355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Krzysztof Boruń » Zagubiona Przyszłość » Текст книги (страница 29)
Zagubiona Przyszłość
  • Текст добавлен: 5 октября 2016, 00:33

Текст книги "Zagubiona Przyszłość"


Автор книги: Krzysztof Boruń


Соавторы: Andrzej Trepka
сообщить о нарушении

Текущая страница: 29 (всего у книги 29 страниц)

Ostatni z rodu Greenów Urodzony 7 marca 2368 roku. Zmarły 12 lutego 2407 roku.

Wydarł kartkę z notesu, złożył ją w czworo i zaadresował.

– No i cóż? – zwrócił się do pilota. – Daleko jeszcze?

– Widać płytę.

– A więc już za chwilę.

Ogarnęła go nieodparta potrzeba otworzenia przed kimś serca.

– Słuchaj, James. Powiesz Bernardowi Krukowi – niech nie myśli, że oszukiwałem go od początku. Ja jemu życzyłem zwycięstwa. Nie Summersonowi ani też później Morganowi. Prawda, że chciałem rządzić… że chciałem nim kierować… ale nie miałem nigdy zamiaru torować drogi durniom…

Umilkł na chwilę.

Rakieta dobijała do płyty startowej.

– Znasz z widzenia Rite Croce? Tę, która ukazała się na ekranie, tam przy Celestii II. Powiedz jej, gdy ją zobaczysz, a zobaczysz z pewnością jeszcze nieraz, że wszystko to zrobiłem dla niej… dlatego, że ona stała się dla mnie wszystkim… A zresztą… Nie mów jej nic. To nie ma sensu.

Rakieta wpełzła powoli do śluzy. Green wstał, otworzył właz i podał list Jamesowi.

– Zanieś to zaraz prezydentowi Horsedealerowi. To bardzo ważne. Również dla was.

– Co z nami będzie?

– Zobaczycie za dwadzieścia lat Ziemię. Może to dla was lepiej, niż włóczyć się po bezdrożach kosmicznych…

– A pan, mistrzu?

– Ja? Mam jeszcze drobną sprawę do załatwienia.

Lekko wypchnął Jamesa z kabiny i zatrzasnął drzwi. Chłopiec stał chwilę, mówiąc coś, czego już Green przez grube ściany rakiety nie mógł dosłyszeć. Dopiero na wyraźny znak, aby się oddalił, zniknął we włazie prowadzącym do wnętrza Celestii.

Green usiadł w fotelu pilota. Włączył automatyczne urządzenie wyprowadzające rakiety na zewnątrz świata.

Znów otoczyło go wyiskrzone gwiazdami niebo.

Zagrał silnik, lecz nie na długo.

Rakieta oddalała się teraz od Celestii siłą bezwładności, dążąc po prostej na spotkanie strefy dezintegracji.

Green wyciągnął z kieszeni niewielkie pudełeczko. Wyjął z niego dwie różowe pastylki i zażył.

Szybko uczuł ogarniającą go senność.

Czy wszystko to miało jakiś sens? „Gdybym nie spotkał Rity, inaczej by się potoczyły moje losy. A zresztą czy to wszystko ważne? – coraz trudniej przychodziło mu skupić myśli. – Kto w ogóle wie, czego należy szukać w życiu?…”

Wyciągnął się wygodnie w fotelu. Wydało mu się, że przebywa w swym mieszkaniu. Hali, gabinet, biblioteka… Wędrując w wyobraźni poprzez swój „pałac z bajki”, zatrzymał wzrok na wielkim portrecie pradziadka.

Wzdrygnął się.

Wydało mu się, że w oczach Tobiasza Greena dostrzega jakby kpiący wyraz…

Ujawnienie spisku było dla Bernarda ciężkim przeżyciem, zwłaszcza że zagrożony był bezpośrednio podległy mu odcinek. Próbował nawet podać się do dymisji, ale Horsedealer oświadczył z miejsca, że nie ma o tym mowy, gdyż odpowiedzialność spada na wszystkich członków rządu. Widać było zresztą, że sam Horsedealer gryzie się mocno tym, że tak łatwo dał się wywieść w pole Greenowi.

Jedynym pocieszeniem dla Bernarda było to, iż pierwsza konkretna wiadomość o spisku wyszła od Stelli. Choć dziewczyna nie znała szczegółów przygotowywanego zamachu, wiedziała jednak, że zbrodnicze plany dotyczą Celestii II, i z zachowania Kuhna wywnioskowała, iż termin ich realizacji jest krótki. Nie ulegało też wątpliwości, że tylko strach przed zemstą spiskowców zamykał Stelli długo usta.

W dramatycznej rozmowie z Sokolskim i Krukiem Stella opowiedziała szczerze, w jaki sposób dała się omotać siecią intryg. Widać też było, że ostatnie godziny wywołały gwałtowny wstrząs w jej psychice, co wzbudziło w Bernardzie nadzieję, że być może i między nimi nie wszystko jeszcze zostało przekreślone. Skorzystał też chętnie z propozycji Wiktora, by pojechać z nim na Astrobolid i tam poradzić się Kory, jak dalej postępować wobec dziewczyny.

I oto teraz siedział naprzeciw przewodniczącej rady Astrobolidu i jak przed matką zwierzał się ze wszystkich swych trosk.

– Jak sądzisz? Czy ona może mnie jeszcze pokochać? Kora uśmiechnęła się serdecznie.

– Nie widzę żadnych powodów, by w to nie wierzyć. Wydaje mi się, że rozumiem motywy dotychczasowego postępowania Stelli. Wychowana była w luksusie, przyzwyczajona do zaspokajania wszystkich swych kaprysów, do nadskakiwania i pochlebstw. Nie dziw się, że w takich okolicznościach serce może uderzać dla uczuć płytkich, nawet wyimaginowanych. Pewną rolę odgrywał tu czynnik romantycznej przygody. Ona kocha, ojciec nie pozwala itd. Twoja rola przy przebudowie miotacza, której nie rozumiała, zaimponowała jej niewątpliwie. W oczach dziewczyny wyrosłeś na bohatera. Zaraz po tym nastąpiło wydarzenie, które olśniło ją swoją fantazją – nasze przybycie. To wszystko było dla niej fantastyczne: technika, nauka, nawet wygląd zewnętrzny ludzi. Mówiłeś mi parę dni temu, że od chwili twej klinicznej śmierci i powrotu do życia Stella przestała cię kochać. Być może. Ale to nie tylko dlatego, że lękała się albo brzydziła twojej poufałości ze śmiercią. Zaimponowali jej ludzie, którzy tę śmierć, odwiecznie wszechwładną, podporządkowali swojej woli. U takiej jak ona kobiety, kierującej się emocjami, mogło to wystarczyć do nie przemyślanego zerwania z tobą i poszukiwania jeszcze bardziej niezwykłej, romantycznej przygody. Człowiek żyjący sto ileś tam lat, a mogący przespać całą podróż trwającą trzy stulecia, to nie lada pożywka dla wyobraźni. Kruk słuchał w milczeniu.

– Stella znajduje się na rozdrożu uczuciowym – ciągnęła Kora. – Chciałaby lecieć z Sokolskim, a jednocześnie na pewno jest ciekawa zobaczyć Ziemię. Kiedy rozlecimy się w dwóch przeciwnych kierunkach, zacznie żyć myślą o planecie, której „egzotyczne” piękno z pewnością będzie coraz silniej wpływać na jej wyobraźnię. Wtedy znowu powinna zbliżyć się do ciebie. Nie trać nadziei, Ber.

– Gdybyśmy się pobrali – westchnął Kruk – najbardziej niezadowolony byłby Johnny. Odradzał mi małżeństwo ze Stellą przy każdej sposobności. Jest pod tym względem nieprzejednany.

– Cenię Malleta jako mądrego, dzielnego i uczciwego człowieka – odrzekła Kora – ale tu nie przyznaję mu racji. To zagadnienie ujmuje on nieco subiektywnie, z racji pogardy dla starego Summersona. A to już wkracza w dziedzinę wulgaryzowania problemu społecznego. Miał rację do chwili przewrotu. Teraz sytuacja się zmieniła. Stella jest bardzo młodziutka i będzie taka, jaką ją wychowa otoczenie. Nie wierzę, aby nie można było zbudować między wami trwałego pomostu. Wówczas różnica intelektualna zatrze się szybko. Proces ten ułatwi i przyśpieszy wasza stała łączność z Ziemią. Ziemia powinna was połączyć.

Kora umilkła. Bernard patrzył ciągle jeszcze w zamyśleniu w jej oczy, marząc o tym, jak za dwadzieścia lat wysiądzie z rakiety, czując pod stopami wysoką trawę, rosnącą bujnie w promieniach prawdziwego słońca, albo złoty piasek przemywany przypływami oceanu, który znał z telewizyjnej transmisji uroczystości święta morza u brzegów Florydy. Widział się w myśli już tam, na planecie ojczystej…

„Jaka ona szczęśliwa, że tam się urodziła, tam żyła”… – myślał o Korze.

Nie zazdrościł jej udziału w wyprawie odkrywczej. Pragnął ujrzeć Ziemię… Nawet dla Stelli nie zgodziłby się lecieć do Alfa Centauri.

– Chciałbym już tam być – powiedział cicho.

Epilog

W tej chwili było coś tak podniosłego, tak radosnego, a zarazem przejmującego, że nie potrafię tego wyrazić słowami. Chociaż przed nami jeszcze długie dwadzieścia lat lotu, choć Celestia wyruszyła dopiero w powrotną drogę i dzielą nas jeszcze od Ziemi miliardy kilometrów, w tej chwili wydało się nam, że widzimy Ją tuż, tuż przed sobą, że wystarczy krok, a staniemy wśród różnobarwnych kobierców kwiatów i zieleni, pod błękitną czaszą ziemskiego nieba. Z tą chwilą przestała być Ona dla tysięcy mieszkańców Celestii tylko marzeniem, w którego ziszczenie trudno uwierzyć. Stała się realną rzeczywistością, bliską i drogą każdemu człowiekowi. Czuliśmy, że Ziemia woła nas, przyzywa do siebie jak dobra, kochająca matka. I oto my, błądzący przez wieki gwiezdni tułacze, odnaleźliśmy wreszcie drogę do swego rodzinnego gniazda…

W tym czasie, gdy ostatni prezydent Celestii pisał te słowa drżącą ze wzruszenia ręką na pożółkłych ze starości kartkach kroniki rządowej, w przestronnej pracowni Andrzeja Krawczyka zebrali się mieszkańcy Astrobolidu, oczekując na moment startu w dalszą, daleką drogę do Alfa Centauri. Zgodnie z ustalonym planem włączenie silników tego statku miało nastąpić w blisko dwadzieścia osiem godzin po starcie Celestii, w chwili gdy osiągnie już ona przewidzianą prędkość 1000 km/sek.

I tu również myśli biegły ku Ziemi.

Trzy i pół roku minęło od dnia, w którym siedemnastu uczonych i czworo dzieci opuściło Układ Słoneczny, pozostawiając na Ziemi niejednego bliskiego człowieka: matkę, ojca, rodzeństwo, przyjaciół… Cóż z tego, że Słońce świeciło w odległości 650 miliardów km od Astrobolidu? Choć wiadomości z Ziemi docierały do nich z blisko czterotygodniowym opóźnieniem, każdy z uczestników międzygwiezdnej ekspedycji utrzymywał ze swą rodziną i przyjaciółmi żywy kontakt.

Teraz rozpoczynał się nowy etap w ich życiu, etap, w którym jak na taśmie filmowej, w krótkich przerwach między wieloletnimi okresami sztucznego snu, przesunie się 130 lat przemian na Ziemi. Wielu z drogich im ludzi wykreśli spośród żyjących śmierć. Małe dzieci przemienia się w starców, nim stopa ludzka stanie na powierzchni planety okrążającej najbliższą Słońca gwiazdę. A oni będą żyć dalej, aby za 270 lat, po powrocie na Ziemię, nie spotkać nikogo z tych, którzy żegnali ich w owym pamiętnym dniu odlotu do Alfa Centauri.

Cień smutku okrył twarze uczonych zgromadzonych w obserwatorium, nawet rozigrane zazwyczaj dzieci przycichły w swoim kąciku. Wszystkie oczy wpatrzone były w roziskrzony gwiazdami wielki ekran pantoskopu, na którym za każdym poruszeniem palców Krawczyka rosła otoczona srebrzystą aureolą korony, świecąc jaskrawo tarcza Słońca.

Przyćmiwszy nieco ostry blask fotosfery słonecznej astronom powiększył obraz tarczy do dwudziestu paru centymetrów, po czym wolno przesuwał Słońce ku krawędzi ekranu. Znikło ono wreszcie z pola widzenia i tylko płynące wraz z nim po ekranie punkciki gwiazd świadczyły o tym, że uczony w dalszym ciągu zmienia kierunek obserwacji.

Naraz ruch gwiazd ustał. Krawczyk nacisnął niewielki guzik na tablicy sterującej i cały ekran pokrył się cienkimi liniami siatki współrzędnych sferycznych. Kierowana wprawną ręką astronoma świetlna strzałka przebiegła po ekranie, zatrzymując się przy jasnej gwieździe w centrum mapy.

– Co to? – szepnęła Daisy i przytuliła się mocniej do męża. Dean ścisnął jej małą dłoń.

– Celestia.

– Za ile minut wyłączą silnik? – zwrócił się Andrzej do Wiktora. Sokolski spojrzał na zegarek.

– Jeszcze będzie pracował cztery minuty. Jeśli doliczyć około trzech minut lotu światła, przestaną świecić za siedem minut.

Krawczyk znów począł powiększać obraz”. Rzekoma gwiazda rozrosła się do kilkucentymetrowej kuli świecącej niebieskawym blaskiem. Biegnąca ku Astrobolidowi blada smuga odrzuconej przez silnik materii widoczna była jako pochylony ukośnie stożek o szerokiej, roztapiającej się w ciemnościach kosmosu podstawie.

– Jeszcze osiemdziesiąt sekund – padły w ciszę słowa Sokolskiego. Dean objął mocniej ramionami Daisy.

I oto tarcza Celestii przybladła nagle, poczerwieniała i… zgasła. Tylko rozrzucone bezładnie po ekranie punkciki gwiazd świeciły równo i jasno jak przedtem.

Łzy zaszkliły się w oczach Daisy, wiedziała, że Celestia, choć niewidoczna, dąży dalej tą samą drogą ku Słońcu i że tylko jej potężny silnik przerwał pracę, a jednak nie potrafiła opanować uczucia żalu. I jakby dla przekonania samej siebie, iż Celestia istnieje w dalszym ciągu, zwróciła się do siedzącej obok w fotelu Rity:

– Kiedy połączymy się z nimi?

– Zaraz po starcie. Przypuszczam, że najdalej za pół godziny.

– Już ruszamy – dorzucił Wiktor podnosząc się z miejsca. – Idę do centrali nawigacyjnej. Tymczasem Krawczyk znów położył dłoń na małej płytce pokrytej szachownicą guzików, uruchamiając automatyczne urządzenie służące do odszukiwania ciał niebieskich.

Obraz na ekranie na chwilę się zmienił. Gwiazdy gdzieś znikły, a zamiast nich czerń przestrzeni kosmicznej przecinały roje krótkotrwałych błysków biegnących w jednym kierunku. To pantoskop zmieniał pozycje.

Po kilku sekundach ruch ustał i znów zapaliły się dziesiątki gwiazd i dalekich mgławic. Wśród nich zjawiły się dwa ciała większe od innych. W centralnym punkcie ekranu widniał duży, o dwunastocentymetrowej średnicy, niebieskawy sierp, a w odległości 2,5 metra od niego drugi, czterokrotnie mniejszy, o bladawożółtym świetle.

– Ziemia – przebiegł przez salę szmer głosów.

– Ten mniejszy to Księżyc? – zapytała szeptem Daisy.

– Tak. Są jeszcze 142 sztuczne księżyce, ale ich nie widać, bo przecież to drobiazg w porównaniu z naturalnym.

– A więc Celestii też nie będzie można zobaczyć, gdy zbliży się do Ziemi?

– Nie – odrzekł Dean jakby z żalem. Krawczyk znów nacisnął szereg guzików. Jeszcze raz przecięły ekran smugi uciekających gwiazd. Po chwili w miejscu, gdzie jeszcze niedawno widniał sierp Ziemi, świeciła czerwonawym blaskiem maleńka tarcza jakiejś gwiazdy. W odległości półtora metra od tej gwiazdy widoczna była w fazie kwadry planeta.

Głośny sygnał automatycznego pilota przerwał ciszę. Na ścianie ukazała się twarz Sokolskiego.

– Gotowe! – zameldował krótko. Kora Heto wstała z fotela. Wszystkie oczy zwróciły się na przewodniczącą rady

Astrobolidu.

– Drodzy moi! Pierwszy etap naszej podróży zakończył się. Te półtora roku, które poświęciliśmy dla pięciu tysięcy mieszkańców Celestii, nie zostało zmarnowane. Pomogliśmy tym ludziom odnaleźć to, co jest najdroższe każdemu człowiekowi: wolność i wiarę w przyszłość. Nie to jest najważniejsze, że Celestia powraca, ale iż zamieszkujący ją ludzie wiedzą, że nie są osamotnieni we wszechświecie, że stanowią nierozdzielną cząstkę wielkiej rodziny, której kolebką jest Ziemia. I my również wiemy, że choć będzie rósł ogrom pustki dzielący nas od Ziemi, ona właśnie stanowi o treści naszego życia. Jesteśmy dumni, że właśnie nam zleciła zadanie poznania dalekich globów, może podania braterskiej dłoni jakimś innym, nie znanym nam dotąd istotom, które podobnie czują i myślą jak my… Przed nami Proxima Centauri – drugi etap naszej podróży.

Kora umilkła, wskazując na ekran.

– Proxima Centauri – powtórzył Andrzej w zamyśleniu. – Co znajdziemy na tych dalekich światach?

DALSZYM LOSOM MIĘDZYGWIEZDNEJ WYPRAWY ASTROBOLIDU POŚWIĘCONA JEST POWIEŚĆ K. BORUNIA I A. TREPKI „PROXIMA”


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю