355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Andrzej Wardziak » Infekcja: Genesis » Текст книги (страница 21)
Infekcja: Genesis
  • Текст добавлен: 19 апреля 2019, 02:00

Текст книги "Infekcja: Genesis"


Автор книги: Andrzej Wardziak


Жанры:

   

Постапокалипсис

,
   

Ужасы


сообщить о нарушении

Текущая страница: 21 (всего у книги 25 страниц)

– Stójcie – powiedział cicho, unosząc w górę rękę.

Posłuchali i stanęli obok niego, ciężko dysząc. Max obejrzał się za siebie, ale schody, którymi zbiegli, zniknęły za zakrętem i nie było ich teraz widać. Nie docierał też do nich żaden dźwięk, świadczący o pościgu – ani żołnierzy, ani zombie.

– Co jest? Czemu stoimy? – zapytała Kaja, odgarniając z czoła niesforny kosmyk ciemnych włosów.

– Nasłuchuję – odpowiedział Paweł.

– Strasznie tu cicho, zauważyliście? I pusto – wydyszał Max, opierając dłonie na kolanach. Widać było, że pomimo młodego wieku aktywność fizyczna nie była jego najmocniejszą stroną. Kaja przyjrzała się temu z nieukrywaną satysfakcją. Chociaż zdążyła się już przyzwyczaić do tego, że chłopcy w jej wieku woleli spędzać czas przed komputerem niż na boisku. „Szkoda” – pomyślała. „Adonisów to z nich nie będzie”.

– No właśnie. I mnie to dziwi. Jest stanowczo za cicho – stwierdził Paweł.

– Pewnie zombie wszystkich przepędzili – stwierdził chłopak.

Faktycznie, dopiero teraz zwrócili uwagę na rdzawe plamy, jakimi udekorowane były ściany i podłoga. A gdzieniegdzie i sufit. Wcześniej myśleli, że to po prostu brud, od zawsze towarzyszący każdemu podziemnemu przejściu w Warszawie. Tym razem było inaczej. Pachniało raczej standardowo – duszne powietrze było chłodne, śmierdziało stęchlizną i moczem, jak zawsze.

– Chyba masz rację – powiedział po chwili namysłu Paweł. – Ktoś wie, gdzie jesteśmy?

Kaja i Max zaczęli się rozglądać. Nie było ani tablic informujących, w którą stronę jaka znajduje się ulica, ani innych znaków mogących im pomóc w orientacji. Stali na skrzyżowaniu trzech korytarzy, z czego jeden rozdzielał się dalej, tworząc dwa kolejne. Wokół rozsiane były niewielkie sklepiki i kioski, prezentujące całą gamę najróżniejszych towarów. Od książek, poprzez ubrania i zabawki aż do jedzenia. Nie zabrakło także drobnych stoisk pod nazwą „wszystko za 5 złotych”, sklepu militarnego i erotycznego sex shopu.

– O proszę… – powiedział Max i wskazał ręką w kierunku sklepu obwieszonego siatką maskującą i z manekinami ubranymi w wojskowe mundury, stojącymi na wystawie.

– Ja nie mam pojęcia – odezwała się Kaja, rozglądając się dookoła.

– A co to za różnica? – zapytał Max. – Wyjdziemy najbliższym wejściem i zobaczymy, gdzie jesteśmy – stwierdził przytomnie. – Ale najpierw wejdźmy do tego sklepu, na pewno znajdziemy tu dużo przydatnych rzeczy.

– Dobra, małe zakupy i potem idziemy dalej – powiedział Paweł, przyznając chłopakowi rację. – Ale bądźcie cicho, okej? Strasznie tu niesie głos.

Ledwo zdążył to powiedzieć, gdy rozległo się głośne wycie dobiegające ze wschodniej odnogi korytarza.

– Spadamy! Migiem! – rozkazał komandos i wskazał ręką przeciwny kierunek – Tam. Ruszać się!

Znowu pobiegli. Kaja z Maxem z przodu, a Paweł ubezpieczał tyły. Krzyki były coraz bliżej, a na domiar złego dotarły do nich jeszcze odgłosy świadczące o tym, że pościg także nie żałuje nóg. Dźwięk dziesiątek par butów uderzających szybko – zbyt szybko – o posadzkę korytarza nie wróżył niczego dobrego. Nie wiedzieli, dokąd tak naprawdę uciekają, modlili się tylko, żeby przejście nie okazało się ślepe.

– Kaja! Znajdź jakiś przyczółek, gdzie możemy się schować. Sklep, czy coś. Ale z porządnymi drzwiami – krzyknął w biegu Paweł. – Ja ich jakoś zatrzymam. Przynajmniej na chwilę.

Wiedział, że nie zdążą wybiec na górę. Musieli się schować gdzieś tutaj i przeczekać. Kaja nie pytała o szczegóły ani intencje ojca. Ufała mu w stu procentach, więc ruszyła sprintem przed siebie. Max próbował ją dogonić, ale niezbyt mu to wyszło. Wyglądało to jak wyścig młodej gazeli z bawołem, toteż chłopak po paru metrach zrezygnował i wyrównał bieg z Pawłem, co też nie było specjalne łatwe. Tymczasem Kaja zniknęła za najbliższym rogiem, piszcząc podeszwą buta, jakby była na parkiecie boiska do koszykówki. Gdy parę sekund później i oni tam dobiegli, dziewczyny nie było już widać. Paweł zatrzymał się za rogiem i powiedział do Maxa:

– Biegnij!

Chłopak spojrzał na niego i ruszył w kierunku, w którym teoretycznie pobiegła Kaja. Minął księgarnię, kasę biletową i sklep z pamiątkami. Po jego lewej stronie się widać było liczne zejścia prowadzące w stronę peronów. Wniosek był prosty – dotarli pod Dworzec Centralny.

– Max! Tutaj! – do jego uszu doleciał znajomy głos. Zwolnił i zaczął się nerwowo rozglądać. W końcu dostrzegł ją, machającą zza szyby kawiarni. Dobiegł do drzwi, gdy jego uszy niemalże rozsadził huk, wielokrotnie spotęgowany wąskim tunelem. To żołnierz strzelał do zombie, dając pozostałej dwójce więcej czasu na ukrycie się.

– Paweł! Mamy miejscówkę! – krzyknął chłopak, machając ręką, żeby łatwiej było go dostrzec.

– Znaleźliście klucze? – odkrzyknął w odpowiedzi Paweł, posyłając w międzyczasie dwóch kolejnych zombie na tamten świat.

– Kaja, masz klucze? – zapytał chłopak.

– Nie, kurwa, poczekaj… – odpowiedziała, rozglądając się po wnętrzu lokalu. Klucze, na ich szczęście, znalazły się w jedynej szufladzie przy kasie fiskalnej. – Dobra, mam!

– Mamy! Dawaj! – odkrzyknął chłopak w stronę nadal strzelającego Pawła.

Nie trzeba było go dłużej namawiać. Oddał jeszcze parę strzałów, żeby najbliżsi zombie nie zdążyli zobaczyć, gdzie się chowają. Niestety, zanim dobiegł do kawiarenki, zza rogu wyleciała pierwsza poczwara. Przez głowę przeleciała mu myśl, żeby uciekać dalej korytarzem lub zbiec na peron. Popędzić przed siebie, ile sił w nogach, jak królik czmychający przed wygłodniałymi chartami. Żeby odciągnąć tym samym zombie od Kai i Maxa, żeby tylko oni pozostali bezpieczni. Niestety wątpił, żeby taki plan się powiódł. Zombie pewnie by wrócili, a jak nie oni, to żołnierze. Wtedy mieliby jeszcze mniejsze szanse na przeżycie, a tak może im pomóc. Zdecydował się nie podejmować tak drastycznych kroków. Jeszcze nie.

– Zamykaj! – krzyknął, wbiegając do małego pomieszczenia.

Przeszklone drzwi i ściany nie dawały poczucia psychicznego komfortu. Paweł modlił się, żeby były ze szkła przeciwwłamaniowego lub chociaż hartowanego. Kaja błyskawicznie zamknęła drzwi i przekręciła klucz w zamku.

– Wszyscy za bar, szybko. – Paweł wydał kolejny rozkaz, przeskakując samemu przez ladę. Za barem stał już Max, Kaja była w drodze.

– Ukucnijcie, schowajcie się. Żeby nas tylko nie zauważyli.

Pozostała dwójka posłusznie wykonała polecenie. Pierwszy z zombie dopadł do drzwi, waląc w nie z impetem. Po chwili kolejny zaczął się dobijać do szyby wystawowej, nie czyniąc jednak w niej żadnych szkód. Z każdym uderzeniem plama śliny i krwi toczonej z ich pysków była coraz większa, jednak na szkle nie pojawiło się nawet najmniejsze pęknięcie.

– Nie wychylajcie się – powiedział już spokojniejszy Paweł. Zdecydowanie mu ulżyło, gdy okazało się, że szkło jest w miarę wytrzymałe. Miał przynajmniej trochę czasu na przeładowanie magazynka i spokojne przemyślenie frapującej kwestii – co dalej?

– Co teraz? – zapytał Max, jakby czytał w jego myślach.

„No nie, nie dadzą się w spokoju zastanowić” – stwierdził z rezygnacją mężczyzna.

– Nic. Nie wychylamy się i poczekamy, aż sobie pójdą – odpowiedział.

Kaję zaskoczyła odpowiedź ojca.

– Tak… tak po prostu? – zapytała, marszcząc brwi.

– Ciszej. Tak, tak po prostu – odparł, wkładając do beryla pełny magazynek. – Oni są jak zwierzęta. Ale takie głupie zwierzęta – dodał. – Jak będziemy wystarczająco długo pozostawać w ukryciu i ciszy, to w końcu zapomną, że w ogóle tu byliśmy, i sobie pójdą.

„Brzmi dobrze i obiecująco” – pomyślał Max.

– Jesteś pewien? – zapytała z nadzieją w głosie Kaja.

– Nie – odpowiedział krótko i rzeczowo Paweł.

Pozostałym odechciało się rozmawiać. Siedzieli i słuchali, jak zombie walą w szybę, wyczekując w napięciu na dźwięk pękającego szkła. Jednak ten szczęśliwie nie nadchodził.

– Która? – zapytał Max, patrząc na Kaję, zerkającą właśnie na zegarek.

– Piętnaście po ósmej – odpowiedziała dziewczyna.

– Jezu, mam wrażenie, jakby był środek nocy – odpowiedział chłopak i przetarł zmęczone oczy. Po prawie dobowej walce o przeżycie, jego organizm zaczął się przyzwyczajać do podwyższonego poziomu adrenaliny, traktując zagrożenie jak coś normalnego. Ale wszystko miało swoje granice. Teraz ciało Maxa zdecydowanie domagało się odpoczynku.

– Prześpijcie się – zaproponował Paweł. – Będę was pilnował. Jakby coś się zaczęło dziać, to obudzę was odpowiednio wcześnie.

– Chyba żartujesz – parsknęła z dezaprobatą Kaja. – Spać? Teraz? Tutaj?

– Tak. Widzisz, że tu nie wejdą. Jakby mieli rozwalić szybę, już dawno by to zrobili.

– Kropla drąży skałę nie siłą, lecz ciągłością spadania – powiedział filozoficznie Max.

Paweł popatrzył na niego spode łba. To, co przed chwilą usłyszał, było niezbyt motywujące.

– Sam tego chyba nie wymyśliłeś?

– Nie. Chińczycy to wymyślili. Ponoć mają przysłowie pasujące dosłownie do każdej sytuacji – powiedział dumny z siebie chłopak. Chociaż raz wiedział coś więcej niż Paweł.

– No dobra – stwierdził z rezygnacją mężczyzna. – Niech ci będzie. Ale te krople są zbyt głupie, żeby wystarczająco długo walić w szybę – powiedział Paweł i wyciągnął nogi na podłodze. Oparł się plecami o szafkę, a broń położył obok siebie, cały czas odbezpieczoną.

– Tego też nie wiesz – powiedziała cicho Kaja. W jej głosie słychać było coś złowieszczego i smutnego.

Ojciec dziewczyny nie odpowiedział, tylko pogrążył się we własnych, ponurych myślach.

– A ja myślę, że Paweł ma rację. Coś w tym jest – powiedział Max, chcąc dodać dziewczynie odrobinę otuchy. – No bo zobacz. Widziałaś atak na posterunek, na Polach Mokotowskich, nie? Właśnie. Był zorganizowany, ale nie w takim… ludzkim tego słowa znaczeniu. Rzucili się na jedzenie jak wygłodniała horda, no, jak wataha wilków. Z tym tylko, że nawet wilki atakują inteligentniej i sprytniej. Ci na Polach nie mieli wyjścia. To zwierzęta. Tu, na górze, żołnierze też zostali zaatakowani przez kolejną grupę. Kiedy ostatni raz widziałaś pojedynczą sztukę? My ostatni raz jeszcze w metrze. Potem zawsze po paru zombie naraz.

– Nie lubię tego określenia – stwierdziła ponuro dziewczyna, ale już nieco normalniejszym głosem, niż wcześniej. Może bez szału, jednak rozmowa wyraźnie zmierzała w dobrym kierunku.

– No to kiedy widziałaś samotne z… samotnego… Jezu, to jak chcesz ich nazywać? Tego zombie i tyle – powiedział zrezygnowany Max z odrobiną irytacji w głosie.

– Są zainfekowani. Czy to zombie, czy nie, coś ich musiało zarazić. Czyli zainfekowani – zaproponowała dziewczyna. – Poza tym infekcja to coś, co można wyleczyć.

– Okej, niech będzie zainfekowany – zgodził się Max, kiwając kudłatą głową. – To kiedy?

– Nie pamiętam. Na „patelni” było ich pełno, ale to był sam początek. Potem w centrum, przed Złotymi Tarasami było już stado.

– Właśnie. Czyli zachowują się jak zwierzęta. Rządzą nimi podstawowe instynkty, jak najeść się i… i chyba to tyle. A w stadzie łatwiej im coś upolować – stwierdził Max.

– Macie jakiś pomysł, skąd to się wzięło? – zapytała dziewczyna.

Po tym pytaniu cała trójka milczała przez długie minuty.

– Tam w obozie, na Polach był pewien mężczyzna – zaczęła w końcu Kaja. – Opiekował się mną tuż po tym, jak mnie przywieźli. Dali mi jeść, zbadali. Na szczęście nie miałam gorączki. Twierdzili, że najpierw ma się wysoką gorączkę. Po tym można szybko poznać, czy ktoś jest zarażony, czy nie. Ja nie miałam, więc mnie zaprowadzili do namiotu tych zdrowych. Poza mną nie było w nim nikogo, natomiast ten drugi był pełny… Ludzie byli przykuci kajdankami do łóżek. Uzbrojona straż. Rozumiecie?

Rozumieli, ale żaden z nich nie chciał przerywać opowieści, toteż tylko kiwnęli przytakująco głowami.

– Bał się ich – dziewczyna zaczęła po chwili mówić dalej. – Ten mężczyzna powiedział mi wprost, że nie wiedzą i nie rozumieją, z czym mają do czynienia. Wyglądał na takiego, który wiele w życiu już zobaczył i wiele przeżył. Ale teraz się bał.

– Wszyscy się boimy – stwierdził Paweł – ale wyjdziemy z tego, nie martw się.

– Przegraliśmy – powiedziała Kaja.

To jedno krótkie słowo wbiło się niczym zimny sztylet prosto w serce Pawła. Odetchnął głęboko i już otwierał usta, żeby jakoś pocieszyć córkę, gdy ubiegł go Max.

– Przegrana to stan umysłu. Nikt nie jest pokonany, dopóki nie zaakceptuje porażki jako swojej aktualnej rzeczywistości – powiedział, patrząc Kai prosto w oczy. – Bruce Lee, Wejście Smoka – dodał na koniec.

W oku dziewczyny dostrzegł jakby błysk nadziei, co mu w tym momencie zupełnie wystarczyło. Wiedział, że udało mu się ją pocieszyć i że delikatny płomień dalej się tli w jej sercu.



Bielany, godzina 08:27.

Porzuciwszy nadzieje związane z Arkadią, skierowali się prosto do mieszkania Tomka, dokąd udało im się dojechać prawie pół godziny późnej. W normalny dzień przejechanie dzielącej oba miejsca drogi zajmuje mniej niż dziesięć minut, jednak teraz było zupełnie inaczej. Niektóre ulice były zakorkowane i trzeba było szukać alternatywnych przejazdów wąskimi uliczkami, które często okazywały się ślepe. To, co po drodze zobaczyli na Marymoncie, na długo odebrało im chęć prowadzenia jakiejkolwiek dyskusji.

– Okej, to prawie tutaj – powiedział Tomek, odzywając się pierwszy raz od kilkunastu minut. – To tamten blok, widzicie?

Wskazał ręką niewysoki budynek, mieszczący się bezpośrednio przy ulicy. Podjechali policyjną furgonetką prawie pod samą klatkę. Kuba wysiadł jako pierwszy, od razu odbezpieczając broń. Natalia i Tomek stanęli tuż za nim.

– Wygląda na to, że mówiłeś prawdę – stwierdził ponuro policjant, patrząc na ciemne plamy krwi, którymi był udekorowany zarówno chodnik, jak i ulica.

Poza krwią nie było ciał. To znaczy, nie było całych ciał – gdzieniegdzie było tylko widać fragment czyjejś ręki i podarte strzępy ubrania. Jednak nic poza tym. Ten sam zapach co wcześniej, ta sama zaschnięta krew. Te same chaos i rzeź. Prawdopodobnie każdy zaułek miasta wyglądał teraz identycznie. Anarchiści byliby zachwyceni.

– Drugie piętro, tam gdzie jest otwarte okno – zakomunikował chłopak, patrząc podejrzliwie w stronę własnego mieszkania. Oczami wyobraźni widział, jak buszują w nim paskudne kreatury, które chciały go pożreć. To już w ogóle przegięcie, bo bycie zjedzonym na ulicy jeszcze jakoś ujdzie.

– Prowadź – powiedział Kuba, cały czas czujnie rozglądając się po okolicy.

To było logiczne, jednak Tomkowi niezbyt przypadło do gustu. Bał się, że w środku znajdą zarażonych sąsiadów lub inne, równie mało przychylne postacie. Kuba, wyczuwając obawy chłopaka, klepnął go delikatnie po ramieniu i dodał:

– Spokojnie, kryjemy cię.

– No dobra – Tomek ruszył ku drzwiom, prowadzącym na klatkę schodową.

O dziwo te były zamknięte. Chłopak wstukał kod i podczas przeszywającego wszechobecną ciszę bzyczenia, pociągnął za klamkę. Normalny dźwięk domofonu był teraz tak głośny, że zdawał się mieć moc tłuczenia szkła, więc cała trójka rozglądała się w panice, czekając tylko, aż zwabione dźwiękiem potwory wypadną zza rogu. Na szczęście nic takiego się nie wydarzyło. Kiedy tylko wkroczyli na klatkę, uderzył ich fetor gnijącego mięsa. Było ciepło i duszno, więc ciała rozkładały się w ekspresowym tempie. Wszyscy automatycznie zasłonili nosy rękami, a Natalia musiała aż wyjść i odkaszlnąć, niemalże wymiotując na chodnik. Kuba wyszedł za nią. Tomek został wewnątrz, wpatrując się w szczyt schodów jak zahipnotyzowany. Każda część jego ciała, każda najmniejsza kosteczka chciała uciekać. Jednak coś kazało mu ruszyć naprzód. Iść i odzyskać odebrane wcześniej mienie, walczyć o swoje i jeżeli będzie taka potrzeba – zginąć. Ale zginąć z honorem. Mówią na to chyba patriotyzm lokalny. Albo nawet bohaterstwo. Dla innych może to być po prostu głupota. Jednak ta wyprawa miała jeszcze jedną, ale ważną przesłankę, której nie wolno było lekceważyć. Musiał wejść do mieszkania, bo potrzebowali kluczy od działki. Oczywiście mogli rozwalić zamki łopatami czy bronią palną, jednak wtedy nie byłyby tak wytrzymałe, jak są teraz, a to z kolei mijało się z celem.

– Dobra, możemy już iść – powiedział cicho Kuba.

Tomek spojrzał na niego, potem na Natalię, stojącą tuż za nim. Kiwnął jej porozumiewawczo głową, a dziewczyna odpowiedziała tym samym. Dodatkowo na jej ślicznej buzi pojawił się przepraszający uśmiech, z serii tych, po których mężczyzna jest w stanie wybaczyć kobiecie najcięższe przewinienia, jak rozbicie samochodu czy brak piwa na liście zakupów. Czas zwolnił. Uśmiech Natalii był niczym promień światła przebijający się przez ciemne i mroczne poszycie lasu, jak drogowskaz dla zagubionego wędrow…

– Idź – ponaglił go Kuba, bezceremonialnie przerywając przesłodzoną wizję.

Tomek potrząsnął głową, jakby odganiał osę, i wspiął się na pierwszy stopień schodów. Lufy karabinków skierowane były na ich szczyt, do którego zbliżali się z każdą chwilą. Na szczęście blok nie był aż tak stary i schody nie były drewniane, tyko betonowe, więc przy odrobinie zaangażowania i chęci można było iść bezszelestnie.

Wreszcie dotarli do zakrętu, z którego było widać drzwi prowadzące do mieszkania Tomka. Słabe światło wpadało przez mizerne okno umieszczone na klatce schodowej, ukrywając wszystko w tajemniczym półmroku. Drzwi były uchylone. One, tak jak i większa część klatki, umazane były zaschniętą, rdzawą krwią, która prawdopodobnie należała do sąsiada z naprzeciwka. Tomkowi przypomniały się jego agonalne krzyki i paniczny strach, jaki wtedy odczuwał. Przełknął ciężką gulę, która mu uwięzła w gardle, i ruszył cicho przed siebie. Lepiej mieć już to za sobą.

Lufa karabinku MP5 zajrzała do mieszkania jako pierwsza. Za nią pojawiła się dłoń Kuby. Jako doświadczony policjant, niejednokrotnie pracujący w terenie, wszedł pierwszy. Trzymał fachowo broń w dołeczku strzeleckim, podczas gdy maksymalnie rozszerzone źrenice lustrowały każdy najmniejszy fragment widzianej przestrzeni. Zagracony przedpokój, przewrócona szafka na buty i sterta gratów, imitująca barykadę. Szybko się domyślił, że ta ostatnia nie wytrzymała. Policjant zrobił długi krok i wszedł głębiej. Szybkim ruchem zajrzał do pokoju, w którym Tomek kilkanaście godzin wcześniej oglądał telewizję, a potem się upił. Na stole dalej stała flaszka. Kuba zajrzał jeszcze do kuchni, po czym dał znak pozostałym, że mogą wejść.

– Faktycznie wysoko, a wydaje się, że to tylko drugie piętro – stwierdziła Natalia, podchodząc do okna. – Ja bym chyba nie skoczyła – dodała z nieukrywanym podziwem, a Tomek poczuł jak się czerwieni.

– No wiesz… – zaczął niepewnie.

– Kochanie, jakbyś musiała, to byś skoczyła – powiedział Kuba. Magia po raz kolejny prysła.

Tomek nie skomentował tego w żaden sposób, tylko poszedł do przedpokoju i zaczął odsuwać szpargały zagracające podłogę.

– Co ty robisz? – zapytał zdziwiony Kuba.

– Odgarniam to. Chcę zamknąć drzwi – wystękał chłopak, dźwigając do pionu szafkę z butami.

– Ale po co?

– Bo to moje mieszkanie – odpowiedział ze złością Tomek, patrząc prosto w oczy Kuby. Nie wiedział skąd, ale wezbrała w nim olbrzymia agresja. Jakby tłumiona od dawna frustracja osiągnęła maksymalny poziom i szukała teraz ujścia, a Kuba, na swoje nieszczęście, był pod ręką. Jednak policjant po raz kolejny wiedziony instynktem schylił się i bez słowa pomógł chłopakowi podnieść szafkę. Wiedział, że nie ma co się teraz kłócić i tracić niepotrzebnie czas.

– Tomek, wspominałeś, że masz siostrę? – zapytała, wychylając się z kuchni, Natalia.

Chłopak odrobinę spochmurniał, ale odpowiedział:

– Tak, mam. Czemu pytasz?

Natalia chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią, kiwając głową, jakby prowadziła bardzo skomplikowany dialog wewnętrzny.

– Jesteśmy tu bezpieczni, prawda? – zapytała cicho.

Kuba zmarszczył brwi, spodziewając się drugiego dna pytania, jednak jeszcze nie mógł się domyślić, o co chodzi.

– Nie. Powinniśmy zebrać rzeczy i szybko stąd spadać. Czemu pytasz?

Odpowiedź trochę zbiła Natalię z tropu, ale zdecydowała się nie dawać za wygraną.

– Trochę jesteśmy. Bo wiesz… wiem, że to nie pora i w ogóle, ale ja… chciałabym…

– Wysłów się, błagam – wyrzucił z siebie Kuba, unosząc jednocześnie w górę ręce w geście niemego poddania.

– Chcę się iść odświeżyć. Pod prysznic. Dwie minuty – powiedziała Natalia i wbiła wzrok w podłogę.

Kuba spojrzał na żonę, starając się dostrzec, czy mówi prawdę, czy to był tylko żart. Do tego dość średni.

– No tak – powiedział w końcu, widząc, że Natalia nie zamierza powiedzieć ani słowa więcej, i że to chyba było na serio. – Wokół rozpętała się apokalipsa z zombie w roli głównej, przez ostatnie parę godzin walczyliśmy o życie, strzelając do napotkanych osób, które, nie wiadomo czemu, chciały nas pożreć, teraz na wariackich papierach spieprzamy z miasta, próbujemy zdążyć, sami nie wiemy przed czym i na co, a ty chcesz po prostu iść i wziąć prysznic. To ma sens.

– Tak. Jeśli mam zginąć, to chcę chociaż być czysta – stwierdziła, buńczucznie unosząc podbródek, co tylko dodało jej uroku.

„Oto kobieca logika” – pomyślał Kuba. Walka była bezcelowa, ona i tak pójdzie się wykąpać.

– Dobra, ale bądź cicho. I pośpiesz się, błagam. My w tym czasie się spakujemy.

Wypowiadając ostatnie zdanie, zerknął na Tomka, który właśnie zamykał drzwi. Wyłamany zamek na niewiele się zdał, dlatego chłopak ponownie zastawił je szafką z butami. Prowizorka, która powinna wytrzymać parę pierwszych uderzeń, jeżeli ktoś przyjdzie i będzie próbował się wpakować na siłę do mieszkania. A wtedy mają karabinki, które na pewno się przydadzą i narobią trochę bałaganu.

– Tomek, mogę pożyczyć jakieś rzeczy twojej siostry? – zapytała Natalia.

– Tak, jasne. Jej pokój jest na końcu korytarza, po lewej stronie. Łazienka jest po prawej – odpowiedział machinalnie, starając się nie myśleć o siostrze. Wolał nie zastanawiać się, gdzie teraz jest i jak sobie radziła przez ostatnie kilkanaście godzin. Serce podpowiadało mu, że ona żyje, że ma się dobrze. Może wojsko ją odnalazło i jest teraz w bezpiecznym miejscu? Miał taką nadzieję. Z drugiej strony umysł podpowiadał coś zupełnie odwrotnego.

Tymczasem Natalia zniknęła w pokoju. Kuba odwrócił się w stronę chłopaka, wzruszył ramionami i powiedział tylko dwa słowa:

– Nie pytaj.

– Spoko – odpowiedział Tomek. – Idę poszukać tych kluczy i zabrać parę rzeczy.

– Okej. Ja będę pilnował klatki i okna.

Rozdzielili się. Natalia odkręciła po paru chwilach wodę w łazience i Kuba z nieukrywaną ulgą stwierdził, że jego żona nie robi aż tak dużo hałasu, jak się tego spodziewał. Tomek buszował w swoim pokoju, pakując do plecaka rzeczy, jakby jechał na wycieczkę.

Mężczyzna podszedł do drzwi, żeby sprawdzić prowizoryczną barykadę ułożoną przez chłopaka. Nie była zbyt stabilna, ale przynajmniej nikt niepostrzeżenie się przez nią nie przebije. Odwrócił się i zobaczył swoje odbicie w wielkim lustrze, wiszącym w przedpokoju. Dopiero teraz zrozumiał, co miała na myśli Natalia i dlaczego tak zależało jej na wzięciu kąpieli. Ubranie Kuby było brudne, przepocone i udekorowane rdzawymi, zaschniętymi plamami krwi. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo śmierdział. Blada, zmęczona twarz skrywała ciemne oczy, jeszcze głębiej osadzone niż zwykle. Lewy policzek był podrapany, ale Kuba nie był w stanie sobie przypomnieć, gdzie się skaleczył, a przecież okazji było kilka. Wyglądał, jakby przez ostatnie dni nie robił nic innego, tylko wlewał w siebie hektolitry wódki i bił ludzi po pyskach, a tamci nie pozostawali wobec niego dłużni. Stwierdził, że jak tylko Natalia skończy, to on też pójdzie pod prysznic. Złapał się brudnymi rękami za głowę i ciężko westchnął. Myśli rozbiegły się we wszystkich kierunkach, tworząc nieskładny strumień wspomnień ostatnich wydarzeń. Tyle śmierci, krwi i cierpienia skondensowane w tak krótkim czasie. Zmyje z siebie cały ten syf, poprzysiągł w duchu. Musi, innego wyjścia nie ma.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю