355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Krzysztof Boruń » Zagubiona Przyszłość » Текст книги (страница 24)
Zagubiona Przyszłość
  • Текст добавлен: 5 октября 2016, 00:33

Текст книги "Zagubiona Przyszłość"


Автор книги: Krzysztof Boruń


Соавторы: Andrzej Trepka
сообщить о нарушении

Текущая страница: 24 (всего у книги 29 страниц)

– Jest młody i niedoświadczony – rzekł z troską Horsedealer. – Boję się, aby ci, którzy wokół niego krążą, nie omotali go tak, jak to potrafią.

– Astrobolid niedaleko, w każdej chwili możesz wrócić – odparł Krawczyk. Choć przyznawał rację Horsedealerowi, jednak zdawał sobie sprawę, że jak najśpieszniejsze zastosowanie odpowiednich środków dla podtrzymania gasnącego w tym człowieku życia jest konieczne.

Sokolskiemu wydawało się, że najwlaściwiej będzie zwrócić uwagę filozofa w innym kierunku, tym bardziej że poruszane zagadnienia mogły mieć doniosłe znaczenie dla doradcy prezydenta Celestii.

– Przemiany, które teraz dokonują się u was, są nieodwracalne. Przed czterystu laty władcy waszego świata chcieli odwrócić koło historii. I cóż? Co najwyżej udało im się odroczyć swój upadek na kilka wieków i to tylko wskutek izolacji Celestii. Przewrót musiał się u was dokonać, choćbyście nawet nie spotkali Astrobolidu. Wskazuje na to cała wasza historia…

– Teraz Celestia pocznie odrabiać w szybkim tempie cztery wieki zastoju – dorzucił Krawczyk.

– Mówiliśmy właśnie o przyczynach ucieczki Celestii – podjął Horsedealer przerwany temat. – Ta sprawa interesuje mnie ogromnie… Więc tam, na Ziemi, przed wiekami… ponieśli klęskę ci, którzy chcieli panować nad światem. Czy to właśnie byli władcy Celestii?

Sokolski skinął głową w milczeniu.

– I dlatego uciekli? – pytał filozof.

– Nie – odrzekł Krawczyk. – Wówczas jeszcze nic im nie groziło. Wielu z nich zrozumiało, że nie powstrzymają fali przemian. Pojęli oni, że muszą zrezygnować ze swych wąskich osobistych interesów i ambicji na rzecz ogółu. Niektórzy brali nawet bardzo czynny udział w tworzeniu nowego ładu. Byli jednak i tacy, którzy nie chcieli tak łatwo zrezygnować ze swojej pozycji i planów. Nie było ich wielu. Podział przebiegał tam nawet przez rodziny. Dysponowali jednak znacznymi środkami technicznymi. Między innymi w ich władaniu znajdował się wielki sztuczny satelita CM-2, zwany Celestia. Postanowili oni zdobyć władzę siłą. Zamach się nie udał. Ofiar było jednak wiele… Zamachowcy mieli przeciw sobie wszystkich, nawet wielu swych krewnych. Byli jednak przygotowani na ewentualność porażki. W kilka dni po klęsce ostatnia grupa wylądowała w CM-2.

– Co znaczy „CM-2”?

– Celestia budowana była jako drugie kosmiczne Centrum Mobilizacyjne na wypadek powszechnej wojny nuklearnej. Na szczęście do takiej wojny nie doszło. Gdy rebelianci opanowali bazę, budowa nie była jeszcze ukończona i uzbrojenie CM-2 było bardzo skromne. Działały tylko miotacze przeznaczone do ochrony centrum przed pociskami.

– Ilu uciekło na Celestię?

– Kilkunastu wraz z rodzinami, około 60 osób.

– Sześćdziesięciu sprawiedliwych… Szaleńcy… Szaleńcy… – rzekł cicho Horsedealer przymykając oczy.

– Dziś niewątpliwie możemy to nazwać szaleństwem. Zważmy jednak, iż w owym okresie walka, jaka toczyła się na Ziemi, była jeszcze ostra i nieubłagana. Wielu z tych, którzy uciekli na wasz sztuczny księżyc, miało się czego obawiać. Zresztą jeszcze przez długi czas liczyli, że coś się zmieni i że będą mogli odzyskać utracone pozycje. Jednak ostatecznie, gdy ich sytuacja nawet w Celestii stawała się coraz trudniejsza wobec buntu załogi, postanowili opuścić Układ Słoneczny.

Chodziło im o to, aby postawić załogę wobec faktu dokonanego. W ich położeniu ucieczka nie była ani pomyłką, ani też szaleństwem. Czy zgadzasz się ze mną?

Nie było odpowiedzi. Teraz dopiero Andrzej i Wiktor spostrzegli, że twarz gościa pokryła się nienaturalną bladością. Wypukłe, zamknięte powieki starca drgały nerwowo. Pomarszczone dłonie zaciskały się konwulsyjnie na poręczach fotela.

– Co tobie?! – Sokolski z przestrachem zerwał się z miejsca.

– Nic… – wyrzęził z trudem Horsedealer. – To przejdzie…

Otworzył z wysiłkiem oczy, lecz nagle nowy atak bólu wykrzywił jego twarz. Opadł ciężko na oparcie fotela. Oddech jego stał się gwałtowny i świszczący.

Krawczyk ujął filozofa za przegub dłoni i przez chwilę badał puls. Był on słaby i nierówny. Nie ulegało wątpliwości, że stan starca jest poważny. Pospiesznie przycisnął guzik „broszki” kontaktowej.

– Doktorze Summerbrock!

Na pobliskiej ścianie pojawił się obraz: wysoka, przygarbiona postać pochylona nad stołem laboratoryjnym.

– Will! – zawołał Krawczyk. – Przyjdź tu natychmiast…

I wskazując ręką na leżące bezwładnie w fotelu ciało Horsedealera, dodał:

– Ten człowiek, zdaje się, umiera…

Wielki, plastyczny obraz Astrobolidu zajmował prawie cały sufit centrali. Za każdym ruchem palców Władka na klawiaturze – obraz ten zmieniał się, ukazując coraz to inne części wewnętrznej budowy statku, jakby w szklanym, przezroczystym modelu zapalały się niewidoczne lampki oświetlając kolejno poszczególne pomieszczenia. Złudzenie, że jest to model, pryskało jednak szybko – w niektórych pomieszczeniach spostrzec można było maleńkie, poruszające się sylwetki ludzi.

Ten „żywy” plan Astrobolidu umożliwiał wzrokową kontrolę wszystkich pomieszczeń w chwilach manewrowania statku, gdy zmiana kierunku przyśpieszeń mogła powodować nieprzyjemne zakłócenia w życiu jego mieszkańców. Choć statkiem kierował sztuczny mózg według z góry ustalonej instrukcji i czuwał nad pracą wszystkich urządzeń, jednak nie potrafił panować nad tak niesfornymi istotami jak ludzie, a zwłaszcza ich dzieci.

Z zadartą do góry głową, pełen podziwu i zazdrości śledził Green działanie „modelu”. Jakże potężni są władcy tego niezwykłego świata, którego wysłanników spotkała Celestia na bezdrożach Kosmosu! Czyżby i tamto, co pokazywali na plastycznym ekranie telewizora, nie było tylko bajką? Może naprawdę istnieje tamten bogaty, dziwny świat, w którego istnienie wierzył ponoć jego pradziadek Tobiasz?

Zdobycze techniczne XXV wieku budziły w Davidzie nieco inne refleksje. Zdawał on sobie dobrze sprawę z tego, jak ogromne możliwości otwierają się przed tymi, którzy władają tak potężnymi środkami. Choćby ten świecący na suficie obraz wnętrza Astrobolidu… Przecież za jego pomocą można w takim zamkniętym jak Celestia świecie kontrolować życie wszystkich jej mieszkańców. Można widzieć, co się dzieje we wszystkich pomieszczeniach… Móc w porę wykryć każdą próbę buntu…

Dla Roche'a ostatnie godziny były nieprzerwanym pasmem oszałamiających wrażeń. To co dotąd zobaczył i usłyszał, przyprawiało niemal o zawrót głowy. On jeden spośród całej czwórki Celestian posiadł dostatecznie szeroką wiedzę matematyczną i przyrodniczą, aby w pełni ocenić, jak ogromnego skoku dokonała ludzkość w nauce i technice w ciągu czterech wieków. Niemal wszystko, czego już się dowiedział, wprowadzało rewolucyjne zmiany w jego poglądach naukowych.

Słuchał teraz z najwyższym zainteresowaniem wyjaśnień Kaliny dotyczących napędu przybyłego z Ziemi statku międzygwiezdnego.

– W dawnych silnikach Celestii czy silniku waszego pojazdu rakietowego przyśpieszanie wyrzucanej materii przebiega wewnątrz rakiety w komorze spalania pod działaniem wysokich temperatur. Silnik Astrobolidu opiera się na zupełnie odmiennej zasadzie. Nie ma tu żadnej komory spalania ani dysz. Cały proces przyspieszania jonów sztucznego pierwiastka aroternu odbywa się na zewnątrz statku, na jego powierzchni, a ściślej – tuż nad powierzchnią. Może to wydaje się wam niezrozumiałe, ale przecież zasada działania silnika odrzutowego nie uległa w niczym zmianie. Powiem więcej: zasada ta znajduje tu zastosowanie jakby w czystej postaci. Dawne termiczne metody przyspieszania materii drogą wykorzystania energii chemicznej wydają się dziś absurdem.

– Skąd więc wasz silnik czerpie energię i jak ją przetwarza? – zapytał Dean.

– Otóż to. W tym widać najlepiej osiągnięty postęp – podchwycił młody uczony z wyraźnym odcieniem dumy. – Po pierwsze: wyzwalamy energię odpowiadającą masie spoczynkowej niemal w 60 procentach, gdy w połowie XX wieku najwyższy stopień wyzwalania energii jądrowej, występujący przy syntezie helu w bombie wodorowej, nie przekraczał 0,75 procenta masy. Po drugie: potrafimy zamienić tę energię bezpośrednio w energię elektryczną. Po trzecie: wielkiemu uproszczeniu uległa zasada nadawania ogromnych przyśpieszeń cząstkom w polu magnetycznym. Dawne cyklotrony, synchrotrony i betatrony wydają się dziś dziecinną zabawką. Astrobolid wytwarza pole elektromagnetyczne o ogromnej sile, w którym przyśpieszone zostają jony aroternu, a następnie odrzucane w jednym kierunku z prędkością blisko 6200 km/sek.

– A skąd bierzecie paliwo… chciałem powiedzieć: ciało pośredniczące, no, ten arotern? – jąkał się Green wytrącony zupełnie z równowagi.

– Bezpośrednio z powierzchni Astrobolidu. W czasie pracy silnika z zewnętrznej warstwy powłoki Astrobolidu odrywają się nieustannie pojedyncze atomy. Pozbawione większości elektronów, już jako jony zostają przyśpieszone do tej ogromnej prędkości. Proces ten przebiega pasmami przesuwającymi się po całej powierzchni statku. W ten sposób Astrobolid jak gdyby nieustannie zrzucał z siebie coraz to nowe warstwy powłoki, przy czym w chwili startu masa odrzucanej materii przekraczała znacznie dwie tony na sekundę.

– Dwie tony?

– Obecnie, przed zatrzymaniem się Astrobolidu obok Celestii, ubytek masy wynosił w przybliżeniu już tylko 90 kg na sekundę, gdyż masa naszego statku zmalała 25 razy.

– To aż tyle kosztowało państwa spotkanie z Celestia? – zaciekawił się Green.

– Nie. Najwięcej masy utraciliśmy w czasie startu, bo aż l 040 000 ton, teraz zaś tylko nieco ponad 200 000 ton. Astrobolid zużywa cztery piąte swej masy dla osiągnięcia prędkości 10 000 km/sek. Obecnie waga jego wynosi 52 000 ton.

W oczach Davida pojawiły się ironiczne błyski.

– No, to jeśli będziecie nadal tak szastać waszymi zapasami, niewiele w końcu zostanie z waszego statku.

– Nie więcej jak 2000 ton – odparł uśmiechając się Kalina. – Wystarczy, by zbudować w układzie planetarnym Proximy Centauri z pierwszej lepszej planetoidy lub większego meteorytu nowy Astrobolid.

– Z planetoidy? Co to takiego? – zdziwił się Green.

– Są to niewielkie planetki krążące wokół Słońca. Możliwe, że spotkamy je również w układzie Proximy.

– Więc twierdzi pan, że wasz statek nie był budowany na Ziemi, lecz gdzieś w przestworzach, na małej planetce?

– Celestia również nie była budowana na Ziemi – wtrąciła towarzysząca gościom Rita. -Tylko z zupełnie innych powodów…

– Celestia? Więc nasz świat też zbudowano z jakiejś planetki?

– Nie – odrzekł Kalina. – Celestia była sama sztucznym księżycem. Sztuczną planetką krążącą wokół Ziemi, takim, jak wy to mówicie, „Towarzyszem Ziemi” – dorzucił dla wyjaśnienia domyślając się z wyrazu twarzy gości, że określenie „sztuczny księżyc” jest dla nich obce.

– Z czego więc zbudowana była Celestia? – nie mógł zrozumieć Green.

– Poszczególne jej części były wyprodukowane na Ziemi, a następnie zaopatrzone w silniki rakietowe i wystrzelone w przestrzeń w ten sposób, że osiągnąwszy w odległości 43 000 km od środka Ziemi prędkość około 3,2 km/sek. poczęły ją okrążać raz na dobę zgodnie z jej ruchem.

Czas lotu poszczególnych rakiet obliczano tak, aby przybywały one w jeden określony punkt orbity przyszłego sztucznego księżyca. Oczywiście nie zawsze się to udawało, ale poszczególne elementy ściągane były na jedno miejsce przez pilotów małych rakiet. Tam z tych części zmontowano wielki pierścień, zwieziono urządzenia, maszyny…

– To Celestia była pierwotnie pierścieniem?

– W ten sposób dość często budowano większe sztuczne księżyce.

– Więc było ich więcej?

– Z chwilą rozpoczęcia budowy Celestii istniały już trzy duże bazy kosmiczne okrążające Ziemię na różnych wysokościach, nie licząc kilkudziesięciu maleńkich sztucznych satelitów, służących do nadawania programów telewizyjnych i badań naukowych.

Dean chciał o coś zapytać, gdy niespodziewanie uczuł, że ktoś dotyka jego ramienia. Za nim stała młoda Mulatka, którą zauważył już w czasie obiadu.

– Nazywasz się Dean Roche? – zapytała.

– Tak.

– Horsedealer cię prosi – powiedziała dziewczyna podążając ku windzie.

– Nie przedstawiłam ci się – powiedziała dziewczyna, gdy w chwilę później wychodzili z windy. – Jestem Suzy Brown.

– Brown?

– Cóż cię tak zaskoczyło?

– Pani ma nazwisko bardzo rozpowszechnione w Celestii… Moja narzeczona nazywa się Daisy Brown…

– Nic nie wiadomo – zaśmiała się Suzy. – Może okaże się, że jestem krewną twojej dziewczyny…

Tymczasem podeszli do niewielkich drzwi z na wpół przezroczystego tworzywa, które same otwarły się przed nimi bezszelestnie.

Na wprost drzwi, za przezroczystą taflą siedział pogrążony aż po szyję w jakimś niebieskim płynie Horsedealer. Ciało jego oplatały przewody i długie pełne przyssawek rurki, poruszające się chwilami jak macki żywego potwora. Czaszkę filozofa okrywał wielki, podobny do dzwonu hełm połączony grubym kablem z lśniącą kulą pod sufitem.

Spostrzegłszy Roche'a Horsedealer uśmiechnął się i rzekł:

– Jak pan widzi, chcą mnie tu trochę podreperować…

Chociaż rozdzielała ich gruba szyba, Dean był przekonany, że głos filozofa biegnie nie osłabiony niczym wprost ku niemu.

– Czuje się pan dobrze? – zapytał astronom ochłonąwszy nieco z wrażenia.

– W tej chwili – świetnie. Ale przed godziną było już ze mną bardzo kiepsko. W Celestii chyba byłby to już koniec… Umilkł i zamyślił się.

– Czy będzie mógł pan wrócić z nami do Celestii? – zaniepokoił się Dean.

– Właśnie dlatego chciałem zobaczyć się jak najprędzej z panem.

– Nasi lekarze radzą, aby profesor Horsedealer pozostał u nas na dłuższej kuracji – wtrąciła Suzy.

– Doktor Summerbrock mówi, że w ciągu trzech tygodni może przywrócić mi młodość… -dorzucił filozof.

– Młodość?… Czyż to możliwe?

– Ten świat, który nas tu otacza, jest tak niezwykły, że gotów jestem wierzyć w cuda. Ale pozostać tu nie mogę. Najbliższe tygodnie mogą być decydujące dla przyszłości Celestii.

– Czyżby sytuacja uległa zmianie? Morgan miał przecież…

– Piętnaście minut temu nadeszła wiadomość, że Morgan objął oficjalnie stanowisko wiceprezydenta.

– A więc w porządku.

– Niezupełnie. Co prawda Morgan rozwiązał swe bojówki i przesłał 14 skrzyń z bronią do dyrekcji policji, ale zastrzegł, że skrzynie te mają być złożone w gabinecie Daltona i pozostać tam tak długo, dopóki ostatnia grupa Nieugiętych nie odda broni.

– Boi się was… – uśmiechnął się Dean. – On zawsze był bardzo ostrożny.

– Gdybyż to tylko była ostrożność… – westchnął Horsedealer.

– Co pan ma na myśli, profesorze?

– Nic nie wiem… Obawiam się jednak, czy zbytnio nie ufamy Morganowi. Bernard Przyrzekł mu całkowite rozwiązanie grup Nieugiętych i złożenie broni w dyrekcji policji do godz. 16.00.

– I dlatego chce pan już wracać?

– Nie wiem, czy nie powinniśmy odlecieć jeszcze dziś wieczorem.

Obawy Horsedealera wydały się Deanowi przesadzone. Przecież w Celestii przebiega wszystko tak, jak postanowiono.

– Porozmawiam dziś wieczorem przez radio z Bernardem. Jeśli istotnie sytuacja będzie wymagać naszej obecności – polecimy. Nie przypuszczam jednak, aby było to konieczne. Niech się pan, profesorze, niczym nie przejmuje i przede wszystkim pilnuje swego zdrowia. To najważniejsze!

– No, ostatecznie… niech tam… – zdecydował po chwili wahania Horsedealer. – Wieczorem porozmawiamy przez radio z Malletem i Krukiem. A teraz niech pan nie marnuje czasu. David i Green pewnie czekają na pana.

Dean i Suzy nie zastali już nikogo w centrali pilota.

– Czy pani wie, dokąd mieli pójść? – zmartwił się Dean. – Pan Kalina obiecał mi pokazać zdjęcia ze startu Astrobolidu.

– Zaraz zobaczymy, gdzie oni są – odparła z uśmiechem Suzy i odczepiła od swej bluzy nieduży, podobny do broszki krążek przypięty jakby dla ozdoby. Położyła go na dłoni. Snop światła z miniaturowego teleprojektora padł na pobliską ścianę i po chwili ukazało się na niej wnętrze jakiejś salki pełnej przezroczystych rur, cylindrów i kuł.

– Są w siódmej sekcji uniwerproduktorów. Zaraz się zgłoszą.

W tej samej chwili obraz na ścianie zakołysał się i jakby obrócił. Sploty przezroczystych przewodów przebiegły gdzieś z góry na dół i w kręgu światła ukazała się twarz Kaliny. Dean domyślił się, że Kalina musiał mieć podobną broszkę-projektor i pod wpływem jakiegoś sygnału wysłanego przez nadajnik Suzy urządzenie zaczęło działać.

– Właśnie miałem połączyć się z wami – usłyszeli nieco przytłumiony głos Kaliny. -Idziemy do biblioteki, aby obejrzeć budowę i start Astrobolidu. Nasi goście chcieli zobaczyć z bliska, jak przebiega produkcja żywności syntetycznej, więc wstąpiłem po drodze do siódmej sekcji, ale już wychodzimy.

– Zaraz będziemy w bibliotece! – zawołała Suzy. Przesunęła jakąś niewidoczną dźwigienkę przy krawędzi broszki i świetlny krąg zgasł raptownie.

Przypiąwszy broszkę do bluzy ruszyła ku drzwiom dźwigu.

Weszli do małej windy, która szybko pobiegła w dół zjeżdżając z VII na III pokład Astrobolidu.

Dean poczuł, że jakiś ogromny ciężar spada mu na plecy. Kolana ugięły się pod nim i gdyby nie silne ramię dziewczyny, niewątpliwie upadłby na podłogę.

– Przepraszam panią, ale co się tu dzieje? – wyszeptał z niepokojem. – Trudno się utrzymać na nogach.

– Jak to? Czyżbyście nie byli przyzwyczajeni do normalnego ciążenia? Teraz z kolei oczy Roche'a rozszerzyło zdziwienie.

– Normalnego? Pani mówi, że to jest normalne ciążenie?

– Tak. Na tym pokładzie, który jest oddalony o 200 m od osi wirowania naszego statku, panuje przyśpieszenie 10m/sek.2, czyli bardzo zbliżone do ziemskiego.

– To znaczy dokładnie dwa razy większe niż nasze normalne na 13 poziomie. I pani to znosi bez trudu?

– Przecież to normalne, ziemskie ciążenie – odparła śmiejąc się Suzy. – Nikt z nas tego nie odczuwa. Oprzyj się o mnie i chodź.do biblioteki – dorzuciła widząc, z. jakim wysiłkiem porusza się Roche. – Tam są fotele, więc odpoczniesz.

– Ależ dam sobie radę – odparł z zażenowaniem. On, który uchodził w Celestii za dobrego sportowca, który popisywał się siłą i zręcznością w gronie kolegów i koleżanek, tutaj czuł upokorzenie. A więc ta idąca obok niego dziewczyna, nawet niższa wzrostem i znacznie wątlejszej budowy niż Sokolski czy Kalina, przewyższa go znacznie siłą i ma prawo ofiarować mu pomoc jak schorowanemu starcowi lub maleńkiemu dziecku.

Ze spuszczonym wzrokiem postępował ciężko obok Suzy, która widząc przygnębienie gościa usiłowała go pocieszyć.

– Choć nie jestem tu autorytetem, ale wydaje mi się, że można stopniowo wprowadzić i na Celestii normalne, ziemskie przyśpieszenie. Przypuszczam, że organizm ludzki w ciągu kilku czy kilkunastu lat przystosuje się do nowych, a właściwie normalnych warunków.

Mlecznobiała tafla drzwi rozsunęła się bezszelestnie. Znaleźli się w długiej, jasno oświetlonej sali. Roche rozglądał się, zapominając o niedawnych perypetiach. Wśród rzeźb i malowideł zdobiących ściany biblioteki rozmieszczonych było kilkadziesiąt niedużych szafek z pulpitami i szereg wygodnych foteli.

– Nie ma ich jeszcze – stwierdziła Suzy i siadając wygodnie w głębokim fotelu zaprosiła Deana ruchem ręki, aby poszedł w jej ślady.

– Jaka piękna sala! Tyle obrazów, rzeźb… – zachwycał się Roche.

Zgiełk podniesionych głosów wtargnął znienacka w ciszę biblioteki. Dean i Suzy spojrzeli ku drzwiom i naraz oboje wybuchnęli niepohamowanym śmiechem.

W progu stał Kalina uginając się pod ciężarem uwieszonych u obu jego ramion gości.

– Nie! Nie, już nie mogę! Gdzie tu fotel? – stękał Green ciężko dysząc.

– To nie dla nas. Jak wy tu możecie żyć? – wtórował mu cienko David.

Suzy zerwała się z miejsca i krztusząc się ze śmiechu podbiegła do Greena. Również Dean podniósł się z wysiłkiem z fotela i podszedł do przybyłych. Odczuwał jakieś podświadome zadowolenie, że tamci dwaj jeszcze silniej niż on zareagowali na wzrost przyśpieszenia.

– Widzę, że ziemskie ciążenie nie bardzo panu odpowiada – rzekł z przekąsem do pulchnego Davida pomagając mu dowlec się do najbliższego fotela.

– Daj mi pan spokój. Łatwo mówić, gdy się ma takie bicepsy. A mówiłem, że nas tu urządzą… – dorzucił szeptem i opadł ciężko na fotel.

– Wszystko tu u państwa takie super… – podjął Green, któremu miękkie poduszki fotela przywróciły szybko dobry humor. – Nawet ciążenie u was super. Ale może tak mógłby pan choćby na czas naszej wizyty zrobić coś z tym superciążeniem?

– Owszem – odrzekł Kalina. – Pomyślałem już o tym i gdy będziecie stąd wychodzili, zmniejszę na chwilę prędkość rotacji naszego statku.

– A, to świetnie – ucieszył się Green i zapominając zupełnie o niedawnych przygodach zapytał: – Więc to jest wasza biblioteka? A gdzie książki?

– Na Ziemi już tylko w niewielkim stopniu korzysta się z dawnego sposobu wydawania książek. Tyle obecnie ukazuje się dzieł, że świat musiałby się zamienić w jedną wielką bibliotekę. Poza jakimiś specjalnymi, bibliofilskimi wydaniami, książki produkuje się dziś w formie taśm.

Kalina podszedł do jednej z szaf i nacisnął kilka guzików. Po chwili wrócił Jzymając w palcach centymetrowej wielkości szpuleczkę.

To jest książka? – nie mógł się nadziwić wydawca.

Książka – potwierdził Wład. – I to niemała. Blisko dwa tysiące stron dawnego druku. Właściwie już w XX wieku zaczęto tworzyć tego typu biblioteki, fotografując ważniejsze teksty. Sposób ten upowszechnił się i w ciągu czterech wieków tak się udoskonalił że taśma wyparła stopniowo dawną książkę.

– Duża jest ta biblioteka?

– W tej chwili liczy sześć milionów szpulek, ale liczba ich stale wzrasta.

– Jak to wzrasta? Mnożą się? – zaśmiał się Green.

– Mnożą. Oczywiście, nie same. Otrzymujemy drogą radiową nowe wydania, poza tym korzystamy z wielkich bibliotek ziemskich, które na zamówienie tą samą drogą przesyłają nam potrzebne dzieła.

– Widzę, że te wasze szpulki są bardzo dobrym pomysłem. Ale jak taki drobiazg czytać?

– Służą do tego celu aparaty zwane fotolektorami – wyjaśniła Suzy. – Takie fotolektory znajdują się nie tylko w każdym domu, lecz również w parkach, na plażach, w pojazdach komunikacyjnych. Z ich pomocą można bądź czytać teksty jakby przez dawny mikroskop, bądź rzucać obraz na większy ekran, jak również zmieniać znaki na dźwięki.

– Na dźwięki? – nie mógł zrozumieć David.

– Fotolektor potrafi czytać tekst podobnie jak człowiek, gdyż rozstawienie i jasność liter kierują zmianami akcentu i tonacji wytwarzanego głosu. Oczywiście ustawiwszy aparat na dany język. Zresztą zaraz sami usłyszycie.

Zapoznawszy gości z działaniem fotolektora Kalina podszedł do większej szafy, w której mieściły się zbiory utrwalonych na taśmach audycji telewizyjnych.

Po chwili na dużym ekranie ukazało się czarne, usiane gwiazdami niebo. Tuż przy krawędzi ekranu świecił czerwonawo mały sierp jakiejś planety. Kalina wskazał ręką na ekran.

– To Mars. Zaraz zobaczycie Sitę 3722. O! Już widać!

Roziskrzona gwiazdami czasza obróciła się wolno. Zza ram ekranu wypłynął jakiś podłużny przedmiot o postrzępionych konturach, oświetlony Słońcem. Rósł on szybko w oczach, przybierając kształt nieforemnej iglicy skalnej.

– Co to takiego? – wyrwało się z ust Deana pytanie.

– To jest właśnie Sita 3722. Planetoida, na której budowany był Astrobolid.

– Taka mała? – zdziwił się Green.

– Nie taka ona znów mała. Najdłuższa jej średnica wynosiła ponad dwa kilometry, a masa równała się niemal miliardowi ton. l 300 000 ton posłużyło jako materiał do budowy Astrobolidu.

– A właściwie – wtrącił Roche – dlaczego ani Celestii, ani Astrobolidu nie budowano na Ziemi?

– Powody były odmienne – odrzekł Wład. – Gdy budowano Celestię, kosmonautyka stawiała dopiero pierwsze kroki. Ówczesne silniki rakietowe były za słabe, aby nadać tak ogromnej masie prędkość konieczną do przezwyciężenia przyciągania Ziemi. Trzeba było przez całe lata wysyłać rakiety, przewozić po kawałku poszczególne elementy, z których zbudowano wasz sztuczny księżyc. Była to praca najtrudniejsza i zużywająca najwięcej energii. Ostateczne wyrwanie się sztucznego satelity, krążącego już w przestrzeni, spod panowania przyciągania ziemskiego, a następnie słonecznego, było już znacznie łatwiejszym zadaniem. Celestia nie tylko poruszała się po orbicie wokół Ziemi z prędkością 3,2 km/sek., lecz również z prędkością około 30 km/sek. wraz z Ziemią wokół Słońca. Każdy przyrost tej prędkości wydłużał orbitę Celestii, zmieniając w końcu elipsę w parabolę, czyli osiągając prędkość ucieczki względem Słońca, niezbędną do opuszczenia Układu Słonecznego.

Tymczasem planetoida rozrosła się na ekranie już do znacznych rozmiarów, zajmując całe jego centrum. Jakiś duży przedmiot o dziwnym kształcie błysnął w słońcu na krawędzi planetki. Po chwili ukazał się cały.

Jakiś gigantyczny potwór wczepił się dziesiątkami odnóży w skalistą powierzchnię planetoidy. Gdyby Dean znał faunę Ziemi, byłby go z pewnością przyrównał do ogromnej ośmiornicy, przyczajonej nieruchomo na dnie morskim. Porównanie nie byłoby jednak ścisłe, gdyż ze szczytu „tułowia” wyrastała korona nieco cieńszych ramion, które jak długie i wąskie płatki jakiegoś kwiatu zwijały się w zamknięty kielich.

Tam, wewnątrz kielicha, wśród oślepiających błysków, dokonywało się to, czemu służyła cała ta potężna maszyna – powstawał Astrobolid.

– Uniwerproduktor typu UZ-37 buduje nasz Astrobolid – wyjaśnił Kalina. – Główne prace dobiegają końca. W tej chwili widzimy proces tworzenia zewnętrznej powłoki statku. Ta powłoka, jak wiecie, zrobiona jest ze sztucznego pierwiastka – aroternu. Uniwerproduktor wytwarza go dokonując sposobem przemysłowym przemiany pierwiastków, z których składają się skały planetoidy.

– I ten Uniwerproduktor zbudował cały wasz statek? – zdziwił się Green. – Wszystkie te urządzenia i inne uniwerproduktory?

– Niezupełnie. Znaczną część prac wewnętrznych wykonały już wybudowane przez niego uniwerproduktory Astrobolidu.

– To on potrafi, że tak powiem, rozmnażać się jak zwierzę lub człowiek? Tego jeszcze nie widziałem, żeby maszyna rodziła maszynę.

– Nie widziałeś? Czy na pewno? – odparła uśmiechając się Suzy. – A skąd wy bierzecie maszyny? Czy nie produkuje się ich za pomocą innych narzędzi i maszyn?

– To prawda. Ale…

Green nie mógł przezwyciężyć nieprzyjemnego uczucia, że widoczna na ekranie maszyna jest istotą żywą.

– Dlaczego Astrobolid nie był budowany na Ziemi? – zapytał Dean kierując rozmowę na inny temat.

– Przyczyna była bardzo prosta – odrzekł Kalina. – Siła motorów naszego statku jest tak ogromna, że start z Ziemi spowodowałby katastrofalne następstwa. Na wytworzenie przyśpieszenia 10 m/sek.2, a więc zaledwie znoszącego przyśpieszenie ziemskie, wyrzuca on w chwili startu w ciągu sekundy ponad dwie tony materii z szybkością 6200 km/sek. Takie uderzenie wyrzucanych cząstek spowodowałoby potworną eksplozję, która zniszczyłaby wszystko wokół w promieniu wielu kilometrów, włącznie z samym statkiem. Dlatego przenieśliśmy budowę na bezpieczną odległość od Ziemi. Zaraz zresztą zobaczycie, co się stało z planetoida, gdy strumień cząstek uderzył w jej powierzchnię.

Suzy zmieniła taśmę: na ekranie ukazała się błyszcząca w słońcu kula Astrobolidu. ' niej, w znacznej odległości, rysowała się potężna iglica planetoidy.

– Startując z Sita 3722 trzeba było pokonać bardzo niewielką siłę przyciągania tłumaczył Kalina – więc prędkość i masa wyrzucanych cząstek była bardzo mała. Za chwilę silniki ruszą pełną mocą. Uwaga!

Powierzchnia kuli rozjarzyła się białym blaskiem i ku planetce strzelił jasny snop światła. Minął ją z boku tonąc w głębinach Kosmosu. Snop światła obrócił się wolno, jakby rzucany z reflektora w mglistym powietrzu, i uderzył w krawędź planetoidy.

Oślepiający błysk rozciął na moment czerń ekranu.

Dean wytężył wzrok. Jakieś żółte i brunatne płaty rozpierzchły się na wszystkie strony. Z trudem rozpoznał w niektórych z nich większe odłamki skalne, pozostałe po tym, co niedawno było planetoidą Sita 3722.

Jarząca się kula Astrobolidu oddalała się szybko „ciągnąc” za sobą smugę cząstek przyśpieszonych do ogromnej prędkości.

Ekran zgasł. Przez chwilę panowała cisza. Wreszcie przerwał ją Green:

– Powiedzcie mi, państwo, dokąd właściwie leci Astrobolid? Przecież chyba nie po to tylko wybraliście się w tak daleką drogę, aby złożyć wizytę na Celestii?

– Wyprawa nasza jest ekspedycją międzygwiezdną – odrzekł Kalina. – Lecimy do układu Alfa Centauri.

– Po co? Czyżbyście państwo mieli też dość Ziemi, jak nasi przodkowie? Chociaż to, co pokazywaliście nam… Chyba to była prawda?

– Lecimy na Alfa Centauri jako ekspedycja naukowa. Celem naszym jest poznanie warunków, jakie istnieją na tamtejszych planetach, jak również rozstrzygnięcie szeregu spornych kwestii naukowych.

– No i co wam przyjdzie z tego? Przecież nawet nie zobaczycie z bliska Gwiazdy Dobrej Nadziei?

– Mylicie się. Astrobolid osiąga prędkość 10 000 km/sek. Za niecałe 130 lat będziemy na waszej legendarnej Juvencie.

– Ho, ho! Za 130 lat? – zaśmiał się Green. – Choć to, w porównaniu z Celestią bardzo prędko, jednak kto z was dożyje połowy tego okresu? Dobry kawał! Przecież każde z państwa ma już, z pewnością, dwadzieścia parę lat.

– Przeciętna długość życia na Ziemi wynosi dziś 150 lat. A zresztą nie tylko jesteśmy pewni, że zwiedzimy układ Alfa Centauri, ale również że dożyjemy chwili powrotu na Ziemię.

Oczy gości rozszerzyły się zdziwieniem.

– Co? – zawołał w osłupieniu Green. – Dożyjecie powrotu? Pan chyba żartuje.

– Nie żartuję. Jestem pewny, że jeśli nie przytrafi mi się jakiś tragiczny wypadek, to za 270 lat, roku 2676, będę spacerował po ulicach Warszawy.

Teraz już nawet Green stracił mowę. Przez dłuższą chwilę nie mógł przyjść do siebie, wreszcie wykrztusił:

– Przecież sam pan mówił, że 150 lat…

– Delegacja rządu Celestii proszona jest natychmiast do centrali radiowej – rozległ się głos Kory Heto.

Wszyscy spojrzeli na biały fragment ściany między obrazami, gdzie pojawiła się twarz przewodniczącej rady Astrobolidu. Z oczu uczonej można było wyczytać zaniepokojenie.

– W Celestii toczy się walka!

Przed drzwiami centrali radiowej czekał już Horsedealer.

– Sytuacja jest poważna. Morgan ogłosił się prezydentem i obsadził górne poziomy. Mellon i Dalton przeszli na jego stronę. Cóż pan na to powie? – zwrócił si? z sarkazmem do Davida.

– Ja?… Ja… w tym udziału nie brałem.

– To się jeszcze okaże. Sądzę, że panowie Green i David powinni skorzystać na razie z gościny, naszych nowych przyjaciół i poczekać w Astrobolidzie na wyjaśnienie sytuacji. Czy zgadza się pan ze mną, panie David?

Dayid ochłonął już jednak nieco z pierwszego wrażenia.

– To zależy od prezydenta Kruka – odparł wymijająco. – W tej ciężkiej chwili stawiam swoją osobę całkowicie do jego dyspozycji.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю