355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Marcin Ciszewski » Mróz » Текст книги (страница 15)
Mróz
  • Текст добавлен: 24 февраля 2018, 08:00

Текст книги "Mróz"


Автор книги: Marcin Ciszewski



сообщить о нарушении

Текущая страница: 15 (всего у книги 27 страниц)

– To żart? – wykrztusił w końcu.

– Nie. Domyślałem się, że coś jest grane, od pewnego czasu Lena była jakaś dziwna, a Zuzanna zaczęła mnie wyraźnie nie znosić, jeszcze bardziej, niż zwykle nie znosi facetów. Kiedyś zobaczyłem je razem na ulicy, ale myślałem, że to przypadek. Zachowywały się normalnie. Miałem zapytać pięć razy i nie zapytałem. Lena sama mi powiedziała. Wczoraj wieczorem.

– Po co?

– Sumienie ją ruszyło. Podobno zerwały ze sobą.

Krzeptowski trzasnął pięścią w wieko kontenera. Specjalnie wzmocniony plastik pękł, cienka szczelina podzieliła zamknięcie niemal równo na pół.

– Kurwa mać, co za czasy. Już nawet nie na innych facetów musisz uważać…

– Może to nie jest takie złe. Dwie niezłe dupy w uściskach. Jakby człowiek dobrze zagadał, można by się przyłączyć…

Krzeptowskiego zatkało po raz kolejny. Jakub: ton zupełnie obojętny, w oczach nie wiadomo co, treść nie do przyjęcia. W góralskim kodeksie takie rzeczy nie figurowały.

– Nie pieprz – powiedział. – Romans to zdrada, obojętnie, z facetem czy kobitką.

– Może tak, może nie – odparł Jakub. – Może lepiej to sobie jakoś zracjonalizować, nie uważasz?

– Nie uważam.

– A może jednak? Co mam zrobić? Rozwieść się?

– No… – Krzeptowskiemu przeniknęło przez głowę, że z dużą dozą prawdopodobieństwa problem rozwiąże się sam. Odgonił jednak czym prędzej tę myśl. – Nie, pewnie, że nie.

– No widzisz.

– Nic nie widzę. Wiesz, jak to się stało?

– To długa historia. Nie wiem, czy mi się chce ją opowiadać w całości.

– Opowiedz najciekawsze fragmenty.

Jakub poszedł do kuchni, chwilę kontemplował zawartość lodówki, znalazł butelkę wódki, nalał do szklanki solidną porcję, po czym wrócił do salonu i usiadł na kanapie. Bez pośpiechu wypił połowę drobnymi łykami. Nawet się nie skrzywił.

– Poznały się rok temu, na jakimś wernisażu. Zaczęły rozmawiać, spodobały się sobie, ludzie pewnie patrzyli jak na zjawisko. Wyobraź sobie, że Zuzanna interesuje się architekturą i malarstwem i podobno naprawdę się na tym zna. Tamten wernisaż to był szajs, jacyś młodzi awangardziści, Helena poszła tam z obowiązku. Potem umówiły się na kawę, wymieniły numery telefonów. Zuzanna podobno odnalazła w Internecie obrazy Leny i odpadła. Stała się jej największą fanką. No i się zaczęło.

– Co się, kurwa, zaczęło? Zuzanna mnie nie dziwi, zawsze podejrzewałem, że jeżeli w ogóle bara-bara, to tylko dziewczynki. Ale Helena?

Jakub wzruszył ramionami.

– Pewnie odnalazła coś, czego jej nie mogę dać.

– Gadanie. Tak można usprawiedliwić wszystko.

Tyszkiewicz powoli, jakby sennie, pokręcił głową.

– Może tak, może nie. Wiesz, że Zuzanna ma dziecko?

– Dziecko? Ona? Z kim? – Za dużo tych niespodzianek. Krzeptowskiego zaczęła boleć głowa.

– Nie wiem z kim. Ma dziewczynkę, dwunastoletnią. Niepełnosprawną. Wózek, pieluchy, te rzeczy. Dziecko nie mówi, nie widzi i ma dziewięćdziesiąt procent utraty słuchu.

– Dwunastoletnią? Jesteś pewien?

– Niczego nie jestem pewien. Zuzanna zaprosiła kiedyś Lenę do domu. Helena potem płakała całą noc. Nie chciała powiedzieć, co się stało, myślałem, że oszaleję. Zaraz potem powstał obraz, jej najlepszy.

„Rozpacz”, pamiętasz?

Krzeptowski skinął głową. Nie rozumiał malarstwa Heleny i trochę nie pojmował szumu, jaki mu towarzyszył, ale ten obraz i na nim zrobił wrażenie.

– Dziecko ma dwanaście lat? To bardzo ciekawe – powiedział. – Chyba musimy poważnie porozmawiać.

– Poważnie? Przecież rozmawiamy poważnie.

– Musimy poważnie porozmawiać o Zuzannie. Coraz więcej rzeczy się nie zgadza. O coraz więcej rzeczy trzeba by ją zapytać. I powiem ci coś: jestem pewien, że nie chciałaby udzielić nam odpowiedzi.


34.

Helena otworzyła oczy.

Leżała na łóżku, nawet dość wygodnym. Tyle mogła stwierdzić, konkretnie. Reszty nie pamiętała. No dobrze, a więc leżała, było jej w miarę ciepło, łóżko było miękkie. Poruszyła ręką i dotknęła koca, który ją okrywał. Dobra wełna, przyjemna w dotyku, dająca dużo ciepła. Raczej górna półka, Helena znała się na tym.

Jakiś obraz wydobyty z pamięci nie dawał jej spokoju. Gwałtowny ruch, szybkie zmiany, krzyk. Może raczej krzyki.

Przemoc?

Powoli usiadła, stwierdziła, że kręci jej się w głowie, ale starała się nie zwracać na to uwagi. Chaotyczne obrazy zaczęły układać się w ciągi, podświadomość włączyła fonię, więc film zrobił się dźwiękowy, rozpaczliwy krzyk, huk wystrzałów, szarpanie, nakładające się wrzaski, ponownie wystrzał, łomot, zbite szyby…

Przypomniała sobie wszystko.

Przez dłuższą chwilę walczyła z narastającą falą paniki. Czuła mdłości, skurcze żołądka, w gardle obrzydliwy, oślizgły czop, niedający się usunąć. Starała się oddychać głęboko, skierować myśli na jakiś neutralny tor, ze wszystkich sił opanować drżenie ciała.

W końcu się udało. Powoli, niechętnie i z oporami panika ustąpiła. Żołądek uspokoił się, czop z gardła spłynął gdzieś w dół, puls ustabilizował się na poziomie zbliżonym do normalnego.

Napadnięto na nią. Zastrzeliła najprawdopodobniej jednego z napastników, drugi pozbawił ją przytomności. Nie wiedziała, w jaki sposób, nie widziała, ilu jeszcze napastników zaatakowało jej dom, nie wiedziała, co się stało z Yamato.

Znowu poczuła trwogę. Nie sądziła, by Yamato trzymał się z boku podczas napadu, rozpaczliwe wrzaski dowodziły, że wprost przeciwnie, możliwe, że zaatakował kolejnego z napastników…

…więc zapewne nie żyje.

Łzy same zaczęły cisnąć się do oczu i skapywać po policzkach. Helena zaczęła szlochać, padła bezwładnie na łóżko i płakała, długo, rozpaczliwie, boleśnie. Jakby chciała wypłakać wszystkie żale i smutki tego świata.

Straciła rachubę czasu. Płacz w końcu ustał, a Helena zapadła w krótką drzemkę. Gdy się obudziła, poczuła się, paradoksalnie, znacznie lepiej. Doszła do wniosku, że, choć nadal się boi i pierś ściska jej żal po psie, może zacząć racjonalnie myśleć.

Rozejrzała się po pokoju. Miał może dziesięć metrów kwadratowych, był dyskretnie oświetlony dwoma kinkietami, a ściany pomalowano na biało. Jedyny sprzęt stanowiło łóżko i stojąca w kącie chemiczna toaleta. Pomieszczenie pozbawione było okien, drzwi wyglądały na bardzo solidne i zamknięte na głucho, czego zresztą Helena nie omieszkała sprawdzić.

Zaczęła spacerować. Początkowo jeszcze czuła w głowie szum, ale wkrótce nawet i te objawy ustąpiły.

Bacznie zlustrowała samą siebie. Nie była skrępowana i nie licząc zamkniętych drzwi, miała pełną swobodę ruchów. Nie stwierdziła także na swoim ciele żadnych obrażeń, siniaków czy otarć. Nie sądziła, by ktoś się do niej dobierał, choć oczywiście tego akurat nie mogła być pewna. Nie wiedziała także, ile czasu była nieprzytomna.

Miała na sobie ten sam dres, który nosiła w domu. Słowem: poza utratą wolności i zmianą miejsca pobytu, niewiele się zmieniło.

Ucieszyła się, że zaczęła myśleć i nawet stacją na ironię.

Pierwsza myśl: Jakub i Zuzanna. Dwie najważniejsze osoby w jej życiu, nie licząc rodziców.

Uświadomiła sobie, że prezentuje typowy przypadek, ale, szczerze mówiąc, miała to gdzieś: w sytuacji ekstremalnej myślisz o bliskich ci osobach i na nich zawieszasz nadzieję. Jeżeli dodatkowo te bliskie osoby są w stanie ci pomóc…

Żadnych wątpliwości: Jakub i Zuzanna należeli do gatunku drapieżników. Jeżeli w ogóle ktoś jest w stanie pomóc, oboje z pewnością nie figurują na końcu listy.

Raczej bliżej początku. Konkretnie: okupują pierwsze dwa miejsca.

Uśmiechnięta, położyła się na łóżku ze wzrokiem wbitym w sufit.


35.

– Co się z Zuzanną nie zgadza, poza tym, że bzyka moją żonę?

Krzeptowski sięgnął po butelkę, wziął z szafki szklaneczkę i nalał też sobie, po góralsku, solidnie.

– Wczoraj poprosiłem Smotrycza, żeby trochę poszperał w jej aktach.

– Bo? Z jakiegoś konkretnego powodu? – I tak, i nie. Wiesz, ona mnie wkurwia.

– No, to jest wyjaśnienie…

– Jest. Wszyscy ją chcą bzyknąć, a ja nie. Za to zacząłem się zastanawiać, co może się kryć za tą pancerną maską. Przecież ona w zasadzie nie nadaje się na policjantkę, u nas raczej człowiek musi być bardziej elastyczny.

– Taaaa…

– No właśnie. No i parę dni temu doszły mnie słuchy o jakiejś sprawie związanej z Bondarukiem. Kojarzysz go?

– Taki mały, gruby?

– Ten sam.

Sporo się o tym mówiło w komendzie, mniej więcej piętnaście miesięcy temu. Bondaruk był zamieszany w sprawę zniknięcia bardzo dużej sumy pieniędzy z miejsca przestępstwa. Ekipa wpadła do jednego z dużych dilerów narkotyków, nakryto kasę, towar i paru mocnych gości. Po jakimś czasie okazało się, że goście poszli siedzieć, towar powędrował do magazynu, pieniądze natomiast zniknęły. Ogromne pieniądze. Szefem ekipy robiącej nalot był Stefan Bondaruk, policjant z dwudziestoletnim stażem.

– Zrobił się smród, pamiętasz? Szef za cholerę nie chciał wpuścić chłopców z wydziału wewnętrznego, więc utworzył nieoficjalnie wewnętrzną grupę śledczą, która miała wywęszyć, co się naprawdę stało. To było tylko dwoje policjantów, z drugiego szeregu. Zgadnij, kto był w tej grupie.

– Zuzanna Cehak.

– Powinieneś grać w totolotka. A teraz pytanie numer dwa. Jakim wynikiem skończyło się śledztwo?

– Masz minę jak kotek w składzie śmietany.

– Dobrze myślisz. Śledztwo wykazało jednoznacznie, że Bondaruk i jego ludzie są czyści jak łza. Zuzanna i ten drugi policjant dostali pochwały i po pięćset złotych premii, Bondaruka odwieszono i do dziś ściga się z Glińskim o miano największej gwiazdy stołecznej policji.

– Łapówka?

– Całkiem możliwe. Słuchaj dalej. Pół roku później ktoś zaciukał znanego hakera, niejakiego Szmaję.

– Słyszałem.

– Masz dobry słuch. Śledztwo prowadziła nasza urocza blondyneczka. Szybko wyjaśniło się, że Szmaję zabili panowie, którym Szmaja obrabował konto. Po prostu zrobił standardowy hakerski włam, tylko ukradł niewłaściwe pieniądze niewłaściwym ludziom. Zuzanna wykryła sprawców zabójstwa i o ile wiem, nawet dostali wyroki.

– I co w tym ciekawego?

– Ano to, że Szmaja nie działał sam, miał wspólnika, niejakiego Carriego. Zuzanna odkryła to bardzo szybko, ale chłoptaś do więzienia nie poszedł. Były tylko pewne podejrzenia wobec niego, jednak prokurator nie zdecydował się wnieść oskarżenia. Nie miał dowodów, Zuzanna wnioskowała o umorzenie śledztwa.

– Ciekawe – Jakub próbował dopasować to, czego się dowiedział, do wiedzy, którą posiadał wcześniej. A także umieścić w tym kontekście Zuzannę jako kochankę swojej żony. Nic z tego nie wynikało. – Skąd to wiesz?

– Bo Smotrycz, zanim zniknął, zdążył mi wysłać e-maila z paroma ciekawymi załącznikami. Znalazł te rzeczy w jakichś naszych archiwach, nawet nie wiedziałem, że są takie. Ale to, rozumiesz, nie wszystko. Smotrycz to naprawdę bystry gość i chyba najlepszy haker, jaki żyje. O ile żyje. Aż szkoda go dla policji.

Tyszkiewicz mimo ponurego nastroju parsknął śmiechem.

– Widzisz, już trochę bardziej wyglądasz jak człowiek. Otóż Smotrycz włamał się też do bazy danych ministerstwa spraw wewnętrznych.

– Po co?

– Bo część danych na temat Zuzanny, uważasz, została utajniona, a tropy dotyczące powodów utajnienia wiodły do MSWiA.

Jakub gwizdnął. Robiło się naprawdę interesująco. Na razie postanowił zostawić swoje prywatne sprawy na boku.

– Okazało się, że nasza panienka w wieku lat osiemnastu zgłosiła się do policji, poszła do szkoły podoficerskiej, skończyła ją, odsłużyła dwa lata w jednostce, a potem zgłosiła się do oddziału AT.

– Fiu, fiu. Chyba jej nie przyjęli?

– Nie chcieli, ale musieli. Była najlepsza. Na egzaminach zakasowała wszystkich bez wyjątku, facetów i kobitki. Wyszło im na testach, że jest trochę nie teges, ale odwoływała się dwa razy i w końcu ją przyjęli.

Jakub kręcił głową z niedowierzaniem. Wyglądało na to, że życie Zuzanny kryje w sobie więcej tajemnic niż jego własne.

– Była świetnie zapowiadającym się specjalistą. Od początku jasno postawiła sprawę: interesuje ją tylko służba w pierwszej linii. I została operatorem-kobietą, pierwszą w historii. Po roku wyleciała.

– Jakoś mnie to nie dziwi. Za co?

– Nie zgadniesz. Postrzeliła swojego przełożonego.

– Spudłowała?

– Nie. Chciała ranić.

– Nieźle sobie dziewuszka radzi. Nawet niezłej niż ja czy ty.

– No. Dużo bardziej niezłej. Okazało się, że ten jej szef to wyjątkowa gnida, a jeszcze dostał za zadanie zniechęcić ją do AT w szczególności, a do policji w ogóle. Wiesz, jak to jest, jak szef chce być przykry, to będzie i gówno mu zrobisz. Panna zacisnęła zęby i wytrzymała. Nadal była najlepsza. Po jakimś czasie miała przeciwko sobie nie tylko własnego szefa, ale i paru innych. W końcu sytuacja stała się taka, że dziewczyna nigdzie, nawet do kibla, nie ruszała się bez broni. W końcu dopadli ją, gdzieś na uboczu. Może chcieli tylko postraszyć, nie wiadomo. Postrzeliła jednego, złamała szczękę drugiemu. Sama też nieźle oberwała. Do akcji wszedł prokurator. Śledztwo wykazało niezły syf, jej szef wyleciał. No, ale i ona nie miała czego szukać w jednostce. Na zasadzie kompromisu przeniesiono ją do kryminalnego.

– Kurwa, nie wiedziałem, że mamy siostrę bliźniaczkę.

– Nie chcę takiej siostry. Dalej jest jeszcze ciekawiej. Piętnaście miesięcy temu zniknęła.

– Wiem. Była na trzymiesięcznym bezpłatnym urlopie.

– Tylko że nikt nie wie, dlaczego go wzięła i gdzie w tym czasie była. Formalnie wszystko jest w porządku. W uzasadnieniu napisała, że ma zszargane nerwy i musi odpocząć.

Jak wszyscy. Jakub zastanowił się. – Sprawy z Bondarukiem i tym hakerem były po urlopie?

– Owszem. Wróciła jak nowa, wesoła i uśmiechnięta, no i potem miała te dwie historie. Co ciekawe, nie wygląda na to, że ktoś to próbował połączyć. Nikt nie widział związku.

– Coraz ciekawiej. Wiedziałem, że ma porypany życiorys, Helena mi coś mruknęła wczoraj w nocy na ten temat, ale bez szczegółów. Zresztą nie byłem w nastroju do słuchania. Coś o tym dziecku wiadomo?

– Nic. To też jest ciekawe. Nikt nic nie wie. Jeżeli rzeczywiście Lena je widziała, jest jedyną obcą osoba, która dostąpiła tego zaszczytu.

– Kurwa, przecież ona jest lesbą.

– No, to akurat nie jest przeszkodą, żeby posiadać dziecko, nie uważasz? Jest jeszcze coś. Smotrycz odkrył, że w okolicach, kiedy to dziecko mogło być poczęte, mniej więcej trzynaście lat temu, panna Zuzanna była umoczona w jakąś sprawę karną. Nie wiadomo, o co chodzi, dane są również utajnione, to dla Smotrycza pewnie nie stanowiłoby przeszkody, tylko że nie zdążył się niczego dogrzebać. Napisał mi jedynie, że coś znalazł z Zuzanną w roli głównej, sprawa jest stara i śmierdzi.

Jakub machinalnie sięgnął po butelkę i dolał sobie kolejny kieliszek. Pomyślał, że stanowczo za dużo pije i z tą konstatacją przechylił szklaneczkę do samego dna.

– Kurna, sprawa rzeczywiście śmierdzi, panna ma bogaty życiorys i przypadkiem jest, albo była, dupeńką mojej żony. Moja żona została porwana. Pytanie: co ma z tym wspólnego Zuzanna?

– Formalnie nic. Miłość to jedno, a porwanie drugie.

– Sam w to nie wierzysz.

– Nie bardzo. I jest jeszcze coś, co być może wiąże się ze sprawą tych pieniędzy Bondaruka. Tolak mi powiedział dziś rano, że Winiarska…

– Żona Wicherka.

– …ta sama, więc ta Winiarska widziała Zuzannę parę tygodni temu w pewnym ekskluzywnym klubie nocnym, gdzie sobie można dobrać partnera na miarę, według specjalnego obstalunku, z gwarancją na dwa lata albo na całe życie. Więc Zuzanna w tym klubie była na polowaniu i wyszła z jedną długonogą dziewuszeczką.

– Zerwała z Heleną, organizm domagał się swych słusznych praw.

– Pewnie. Tyle, że jest jedno ale. Roczny karnet do tego klubu kosztuje dwanaście tysięcy euro i trzeba mieć dwie osoby wprowadzające z tak zwanych kręgów.

Kręgi Jakub pominął. Kasa? Nawet nie musiał jej dzielić przez policyjną pensję.

– Pięknie. Więc jednak wzięła łapówkę.

– No, raczej nie ma innego wytłumaczenia.

Zamilkli obaj. Wiatr naciskał na okna, w całym domu aż huczało od rozmaitych dźwięków. W tę względną ciszę wdarł się dzwonek komórki Krzeptowskiego. Sięgnął po leżący na stole aparat, zobaczył, kto dzwoni, i czym prędzej nacisnął przycisk z zieloną słuchawką.

– Już jesteście? Świetnie. Schodzę.

Odłożył komórkę.

– Przyjechali?

– Przyjechali. Zejdę im otworzyć. Nie mają pilota do garażu. O Zuzannie na razie ani mru-mru.


36.

Zastanawiała się, kiedy zaatakować. Zastanawiała się, czy zgromadziła już wszystkie siły, jakie miała do dyspozycji. Zastanawiała się, czy dość tego nudnego preludium.

Miała i wiatr, i mróz, i śnieg. Mróz wzmagał się i tak miało pozostać przez co najmniej dobę. Śnieg padał coraz większymi płatkami i jego możliwości wcale nie wyglądały na wyczerpane.

A wiatr? O tak, wiatr miał jeszcze spore rezerwy. Niech powieje mocniej, niech da z siebie trochę więcej, niech zaszumi, jak należy.

Zaatakuje niebawem. Jak będzie naprawdę gotowa.




ROZDZIAŁ IV

25 grudnia 2011 roku

1.

Było ich trzech. Wychynęli zza zakrętu i z początku wcale nie wyglądali groźnie. Ot, łebki, jakich pełno, w wieku tuż pomaturalnym, może nawet studenci. Żadnych dresów, żadnych sznytów, żadnych dziargów pod oczami.

Idący obok młody mężczyzna nieco mocniej ścisnął jej dłoń. Znała go na tyle krótko, że nie wiedziała dokładnie, co oznaczają wszystkie jego gesty – ale na tyle długo, by mieć nadzieję, że pojawi się to coś, odmiennego, zwiewnego i kolorowego, co może będzie piękne – więc nie wyczuła jego intencji. Na zaczepne spojrzenie pierwszego z łebków odpowiedziała wrogim łypnięciem. Nie znosiła takich typków, mierzili ją, rzygać jej się chciało na sam widok.

– Ty, skąd taki frajer ma taką dupę? – usłyszała.

– Ja ją znam. To ta niedoruchana Zuzia z drugiej B, królowa niedotykalska.

Szarpnęła się, mężczyzna ścisnął dłoń jeszcze mocniej. Ale tamtym już wystarczyło.

Cios w twarz powalił jej partnera na ziemię. Zanim zdążyła zareagować, upadła, podcięta kopniakiem. Słyszała obok głuche uderzenia i jęki. Kopnięcie w brzuch odebrało dech. Jak przez mgłę zarejestrowała, że towarzysz przestał jęczeć, uderzenia trwały jeszcze przez chwilę; potem ktoś wlókł ją po ziemi. Ile to trwało? Nie wie.

Zdarli z niej bluzkę, kopnęła na oślep, noga trafiła w coś miękkiego i wywołała głośne przekleństwa. Dostała w twarz, nie zdążyła się zasłonić, nadal widziała jak przez mgłę, może z winy łez. Poczuła, że ściągają z niej spodnie, a potem rozszarpują bieliznę. Broniła się, jak umiała, kopała i gryzła, tamci oddawali z nawiązką, gdy zdawało się, że w pobliżu znalazła się twarz jednego z nich, wbiła się w nią paznokciami i pociągnęła palcami w dół. Usłyszała wrzask, ktoś znowu uderzył ją w twarz, a zaraz potem między nogami poczuła ból, straszny, rytmiczny, idący wzdłuż brzucha aż po gardło. Facet na niej rzęził i krzyczał na przemian, słów nie rozumiała, pozostali śmiali się okropnie.

Pchnięcia ustały, kopniakiem przewrócili ją na brzuch i znowu weszło w nią zło, które powodowało ból, jakby przypiekanie rozgrzanym żelazem. Ktoś złapał ją za włosy, podniósł twarz do góry, do ust wcisnął coś wielkiego, drgającego i ohydnego. Poczuła kleisty smak, walczyła o oddech, próbowała zacisnąć zęby na tym obmierzłym czymś, ale nie miała siły. Myślała, że się udusi, dubeltowe pchnięcia zdawały się trwać w nieskończoność, już nie wiedziała, czy czuje cokolwiek poza obrzydzeniem i rozpaczą.

Popadła w zbawienne osłupienie, przestała gryźć i drapać, po prostu czekała na rozwój wypadków. Nieoczekiwanie ból między nogami ustał, poczuła za to w dole brzucha życie, jakąś nową istotę, która powiększała się w niezwykły sposób, prawie wypełniała cały brzuch, rozdęła go i rosła, rosła, rosła. Krzyknęła rozpaczliwie; istota zaczęła wychodzić na zewnątrz. Spojrzała przerażona w dół, między nogi, tam gdzie zaraz się ukaże…

…i obudziła się w jednej chwili, od razu przytomna i przerażona. Nie mogła złapać tchu. Serce łopotało w piersi niczym oszalały ze strachu ptak, skórę pokryła gęsia skórka, w ustach jeszcze czuła obrzydliwy, metaliczny smak. Gardło miała tak wyschnięte, jakby za sekundę miało się zająć żywym ogniem.

Usiadła. Zaczęła oddychać. Próbowała wrócić do świata żywych.

Siedziała długo. Kołdra opadła jej z ramion. W pokoju było dość chłodno, ale temperatura była ostatnią rzeczą, na którą chciała zwracać uwagę. Tylko: strach, przerażenie i daleka, już dawno wypalona nienawiść.

W końcu opuściła nogi na podłogę. Parkiet pokryty był grubą wykładziną dywanową, ale i tak poczuła ciągnący od dołu chłód. Poszła do kuchni, wypiła łapczywie pół butelki wody. W łazience weszła pod prysznic. Woda była ledwie letnia, ale nadal nie zwracała na to uwagi. Po prostu chłonęła dobrodziejstwa płynące z chłodnej, ostrej strugi, która masowała i przynosiła namiastkę ukojenia. Dziesięć minut później umyła zęby, przez chwilę zbierała się na odwagę, po czym wróciła do pokoju. Czym prędzej pozapalała wszystkie światła.

Już od bardzo dawna nie miała tego snu.

Przypomniała sobie o dziecku i ponownie poczuła ucisk w gardle. Inny, bardziej zatykający niż po przebudzeniu. Wzburzenie pomieszane było z czułością i tak ogromnym żalem, że znowu zaczęło brakować jej tchu. Minęło kilka długich minut, nim się uspokoiła.

Spojrzała na zegarek. Piętnaście po drugiej. Było jeszcze wcześnie, zbyt wcześnie na zaplanowane działania, ale nie chciała się kłaść i próbować zasnąć. Była pewna, że wysiłki spełzną na niczym; nie chciała leżeć w ciemności i walczyć z myślami. Zaczęła niespiesznie się ubierać. Krótki rzut oka za okno potwierdził obawy: zima kontynuowała atak, nawet nasiliła go. Wiatr dął z większą mocą – wzmógł się gwizd w szparach okiennych, a szyby trzeszczały od naporu powietrza – i padał gęsty śnieg. Wyglądało na to, że jest naprawdę bardzo zimno. Na ulicach: kompletny, absolutny bezruch, część latarni wyłączona, w mieszkaniach, jak okiem sięgnąć, ciemność i martwy spokój. Samochody stojące na chodnikach ukryte pod grubymi czapami świeżo nawianego śniegu.

Broń, zapasową amunicję oraz resztę sprzętu zapakowała do dużej brezentowej torby ze sztywnym dnem. W myślach przebiegła czynności, które jeszcze musiała wykonać. Przypomniała sobie wszystkie detale i zastanowiła się, czy o niczym nie zapomniała. Wzruszyła ramionami – czynnik niewiadomej był tak duży, że i tak nie sposób wszystkiego zaplanować i przewidzieć. Choćby pogody. Może się pogorszyć tak gwałtownie, że uniemożliwi jakiekolwiek poruszanie się. Zuzanna wyobrażała sobie – z trudem, co prawda – przebywanie na otwartej przestrzeni przy temperaturze minus sześćdziesięciu stopni, ale po pierwsze czysto teoretycznie, nigdy bowiem nie doświadczyła choćby zbliżonych temperatur, zwykle zimno jej było przy minus dwudziestu, a po drugie, kto zagwarantuje, że ten martwy geniusz od pogody się nie pomylił i nie będzie jeszcze gorzej?

No właśnie.

Czy miała szanse? Pewnie nie. Zacznie grę przeciwko ludziom znacznie bardziej potężnym od niej, zasobniejszym w środki i możliwości. Ale miała w pamięci opowieść swojego dawnego instruktora walki wręcz. To było jakiś czas po urodzeniu Zosi, kiedy rzuciła się jak szalona w wir przygotowań do zemsty nad światem. Tych kilka zdań towarzyszyło jej od wielu lat, jak memento.

Jeśli jesteś kobietą, wyobraź sobie teraz, że idziesz ulicą, trzymając za rękę małe dziecko, z którym czujesz się emocjonalnie związana. Może to być dziecko twoje, twoich krewnych, znajomych, twoja mała siostra albo brat, czy jakiekolwiek dziecko, które kochasz albo choćby bardzo lubisz. Powiedzmy, że jest słoneczne niedzielne popołudnie i wybraliście się na lody.

Wyobraź sobie, że widzisz, jak z naprzeciwka, z oddali, zaczyna zbliżać się do was podejrzanie wyglądający mężczyzna. Bynajmniej się nie uśmiecha. Kiedy się mijacie, mężczyzna wpatruje się intensywnie w dziecko, które trzymasz za rękę i kiedy znajduje się już kilka metrów za tobą, słyszysz, jak się zatrzymuje, odwraca, podbiega w waszym kierunku, wyszarpuje ci dziecko i zaczyna z nim uciekać.

Co wtedy zrobisz? Większość kobiet w takiej sytuacji jest gotowa walczyć do śmierci swojej albo napastnika. Kiedy masz tego rodzaju motywację, możesz biec za porywaczem o wiele szybciej i dłużej, niż byś się mogła tego kiedykolwiek spodziewać. Możesz bić o wiele mocniej i drzeć się o wiele głośniej. Stajesz się naprawdę groźna.

Nie zwracasz uwagi na ból nie interesuje cię niebezpieczeństwo, na jakie się narażasz, i właściwie nie ma końca wściekłości twoich ataków. Tak naprawdę jest bardzo niewielu mężczyzn, którzy w takiej sytuacji byliby w stanie cię zatrzymać.

Nigdy nie przypuszczała, że te przemawiające do wyobraźni słowa, wypowiedziane dawno temu, będą aż tak pasowały do obecnej sytuacji. Do wczorajszej traumy. I do katharsis, które ją czeka.

Musiała przestać o tym myśleć.

Stanęła pośrodku pokoju i zaczęła ćwiczyć kata. Tym razem zaaplikowała sobie czterdziestominutową sekwencję obejmującą długie serie kopnięć, ciosów i uników. Wyłączyła myśli, skupiła się tylko na ruchu i oddychaniu. Darowała sobie okrzyki, nie chciała postawić na nogi całego bloku, ale wydychała powietrze z głośnym świstem, całą energię wkładając w precyzję i siłę ruchu.

Na koniec wykonała dziesięciominutowy blok ćwiczeń rozciągających i oddechowych.

Gdy skończyła, oddychała ciężko, a serce waliło jak młotem. Ale poczuła się oczyszczona.

Była gotowa.


2.

Helena nie mogła zasnąć. Przekręcała się z boku na bok, próbowała nie myśleć o wydarzeniach ostatnich kilkunastu godzin, ale zbyt wiele obrazów przebiegało przez głowę, by mogła się uspokoić. Panowała tak idealna cisza, że głośniejsze zdawało się nawet brzmienie nocy w Wiejskim Domku.

Tym wyraźniej, prawem kontrastu, zabrzmiał dźwięk. Pojedynczy, niezbyt daleki, przytłumiony. Być może taki głos kiedyś słyszała; nie postawiłaby na to pieniędzy, wyobraźnia podsuwała wiele rozwiązań naraz, jednak coś jej mówiło, że gdy tylko się skupi, wytęży pamięć… Dźwięk powtórzył się.

Helena usiadła. Żadnych wątpliwości. Za ścianą płakało dziecko.


3.

Jakub spał jak zabity. Gdy się kładł, po skromnej kolacji, którą Jadwiga uparła się nazwać wigilijną – zresztą szybko się okazało, że wszyscy są wdzięczni, gdy po półgodzinie od przyjazdu Jadwigi i Tolaka na stole pojawił się biały obrus, elegancka zastawa i kilka kupionych co prawda w sklepie, ale dobrej jakości i świetnie dobranych, tradycyjnych potraw – był lekko pijany, zmartwiony i przekonany, że nie zmruży oka. Ale ledwie przyłożył głowę do poduszki i zdążył pomyśleć, że Krzeptowski musi być dziś najszczęśliwszym człowiekiem na świecie – Jadwiga po kolacji znacząco na niego spojrzała, mruknęła coś o klęsce żywiołowej i potrzebie bliskości, poszła do łazienki, by po chwili pomaszerować prosto do pokoju, który zajmował przyjaciel-góral-komisarz – usnął jak dziecko. Nie śniło mu się nic.


4.

Zuzanna kończyła się ubierać. Wprost na nocną koszulę wciągnęła gruby wełniany sweter, potem kamizelkę kuloodporną, kamizelkę taktyczną, a na końcu polarową, o dwa numery za dużą bluzę z kapturem. Założyła puchową kurtkę, do kieszeni wepchnęła czapkę, gogle, neoprenową maskę śnieżną, grube rękawice oraz drugą parę cieńszych, bawełnianych.

Jak zwykle poczuła się ciężka i niezgrabna. Zwłaszcza kamizelka ograniczała możliwości manewru, była jednak konieczną do zapłacenia ceną za iluzję bezpieczeństwa.

Plecak ze skrupulatnie dobranymi zapasami żywności i napojów, a także kilkoma innymi istotnymi drobiazgami był ciężki i dodatkowo krępował ruchy. Z wysiłkiem podniosła torbę ze sprzętem i wychodząc, przelotnie spojrzała w lustro. Bladość skóry nie zniknęła, przeciwnie, Zuzanna miała wrażenie, że nawet się pogłębiła. Ale w oczach zobaczyła coś, co od biedy mogła uznać za rokujące nadzieję na przyszłość. Zdecydowanie. Upór. Determinację. Lustro pokazywało biało odzianą postać, która zdawała się być przygotowana, by stawić czoło przeciwnościom losu.

Wyszła, zamknęła drzwi na klucz i zjechała windą do garażu.

Odnalazła kupiony niedawno samochód, czteroletnią toyotę land cruiser z największym silnikiem diesla, jaki był dostępny na rynku. Do bagażnika, w którym znajdowały się już zakupione wczoraj narty śladowe, kije i buty narciarskie, wrzuciła torbę i plecak. Zimowe paliwo uzupełniła o preparat, który dodatkowo zwiększał odporność ropy na niskie temperatury, a potem o butelkę denaturatu – ten z kolei miał zapobiegać zawilgoceniu przewodów paliwowych. Dziesięć minut zajęło jej założenie łańcuchów na koła.

Wsiadła, zapaliła silnik, przez kilka minut pozwoliła mu pracować na wolnych obrotach. Samochód niedawno przeszedł przegląd i wszystko funkcjonowało jak należy. W GPS-ie zaprogramowała adres Walkiewicza.

Ta sama strona Wisły, Gocław, nowe bloki. Sześć kilometrów.

Podjechała pod wyjazd z budynku. Gdy nacisnęła guzik pilota, przez dłuższą chwilę nie było żadnego efektu. Siłownik mocował się z oporem stawianym przez zamarznięte podzespoły, ale w końcu elektryczna moc przeważyła. Brama z hukiem i zgrzytaniem zaczęła się otwierać. Do środka wtargnął skłębiony tuman śniegu, błyskawicznie układając się na gładkim betonie podłogi w pokaźnej wielkości jęzor. Zuzanna wrzuciła pierwszy bieg i ruszyła. Samochód wjechał w śnieg, po czym zaczął wspinać się podjazdem ku górze.

Choć spociła się z emocji, bez specjalnych problemów osiągnęła poziom ulicy. Skręciła, zatrzymała auto i rozejrzała się. Nie zdawała sobie sprawy, że jest aż tak źle. Ciemność, rozświetlana tylko przez nieliczne palące się latarnie, które zresztą sprawiały raczej wrażenie robaczków świętojańskich, i to u kresu życia, napierała na szyby z nie mniejszą intensywnością niż wiatr. Pędzony orkanem śnieg tańczył w świetle reflektorów, oblepiał szyby i karoserię, pogrubiał koła, wciskał się dosłownie wszędzie, niczym pustynny piach podczas chamsinu. Krajobraz pozostający w zasięgu wzroku przypominał sen oszalałego surrealisty: ciemność, błyskające w świetle reflektorów smugi śniegu, zaspy uformowane w najdziksze, podłużne, spiczaste, owalne, wysokie lub niskie formy. Niemal nie sposób było domyślić się, gdzie znajduje się jezdnia.

Zresztą – czy, miała wybór? Czy nawet gdyby warunki były po stokroć gorsze, mogłaby po prostu zrezygnować?

Nie wyobrażała sobie.

Poczuła, że wnętrze samochodu pomału rozgrzewa się, choć termometr wskazywał, że na zewnątrz jest trzydzieści dwa stopnie poniżej zera. To nie tak źle. Jeszcze da się działać. Jeszcze wszystko funkcjonuje w miarę normalnie.

Ruszyła. Napędzany wszystkimi czterema kołami samochód z trudem pokonał pierwszy opór śniegu, ale potem już poszło. Land cruiser jest prawdziwą, mocną terenówką, wysoko zawieszonym wędrowcem skonstruowanym specjalnie po to, by móc stawić czoła różnym przeciwnościom losu. Jego konstruktorzy nie projektowali go z myślą o pokonywaniu grenlandzkich trudności, jednak mimo wszystko był to najlepszy z możliwych wyborów.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю