355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Andrzej Wardziak » Infekcja: Genesis » Текст книги (страница 4)
Infekcja: Genesis
  • Текст добавлен: 19 апреля 2019, 02:00

Текст книги "Infekcja: Genesis"


Автор книги: Andrzej Wardziak


Жанры:

   

Постапокалипсис

,
   

Ужасы


сообщить о нарушении

Текущая страница: 4 (всего у книги 25 страниц)

– Dlatego krzyczałaś? – zapytał nieco zdumiony.

Natalia popatrzyła na niego swoimi wielkimi, błękitnymi oczami.

– No tak. Bałam się, że polecisz na dół i zostawisz mnie samą – odpowiedziała zgodnie z prawdą.

Nie mógł jej za to winić. Uśmiechnął się ciepło.

– Już jestem, nie martw się – powiedział i pocałował ją w czoło.

Nagle, zupełnie niespodziewanie złapał przebiegającą obok osobę za rękę.

– Co się tam dzieje?

Młody chłopak, na oko w wieku gimnazjalnym, był wyraźnie zdezorientowany. Popatrzył na rękę, która go trzymała, później na Kubę.

– Puść mnie, kurwa – zaczął się wyrywać.

Kuba wzmocnił uścisk, wyjął odznakę z tylnej kieszeni i pokazał chłopakowi.

– Czemu wszyscy uciekają? – zapytał raz jeszcze, przysuwając twarz bliżej.

Chłopak wyraźnie zmiękł.

– Nie wiem. Ludziom odbiło i zaczęli się po prostu zjadać – powiedział szybko, nie patrząc Kubie w oczy.

Policjant odwrócił się i popatrzył na żonę. Potem ponownie spojrzał na chłopaka.

– Matka wie, że ćpasz?

– Jak mi nie wierzysz, to sam idź i się przekonaj, dupku – warknął małolat, po czym szarpnął się i uciekł, nim Kuba zdążył zareagować.

Mężczyzna nie zamierzał go gonić. Wyglądało na to, że na moście dzieje się to samo, co pod nim.

– Dobra, Natka, bierz torebkę i spadamy.

Natalia, która z przerażeniem słuchała rozmowy Kuby z chłopakiem, popatrzyła na męża i spytała wystraszona:

– Co się tu dzieje?

– Nie wiem dokładnie, kochanie – odparł, znikając w samochodzie. Po chwili wynurzył się z plecakiem i kontynuował: – Zamkniemy samochód i podejdziemy na komisariat albo znajdziemy jakiś radiowóz po drodze i od chłopaków dowiemy się, co jest grane. Ale nie zostaniemy tutaj, bo dzieje się coś dziwnego.

– A nie możemy pojechać? – zapytała nieco zdziwiona Natalia.

Kuba popatrzył na żonę i po raz kolejny w życiu zastanowił się, dlaczego kobiety jednocześnie ładne i inteligentne są tak rzadko spotykane…

– Nie, bo za nami, przed nami i obok nas – zaczął wolno tłumaczyć małżonce – stoją puste samochody. Jakby to powiedzieć… Nie przeciśniemy się.

Mówiąc to, uśmiechnął się wyjątkowo wrednie.

Natalia w odpowiedzi obrzuciła go lodowatym spojrzeniem i zanurkowała po torebkę. Po dłuższej chwili wyciągnęła ją, pakując przy okazji do wnętrza parę innych rzeczy. Kuba zamknął samochód.

– Chodźmy – powiedział, biorąc ją pod rękę. Wyrwała się i poszła przodem.

„Nawet w takim momencie foch” – pomyślał i ruszył jej śladem.

W tej samej chwili za plecami usłyszał krzyk. Skulił się odruchowo, sięgnął po broń i błyskawicznie odwrócił. Zobaczył dwoje ludzi szarpiących się przy ich samochodzie. Tuż za nimi dostrzegł kilkadziesiąt kolejnych, przechodzących pomiędzy samochodami. Wszyscy wyglądali jak ofiary poważnego wypadku: zakrwawieni, ubrania w strzępach. Niektórzy byli nadpaleni, innym brakowało widocznych części ciała – ucha, ręki, kawałka policzka. Część z nich jęczała, jakby cierpieli z bólu. Jednak coś było z nimi nie tak. Te oczy… Ich wzrok był zupełnie obojętny.

– Kuba… – usłyszał. Odwrócił się i dostrzegł Natalię, która blada jak ściana wpatrywała się w ten przerażający tłum.

– Spadamy stąd. Migiem! – Podbiegł do żony, złapał ją za rękę i pociągnął w stronę Starego Miasta.



Metro, godzina 13:19.

Max po raz kolejny z niepokojem odwrócił się w stronę wagonów, które niedawno opuścili. Spojrzał w stronę Pawła, lecz w ciemności nie dostrzegł jego twarzy. Jednostajne posapywanie mężczyzny i szuranie rannej kobiety utwierdzało go w zbawiennym przekonaniu, że nie jest sam. Tunel pachniał stęchlizną i wilgocią. Chłopak co kilkanaście metrów zatrzymywał się i świecił latarką Pawła w jego głąb. Miał nieodparte wrażenie, że cały czas ktoś za nimi idzie – oczyma wyobraźni widział obitych, ledwo poruszających się ludzi. To go skutecznie dopingowało do tego, by jak najszybciej oddalić się od miejsca katastrofy.

Nagle usłyszał jęknięcie. Zatrzymał się gwałtownie, co zwróciło uwagę Pawła.

– Co jest? – zapytał mężczyzna zziajanym głosem, również przystając.

– Coś słyszałem – odpowiedział cicho chłopak.

Paweł głośno westchnął.

– Max? Tak masz na imię, prawda? – zapytał i dodał, nie czekając na odpowiedź: – Słuchaj, tam niczego nie ma. Jeżeli coś słyszałeś, były to tylko odgłosy płonącego pociągu. Trzaskający metal, pękające szyby i takie tam dźwięki. Chyba że ktoś się jeszcze uratował i idzie za nami. Staraj się tym nie przejmować.

Chłopak odwrócił się i poświecił latarką pod nogi Pawła, żeby go zobaczyć, ale nie oślepić.

– To było coś innego… – odparł. – Słyszałem jęknięcie. Jakby ktoś stękał z bólu.

Paweł stał chwilę, nic nie mówiąc. Korzystał z każdej możliwości odpoczynku. W oddali było już widać światła stacji Służew, jednak idąc pod ramię z ranną kobietą, zaczynał coraz bardziej się męczyć. „Jeszcze jakieś dwieście metrów. To nic w porównaniu do tego, co już nie raz przeszedłeś” – pomyślał.

– Lepiej pomóż mi z naszą koleżanką – powiedział w końcu, zupełnie ignorując obawy Maxa i ruszając w stronę świateł stacji metra.

Nagle między nimi znalazła się czwarta osoba.

Max poczuł, jak jego całe ciało kurczy się ze strachu – automatycznie odskoczył w stronę ściany, dosłownie w ostatniej chwili unikając bezpośredniego kontaktu z intruzem, niestety jednocześnie upuścił latarkę. Kobieta, która niespodziewanie wynurzyła się z ciemności, minęła go i ruszyła bezpośrednio w stronę pozostałej dwójki.

Dystans, który miała do przebycia, był zbyt krótki, aby Paweł zdążył się w pełni odwrócić – kobieta wpadła z impetem na ranną dziewczynę i wylądowała wraz z nią na dnie tunelu, wyrywając ją z uścisku mężczyzny. Ocalała z katastrofy krzyknęła krótko. W tym momencie napastniczka błyskawicznie przygniotła ją całym ciężarem swojego ciała, następnie złapała za rękę oraz głowę i wgryzła się jej w kark. Ofiara wrzasnęła z bólu, wijąc się niczym zwierzę w pułapce. Max stał przerażony, opierając się plecami o ścianę. Leżąca latarka niewyraźnie oświetlała to, co się działo, a szalejące wokół cienie skutecznie podsuwały wyobraźni kolejne, straszne obrazy.

Nagle Paweł podbiegł, chwycił kobietę w pasie i z nadludzką wprost siłą odrzucił ją w głąb tunelu. Następnie pochylił się nad młodą dziewczyną.

– Hej! Słyszysz mnie?! – odwrócił ją na plecy, szukając jakichkolwiek oznak życia.

Dziewczyna w odpowiedzi wydała z siebie kilka nieartykułowanych dźwięków.

– Światło! – mężczyzna wrzasnął w stronę chłopaka.

Max błyskawicznie podniósł latarkę. Poświecił w stronę Pawła i rannej dziewczyny, po czym przeniósł snop światła na napastniczkę. A ta właśnie podniosła się z ziemi. Chłopak zaświecił jej prosto w twarz, a to, co zobaczył, sprawiło, że automatycznie cofnął się o krok.

Kobieta, która ich zaatakowała, wyglądała jak uciekinierka z szpitala psychiatrycznego. Jej ubranie było postrzępione i brudne, jakby przez tydzień buszowała w śmietniku. Twarz i włosy miała skąpane we krwi. Jednak najgorsze były oczy – tęczówki praktycznie zniknęły, ustępując miejsca czerni, która zajmowała teraz większą część gałki ocznej. I to spojrzenie, dzikie, pierwotne… Wzrok wściekłego drapieżnika, którego nic nie powstrzyma przed zrealizowaniem celu, który nie ma sumienia, nie potrafi współczuć i nie wie, czym jest moralność. Kobieta wyglądała jak sama śmierć.

I w tym momencie śmierć ruszyła w kierunku swojej niedoszłej ofiary.

– Nie podchodź! – krzyknął ostrzegawczo Paweł, wyciągając przed siebie otwartą dłoń.

Kobieta jednak nie zwolniła, tylko dalej, nieustępliwie zmierzała w jego kierunku. Dzieliło ich mniej niż dwa metry, jednak Paweł stał pewnie, wyraźnie nie zamierzając uciekać.

– Stój! – powtórzył raz jeszcze głosem nieznoszącym sprzeciwu.

Nic to nie dało, bowiem w tym momencie kobieta pochyliła się do przodu i spróbowała pochwycić rękę Pawła, jednocześnie przygotowując się do ugryzienia. Mężczyzna zareagował błyskawicznie – cofnął rękę, po czym pewnym ruchem kopnął kobietę w prawe kolano. Ta zachwiała się i uklęknęła. Mężczyzna bez wahania wykorzystał sprzyjającą pozycję, kopiąc agresorkę tym razem prosto w klatkę piersiową. Na skutek uderzenia ta ponownie znalazła się na podłodze.

Max obserwował wszystko z otwartymi ze zdziwienia ustami, nie do końca wierząc w to, co widzi. Miał wrażenie, jakby oglądał jakiś film science fiction. Tymczasem Paweł wykorzystał nadarzającą się okazję i jednym susem doskoczył do rannej dziewczyny. Tym razem nie pytał, jak się czuje. Po prostu poderwał ją do góry, wziął na ręce i zaczął biec w stronę stacji metra. Po kilku metrach zatrzymał się i odwrócił w stronę Maxa.

– Rusz się, na co czekasz?! – krzyknął do sparaliżowanego strachem chłopaka.

Słowa docierały do niego jak przez mgłę, jednak ciało zareagowało tak, jak powinno – Max zaczął biec, chaotycznie świecąc latarką po ścianach tunelu.

– Co to, kurwa, było?! – wydusił zdyszanym głosem, gdy tylko dogonił uciekinierów.

Mężczyzna spojrzał na chłopca obojętnym wzrokiem. Nie odpowiedział.

Dobiegli na Służew. Paweł położył ranną dziewczynę na peronie, po czym podciągnął się i wskoczył w ślad za nią. Max dopiero teraz zobaczył, że pod szarą koszulką drgały potężne mięśnie. Facet był bardzo dobrze zbudowany, a do tego ruszał się bardzo zwinnie, cicho i pewnie. „Bezapelacyjnie coś ćwiczy” – pomyślał.

Paweł odwrócił się, podał chłopakowi rękę i pomógł mu wejść. Gdy cała trójka była już na bezpiecznym, jasnym kawałku podłogi, Paweł po raz kolejny pochylił się nad dziewczyną. Odwrócił ją na plecy i podłożył rękę pod głowę. Miała zamknięte oczy i delikatnie rozchylone usta. Paweł przyłożył jej dwa palce do szyi, licząc, że wyczuje tętno. Patrzył skupionym wzrokiem w głąb tunelu, z którego przyszli, w myślach licząc sekundy.

– I…? – zapytał cicho Max, nieśmiało przerywając ciężką ciszę.

Paweł w odpowiedzi pokiwał przecząco głową. Chłopak stał i przyglądał się dziewczynie. Pierwszy raz w życiu widział martwą osobę. Często wyobrażał sobie, co w tym momencie będzie czuł – czy będzie się zastanawiał nad sensem życia, nad jego kruchością, przemijaniem, czy też będzie mu po prostu smutno? A może właśnie nie poczuje niczego? W obecnej sytuacji, ku swojemu wewnętrznemu rozczarowaniu, ostatnia opcja była najbliższa rzeczywistości. Prawdopodobnie było to spowodowane szokiem, jaki właśnie przeżywał. Jeżeli powód był inny, chłopak nie chciał go znać.

Mężczyzna podniósł głowę i zaczął się rozglądać.

– Max.

– Tak?

– Stacja jest pusta.

W pierwszej chwili chłopak nie do końca zrozumiał, o co chodzi. Jak zahipnotyzowany wpatrywał się w zwłoki.

– No i co z tego? – zapytał w końcu, z trudem odrywając od nich wzrok. – Stacje często są puste.

Chciał coś jeszcze dodać, ale w tym właśnie momencie uświadomił sobie, że nigdy w życiu nie był na stacji metra zupełnie sam. Zawsze obok była co najmniej jedna lub dwie osoby. Nawet w środku nocy. Spojrzał prosto w szare oczy Pawła.

Podnieśli się i ruszyli szybkim krokiem w stronę schodów prowadzących na powierzchnię. Gdy je pokonali, ich oczom ukazały się zaciągnięte do podłogi kraty. Max podbiegł i zaczął w nie wściekle walić.

– Jest tam kto?! Jeszcze my! Wypuśćcie nas, do cholery! – krzyczał, bezskutecznie łomocząc pięściami w niespodziewaną przeszkodę.

Paweł w tym czasie stał nieopodal. Skupiony, analizował sytuację, szukał wyjścia i logicznego powodu, dla którego stacja metra w środku dnia została odcięta od świata.

– Idę zadzwonić – powiedział, schodząc z powrotem na peron.

– Przecież tu masz lepszy zasięg! – krzyknął za nim chłopak.

– Żółty telefon! – odparł tamten, znikając z pola widzenia.

Max skarcił się w myślach za swoją głupotę. Spojrzał raz jeszcze na zagrodzone wyjście, po czym ruszył po schodach w ślad za towarzyszem.

Dobiegł do Pawła, gdy tamten odkładał słuchawkę na widełki.

– I co? – zapytał.

– Nic. Cisza. Nie ma sygnału.

Przez chwilę mężczyźni patrzyli na siebie. Paweł nie zdradzał najmniejszych oznak zdenerwowania. Co innego Max, który pomimo najszczerszych chęci i ogromnego wysiłku, czuł, że sytuacja zaczyna go powoli przerastać. Najpierw katastrofa pociągu, potem ta szalona kobieta i teraz to. Odczuwał ogromną potrzebę wydostania się na świeże powietrze.

– Co robimy? – chłopak przerwał ciszę.

Paweł rozejrzał się po stacji, zatrzymując wzrok na tunelu, z którego wyszli.

– Idziemy dalej.

– Co? – zapytał zdumiony Max. – Przecież to bez sensu! Musimy tu zaczekać, na pewno ktoś zaraz przyjdzie. Musimy pomachać do kamery, poczekać na ochroniarza, ratowników, albo na… – chłopak zaczął wykonywać nieskoordynowane ruchy, miotając się w panice po peronie.

Paweł popatrzył na niego z politowaniem. W końcu miał chwilę, żeby mu się przyjrzeć. Średniego wzrostu, ewidentny miłośnik ciężkiego brzmienia. Glany, bojówki i czarna koszulka z napisem, który nie sposób było przeczytać. Kudłata głowa i krzaczaste brwi skrywały ciekawe świata, brązowe oczy.

– Słuchaj. Możesz robić, co chcesz, nie będę ciągnął cię ze sobą na siłę. Wiedz jednak, że mamy zaledwie dwa wyjścia z tej posranej sytuacji – albo pójdziemy dalej z nadzieją, że na kolejnej stacji uda nam się wydostać na powierzchnię, albo zostaniemy tutaj, czekając na pomoc, najpewniej do usranej śmierci. Problem polega na tym, że nie wiem, co przyjdzie do nas pierwsze – służby ratownicze czy ta popieprzona babka, którą spotkaliśmy w tunelu. Widziałeś, jak potraktowała ranną dziewczynę. Jesteś gotowy na podobne spotkanie?

Max doskonale to pamiętał. Teraz odwrócił się w stronę zwłok i… zamarł.

Peron był pusty. Oczywiście nie licząc ich dwóch i przeciągu.

Spojrzał na Pawła z paniką w oczach. Mężczyzna odwzajemnił spojrzenie, nieświadomie zaciskając przy tym zęby. „A jednak on też się denerwuje” – stwierdził z pewną ulgą Max. Paweł jako pierwszy ruszył w stronę miejsca, w którym jeszcze pięć minut temu pozostawił martwą dziewczynę.

– Co jest, do cholery? – wyszeptał, bardziej do siebie niż do Maxa. – Przecież położyłem ją daleko od torów. Nie mogła się przeczołgać i spaść.

Max ruszył w ślad za Pawłem, jednocześnie włączając latarkę i świecąc w miejsce, gdzie przed chwilą leżała dziewczyna. Światło odbiło się od kilku świeżych plam krwi, ciągnących się w stronę torów. Kilka metrów od krawędzi peronu Paweł odwrócił się w stronę Maxa.

– Podaj mi latarkę – powiedział, wyciągając rękę.

Chłopak uczynił to bez wahania, równocześnie nie spuszczając wzroku z plam krwi. Mężczyzna podszedł do krawędzi, wychylił się i poświecił wzdłuż torów. Jego źrenice wyraźnie się rozszerzyły.

W świetle latarki Paweł zobaczył, że kobieta, którą skopał w ciemnym tunelu, wróciła, żeby dokończyć dzieła, które zaczęła podczas szamotaniny. Trafiona snopem światła uniosła głowę. Cała jej twarz była skąpana we krwi rozszarpanej dziewczyny, którą ściągnęła z peronu z powrotem pomiędzy tory. Prawdopodobnie nie dała rady się wspiąć, więc poradziła sobie tak, jak potrafiła. Z jej rąk zwisały ochłapy mięsa, wyrwane z trzewi ofiary. Popatrzyła na Pawła, lecz już po sekundzie wróciła do posiłku. Dopiero teraz w nozdrza mężczyzny uderzył ciężki zapach krwi i smród ludzkich wnętrzności. Zasłonił usta dłonią, ale dalej wpatrywał się w scenę rzezi, nie mogąc oderwać od niej wzroku. Sądził, że po misji w Afganistanie i Somalii już nic go nie zaskoczy – naoglądał się wystarczająco dużo śmierci i zła, siedząc na widowni w pierwszym rzędzie. Nie raz był świadkiem okrucieństwa ludzi wobec ludzi. Widział, jak podrzynają sobie gardła, jak wciskają palce w oczodoły. Jak duszą się, zaciskając jednocześnie wściekle zęby. Jednak to, co obserwował teraz, wykraczało poza jego zdolności rozumowania. To nie było normalne. Nie tutaj, nie w Warszawie, nie w chłodnym tunelu metra. Nie w środku jego pieprzonego urlopu.

Usłyszał hałas i automatycznie podniósł latarkę, oświetlając tunel, z którego wcześniej wyszli. Ujrzał w nim dziesiątki ludzi idących mozolnie w stronę peronu. „Ocaleni” – pomyślał automatycznie w pierwszej chwili. Jednak wszyscy oni byli jacyś dziwni. Szli chaotycznie, nieskładnie, jak dzieci, które dopiero stawiają pierwsze kroki, lub jak ludzie, którzy dopiero co wyszli poturbowani z wypadku. „No bo wyszli z wypadku, kretynie” – skarcił się w myślach. Nagle mężczyzna, który znalazł się najbliżej rozszarpywanej kobiety, wyraźnie przyspieszył. Zaczął jęczeć, powłócząc nogami i wyciągając przed siebie spaloną rękę. Jego ubranie kleiło się od zakrzepłej krwi i kurzu. Po kilku krokach podszedł do zwłok, opadł ciężko na ziemię i zagłębił ręce w rozdartym ciele bestialsko zamordowanej dziewczyny. Uniósł fragment jej wnętrzności i łapczywie wsadził sobie do ust.

Obserwujący całą scenę zza pleców Pawła Max zwymiotował. Na Pawła ten bardzo ludzki odruch podziałał wyjątkowo trzeźwiąco. Złapał chłopaka za ramię, pomógł mu się podnieść i zapytał:

– Na pewno dalej chcesz tu zostać i czekać na pomoc?

Max szybko pokręcił głową. Przerażenie bijące z jego bladej twarzy stanowiło najlepszą odpowiedź.



Bielany, godzina 13:30.

Tomek wpadł do mieszkania niczym torpeda i zatrzasnął za sobą drzwi. Sprawdził dwukrotnie zamki i gdy stwierdził, że bardziej zamknięte już być nie mogą, zrzucił plecak, oparł się plecami o ścianę i osunął powoli na ziemię. Schował głowę w dłoniach i wziął kilka głębokich oddechów. Starał się uspokoić.

Ale nie mógł. To, co zobaczył, zdecydowanie go przerastało. Myśli przeskakiwały w głowie niczym agresywnie zmontowane ujęcia w zwiastunie filmu akcji – nocny wypadek, pokrwawiony mężczyzna atakujący dresiarza, krótki, acz treściwy kontakt wzrokowy i teraz to – ponowne spotkanie. Czyżby tamten gość go śledził? „To niemożliwe, przecież nie mógł wiedzieć, gdzie mieszkam” – pomyślał Tomek. Wszystko to jest bez sensu. Zaczął nerwowo stukać stopą w starą, wysłużoną szafkę na buty. „Muszę zadzwonić do Długiego, bo zwariuję”.

Wsadził rękę do kieszeni, ale nie znalazł w niej telefonu.

– Kurwa – wycedził przez zaciśnięte zęby, uderzając dłonią w szafkę. Przypomniało mu się, że przecież komórkę niedawno mu ukradziono. Mógłby co prawda skorzystać ze stacjonarnego, ale nie pamiętał numeru żadnego z kumpli. Wszystkie dane były zapisane na karcie pamięci, więc nie musiał się ich uczyć. Ale zostało jeszcze jedno wyjście.

Wstał i ruszył w stronę swojego pokoju. Włączył komputer. Czekając, aż system operacyjny się załaduje, podszedł do okna i wyjrzał na ulicę. Na początku nieśmiało, nie przysuwając twarzy do szyby. Gdy upewnił się, że nikt nie wpatruje się obłąkanym wzrokiem w jego okno, przysunął się bliżej.

Na ulicy panował zgiełk. Tomek mieszkał tak blisko stacji metra, że był przyzwyczajony do dużego ruchu. Ale teraz było inaczej, ludzie byli wyraźnie zdenerwowani i biegali w kółko, zupełnie jakby znajdowali się w szale przedświątecznych zakupów. Kilka osób chodziło wolniej z wyciągniętymi przed siebie rękami. Inni uciekali, co chwila zmieniając kierunek. Ktoś krzyknął. Odgłos był stłumiony, więc Tomek otworzył okno. I nagle wszystko zrozumiał.

Ludzie zachowywali się jak zwierzęta. Atakowali się nawzajem, gryząc się i drapiąc. Na chodniku wiła się jakaś kobieta, a nad nią klęczały cztery osoby – jedna z nich wgryzała się w jej nogę, kolejna w rękę, a pozostałe dwie w brzuch. Kobieta krzyczała rozpaczliwie. Chłopak w wieku Tomka zdecydował się podbiec i pomóc – odciągnął jednego z atakujących, uderzył w twarz i odwrócił się, aby złapać kolejnego. Niestety, znalazł się w pułapce i po chwili chaotyczniej walki leżał obok kobiety, wrzeszcząc wniebogłosy. Do uczty przyłączyły się trzy nowe osoby, wietrząc łatwy łup. Nadjechał radiowóz. Dwaj policjanci wybiegli z samochodu, zostawiając otwarte drzwi i nie gasząc silnika. Jak na filmach, jeden był gruby i niski, a drugi szczupły i wysoki. Pierwszy wyciągnął broń, wycelował i krzyknął coś w stronę zgromadzonych. Strzał ostrzegawczy przeszył powietrze i poszybował ku palącemu, lipcowemu słońcu. Jedna z osób uniosła zakrwawioną twarz, warknęła i po chwili wróciła do konsumpcji. W tym czasie drugi policjant podbiegł i zrobił to samo, co wcześniej starał się uczynić młody chłopak – odciągnął atakującą osobę od ofiary, odrzucając ją na chodnik.

Niestety – potknął się, padł na ziemię i został błyskawicznie zaatakowany przez trzech napastników. Walczył, próbował sięgnąć po broń, ale nie miał najmniejszych szans. Widząc to, grubszy funkcjonariusz strzelił w kolano mężczyzny idącego wprost na niego. Siła pocisku roztrzaskała mu rzepkę, przewracając atakującego na ziemię. Po chwili ranny zaczął się mozolnie czołgać w stronę policjanta. Ten, najwyraźniej zdezorientowany, ruszył szerokim łukiem w stronę kolegi, cały czas celując do mężczyzny na chodniku.

Tomek przyglądał się temu wszystkiemu z narastającą paniką. Odsunął się od okna i zaczął nerwowo chodzić po pokoju. Nagle usłyszał serię wystrzałów z pistoletu i długi, przeciągły krzyk. Nie chciał podchodzić z powrotem do okna, bo wiedział, co tam ujrzy. Ale i tak podszedł.

Gruby policjant, którego jeszcze parę sekund temu obserwował, teraz zniknął przykryty wijącymi się ciałami. Przed nim leżały dwa trupy – każdemu z nich spod głowy wyciekała długa, czerwona wstęga krwi. „Musiał strzelać w głowę, żeby w końcu je zabić” – stwierdził chłopak. „Co to ma być, jacyś cholerni zombie?” – dodał w myślach.

Rozmyślania przerwał krzyk dochodzący z klatki schodowej. Tomek wybiegł z pokoju i zbliżył się do drzwi wejściowych. Nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, odsunął zasuwę, otworzył je i wybiegł na korytarz.

Już wiedział – zombie dostali się do środka. Ujrzał swoją sąsiadkę, starszą panią, która bezskutecznie starała się odpędzić od siebie dwie atakujące ją osoby. Tomek wiedział, że nie może już jej pomóc. Jeden z napastników wgryzł się swojej ofierze w szyję, rozszarpując tętnicę. Po kilku sekundach walki cała klatka schodowa była dosłownie skąpana we krwi. Do chłopaka dotarł ciężki, metaliczny zapach, od którego aż zakręciło mu się w głowie. W tym momencie zakrwawiony, obszarpany mężczyzna spojrzał w jego stronę. Puścił rękę ofiary, która bezwładnie osunęła się na ziemię, i ruszył powoli schodami, kierując się wprost do Tomka. Mimo półmroku panującego na klatce, chłopak doskonale widział jego oczy – dwa ciemne, bezdenne punkty świdrujące go na wylot. Przez pierwszych kilka sekund stał niczym sparaliżowany. Serce, oszalałe z przerażenia i nadmiaru adrenaliny, prawie wyskoczyło mu z piersi. Mężczyzna pokonał kolejny stopień. Nie wiedzieć czemu, Tomek nagle przypomniał sobie, jak kilka lat temu był z rodzicami na Mazurach. Mógł mieć wtedy siedem, osiem lat. Ojciec zabrał go na spacer po wsi, gdy w pewnym momencie przez dziurę w płocie wyskoczył na nich pies. Potwór ujadał wściekle i toczył pianę z pyska. Na szczęście był na łańcuchu. Ojciec powiedział wtedy do wystraszonego syna: „Tomek, uważaj, bo cię dziabnie”. Mężczyzna nieubłaganie zbliżał się do drzwi – kolejny stopień, kolejne kilka centymetrów.

„Uważaj, bo cię dziabnie” – rozbrzmiało echo w głowie Tomka. Nagle chłopak oprzytomniał. Jak w zwolnionym tempie zobaczył, że mężczyzna wyciąga rękę w jego stronę – dzieliły ich już tylko trzy stopnie. Tomek odruchowo uchylił się i jednocześnie kopnął napastnika, który swobodnym, aczkolwiek krótkim lotem powrócił na początek schodów. Sekundę później chłopak był już we własnym mieszkaniu, za zamkniętymi drzwiami, przysuwając do nich szafkę z butami i inne graty, aby tylko jak najskuteczniej zabarykadować wejście.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю