzruszył ramionami Smotrycz. – Pokaż mi szefa państwa, który wychodzi przed kamery i oznajmia, że od jutra czy pojutrza będzie nocą siedemdziesiąt stopni mrozu, a w dzień, jak się ociepli i słoneczko przyświeci, tylko pięćdziesiąt pięć. Że napada trzy metry śniegu przez pierwszy tydzień. Że będzie wicher, który zniszczy wszystko na swojej drodze. Widzisz takiego? Przecież by się bał, że przegra następne wybory…

– Pieprzenie – Krzeptowski skrzywił się z niesmakiem. – Może i polityków takich nie ma. Ale naukowcy powinni o tym trąbić na lewo i prawo. Czy nikt inny nie wpadł na to? Nikt inny nie przewidział, że nadchodzą wielkie mrozy? Wszyscy oprócz Wicherka byli ślepi? Amerykanie, Ruscy, Europa Zachodnia? CNN, TVN i kto tam jeszcze?

– Nikt nie miał na tyle odwagi, aby stawiać sprawy kategorycznie – powiedział Smotrycz. Na razie jeszcze analizował wszystko na, nomen omen, zimno, jak naukowiec ustosunkowujący się do odkrycia innego naukowca. – Rewolucyjność raportu Wicherka polega na tym, że najpierw przeprowadził rzeczową analizę zjawisk, a potem postawił jednoznaczne wnioski: tego i tego dnia, na tym i na tym obszarze nastąpią takie to a takie warunki pogodowe, temperatura spadnie do takich to a takich wartości, a wiatr będzie zapierdalał jak pershing na wysokości lamperii – Krzeptowski i Tyszkiewicz nawet się nie uśmiechnęli, choć w normalnych warunkach filmowe wstawki Smotrycza niezmiennie ich bawiły. – Facet dał gotowy scenariusz zjawisk i opisał szczegółowo konsekwencje, a na koniec pokusił się o przedstawienie wstępnej listy środków zaradczych.

– Może się mylić. Najczęściej prognozy pogody są nic niewarte.

– To nie jest prognoza. To przepowiednia. Na razie sprawdza się co do joty. Do siódmego miejsca po przecinku.

Rozmowa znowu utknęła. Tyszkiewicz poczuł się kompletnie wyczerpany.

– A te konsekwencje? – zapytał po dłuższej chwili Krzeptowski, chociaż przecież nie musiał pytać. Konsekwencje można łatwo przewidzieć.

– Kilka metrów zlodowaciałego śniegu spowoduje paraliż komunikacyjny. Stanie lotnictwo – chyba nawet już stoi, słyszałem w radiu komunikat, że loty zawieszono, ze względu na wiatr – kolej, samochody, wszystko, co chcecie. Będą wysiadać elektrociepłownie, elektrownie i gazociągi, co spowoduje brak ciepłej wody. I zimnej zresztą też. I ogrzewania. I światła. Wszystko pozamarza na kamień. Brak wody i ogrzewania spowoduje, że ludzie będą padać jak muchy.

– Kurczę, to jakiś absurd – wybuchnął Tyszkiewicz. – Przecież, jeśli wierzyć raportowi, za tydzień nie będzie tego państwa i połowy obywateli.

– E tam, zaraz połowy – Smotrycz konsekwentnie trwał przy ironicznym spojrzeniu na rzeczywistość. – Może dwudziestu procent. Wicherek pisze o dwudziestu procentach.

– To i tak siedem i pół miliona ludzi.

Zamilkli. Tym razem na dobre trzy minuty. Wiatr walił w szyby i gwizdał ponure kantaty w nieszczelnych framugach. Ktoś dobijał się do drzwi, po czym odszedł, klnąc głośno. Lampa zamrugała parę razy.

Tyszkiewicz podszedł do okna. Chociaż nie minęło południe, na zewnątrz panował półmrok. Widoczność nie przekraczała pięćdziesięciu metrów. Z trudem dostrzegał stojące na parkingu samochody i rozpaczliwe zmagania kilku załóg radiowozów, próbujących uruchomić służbowe pojazdy.

– Nadal nie rozumiem, dlaczego zginął Wicherek – powiedział cicho, nie odwracając się.

Obaj współpracownicy docenili zmianę tematu. Każdemu potrzebna była chwila oddechu.

– Może go jednak zaciukała żona-modelka-nimfomanka – rzucił w przestrzeń Krzeptowski.

– Sam w to nie wierzysz.

– Nie bardzo.

– Dobra, panowie. Koniec improwizacji – rzekł Jakub, odwracając się. Przez te parę minut poszarzał na twarzy. – Musimy ustalić, co wiemy na pewno, co zakładamy z dużą dozą prawdopodobieństwa i co robimy dalej. Okej? Uwagi mile widziane. Jedziemy?

Krzeptowski i Smotrycz zgodnie skinęli głowami.

– Przyjmuję, że raport to prawda. Chętnie bym go uznał za bujdę, ale widoczki za oknem jakoś mi pomagają uwierzyć. No więc dla mnie sprawa wygląda tak: Wicherek odkrył, że jutro nastąpi w naszym pięknym kraju koniec świata. Sporządził raport. Zabezpieczył go hasłami. Ktoś dowiedział się o raporcie. Przyszedł do Wicherka, zaciukał go, wprowadził do komputera wirus formatujący dysk w razie nieautoryzowanego otwarcia, po czym wysłał e-maila z drugim wirusem niszczącym taki sam folder na komputerze służbowym. Zrobił to w taki sposób, że równie dobrze można podejrzewać, że to Wicherek miał hyzia na punkcie bezpieczeństwa i sam pozabezpieczał pliki. Gdyby nie trup, niczego byśmy się nie domyślili. Zabójca posprzątał mieszkanie, ale przeoczył pendrive’a. Pytanie pierwsze: jaki związek ma raport z zabójstwem? Pytanie drugie: czy pendrive został przeoczony, czy specjalnie pozostawiony przez zabójcę? Może treść pliku z komputera i z pendrive’a to dwie różne rzeczy? Pytanie trzecie: jaki związek z tym wszystkim ma fakt, że Wicherek był bliską rodziną pana prezydenta? – Smotrycz gwizdnął cicho. Każdy z członków zespołu domyślał się czegoś w tym rodzaju, ale wyartykułowana przez nadkomisarza informacja, otrzymana przed godziną od wiceministra spraw wewnętrznych, potwierdziła obawy, że mają do czynienia ze sprawą polityczną. Sprawą Polityczną. Sprawą, Kurwa Mać, Polityczną. – A precyzyjnie: pani prezydentowej. Z Pałacu idą naciski na jak najszybsze rozwiązanie sprawy i ujęcie sprawcy. Pytanie czwarte: co robimy dalej?

– Wicherek zginął, bo wiedział za dużo – zaczął ostrożnie Krzeptowski po dłuższej chwili milczenia.

– Niewątpliwie. Zgadzam się. Ale przyznacie, że to źle brzmi: facet zginął, bo wiedział za dużo o pogodzie.

– To nie jest zwykła prognoza pogody, przyznasz.

– Nie jest – warknął Tyszkiewicz.

– Wszystko jest logiczne, tylko nic się kupy nie trzyma – ciągnął Krzeptowski. – Dlaczego Wicherek nikomu nie pokazał raportu? Przecież, o ile jest prawdziwy, rzeczywiście nastąpi apokalipsa. Całe państwo się zawali. Powinien trąbić o swoim odkryciu na lewo i prawo. Jeśli tego nie zrobił, powinien sobie uświadamiać, że taki manewr odbędzie się kosztem śmierci milionów ludzi, którzy w tej chwili beztrosko się przygotowują do świąt, a powinni na wyprzódki kupować żeliwne kozy, ciepłe kołdry i opał.

Nie wyczytałem w jego dossier, żeby miał jakieś socjopatyczne odchylenia czy terrorystyczne skłonności…

– On nie – mruknął Smotrycz.

– Słucham? – zapytał Jakub. Smotrycz wyraził myśl, która kłuła się już od pewnego czasu w umyśle nadkomisarza, tylko nie mógł jej precyzyjnie sformułować.

– On był tylko naukowcem, który przygotował raport. Na przykład na zlecenie. Mogło być tak: ktoś, może jakaś grupa ktosiów, ma w planach coś brzydkiego. Przypadkiem, albo i nie przypadkiem, dowiaduje się o przepowiedniach Wicherka. Zamawia szczegółowy raport, jednocześnie nakazując ścisłą tajemnicę. Raport zostaje sporządzony i przekazany ktosiowi, któremu wnioski się podobają, ale nie jest pewny utrzymania tajemnicy, wysyła więc zabójcę, aby uciszył Wicherka po wsze czasy. Ślady po raporcie zostają zniszczone, z wyjątkiem pendrive’ a. To by wyjaśniało, dlaczego zabójca był zawodowcem.

– Ale nie wyjaśnia, dlaczego zniszczył pliki w taki sposób, że dodaliśmy dwa do dwóch. I przeoczył pendrive’a.

– Może zabrakło mu czasu. Jeżeli chodzi o pliki na obu komputerach liczył na to, że się nie domyślimy, że przy nich manipulował. W końcu zabezpieczenia mogły być pomysłem Wicherka. Wszystko poskładaliśmy, bo znaleźliśmy kopię raportu. Gdyby nie to, kręcilibyśmy się dalej dookoła własnego ogona. A jutro lub pojutrze i tak wszystko szlag trafi.

– Fajna teoria – powiedział po chwili Krzeptowski. – Tylko powiedz mi, do czego komuś może być potrzebny raport o anomalii pogodowej?

– No, zatajenie tej informacji spowoduje chaos w państwie. I może właśnie o to chodzi. Raport ma datę sprzed tygodnia. Tydzień to sporo, jak się chce coś brzydkiego przygotować. A tego tygodnia zabraknie władzom, aby podjąć kroki zapobiegawcze.

– Dobra – Tyszkiewicz już ich właściwie nie słuchał. – Wdepnęliśmy w dużą sprawę, panowie. Bardzo dużą. Jak dla mnie za dużą. Idę do szefa. Aha, Antoś…

– Przecież wiesz, że nie znoszę…

– No dobrze. Antek…

– Trochę lepiej…

– Czy Wicherek wypowiedział się na temat czasu trwania tej katastrofy? Czy zostaniemy już na zawsze przykryci kilometrem lodu?

– Nie. Założył, że to jest pierwsze uderzenie, jakby rekonesans, bo nie cały lód Antarktydy się stopił. Anomalia potrwa może tydzień. Raczej krócej. Przed Nowym Rokiem powinno się ocieplić. Do minus dwudziestu.

Tyszkiewicz zignorował pełen ironii ton wypowiedzi. Wziął z biurka wydruk raportu i wyszedł z pokoju.


8.

Komisarz ledwie usłyszał dźwięk dzwonka. Silnik warczał, wiatr za szybą wył, Zuzanna klęła pod nosem. System ogrzewania w leciwym passacie wysiadł, albo może pracował, ale nie radził sobie z tak wymagającymi zadaniami, więc Tolak marzł coraz bardziej. Zgrabiałymi rękoma wyciągnął z kieszeni komórkę. Display pokazywał numer, który komisarz widział na oczy po raz pierwszy w życiu.

– Halo?

– Mówi Patrycja Winiarska – usłyszał daleki głos. Połączenie było złe, trzaski, szumy i zanikanie dźwięku sprawiały trudności w zrozumieniu rozmówcy. – Czy jest pan sam?

– Nie.

– Zadzwoni pan do mnie?

– Tak.

Trzasnęło i połączenie zostało przerwane. Samochodem zarzuciło, chociaż Zuzanna utrzymywała prędkość niewiele większą od zwykłego marszu.

– Niech mnie pani wysadzi. Mam jeszcze coś do załatwienia.

– Trafi pan? – Zuzanna oczywiście zrozumiała, że nagła przerwa we wspólnej podróży spowodowana jest odebranym przed chwilą połączeniem, ale miała to gdzieś. Zapytała, bo uznała, że komisarz oczekuje reakcji w tym stylu.

– Trafię. To niedaleko.

Wzruszyła ramionami, czego zresztą Tolak pod grubą kurtką nie dostrzegł, po czym zatrzymała samochód. Komisarz wyskoczył, starając się, aby drzwi były otwarte jak najkrócej. Przebiegł kilkanaście metrów w stronę najbliższego budynku. Gdy się odwrócił, nie dostrzegł już tylnych świateł samochodu. Ulica wyglądała jak wymarła.

Skulony, zasłaniając twarz kołnierzem kurtki, dotruchtał do pierwszej z brzegu klatki schodowej. Domofon był popsuty, więc bez przeszkód znalazł się w środku. Było nieco cieplej, ale przede wszystkim oddzielił , się barierą szklanych drzwi od posępnego wycia wiatru. Wybrał numer ostatniego połączenia. Usłyszał kobiecy głos już po pierwszym dzwonku.

– Komisarz Jan Tolak. Dzwoniła pani przed chwilą.

– Pana koleżanka rozmawiała ze mną, jakbym już była oskarżona – powiedziała bez żadnych wstępów. Było ją słychać lepiej niż za pierwszym razem. – Jakbym to ja go zabiła…

Zwierzenia. Najwyraźniej zastosowany u Winiarskiej system „dobry policjant, zły policjant” zadziałał prawidłowo. Tolak był tym dobrym.

– Chce mi pani coś powiedzieć?

– Dwie sprawy. A właściwie trzy. Ta trzecia na końcu.

Logiczne. Trzecia powinna znajdować się po pierwszej i drugiej.

– Słucham.

– Mój mąż… mój były mąż – ponownie usłyszał w jej głosie coś na kształt czułości. Ale może się mylił. – Ostatnio zachowywał się dziwnie. Był jakby… przestraszony. Poruszony. My… po rozwodzie utrzymywaliśmy przyjacielskie stosunki, wcale nie byłam taką heterą, jak sugeruje pana koleżanka. Często do mnie dzwonił albo pisał. Dzielił się różnymi swoimi myślami. Wie pan, on był dość dziwny, miał duszę dziecka, ale był najmądrzejszym człowiekiem, jakiego spotkałam w życiu.

Tolak pomyślał, że biorąc pod uwagę środowisko, w którym obracała się Patrycja Winiarska, nie było wielką sztuką uchodzić za geniusza.

– No więc, dlaczego się pani rozwiodła? – nie interesowało go to, ale chciał, żeby mówiła.

– Wtedy byłam pewna. Teraz nie wiem. Dwie różne prędkości życia, dwa różne charaktery… – zamilkła na dłuższą chwilę. Tolak był pewien, że wątek zostanie rychło porzucony i szybko się okazało, że miał słuszność. – Parę dni przed morderstwem przyszedł do mnie. Był bardzo podniecony, takiego go jeszcze nie widziałam. Błagał, abym wyjechała.

– Wyjechała? Gdzie? Z jakiego powodu? – komisarz był odrobinę zaskoczony.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю