Текст книги "Mróz"
Автор книги: Marcin Ciszewski
Жанры:
Триллеры
,сообщить о нарушении
Текущая страница: 20 (всего у книги 27 страниц)
Niech to szlag!
20.
Tylko kilka chwil zajęło Zuzannie przekonanie obu, lekko jeszcze oszołomionych techników, by zdradzili kod dostępu do serwerowni oraz loginy i pinkody potrzebne do wejścia do systemu. Carrie, blady i lekko chwiejący się na nogach, wyciągnął ze swojego plecaka laptopa, wszedł do serwerowni i podłączył się do głównego serwera. Uznał, że ściąganie wszystkich danych nie ma specjalnego sensu, chciał po prostu przejrzeć zawartość dysków, by ewentualnie wyselekcjonować to, co najistotniejsze.
Zuzanna, posykując z bólu, pod lufą wyprowadziła obu techników na górę, gdzie dołączyli do ochroniarzy przykutych do poręczy schodów. Upewniwszy się, że wszyscy są dobrze skrępowani, zaczęła przeszukiwanie budynku, ze szczególnym uwzględnieniem gabinetów. Szło jej wolno, żebro bolało przy każdym ruchu, adrenalina opadła, a ciało zaczęło odreagowywać stres, zmęczenie i zimno. Wstrząsana dreszczami, zaciskając zęby, przeszukiwała pokój po pokoju.
W jednym z nich odkryła segregator opatrzony nalepką „Umowy najmu”. Nie znalazła w nim niczego ciekawego. Zabrała go jednak ze sobą. Drugi zatytułowany był „Filie”. Siedem lokalizacji. Przy drugiej zamarła. Dawidy Bankowe, ulica Główna sześć. Zamknięte centrum szkoleniowe. Brak oferty dla klientów zewnętrznych.
Czyżby to było takie proste?
Ten segregator również wrzuciła do plecaka.
W budynku było zimno, nie więcej niż dwanaście stopni. Chciała jak najszybciej opuścić te mury. Zeszła do piwnicy. Żebro nie dokuczało już tak bardzo.
– Jak idzie? – zapytała Carriego.
– Dopiero zacząłem przeglądać. Jest tego bardzo dużo, większa część zaszyfrowana. Muszę mieć kilka dni, żeby się dostać do danych.
– Nie mamy nawet kilku godzin. Dasz radę wymontować twarde dyski?
– Owszem – Carrie wzruszył ramionami. Nadal był blady, ale przynajmniej zaczął myśleć. – Piętnaście minut.
– Działaj. Zabierzemy je ze sobą.
Carrie skinął głową. Wyciągnął ze swojego plecaka śrubokręt i zaczął odkręcać tylną pokrywę serwera.
Zuzanna ostrożnie weszła do pokoju, w którym odbyła się walka. Powoli podeszła do rannego. Jurij żył jeszcze, choć nadal był nieprzytomny. Plama krwi na podłodze powiększyła się. Pierś mężczyzny unosiła się lekko, poruszana nieregularnym i płytkim oddechem.
Z wahaniem, przełamując niechęć i odrazę, obszukała go. Z kieszeni swetra, starając się nie pobrudzić rąk, wyciągnęła komórkę. Niczego innego godnego uwagi nie znalazła.
Cofnęła się, podniosła z ziemi krzesło kopnięte przez Rosjanina i usiadła. Weszła do menu telefonu, wybrała opcję książki telefonicznej i otworzyła ją. Dziewiętnaście numerów, dziewiętnaście skrytych pod pseudonimami kontaktów.
Po dłuższej chwili uświadomiła sobie, jak bardzo doskwiera jej chłód. Adrenalina definitywnie przestała działać, a dreszcze się nasiliły. Przyszło jej do głowy, że najprawdopodobniej ma gorączkę. Poczuła się kompletnie wyczerpana i wyzuta z energii. Apatia, stan często występujący po ogromnym wysiłku i napięciu nerwowym, podkradła się niepostrzeżenie i zaatakowała bez uprzedzenia. Niejasno zdała sobie sprawę, że najważniejsze dopiero przed nią, że musi skoncentrować wszystkie siły na ostatnim zadaniu, że nie może poddać się fizycznej słabości. Ale nie miała siły się ruszyć, nie miała siły myśleć.
Nie miała siły pozostać przy życiu.
– Gotowe. – Carrie: głos jak zza grubej kurtyny. Zuzanna z najwyższym trudem zmusiła się do otwarcia oczu.
– Już? – mruknęła. Wrzuciła telefon do kieszeni i powoli wyprostowała się.
– Cztery dyski. Wydaje mi się, że wziąłem wszystko co najważniejsze.
– Dobrze – tym razem głos był głośniejszy od szeptu.
– Chodź – Carrie podszedł i wyciągnął dłoń. – Pomogę ci.
– Dam sobie radę. Idź na górę i poczekaj. Mam jeszcze coś do załatwienia.
21.
– Tak, George, teraz. No, niestety, wiem, jaka jest pogoda i że są święta. Uwierz mi, jeżeli nie chodziłoby o naprawdę ważną sprawę, nie niepokoiłbym cię. Tak, dobrze zrozumiałeś, chcemy pojechać do ambasady i obejrzeć pewne nagrania z czerwca, a także zapoznać się z listą transakcji i nabywcami dzieł sztuki. Przestań, wiem, że rutynowo archiwizujecie nagrania przez rok, a niekiedy nawet dłużej. Skończył się etap taśm wideo, pamiętasz? Musisz zadzwonić do ambasadora? Może chcesz, żebym sam zadzwonił? Jednak nie? W takim razie przekaż ambasadorowi, że Ben Barlow nalega, by móc dostać się do archiwum ambasady i spędzić tam godzinę lub dwie. Aha, powiedz także, że nie przyjdę sam. Będzie mi towarzyszyło dwóch współpracowników. Będę zobowiązany. Czekam. Dziękuję.
Ben odłożył aparat i spojrzał na obu policjantów. Z kuchni dochodziły odgłosy pracowitej krzątaniny.
– Mój znajomy postara się załatwić nam dostęp do wykazu transakcji oraz nagrań – powiedział. Jego ogorzała twarz była bledsza niż zwykle, ale może to kwestia pogody. Temperatury. Ciśnienia. Ogólnej sytuacji politycznej.
– Nie wyglądał na zachwyconego – mruknął Tyszkiewicz. Nie zrozumiał wszystkiego z wypowiadanych szybko angielskich zdań, ale podstawowy sens złapał prawidłowo.
– Bo nie był. Jest pierwszy dzień świąt, mamy zimę dwustulecia, a on musi zawracać głowę ambasadorowi – Barlow uśmiechnął się szeroko. – Dla biurokratów dni wolne od pracy są nietykalne. Poza tym George Wakeman to dupek. Myśli tylko o wyrwaniu się stąd.
– Dupkami usłany jest cały świat – potwierdził Tyszkiewicz. – Domyślasz się może, według jakiego klucza dobierani są goście na tego typu imprezach?
– Różnie. W tym wypadku impreza była typowo promocyjna, toteż zaproszono zarówno mieszkających w Polsce Brytyjczyków, jak i Polaków, którzy mogliby potencjalnie być zainteresowani mecenatem dla młodych artystów, a może byliby chętni i byłoby ich stać, by po prostu kupić ten czy ów obraz lub rzeźbę. Zaproszenia szły przez znajomości ambasadora, George’a Wakemana albo ludzi od kontaktów biznesowych.
– Ach tak – Jakub myślał intensywnie. Chciał już wyjść. Bez przejrzenia listy gości, zidentyfikowania rozmówcy i ustalenia jego personaliów nie byli w stanie posunąć się do przodu.
Do salonu weszła Francesca i zaprosiła ich do jadalni. Śledzie w śmietanie okazały się rewelacją dnia. Fransi była niezwykle utalentowaną kucharką, przyrządzone przez nią potrawy charakteryzowały się niezwykłym smakiem, były przy tym pięknie podane.
Rozmowa przez jakiś czas toczyła się wokół pogody, paraliżu służb komunalnych, przerwanej komunikacji. Ben podchodził do tego z filozoficznym spokojem, twierdząc, że takie anomalie pogodowe trwają krótko i jakby źle nie było, razem z Fransi są w stanie przetrzymać każdy kataklizm. W razie czego będą oczekiwali nadejścia lepszych czasów w małżeńskim łożu, przykryci potrójną puchową kołdrą; czy będą oczekiwali bezczynnie, to zupełnie inna sprawa. Francesca zarumieniła się lekko i stwierdziła, żeby wybił sobie głupstwa z głowy, mają bowiem poważniejsze zmartwienia. Ben na przemian mrugał zawzięcie do Jakuba i podnosił oczy do nieba.
Tyszkiewicz na moment zapomniał o kłopotach. Zawsze czuł się doskonale w towarzystwie tych ludzi. Powodowali, że nawet będąc w najgorszym nastroju, potrafił z większym optymizmem spojrzeć w przyszłość.
W końcu w kieszeni Bena zadzwonił komórka.
– Tak, George? Rozmawiałeś z ambasadorem? Świetnie. Zgodził się? Okej, jestem ci głęboko wdzięczny. Chcę zaraz ruszyć. Powiedzmy, że w ciągu godziny powinienem dotrzeć na miejsce. Jeszcze raz dziękuję.
– Ruszamy? – zapytał Jakub, gdy Barlow odłożył aparat.
– Tak. Ambasador nie miał nic przeciw temu, abyśmy poszperali w archiwum.
– Gdzie wy chcecie jechać? – Francesca wojowniczo wysunęła podbródek do przodu. – W taką pogodę?
Tyszkiewicz zawahał się. Lubił Fransi, ale nie wiedział, czy chce wtajemniczać ją w swoje sprawy.
– Musimy coś sprawdzić w archiwum ambasady – Ben dobrze znał swoją żonę. Kręcenie tylko pogorszyłoby sytuację.
– Teraz?
– Niestety, Fransi. To bardzo pilne.
– Nie takie pilne, żeby nie mogło poczekać – Francesca przeszła na angielski, który był jej zdecydowanie mocniejszą stroną niż język przybranej ojczyzny. – Zamarzniecie na śmierć. Nie zgadzam się.
– Niestety. Musimy.
– Ale…
– Mamy pojazd specjalnie przystosowany do poruszania się przy takiej pogodzie – włączył się do rozmowy Jakub. Spieszyło mu się. Nie chciał konfliktów. Musiał ją przekonać. – Ben za kilka godzin będzie z powrotem.
– Wszystko jedno, w taką pogodę o nieszczęście nietrudno – wskazała ręką za okno, za którym zapadał mrok.
– Fransi, proszę cię – Jakub wstał. – Bardzo cię proszę. To dla mnie niezwykle ważne.
Francesca przyjrzała mu się w skupieniu: Jakub w potrzebie. Poszarzała twarz, sine usta, przekrwione oczy. Zmartwiony i smutny. Jakby zrezygnowany. Potrzebuje pomocy. Dług, który u niego zaciągnęli…
Popatrzyła na męża, a potem na Krzeptowskiego, milczącego, potężnego górala, którego nie imało się nieszczęście i na którego zawsze można było liczyć. Skinęła głową. Niechętnie. Ale jednak.
– Jedźcie – powiedziała. – Tylko uważajcie na siebie.
22.
– Posłuchaj uważnie – Zuzanna zatrzymała samochód dwieście metrów od majaczącego w mroku budynku Komendy Stołecznej. – Mówiłam serio. Możesz zatrzymać się u mnie, mieszkanie jest anonimowe, nikt o nim nie wie. W środku masz zapasy na kilka dni, powinieneś dać radę. Ale najpierw przekażesz dyski z Chmielnej wraz z nagraniami, które odczytaliśmy u ciebie w domu, i charakterystykami gości z zasobów ABW nadkomisarzowi Jakubowi Tyszkiewiczowi albo aspirant Jadwidze Stec. Tylko im. Do rąk własnych. Zapamiętasz?
– Jakub Tyszkiewicz. Nadkomisarz. Jadwiga Stec.
– Po prostu poproś dyżurnego, żeby cię z którymś z nich skontaktował. Nie udzielaj żadnych wyjaśnień. Powiedz, że dostałeś materiały ode mnie, nie wiesz, gdzie jestem, nie znasz mnie, robisz mi przysługę. Koniec. Odczekaj, aż to wszystko się skończy, wyjedź z kraju i zapomnij, co widziałeś wczoraj i dziś. Masz kasę, na jakiś czas ci wystarczy, przy twoich zdolnościach nie powinieneś mieć problemu, żeby się jakoś ustawić i normalnie żyć.
– A ty? – Carrie odebrał to przemówienie jako pożegnanie. Zresztą: całkowicie prawidłowo i zgodnie z intencją rozmówczyni.
– Ja? – Westchnienie. Nieznaczne opadnięcie ramion. – Skończę to, co zaczęłam.
– Chcę ci pomóc.
– Nie. – Głowa: lewo, prawo. – Nie masz nic więcej do roboty.
– Mimo wszystko…
– Koniec dyskusji.
Carrie wpatrywał się w jej twarz, jakby chcąc zapamiętać każdy szczegół.
– Mam wrażenie, że więcej cię nie zobaczę.
– To całkiem możliwe – w głosie Zuzanny było tyle smutku, tyle pogodzenia z losem, tyle rezygnacji, że Carriego coś ścisnęło w gardle. – Spłaciłeś dług, masz kasę, jesteś wolny. Zacznij wszystko od nowa. Teraz idź.
– Nie o to chodzi…
– Wiem. Mimo wszystko tak będzie lepiej. Uwierz mi.
Haker nie wykonał żadnego ruchu, a Zuzanna po prostu patrzyła na niego. W końcu sięgnął do klamki i zaczął otwierać drzwi. Mróz wdarł się do środka z energią międzykontynentalnej rakiety balistycznej.
– Carrie – usłyszał.
Odwrócił się, a wtedy Zuzanna nachyliła się i delikatnie pocałowała go w usta. To było mniej niż muśnięcie motyla i trwało ledwie sekundę, ale jemu wydawało się, że poszybował do raju. Chciał odwzajemnić pocałunek, dopiero teraz uświadomił sobie, jak bardzo intensywnie o tym marzył, Zuzanna odsunęła się jednak i wbiła wzrok w przednią szybę.
– Idź już – powiedziała.
Jeszcze przez chwilę trwał w oszołomieniu, nie zwracając uwagi na zimno. W końcu jednak wysiadł i sennym ruchem zatrzasnął drzwi. Silnik land cruisera ryknął, samochód skoczył do przodu; bardzo szybko zniknął za zakrętem.
23.
Henio nie mógł uwierzyć własnemu szczęściu.
Po przejściu mniej więcej dwustu metrów całkowicie poważnie brał pod uwagę odejście z tego świata. Był niemal pewien, że zostanie na tej cholernej, opustoszałej ulicy, zamarznięty niczym lodowa figura. Mróz atakował ze wszystkich stron, odbierał energię, zatrzymywał, sprawiał ból. Droga usiana była zaspami i stojącymi wszędzie samochodami, ale nawet w tych teoretycznie bardziej przewianych miejscach posuwanie się do przodu wymagało wysiłku graniczącego z utratą przytomności.
I wtedy Henio, poprzez pulsującą w skroniach krew, usłyszał warkot silnika. Początkowo słaby, narastał bardzo szybko. Komisarz odwrócił się i jak przez mgłę (oczy łzawiły i nie było z nich wielkiego pożytku; Henio zresztą najczęściej trzymał je zamknięte, wtedy mniej bolały) zobaczył potężną sylwetkę śnieżnego pługu. Machnął rozpaczliwie ręką i ku jego nieopisanej radości pług zatrzymał się.
Kierowca był ponury niczym otaczający go krajobraz, ale na widok policyjnej legitymacji zgodził się podwieźć komisarza do komendy, oczywiście „o ile wozu szlag nie trafi”.
Wyprawa nabrała tempa.
24.
Major Jan Tolak walczył z ogarniającym go zmęczeniem. Co gorzej, około południa zaczęła go boleć głowa. Tępe ćmienie przekształciło się w zdrowe łupanie i dokuczało coraz bardziej. Ogrzewanie w tych starych murach nigdy nie działało zbyt dobrze, a teraz zawiodło kompletnie; Tolak był gotów się założyć, że nawet w najcieplejszym pomieszczeniu nie ma więcej niż osiem stopni.
Policjanci, którzy pełnili dyżur, snuli się po komendzie osowiali, zmarznięci i zniechęceni. O żadnym patrolowaniu miasta czy wyjeździe na interwencje nie było mowy. Większość samochodów nie dała się nawet zapalić; te, których silniki uruchomiono, utykały już na parkingu. Łączność rwała się i nie można było na niej polegać.
Dla Tolaka i Jadwigi pustki w komendzie były wręcz pomocą, ograniczały bowiem radykalnie liczbę wścibskich spojrzeń i niedyskretnych pytań. Okazali swoje upoważnienia dyżurnemu oficerowi; ten z lekkim zdziwieniem, ale bez protestu poinformował, że pokój Jadwigi, wyposażony w komputery z dostępem do sieci i bazy danych, jest wolny i może być oddany do ich całkowitej dyspozycji.
Jadwiga pierwsze kroki skierowała do laboratorium, w którym spędziła kwadrans. Szefowa zmiany była jej dobrą znajomą, która szybko zrozumiała, na czym polega istota problemu i dlaczego pośpiech z badaniem próbek DNA jest nieodzowny. Zobowiązała się do utrzymania zlecenia w stuprocentowej dyskrecji.
Potem Jadwiga wróciła do przydzielonego pokoju. Zdjęcia sprawców porwania wrzuciła do komputera, po czym zaczęła przeszukiwać policyjną bazę danych. Po godzinie, wyraźnie czymś podekscytowana, wybiegła z pokoju niczym Szewińska w najlepszych latach.
Tolak tymczasem bezmyślnie wpatrywał się w portret pamięciowy sporządzony na podstawie zeznań Winiarskiej. Obejrzał dla porównania setki zdjęć. Nie znalazł niczego. Trop wyglądał na całkowicie i definitywnie martwy. Niemal ucieszył się, kiedy dzwonek telefonu przerwał gnuśną, wypełnioną wilgotnym zimnem ciszę.
– Jasiu? Tu Jasiu. Możesz rozmawiać?
– Cześć – ten głos Tolak poznałby nawet w grobie. Nie sposób go było z czymkolwiek pomylić. Należał do dobrego znajomego i kontaktu operacyjnego zarazem.
Bardzo dziwne. W tej sytuacji, kontakt nie powinien był raczej się odezwać.
– Radzisz sobie jakoś?
– Powiedzmy. Troche marznę.
– Poważnie? Nie zauważyłem, żeby było specjalnie zimno – głos zadrgał wesołością. Niemal autentyczną.
– Uwierz na słowo. Jest.
– No dobra, niech ci będzie. Chcesz znać najnowsze wieści?
– Od ciebie? Zawsze.
– Masz dostęp do sieci?
– Jeszcze mam.
– Przyślę ci coś. Procedura ta co zwykle.
– Coś ważnego?
– Portret świętego Mikołaja.
– Sorry, głupie pytanie. Będziesz pod telefonem?
– Póki działa, tak.
– Gdybym miał pytania, zadzwonię.
– Nie krępuj się.
Tolak rozłączył się, po czym spojrzał na ekran komputera. Sieć rzeczywiście jeszcze funkcjonowała, co Tolak osobiście uważał za coś w rodzaju cudu. Zalogował się do pewnego serwera zlokalizowanego gdzieś na peryferiach sieci używanej przez służby. Wpisał ośmioznakowe hasło i otworzył skrzynkę pocztową. Miał jedną nową wiadomość. Zawierała kilkanaście linijek tekstu i załącznik. Po kliknięciu okazało się, że to dwudziestosekundowy film w formacie AVI.
Całkiem dobrej jakości, kolorowy, niemy. Głównym bohaterem był brodaty mężczyzna ubrany w kombinezon, jakiego najczęściej używają technicy albo monterzy. Duży identyfikator z wyraźnie widocznym logiem jednego z największych na rynku operatorów telekomunikacyjnych wisiał przymocowany do rozpiętej kurtki. Mężczyzna trzymał w ręku skrzynkę narzędziową. Pierwsze ujęcie przedstawiało krótką scenę rozmowy z barczystym facetem, który wyglądał na tajniaka, następnie drogę brodacza od recepcji do holu windowego. Podczas oczekiwania na windę postać mężczyzny została sfilmowana w zbliżeniu. Daszek czapki rzucał głęboki cień; rysów twarzy nie dało się rozpoznać. Tolak w zamyśleniu obejrzał film trzykrotnie, po czym rzucił okiem na tekst.
„Przesyłam ci filmik, według wszelkiego prawdopodobieństwa przedstawiający snajpera, który dokonał zamachu na prezydenta dwa dni temu. Film został nagrany przez kamerę przemysłową w holu budynku biurowego, z dachu którego dokonano zamachu. Facet wszedł do biurowca, został sprawdzony przez naszego człowieka na parterze. Był czysty i miał oryginalne, wystawione przez pracodawcę upoważnienie umożliwiające poruszanie się po budynku. Wjechał na górę, po czym śrubokrętem załatwił jednego z naszych. W serwerowni miał ukryty karabin h&k PSG 1. Wyszedł na dach. Załatwił dwóch następnych funkcjonariuszy, dokonał zamachu na prezydenta, zjechał na linie od strony Wierzbowej i rozpłynął się w powietrzu. Karabin był fabrycznie nowy, ale na razie nie znaleźliśmy drogi od producenta do zamachowca. Świadkowie zeznali, że facet miał około stu osiemdziesięciu dwóch, trzech centymetrów wzrostu, był barczysty i zachowywał się bardzo przyjaźnie. Oczy piwne, bródka typu hiszpańskiego. Używał rękawiczek. Mówił czysto, bez gwarowych naleciałości ani obcego akcentu. Miał dość wysoki głos. To na razie tyle”.
Zamach.
Zamachowiec.
Kontakt, wysoko postawiony funkcjonariusz Biura Ochrony Rządu, zgodnie z zawartą umową, przekazał najważniejsze ustalenia śledztwa dotyczącego zamachu. Dla Tolaka oznaczało to tyle, że ludzie, którzy odcięli go od zwierzchników i pozbawili znaczenia, nie wiedzą i nie kontrolują wszystkiego. Ich wpływy sięgają wysoko, nie są jednak wszechmocni. Umowa z BOR-em, dotycząca przekazywania, w obie zresztą strony, informacji, które mogą mieć związek z zamachem, została zawarta ustnie w wąskim, absolutnie godnym zaufania gronie. Dwóch borowików wysokiego szczebla, szef Tolaka i sam Tolak.
Szef Tolaka jest out. Ale Tolak pozostał w grze. BOR działa i wywiązuje się z umowy.
Obejrzał film jeszcze raz. Coś nie dawało mu spokoju, może sposób poruszania się zamachowca, drobny gest dłoni…
Do pokoju weszła Jadwiga. Była blada i także wyglądała na bardzo zmęczoną. Kaskada kręconych włosów błyszczała mniej niż zwykle. Tolak błyskawicznie zamknął używane przed chwilą aplikacje. Nie był pewien, czy zdołał zamknąć na swej twarzy wyraz całkowitego zaskoczenia.
– Mam parę informacji – powiedziała i z widoczną ulgą usiadła na krześle obok. Położyła na biurku spory pakunek owinięty w plastikową torbę. Nie zwróciła uwagi na zachowanie rozmówcy. – Myślisz, że dałoby się zorganizować kawę?
– Owszem – odparł. Podszedł do stojącego w kącie czajnika i pstryknął włącznikiem. Odnalazł dwa kubki, nasypał obficie kawy do obu, po czym zalał wrzątkiem. Jeden z kubków wręczył Jadwidze. Ręce już prawie mu nie drżały.
– Po pierwsze kilka minut temu rozmawiałam z pewnym młodym człowiekiem. Bardzo przystojnym…
Tolak westchnął. Jadwiga przyglądała się zawartości kubka.
– Wręczył mi przesyłkę. Nie zgadniesz od kogo.
– Nawet nie będę próbował.
– Od Zuzanny.
Tolak poderwał głowę. Spojrzał szybko na leżącą na biurku paczkę.
– Co w niej jest?
– Czemu tak zbladłeś?
– Co w niej jest? – prawie krzyczał.
Jadwiga wzruszyła ramionami. Przyglądała się rozmówcy uważnie.
– Twarde dyski. I pamięć flash.
– Na pewno? Sprawdzałaś?
– Zobacz sam.
Tolak zdawał sobie sprawę, że i tak go to nie minie. Podszedł do biurka i ostrożnie zajrzał do plastikowej torby. Rzeczywiście. Cztery twarde dyski. Pendrive. Nie wyglądały specjalnie śmiercionośnie.
– I?
– I nic. Koleś wręczył mi pakuneczek, powiedział, że od Zuzanny, nic więcej nie wie, musi zmykać i rzeczywiście zniknął we mgle szybciej, niż się pojawił.
– Masz pojęcie, co tam może być?
– Najmniejszego. Jestem ostatnią osobą, której Zuzanna cokolwiek mówi.
Tolak zastanowił się. Co za cholerny dzień.
– Pendrive’a możemy przejrzeć sami. A przy dyskach musi nam pomóc informatyk.
– Zabije mnie, jeśli go jeszcze o coś poproszę.
– Będzie musiał zabić nas oboje. Ja też go poproszę.
25.
Jakub nie spodziewał się fajerwerków emocji w trakcie przeglądania zwykłych filmów nagranych kamerą przemysłową, ale złapał się na tym, że niemal obgryza paznokcie ze zdenerwowania.
Najpierw irytująco długo jechali z willi Bena do ambasady. Po drodze minęli sześć maszyn, które próbowały odśnieżyć przynajmniej główne szlaki komunikacyjne miasta (najwyraźniej, korzystając z pogodowego zawieszenia broni, służby komunalne przypuściły kontratak), co było oczywiście pozytywnym objawem, ale zwalniało tempo marszu. Gdy wyjechali na Marszałkowską trafili właśnie na taką grupę ciężkich pługo-solarek, które jadąc całą szerokością ulicy, skutecznie blokowały ruch. Krzeptowskiemu w końcu udało się je wyprzedzić, ale stracili kilka cennych minut. Dodatkowo musieli wielokrotnie stawać i czyścić szyby. Na miejsce przyjechali wykończeni.
Zaparkowali tuż przed drzwiami wejściowymi, nie przejmując się, jak na ironię wyraźnie widocznym, zakazem postoju. Brnąc w śniegu grubo powyżej kolan, zapukali do drzwi. Otworzył im zmarznięty i zły sekretarz kulturalny George Wakeman, znajomy Bena i pośrednik w kontaktach z ambasadorem. Musieli wysłuchać pouczeń o zasadach korzystania z archiwum oraz oświadczenia o niestosowności przeszkadzania pracownikom ambasady (to słowo zostało wypowiedziane z wyraźnym naciskiem) w czasie świąt, na dodatek przy takiej pogodzie. Na pytanie Wakemana, kim są dwaj towarzysze Bena, ten wzruszył ramionami i skwitował pytanie nic niemówiącym stwierdzeniem o stałych współpracownikach. Wakeman machnął w końcu ręką; sprawa dotyczyła nieważnego przyjęcia wydanego z powodów kurtuazyjnych wiele miesięcy temu.
Ben wyniszczył prośbę: chodzi o dane człowieka, który nabył obraz młodej polskiej malarki Heleny Berezowiec. „Nieuchwytny”. Tak, chcielibyśmy to wiedzieć teraz, George.
Wakeman wzruszył ramionami.
– Pamiętam tego człowieka doskonale. Nazywa się Zygmunt Wieszczycki. Mogłem ci to powiedzieć przez telefon.
– Chcielibyśmy mieć jego zdjęcie i adres.
– Mój Boże, Ben, chyba żartujesz. Absolutnie… – głos Wakemana był niemal tak chłodny, jak temperatura na zewnątrz.
– George, proszę – Ben Barlow bynajmniej nie wyglądał, jakby prosił. Żądał. – To dla nas bardzo ważne. Chcemy adres.
– I chcemy również obejrzeć nagrania z tego przyjęcia – dodał Jakub.
Wakeman spojrzał na nadkomisarza z niechęcią. Barlow postąpił krok.
– No dobrze. Chodźmy do archiwum.
Jakub szybko docenił zamiłowanie Anglików do dobrze wykonanej roboty. Na grzbiecie każdego opakowania naklejono datę nagrania, Wakeman od razu znalazł właściwą płytę. Gdy wsunął dysk do odtwarzacza, ekran telewizora podzielił się na sześć części, ukazując obraz nagrywany z sześciu kamer. Jeden z nich przedstawiał hol wejściowy, dwa główną salę, a reszta ogród, w którym odbyła się najważniejsza część wernisażu.
Jakub szybko dostrzegł Helenę.
Siedział jak skamieniały. Przestał myśleć i prowadzić dochodzenie, mógł się skupić tylko na obrazie przedstawiającym ciemnooką kobietę o kuszących kształtach i tajemniczym uśmiechu. Kobieta rozmawiała z gośćmi, trzymając w ręku ciągle ten sam wysmukły kieliszek wina i zdawała się nie zwracać zbytniej uwagi na pożądliwe spojrzenia panów oraz zazdrosny wzrok pań. Była gwiazdą wieczoru i doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
Wakeman wcisnął pauzę. Chwilę manipulował przy wielofunkcyjnym pilocie. Na ekranie ukazało się menu, sekretarz wybrał opcję numer jeden i ukazał się obraz z pierwszej kamery, zajmujący cały ekran. Jakość kolorowego filmu była więcej niż zadowalająca.
– To on – mruknął. Puścił film w normalnym tempie.
Centralną część ekranu zajmowała grupa trzech pochłoniętych rozmową mężczyzn. Po chwili jeden z nich zaczął zbierać się do wyjścia, jednak obaj rozmówcy nie chcieli kończyć spotkania, łapiąc wychodzącego za rękaw marynarki, tłumacząc coś i obficie gestykulując. Mężczyzna w końcu łagodnie wyswobodził się z uchwytu natrętów, uścisnął obie dłonie i opuścił pomieszczenia ambasady.
– Który? – zapytał Krzeptowski.
– Ten, co wyszedł.
– Jest pan pewien?
– Tak.
– Czy to nagranie jest dźwiękowe?
– Nie sądzę – Wakeman zawahał się. – Nie, raczej nie.
– A ja sądzę, że raczej tak – Jakub zmrużył oczy. – Może akurat nie na takim przyjęciu, ale sądzę, że często macie tu gości, których podsłuchujecie. Chcecie wiedzieć, co mówią.
Wakeman zastygł w oburzeniu, Barlow natomiast uśmiechnął się.
Odebrał sekretarzowi pilota, chwilę przy nim pogmerał; pojawił się szum. Cofnął nagranie do momentu, w którym mężczyźni stali obok siebie.
– „Musi mi pan obiecać, że się spotkamy – mówił facet trzymający wychodzącego za rękaw. – Niezwykle mi na tym zależy…
– …oczywiście – ton uprzejmy i cierpliwy. Uśmiech. – Z przyjemnością się z panem spotkam…
– …w przyszłym tygodniu…
– Doskonale. Naprawdę doskonale. Ten termin mi odpowiada…
– A zatem do zobaczenia”.
Wszyscy milczeli przez chwilę.
– George, mamy ostatnią dziś prośbę. Zależy nam na ustaleniu adresu tego człowieka – odezwał się w końcu Ben. – I to już będzie z naszej strony wszystko.
26.
– To się wszystko zadziwiająco łączy.
– To świetnie. Mnie tam się nic nie łączy.
Drzwi za informatykiem zamknęły się piętnaście minut temu. Po długich namowach obiecał dobrać się do zawartości twardych dysków. Rezultatów nie należało się jednak spodziewać zbyt szybko. Młody człowiek pożegnał ich pesymistycznym stwierdzeniem „o ile w ogóle”, po czym powlókł się do swego pokoju.
Gdy zostali sami, obejrzeli zawartość pamięci flash. Film z dwoma mordercami zrobił duże wrażenie. Dossier najemnych cyngli również.
– Co to jest twoim zdaniem? – Tolak widział przecież. Chciał to jednak usłyszeć od Jadwigi.
– Faceci czekali na kogoś, komu chcieli zrobić kuku. Ten ktoś miał na tyle rozumu, by nie pojawić się w tym mieszkaniu. Wcześniej ukrył kamerę aktywowaną czujką ruchu. Nagrał ich. Podrzucił nam nagranie.
– Zuzanna?
– Możliwe.
– Dzwoń do niej. Może zechciałaby udzielić jakichś wyjaśnień.
Jadwiga wyciągnęła telefon. Brak zasięgu. Komórka Tolaka: to samo. Linia stacjonarna działała jeszcze, ale komórka Zuzanny była martwa.
Oboje westchnęli jak na komendę.
– No dobrze. Przyjmijmy, że chciała nam podrzucić jakiś ślad – Jadwiga przygryzła dolną wargę. Ten mimowolny gest pomagał jej myśleć.
– W sprawie Wicherka?
– To nie jest mieszkanie Wicherka. Ale być może Zuzanna chciała nam zwrócić na coś uwagę. Mówi: to są ludzie umoczeni w sprawę. Ci dwaj z nagrania i szóstka na zdjęciach. Wszystko najemni zabójcy, byli żołnierze albo goście z sił specjalnych. To mi się dobrze klei z facetami i wydarzeniami z domu Jakuba.
– Mianowicie?
– Wyników badań próbek DNA nie ma jeszcze, powinny być późnym wieczorem albo jutro, o ile oczywiście nie wysiądzie prąd. Ale dała wyniki analiza porównawcza odcisków palców – westchnęła ponownie i pociągnęła łyk kawy. Skrzywiła się, jak zwykle przy takich okazjach.
– Znalazłaś coś? – Tolak ożywił się nieco.
– No właśnie. Jeden z porywaczy, ten pogryziony przez psa, był notowany. Został zatrzymany w związku z porwaniem pewnego znanego biznesmena. Była taka sprawa kilka lat temu, rodzina wpłaciła ponad milion euro okupu, a facet został i tak zamordowany. No więc tego naszego porywacza zatrzymano, ale niczego mu nie udowodniono; prokurator nie mógł postawić zarzutów. Jednak informacje operacyjne dołączone do raportu mówią, że facet był Szwedem i cynglem na zlecenie. W ogóle ciekawa postać. Kiedyś służył w wojsku, potem krótko pracował w jednostce antyterrorystycznej, w końcu rzucił się na szerokie wody kariery międzynarodowej. Doszedł do wniosku, że w Szwecji nie ma wielkiego pola do popisu i przeniósł się do nas. Był bardzo dobrym strzelcem i całkowicie bezwzględnym człowiekiem. Nawet się trochę polskiego nauczył i podobno umiał się też porozumieć po rosyjsku. Jego zdolności szybko dostrzegli chłopcy z miasta i zaczęli zatrudniać do różnych zleceń. Wyrobił sobie renomę dobrego fachowca i dyskretnego pracownika, na którym można polegać. Ostatnio zniknął.
– Rzeczywiście, pasuje – Tolak pokiwał głową. Kawa nie smakowała mu, ale czuł, że kofeina robi dobrą robotę. – Wiadomo coś o jego zleceniodawcach?
– Miasto swoje raporty ogłasza z dość dużym opóźnieniem – Jadwiga uśmiechnęła się. – Rozmawiałam z szefem wywiadowców. Znał gościa. Podobno kilka miesięcy temu ktoś szukał dobrych fachowców do dużej roboty. I kilku ludzi zniknęło z rynku. Między innymi ten Szwed.
– Wiadomo, kto szukał?
– Nie – wzruszyła ramionami. – Padło tylko imię: Jurij.
– Chodziło o porwanie żony Jakuba?
– Nic. Nawet cienia sugestii. Nie sądzę, aby jakiś tajemniczy ktoś zbierał najlepszych cyngli, by zorganizować jedno porwanie.
– Zamach na prezydenta?
– Prędzej. Chociaż naszego Szweda znaleźliśmy w domu Jakuba, czyli ewidentnie brał udział w porwaniu, wydaje mi się, że porwanie to tylko część jakiejś większej akcji. Może zamach na prezydenta ma z tym związek.
– I zniknięcie Smotrycza.
– I zniknięcie Smotrycza.
– I zdjęcia od Zuzanny.
– Też.
Oboje zamyślili się.
– Mimo wszystko zamach na prezydenta i porwania to inny kaliber operacji. Zabicie głowy państwa ma kontekst ewidentnie polityczny. Myślę, że jest ściśle związane z tym, co się ostatnio dzieje: przejęciem władzy przez tę szumowinę Terleckiego, zmianą konstytucji i tak dalej. Skala makro – Tolak bardziej myślał na głos, niż mówił do Jadwigi.
– A porwania i próba zabójstwa z filmu mogą być próbą wywarcia nacisku na nasz zespół, czyli pewnie mają związek ze śmiercią Wicherka. Skala mikro. Czy makro łączy się z mikro?
– Można się tylko domyślać – Jadwiga skończyła kawę. Miała dość. Była solidnie zmęczona i zmarznięta. Skoki ciśnienia i zimno wysysały z niej siły w niepokojącym tempie.
– Może tak. A może nie – Tolak wstał i podszedł do komputera. Właśnie przed chwilą zdecydował. – Obejrzyj to.
Uruchomił film, który otrzymał od funkcjonariusza BOR-u. Jadwiga przysunęła się do monitora. Po dwudziestu sekundach podniosła wzrok. Oczy miała rozszerzone. Twarz koloru kredy.