355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Krzysztof Boruń » Zagubiona Przyszłość » Текст книги (страница 26)
Zagubiona Przyszłość
  • Текст добавлен: 5 октября 2016, 00:33

Текст книги "Zagubiona Przyszłość"


Автор книги: Krzysztof Boruń


Соавторы: Andrzej Trepka
сообщить о нарушении

Текущая страница: 26 (всего у книги 29 страниц)

Tymczasem wiadomości rozgłaszane przez megafony stawały się coraz bardziej niepokojące. Górne poziomy miały być już rzekomo całkowicie opanowane przez ludzi Morgana i teraz przygotowywali oni nowy cios w postaci wprowadzenia specjalnego trującego gazu do przewodów wentylacyjnych.

Mallet nie tracił jednak zimnej krwi. Zarządziwszy ewakuację do dolnych poziomów ludności skupionej na 16 poziomie, kazał wymontować duży kompresor windowy i zainstalować go w ten sposób, aby pompując powietrze z szybu wentylacyjnego można było wytworzyć nadciśnienie w przedsionku przylegającym do przejścia na 17 poziom. Na szczęście Morgan nie próbował wysadzać grodzi, zajęty oczyszczaniem zdobytego terenu i przegrupowywaniem sił, tak iż bez przeszkód po paru godzinach urządzenie zmontowano. Teraz John wraz z uzbrojoną grupą udał się do przedsionka i nakazał otwarcie drzwi wychodzących na klatkę schodową.

Dwóch robotników w maskach i przemoczonych ubraniach odsunęło drzwi odskakując na boki. Z przejścia wypełznął niebieskawy obłok podobny do dymu z papierosa, wolno rozpływając się po pomieszczeniu.

– Kompresor! – zawołał Mallet.

Buck włączył silnik. Obłok gazu u wejścia jakby zmalał i po chwili począł cofać się pozostawiając tylko rzedniejące szybko smugi w załamaniach ścian i drzwi.

– Cofa się! Jak mi Bóg miły, cofa się! – zawołał radośnie Cornick i postąpił parę kroków ku drzwiom.

– Pod ścianę! – wrzasnął Mallet. Przyskoczył do Letta i szarpnął go z całych sił ku sobie. Błyskawica przecięła powietrze. Jakiś człowiek w kombinezonie ochronnym wychylił się zza węgła i rzucił tuż za progiem szklaną ampułkę.

Trzask – i na podłodze wykwitł nieduży obłok niebieskiego dymu, wolno wypychany z pomieszczenia tłoczonym przez kompresor powietrzem.

– Naprzód! To tylko gazy trujące! – zawołał John. Nasunął maskę i pierwszy rzucił się ku drzwiom. Strzelił kilkakrotnie i wskoczył do niewielkiej salki. Za nim wbiegł Cornick, Buck i jeszcze kilku robotników.

– Przy ścianach! – komenderował Mallet odsłaniając na chwilę twarz.

Zza zakrętu prowadzącego do schodów wyleciało znów kilka ampułek. Posypały się błyskawice. Wśród trzasku elektrytów rozległy się również pojedyncze strzały z rzadkiej w Celestii broni palnej.

Mallet, który dobiegł już do zakrętu, jakby potknął się i skurczył. Jednocześnie wokół niego wystrzeliły w górę języki ognia.

– Gaz palny – wyszeptał ze zgrozą Lett. Nie zważając na strzały podbiegł do Johna wyciągając z płomieni słaniającego się dowódcę. Na szczęście mokre ubranie nie zdążyło się zająć.

Przywarli do ściany. Buck strzelał raz po raz trzymając w szachu morganowców.

– Trafili cię? – spytał Lett unosząc maskę. Mallet skinął twierdząco głową.

Sytuacja stawała się groźna. Ludzie Morgana strzelali nieprzerwanie zza węgła, odcinając odwrót.

Naraz stało się coś nieoczekiwanego. Od schodów dobiegły odgłosy zamieszania. Zza zakrętu wyskoczył jakiś osobnik w kombinezonie i rzucił się ku drzwiom prowadzącym na 16 poziom. Dogoniły go błyskawice Letta i zwalił się ciężko tuż w progu.

Ze schodów dolatywały jakieś trzaski, szamotania i zdławione okrzyki ludzi. Potem krótka seria strzałów i dwa głuche wybuchy…

Zza węgła znów wyskoczył człowiek w kombinezonie i podnosząc ręce do góry podbiegł do stojących pod ścianą powstańców. Len zmierzył do niego. Człowiek padł na kolana błagając gestami o litość. Buck przyskoczył do klęczącego i zerwał mu maskę z twarzy. Przed nim trząsł się z przerażenia agent Godstona – Both.

Tumult na schodach nie ustawał zdając się zbliżać do osaczonych.

Nagle wśród zgrzytów i trzasków rozległ się potężny, dźwięczący wśród pustych ścian, dobrze wszystkim znany głos Williama Horsedealera:

– Mieszkańcy Celestii! Nie pozwólcie się oszukiwać! Megafony kłamią! Walka trwa! Zwycięstwo jest bliskie!

Mallet z wysiłkiem podniósł rękę i wskazując w kierunku schodów zawołał:

– Buck! Tam Horsedealer! Prędzej!

Murzyn skoczył ku drzwiom i naraz cofnął się gwałtownie.

Dzwoniąc cienkimi łapami o metalowe stopnie posuwał się wolno w dół wielki pająk.

Buck nie widział jeszcze „Łazika”. Choć znał jego wygląd z opowiadań Malleta, jednak nie mógł opanować lęku na widok tego dziwnego przybysza. Cofał się więc krok za krokiem ku Malletowi, wpatrzony z podziwem w „potwora”.

Lecz oto znów rozległ się, tym razem już bliżej, głos Horsedealera:

– Mieszkańcy Celestii, nie wierzcie kłamstwom Morgana. Ja, William Horsedealer, przemawiam do was z prezydenckiej centrali za pośrednictwem Astrobolidu. Astrobolid nie został zniszczony. Pomaga nam. W tej chwili wprowadzamy do walki specjalnie rozpyloną substancję neutralizującą gazy używane przez morganowców! Bernard Kruk żyje. Naprzód do zwycięstwa! Śmiało do walki o wolność wszystkich mieszkańców Celestii, białych i czarnych!

Zza zakrętu wysunęła się błyszcząca kula „głowy” robota. To z jego głośników płynęły słowa transmitowanego przemówienia filozofa.

Partia Powrotu

Stella oparła rozpalone czoło o poręcz krzesła. Chłód metalu zdawał się łagodzić nieznośny ból głowy. Cóż z tego, gdy myśl obracała się wciąż uparcie wokół tamtych strasznych chwil…

Chyba nigdy nie zapomni tego dnia, nie zapomni pochylonej nad nieruchomym ciałem Bera postaci Bradleya, jego bezradnie rozłożonych rąk i wstrząsającego spojrzenia Horsedealera.

– Dlaczego nie zdążyłam ostrzec Bera?

I wtedy właśnie rozsunęły się drzwi wiodące do hallu i wszedł o n. Ujrzała go wówczas po raz pierwszy. Wydał jej się jeszcze wyższy niż był w rzeczywistości, podobnie zresztą jak jego młodszy towarzysz.

Sokolski bez słowa pochylił się nad ciałem zabitego i obrócił je twarzą ku ziemi.

– RK-7! – rzucił do towarzysza. Ten błyskawicznym ruchem otworzył niedużą torbę przewieszoną przez ramię i podał Sokolskiemu maleńki, płaski krążek.

Sokolski ukląkł i przycisnął palcami krążek do szyi zabitego tuż pod potylicą. Rozległ się krótki, przytłumiony syk.

– Kiedy nastąpił zgon? – zapytał Sokolski wstając z klęczek.

– Około sześciu minut temu – odrzekł cicho Bradley.

Wszystko to stało się tak szybko i tak brutalnie wdarło się w przejmującą ciszę śmierci, że Stellę ogarnął nagły gniew na przybyłych.

– Idźcie stąd! – zawołała. – Idźcie! I tak już mu nic nie pomożecie. On przez was zginął! Przez was! – wybuchnęła spazmatycznym płaczem.

Uczuła dotknięcie czyjejś dłoni.

– Uspokój się, dziecko – usłyszała obok siebie głos Horsedealera, który uniósł rękę i począł głaskać ją po włosach.

Szarpnęła się gwałtownie. Zakryła twarz rękami i wybiegła z gabinetu.

Nie pamięta sama, jak znalazła się w swoim pokoju. Długo, długo płakała, jakby chciała wypełnić łzami pustkę, która nagle otworzyła się przed nią.

Potem popadła w jakieś odrętwienie. W półśnie przewijały się przed jej oczami Poplątane, bezładne majaki. Dalekie sceny sprzed tygodni czy lat splatały się w jeden obraz z niedawnymi strasznymi przeżyciami. Widziała patrzące na nią złowrogo oczy ojca i słyszała jego głos: „Zdradziłaś Celestię”. To znowu majaczyła się jej wykrzywiona sadystycznym uśmiechem twarz oprawcy z dyrekcji policji, a w uszy uderzał świst batoga spadającego na obnażone ciało Daisy Brown. Wreszcie tłum, ogromny tłum ludzi dążący gdzieś, nie wiadomo gdzie i przeciw komu… Raz po raz wśród tych splątanych obrazów zjawiała się wysoka postać Bera z zamkniętymi oczyma i krwawą plamą na piersiach. Czuła, jak skóra jej cierpnie, gdy widmo zrodzone w sennym majaku wyciąga ku niej ręce, gdy krok za krokiem zbliża się ku niej… Już, już ma ją pochwycić… Stella otwarła oczy. Nad nią jarzył się blado sufit sypialni. Powoli wracała świadomość rzeczywistości. Od drzwi dochodziło gwałtowne pukanie i zaniepokojony głos Horsedealera:

– Panno Stello! Proszę otworzyć.

Dziewczyna, która jeszcze przed kilku godzinami nie chciała nikogo widzieć, naraz odczuła gwałtowną potrzebę czyjejkolwiek obecności.

Zerwała się szybko z tapczanu i otworzyła drzwi. Na progu stał filozof w towarzystwie smukłego przybysza z Astrobolidu.

Twarz Horsedealera promieniała, a gość uśmiechał się jakoś dziwnie.

Stella poczuła, że znów poczyna ogarniać ją gniew. Z czego oni się cieszą? Już otwierała usta, gdy naraz niespodziewanie przybysz odezwał się swym trochę śpiewnym głosem:

– Przynosimy dobrą nowinę. Zabieg się udał.

– Ber żyje! – zawtórował mu okrzyk Horsedealera. Stella uczuła, że nogi uginają się pod nią.

– Ber? Ber… – wyjąkała.

Osłupienie malujące się na twarzy dziewczyny stropiło przybysza. Teraz dopiero uświadomili sobie, że Stella nie wie nic, co zaszło po jej wyjściu,

– Niech się pani uspokoi – powiedział serdecznie Horsedealer. – I w naszym świecie dzieją się cuda. Cuda prawdziwe, dokonywane przez naukę.

Nie zrozumiała. Oparta o ścianę stała nieruchomo, z zamkniętymi oczami. Sokolski wziął ją za rękę i lekko uścisnął.

– W tym, co się stało, nie ma nic niezwykłego. Uspokój się. Na Ziemi już ponad cztery wieki znane są sposoby przywracania życia w pewnych przypadkach.

– Bernard Kruk będzie mógł za parę dni powrócić na Celestię. Spojrzała na Sokolskiego z lękiem.

– Przecież… on… umarł,

– Umarł, nie umarł – uśmiechnął się Sokolski. – To, że serce, płuca i mózg przestały funkcjonować, nie oznacza jeszcze całkowitej śmierci. Jest to tak zwana śmierć kliniczna. Dopóki tkanki i komórki żyją, można jeszcze zmarłemu przywrócić życie.

– Właśnie pan Sokolski – podchwycił filozof – przykładając ten guzik do szyi Bera, zrobił mu jakby zastrzyk do rdzenia, gdyż najszybciej następuje rozkład komórek kory mózgowej. Zastrzyknięty środek rozchodzi się po całym organizmie. W ten sposób okres między śmiercią kliniczną a śmiercią całkowitą został przedłużony z niewielu minut do blisko dziesięciu godzin.

– Całe szczęście, że zdążyliśmy przybyć jeszcze w okresie śmierci klinicznej – wtrącił Sokolski. – Kilka minut spóźnienia i mogło być za późno.

– Ale on przecież był zabity – nie mogła w żaden sposób pojąć Stella.

– Po twoim wyjściu doktor Bradley i mój kolega Kalina przewieźli ciało Kruka na Astrobolid. Właściwie, gdyby nie rozruchy, za czterdzieści pięć minut byłby na stole operacyjnym. Trochę się odwlekło, ale w tej chwili Kruk już czuje się dobrze. Pocisk torujący wystrzelony z elektrytu przed wypuszczeniem iskry elektrycznej przeszedł przez prawą komorę serca. Ale widocznie Kruk poruszył się w chwili strzału, bo miejsce uszkodzenia ciała iskrą znajduje się o kilka centymetrów dalej od rany spowodowanej kulą. Śmierć nastąpiła zarówno wskutek postrzału, jak i porażenia prądem. Gorzej byłoby, gdyby iskra uderzyła w ranę. Niewykluczone, że nastąpiłyby poważne wewnętrzne obrażenia, może nawet zniszczenie serca. Wówczas trzeba by było zastosować zabiegi regeneracyjne, a to już dłuższa sprawa. Leczenie trwałoby może nawet kilka miesięcy.

– Niech sobie pani wyobrazi – wtrącił się do rozmowy filozof. – To wszystko dokonuje się wewnątrz organizmu za pomocą precyzyjnych narzędzi chirurgicznych, umieszczonych na końcach długich igieł, bez otwierania klatki piersiowej. Zresztą chirurg w ogóle nie dotyka tych narzędzi, lecz kieruje nimi z odległości. A wszystko widzi na specjalnym, plastycznym ekranie, tak jakby miał chorego pod ręką. Podobno lekarz może w ten sposób dokonywać operacji nawet na odległość setek kilometrów.

– Ożywienie Kruka było stosunkowo prostą sprawą – rozpoczął Sokolski i urwał widząc, że Stella robi się coraz bledsza.

Niewiele zrozumiała z tego, co opowiadali Sokolski i Horsedealer. Choć nie miała podstaw, aby wątpić, że mówią prawdę, jednak w żaden sposób nie mogła wyobrazić sobie Bernarda żywego.

Sokolski uczynił niezdecydowany ruch.

– Widzę, że czujesz się niedobrze. Odpocznij teraz. W tej chwili trwają jeszcze w Celestii walki, ale jak się wszystko uspokoi, zawiozę cię do Kruka.

W oczach Stelli pojawił się lęk. – Do Bera? Zapanowała kłopotliwa, nieprzyjemna cisza.

– No, czas na nas, panie Wiktorze – przerwał ją filozof. – Za chwilę narada. Pewno już czekają.

Stella została sama. Słowa Sokolskiego, że chcą ją zawieźć do Bernarda, pogłębiły jeszcze bardziej ogarniający dziewczynę niepokój. Jeszcze wczoraj była pewna, że kocha Kruka, jak nikogo w Celestii. Przecież dla niego zdradziła własnego ojca. A jednak… Nie mogła się oprzeć wrażeniu, że ten przywrócony do życia Bernard nie jest już tym dawnym, kochanym Berem, lecz jakimś innym człowiekiem, obcym i strasznym. Przez całą następną noc nie zmrużyła prawie zupełnie oka. Dopiero nad ranem zmorzył ją krótki, nerwowy sen.

W południe przybył do pokoju Stelli Sokolski oświadczając, że morganowcy ponieśli ostateczną klęskę, sam zaś Morgan dostał się w ręce Nieugiętych. Bez wrażenia przyjęła wiadomość, że Jack Handerson został zabity przez wzburzony tłum. To co działo się w Celestii, było dla niej takie dalekie i obojętne…

Dopiero ponowiona propozycja odwiedzenia Bernarda zaniepokoiła ją. Zaczęła się mętnie tłumaczyć, że jest bardzo osłabiona. Sokolski z uśmiechem wysunął argument, że w Astrobolidzie znajdzie się na wszystko lekarstwo. Jednak nie chciał specjalnie nalegać widząc, że Stella nie okazuje zbytniego entuzjazmu.

Po wizycie Sokolskiego dziewczyna poczuła się lepiej. Ponure wspomnienie wczorajszego dnia jakby nieco oddaliło się i przybladło. Po południu nie mogła usiedzieć w swym pokoju i poszła na basen, był jednak zamknięty. Za to w dzielnicy handlowej panował duży ruch. Grupy ludzi gromadziły się na skwerach, żywo dyskutując ostatnie wydarzenia. Wszędzie wrzała praca. Usuwano pośpiesznie zniszczenia powstałe w czasie walk.

Na skwerze Greena spotkała kuzynkę Ellen – córkę Kuhna. Była bardzo zdenerwowana, gdyż ojciec jej znajdował się nadal w areszcie. Prosiła Stellę, by wywiedziała się od Horsedealera, jakie są zamiary nowego rządu wobec członków „wielkich rodów”.

Po powrocie do domu Stellę ogarnęło znów przygnębienie. Myśl jej wracała uparcie do strasznej sceny sprzed dwu dni. Przysłana do jej pokoju przez Horsedealera kolacja pozostała nietknięta. Zażyła trzy nasenne proszki i położyła się na tapczanie.

Obudziła się dopiero następnego dnia około południa, z silnym bólem głowy. Teraz siedziała samotnie w swym pokoju, a przykre wspomnienia poczęły ogarniać ją z nową siłą. Jednocześnie odczuwała pragnienie czyjejkolwiek obecności. Przypomniała jej się wczorajsza prośba kuzynki Ellen. Uczepiła się kurczowo myśli zobaczenia się z Horsedealerem.

Wyszła na korytarz. Panowała tu cisza, tak obca dotychczasowym dniom pełnym zgiełku. Tylko dwóch ludzi strzegących drzwi gabinetu prezydenta rozmawiało półgłosem.

Stella podeszła do nich.

– Czy prezydent Horsedealer jest u siebie?

– Tak – kiwnął głową starszy ze strażników, a młodszy dorzucił:

– Teraz odbywa się ważna narada rządu.

– Czy… czy nie można tam wejść? – zapytała niepewnie.

– W tej chwili nie. Ale narada powinna się niedługo skończyć – odrzekł życzliwie młodszy strażnik. – Blisko sześć godzin obradują…

Stella już miała zawrócić, gdy drzwi rozsunęły się. Z gabinetu wyszedł pośpiesznie Dean Roche.

– Jak się czujesz? – powitał dziewczynę uśmiechem.

– Tak sobie… Nie bardzo.

– Dobrze, że cię widzę. Lecę dziś na Astrobolid. Możesz się zabrać ze mną. Zobaczysz się z Berem.

Stella wpadła w panikę.

– Nie. Nie… Dziś jeszcze nie…

– Dlaczego? – zdziwił się Dean.

– Nie mogę… Dziś się bardzo źle czuję… Może jutro…

– No cóż – wzruszył ramionami Roche. – Wobec tego – trudno. I nie patrząc na dziewczynę ruszył ku wyjściu.

Ściana rozsunęła się bezszelestnie. Stąpając cicho po miękkim dywanie Stella podeszła do tapczanu. Wyraz zawodu odbił się na twarzy dziewczyny: gościa nie było. Widocznie jednak nie poszedł jeszcze na basen i był gdzieś w pobliżu, bo niebieska bluza leżała przerzucona niedbale przez poręcz fotela.

Wzrok Stelli zatrzymał się na wąskiej szparze w rogu pokoju, przecinającej półmrok pionową smugą światła. Ruchoma ściana łącząca bibliotekę z gabinetem prezydenta była nie domknięta. Chwila wahania – i dziewczyna ostrożnie zbliżyła się do otworu.

W jasnym świetle stojącej na biurku lampy ujrzała pochyloną nad planami postać

Sokolskiego. Okazało się, że ten dziwny, odpoczywający zaledwie cztery godziny na dobę Ziemianin ustal tym razem jeszcze wcześniej.

Spojrzenie Stelli ślizgało się po z lekka sfalowanych ciemnych włosach nad wysokim czołem, po silnych, opalonych ramionach, jakby wykutych z jednej bryły metalu, to znów zatrzymało się przez chwile na rozchylonych wargach, które drgały, jakby towarzysząc ręce kreślącej coś na papierze. Dziś wydawał się jej jeszcze piękniejszy, choć może mniej „boski”. Jaka szkoda, ze już dziś opuszcza Celestię. Usiłowała odpędzić od siebie te myśl, ale na próżno. Świadomość, że Sokolski wyjeżdża, a ona zostaje, przejęła ją takim żalem, iż uczuła łzy cisnące się pod powieki.

„Musze powiedzieć mu prawdę – powtarzała sobie, lecz zarazem wiedziała, że dziś jeszcze nie potrafi zdobyć się na odwagę. – Jednak musze. Choćby tylko w zwykłej rozmowie, choćby tylko dowiedzieć się, czy wyjeżdża…” – myślała, wiedząc jednak, że nie stać jej będzie na taką śmiałość. Ją, która przecież jako córka prezydenta Summersona pierwsza wyznała miłość Krukowi.

Bernard Kruk…

Wzrok dziewczyny ześliznął się z postaci Sokolskiego na ciemną, rdzawą plamę o nieregularnych konturach rysującą się na środku wielkiego dywanu, tuż przed biurkiem.

Wzdrygnęła się raptownie. Ten ponury dzień, dzień śmierci Kruka, zamknął w jej życiu jeden rozdział, a otworzył drugi.

W uczuciu Stelli do Bernarda była granica, której nie potrafiła przekroczyć. Była nią ona sama. Uświadomiła sobie to niejasno po raz pierwszy wtedy, gdy patrząc na katowanie Daisy Brown, ze strachu przed grożącym jej samej cierpieniem i porażeniem, zdradziła kryjówkę zbiegów. Usiłowała później usprawiedliwić się przed sobą, że uczyniła to, bo wiedziała, iż metalowy diabeł strzeże bezpieczeństwa Kruka. Ale gdy zastanawiają się głębiej, nie była pewna, czy potrafiłaby przezwyciężyć lęk przed chłostą, gdyby nawet wiedziała, że zdradą podpisuje wyrok śmierci na Bernarda.

Tak. To tamten dzień położył się cieniem na ich szczęściu. Zdawało się Stelli, że nie ona, lecz on był winien jej słabości, był winien, że sama przed sobą wstydzi się swego zachowania.

Z zazdrością patrzyła na szybko wracającą do zdrowia Daisy, z ukrywaną głęboko zawiścią słuchała jej zwierzeń. Tamta umiała sobie znaleźć miejsce obok ukochanego w nurcie wielkich, narastających z dnia na dzień wydarzeń. Ją – Stellę – wydarzenia te odpychały, odgradzały jakby nieprzebytym murem od Bernarda, a jego śmierć i niezwykły powrót do życia uczyniły ten mur nie cło przebycia.

W dwa dni po wyjeździe Deana na Astrobolid natknęła się przypadkowo na Sokolskiego w hallu. W czasie krótkiej, przelotnej rozmowy dziewczyna czuła się dziwnie podniecona, a zarazem onieśmielona. Zauważyła, że jest bardzo przystojny, choć inny niż wszyscy mężczyźni w Cclestii. Wydał się jej podobny do jednego z ulubionych bohaterów powieści rysunkowych Greena. Wrażenie to potęgował jeszcze lekki strój noszony przez wszystkich Ziemian, jakby specjalnie podkreślający harmonijną budowę jego ciała.

Zapytała go, czy nic wie, dlaczego zamknięto kąpielisko. Okazało się, że nie wiedział nic o istnieniu basenu i chętnie by z niego korzystał. Umówili się, że następnego ranka pójdą oboje nad Jezioro.

Odtąd nowe życie wstąpiło w Stellę. Coraz częściej przesiadywała przed lustrem. Myśli jej koncentrowały się teraz wyłącznie na wynajdywaniu pretekstów do spotkań z Ziemianinem. Nie było to zbyt łatwe, ponieważ Sokolski całe dnie przebywał z Malletem i z Horsedealerem, zajęty sprawami państwowymi. W czasie rzadkich rozmów wpatrzona w jego piwne, roześmiane oczy słuchała opowiadań o Ziemi, o niezwykłych wynalazkach, niewiele w istocie rozumiejąc z tego, co mówił. Wystarczyła jej sama jego obecność.

W ciągu dziewięciu tygodni pobytu Sokolskiego w Celestii widziała się tylko raz z Krukiem. Po kilkudniowym pobycie wrócił z powrotem na Astrobolid, gdzie wraz z kilkunastoma uczonymi, inżynierami i lekarzami z Celestii uzupełniał swą wiedzę zdobyczami ostatnich czterech wieków postępu na Ziemi.

Na serdeczne powitanie Bernarda odpowiedziała Stella dość chłodno kilkoma zdawkowymi zapytaniami o jego zdrowie i wrażenia z Astrobolidu. Wiedziała, że odczuł boleśnie ten chłód, i była zła na siebie, ale nie potrafiła opanować nieprzyjemnego wrażenia obcości i lęku, który w niej budził, a miłość do Sokolskiego potęgowała jeszcze tę obcość.

Z radością stwierdziła, że Ziemianin darzy ją sympatią. W jego zachowaniu było jednak coś, co niepokoiło Stellę. Serdeczność, z jaką odnosił się do niej, miała w sobie jakiś ojcowski czy braterski posmak. Chwilami wydawało się jej, że traktuje ją jak duże dziecko. Nie mogła też zrozumieć, dlaczego namawia ją, aby zaczęła się uczyć.

Początkowo łudziła się, że to tylko pozory, i wkrótce nić przyjaźni przemieni się w głębsze uczucie. Czas jednak upływał, a stosunek Sokolskiego do Stelli nie zmieniał się w niczym. Więcej jeszcze, widząc jej oziębłość wobec Kruka Wiktor coraz częściej nawiązywał w rozmowach do spraw związanych z osobą konstruktora, chwaląc go przy każdej okazji. Drażniło ją to coraz bardziej, a jednak nie mogła zdobyć się na to, by powiedzieć Sokolskiemu prawdę. Nie potrafiła dotąd pokonać onieśmielenia, jakie odczuwała zawsze w jego obecności.

I teraz, gdy stała za rozsuniętą ścianą gabinetu patrząc na pochyloną nad biurkiem postać Sokolskiego ogarniał ją strach, że odleci na Astrobolid i może zapomni o niej.

Trzask rozsuniętych drzwi przeciął tak nagle ciszę, że przytulona do framugi dziewczyna, aż zadrżała.

– No, jestem – rozległ się głos Horsedealera.

Filozof, któremu parotygodniowa kuracja na Astrobolidzie przywróciła dawną młodość i energię, szybkim krokiem przeszedł przez gabinet i rozsiadł się wygodnie w fotelu stojącym przy biurku.

– Widzę, że hyperol skutkuje… – uśmiechnął się Sokolski podnosząc głowę znad rozłożonych planów.

– Jeszcze jak! To świetny środek. Człowiek czuje się tak wypoczęty, jakby przespał swoje normalne osiem godzin, a nie cztery. Cóż bym ja teraz robił bez waszego hyperolu, kiedy i dwadzieścia godzin pracy na dobę to mało.

– No i co uradziliście wczoraj?

– Ruszamy jutro z kampanią. Wybory odbędą się 25 kwietnia. Referendum przewidujemy na koniec czerwca. Czy uda ci się do tego czasu przygotować plan przebudowy?

– Z pewnością. Tylko że dziś właśnie doszedłem do ostatecznego wniosku, że nie opłaci się przebudowywać Celestii.

Horsedealer zerwał się gwałtownie z fotela i przyskoczył do Sokolskiego.

– Co?

Wiktor parsknął śmiechem na widok osłupienia filozofa.

– Tak. Nie opłaci się przebudowywać. Będziemy budować nową Celestię.

– Nową Celestię? Czy to możliwe? Z czego?

– Po prostu z materiału, z którego zrobiona jest Celestia. Zbudujemy okręt kosmiczny zbliżony konstrukcją do Astrobolidu. Właściwie myślałem o tym już od dawna, ale żal mi było niszczyć Celestię. Przecież to zabytek o dużej wartości historycznej.

Filozof zasępił się. Czyżby i on, który jeszcze niedawno z nieukrywaną nienawiścią mówił o „almeralitowej puszce”, teraz począł na nią patrzeć innymi oczyma?

– Tak. Szkoda byłoby niszczyć zupełnie Celestię – rzekł w zamyśleniu. – Dlaczego mi o tym nie wspomniałeś? – dodał z delikatną wymówką.

– Bo nie mógłbyś być bezstronny w tej sprawie – odrzekł Sokolski z powagą. Horsedealer podniósł zdziwiony wzrok na swego młodego przyjaciela.

– Przy dotychczasowej konstrukcji Celestii można zastosować tylko silnik o słabej mocy – wyjaśnił Ziemianin. – Zużywając około połowy masy Celestii będziemy mogli nadać jej prędkość najwyżej czterokrotnie większą od obecnej. Nowa Celestia byłaby zaopatrzona w silnik zbliżony do silnika Astrobolidu i mogłaby rozwinąć prędkość ponad 1000 km/sek, a tym samym wróciłaby na Ziemię w ciągu nie stu lat, lecz dwudziestu.

– Dwadzieścia lat. Więc ja… ja… – zawołał filozof głosem tak drżącym wzruszeniem, że ukryta za ścianą Stella uczuła, iż coś chwyta ją za krtań.

– Tak. Możesz ujrzeć na własne oczy Ziemię – dokończył Sokolski.

Teraz dopiero Stella uświadomiła sobie w pełni ogromną wagę tego, co usłyszała przed chwilą. A więc niejasne pogłoski, obiegające od tygodnia wszystkie poziomy, nie były tylko tworem wyobraźni plotkarzy, podnieconej ostatnimi wydarzeniami. Więc nowy rząd rozważa na serio możliwość zawrócenia Celestii z jej drogi do Gwiazdy Dobrej Nadziei? Więc przebudowa, o której mówi się wszędzie tak wiele, ma na celu powrót na Ziemię?

A przecież jeśli plany Horsedealera się powiodą i Celestia zawróci, a Astrobolid poleci dalej do Alfa Centauri, to ona nigdy już nie zobaczy Wiktora. Nie zdając sobie sprawy z tego, że Astrobolid tylko chwilowo zatrzymał się obok Celestii, sądziła, że oba statki kosmiczne będą razem dążyć ku legendarnej Juvencie. Słysząc o zamiarze budowy silników zrozumiała to jako chęć dostosowania prędkości ich świata do prędkości, jaką mógł rozwijać Astrobolid.

Rozstać się na zawsze z Sokolskim – tego w żaden sposób nie potrafiła sobie wyobrazić. Z nienawiścią patrzyła na filozofa, który ogarnięty entuzjazmem nie próbował kryć swej ogromnej radości.

– Dwadzieścia lat… Za dwadzieścia lat… – oczy Horsedealera zwilgotniały. – Ujrzeć Ziemię… Ziemię… Nie, to wprost trudno sobie wyobrazić. Nowa Partia Powrotu, partia Nieugiętych zwycięży. Musi zwyciężyć! Czy ktoś z Celestii mógłby się wahać? Dziś jeszcze rozpoczynamy kampanię. Niech wszyscy wiedzą, że przyszłość należy do nich.

– Nie wiem, czy słuszne byłoby już dziś wtajemniczyć wszystkich w nasze zamiary – rzekł ostrożnie Sokolski.

– Dlaczego? – przygasł nieco Horsedealer.

– Ludzie zbyt mało znają Ziemię. Jest ona dla nich jeszcze zbyt obca, zbyt daleka. Trzeba, aby najpierw sami zatęsknili za nią. Sądzę, że właśnie zadaniem ruchu, który organizujesz, będzie zbliżyć mieszkańców Celestii do Ziemi, wytłumaczyć im, że ta kolebka ludzkości jest ich domem, nie zaś mityczna Juventa.

– Tak – skinął głową Horsedealer. – Nie pomyślałem o tym. Masz zupełną słuszność. I jestem pewny, że nowa Partia Powrotu będzie ostatnią, zwycięską partią Celestii.

– Uważam, że można kilka najbardziej zaufanych osób wtajemniczyć w możliwość szybkiego powrotu na Ziemię. Publiczne rozgłoszenie mogłoby wywołać szkodliwe uprzedzenia, jak do każdej nowości.

– W rachubę wchodzą Mallet, Kruk, Smith, Cornick, Buck, Roche ze swą Daisy… Stelli się trochę boję, bo to, niestety, pusta dziewczyna. Ewentualnie pozostaje jeszcze Schneeberg. Ten, zdaje się, zdecydowanie przeszedł na naszą stronę.

– Co sądzisz o Greenie? – wtrącił Wiktor.

Stellę jakby ukłuto w serce: więc Sokolski nie wystąpił w jej obronie.

– Sam nie wiem – odrzekł Horsedealer. – Chwilami wydaje się, że jego entuzjazm dla sprawy jest sztuczny. Może to dlatego, iż trudno mi uwierzyć, aby człowiek, który należał do „grubej dziewiątki”, mógł z lekkim sercem zgodzić się na nasze reformy.

Sokolski zamyślił się.

– Zdaje mi się, że to rozsądny gracz, który rozumie, że nie ma już powrotu do tego, co było, i że należy dostosować się do nowych okoliczności – rzekł po chwili. – Czy to prawda, że on już w okresie rządów Summersona uchodził za zwolennika pewnych reform?

– Owszem. Ale sądziliśmy, że miało to raczej charakter taktyczny.

– Czy masz zamiar zostawić go na stanowisku dyrektora rozgłośni?

– Raczej tak. Trzeba przyznać, że jest zdolnym fachowcem i świetnym organizatorem. Ma to ponadto inne dobre strony, zwłaszcza teraz, w czasie kampanii. Pradziadek Ike'a, Tobiasz Green, był przywódcą ostatniej Partii Powrotu i został zamordowany w więzieniu, bo nie chciał jej rozwiązać. Szereg danych wskazuje, że Tobiasz Green istotnie.wierzył w to, co głosił… Dlatego Green w nowej Partii Powrotu będzie dobrym argumentem w oddziaływaniu na „sprawiedliwców”. Teraz, po wypuszczeniu na wolność Kuhna i Locha, trzeba jakoś rozwiązać problem reedukacji „wielkich rodów”. Bernard jest nawet zdania, że trochę skrzywdziliśmy Greena, że powinien otrzymać jakieś stanowisko w rządzie, a funkcję dyrektora rozgłośni mogłaby objąć Daisy Brown. Rozmawiałem wczoraj z Ritą na jej temat. To zdolna dziewczyna. Podobno robi zadziwiająco szybkie postępy. Najwięcej trudności miała z matematyką i fizyką, ale jakoś dała sobie radę. Mając taką nauczycielkę…

Pochwały pod adresem Daisy wprawiły Stellę w rozdrażnienie, a jednocześnie począł się rodzić w jej umyśle niejasny plan działania, więc odsunęła się ostrożnie od szpary i wyszła na palcach z biblioteki. Wróciwszy do siebie przez kilka minut krążyła niezdecydowanie po pokoju. Wreszcie postanowiła. Szybko narzuciła nową bluzkę i wyszła z mieszkania.

Przecierając zaspane oczy Kuhn ze zdziwieniem powitał swą siostrzenicę.

– Cóż się znowu stało? Czy nie możesz wybrać stosowniejszej pory na wizyty? – udawał, że się gniewa, choć z zachowania się Stelli wyczuwał, iż sprowadzają ją do niego jakieś ważne sprawy.

Stella spojrzała znacząco na stojącego w drzwiach lokaja.

– Jack, możesz odejść – zwrócił się Kuhn do służącego.

– I ten pewno już niedługo odejdzie – westchnął, gdy lokaj zniknął za drzwiami. – Ciężkie, ciężkie czasy dla nas nastały. Ty się kręcisz koło tamtych, więc tego nie widzisz…

– Słuchaj! – przerwała mu szorstko Stella. – Muszę się z tobą naradzić w ważnej sprawie. To dotyczy nas wszystkich, mnie i ciebie, całej Celestii…

Jakże bardzo zmieniło się życie małego świata od chwili spotkania z Astrobolidem i zwycięstwa Nieugiętych. W ludziach, roześmianych, śpieszących się czy dyskutujących z przejęciem o sprawach publicznych na skwerach, w korytarzach i windach, trudno byłoby poznać przygnębione, snujące się sennie postacie sprzed kilku miesięcy.

Zmieniały się zresztą w szybkim tempie również warunki bytowe większości mieszkańców „almeralitowego dysku”. Nowy rząd z Horsedealerem na czele rozpoczął od pierwszych dni po objęciu władzy wielkie roboty inwestycyjne na 15, 23 i 40 poziomie, przebudowując dawne składy i magazyny na mieszkania dla żyjących dotąd w okropnych warunkach Murzynów i wielu białych pracowników. Początkowe trudności żywnościowe, spowodowane częściowym zniszczeniem magazynów zboża przez morganowców, zostały pokonane. Uniwerproduktory Astrobolidu nie próżnowały i choć nie były w stanie zaspokoić całkowicie potrzeb ludności, jednak poważnie złagodziły niedobór produktów żywnościowych, odczuwany przed zebraniem nowych plonów. Zresztą mówiło się powszechnie, że plany przebudowy Celestii przewidują zainstalowanie potężnych, wysokowydajnych urządzeń produkujących syntetyczną żywność.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю