Текст книги "Zagubiona Przyszłość"
Автор книги: Krzysztof Boruń
Соавторы: Andrzej Trepka
Жанр:
Научная фантастика
сообщить о нарушении
Текущая страница: 16 (всего у книги 29 страниц)
Palce młodego fizyka znów przesunęły się po klawiszach.
Biało pomalowana płyta zapadła się jakby w otchłań wszechświata, stając się dużym, jasnym krążkiem.
Kalina odruchowo sięgnął do czoła. Uczuł pod palcami krople zimnego potu. Ostatnie minuty przeżył tak, jakby sam naprawdę znajdował się w robocie-zwiadowcy, odległym od niego o ponad 17 tysięcy kilometrów lodowatej pustki kosmicznej.
Spojrzał ku miotaczowi.
Walka dobiegała końca. Napastnicy zrezygnowali z dalszych prób uprowadzenia osobnika, będącego prawdopodobnie kierownikiem montażu i wycofali się do śluzy. Gdy cztery postacie znikły w otworze włazu, Kalina odetchnął z ulgą.
Do leżącego bezwładnie na pomoście człowieka podszedł jego towarzysz obsługujący reflektor. Podniósł porzucony pistolet i ostrożnie zajrzał do wnętrza przedsionka. Stwierdziwszy, że nikogo tam nie ma, wniósł odzyskującego powoli przytomność człowieka i po chwili wrócił dając ręką znaki pozostałym na miotaczu monterom, uczepionym głowicy miotacza.
Delikatny dźwięk dzwonka przerwał obserwacje Kaliny.
– Jak tam, Wład? Chyba masz już dosyć awantur – rozległ się głos Suzy Brown. – Zmiana warty!
– Tak. Zaraz zjadę – odrzekł półgłosem i zamyślił się. – A jeśli to jeszcze nie koniec? – zapytał jakby wahając się, czy może zejść z posterunku.
– No, to już moja sprawa.
– Ale może…
– Zjeżdżaj na dół. Zresztą to rozkaz Andrzeja.
Po kilku minutach znalazł się w pracowni astronomicznej.
– Świetnie to zrobiłeś! – zawołał na jego widok Wiktor. – Nie wolno nam było dopuścić do masakry. Cała ta awantura bardzo jednak podejrzanie wygląda.
– Zobaczymy, co dostrzeże Suzy – rzekł ze zwykłym spokojem Krawczyk. – Jest niewątpliwie w tej chwili bardziej opanowana od ciebie i będzie mogła tak pokierować „Łazikiem”, aby zebrać jak najwięcej danych.
Kalina wskazał ruchem głowy ekran pantoskopu, na którym w znacznym zbliżeniu widniały pod siatką miotacza trzy postacie.
– Co nowego? – zapytał.
– Nic. Spokój. Ci trzej majstrują dalej.
– Miotacz wyłączony?
– Bez zmian.
– W jakiej odległości znajdują się w tej chwili kule papierowe?
– Około 900 kilometrów od przypuszczalnej dolnej granicy dezintegracji, czyli blisko 4 tysiące kilometrów od CM-2.
– Czy oni zdążą naprawić miotacz?
– Jeśli ich strefa dezintegracji kończy się w odległości 3000 km, to mają tylko piętnaście minut czasu.
Rozmowa urwała się.
Wszyscy z napięciem wpatrywali się w ekran.
Do zapowiedzianego przez Sokolskiego terminu brakowało blisko trzech minut, gdy dwóch ludzi pracujących w skafandrach przy głowicy miotacza wylądowało na pomoście. Po chwili w otworze włazu znikła i trzecia postać.
Krawczyk zmienił stopień powiększenia i na ekranie ukazała się cała tarcza do lądowania pojazdów rakietowych. Przy jej krawędzi rysowały się wyraźnie ciemne punkty.
– To nasze papierowe pociski – rzucił szeptem Wiktor wskazując ręką.
Naraz wielka czasza miotacza drgnęła i poczęła wolno obracać się w kierunku przeciwnym ruchowi Celestii. Wkrótce czas jej obrotu względem almeralitowego dysku zrównał się z czasem jego obrotu wokół osi i ażurowy grzyb zamarł w bezruchu na ekranie.
Jednocześnie rozległ się okrzyk śledzącej pracę swych przyrządów Rity:
– Włączyli! Znów włączyli miotacz!
Czasza przechylała się w jedną, to znowu w drugą stronę.
– Co to ma znaczyć? – zaniepokoił się Wiktor. – Dlaczego miotacz nie działa? I te gwałtowne ruchy…
Ażurowy grzyb znów zamarł. Upłynęła dłuższa chwila.
Nagle miotacz wykonał subtelny, płynny, niemal niewidoczny ruch i oślepiający błysk rozświetlił ekran.
Przymrużyli oczy nie mogąc znieść kłującego blasku. Po dwóch sekundach – nowy błysk, ciemność i znów błysk.
– Jednak zdążyli – rozległ się w ciszy głos astronoma.
– Poniżej 3000 km od CM-2? – zdziwił się Sokolski spoglądając na zegarek.
Nastrój przygnębienia, wywołany ponurą sceną walki, ustąpił miejsca nowym uwagom i domysłom. Rozpoczęła się ożywiona dyskusja. Przede wszystkim odtworzono z zapisu wszystkie sceny zaobserwowane i utrwalone przez pantoskop i „Łazika”.
Ocena przyczyn niezwykłych wydarzeń była jednak dość rozbieżna. Wyłoniły się dwa poglądy. Pierwszy, reprezentowany przez Andrzeja, Wiktora i Ritę tłumaczył zajście jako epilog jakichś wewnętrznych porachunków między ludźmi zamieszkującymi Celestię, porachunków nie mających nic wspólnego z obecnością Astrobolidu. Faktem przemawiającym za tym był przestrach, jaki wywołało pojawienie się „Łazika”. Punktem wyjścia była hipoteza, że przerwa w pracy miotacza mogła wyniknąć z przypadkowego uszkodzenia. Opierając się na tym, że napastnicy kierowali swe ataki wyłącznie ku jednej osobie, nie zaś przeciw wszystkim przybyłym w pierwszej piątce ludziom, tłumaczono zajście jako wykorzystanie okazji do załatwienia porachunków bez niczyjej ingerencji zewnątrz. Słaba strona tej hipotezy było to, iż dwóch ludzi z pierwszej grupy zaopatrzonych było w broń, co wskazywałoby na to, że spodziewali się ataku.
Z gruntu odmienny pogląd reprezentowali Kora, Igor, Wladek i Suzy. Uważali oni, że uszkodzenie miotacza nie było przypadkiem, lecz dokonane zostało przez grupę napastników dla jakichś określonych celów, prawdopodobnie związanych z obecnością Astrobolidu. Celem akcji byłoby wice niedopuszczenie do naprawy miotacza. Łatwo również dało się wytłumaczyć, czemu kierowała się ona przeciw jednej osobie, wobec zgodnej opinii Władka i Suzy, że był to z pewnością kierownik montażu.
Hipoteza ta, znajdująca wielu zwolenników wśród innych uczonych, biorących udział w dyskusji, miała niestety jeden punkt łatwy do podważenia, zdaniem Sokolskiego i Brabca uszkodzenie głowicy możliwe jest tylko z zewnątrz, zamachowcy musieliby więc w chwili ustania sygnałów miotacza znajdować się na pomoście. A przecież gdy Andrzej włączył pantoskop, natychmiast po wiadomości przekazanej przez Rite, nikogo tam nie było. O tym, że obecność monterów na głowicy nie miała na celu tylko kontroli, świadczył zaobserwowany fakt, iż wymieniano jakieś przewody czy nawet części urządzeń sterujących.
Niestety, nie można było ustalić, na czym polegała ta przypuszczalna naprawa. Dostęp do wnętrza głowicy był niewielki i monterzy zakrywali go swoimi ciałami, narzędzia zaś i części zamienne trzymane były w specjalne] zamknięte] skrzynce.
Zapis wraz z planami miotacza przekazano Meilin Tai, która natychmiast przystąpiła do rozwiązywania zagadki za pomocą krystalicznego komputera zwanego konkrytem.
Po dwóch godzinach dociekań, przerywanych kilkakrotnym domaganiem się przez Tai uzupełniających danych o przebiegu wydarzeń na zewnątrz – włącznie do indywidualnych domysłów obserwatorów – dyskusja powoli wygasała. Przyczyniły się do tego zwłaszcza intrygujące wszystkich słowa Tai, że to poważniejsza sprawa, niż sądzą wszyscy. Rozmowa już się nie kleiła. Nikt nie kwapił się z wygłaszaniem jakichś stanowczych twierdzeń. Ruchliwy Renę nie mogąc usiedzieć na miejscu przechadzał się nerwowo po pracowni.
Wreszcie w drzwiach windy ukazała się drobna postać Tai. Podeszła do stołu i rzuciła na przezroczysty blat kilkanaście długich, splątanych wstęg wąskiej taśmy. Usiadła w opuszczonym przez biologa fotelu i wskazując na ekran pantoskopu, gdzie na jasnej, okrągłej tarczy zarysował się ostro ażurowy parasol miotacza, powiedziała z powaga:
– Miotacz nie był naprawiany, lecz przebudowywany. Celem przebudowy było umożliwienie ostrzeliwania dowolnie wybranych ciał przelatujących obok CM – Metody osiągnięcia celu – prymitywne. Ponadto przebudowa szła również w kierunku przybliżania i zwężania strefy dezintegracji. Stopień – nie do ustalenia, gdyż chodzi tu o urządzenie wewnątrz CM-2. Podstawowy materiał do wnioskowania: zarejestrowane ruchy rąk monterów, wygląd zewnętrzny narzędzi i niektórych spostrzeżonych części zamiennych oraz stare plany miotacza.
– A więc… – wtrącił Sokolski, lecz Tai podniosła rękę dając znak, że chce mówić dalej.
– Analiza dotychczasowego materiału faktycznego dokonana przez konkryt pozwala wyciągnąć następujące wnioski typu konkluzji AKR III: 1. Wyłączenia miotacza dokonała grupa I, nazwijmy ją montażową. 2. Grupa napastników dążyła do sparaliżowania przebudowy przez usunięcie kierownika montażu, lecz nie miała zbrodniczych zamiarów. 3. Uzbrojeni ludzie z grupy montażu byli strażnikami przydzielonymi dla ochrony przebudowy. 4. Grupa montażu, a ściślej – zaatakowany przez „Łazika” strażnik, nie docenia zupełnie postępu technicznego na Ziemi. 5. Z grupy montażu nikt poza strażnikiem nie zauważył „Łazika”. Prawdopodobnie spostrzegł „Łazika” jeden z napastników.
– Ale wiedzą o naszej obecności? – przerwał Kalina.
– Czekaj. Jeszcze nie koniec – powiedziała Tai. – Wnioski ogólne typu warunkowych konkluzji AKR VII: 1. Na CM-2 wie o obecności Astrobolidu przynajmniej część mieszkańców, w tym również grupa napastników. 2. Celem przebudowy miotacza jest zniszczenie Astrobolidu.
Lodowaty chłód przebiegł przez ciała wszystkich. Zapanowała cisza, lecz tylko na chwilę. Przerwał ją spokojny głos Tai:
– Wnioski typu domysłów ADR IV: 1. Część mieszkańców CM-2 obawia się nas, choć trudno stwierdzić, z jakich powodów. 2. Grupa napastników przeciwstawia się planowi zniszczenia Astrobolidu. 3. Walka, którą obserwowaliśmy, stanowi odbicie walki, jaka toczy się wewnątrz CM-2; przyczyny jej są znacznie poważniejsze niż samo zagadnienie zniszczenia naszego statku.
Uczona przeszła do „wniosków typu hipotez” i wyliczywszy szereg możliwości oceny niektórych wątpliwych zagadnień zakończyła sprawozdanie.
Raport Tai, jeśli nie liczyć kilku pytań uzupełniających, został przyjęty bez dyskusji. Natomiast ostre kontrowersje wywołały krańcowo różne wnioski dotyczące dalszego działania. Przedmiotem sporu były w istocie kwestie etyczno-prawne, zawierające się w pytaniu: czy i w jakim stopniu przybysze z Ziemi mają prawo ingerować w to, co dzieje się we wnętrzu kosmicznej wysepki, która od czterech wieków nie utrzymywała łączności z macierzystą planetą?
Wyjaśnienie losów Celestii i nawiązanie kontaktu z potomkami jej załogi, jeśliby ten dawny sztuczny księżyc Ziemi był zamieszkany, należało do priorytetowych zadań ekspedycji Astrobolidu. Jak jednak zrealizować to zadanie, gdy ta część mieszkańców CM-2, która włada miotaczem i środkami łączności, nie chce tej łączności nawiązać i ma wrogie zamiary wobec przybyszów?
Najradykalniejsze środki działania proponowali Sokolski i Kalina: niezależnie od dalszego biegu wydarzeń należy miotacz zablokować lub nawet zdemontować za pomocą „Łazika”, tak aby bezpiecznie przebyć strefę dezintegracji. Nawet jeśli łączność zostanie nawiązana, operacja taka powinna być przeprowadzona, gdyż sytuacja w CM-2 jest niejasna i trzeba liczyć się z możliwością podstępu.
Całkowicie przeciwny pogląd wyraził Renę, popierany przez Suzy i Rite. Domagał się on nie tylko wyłączenia silników w odległości kilku tysięcy kilometrów od górnej granicy strefy dezintegracji, ale także przerwania badań tej strefy kulami papierowymi, nawet ściągnięcie „Łazika” z powrotem na statek. Padły też propozycje, aby wobec braku prawników w zespole
Astrobolidu raport Tai wraz z materiałami podstawowymi przekazać na Ziemię i decyzję, jakie kroki należy w tej sytuacji podjąć, pozostawić Światowej Akademii Nauk. Spotkało się to jednak z powszechnym sprzeciwem i to z uwagi zarówno na niezręczność takiego wniosku, stwarzającego wrażenie politycznego uniku, jak również na dwumiesięczny okres oczekiwania na odpowiedź, co niepotrzebnie wiązałoby ręce radzie ekspedycji.
Po kilkugodzinnej dyskusji, nie podejmując ostatecznych decyzji przerwano obrady, postanawiając wznowić je po pięciu godzinach, przeznaczonych na ponowne przemyślenie całej sprawy przez wnioskodawców.
Tymczasem nadawano nadal przez radio wezwania do nawiązania łączności, wyjaśniając mieszkańcom Celestii naukowy charakter ekspedycji, a także cel sondowania strefy ochronnej ich świata poprzez ostrzeliwanie jej papierowymi kulami. Dziewięć takich pocisków, skierowanych w centrum almeralitowej wyspy kosmicznej, miało zwrócić uwagę wszystkich żyjących w niej ludzi. Niestety, godziny mijały, a nadajniki radiowe CM-2 milczały w dalszym ciągu.
Rita prawie już nie wychodziła z centrali radiowej. Mimo że nadawanie wezwań odbywało się całkowicie automatycznie, nie chciała oddalać się zbytnio od przyrządów, aby w razie nawiązania łączności natychmiast przeprowadzić rozmowę.
Na pół godziny przed wznowieniem narady Sokolski i Kalina przyszli do obserwatorium, aby zaobserwować błyski towarzyszące niszczeniu przez miotacz 9 papierowych pocisków. W gruncie rzeczy chcieli przy okazji przekonać Krawczyka, aby poparł ich wniosek.
– Zostało nam zaledwie dziesięć godzin – argumentował Kalina. – Dłużej już zwlekać nie można. Albo już teraz, w ciągu dwóch godzin, zrównamy prędkość i zatrzymamy się w odległości 12 tysięcy kilometrów od nich, albo przystępujemy do wprowadzenia takich zmian w działaniu układu sterującego miotaczem, abyśmy mogli przejść bezpiecznie przez strefę D. Musimy być pewni, że nie będą w stanie nas zaatakować. Trzymanie się z dala od CM-2 nie jest żadnym rozwiązaniem. Samo „pukanie” w strefę D papierowymi balonikami zwiększa tylko ich nieufność. Ładujemy się w impas, w którym możemy tkwić przez miesiące, a nawet lata. Nie widzę żadnych uzasadnionych przyczyn, abyśmy mieli nadal zwlekać z decyzją demontażu miotacza. Tym bardziej że to niczym im nie grozi. CM-2 znajduje się z tej strony pod naszą ochroną, więc ich miotacz może być wyłączony bez obawy.
– Na czym miałby polegać demontaż? – zapytał astronom.
– To stosunkowo prosta sprawa. Wymaga tylko dużej zręczności. Ognisko produkujące badon i akcelerator cząstek znajdują się w głowicy miotacza, pod grzybem. Sam grzyb spełnia rolę celownika. Urządzenie nadawcze sondy miotacza wysyła stały sygnał, który wraca z powrotem odbity od zbliżającego się lub przechodzącego obok CM-2 ciała. Jeśli ciało to pędzi wprost na CM, odbita fala wraca z jednego kierunku. Oczywiście, najsilniejszy odbiór powracającej fali występuje w tym miejscu „powierzchni” parasola, które jest prostopadłe do kierunku, skąd nadlatuje ciało. Oślepiające błyski pojawiły się na ekranie. Sokolski spojrzał na zegarek.
– Tak jak poprzednio, około 3 tysięcy kilometrów.
– Mów dalej – powiedział astronom do Kaliny.
– Przestudiowałem dokładnie stare plany – podjął fizyk. – Gdy „parasol” miotacza odbiera przez pewien czas sygnały odbite od zbliżającego się ciała, wówczas ustawia się automatycznie w ten sposób, że punkt prostopadłego odbioru fal znajdzie się w samym centrum czaszy, skąd emitowane są cząstki. W ten sposób miotacz ustawia się automatycznie na cel. Teraz wystarczy tylko, aby urządzenie radiolokacyjne dokonało pomiaru odległości i w odpowiednim momencie nastąpiła synteza oraz wyrzut ładunku. Chcąc skierować miotacz na dowolne ciało, przelatujące obok CM-2, trzeba wyłączyć urządzenie automatyzujące celownik i zainstalować dodatkowe, umożliwiające kierowanie miotaczem według danych kątowych. To właśnie zrobiono. Jeśli Suzy ma dokonać unieruchomienia miotacza, zadanie jej będzie polegało na…
Sygnał centrali radiowej poderwał Sokolskiego i Kalinę z miejsc. W pracowni pozostał sam Krawczyk. Chwilę uderzał nerwowo dłonią po poręczy fotela, raz po raz rzucając spojrzenia na białą ścianę.
Wstał, postąpił parę kroków ku windzie i zawahał się.
– Znów pewno nic – machnął niedbale dłonią i wrócił na fotel.
Już położył palce na klawiaturze kierowniczej pantoskopu, aby zwiększyć obraz na ekranie, gdy na ścianie zamigotał świetlny zygzak i ukazała się głowa Wiktora.
– Są! – zawołał. – Są! Odezwali się! Sami się odezwali. Rita rozmawia w tej chwili z nimi. Chodź natychmiast do centrali!
– Rozmawia z nimi?
– Tak, rozmawia z nimi. Tylko że oni… Sokolski urwał i zrobił jakąś dziwną minę.
– Tylko że co? – astronom okazał zniecierpliwienie chyba po raz pierwszy od wielu miesięcy. – Co znów się stało?
– Nic. Nic… – odrzekł Sokolski. – Tylko, że oni… że oni nas biorą za… za… – i parskając śmiechem wykrztusił —…za diabłów!
U źródeł prawdy
Winda stanęła i małe drzwiczki rozwarły się cicho.
Czwórka stłoczonych w windzie ludzi cofnęła się odruchowo.
Przed nimi w łagodnym, niebieskawym świetle rysowało się wnętrze jakiegoś wąskiego pomieszczenia przypominającego korytarz.
Ostrożnie stąpając na palcach Bernard Kruk wyszedł z windy i rozejrzał się po dziwacznej salce. Szerokość jej nie przekraczała dwóch metrów, co przy blisko dziesięciometrowej wysokości i znacznej długości czyniło ją podobną do wąskiej szczeliny między wielkimi zbiornikami na 75 poziomie. Ciężar ciał wskazywał jednak niezbicie, że salka znajduje się znacznie niżej, gdzieś na poziomach zbliżonych do tych, które nie wiadomo dlaczego zwykło się w Celestii uważać za normalne.
Dając znak towarzyszom, aby pozostali jeszcze w windzie, Bernard przeszedł powoli przez całą długość pomieszczenia.
Salka była prostokątna i poza wysoką drabinką na kółkach nieomal zupełnie pusta. Tylko w jej końcu widniało ciemne, masywne biurko z fotelem i niewielka etażerka, na której leżały porzucone niedbale jakieś książki i rulony. Tuż za fotelem, trochę w prawo, niemal w rogu sali, znajdowały się maleńkie, niziutkie drzwi.
Bernard ruszył w powrotną drogę. Teraz dopiero uwagę jego przykuły ściany boczne. Na pierwszy rzut oka przypominały zwykłe sigumitowe przepierzenia, na almeralitowym szkielecie, które dzieliły większą część pomieszczeń Celestii. Jedynie wąskie, pionowe listwy rozmieszczone w równych dwumetrowych odstępach wskazywały, że podobieństwo jest tu raczej tylko zewnętrzne.
Konstruktor podszedł do ściany i dotknął palcem gładkiej, szarej powierzchni. Ściana ugięła się pod naciskiem. Była zrobiona z grubej, sztywnej tkaniny.
„Co może się za nią kryć?” – pomyślał i jednocześnie uczuł, że niepokój, który na chwili; przycichł, znów zaczyna w nim wzrastać.
Nachylił się i począł uważnie badać powierzchnię płótna. Nie było ono tak ścisłe i mocne, jak się to na pierwszy rzut oka wydawało. Pod pokrywająca je grubą warstwa kurzu znać było liczne pęknięcia i plamy. Konstruktor wyjął scyzoryk i końcem ostrza zrobił maleńki otwór w miejscu jednego z pęknięć. Przysunął oko do szpary, lecz wewnątrz panowała-ciemność. Przerwał więc na razie badanie, ściany i wrócił do czekających na niego towarzyszy.
– Nie wiem, co to za pomieszczenie – powiedział szeptem. – W końcu sali znajdują się jakieś drzwi. Trzeba ich pilnować, aby nas ktoś tu nie zaskoczył. Drzwi windy zostawimy otwarte, więc z tej strony nic nam nie może zagrażać. Trzeba jednak dokładnie zbadać całe pomieszczenie. Dean, weź pistolet i pilnuj tamtych drzwi, a ja z Tomem spróbuję zorientować się w sytuacji. Tylko cicho, bo ściany mogą mieć uszy, tym bardziej że są z płótna.
Oczy Daisy, Deana i Toma rozszerzyły się zdziwieniem.
– Tak. Ściany są z płótna, a przynajmniej pokryte impregnowanym płótnem.
Podeszli w milczeniu do biurka. Kurz był tu miejscami starty, jakby ktoś niedawno przebywał w tej sali i siedział przy biurku.
Osłabiona upływem krwi i porażeniem elektrycznym Daisy usiadła w fotelu i jedną ręką usiłowała otworzyć szufladę. Dean pośpieszył rannej dziewczynie z pomocą. Szuflada nie była zamknięta i na jej dnie leżał gruby foliał oprawiony w płótno.
Roche wyjął księgę i położył na biurku. Cztery głowy pochyliły się w zaciekawieniu. Ostrożnie, jakby z namaszczeniem, Daisy odwróciła okładkę. Na zżółkłej karcie tytułowej widniał napis:
TAJNA KRONIKA RZĄDOWA CELESTII
Tom czwarty
Od 23 lipca 2297 r. (6 rok prezydentury Bernarda Morgana) do… dalej widniało puste miejsce przeznaczone do wypełnienia końcową datą.
A więc legendarne archiwum, o którym od niepamiętnych czasów krążyły fantastyczne opowieści, istniało naprawdę? Czyżby winda zawiozła ich w samo serce tej wielkiej tajemnicy, nad której rozwiązaniem trudził się przez całe życie William Horsedealer?
Drżącą ręką Daisy przewróciła kartę tytułową.
Długie wiersze nierównego, nieco nerwowego pisma:
23.07.2297 r.
General Energy and Power zaczynu bruździć. Są jednak – za słabi, aby odważyli się wystąpić jawnie. Ostatnie tygodnie wskazują jednakże, – że mają zamiar wykorzystać Tobiasza Greena do wywalania zamieszania.
21.07.2297
Ten wariat Tobi coraz bardziej mąci wodę. Wczoraj wystąpił na publicznym zebraniu ze swymi „wątpliwościami”. Tego już za wiele! Dziś wieczorem dzwoniłem Jo Winlera, aby go uspokoił. Oświadczył mi oficjalnie w imieniu General Energy, że się do tego nie mieszają. Oni, i „nie mieszają się!…”
26.07.2297
Nakazałem aresztowanie Tobi Greena. Co prawda z ciężkim sercem, gdyż wywoła to niewątpliwie nowe trudności w rządzie, jednak posunięcie to było konieczne z uwagi na napiętą sytuacje. Sam sobie winien, że zamiast usłuchać mego rozkazu i rozwiązać Stowarzyszenie Badaczy, próbował szukać poparcia w dołach, tumaniąc niepotrzebnie plebs i tak już rozzuchwalony nieudolnością Handersona i Mellona.
28.07.2297
George Wright okazał się, jak przewidywałem, bardziej uległy. Stowarzyszenie Badaczy rozwiązano. Obeszło się bez większych zgrzytów. Rozumieją chyba, że wyciąganie sprawy nieścisłości w Biblii teraz, gdy niezadowolenie wywołane pogorszeniem się warunków wzrasta, mogłoby doprowadzić do nowego buntu.
Lunow ogłosił bankructwo. Uważam to posuniecie za spóźnione przynajmniej o pół roku, ale niech się sam Harry Lunow o to martwi.
3.08.2297
Tobiasz Green nie chce przyjąć moich warunków. Gdy dłużej posiedzi, to skruszeje. Przejrzałem wczoraj szczegółowo Biblię i zaznaczyłem miejsca wymagające gruntownych zmian. Trzeba wreszcie to uporządkować. Konieczne jest radykalne posunięcie.
Johnowi Mellonowi urodził się syn. Powiedział mi po pijanemu, że musi zrobić z niego prezydenta. Po trzeźwemu też pewno tak myśli. Ciekawe, co o tym sądzi Handerson.
30.08.2297
Nakazałem całkowite wycofanie obecnego wariantu Biblii.
25.09.2297
U Frondy'ego doszło do większych awantur. Kilku robotników zraniono. Aresztowano siedmiu. Czarni, pamiętając nauczkę z lutego 2295 r., są spokojni.
26.09.2297
Policja wpadła na ślad jakiejś wywrotowej organizacji. Nazywają siebie pompatycznie: „Związkiem Nieugiętych”. Już ja ich „ugnę”. Istnieją podejrzenia, że przywódcą ich jest profesor Ernest Brown.
27.09.2297
Tobiasz Green popełnił w więzieniu samobójstwo. Trochę nieprzyjemna sprawa, ale jakoś przeszło bez zgrzytów. Tak więc nowej Partii Powrotu nie będzie.
Wycofano już ponad 80 % nakładu Biblii. Było dużo sarkań, ale na szczęście mamy spisy. Silna ręka robi swoje. Z nowym wariantem się nie spieszę. Właściwie najsłuszniej byłoby odczekać z drukiem 5-10 lat. Byłoby mniej kwasów.
28.09.2297
Kazałem aresztować Ernesta Browna. Nie chce jednak wydać swych wspólników. Wszystko bierze na siebie.
4.10.2297
Kuhn i Mellon usiłują za moimi plecami zmontować akcję wokół braku miedzi i cynku, ale są na to za głupi. Może to jednak wzmocnić pozycję Wintera.
Były pewne nieprzyjemności z Deanem Greenem. Chciał wytoczyć proces, ale przekonałem go, że to nie ma sensu.
5.10.2297
Ernest Brown zmarł podczas badań. Niestety, nie udało się z niego nic wycisnąć. Na pewno nie działał sam.
Ludzie znów się burzą, zwłaszcza u Frondy'ego.
Daisy przewróciła stronę.
– Czekaj – szepnął dotykając jej ramienia Bernard. – To wszystko bardzo ciekawe, ale nie wolno nam marnować czasu. Trzeba stwierdzić, czy Summerson pisze coś o obecnych wydarzeniach. Poza tym można będzie w przybliżeniu określić, jak często tu bywa.
Sięgnął ręką przez biurko i wskazał palcem koniuszek spłowiałej zakładki wystającej u spodu księgi. Dean obrócił foliał, otwierając w założonym miejscu.
Strona zapisana była do połowy dobrze znanym Krukowi pismem. Nachylił się i przebiegł szybko wzrokiem umieszczone na początku kartki uwagi dotyczące jakichś ekonomicznych posunięć prezydenta. Dalej, pod datą 8.2.2406, tj. sprzed czterech dni, były zapisane niewyraźnym, pośpiesznym pismem następujące słowa:
Wczoraj wieczorem, włączając przypadkowo aparaturę nadawczo-odbiorczą w czasie samotnej przejażdżki rakietą, pochwyciłem wezwanie nadawane spoza Celestii. Wobec faktu, że w wezwaniu użyto, zamiast zwykłej nazwy naszego świata, dawnej, literowej nazwy CM-2 i że żadna rakieta poza moją nie znajdowała się na zewnątrz, mogą to być tylko Czerwoni. Staję więc w obliczu decydującej w dziejach Celestii walki. Oby los pozwolił mi ochronić pokolenia Wędrowców przed straszliwym niebezpieczeństwem. Jeszcze nigdy żaden z moich poprzedników nie stanął przed tak trudnym i niebezpiecznym zadaniem. Następowała nowa data:
9.2.2406
Wszystkie najgorsze przewidywania znalazły potwierdzenie. Nikt poza mną, Handersonem i Lunowem nie może się dowiedzieć o obecności Czerwonych, przynajmniej zanim uda mi się ich zniszczyć. Wszelkie gadulstwo mogłoby stać się niebezpieczne w skutkach. Przeprowadziłem dodatkowe zabezpieczenie dostępu do stacji rakiet. Lunow jest całkowicie izolowany w obserwatorium i ma nakazane milczenie. Poleciłem konstruktorowi rządowemu przebudowę tylnego miotacza w celu zaskoczenia przeciwnika. Czerwoni nadają w dalszym ciągu wezwania, lecz Celestia będzie milczała. Musi milczeć, bo to dla nas sprawa życia lub śmierci…
Tu notatki urywały się.
Bernard podniósł głowę:
– A więc… Niestety, to nie sen, pomyłka czy bluff, lecz rzeczywistość, Summerson dokonał najohydniejszej zbrodni na ludziach, którzy tu… do nas… z Towarzysza Słońca… – ścisnął nerwowo palce.
– I po co? Po co? W czyim interesie?
– Może jednak zbyt ostro sądzisz Summersona? – zauważył Dean. – Może obawy jego były słuszne? Przecież te ostatnie słowa…
– Co? – nie pozwolił mu dokończyć Bernard. – Czy nie wyczuwasz w tych notatkach strachu przed prawdą? Zresztą – opanowując wzruszenie wskazał na wnętrze salki. – Czy mam rację, odpowiedzą nam te ściany!
– Te ściany? – zdziwiła się Daisy.
– Tak. Chyba się nie mylę, że za tymi płóciennymi ścianami znajdują się po prostu… półki biblioteki.
Nachylił się i przez chwilę szukał czegoś pod brzegiem blatu biurka.
Nagle w całej salce rozległ się przytłumiony szum. Płócienne rolety poczęły się szybko unosić w górę odsłaniając szeregi półek wypełnionych książkami, skoroszytami i równo ułożonymi rulonami planów.
Dean skoczył ku najbliższej szafie. Już sięgał po którąś z książek, gdy kategoryczny głos Kruka zatrzymał go w miejscu.
– Spokojnie. W ten sposób do niczego nie dojdziemy, a jeszcze, nie daj Boże, nakryje nas tu Summerson. Najpierw trzeba zbadać dokładnie, gdzie się znajdujemy.
– No, chyba nie ulega wątpliwości, że gdzieś tu musi być wejście do apartamentów prezydenta – wtrąciła Daisy.
– Właśnie o to chodzi – gdzie?
– No, więc?
– Zdaje się, że poza wejściem do windy i tymi drzwiami nie ma tu żadnych innych przejść, chyba że jakieś zakonspirowane. Tak więc wybór kierunku jest prosty. Trzeba tylko zastanowić się, co ewentualnie możemy znaleźć za drzwiami. Sądzę, iż wejście z archiwum do mieszkania Summersona jest tak dobrze ukryte, że nie wie o nim nawet rodzina prezydenta.
– Dlaczego? – wtrącił nieśmiałą uwagę Tom.
– Gdyby wiedział o tym ktoś poza kilku czołowymi przywódcami rządzącej grupy, wkrótce tajemnica przestałaby być tajemnicą. To jasne. Biorąc to pod uwagę można przypuszczać, że za drzwiami znajdziemy dalsze tajne pomieszczenia.
– A jeśli tam będzie Summerson? – spytała z niepokojem w głosie dziewczyna.
– Chyba nie domyśla się naszej obecności. To daje nam przewagę. Byłoby zresztą dla nas najlepiej, gdyby udało się go złowić. Nie zapominajcie, że jesteśmy w dalszym ciągu w położeniu bez wyjścia.
Zapanowała cisza. Pod wpływem niezwykłych wydarzeń wiszące nad ich głowami niebezpieczeństwo jakby się przesunęło w cień. Teraz słowa Kruka postawiły je znów w pełnym świetle.
– Czy to rozwiąże sytuację? – przerwał milczenie Roche. – W dalszym ciągu nie widzę wyjścia z tej całej kabały.
– Ja, przynajmniej w tej chwili, też nie widzę – rzekł konstruktor. – Jednakże zgodzicie się chyba ze mną, że jesteśmy w znacznie lepszym położeniu niż tam na górze?
– Niby tak. Ale…
– Szkoda teraz czasu na łamanie sobie głowy – przerwała Daisy. – Lepiej zobaczmy, co się znajduje za tymi drzwiami.
– Masz rację – przytaknął Kruk. – Trzeba tylko zasłonić szafy i schować tę księgę, aby Summerson nie poznał, jeśli wejdzie tu jakimś tajnym przejściem, że byliśmy w tej sali.
Nacisnął guzik umieszczony pod blatem biurka i po chwili tylko starty kurz świadczył o wizycie nieproszonych gości.
Bernard podszedł do drzwi i ostrożnie pociągnął za uchwyt. Otworzyły się bezszelestnie.
Konstruktor postąpił parę kroków naprzód i stanął jak wryty.
Następna salka, znacznie mniejsza, choć zbliżona kształtem do poprzedniej, przypominała na pierwszy rzut oka centralę oświetleniową. Liczne tablice rozdzielcze, usiane przełącznikami, guzikami, zegarami i lampami kontrolnymi, wypełniały niemal wszystkie ściany.
Rozglądając się z zaciekawieniem weszli do środka. Niektóre tablice rozdzielcze były nieczynne, inne świeciły różnokolorowymi lampkami, a delikatne drgania strzałek zegarów kontrolnych mówiły o pulsującym poza tymi ścianami życiu Celestii.
W jednym z rogów centrali stał okrągły taboret. Za nim, przed czworokątną szafką, umieszczony był szeroki pulpit miniaturowej centrali telefonicznej, a obok – aparatura nadawczo-odbiorcza do rozmów z pojazdami rakietowymi.
– Patrzcie! – powiedziała szeptem Daisy. – Jeszcze jedno wejście!
Konstruktor szybkim krokiem podszedł do małych, niskich drzwiczek i pociągnął za uchwyt.
Trzecie pomieszczenie stanowiło niewielki, skąpo oświetlony pokoik. Poza niziutką szafką przy ścianie było ono zupełnie puste.
Daisy podeszła do szafki przyglądając się jej z uwagą.
– Ber! – chwyciła konstruktora za ramię. – Co to może być?
Bernard jednak zajęty był czymś innym. Zauważył jakiś dziwaczny przedmiot, umieszczony w ścianie na wysokości półtora metra od ziemi.
Naraz, ku zdziwieniu towarzyszy, przywarł twarzą do tajemniczego urządzenia. Chwilę poruszał głową jakby obserwując coś przez szparę i nagle odskoczył od ściany.
– Widziałem… Widziałem Summersona!
– Cooo?
Teraz również Dean podszedł do wizjera i ujrzał w pomniejszeniu wnętrze przestronnego gabinetu. Z boku, w świetle lampy stojącej na biurku, widniała wyprostowana na fotelu postać prezydenta. Obok stał dyrektor policji Godston. Summerson wydawał jakieś polecenia uderzając miarowo dłonią w blat biurka.
Daisy chciała również spojrzeć przez wizjer. Ustąpiwszy dziewczynie miejsca Dean podszedł do Bernarda, który w tym czasie skrupulatnie badał ścianę.