Текст книги "Zagubiona Przyszłość"
Автор книги: Krzysztof Boruń
Соавторы: Andrzej Trepka
Жанр:
Научная фантастика
сообщить о нарушении
Текущая страница: 4 (всего у книги 29 страниц)
– Nie rozumiem, dlaczego ja?…
– Jesteś konstruktorem. Więc powiedz, z czego zbudowana jest Celestia?
– Głównym materiałem jest tu plastyk-almeralit oraz sigumit, które są połączeniem szeregu metali, głównie glinu i żelaza, oraz niemetali: krzemu, węgla…
– Świetnie! Jest to więc materiał sztucznie wytworzony. Zdaje się, że pan w pełni podziela moje zdanie, iż wszystko, co nas otacza – poza roślinami, zwierzętami i człowiekiem – jest wytworem ręki ludzkiej.
– Tak, ale…
– Rozumiem, co chce pan powiedzieć. Biblia tłumaczy to wszystko zupełnie zrozumiale. Czy jednak tak jest na pewno? Zastanówmy się, co mówi Biblia, przynajmniej ta, do której obecnie mamy dostęp, o naszej przeszłości. Po pierwsze: że ludzie zostali stworzeni przez Pana Kosmosu, który przeznaczył im przed kilku tysiącami lat Towarzysza Słońca, zwanego wówczas Ziemią, jako krainę wiecznej szczęśliwości, dla radosnego bytowania zgodnie z jego prawami i przykazaniami. Po drugie: aby ludzie mogli użytkować mądrze dla siebie i na chwałę bożą wszystkie dobra, Pan Kosmosu użyczył im swej wiedzy. Inaczej mówiąc, cała nasza wiedza pochodzi od Pana Kosmosu i dalsze samodzielne pogłębianie wiedzy jest niemożliwe. Tylko pewnym ludziom, bardzo rzadko, udziela Pan Kosmosu cząstki swej wiedzy. Gdyby zaś ktoś usiłował mu ją wydrzeć, sprowadzi na siebie i innych nieszczęście. Po trzecie: źli ludzie nie przestrzegali jego przykazań i ściągnęli na siebie jego gniew. Pan Kosmosu, aby ich ukarać za to, że chcieli złamać porządek ustanowiony przez niego, wypuścił z podziemi Towarzysza Słońca złe, diabelskie moce, które wszystko na tej planecie przewróciły do góry nogami, zamieniając ją w Piekło. Ludzie stracili nieśmiertelność duszy i skóra ich stała się czarna. Jednakże Pan Kosmosu, nie chcąc zguby rodzaju ludzkiego, jeszcze przed zesłaniem kary na niesprawiedliwych, dał cudowny znak sprawiedliwym, aby zbudowali Celestię. I sprawiedliwi budowali Celestię 15 lat, wspomagani przez dobre duchy Kosmosu, aż przyszedł dzień wyznaczony przez Boga. Wysłannik boski – Torch – wyprowadził 60 sprawiedliwych z Piekła. Odwróciwszy uwagę diabłów od Celestii umożliwił ucieczkę sprawiedliwym, których potomkom przeznaczone jest znaleźć na towarzyszu Gwiazdy Dobrej Nadziei – Juvencie – nową krainę wiecznej szczęśliwości. Po piąte: że Torch, choć został zamordowany przez niesprawiedliwych, narodzi się po raz wtóry w Celestii z chwilą, gdy osiągnie ona cel swej podróży. Wówczas też ludzie odzyskają możność bezpośredniego obcowania z Panem Kosmosu i jego wysłannikami, którą utracili, co było karą za grzechy niesprawiedliwych. Po szóste wreszcie Biblia stwierdza, że Celestia wyruszyła do Gwiazdy Dobrej Nadziei 2406 lat temu i od tej chwili obliczamy lata. Tak w uproszczeniu przedstawia się nasza przeszłość według Biblii. Ładna przeszłość, prawda? A jak obiecująca! Aż dziw bierze, że może się znaleźć ktoś, kto by usiłował powątpiewać o wiarygodności tego, co mówi Biblia. Prawda?
Nie czekając odpowiedzi filozof ciągnął dalej, wpadając coraz bardziej w podniecenie.
– Ja ci jednak, chłopcze, odpowiem starym powiedzeniem, które kryje głęboki sens: „Kto chce, niech wierzy”. Inaczej mówiąc, nasza wiara w to, co mówi Biblia, polega nie na przekonaniu, lecz chceniu. Powiem więcej: argumenty, które przytacza się dla potwierdzenia tego, o czym mówi Biblia, są dlatego argumentami, że wierzymy w nie, że chcemy, aby one były argumentami. Otóż powtarzam: kto chce, niech wierzy. Natomiast ja nie chcę wierzyć, lecz wiedzieć. Chcę wiedzieć na pewno, chcę przekonywających dowodów, nie takich, jakie przytaczał Smith albo Rosenthal w pierwszym okresie swych badań.
– Czemuż mi pan to wszystko mówi? Przecież sam pan wspominał, że za takie gadanie można drogo zapłacić?
Horsedealer spojrzał przenikliwie na Kruka.
– Z tobą rozmawiam wyjątkowo szczerze. Ale przecież, choć może ty sobie z tego sprawy nie zdajesz, znam cię od dawna, tak jak znałem twego ojca, i wierzę, że zachowasz dla siebie to, co ci powiem. A więc słuchaj – tu uchwycił Bernarda gwałtownie za ramię. – Wydaje ci się, że to ja głoszę herezje, choć jeszcze żadnych szczegółów mych wątpliwości nie podałem. Otóż dowiedz się, że to nie ja, lecz właśnie ty sam największą herezję tu, w tym pokoju, dziś wygłosiłeś.
Na twarzy Kruka odbiło się zdziwienie.
– Nie rozumiem.
– Obalając podstawową tezę biblijną, że Celestia istnieje 2406 lat.
– Kiedy? Ja? Nic nie rozumiem!
– Przed chwilą w rozmowie ze mną podałeś datę „23.03.1982 r.” Obok tej daty, jak twierdzisz, znajdował się cały szereg innych wyrazów. Otóż tu tkwi twoja herezja. Opowiem ci pewną dziwną historię, lecz proszę o niepowtarzanie nikomu tego, o czym usłyszysz. Otóż przed 30 laty, w czasie ostatniego wielkiego remontu Celestii, postanowiono uszczelnić tak zwane „ślepe magazyny”. Były to pomieszczenia na 57 i 59 poziomie, uszkodzone wskutek eksplozji i połączone z przestrzenią kosmiczną, a odcięte od świata. Kiedy nastąpiła ta eksplozja, nikt nie pamiętał. Opowiadano zawsze, gdy byłem jeszcze mały, że tam straszy, i to utkwiło mi w pamięci. Otóż, w związku z pewnymi trudnościami żywnościowymi, wietrząc dobrą koniunkturę, Mellon odkupił od rządu ślepe magazyny, uszczelnił je i zaprowadził tam nowe pole uprawne. Te stare pomieszczenia stanowiły jedno z poważnych źródeł materiałów w badaniach Rosenthala, a następnie moich, nad przeszłością Celestii.
Zamyślił się. Dopiero po dłuższej chwili ciągnął dalej:
– W tych ślepych magazynach znaleziono szereg przedmiotów i resztek różnych urządzeń. Wszystkich interesowała wówczas, że tak powiem, makabryczna strona zagadnienia. Odnaleziono tam jakieś szczątki ciał ludzkich i psich, prawdopodobnie ofiar katastrofy. Green nie omieszkał z tego skorzystać, trąbiąc o tym przez głośniki i telewizory. Potem nagle wszystko ucichło, niby tak normalnie, jak to zwykle po dużym huku, ale w rzeczywistości wkroczył w to osobiście szanowny poprzednik Summersona – Handerson, a wiązało się to właśnie z wynikami badań Rosenthala. Niemal wszystkie przedmioty, znalezione w pomieszczeniach, zostały ponoć „zabezpieczone” w archiwum prezydenckim „dla dobra ludzkości”.
– Ale pan, profesorze, widział te przedmioty? – wtrącił Kruk.
– Niektóre widziałem, inne znam z opowiadań Rosenthala.
– A ten kawałek blachy też stamtąd?
– Opowiem ci w kilku słowach ciekawsze szczegóły odkryć w ślepych magazynach – odrzekł Horsedealer nie odpowiadając na pytanie Kruka. – Otóż najważniejszym dokumentem był kawałek papieru znaleziony wśród strzępów ubrania ludzkiego. Były to właściwie podarte kawałki dziennika.
Bernard spojrzał ze zdziwieniem na filozofa.
– Czego kawałki?
– Dziennika. Ach prawda! Skąd ty, chłopcze, możesz wiedzieć o tym, że kiedyś, bardzo dawno temu, wiadomości dnia, które dziś nadaje studio telewizyjne, były drukowane na papierze, tak jak dziś drukuje Green powieści rysunkowe. I każdy mógł sobie kupić taki utrwalony na papierze dziennik.
– Ale po co? Czy nie wystarczyła telewizja? A może jej nie było?
– Łapię cię, chłopcze, na podważaniu prawdy głoszonej przez Biblię. Zasady budowy wszystkich ważniejszych urządzeń dał nam Pan Kosmosu na początku świata, a my je jedynie udoskonalamy, zgodnie z jego wolą. A przecież Pan Kosmosu przestał z nami bezpośrednio obcować od chwili opuszczenia Towarzysza Słońca przez Celestię. Czy nie tak uczy Biblia? – Horsedealer usiłował przybrać poważną minę, lecz z oczu jego biła wesołość.
– Już teraz sam nic wiem, co mówić… – zmieszał się konstruktor.
– Dobrze mówisz, chłopcze, dobrze mówisz. Znaczy to, że zaczynasz myśleć. Ale wracając do tematu: tu jednak się mylisz. Są dane wskazujące na to, że telewizja została zainstalowana jeszcze w okresie budowy Celestii.
– Ale po cóż te drukowane dzienniki, komu były potrzebne? – dziwił się Bernard.
– To, do czego przyzwyczailiśmy się, wydaje się nam oczywiste i naturalne. Dziś drukowany dziennik byłby uważany za coś zbytecznego, a kiedyś nasi przodkowie nie mogli się bez niego obyć. Dla mnie również jest to niezrozumiałe, bo się przyzwyczaiłem do obecnego życia. Ale pomyśl, gdybyśmy dotąd drukowali dzienniki, czyż nie dłużej trwałaby pamięć przeszłości. Dziś wszelkie notatki do dzienników telewizyjnych idą co pewien czas na przeróbkę zgodnie z zasadniczym prawem naszego życia: „nic w Celestii nie może się marnować”.
Horsedealer zrobił pauzę i jakby dla nadania wagi swym słowom uderzył kilkakrotnie dłonią w skrzynię.
– Zapytałeś mnie przed chwilą: – rozpoczął wolno, wpatrując się w twarz Kruka – komu potrzebne były gazety. Otóż podczas rozmowy z Rosenthalem, w dwa tygodnie po „zabezpieczeniu” przez Handersona znalezionych materiałów, zapytałem go o to samo. I wiesz, co Rosenthal mi odpowiedział? Odpowiedział mi odwróceniem mego pytania. Zapamiętaj to sobie dobrze i rozważ, konstruktorze Kruk i przyszły zięciu Summcrsona, a istota wielu zjawisk w Celestii stanic się dla ciebie jasna. Otóż powiedział on, że chciałby wiedzieć nic to, komu były potrzebne gazety, tylko komu i dlaczego było potrzebne, aby ich nie było!
Zapanowała cisza.
– Niech cię to nie dziwi – odezwał się po chwili Horsedealer. – Podobnych faktów można znaleźć więcej. Na przykład istnieją dane, że kiedyś w całej Celestii obok telefonów zainstalowane były miniaturowe nadawczo-odbiorcze aparaty telewizyjne.
– Wideofony?
– Tak. Wideofony. Takie same”, jakie Summerson i Green mają w swych mieszkaniach na użytek wewnętrzny. Co się stało z tymi urządzeniami? Dlaczego zostały zdemontowane 97 lat temu, w czasie generalnego remontu naszego świata? Ten generalny remont wiązał się ze zniszczeniami powstałymi w wyniku zażartych walk o władzę. Mówiłem ci zresztą już o tym. Otóż w czasie tego remontu ówczesny zwycięski prezydent nakazał wymianę aparatów wideofonicznych w całej Celestii. Okazało się jednak wkrótce, że te nowe aparaty są tak skonstruowane, iż mogą być włączane bez wiedzy właściciela mieszkania. Inaczej mówiąc, miał to być jeszcze jeden środek kontroli życia mieszkańców naszego świata. Użytkownicy wideofonów wystąpili z ostrym protestem, a że byli to głównie „sprawicdliwcy”, ich urzędnicy i naukowcy oraz kupcy – prezydent musiał skapitulować. Nic ufano jednak wymianie aparatów i postanowiono całkowicie zlikwidować centralę widco-foniczną, ograniczając się do łączności telefonicznej.
– Mimo to podsłuch istnieje.
– No, cóż… „Sprawiedliwcy” potrafią się sami odpowiednio przed nim zabezpieczyć, a kontrola całego społeczeństwa leży w ich interesie. Wideofony zaś były dostępne tylko „wyższym sferom”. Tu kontrola godziła w ich interesy.
– Skąd pan to wszystko wie?
– Rosenthal zbierał materiały dotyczące owego generalnego remontu. Sam też interesowałem się tą sprawą…
Daleki krzyk, pełen bólu i rozpaczy, przerwał rozmowę.
– Co to? – zaniepokoił się Bernard.
– Mamy tu kilkoro chorych…
– Obłąkani? Filozof skinął głową.
– Ale wróćmy do tematu. Chciałbyś z pewnością wiedzieć, co było na tym skrawku papieru znalezionym w „ślepych magazynach”? Z tego, co dało się tam odczytać, wynikało, że była to część pierwszej strony gazety noszącej tytuł „Nowiny…” Obok tytułu, którego dalszy ciąg był urwany i nie udało się go odnaleźć, znajdowała się data: „Celestia, 17 sierpnia 2007 r.” Poniżej było streszczenie przemówienia jakiegoś człowieka nazwiskiem Sanders, przywódcy partii, którą sprawozdawca nazywał Partią Powrotu. Otóż z dość skąpego fragmentu, pozlepianego z kilku urywków, można było dorozumieć się, że nie chodzi tu o jakąś grupę „sprawiedliwców” usiłującą dorwać się do kluczowych pozycji w Celestii dla „panowania zgodnie z prawem i wskazaniami Biblii”, lecz że tamto ugrupowanie stawiało sobie za główny cel powrót na Ziemię. Słowo „Ziemia” musiało się z pewnością odnosić do Towarzysza Słońca, gdyż w odniesieniu do Celestii, tak jak je dziś stosujemy, nie miałoby sensu. Po drugie: przemawiający powoływał się na to, że jego partia ma większość i potrafi zmusić rząd do odwrócenia biegu, jak się wyraził, „almeralitowej puszki, która nie wiadomo po co i dokąd dąży”. Wreszcie po trzecie i najważniejsze: człowiek ten, żyjący cztery wieki temu, twierdził w swym przemówieniu, że ma nadzieję ujrzeć jeszcze na własne oczy, jak się wyraził, „ziemię Waszyngtona, Lincolna, ujrzeć morza, góry, rzeki i strumienie, kąpać się w jasnych, życiodajnych promieniach Słońca”. Otóż z tego ostatniego zdania wynika jasno, że chodzi tu o powrót na Towarzysza Słońca. Nadto występuje tam pięć słów dla nas niezrozumiałych: Waszyngton, Lincoln, morza, rzeki, góry. Otóż Rosenthalowi udało się ustalić w przybliżeniu znaczenie jednego z nich.
Filozof pochwycił Bernarda za rękę.
– Był to właśnie wyraz, o który pytałeś: „Waszyngton”. Może się trochę zdziwisz, ale słowo to, według wszelkiego prawdopodobieństwa, nie oznacza nazwiska, a przynajmniej nie tylko nazwisko. Jest to nazwa, jak by to określić, nazwa… – Horsedealer zastanawiał się przez chwilę – nazwa skupiska ludzkiego. Tak jakby u nas jakiegoś osobnego poziomu o dużej liczbie mieszkańców. Niestety, brak w naszym słowniku wyrazu dla określenia czegoś zbliżonego do samej Celestii, a nie będącego nią. Nie jest zresztą wykluczone, że słowo to jest jeszcze jedną nazwą Towarzysza Słońca.
– A skąd pan wie, profesorze, że Waszyngton to skupisko ludzkie? – zawołał Bernard. Nie mógł ukryć podniecenia, w jakie wprawiło go opowiadanie filozofa.
– Wśród części jakichś maszyn pogruchotanych siłą eksplozji znalazł Rosenthal trzy tabliczki przymocowane do połamanych ścianek – ciągnął Horsedealer. – Otóż na jednej z nich, obok nazwiska producenta, było umieszczone to słowo, a następnie oznaczenie jakby poziomów czy korytarzy. Na drugiej, podobnej tabliczce również widniało nazwisko producenta i jego adres w Celestii. W ten sposób można przypuszczać, że słowo „Waszyngton” oznaczało coś w rodzaju Celestii; a kojarząc z dziwnym wyznaniem owego Sandersa, iż „chcę zobaczyć ziemię Waszyngtona”, wydaje się to zupełnie jasne. Wreszcie ty sam przed chwilą przyniosłeś jakby trzecie potwierdzenie tezy, umieszczając słowo „Waszyngton” przed datą, a więc podobnie jak w tytule znalezionego dziennika. Wynika stąd, że papier, o którym mówisz, będący dokumentem z 1982 roku, czyli najstarszym dokumentem w Celestii z tych, które znam, pochodzi nie z Celestii, lecz z Towarzysza Słońca. A więc znaczy to, że nie 2406, lecz nieco ponad 400 lat temu… – …opuściliśmy tę planetę – dokończył szeptem Bernard.
– Otóż i pierwsze twoje heretyckie twierdzenie, podważające prawdy zawarte w Biblii. Ale jest i drugie…
Kruk spojrzał zdziwiony na filozofa.
– Jakie?
– Powiedziałeś, że dokument z 1982 roku pochodził z Biura Studiów Wojny Kosmicznej.
– Ależ takiego biura nie ma u nas. Mówiłem tylko, że tam był taki napis.
– Niech i tak będzie. Słusznie mówisz, chłopcze, takiej instytucji nie ma i zdaje się, że mogę cię zapewnić, iż nigdy nie było w Celestii. Ona była na Towarzyszu Słońca, na tamtej Ziemi.
Zamyślił się.
– Wojna w dawnym znaczeniu – ciągnął filozof po chwili milczenia – co dość wyraźnie stwierdza starsze wydanie Biblii, polegała na masowym, jawnym zabijaniu się. Otóż herezja twoja polega na tym, iż twierdzisz, że w Celestii 400 lat temu istniała instytucja służąca sprawom masowego zabijania. A o tym nic Biblia nie mówi.
– Więc to by potwierdzało, że opuściliśmy Towarzysza Słońca cztery wieki temu.
– Oczywiście! Jako konstruktor dobrze rozejrzyj się wokół, zrzuć ze swych oczu bielmo czterech wieków życia pokoleń ludzkich w Celestii, a na pewno będziesz mógł dużo dodać do tego, co powiedziałem.
– Czy jednak cała ta hipoteza nie opiera się na zbyt kruchych podstawach? – nie ustępował Bernard. – Przecież zarówno ów dokument znaleziony w ślepych magazynach mógł być celowo przez kogoś sfałszowany, jak i napis, którego treść panu podałem. Czy są jeszcze jakieś inne dowody?
– Dowodów jest dużo, a raczej było dużo, może nieco mniejszej wagi i mówiących pośrednio, ale mówiących to samo. Podałem ci tylko najważniejszy, gdyż on najwięcej wnosi do sprawy. Reszta tylko go potwierdza w mniej lub więcej konkretny sposób. Co do prawdziwości tego skrawka dziennika, to nie ulega wątpliwości, iż pochodzi z 2007 roku, a przypuszczenie, że wówczas został sfałszowany, wydaje się zupełnie sztuczne i logicznie nie uzasadnione.
– Na czym jednak opiera pan twierdzenie, że ten skrawek papieru pochodzi z okresu eksplozji i wreszcie, że eksplozja nastąpiła w 2007 roku? Przecież papier mógł być podrzucony stosunkowo niedawno.
– Wykluczone! Widzę, że zmuszasz mnie do poruszenia bardzo nieprzyjemnych i ponurych spraw. No dobrze, niech tak będzie – rzekł z westchnieniem. – Otóż badania przeprowadzone w ślepych magazynach wskazywały, że w miejscu, gdzie nastąpiła eksplozja, nie było magazynów, lecz jakaś sterownia czy dyspozytornia, a być może nawet centrala sterowania silnikami. Trudno było ustalić, jakiemu celowi służyła ta centrala, gdyż urządzenie zostało kompletnie zdemolowane wybuchami, a było ono dość precyzyjne. Przewody biegnące w krawędziach ścian odcięto w czasie licznych przebudowań Celestii, tak że nie potrafiliśmy ustalić, do jakich urządzeń biegły.
– A przez podobieństwo szczątków tablic rozdzielczych czy innych urządzeń?
– Otóż były to jakieś inne urządzenia, niepodobne do tych, które dziś znamy. Zresztą… -machnął ręką z rezygnacją – badania zostały przerwane, gdy tylko Rosenthal pokazał znaleziony dokument ówczesnemu prezydentowi. Ale nie to jeszcze jest najciekawsze! Otóż z licznych śladów krwi i drobnych szczątków ciał ludzkich i psich, zachowanych dzięki niskiej temperaturze i brakowi powietrza, wynika, że w chwili eksplozji znajdowało się tam przynajmniej kilkadziesiąt osób. Jeśli się więc zważy, że była to jakaś centrala obsługiwana normalnie przez dwie, trzy osoby, zdarzenie wygląda bardzo tajemniczo. Gazeta znajdowała się prawdopodobnie w kieszeni jakiegoś człowieka, który był rozerwany w czasie eksplozji, na co wskazywały liczne plamy krwi i strzęp materiału, w którym ją znaleziono. Najbardziej ponurą stroną historii jest to, że wiele danych zdaje się wskazywać, iż eksplozja nie była przypadkiem.
– Co pan chce przez to powiedzieć? – zapytał Bernard.
– Był to wystrzelony z zewnątrz, z przestrzeni kosmicznej, pocisk, a ściślej dwa pociski.
– Jak to?
– Mówiły o tym dwie wyrwy – wyjaśnił filozof. – Jedna, mała i okrągła, wskazywała na wlot pocisku z zewnątrz. Pocisk ten przebił pancerz i warstwę uszczelniającą, przeszedł przez komorę z ozonem, przebił warstwę izolacyjną i grubą ścianę wewnętrzną, przebiegł ukosem przez magazyn na 59 poziomie i przebiwszy podłogę między 59 a 58 poziomem wpadł do centrali. Z kolei przebił on ścianę boczną centrali i eksplodował w przyległym magazynie, niszcząc sufity i ściany. Następny pocisk wystrzelony był niemal wprost na poziom 58 i eksplodował w ścianie wewnętrznej powodując trzymetrową wyrwę. Drugi pocisk dokończył dzieła zniszczenia. Wyglądało tak, jakby ktoś celował w centralę i przypuszczając, że nie trafił, wystrzelił drugi pocisk.
– A może to zrobiły te… diabły?
– Nie wiem. Nie bardzo jest to zgodne z tym, co mówił ów strzęp dziennika. Spróbujmy ustalić w przybliżeniu datę wyruszenia Celestii w drogę. Jeśli eksplozja nastąpiła po lub w 2007 roku, biorąc pod uwagę datę wydania dziennika, widziany zaś przez ciebie dokument pochodził z 1982 roku, to start Celestii musiał nastąpić między tymi datami. Ze słów Sandersa można wnioskować, że w chwili eksplozji Celestia była już co najmniej kilka lat w drodze. Z kolei przyjąwszy 400 lat lotu Celestii i pomnożywszy przez jej prędkość względem Słońca, otrzymamy liczbę zbliżoną do obecnej naszej odległości od Układu Słonecznego. Jeśli odrzucimy możliwość, iż Celestia straciła na prędkości, wynikałoby stąd, Że tylko przez bardzo krótki okres nabierała rozpędu. A więc po kilku latach odległość jej od Słońca była tak znaczna, że atak na nas wydaje się bardzo nieprawdopodobny. Zresztą, co najważniejsze, jeśliby taki atak nastąpił, dlaczego w Biblii nie ma o nim nawet wzmianki?
– Może jednak?… – próbował jeszcze oponować Kruk.
– Powiedziałem, że nie jest to wykluczone, lecz po pierwsze: dlaczego nie ma innych śladów ostrzeliwania, jeśli to byłaby walka? Po drugie: zakładając teoretycznie, że po tych dwóch strzałach przeciwnik nie był zdolny do walki, dlaczego, chcąc zniszczyć Celestię, nie kierował pocisków w centrum, gdzie znajduje się główny reaktor atomowy, lub w zbiorniki ciekłego wodoru? To, że znał dobrze wewnętrzną budowę naszego świata, nie ulega wątpliwości, gdyż celował w określone miejsce. Wobec ruchu obrotowego Celestii trudno wyobrazić sobie, aby zniszczenie centrali dwoma pociskami było przypadkiem.
– No, ale przecież diabły…
– Diabły, diabły!… – zniecierpliwił się filozof. – Cóż my właściwie o nich wiemy? Nawet Biblia bardzo mglisto o nich mówi. Wiemy tyle, że miały one być uosobieniem zła, że zniszczyły szczęście i porządek na Towarzyszu Słońca. Zresztą, nasz szanowny prapradziadek Sanders nieco inaczej, zdaje się, zapatrywał się na te zagadnienia. Oczywiście, nie mam żadnych dowodów i nie twierdzę, że właśnie tak jest naprawdę, ale chwilami przychodzi mi do głowy myśl, czy czasem piekłem nie jest nasze obecne życie, rajem zaś to, cośmy zostawili za sobą na Towarzyszu Słońca?
– Eee… co pan mówi? – rzekł Bernard z niedowierzaniem. – Trudno to sobie w ogóle wyobrazić.
– Tak! Przyzwyczailiśmy się. Trudno nam uwierzyć, aby mógł ktoś dobrowolnie uciekać ze świata lepszego niż ten, w którym żyjemy. To prawda. Ale spójrz, chłopcze, na to, co nas otacza. Czyż można uwierzyć, że nasze społeczeństwo jest społeczeństwem wybrańców bożych? Pomijam niesprawiedliwość, panującą w naszym świecie, ale przecież, gdy przeanalizować naszą sytuację, trzeba być wyjątkowym optymistą, aby nie widzieć ponurych perspektyw.
– O czym pan mówi? – zaniepokoił się Bernard.
– Mamy przed sobą jeszcze przeszło 19 000 lat lotu, nim pierwszy mieszkaniec Celestii stanie na legendarnej Juvencie. Ponad 600 pokoleń. Czy ty, chłopcze, w ogóle możesz sobie to wyobrazić?
– Myśli pan o przyroście naturalnym? Horsedealer uśmiechnął się gorzko:
– Nie. Ja myślę o… ubytku naturalnym.
– Jak to?
– Spójrz na mnie, młody człowieku. Mam obecnie 57 lat. Jestem już stary, bardzo stary. Właściwie, biorąc za podstawę przeciętny wiek białego mieszkańca Celestii, powinienem Już od piętnastu lat być rozłożony na substancje proste, z uwagi zaś na moją obecną stopę życiową, niewiele różniącą się od sytuacji przeciętnego Murzyna, trzeba by z mego wieku skreślić ponad połowę. Trzymam się jednak, mimo że coraz bardziej gnębią mnie choróbska – trzymam się! Ale to nie jest zasługą psich warunków, jakie u nas panują, lecz, zdaje się, cech dziedzicznych. Mój dziadek umarł mając 68 lat, ojciec dożył 63, więc i ja liczę, że jeszcze ze trzy lata pociągnę.
– Pogadamy za 15 lat! – wtrącił konstruktor, ale zdawał sobie sprawę, iż wygląd starego filozofa nie wróży mu długiego życia.
– Możemy się założyć – z gorzkim uśmiechem rzucił Horsedealer. – Tak czy inaczej, ja na tym wygram. Ale wracając do rzeczy: czy te trzy liczby, 68, 63 i powiedzmy 60, nic ci nie mówią?
– Jeśli dobrze zrozumiałem, twierdzi pan, że żyjemy coraz krócej. Ale po pierwsze: trzecia liczba jest zupełnie hipotetyczna, a po drugie, sam pan powiedział, że rodzina pańska odznacza się długowiecznością, więc nie może stanowić przeciętnego przykładu. Zresztą, jest to tylko jeden przykład.
– Zgoda. Ale gdybyś mógł zgłębić nieco statystykę zakładów przetwórczych Morgana, to znalazłbyś nie tylko potwierdzenie mojej tezy, ale doszedłbyś do jeszcze bardziej ponurych wniosków. Pracując przez blisko pół roku u Morgana jako pomocnik buchaltera, miałem okazję zapoznać się z danymi dotyczącymi śmiertelności wśród białych, czarnych oraz zwierząt. A księgowość zakładów surowcowych Morgana, ściślej mówiąc księga przyjęć zwłok – to nie lada archiwum! Udało mi się przejrzeć księgi rachunkowe aż do 2272 roku. Pozornie nic one nie mówią, bo nie mamy danych dotyczących stanu ludzkości Celestii w tym okresie. Ale dla mnie, który znam częściowo te dane od Rosenthala, stanowią skarbnicę materiałów. Ponadto w księgach zapisany jest wiek zmarłego, a więc już to wystarcza, aby potwierdzić moją tezę.
– I jakie są pańskie wnioski?
– Po pierwsze: z roku na rok mieszkańcy naszego świata żyją coraz krócej, szczególnie zaś występuje to u Murzynów. Po drugie, co jest jeszcze bardziej niepokojące: nieustannie wzrasta śmiertelność wśród niemowląt. Choć dokładniejsza analiza z braku danych nie jest możliwa, jednak już na podstawie tego, co wiem, dochodzę do wniosku, że w najbliższych stu latach, jeśli nie znajdziemy środków zaradczych, musi nieuchronnie nadejść moment, gdy skończy się przyrost ludności, a rozpocznie ubytek. Po prostu Celestia zacznie się wyludniać i nie wiem, czy ktokolwiek dożyje tej, jakże odległej, chwili spełnienia boskiej zapowiedzi.
– Mówi pan straszne rzeczy…
– Tak. Perspektywy nie są różowe – filozof uśmiechnął się gorzko.
– I nie ma żadnego ratunku?
– Może i jest… – odrzekł wolno Horsedealer patrząc w zamyśleniu w podłogę. – Trzeba usunąć przyczynę„.
– To znaczy?
– Źródła tych niepokojących zjawisk należy szukać zarówno w pewnych procesach fizycznych i chemicznych, jak również w tym, co Summerson i jemu podobni zwą „odwiecznym porządkiem”. Chyba nie potrzebuję ci wyjaśniać, iż groźba zagłady nie polega na jakimś nieuchronnym fatum: po prostu w naszym ograniczonym świecie wyczerpują się pewne składniki, pewne substancje konieczne do życia i rozwoju. Może nawet nie wyczerpują się, ale rozpraszają tak, iż nie jesteśmy w stanie skupić ich w jednym miejscu i zużytkować. Zamiast zasilać nasze organizmy poprzez glebę i powietrze, poprzez rośliny i zwierzęta, które służą nam za pokarm – wsiąkają w ściany naszej „almeralitowej puszki”, giną wśród zakamarków naszego świata tak, że coraz trudniej je odnaleźć. Gdy porównujemy stare wizerunki ludzi z dzisiejszym wyglądem przeciętnego mieszkańca Celestii, czy nie rzuca się nam w oczy różnica? To nie tylko fantazja malarza: dawniej z pewnością ludzie byli zdrowsi i piękniejsi. Nie zżerały ich wrzody i reumatyzm, nie umierali na choroby tarczycy i innych gruczołów dokrewnych. Nie rosła tak zastraszająco liczba schorzeń psychicznych. Boję się, bardzo się boję, że nie minie wiek, a staniemy się społeczeństwem obłąkańców.
– Ale jaka na to rada? Jak zagwarantować dostateczną ilość pierwiastków, koniecznych do podtrzymania życia?
– To nie jest łatwa sprawa, ale nie wydaje mi się, aby była beznadziejna. Rozpraszanie się jest tylko jedną z przyczyn ubywania ważnych substancji. Proces ten można by znacznie opóźnić. Niewykluczone, że tymczasem udałoby się wynaleźć jakieś środki zaradcze. Może stosując substancje zastępcze, może usprawniając cyrkulację pierwiastków w przyrodzie.
– Więc dlaczego się tego nie czyni?
– Dlaczego? Gdyż tak „mądrze i wspaniale” zbudowany jest nasz świat, że nie hamuje się, lecz wręcz odwrotnie – przyśpiesza się proces zubożenia pokarmów. Przecież wiesz, że Morgan, David, Summerson i inni gromadzą pierwiastki, których jest coraz mniej. A czyż pomysł oparcia pieniądza na jodzie nie był iście szatański? Za miligramy jodu zawarte w metalowych krążkach, służących jako powszechny środek wymiany, możesz kupić wszystko, co ci do życia potrzeba. Czyż to nie paradoks, że aby zdobyć pokarm coraz uboższy w jod, płacimy jodem? Zamiast krążyć w przyrodzie, zapełnia skarbce „sprawiedliwców” zamknięty w błyszczących płytkach doliodów. Zbierają go oni skrzętnie „na czarną godzinę”. Ale może bliższa ona i inna, niż się spodziewają… -w głosie Horsedealera spod powłoki gorzkiej ironii wydobyły się na chwilę tony nienawiści i groźby.
– Nie mogę tego zrozumieć. Przecież to prowadzi do zagłady świata. Czy oni tego nie pojmują?
– Nie wątpię, że pojmują, a przynajmniej wielu z nich, ale ten brak substancji niezbędnych do życia i rozwoju stał się ważnym narzędziem ich władzy. Zapytasz ich: a troska o przyszłe pokolenia wędrowców? Powiedzą ci: „niech się one o to martwią, naszym dzieciom i wnukom wystarczy to, co głęboko ukryliśmy w skarbcach”. Na jak długo wystarczy? „W każdym razie na dłużej niż dla «szarych». Lepiej doprowadzić do końca ś wiata, niż utracić władzę”. Oto filozofia „sprawiedliwców”. Oni zdają sobie dobrze sprawę z tego, iż aby uratować świat, trzeba wielu fizyków, chemików i lekarzy, trzeba upowszechnić wszystkie odkrycia nauki i techniki, trzeba dopuścić do swobodnego rozwoju myśli, trzeba zerwać zasłonę biblijnych dogmatów, trzeba odsłonić przed ludźmi całą prawdę o sytuacji Celestii. A to oznaczałoby koniec ich władzy. I dlatego wybrali zagładę świata.
Urwał na chwile. Wzbierała w nim burza.
– Oto jak w rzeczywistości wyglądają frazesy Summersona i jemu podobnych o przeznaczeniu Celestii – wybuchnął z sarkazmem. – Oto „kraina wiecznej sprawiedliwości i szczęśliwości”! Czy istotnie to, co pozostawiliśmy poza sobą, było gorsze od tego, co widzimy przed sobą? Może prapradziadek Sanders miał rację wybierając rzekome piekło, a nie wegetację w „almeralitowej puszce”?
– Dziwne rzeczy pan mówi. Dziwne i straszne… – wyszeptał Kruk.
– Może tamto legendarne piekło jest lepsze od piekła Celestii? Oczywiście, są to bardzo mgliste hipotezy, ale nie powiem, abym dotychczas znalazł przekonywający dowód przeciw nim. Tak samo jak nie ma żadnych przesłanek, aby posądzać „wysłanników piekieł” o zniszczenie centrali.
– A więc jeśli nie oni, to kto i w jakim celu ostrzeliwał Celestię? Nie chce mi się wierzyć, aby mogli to zrobić ludzie. Może to zresztą jakiś straszliwy zbieg okoliczności…
– Nie sądzę – odpowiedział wolno Horsedealer patrząc w ziemię. – Pamiętam zbyt dobrze jeszcze jedną eksplozję: eksplozję, która z pewnością nie była zbiegiem okoliczności.
– Jaką eksplozję?
– Tak, konstruktorze Kruk. W 2373 roku, czyli 33 lat temu dokonano również potwornej zbrodni, wywołując celowo eksplozję wielkiego rezerwuaru w zakładach chemicznych Sialu.
Bernard spojrzał ze zdziwieniem na Horsedealera. Słyszał wprawdzie od matki, że to nie była zbyt czysta sprawa, lecz nie przypominał sobie szczegółów i wydawało mu się, że Horsedealer przesadza w oskarżeniach. Przeszło mu przez głowę, że może stary nauczyciel cierpi na jakąś manię i wszędzie doszukuje się zbrodniczych intryg. Może wszystko, co mu tu naopowiadał, to tylko urojenia.