355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Krzysztof Boruń » Zagubiona Przyszłość » Текст книги (страница 21)
Zagubiona Przyszłość
  • Текст добавлен: 5 октября 2016, 00:33

Текст книги "Zagubiona Przyszłość"


Автор книги: Krzysztof Boruń


Соавторы: Andrzej Trepka
сообщить о нарушении

Текущая страница: 21 (всего у книги 29 страниц)

Zdjął słuchawki i zwrócił się do Roche'a i „Łazika” oczekujących wyjaśnień:

– Policja usiłowała izolować dzielnicę murzyńską i doszło do starcia. Policjanci zaskoczeni oporem czarnych wycofali się. Murzyni zaś budują „korki” ze skrzyń i beczek w korytarzach przy pastwiskach, obawiając się uwięzienia na dolnych poziomach. Mogą zresztą w razie niebezpieczeństwa użyć reflektora Green-Bolta.

– Mówiłeś coś o gazach? – zapytała z niepokojem Suzy.

– Policja może użyć gazów stosowanych przeciwko pladze królików na plantacjach, ale wątpię, czy to zrobi. W tych obszernych pomieszczeniach trudno będzie zamknąć wentylację.

– Czy nie trzeba przyśpieszyć wybuchu? – przerwał Dean. – Przecież wystąpienie czarnych zaalarmowało przedwcześnie policję.

– Jeszcze trochę poczekamy. Podobno Morgan szuka z nami kontaktu. To mogłoby poważnie zwiększyć nasze szansę. Za dziesięć minut Cornick ma dzwonić ponownie. Zobaczę teraz, co porabia Summerson.

Kruk założył słuchawki i chwilę manipulował wtyczkami na rozdzielczej tablicy centrali telefonicznej. Na jego twarzy odbił się wyraz zawodu. Już miał wyłączyć aparaturę, gdy naraz zmarszczył brwi. Z napięciem wsłuchiwał się w prowadzoną poprzez druty telefoniczne rozmowę.

Upłynęło kilka minut. Wreszcie rozmowa się skończyła i Bernard wyłączył podsłuch.

– Niedobrze – zwrócił się do towarzyszy. – Przed chwilą Summerson rozmawiał z Godstonem. Murzyni przepędzili policję reflektorem, lecz Summerson nakazał użyć gazów. To może załamać psychicznie czarnych. Trzeba czymś odwrócić uwagę policji w inną stronę.

– Przystępujemy więc do walki?

– Zaraz się naradzę z Cornickiem, ale chyba nie. Na właściwy wybuch trochę za wcześnie. Nie wszystko jeszcze przygotowane. Trzeba jednak czuwać na zmianę przy podsłuchu. Ty, Dean, musisz się tym zająć na razie sam, gdyż…

Nad telefoniczną tablicą rozdzielczą zapłonęła zielona lampka.

– To Cornick! – zawołał Bernard zakładając słuchawki. – Tak. No i co?… Tak? A to niedobrze. Nerwy trzeba trzymać w garści. Wiem, że ludzie już wszystkiego mają dosyć, ale na nie skoordynowane posunięcia nie możemy sobie pozwolić. Teraz trzeba koniecznie obsadzić centralny dźwig i skwer Greena, gdyż inaczej oni mogą stać się panami sytuacji. Sądzę, że Murzyni powinni posunąć się na 4 poziom, aby zablokować dolną stację centralnej windy. Summerson kazał policji użyć przeciw nim gazu, ale wobec rozruchów na 27 i 73 poziomie nie będzie miał dość sił i czasu na bardziej skomplikowane działanie… Tak! Koniecznie…

Kruk zrzucił słuchawki, wstał i zwracając się do Deana wskazał na taboret:

– Siadaj i w razie czego daj mi znać. Pilnuj zwłaszcza telefonów Summersona. Zaczęło się również w dzielnicach „szarych”. Może to zresztą i lepiej. Chociaż…

Zamyślił się.

– Właściwie… Nie wiem, co robić – rozłożył bezradnie ręce. – Może należałoby już teraz wyłączyć światło, ale jeśli…

„Łazik” postąpił parę kroków ku Bernardowi i zatrzymał się. – Czy ktoś został już zabity lub ranny? – zapytała Suzy.

– Z ludzi nikt. Murzynów podobno paru jest rannych.

– Biedni ludzie – wyszeptała dziewczyna.

– Kilku Murzynów schwytała policja. Podobno zbito ich do nieprzytomności.

– Dlaczego więc nie przyśpieszycie wybuchu powstania? – w głosie Suzy drgała wyraźnie nuta oburzenia i wyrzutu. – Trzeba z tym wszystkim jak najprędzej skończyć.

– Nie wszystkie poziomy są przygotowane. Czekam właśnie na raport – konstruktor rozwinął plan Celestii znaleziony w archiwum. – Wyłączenie głównej siłowni – wskazał palcem w centrum planu – unieruchamia windy, utrudniając w wielkim stopniu kontakt między poziomami. Dopiero około jedenastej ludzie mają zająć odpowiednie pozycje. Musimy więc zwlekać jak najdłużej. Teraz, wobec wybuchu rozruchów, nie wiem doprawdy, co zalecić Cornickowi.

– Trudno mi samej coś wam radzić, ale poczekajcie… – powiedziała Suzy.

Kruk zdawał sobie sprawę, że bez pomocy przybyszów z Ziemi walka byłaby znacznie trudniejsza. Wszak tylko dzięki ich niezwykłej i zupełnie niepojętej dlań znajomości urządzeń wewnętrznych Celestii tak szybko zorientował się w możliwościach tajnej prezydenckiej centrali. A przecież panowanie nad centralą oznaczało w poważnym stopniu panowanie nad życiem małego świata zamkniętego w almeralitowej puszce. Z centrali można było nie tylko kontrolować przez urządzenia podsłuchowe wszystkie rozmowy telefoniczne, tu również krzyżowały się liczne przewody energetyczne i wodne, których wyłączenie mogło paraliżować życie na poszczególnych poziomach.

Prawdziwą rewelacją było odkrycie tablicy rozdzielczej kontrolującej pracę centralnego reaktora i głównej siłowni. Pełne zorientowanie się w urządzeniach centrali przyśpieszyło zwłaszcza przybycie „Łazika”. Projekt wizyty powstał zresztą w związku z trudnościami technicznymi, wynikłymi z niezgodności starych planów Celestii z jej stanem obecnym, który bardzo się zmienił po licznych przebudowach.

Z każdą minutą odsłaniały się wciąż nowe tajemnice prezydenckiej centrali.

Bogate zbiory biblioteki dawały grupie rządzącej nie tylko dość pełny, choć odpowiednio zabarwiony obraz przeszłości i teraźniejszości Celestii, lecz znacznie szerszą wiedzę niż ta, jaką posiadali mieszkańcy starego sztucznego księżyca. Wiedzę, gwarantującą przewagę nad innymi grupami, które dostępu do archiwum nie miały.

Wiedza ta jednak nie była jeszcze wszystkim. Niezbędnym narzędziem panowania były urządzenia centrali. Głównie więc o władzę nad tymi urządzeniami toczyli między sobą walkę „właściciele” małego świata.

Dopiero teraz Bernard zrozumiał, dlaczego przeprowadzając drobne naprawy niektórych urządzeń tak często napotykał dodatkowe podłączenia przewodów o nie wyjaśnionym przeznaczeniu, biegnące przeważnie do prostokątnych skrzynek zabezpieczonych prezydenckimi plombami. Kiedyś, gdy nie mógł znaleźć jakiegoś zawiłego uszkodzenia w sieci oświetleniowej, pytał nawet prezydenta, czy może otworzyć taką. skrzynkę. Summerson z niezadowoloną miną oświadczył, że mieszczą się tam tylko liczniki kontrolne służące celom podatkowym, i nie widzi potrzeby otwierania skrzynki.

Że też wcześniej nie zainteresowałem się tym” – rozmyślał Bernard. Zresztą nie miał jeszcze czasu zaznajomić się dokładnie ze wszystkimi urządzeniami Celestii, ale przecież inżynier Toddy – mistrz Kruka – przez przeszło dwadzieścia lat był rządowym konstruktorem i znał almeralitowy dysk jak własną kieszeń. Może śmierć Toddy'ego wiązała się właśnie z tajemnicą centrali?

Dokonywali kiedyś wspólnie renowacji centralnych przewodów wodnych. Tuż przy głównym zbiorniku rozgałęziający się rurociąg wtopiony był w ścianę, przechodząc, jak się zdawało, na wylot przez jakieś zamknięte ze wszystkich stron pomieszczenie. Rura była poważnie zużyta i należało dokonać wymiany. Toddy oświadczył jednak, że remont przeprowadzi inną metodą, stosując metalizację natryskową wewnętrznej powierzchni przewodu. Wszedł następnie do rury nakazując Krukowi i monterom pozostanie na zewnątrz.

Wróciwszy po kilkunastu minutach Toddy odprawił monterów oświadczając, że sam dokona remontu. Na pytanie Bernarda, dlaczego osobiście chce wykonać tę stosunkowo prostą robotę, inżynier odparł, że to nie taka prosta sprawa. Gdy Kruk zaciekawiony ofiarował mu swą pomoc, Toddy uśmiechnął się gorzko i rzekł:

– W naszym świecie zbytnia ciekawość nie zawsze się opłaca. Chyba że prawda więcej warta jest niż życie. I ty może już niedługo poznasz uczucie lęku, że wiesz za dużo. A raczej, że inni wiedzą, iż ty wiesz za dużo.

Widząc zaś zdziwione spojrzenie ucznia, dodał ze smętnym uśmiechem: – Wierz mi, że jeśli kiedyś zbyt gwałtownie wyfrunę na Juvente, będzie to kara za to, że się za bardzo interesowałem końcami takich jak ten przewodów.

Dalsze próby wyciągnięcia czegoś od mistrza na nic się nie zdały. Teraz Bernard zrozumiał, ile kryło się w tym zdaniu, wypowiedzianym przez rządowego konstruktora na półtora roku przed jego tragiczną śmiercią.

Czy śmierć ta była karą za „kradzież tajemnic”? Teraz zwłaszcza, po przeprowadzonej przed kilku dniami rozmowie z Malletem, Bernard był niemal pewien, że Toddy należał do kierownictwa Nieugiętych. Znał on wartość tajemnic ukrywanych przez rządzącą klikę i wiedział, jaką wagę może mieć ich posiadanie w chwili powstania. Czyżby w jego głowie zrodził się plan przygotowania kadry „szarych” fachowców, z których pierwszym miał być on – Bernard Kruk? To, iż nie zdradził swych planów przed uczniem, należało przypisać konieczności zachowania do czasu jak najdalej idącej ostrożności. Ze słów Malleta wynikało zresztą, że wkrótce po przekazaniu Krukowi znacznej części swej wiedzy Toddy zamierzał wciągnąć chłopca do organizacji. Nie zdążył jednak… Może policja wpadła na trop związku Toddy'ego z Nieugiętymi?

Mogło tu zresztą chodzić nawet o sprawy mniejszej wagi. Wszak wystarczyłaby konieczność dokonania ważnej naprawy w tajnych pomieszczeniach prezydenckich, aby Summerson nie wahał się zgładzić człowieka, który posiadł niebezpieczną tajemnicę.

Przytłumiony okrzyk Deana przerwał rozmyślania Bernarda: – Astrobolid wszedł w strefę dezintegracji! Summerson otrzymał przed chwilą dane kątowe od Lunowa i przekazał je Bradleyowi dla ustawienia miotacza.

Zapanowała cisza. Bernard wpatrywał się z napięciem w twarz przyjaciela. Naraz Dean parsknął śmiechem.

– A to komedia! Zorientowali się, że miotacz nie działa.

– Co? Co mówią? – przysunął się do niego Kruk.

– Czekaj. Zaraz, zaraz – odparł Dean, ruchem ręki nakazując milczenie. – Ale się pieni. Upłynęła znów dłuższa chwila. Wreszcie Summerson skończył rozmowę.

– Groził Jimowi, że jeśli za pół godziny nie naprawi miotacza, odpowie za to głową – Dean powtarzał Krukowi posłyszane nowiny. – Jim w tej chwili udaje się z grupą monterów na stację rakiet.

– Połącz mnie z nr 27 i zawołaj Cornicka – rozkazał Bernard. Po chwili w słuchawkach rozległ się znajomy głos:

– Właśnie chciałem dzwonić. Policja, zdaje się, coś knuje, bo wycofała się z centralnych przejść. Również w dzielnicy murzyńskiej na razie spokój. Nie ruszają się.

– Słuchaj, Lett! Trzeba koniecznie zebrać większą grupę i obsadzić biuro oraz stację pojazdów rakietowych. Jeśli natrafią na policjantów, to niech natychmiast ich rozbroją. To samo trzeba zrobić, jeśli będzie tam Bradley z monterami.

– Monterzy Bradleya też już wiedzą, co się święci. To nasze chłopaki.

– Tym lepiej. Będzie łatwiejsza robota. A jak sytuacja z bronią?

– Jeszcze kiepsko. Mamy wszystkiego trzy Green-Bolty i dwanaście pistoletów, ale z pewnością uda się coś zdobyć na policjantach.

– Co z Morganem?

– Nic z tego nie wyszło. Chce, abyśmy poparli jego bojówki, a broni dać nam nie chce. Za to sporo elektrytów podrzucił różnym szczeniakom z dzielnicy handlowej. Mówi, że chętnie przyjmie naszych ludzi do swych grup. A na to, oczywiście, zgodzić się nie możemy.

– O mnie nie wie?

– Nawet się nie domyśla.

Bernard manipulował przez chwilę wtyczkami i guzikami na płytce centrali telefonicznej.

– Telefon Stelli nie odpowiada. To dziwne! Jeśli jej nie ma, to przynajmniej Daisy powinna się zgłosić. Przecież dzwonię w umówiony sposób.

– Nie odpowiada? – Dean zmarszczył brwi. – Spróbuj się jeszcze raz połączyć. – Telefon czynny, lecz nikt nie podnosi słuchawki – stwierdził po chwili Bernard. – Czyżby nikogo tam nie było?

– To niemożliwe! Jeśliby tak było, to… To oznaczałoby…

Nie dokończył, jakby wypowiedzianym głośno przypuszczeniem bał się przywołać nieszczęście.

– Może Daisy wyszła do łazienki albo myśli, że to dzwoni Summerson?

Minęło pół godziny, a mimo częstych prób nikt nie zgłaszał się na wezwanie. Niepewność potęgował jeszcze bardziej fakt, że telefon Summersona milczał również od kilkunastu minut. Przez pewien czas Bernard podejrzewał, iż powstało jakieś uszkodzenie w sieci. Lampki kontrolne wskazywały jednak, że nic się nie zmieniło.

Tymczasem jakby na złość w chwili, gdy Bernard zajęty był badaniem sieci, zabłysła na tablicy rozdzielczej lampka sygnalizacyjna podsłuchu telefonicznego nastawionego na aparat prezydenta. Zbyt jednak późno Bernard zauważył światełko i nim zdążył dobiec i nałożyć słuchawki, rozmowę przerwano.

Lecz oto w kilka minut później sygnał ponowił się. Kruk połączył się błyskawicznie, ale niestety posłyszane słowa nie wyjaśniły sytuacji. Po prostu Summerson wzywał do siebie Godstona.

Po niejakim czasie zadzwonił ponownie Cornick. Donosił, że biuro i stacja pojazdów rakietowych zostały opanowane przez powstańców, a Jim Bradley i trzej rozbrojeni policjanci zamknięci w śluzie. Kilku policjantów próbowało wedrzeć się do biura, ale atak ich spełzł na niczym. Policji udało się jednak obsadzić centralną windę i szereg przejść. Mimo chwilowego spokoju należało się liczyć z tym, iż walka będzie ciężka.

– I jeszcze jedna sprawa – meldował Cornick. – Mamy Greena. Co z nim zrobić?

– Gdzie go schwytaliście?

– Summerson uwięził Greena w składach materiałowych Sialu. Znaleźli go tam chłopcy, którzy szukali kurtek ochronnych. Bardzo dziękował nam za uwolnienie. Mówi, że Summerson zamknął go, a nawet chciał zabić za to, że żądał równych praw dla wszystkich ludzi i wolności dla Murzynów. Nie wiem, jak to tam naprawdę było, bo choć Green nieraz już śpiewał o rozszerzeniu praw, nie nowina, że chodzi mu o to, aby zająć miejsce Summersona. Dlatego nie chcieliśmy go wypuszczać bez porozumienia się z wami.

Kruk zastanawiał się chwilę.

– Czy bardzo się oburza, że nie chcecie go puścić?

– Po prawdzie, to zdaje się, że jest z tego nawet zadowolony.

– Zadowolony? – zdziwił się Kruk.

– Boi się policji Summersona – to jedno. Drugie to to, że on by chciał się z nami dogadać.

– To znaczy?

– Ano mówi, że gdyby mu ktoś dokładnie powiedział, jak wygląda sytuacja, to może mógłby nam pomóc. Krótko mówiąc: chciałby pogadać z kierownictwem.

– Co na to „S”?

– Nie bardzo mu się to podoba.

– Może ma i rację. Kruk zamyślił się.

– Zrobimy inaczej – powiedział po chwili. – Postaraj się«przeprowadzić go pod silną obstawą do warsztatów w osi świata. Czy to jest możliwe?

– Chyba da się zrobić. To niedaleko.

Kruk miał jeszcze zadać jakieś pytanie Cornickowi, gdy światełko lampki sygnalizacyjnej podsłuchu telefonicznego nie dało mu dokończyć rozmowy.

– Lett, poczekaj przy telefonie – zwrócił się do Cornicka. – Wyłączam się na chwilę. Szybkimi ruchami palców przełączył aparaturę. Przez kilkadziesiąt sekund wpatrywał się z napięciem w jakiś punkt płyty rozdzielczej, łowiąc w skupieniu biegnące po drutach słowa, gdy naraz zbladł.

– Co się stało? – wyszeptał Dean. Bernard nie odpowiedział.

– Daisy! – jęknął Dean.

Lecz w tej samej chwili Bernard gwałtownym ruchem wyrwał jakąś wtyczkę z pulpitu i nacisnął guzik.

Zielona lampka zgasła raptownie. Bernard nacisnął inny guzik.

– Halo, Lett! Tu Kruk. Ile czasu potrzeba ci jeszcze na ostateczne przygotowanie akcji? Nie! Wykluczone! Mniejsza o nich, później się dołączą. Musisz być gotów za dziesięć minut. Tak… Najlepszych ludzi rzuć na dyrekcję. Jak najszybciej trzeba uwolnić Malleta. Znajdziesz tam również… Wiesz już o tym?… Przed chwilą?… Tak. A więc za dziesięć minut.

Kruk zdjął słuchawki z uszu i spojrzał na przyjaciela.

Dean patrzył błagalnie, jakby domagał się zaprzeczenia swym najgorszym przeczuciom.

Bernard opuścił głowę.

– Tak. Obie są w rękach tych zbirów z dyrekcji policji. Summerson nie oszczędził własnej córki.

– No a Daisy? Przecież ona biedna… – nie dokończył widząc zmianę w twarzy przyjaciela.

– Twoja Daisy to dzielna dziewczyna. Niestety Stella… – urwał. – Gdyby nie udało mi się w sam czas przerwać rozmowy…

– Zabili Daisy!

– Nie! Tylko jest nieprzytomna.

– Bili ją!

Bernard przymknął oczy.

Brzęczyk telefonu wdarł się raptownie w ciszę. Kruk sięgnął po słuchawki.

– Tak? W porządku.

Podszedł do dużej tablicy rozdzielczej. Ujął oburącz uchwyt wielkiego przełącznika i go ciągnął go w dół.

Światło w centrali zamigotało, po czym nieco przygasło.

– Czy pan wyłączył światło? – zapytał Tom wpatrując się z przejęciem w czerwoną lampkę płonącą na szczycie przezroczystej płyty.

– Tak. W całej Celestii panuje ciemność.

– A oni już nie będą mogli zapalić światła? – pytał z niepokojem chłopiec.

– Kto?

– No policja, Summerson?

– Nie! – odparł Bernard. – Teraz nie oni, lecz my rządzimy światłem!

W potrzasku

Już sama ciemność wywierała na ludzi silne wrażenie. Nawet ci nieliczni, którzy wychodzili na zewnątrz, stwierdzali, że była inna niż w przestrzeni kosmicznej. Inna – bo całkowita. Nie łagodziły jej czarności jarzące się gwoździe gwiazd, nie cieniowały delikatne smużki mgławic, nie oświetlała jej pastelowa obręcz Drogi Mlecznej.

Stanęły maszyny. Zamarł ruch wszelkich urządzeń. Korytarze i skwery początkowo opustoszały. Prawie nikt, oprócz niewielkiej liczby monterów i policjantów, nie miał latarek – były bowiem zbędne w życiu codziennym: nawet w zamkniętych magazynach i szybach wentylacyjnych zawsze paliły się przyćmione światełka orientacyjne.

Martwa ciemność nie trwała jednak długo.

Oto ukazało się światło: był to niczym nie osłonięty, żywy płomień chylący się lekko w bezruchu powietrza ku niosącemu go człowiekowi. Za nim wypływały następne, podobne i niepodobne do niego, jawiące się nagle i sunące wszystkie w tym samym kierunku. Ruszały z siedemdziesiątych poziomów przejściami w dół, uparcie szły naprzód. Wykonane prowizorycznie z tego, co się znalazło pod ręką, pochodnie różniły się wielkością, kształtem, kolorem płomienia. Począwszy od nasyconych olejem, smarem czy spirytusem strzępów tkanin i waty, a skończywszy na materiale o wiele rzadszym i kosztownym, bo drewnie, były swego rodzaju sprawdzianem zaradności i pomysłowości tych, którzy je nieśli.

Spiralami schodów, gęstą siecią korytarzy płynęły czerwone, zielone, niebieskie, nawet ciemnofioletowe ognie, niewyraźnie oświetlając znużone twarze o zaciętych, milczących ustach. Coraz nowe światła dołączały się do tego niezwykłego pochodu i wkrótce migocąca tęczowym blaskiem znaczna część poziomów sprawiała wrażenie jakiegoś niezwykłego teatru.

To samo działo się na pierwszych poziomach. Poprzez lucerniki i łąki gęstych, słodkich traw, dróżkami pomiędzy żelaznymi ogrodzeniami okólników dla świń poruszały się światła, jakby na spotkanie tamtych, płynących z góry. Przedostawały się poza barykady. Szły dalej i dalej… A że drewnianych pochodni brakowało tu zupełnie, całość tej niezwykłej iluminacji była jeszcze jaskrawsza, bardziej pstra.

Z daleka widać było jedynie różnokolorowe ogniki, jak gdyby poruszały się same lub niesione prądem płynącej wody. Tylko z bliska można by stwierdzić, że twarze idących są czarne.

Tutaj także milczenie było raczej regułą. Poszczególne, niegłośne zdania stanowiły wyjątek. Później dopiero, na dziesiątych i dwudziestych poziomach przerodziły się one w potężną, huczącą falę głosów.

Pochód trwał i rósł. Nikt i nic nie stawiało tamy rozprzestrzeniającej się fali ludzkiej. Tylko z rzadka przed korowodem świateł mignął cień zalęknionego policjanta… Tylko później, w pobliżu dyrekcji policji i apartamentów prezydenta, krótka seria strzałów przecięła głuchy pomruk nadciągającej burzy…

Summerson drgnął w fotelu. Wrzawa tłumu, która już jakiś czas dochodziła jego uszu, spotęgowała się gwałtownie. W huczący ton wdarło się kilka strzałów z pistoletu.

Prezydentowi wydało się, że słyszy gniewny tupot tysiąca nóg. Zacisnął powieki jak gdyby z obawy, że ujrzy w czerni palący, nienawistny wzrok wielu ludzi.

Skąd bierze się w nich odwaga stawiania czoła jemu, władcy świata? Przecież tego chyba nie organizuje ani Morgan, ani Mellon? Czy ten tłum nie rozumie, że ktoś musi nim rządzić? Przecież zawsze istnieli, bo muszą istnieć, ci, co rządzą, i ci, co są rządzeni. Rządy „ludu”, o których wspominają stare księgi, to fikcja. „Szaleńcy! Cóż oni by zrobili bez silnej władzy? A czy ktokolwiek w Celestii potrafi lepiej niż ja kierować państwem? Wszystko, co robię, to dla ich dobra… To wszystko dla ich dobra – powtarzał w myślach. – Nikt nie jest w stanie odmienić praw odwiecznych”.

Summerson czuł fikcyjność tego, co od pokoleń wpajano mieszkańcom Celestii jako absolutną prawdę. W prawdę tę człowiek musiał wierzyć bez zastrzeżeń, nie porywając się na nią swoim słabym, ograniczonym rozumem. Prawda ta była świętością dla tułacza, pielgrzymującego w zamkniętej puszce z almeralitu po nie kończących się bezdrożach Wszechświata.

To przypomniało prezydentowi pewną ciekawą sprawę: W tajnym archiwum, przez parę wieków strzeżonym pilnie przed każdym, kto nie należał do najwyższego kierownictwa państwa, znajdowała się dziwna Biblia. Zarówno pożółkły papier, jak i archaizmy językowe zarzucone w mowie od czasów niepamiętnych wskazywały na jej starożytne pochodzenie. Składała się z dwóch zupełnie odmiennych części, nie nazwanych tomami, lecz testamentami: starym i nowym.

Summerson czytał wiele rozdziałów tej księgi, której nie mógł objąć jego umysł.

Trudno mu było zrozumieć zwłaszcza to, o czym świadczyły inne materiały zamknięte w archiwum – że owa dziwaczna dla niego Biblia, w swej drugiej części głosząca miłość bliźniego jako powszechny obowiązek i nakazująca przebaczać swoim wrogom, była aż do ucieczki Celestii przez okrągłe dwadzieścia wieków nie bajką, lecz źródłem wiary dla wielu milionów ludzi. Czy na miłości wzajemnej i gotowości do bezinteresownej ofiary dla innych można zbudować świat? To utopia, w którą nikt rozsądny nie wierzy, gez silnego państwa, bez władzy elity, bez przymusu, a więc i policji, ci naiwni i krótkowzroczni marzyciele zmarliby z głodu i zimna. Tylko tacy ludzie jak on – Summerson – mogą uratować świat.

Ta myśl przeniosła prezydenta do dyrekcji policji. Co się tam dzieje? Czy rozkazy jego są wykonywane?

Czy ktoś stamtąd choć trochę panuje nad sytuacją? Stella wydała tajemnicę kryjówki zbiegów, a jemu nic z tego nie przyszło. Wydało mu się, że ginie właśnie dlatego, iż wskutek jakiegoś okropnego zbiegu okoliczności nie może posiąść tajemnicy, którą policja wydarła jego córce i na jego rozkaz.

Więc Stella powiedziała… A tamtą, Brown, pewno zamęczyli. Niech tam! Przeklęta dziewczyna!

Summersonem owładnął dziwny nastrój. Stella powiedziała… Czuł i zadowolenie, i gorycz. Chwilami nad uczuciem zaspokojenia dumy własnej górowało przytłumione rozczarowanie. Dlaczego jego córka załamała się przy lada „dziecinnym” przesłuchaniu? Tak, załamała się! Bo przecież ani na chwilę nie mógł uwierzyć, aby jej ostatni krok powodowany był skruchą i poczuciem winy. Po prostu zlękła się policji. A tamta trzpiotowata reporterka okazała taki hart, na jaki by on sam chyba nigdy się nie zdobył.

To go gniewało najbardziej i chociaż nie przyznałby się za nic w świecie nawet przed samym sobą – instynktownie czuł podziw dla mężnej dziewczyny.

Czy jednak rzeczywiście przyczyną, która na początku skłaniała Stellę do milczenia, mogła być wyłącznie miłość do Kruka?

Myśl ta cofnęła go nagle w otchłań czasu. Zapadł się w lata dzieciństwa i młodości, w te dni odległe, prawie obce jego trzeźwym obecnym zainteresowaniom życiowym. A kiedy teraz przypomniał sobie ojca, matkę, obie żony – zmarłych od lat wielu – stwierdził zimno, że nikogo z nich naprawdę nie kochał.

Ojciec Edgara Summersona był człowiekiem podobnego pokroju, co on sam. Gracz polityczny, mało troszczący się o rodzinę, pochłonięty przeróżnymi kombinacjami, umacniał w szybkim tempie swoją pozycję w sferach rządzących. Zimny, wyrachowany i bezwzględny, budził strach w otoczeniu, nie wyłączając żony i syna. Za to matka na swój sposób bardzo kochała jedynaka i pozwalała mu na wszystko.

Prezydent przypomniał sobie pierwszą i jedyną w swoim życiu miłość – Rite Dalton. Miał wtedy 19 lat. Plany młodych układały się na pozór różowo. Rodzina Edgara wprawdzie byłaby chętniej widziała w swoim gronie bądź córkę „wielkiego” Handersona, bądź też pannę Mellon, kolosalnie bogatą jedynaczkę, ale stada kóz, które miała wnieść Rita w posagu, były też nie do pogardzenia.

Nieprzewidziana okoliczność zniweczyła marzenia zakochanych. Gdy Loch, chcąc pozbyć się konkurencji, wytruł kozy Daltona – o czym mówiono sobie tylko na ucho, bo oficjalnie jako przestępców skazano Murzynów – stary Summerson uznał małżeństwo syna z córką zbankrutowanego hodowcy za mezalians i oświadczył sucho synowi, ze rozkazuje mu zerwać z Ritą. Dziewiętnastoletni Edgar po raz pierwszy i ostatni w życiu sprzeciwił się woli ojca. Stary wpadł w gniew, począł grozić synowi, lecz niebawem zmienił taktykę. Jeszcze tego samego dnia wykupił od bankiera Davida weksle Daltona wystawione na znaczną sumę. Przerażony bankrut, zagrożony licytacją, o ile nie zerwie w ciągu sześciu godzin zaręczyn córki, uległ groźbie.

Na rozkaz ojca Rita przez kilka dni nie przyjmowała Edgara. Rzekomo była nieobecna. Kiedy chłopak zaczął się buntować rozumiejąc, że w maleńkim światku o średnicy jednego kilometra, gdzie najdalsza podróż trwała tylko minuty, nikt nie opuszcza mieszkania na całe dni – stary Summerson zastosował wobec syna areszt domowy.

Od tych dni luksusowego więzienia pogłębiła się szybko deprawacja młodzieńca, który do tej pory nie znał borykania się z życiem, ale także nie wyrządzał świadomie ludziom zła. Poczucie własnej krzywdy zrodziło w nim mściwą żądzę odwetu. Nie wiedział jeszcze, na kim będzie się mścił, ale przysiągł sobie, że skoro odzyska wolność – będzie już zupełnie inny.

Ten proces duchowy nie potrafił jeszcze zabić w Edgarze szczerego uczucia miłości do Rity. Toteż dowiedziawszy się, że wychodzi ona za mąż za starszego Lunowa, wpadł w histeryczną rozpacz i zagroził matce samobójstwem.

Rychło jednak dokonał się w chłopcu przełom. W niemałym stopniu przyczynił się do tego ojciec Edgara…

Teraz posiwiały władca wspominał tamtą daleką chwilę z uśmieszkiem obojętności. Pamiętał ją drobiazgowo. Ojciec usiadł w fotelu naprzeciwko niego i zaproponował interes handlowy: uzależniony od Sialu Lunow za cenę 12 000 doliodów wypożyczy Edgarowi swą młodą żonę na dwa miesiące, Edgar natomiast wyrazi pisemną zgodę na potrącenie tej kwoty wraz z odsetkami z dochodów płynących z udziału w Sialu, którymi będzie mógł dysponować za siedem lat osiągnąwszy wiek dojrzałości prawnej.

Gdy w dziesięć lat później zainteresował się Mary Morgan – czuł w sercu kamienny spokój, że potrafi miłość przeliczać tylko na doliody.

Dlaczego Stella miałaby być inna niż on sam i nie zdradzić kryjówki Kruka tylko dlatego, że wydało jej się, iż go kocha? Zachowanie się córki potwierdzało raczej tezę, do której doprowadziło go własne doświadczenie. To stwierdzenie budziło jednak nowe wątpliwości i podejrzenia. Może nie docenił Stelli jako współuczestnika spisku?

A jeśli Stella skłamała? Może chciała zagrać na zwłokę? Może z góry wiedziała o zgaśnięciu światła oraz przerwaniu telefonicznej łączności i na to właśnie liczyła? Jeśli organizacyjne przygotowanie buntowników zaszło aż tak daleko…

Ręką poszukał Kuhna i mocno ścisnął go za ramię.

– To ty?

– Ja – rozległ się przestraszony głos ministra.

Prezydenta ogarnął nagle lęk, że w pokoju znajduje się jeszcze ktoś trzeci. Chciał zwalczyć w sobie to przywidzenie, gdy niespodziewanie usłyszał zupełnie blisko głos Godstona:

– Bardzo przepraszam… Pierwszym impulsem Summersona było ofuknąć siostrzeńca: bez zameldowania? Jak śmie? Ale niezwykłość sytuacji stłumiła jego gniew.

– Jak tu wszedłeś? – zapytał.

– Mikę mnie wpuścił.

– Czego chcesz?

– Chciałem zameldować… Wszędzie ciemność…

– Też nowina! Masz latarkę?

W odpowiedzi błysnęło dość silne światło.

– Mów – ton głosu świadczył o wracającej pewności siebie.

– Napad na więzienie. Odbili przywódców… Wypuścili wszystkich więźniów! Niewolnicy wyszli zza barykad! Ludzie gromadzą się. Wykrzykują potworne rzeczy…

Summerson wpadł w furię.

– Tyle tylko wiesz?! Po coś przyszedł? Żeby mi powiedzieć, że ciemno?!… Precz stąd!!!… Czekaj! – zmienił decyzję. – Powtórz mi dokładnie, co zeznała moja córka!

– Nic nie wiem.

– Jak to? Otrzymałem wiadomość telefoniczną z dyrekcji policji. Twój urzędnik donosił, że przesłuchiwał Stellę i uzyskał od niej dokładne dane, gdzie ukrywa się Kruk. W tym najważniejszym momencie połączenie zostało przerwane. Zresztą zaraz potem zgasło światło. Czy tobie ten policjant nie złożył meldunku? Jest to dowód, do jakiego stopnia lekceważyłeś tak doniosłą sprawę.

– Szedłem do ciebie, ale zaczęły się rozruchy, więc zawróciłem. Nie udało mi się jednak dotrzeć do biur dyrekcji. Jeszcze przed zgaśnięciem światła większa grupa buntowników skupiła się na tym małym skwerze na 20 poziomie. Gdybyś słyszał, jak zaczęli wyć, gdy mnie zobaczyli! Musiałem zostawić dwóch moich chłopców, aby ich zatrzymali choć na parę minut. Nie doszedłbym tutaj.

Prezydenta znów ogarnęło przygnębienie. A więc tuż pod bokiem, o dwa poziomy wyżej, nie on, lecz tłum panuje. Bał się pytać o szczegóły. Czym prędzej zmienił temat rozmowy.

– Ale może gdzie indziej światło się pali? Może reaktor pracuje? Chcę zbadać to natychmiast!

– Skoro Fredowi nie udało się dojść do dyrekcji policji, to kto przedostanie się do centrali oświetleniowej? – wtrącił milczący dotąd Kuhn. – Tyle poziomów tam i z powrotem, nie, to zupełnie nierealne. I kto miałby iść? – zaniepokoił się, czy Summersonowi, zdecydowanemu na wszystko, nie przyjdzie do głowy myśl wysłania właśnie jego.

– Każ policjantowi z twojej ochrony – rzekł oschle prezydent zwracając się do Godstona – żeby udał się do centrali oświetleniowej i obwieścił tam moją wolę: za piętnaście minut światło w Celestii i premia dla najgorliwszych w akcji naprawy. Albo jutro cały personel centrali stanie przed sądem, a sądzić będę ja sam!

Godston wyszedł zostawiając uchylone drzwi, przez które wdarły się do gabinetu odgłosy strzałów i okrzyki wzburzonego tłumu. Wrzawa ta rosła z minuty na minutę, a coraz bliższe i częstsze strzały podrywały prezydenta z fotela.

Strzelanina umilkła raptownie. Wśród krzyków, trzasków i łomotów Summerson usłyszał tuż przed sobą w hallu wyraźny odgłos kroków. Cofnął się i natrafił na czyjąś wyciągniętą w półmroku rękę.

– To ja! – padł okrzyk. Prezydent poznał głos Godstona.

– Co za licho? – rzucił w rozdrażnieniu. – Aha, dobrze, że jesteś. Wykonasz natychmiast moje polecenie, mój rozkaz! – zaakcentował. – Mówię o wypuszczeniu wody z głównego zbiornika. To poskromi tych szaleńców. Najważniejsze…

– Tłum…

– Nie przerywaj! – krzyknął Summerson. – Dopilnuj w szczególności zamknięcia połączeń między…


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю