Текст книги "Zagubiona Przyszłość"
Автор книги: Krzysztof Boruń
Соавторы: Andrzej Trepka
Жанр:
Научная фантастика
сообщить о нарушении
Текущая страница: 7 (всего у книги 29 страниц)
– Czyżby Summerson posunął się aż do tego, że uwięził członka „wielkich rodów”?
– Albo i zabił. Nie zapominaj, że Green to przywódca Agro.
– A więc jeszcze jedna zagadkowa sensacja – Roche nie ukrywał podniecenia.
– No, ja już muszę jechać – westchnęła dziewczyna otwierając drzwi windy, nad którymi świetlny napis głosił: „Prezydent czuwa nad spokojem i bezpieczeństwem wszystkich ludzi w Celestii”.
– Chodź z nami, a może dowiesz się nowej sensacji – zatrzymał reporterkę Dean.
– Nabierasz mnie. Ja naprawdę muszę jechać do domu… Nie pojechała.
Naradzając się nad sposobem nawiązania łączności z Lunowem, zbliżali się do budki telefonicznej. Bez słowa rozsunęli drzwiczki i stanęli wewnątrz wszyscy troje. Kruk wybrał odpowiedni numer, Roche ujął słuchawkę. Próbowali kilkakrotnie. Głęboka cisza była jedyną odpowiedzią.
– Nie ma co – Dean opuścił ręce. – Połączenie jest przerwane.
– Myślicie, że celowo? – zapytała Daisy.
– No, oczywiście. To ma związek ze strażą przed kabiną w obserwatorium. I pewnie z wieloma innymi posunięciami. Rusz reporterskim konceptem, jak się porozumieć z profesorem. Wierzę w ciebie – półżartem zakończył Kruk.
Roche spoważniał:
– Ja widzę tylko jeden sposób.
– Ja również – rzuciła Daisy, która nie chciała, by spryt jej wlókł się w ogonie narady.
– A więc? – zachęcił Roche.
– Zastanawiam się, czy nie myślimy o tym samym: w jaki sposób przekonać policjantów.
– To znaczy przekupstwem? – sprecyzował Kruk. – Wykluczone.
– Tak… – rzekł Roche. – Bernard ma rację – dodał po chwili. – To nie wchodzi w rachubę. Sytuacja jest zbyt poważna, rozkaz zanadto surowy. Nie będą chcieli ryzykować głowy. Myślę o czymś zupełnie innym: o porozumieniu się z przestrzeni. Rakietki mają kontakt radiowy z obserwatorium. Centrala nie ma tu wglądu, a więc i kontrola jest bezsilna. Chyba że aparat odbiorczy W kabinie obserwacyjnej jest także wyłączony. A to chyba musiano by zrobić za zgodą Lunowa. Jeśli więc nie będzie połączenia, to zdobędziemy jeszcze jeden argument za hipotezą Bera, że stary macza palce w tej całej historii. Tak czy inaczej, czegoś się może dowiemy.
Daisy przyklasnęła gorąco projektowi, chcąc co rychlej zapomnieć o porażce swojej propozycji. Prócz tego nigdy jeszcze nie leciała rakietą. Kruk także się nie sprzeciwiał.
Biuro stacji pojazdów rakietowych było nieczynne. Zamknięte drzwi broniły wstępu. – Pewnie masz klucz jako rządowy konstruktor? – zapytała Daisy.
– Owszem, mam.
– Wspaniale. Rakietę poprowadzisz ef – ef. Nie boję się z tobą lecieć. Dean chyba także.
– No, jasne – przytaknął Roche.
– Pojazdy rakietowe – wyjaśniał Kruk otwierając drzwi – wchodzą w skład przedsiębiorstwa komunikacyjnego. Co one mają wspólnego z prawdziwą komunikacją, trudno dociec, ale prezydent musiał do czegoś doczepić ten balast, który nie daje żadnego dochodu, a wymaga bądź co bądź konserwacji.
– Więc? Dzwonić do niego o pozwolenie jazdy? Odmówi. Będzie to samo, co z zamkniętymi drzwiami do pracowni Lunowa. Chyba że ty, Ber, rozmówisz się.
– Nie. Pojedziemy wprost na stację pojazdów rakietowych.
– Zachowujemy się jak włamywacze – zauważyła Daisy.
– Może to i przyjemnie raz w życiu zabawić się w złodzieja – uśmiechnął się Bernard.
– A pewnie. Trzeba wszystkiego zakosztować. No, to wsiadamy.
Podbiegła do małych drzwiczek windy i nacisnęła guzik. Odruchowo rzuciła wzrokiem na małą czerwoną lampkę umieszczoną nad drzwiami. Jeszcze raz gwałtownie nacisnęła guzik, lecz i tym razem lampka nie zapaliła się.
Bernard zbliżył się do dziewczyny i chwilę manipulował przy guzikach. Wreszcie zawyrokował:
– Nie pojedziemy. Winda wyłączona.
– A nie możesz włączyć?
Bernard rozsunął nieduże drzwi wiodące do przyległego pokoju. Daisy i Dean pośpieszyli za nim. W rogu podłogi, pod portretem prezydenta znajdowała się kwadratowa klapa.
– I to zabezpieczyli.
Do metalowej klapy przymocowano skobel. Wielka patentowa kłódka wskazywała, iż komuś wyraźnie zależy na tym, aby tu nikt niepożądany nie zaglądał.
– Co wobec tego robić? Jak dostać się do stacji?
– Czy nie można tam iść piechotą? – podsunęła Daisy.
– Nie. Zapanowało milczenie.
– Może stacja jest w ogóle nieczynna? – podjęła Daisy.
– Wątpię. Zamknięcie zostało świeżo wmontowane. Trudno mi się połapać, w jakim celu. Kto niepowołany chciałby dostać się do tej stacji?
– Jak to kto? My – roześmiała się Daisy.
– Ale kto by to mógł przewidzieć? – zauważył Kruk niepewnie.
– Wszystko jest zagadkowe – zastanowił się Dean. – Wiem jedno: że na razie nic tu nie wskóramy. Ale tym bardziej trzeba skontaktować się z Lunowem.
– Jest tylko jeden człowiek, który może nam pomóc. O ile zechce.
– Summerson.
– Oczywiście.
Kruk podszedł do telefonu i zadzwonił do Williamsa. Po chwili otrzymał bezpośrednie połączenie z prezydentem i mógł przedłożyć swą prośbę.
– Muszę zorientować się naocznie w położeniu tylnego miotacza – motywował. Niebawem przeprosił Summersona i odłożył słuchawkę.
– A co? Nie mówiłem? – smętnie triumfował Roche.
– Spytajcie raczej, co usłyszałem. Summerson oświadczył, że dostarczy mi dokładny plan za 15 minut, stacja zaś pojazdów zostanie otwarta dopiero z chwilą, gdy będzie to konieczne. Inaczej mówiąc – dopiero w czasie montażu na zewnątrz. A teraz nie potrzeba niczego tam oglądać ani przeprowadzać pomiarów.
– I to ma być ta wielka sensacja? – Daisy ostygła w zapale.
– Zwyczajny zakaz. Zupełnie niewyszukany zresztą.
– Odrobinę cierpliwości. To, co powiem, zainteresuje specjalnie Deana. Otóż Summerson oświadczył, że działanie silnika rakietowego utrudniłoby obserwacje.
Roche szeroko otworzył oczy.
– Co?
– Rozumiesz cokolwiek? – zapytał Bernard.
– Ani w ząb. Tym bardziej muszę dotrzeć do profesora.
– Ale…
– Żadnych ale – Daisy spiesznie przerwała Krukowi. – Nie przyjęliście mojego planu przekupienia policjantów, pewnie słusznie. Niech się teraz odegram. Tylko słuchać mnie.
– Tylko słuchać ciebie… – potwierdził Roche patrząc w jej roześmiane oczy.
– Czy koniecznie trzeba lecieć rakietką, aby nawiązać łączność z Lunowem? Może wystarczy wyjść na zewnątrz w skafandrach? Gdybyśmy tak poszli piechotą, wyjściem obok miotacza czołowego… Nigdy jeszcze tam nie byłam.
– A wiesz, że to niezły pomysł – zapalił się Dean.
Kruka trochę zdziwiło, skąd Daisy tak dobrze orientuje się w topografii świata, ale rzeczywiście nieźle to wykombinowała.
– Zaraz porozumiem się z Bradleyem – zadecydował po chwili namysłu. – Niech sam rozpoczyna wstępny montaż, gdyż taka wycieczka zajmie nam co najmniej dwie godziny. Między drugą a trzecią w nocy mamy rozpocząć montaż na zewnątrz. Zdążę w sam raz. Zresztą, muszę przedtem znać całą prawdę…
Wrócił do budki telefonicznej.
– W porządku – oznajmił wychodząc.
– W każdym razie przydałam się na coś – powiedziała z dumą reporterka.
– Tylko słuchać ciebie – powtórzył Dean, zadowolony, że właśnie Daisy…
Odcięci od świata
Drzwi windy centralnej zamknęły się cicho.
– No, jazda! – ponagliła Daisy.
Bernard nacisnął guzik, winda drgnęła i ze wzrastającą szybkością pobiegła w górę, by po kilkudziesięciu sekundach osiągnąć 95 poziom.
Hamowanie odbywające się między 85 a 95 poziomem nie należało do przyjemności. Stosunkowo gwałtowny spadek prędkości przy około dziesięciokrotnie mniejszym „ciążeniu” wywoływał wrażenie niemal całkowitej nieważkości. Ponadto ruch obrotowy Celestii powodował zjawisko przyciskania pasażerów do jednej ze ścian, zależnie od kierunku ruchu windy: w górę czy w dół.
– Długo nie mogłabym znosić takiej jazdy – mówiła Daisy wychodząc z windy. – Choć wiecie, chłopcy, że przyjemnie żyć na tym 95 poziomie. Człowiek czuje się lekko jak ptak.
– Tu już tylko około 20 metrów dzieli nas od osi obrotu świata. Pierścień, będący podłogą naszego obecnego poziomu, ma więc długość zaledwie 125 metrów. Idąc tym korytarzem można obejść oś świata i wrócić na to samo miejsce w ciągu dwóch minut. My jednak musimy skręcić na prawo – Bernard wskazał boczne przejście.
Szli długim korytarzem o silnie wygiętej podłodze. Celestia była olbrzymią, płaską puszką o średnicy l km. Cały jej świat stanowiło 101 poziomów – wielkie pierścienie o coraz mniejszej średnicy, ułożone koncentrycznie wokół środka tej puszki. Siła odśrodkowa, wytwarzana wskutek wirowania tego gigantycznego bąka, była w jego wnętrzu różna, zależnie od odległości pierścienia-poziomu od osi obrotu. I tak – na 13 poziomie, w odległości 440 m od osi l dcm 3 wody ważył na wadze sprężynowej pół kilograma, na 95 poziomie zaś – tylko około 5 dkg.
Korytarz skończył się, stanęli przed niedużymi drzwiami. Bernard wyjął z kieszeni pęk kluczy i jeden z nich wsunął do płaskiego otworu zamka. Szczęknęły drzwi i po chwili znaleźli się na długim, wygiętym łukiem w górę pomoście. Biegł on ponad dużą halą zastawioną beczRami.
– Co to za beczki? – zapytała reporterka.
– Znajduje się w nich jeden z podstawowych składników substancji, służącej do regulacji krążenia wody. Choć większość pracy w regulowaniu cyrkulacji wody, tlenu, węgla i innych substancji wykonuje sam świat roślinny oraz częściowo zwierzęcy, niemniej musimy im stale przychodzić z pomocą.
– Ale dlaczego takie duże zapasy?
– Zdarzają się nieraz poważne wahania i zahamowania w procesie krążenia tych koniecznych dla naszego życia składników, więc jest potrzebna znaczna rezerwa.
Doszli do dźwigu towarowego. Miał on dość rzadko spotykany w Celestii napęd, nie pneumatyczny, lecz linowy. Mała platforma przeniosła ich na następny poziom. Tu trzeba było dostać się po drabinie na niewielki balkonik, aby przejść znów krótką galeryjką ponad magazynem.
– O, tu widzisz inne substancje – rzekł Kruk wskazując ręką w dół na stosy równo ułożonych, czarnych, brunatnych i zielonkawych cegiełek.
Bernard otworzył kluczem małe drzwiczki. Weszli w wąski, słabo oświetlony korytarz.
Podłoga była tu płaska, gdyż korytarz wiódł nie wokół osi, lecz w poprzek, ku bocznej ścianie Celestii.
Wkrótce stanęli pod długą drabiną, biegnącą pionowo w górę. W suficie widniała okrągła klapa włazu.
Bernard cofnął się parę kroków i lekko odbił się od ziemi. Ciało jego uniósł się w górę nieznacznie wygiętym łukiem i po sekundzie dotarło do szczytu drabiny. Kruk zręcznie chwycił się szczebli lądując pod sufitem.
Nacisnął guzik obok włazu. Klapa odsunęła się.
– Ależ z ciebie wspaniały skoczek! – zawołała Daisy. – Ile ten poziom ma metrów?
– Pięć – odpowiedział konstruktor wchodząc po drabinie w otwór włazu.
– No, uwaga! Teraz ja podskoczę! Ojej!
Daisy odbiła się od podłogi za słabo i zbyt blisko drabiny tak, iż wpadła na nią już na wysokości 3 m od ziemi. Gdyby nie to, że wysunęła przed siebie ręce i szybko uchwyciła się metalowych prętów, niefortunny skok mógł zakończyć się potłuczeniem. Mimo niedużego ciężaru ciała na tym poziomie, masa jego nie uległa zmianie i zetknięcie się z twardymi szczeblami drabiny przy znacznej prędkości ruchu nie należało do bezpiecznych.
– Tu nie wolno tak skakać, jak się komu podoba – zdenerwował się Roche. – To nie dolne poziomy. Trzeba mieć wprawę.
– Powiedz lepiej, dlaczego tu tak człowieka rzuca na tę drabinę? – zapytała dziewczyna. Młody astronom był zadowolony, iż dziewczyna zwraca się do niego z pytaniami.
– Wejdź nieco wyżej. Zrobimy eksperyment. O, wystarczy. Teraz zeskocz, tylko jak najbliżej drabiny. O, widzisz?
Daisy skoczyła i ciało jej zamiast spaść na ziemię tuż obok, przebiegło łukiem przez salkę i zetknęło się z podłogą w odległości około 2 m od podstawy drabiny.
– A to dopiero! – zaśmiała się reporterka.
– Nie wiesz sama, jak byłaś bliska prawdy mówiąc, że coś cię rzuciło na drabinę. Celestia wykonuje jeden obrót w ciągu 60 sęk. Podłoga tego pomieszczenia znajduje się w odległości 14 m od osi świata, a więc porusza się ona po okręgu z prędkością bliską 1,5 m/sek. Poziom ten ma wysokość5 metrów. Sufit sali jest więc oddalony o 9 m od środka Celestii, z czego łatwo obliczyć, że prędkość jego po obwodzie koła, które zatacza wraz z całym światem, wynosi około l m/sek. Wynika stąd, że dolne szczeble drabiny poruszają się blisko o pół metra na sekundę szybciej niż górne. Gdy podskoczysz do góry, rzuci tobą na 1 drabinę, licząc bowiem od miejsca, w którym stoisz, znajduje się ona w kierunku ruchu Celestii wokół osi. W momencie skoku ciało twoje ma prędkość 1,5 m/sek. i z tą prędkością porusza się również, gdy jest w powietrzu, mimo że okoliczne przedmioty na tej wysokości poruszają się już z prędkością mniejszą. Stąd – zbliżasz się do drabiny.
– Powiedzmy, że rozumiem… A z powrotem? Jak zeskakiwałam?
– Gdy stałaś wysoko na drabinie, a więc bliżej osi Celestii, ciało twoje miało mniejszą prędkość niż podłoga, dlatego też spadając swobodnie na ziemię, nie znalazłaś się wprost pod miejscem skoku, lecz poruszająca się szybciej podłoga wyprzedziła ciebie. Nawiasem mówiąc, całe zjawisko ciążenia w naszym świecie to nic innego jak działanie przyśpieszenia dośrodkowego.
– Tylko że przy podskoku – dorzucił Kruk – tor ruchu ciała jest wypadkową dwóch prędkości: skoku i ruchu obrotowego Celestii, przy swobodnym zaś spadku mamy do czynienia wyłącznie z działaniem tej drugiej, oczywiście nie biorąc pod uwagę oporu powietrza.
– Teraz to już nic nie rozumiem.
– No, ale skakać możesz się nauczyć – uśmiechnął się Bernard. – To to samo, co na innych poziomach, tylko że na dole, wobec znacznego przyśpieszenia, zjawiska występują w mniej jaskrawej formie. Korzystaj z okazji!
Po szeregu mniej lub więcej udanych prób Daisy posiadła wreszcie sztukę skakania i wkrótce cała trójka znalazła się na 98 poziomie.
Reporterka oglądała ciekawie niewielką, niską salkę. Poza klapami w podłodze i suficie znajdowało się tam jeszcze troje drzwi w ścianach. Dziewczyna podeszła do małych drzwiczek, na których widniała trupia główka namalowana białą farbą oraz napis: Wstęp wzbroniony.
– Za tymi drzwiami – rzekł Bernard – znajduje się główna siłownia, dostarczająca energię elektryczną dla całej Celestii. Gdyby te urządzenia przestały działać, świat pogrążyłby się w ciemności. No, i po pewnym czasie zapanowałby również kosmiczny mróz.
– A gdybym tam weszła? – zapytała Daisy chwytając ostrożnie za gałkę drzwi prowadzących do siłowni.
– Nie wejdziesz, bo zamknięte.
– A gdybyś mi otworzył?
– W siłowni mamy znaczne nasilenie promieniowania niezwykle szkodliwego dla człowieka. Tylko w specjalnych ubraniach ochronnych można tam wejść, i to na bardzo krótko.
– A po co tam wchodzić?
– Przecież sama chciałaś! Wchodzi się w wyjątkowych wypadkach: przy zakłóceniach w pracy siłowni, uszkodzeniach, no i w czasie remontu. Robią to przeważnie bardziej wykwalifikowani niewolnicy. Normalnie elektrownia pracuje bez obsługi.
– I ona tak stale sama działa?
– Jest sterowana z głównej stacji elektrycznej.
– Z tej na 38 poziomie?
– Tak. Tam też znajdują się kierownicze urządzenia centralnego reaktora atomowego oraz akumulatory energii elektrycznej.
– A daleko jeszcze do tego centralnego reaktora?
– Na następnych poziomach, 99, 100 i 101, będziemy już w bezpośrednim jego sąsiedztwie. Znajduje się on nad siłownią, a ściślej – otoczony jest jej pomieszczeniami. Oddziela go gruba warstwa ołowiu oraz specjalnej substancji pochłaniającej promieniowanie. Te drzwi są również ołowiane i zabezpieczone specjalną warstwą; jednak gdybyśmy mieli licznik alarmowy, to zobaczyłabyś, ile cząstek przebiega w tej chwili przez nasze ciała.
– Jeśli już tu jest niebezpiecznie, to co dopiero będzie, gdy znajdziemy się przy samym reaktorze? – na twarzy reporterki odbił się niepokój.
– Nie ma obawy. Natężenie promieniowania jest tu wszędzie dopuszczalne dla człowieka. Chyba gdybyśmy chcieli tu miesiącami siedzieć, wówczas…
– No, to skaczmy w górę – dziewczyna odbiła się od ziemi i ciało jej pobiegło pod sufit. Następny poziom przypominał zupełnie poprzedni. Na niedużych drzwiach widniały również znaki ostrzegawcze.
– To wejścia do urządzeń kierowniczych i kontrolnych centralnego reaktora atomowego – wyjaśnił Kruk.
– Mówiłeś, Ber, że jest kierowany z 38 poziomu? – zdziwiła się Daisy.
– Kierowany jest stamtąd, lecz muszą być również urządzenia dodatkowe, bezpośrednie. Ponadto wygasić reaktor można tylko z tej bezpośredniej centrali.
– A jakby ktoś tu wlazł i wyłączył?
– Wykluczone. Drzwi są zamknięte na specjalne zamki i zaplombowane. Wszak to serce Celestii. Plomby te wolno zdjąć tylko w wyjątkowych wypadkach. Klucze znajdują się w posiadaniu trzech osób: prezydenta, ministra ochrony zewnętrznej oraz konstruktora rządowego.
– To ty masz te klucze i mógłbyś otworzyć?
– Nie. Otworzyć można tylko wszystkimi trzema kluczami jednocześnie. A więc musiałby na to wyrazić zgodę i Summerson, i Kuhn. Szkoda jednak czasu, aby tu się zatrzymywać. Chodźmy na górę. Tylko ostrożnie, bez gwałtownych ruchów, gdyż spadek wagi naszych ciał będzie coraz większy. Ze skokami – koniec: wkrótce mięśnie nasze będą zbyt niezręczne do takich wyczynów.
Salka na setnym poziomie była nieco większa. Mieściły się tam w ścianach szafy z różnego rodzaju częściami zamiennymi do urządzeń centralnego reaktora, siłowni oraz przyrządów znajdujących się na zewnątrz Celestii. Pod jedną ze ścian umocowany był mały warsztat podręczny, bogato zaopatrzony w narzędzia.
Poruszanie się tu było już mniej przyjemne niż trzy poziomy niżej. Ciężar ciała zmalał ponad pięćdziesięciokrotnie w porównaniu z normalnym. Mimo iż podłoga pokryta była specjalną warstwą wzmagającą przyczepność, chodzenie przypominało bardzo poruszanie się w wodzie, z tym że wszystkie gwałtowniejsze ruchy kończyły się niezamierzonymi skokami. Najgorzej na tym wychodziła Daisy, która po raz pierwszy znajdowała się w tak bliskiej odległości od osi Celestii.
Poczęli wspinać się po drabince prowadzącej na ostatni, 101 poziom. Odbywało się to wyłącznie za pomocą rąk, niemal bez żadnego wysiłku. Nikt nie miał ochoty do rozmowy. Daisy Brown, zwykle bardzo gadatliwa, w milczeniu posuwała się za Krukiem. Myśli wszystkich biegły w jednym kierunku. Za chwilę mieli przekroczyć granicę świata ludzkiego, świata, w którym się urodzili i żyli od dzieciństwa, który każdemu z nich był tak bliski i zrozumiały.
Nawet Roche, który często bywał na zewnątrz, zawsze ulegał temu podświadomemu uczuciu niepokoju przy zbliżaniu się do granicy dwóch światów. Było to tym dziwniejsze, iż właśnie tęsknota za tamtym, roziskrzonym tysiącami dalekich świateł zadecydowała, że został asystentem Lunowa.
Pochodził z rodziny kupieckiej i ojciec jego obiecywał sobie, że Dean obejmie po nim kierownictwo dużego sklepu na 20 poziomie. Ale razu pewnego, gdy 12-letni Dean od dłuższego czasu „kulał” w szkole z matematyką, Roche senior obiecał niebacznie synowi, że jeśli poprawi swe stopnie, to odbędzie wycieczkę pojazdem rakietowym, o co się ojciec postara przez swego kolegę, pracującego jako kierownik biura w wytwórni wódek Summersona. Wycieczka taka, dość kosztowna, leżała w sferze nieziszczalnych marzeń wielu chłopców. Dean wziął się do pracy i wkrótce ojciec zmuszony był spełnić obietnicę.
Wycieczka na zewnątrz nie była w życiu chłopca jakimś zwykłym epizodem, lecz momentem przełomowym. Wyniósł z niej niezaspokojoną tęsknotę za tamtym gwiezdnym światem, za poznaniem jego życia i tajemnic. Ta tęsknota przerodziła się w stałe zainteresowanie astronomią i w rezultacie młody Roche po usilnych zabiegach został asystentem Lunowa.
– Otóż i ostatni poziom! – przerwał milczenie Dean zwracając się do reporterki.
Wszyscy troje znaleźli się w niskiej salce, przypominającej swym wyglądem wycinek wielkiej rury.
– Tu, w głębi, w tej ścianie znajdują się szafy ze skafandrami, a tamte okrągłe drzwi prowadzą do śluzy – powiedział Kruk.
Chwytając się klamer umieszczonych na ścianach i podłodze dotarli do dużej półki. Kruk nacisnął jakąś dźwignię i ze ściany wysunął się długi wieszak z sześcioma skafandrami.
Zdjąwszy jeden kombinezon z wieszaka Bernard przez chwilę badał w milczeniu każdą jego część, po czym podał go Daisy ze słowami:
– Zdaje się, że wszystko w porządku. Zresztą będzie jeszcze generalna próba w śluzie, więc nie ma obawy. Możemy się ubierać.
– A jak to włożyć?
Roche przysunął się do Daisy i pomógł dziewczynie włożyć skafander.
– Źle robisz! – zawołał Kruk. – Niech się sama męczy! Kto się wybiera na tamten świat, musi sam sobie dawać radę.
– Mądry! – wydęła usta z udanym oburzeniem. – Jak tu stale łazi, to mu łatwo mówić.
– A może zrezygnujesz z wyprawy? Ostrzegam, że to niełatwa sprawa ten spacer na zewnątrz i trzeba sobie samemu nieźle radzić. Zresztą zdaje się, że niezbyt chętnie chodzisz po drabinach, a tam są same klamry. Daisy, nie krępuj się! Może wrócisz, a reportaż ułożysz z naszego opowiadania.
Daisy Brown lękała się podobnych uwag. Takie opinie szkodziły w pracy, były powodem obniżki pensji lub wprost redukcji. Wobec teorii, modnych zwłaszcza obecnie pod rządami Summersona, że kobieta w ogóle nie nadaje się do żadnej pracy umysłowej, albo że pracować zarobkowo nie powinna, bo to się kłóci z naturalnym podziałem i wyznaczoną jej przez Pana Kosmosu rolą żony i matki, Daisy miała podstawę do obaw. Choć przebywała teraz w ścisłym kółku, chciała na przyszłość zapobiec opinii, że się boi byle czego, jest niezaradna, cofa się w pół drogi, słowem zachowuje się tak, jak według teorii Summersona powinna zachowywać się kobieta – istota niższego gatunku. Poza tym reporterska ciekawość brała w niej górę.
Potrząsnęła głową odrzucając w tył niesforną czuprynę i pokazała w uśmiechu dwa rzędy zębów.
– Też pomysł! Nie wygłupiaj się, Ber. Ani mi się śni rezygnować! Dam sobie radę, jak będzie trzeba. Zresztą, przy takim małym ciężarze ciała to bardzo łatwa sprawa.
– Muszę cię rozczarować, moja miła. Na zewnątrz tak samo jak wewnątrz Celestii w miarę oddalania się od osi obrotu waga naszego ciała rośnie. Schodzimy nad samą krawędź tej wielkiej puszki, jaką jest nasz świat. A tam siła odśrodkowa jest przeszło o jedną dziesiątą większa od tej, jaka występuje na 13 poziomie.
– Ty przecież nie potrzebujesz schodzić na sam dół – wtrącił Dean, który najwyraźniej obawiał się, aby dziewczyna nie zrezygnowała z wyprawy.
– Wszystko jedno – przerwała reporterka. – Jak tam będzie, tak będzie, ani mi się śni zostać. Idę z wami i już.
Tymczasem Bernard nacisnął drugą dźwignię i z szafy wysunął się wieszak z pasami i zwojami lin.
– Dobrze zapnij ten pas i sprawdź, czy się nie odpina – pouczał dziewczynę. – To bardzo ważne, gdyż tam łatwo stracić równowagę i polecieć w przestrzeń kosmiczną.
– To znaczy gdzie?
– Gdybyś, będąc na zewnątrz, oderwała się od ściany Celestii, polecisz po stycznej do koła o promieniu równym odległości osi świata od punktu, w którym się oderwałaś.
– Dziękuję pięknie. Wtedy będzie mi już wszystko jedno, po jakiej linii polecę. Ale to miła perspektywa.
– Nie ma obawy. Wypadki takie nie zdarzają się. Chronią nas liny i pasy.
– Słyszałam, że można się poruszać w przestrzeni kosmicznej za pomocą pistoletów odrzutowych. Więc po co liny? – przypomniało się Daisy.
– Niestety, nie mamy nabojów – wyjaśnił Kruk. – Poza tym na dole, gdzie prędkość naszych ciał przekracza 50 m/sek., odrzut pistoletów jest zbyt słaby, aby po oderwaniu się od ściany wrócić na Celestię. No, zakładajmy hełmy! Szkoda czasu! – rzekł skończywszy wymienianie zbiorników z tlenem. – Pamiętaj, Daisy! Po włożeniu hełmu na głowę, gdy już usłyszysz trzask zamka, przesuń na lewo ten maleńki przełącznik poniżej szyby. Włącza on aparat tlenowy, urządzenia termiczne i pneumatyczne utrzymujące normalną temperaturę i ciśnienie w kombinezonie oraz, co dla ciebie ważniejsze niż powietrze – radiotelefon, abyśmy mogli rozmawiać ze sobą.
– Nie wiem, Ber, kto się dziś więcej nagadał, ja czy ty? – odcięła się dziewczyna.
– Tu wyjątkowo należy to do obowiązków moich lub Deana.
Daisy chciała coś odpowiedzieć, lecz Kruk wsunął już głowę w otwór hełmu i rozległ się cichy trzask oznaczający, że bezpośrednia łączność została przerwana. Przesunąwszy maleńką dźwigienkę, znajdującą się na przedniej ścianie hełmu, począł dawać towarzyszom znaki, aby poszli w jego ślady.
– Halo, Daisy! – usłyszała dziewczyna tuż nad uchem głos Bernarda, gdy założywszy hełm włączyła aparaturę. – Halo, Dean! Odpowiadaj, jak tam odbiór?
– Świetny! Jakbyś stał za mną!
– Daisy! Widzisz te dwa świecące, białe punkty w hełmie, mniej więcej na wysokości ust?
– Widzę. No to co?
– Musisz je stale obserwować. Jeśliby zgasł prawy, oznaczałoby to, iż instalacja tlenowa przestała działać. Gdyby zaś rozpalił się niebieskawym światłem, będzie to sygnał, że tlenu wystarczy tylko na 15 minut i trzeba natychmiast wracać. Zrozumiałaś?
– Tak. Prawy punkcik to kontrola tlenu. A lewy?
– Lewy czuwa nad właściwym, harmonijnym funkcjonowaniem całej instalacji. Gdyby się rozpalił na czerwono, oznaczałoby to, iż w skafandrze lub hełmie powstało uszkodzenie. Uszkodzenie takie trzeba jakoś, choćby prowizorycznie, usunąć, no i wracać.
– A jakby zgasł?
– Musisz wówczas natychmiast zaalarmować towarzyszy, lecz już nie przez radiotelefon, ale ciągnąc za linę. Wygaśnięcie lewego punktu oznacza, że wszystkie urządzenia zawiodły.
– Oczywiście nie przerażaj się, Daisy – wtrącił Roche. – Takie przygody się nie zdarzają. Ja nieraz wychodziłem na zewnątrz w pojedynkę i nie obawiałem się wypadku. Rozumiesz chyba, że Ber musi ci tylko tak, na wszelki wypadek, tłumaczyć, co i jak działa.
Bernard zdjął z haka duży zwój liny i jeden z końców opatrzony sprężynowym zaczepem umocował na kółku przy swoim pasie. Następnie sięgnął po jeszcze jeden zwój i podał go Deanowi.
– No, to już wszystko. Ruszajmy! – powiedział. – Ja idę pierwszy, Daisy za mną, a Dean na końcu.
– Czemu nie dałeś mi liny? – zdziwiła się dziewczyna.
– Ty będziesz środkowym ogniwem.
Kruk przesunął się ku okrągłym drzwiom śluzy i trzymając się lewą ręką klamry, prawą obrócił małe metalowe kółko wentyla. Pociągnął drzwi ku sobie. Otworzyły się wolno odsłaniając wnętrze ciasnego pomieszczenia.
– Co za dziwne drzwi? Zupełnie jak wieko w puderniczce. Na zawiasach? Nie rozsuwane, tak jak wszędzie?
– Drzwi te zamykane są wyłącznie ciśnieniem atmosfery Celestii. Po prostu, gdy zostanie usunięte powietrze ze śluzy, nacisk atmosfery uniemożliwia otwarcie drzwi,
– A dlaczego obracałeś kółko, jeśli mówisz, że te drzwi nie mają zamka? – pytała Daisy wchodząc do komory za konstruktorem.
– Otworzyłem zawór, aby wyrównać ciśnienie – wyjaśnił. – Mimo iż drzwi na zewnątrz są bardzo szczelne, po dłuższym czasie następuje pewien spadek ciśnienia, wywołany ucieczką powietrza. Spadek ten, choć bardzo nieznaczny, jednak utrudniałby otwarcie drzwi. O, widzisz, teraz Dean zamknie drzwi i przekręci podobne kółko, które znajduje się od strony śluzy. No, już.
Teraz uwaga! Włączam pompy! Daisy, obserwuj dobrze świecące punkty, czy nie ma jakichś uszkodzeń w skafandrze. Naciskam guzik!
Ciśnienie spadło gwałtownie i miękkie kombinezony pęczniały w oczach. Bernard obserwował uważnie strzałkę manometru umieszczonego w ścianie. Posuwała się ona coraz wolniej w kierunku kreski oznaczonej cyfrą O i wreszcie stanęła w jej pobliżu.
– Czy wszystko w porządku?! – zawołał Kruk.
– Tak… – wyszeptała z przejęciem Daisy.
Kruk przysunął się do dziewczyny i przypiął drugi koniec liny do jej pasa. Po chwili to samo uczynił Dean.
Konstruktor zbliżył się do drzwi prowadzących na zewnątrz.
Strzałka osiągnęła już punkt zerowy i zdawała się nie poruszać.
Daisy i Dean zamarli w oczekiwaniu. Dziewczyna czuła bicie własnego serca. Za tymi drzwiami znajdował się ten inny, jakże obcy i daleki świat. Bała się poruszyć i głębiej odetchnąć.
Wsłuchała się w ciszę. Tylko miarowe tykanie mechanizmu pneumatycznego w szczycie hełmu dochodziło do jej uszu. Nagle uświadomiła sobie niedorzeczność nasłuchiwania. Przecież wokół niej nie ma już niemal zupełnie powietrza, nie mówiąc o tym, iż poprzez hełm w normalnych warunkach można usłyszeć tylko bardzo głośne dźwięki.
Nie ma zupełnie powietrza!… Uczuła lekki skurcz w piersiach na tę myśl.
Nachylona postać Kruka drgnęła i wielkie, stalowe drzwi poczęły się wolno otwierać. Za nimi panowała ciemność.
Bernard sięgnął ręką do czoła. Na szczycie jego hełmu zapłonął reflektor, rzucając ukośnie w dół silny snop żółtego światła.
– Wychodzimy do przedsionka! Daisy, włącz swój reflektor! Kontakt znajduje się nad szybą hełmu.
Głos Bernarda wydał się dziewczynie jakiś inny, jakby zmieniony. Konstruktor wsunął się w ciemny otwór i za chwilę znikł sprzed oczu reporterki. Uczuła lekkie szarpnięcie liny, posunęła się parę kroków ku wyjściu i w słuchawkach zabrzmiał znów głos Kruka: – Daisy, posuwaj się za mną! Staraj się, aby zbyt ostro nie przedzielała nas ściana, bo fale, na których pracują nasze radiotelefony, mają stosunkowo mały stopień uginania. Tu są wszędzie almeralitowe ściany, nieprzenikliwe dla fal radiowych. Uważaj na klamry w podłodze, bo się przewrócisz!
Z drżeniem serca dziewczyna przesunęła się do otwartego włazu. Za nim znajdowała się ciemna salka przypominająca śluzę. Po lewej stronie był widoczny jakiś otwór, gdzie zauważyła nachyloną postać Bernarda.
– Podejdź do mnie, Daisy – odezwał się znów konstruktor. – No, co tam? Dlaczego się nie odzywasz? Czy mnie nie słyszysz?
– Słyszę, tylko że tu… tak… dziwnie…
– Boisz się?
– Nie wiem…
– Nie masz się czego obawiać! – usłyszała głos Deana. – To nic strasznego! Ja często sam wychodzę na zewnątrz!
Młody astronom przysunął się do dziewczyny i chwyciwszy ją za pas lekko podniósł w górę. Po chwili wraz z nią przesunął się zręcznie przez otwór włazu prowadzącego do przedsionka.
– Trzymaj się klamer i chodź do wyjścia! – powiedział stawiając ją na ziemi. Przesunęła się ostrożnie w stronę Bernarda siedzącego na krawędzi owalnego otworu.
Za nim roztaczało swą przepaścistą głębię usiane rojami świecących punktów czarno-aksamitne niebo.
Choć znała już ten obraz z ilustracji i audycji telewizyjnych, nie mogła oderwać wzroku. Przysunęła się do Kruka i chłonęła widok odsłaniający się przed nią.
Wprost, wśród gęstej kraty metalowych prętów wielkiego „kosza” miotacza, nad jasnym czworokątem Krzyża Południa wybijała się swym blaskiem nad inne duża, żółtawa gwiazda.
Dziewczyna znała ją dobrze z licznych rycin.
– Gwiazda Dobrej Nadziei – wyszeptała.
Uczuła lekki uścisk czyjejś ręki. Spojrzała. Obok stał Roche, wpatrzony tak jak ona w iskrzące się gwiazdami niebo.
Bała się spłoszyć to „coś”, przejmujące, a zarazem podniosłe w obrazie, jakże innym od wszystkiego, co widziała dotąd.