355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Andrzej Wardziak » Infekcja: Genesis » Текст книги (страница 22)
Infekcja: Genesis
  • Текст добавлен: 19 апреля 2019, 02:00

Текст книги "Infekcja: Genesis"


Автор книги: Andrzej Wardziak


Жанры:

   

Постапокалипсис

,
   

Ужасы


сообщить о нарушении

Текущая страница: 22 (всего у книги 25 страниц)


Centrum, godzina 08:59.

Jacek spojrzał na zegarek. Pierwsza myśl, jaka pojawiła się w jego spaczonym umyśle, dotyczyła tego, że za minutę powinien rozpocząć pracę. Zarzucił zakrwawioną nogę od stołu na bark i z nieukrywaną satysfakcją przyznał, że te czasy już bezpowrotnie minęły. Oczami wyobraźni wrócił do biura na Mokotowie, gdzie ujrzał swojego szefa z rozprutym brzuchem, wijącego się w konwulsjach po podłodze. Uśmiechnął się sam do siebie. Reszta kolegów i koleżanek albo została pożarta, albo zraniona i zamieniona w zombie. Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że te wyobrażenia przychodziły mu z zadziwiającą łatwością. Nie czuł nic w stosunku do tych ludzi – ani żalu, ani radości z ich śmierci. Spędził z nimi ostatnie parę lat, grzejąc stołek w jednym miejscu, ale teraz, gdy uświadomił sobie, jak bardzo byli mu obojętni, poczuł olbrzymią ulgę. I satysfakcję, że przez tyle czasu pozwalał im myśleć, że mu na nich zależy. O błogosławiona naiwności, mają teraz za swoje.

Doczłapał do centrum miasta. Gdy na Polach Mokotowskich zobaczył determinację wypisaną na twarzy tego silnego żołnierza, zrozumiał, że musi go unikać. Jeden z głosów w jego głowie podpowiadał, że ten człowiek może mu wyrządzić wielką krzywdę, że zabawa, która tak bardzo się podoba Jackowi, nie do końca może się spodobać innym ludziom. Dlatego oddalił się od nich w poszukiwaniu nowej rozrywki.

Jednak to wszystko powoli zaczynało go nużyć. Osiągnął stan, do jakiego dochodzi się gracz, znający już wszystkie tajniki i kody swojej ulubionej gry. Gra z przyzwyczajenia, stając się coraz lepszym i za nic nie chce zrozumieć, że nie pozostało mu już nic do osiągnięcia i że jedynie goni własny ogon. Jedno wiedział na pewno – nie zamierzał wracać do pustego świata napędzanego kapitalizmem i rządzonego zasadą Pareta. Zdecydowanie bardziej wolał wolność jednostki, wolność bycia tym, kim chce się być. Nieważne, że lała się krew. Nieważne, że ludzie byli rozszarpywani na strzępy we własnych domach i że dzieci rzucały się do gardeł własnych rodziców. Dla niego cena była sprawiedliwa i warta zapłaty. Wreszcie wszystko było szczere i prawdziwe. Coś ci się podobało – mogłeś to wziąć. Ktoś cię wkurzył – mogłeś mu roztrzaskać głowę nogą od stołu. Wygrywał silniejszy albo ten bardziej szalony.

Z drugiej strony powoli zaczynał rozumieć, że niewiele czasu mu zostało. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz jadł lub gdzie mieszkał. Nie, tego typu rzeczy straciły na wartości. Racjonalna część jego świadomości została zepchnięta w najgłębsze czeluści jego umysłu i spętana okowami szaleństwa tak silnymi, że już dawno przestała walczyć o oswobodzenie.

Spojrzał na nazwę ulicy – Wspólna. Wzruszył ramionami i dalej kontynuował bezcelową podróż tam, gdzie go nogi poniosą. Błąkał się bez celu w poszukiwaniu atrakcji. Po paru chwilach zagłębił się między wysokie, stare i wysłużone bloki. Było tu przyjemnie chłodno, człowiek mógł odetchnąć od nieludzkiego upału.

I nagle, zupełnie nieoczekiwanie to atrakcja znalazła jego. Jacek usłyszał stukot butów i odwrócił się. Młoda kobieta pędziła w jego stronę, wściekle obnażając kły i rozczapierzając palce, jak kotka szykująca się do ataku. Jedynym dźwiękiem był stukot jej butów o asfalt. Mężczyzna bez słowa uniósł wysłużoną nogę od stołu, poczekał na odpowiedni moment, po czym zamachnął się i zdzielił kobietę prosto w twarz. Trzask pękającego nosa i wybitych zębów był tak głośny, że Jacek mimowolnie się uśmiechnął, zadowolony ze swojego dzieła. Kobieta wyrżnęła na plecy, obryzgując wszystko krwią.

Jacek spojrzał na nią z góry. „Niezła” – pomyślał. Szczupłe nogi, fajne wcięcie w talii. Ładna niebieska bluzeczka, tak figlarnie rozerwana na górze, ukazująca biały stanik, trzymający w ryzach pełne i jędrne piersi. Twarz chyba też miała ładną, choć to trudno było tak do końca ocenić, a to dlatego, że cała była pokryta krwią, miała zerwaną skórę z połowy głowy i brakowało jej kilku zębów. Na szyi zionęła wielka dziura, którą jakiś zbyt natarczywy kochanek zrobił własnym zębami. „Ciekawe, jak smakowała?” – zastanowił się mężczyzna. „Poza tym, że jest brudna, zakrwawiona i martwa, chętnie bym się z nią umówił”.

– To jak? Pójdziesz ze mną na kawę? – zapytał, pochyliwszy się nad ofiarą. Położył jej nogę na szyi, przytrzymując ją na ziemi. Kobieta wiła się, starając się uwolnić z uścisku.

– No nie bądź taka niedostępna, przecież grzecznie pytam – ciągnął dalej Jacek. Nagle kobieta złapała go obiema rękami za nogę, uniosła głowę i zatopiła zęby w jego łydce. Ból był nie do opisania, przenikał całe jego chore ciało i gwałcił umysł, a jakaś część jego świadomości tańczyła i śmiała się, potępieńczo, machając rękami nad głową. Mężczyzna uniósł maczugę do uderzenia, gdy nagle w jego plecy grzmotnęło coś bardzo dużego i bardzo szybkiego.

Tym razem to Jacek wyrżnął twarzą w asfalt, gdyż unieruchomione ręce nie mogły zamortyzować upadku. Poczuł w ustach smak krwi. Zombie, który na niego skoczył, nie był wcale ani wielki, ani ciężki. To zwykły dzieciak, chłopak w wieku gimnazjalnym. Niespecjalnie wyrośnięty, ale z jakimś dziwnym zacięciem w oczach. Jacek mozolnie się podniósł, stanął na nogi i od razu zaczął kuleć – wyrwa w łydce zdecydowanie przeszkadzała w chodzeniu, poza tym był nieco zamroczony od uderzenia.

– No chodź! – krzyknął, czując, jak przez jego ciało przechodzi dreszcz podniecenia. Miał nieodparte wrażenie, że tym razem będzie naprawdę zabawnie.

Zombie-chłopak ponownie rzucił się w jego kierunku. Jacek, tak jak wcześniej, uniósł maczugę do uderzenia, ale przeciwnik był zaskakująco szybki – chłopak uderzył w Jacka, zanim ten opuścił do połowy maczugę. Mężczyzna zaczął robić desperackie kroki do tyłu, gdy nagle trafił na coś miękkiego. Potknął się o leżącą na ziemi kobietę i wylądował na plecach. Chłopak leżał na nim i szarpiąc się, kłapał zębami, żeby tylko wbić je w twarz mężczyzny. Ten trzymał go na dystans za pomocą dzierżonej oburącz nogi od stołu, jednak szybko zrozumiał, że nie będzie mógł uwolnić ręki, żeby odpędzić się od kobiety.

Nagle zaczął się śmiać.

– Zobaczcie, jak pięknie. Ojciec, matka i syn – wydyszał. – Jesteśmy jak jedna, kochająca się rodzinka! – krzyknął do zombie, cały czas się śmiejąc.

– Nie uważacie?

Lecz oni mu nie odpowiedzieli. Chłopak cały czas wierzgał i nacierał, a Jacek starał się kopniakami odepchnąć leżącą obok niego kobietę, lecz z każdą chwilą tracił coraz więcej siły.

– Pierdolcie się! – krzyknął w nagłym przypływie siły i złości. Bardzo chciał wstać, a oni bardzo nie chcieli, żeby to uczynił. Ewidentny konflikt interesów.

Jednym silnym ruchem odepchnął i zrzucił z siebie chłopaka, po czym błyskawicznie zdzielił kobietę maczugą w głowę. Odbiła się od niej i uderzyła skronią w asfalt, lecz w jej oczach dalej było widać resztki życia. „Czyli jednak istnieje życie po śmierci” – stwierdził Jacek. Jak miło, to stwarza zupełnie nowe perspektywy. Uderzył ją drugi raz, trzeci. Kobieta na parę sekund zwiotczała, ale po chwili ocknęła się i wyciągając przed siebie ręce, sięgała w stronę oprawcy. Mężczyzna zupełnie zapomniał o chłopaku, który ponownie rzucił się na niego, korzystając z tego, że ten w dalszym ciągu leżał na ziemi.

Tym razem Jacek miał mniej szczęścia niż dotychczas. Chłopak wgryzł się w jego ramię, wyrywając olbrzymi kawał skóry i mięśni. Mężczyzna wrzasnął piskliwie jak wystraszona dziewczynka i przetoczył się na bok, z zombie cały czas przyczepionym do siebie. Zmienili się teraz miejscami i to Jacek był na górze.

– Debilu jeden! – krzyknął Jacek, starając się zepchnąć chłopaka. – Puść mnie!

W tym momencie kobieta powstała z zimnego betonu, podeszła do Jacka i wgryzła mu się w szyję.

Jacek poczuł, jak ciepła krew spływa po jego klatce piersiowej. Przestał walczyć, stwierdził, że już mu się nie chce. Kobieta wyrwała mu jakieś ścięgno, a ból promieniował od karku aż po sam czubek lewej dłoni, którą właśnie zaczynał gryźć chłopak. Po paru przeciągających się sekundach, mężczyzna przestał cokolwiek czuć, oprócz metalowej maczugi, którą cały czas trzymał w prawym ręku. Stara dobra przyjaciółka, której tak wiele zawdzięczał. Jacek patrzył obojętnie w niebo i nagle na dachu budynku zobaczył Szalonego Kapelusznika. Jego twarz wyrażała niesmak i rozczarowanie. Przyglądał się chwilę konającemu mężczyźnie, kręcąc powoli głową. Następnie zdjął kapelusz i rzucił go w przepaść między kamienicami. Ten leciał powoli, hamowany jedynie przez ciepłe powietrze tego pięknego, lipcowego przedpołudnia. Pomimo tego, że nie było wiatru, kapelusz zataczał leniwe kręgi, szybując w stronę głowy Jacka, który wyczekiwał go z nieukrywaną tęsknotą. Mężczyzna poczuł, jak z jego dłoni powoli wysuwa się noga od stołu. Po paru chwilach kapelusz opadł na jego twarz i wszystko skryła nieprzenikniona ciemność.



Bielany, godzina 09:27.

Cała trójka była już czysta i przebrana w świeże rzeczy. Natalia pożyczyła od siostry Tomka brązową bluzkę na ramiączkach oraz jeansowe spodenki, podobne do tych, które miała na sobie wcześniej. Rozważała założenie pełnych spodni, jednak ostatnie dni były tak upalne, że nie miałoby to najmniejszego sensu. Kuba dostał od Tomka biały, świeży T-shirt. Zdecydował się pozostać w swoich spodniach. Trochę nie miał wyjścia, bo ani ubrania chłopaka, ani jego ojca nie pasowały na policjanta. Ostatni wykąpał się Tomek. Wszyscy poczuli olbrzymią ulgę – strumień wody oczyścił ich nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Część ich trosk i bólu, jakiego doświadczyli, zniknęła głęboko w odpływie.

Jedli śniadanie i pili zaparzoną przez Tomka kawę, jakby byli zwykłymi znajomymi, którzy spotkali przy kubku gorącego napoju, by porozmawiać o pogodzie. Od ponad godziny nie słychać było strzałów ani zawodzących w oddali syren czy wybuchów. Było cicho i spokojnie, co pozwalało oderwać myśli od koszmaru, przez jaki przeszli. Tomek znalazł klucze i spakował się, Natalia i Kuba odświeżyli się i odpoczęli. Ciepły aromat świeżej kawy koił nerwy, tworząc złudne, aczkolwiek bardzo aromatyczne, poczucie bezpieczeństwa. Było tak pięknie, tak spokojnie i miło, że nikt nie odważył się poruszyć tematu wyjazdu. Każdy był pogrążony we własnych myślach, jednak po twarzach zebranych przy stole osób nie trudno było odgadnąć, że tak naprawdę nie były one pozytywne. Nieuchronność trudnego wyjazdu, któremu prędzej czy później będą musieli sprostać, odciskała się głębokim piętnem na ich czołach.

– Mogę się o coś zapytać? – zaczął Tomek.

– No – odpowiedział Kuba, biorąc łyk kawy. – Mogę tu zapalić? – dodał, wyciągając z paczki papierosa. Nie czekając na odpowiedź chłopaka, po prostu go odpalił.

Tomek tylko uniósł brwi w zdziwieniu, jednak stwierdził, że zabranianie Kubie czegokolwiek nie ma sensu. To, czy zapali tu, czy nie, nie miało już najmniejszego znaczenia.

– No, o co chciałeś zapytać? – dopytał Kuba, wypuszczając z ust kłąb gryzącego dymu.

– Nie, nic już. Nieważne – odpowiedział Tomek, machając ręką, jakby odganiał niewidzialną muchę. Chłopak chciał zapytać o to, czym zajmowali się wcześniej. Jak wyglądało ich życie, zanim wszystko zostało wywrócone do góry nogami. I jak udało im się przeżyć. Czy musieli zabić kogoś, kogo znali? Kuba wyglądał na takiego, który mógłby coś takiego zrobić.

– Oj powiedz, nie obrażaj się – zaczął go naciskać Kuba. – O co chodzi?

Jednak nie doczekał się odpowiedzi, gdyż do ich uszu doleciał warkot potężnego silnika. Cała trójka wstrzymała oddech. Nagle Kuba odsunął krzesło tak gwałtownie, że prawie się przewróciło na podłogę, podbiegł do okna i wyjrzał na ulicę. W oddali widać było sunący powoli ciężki pojazd kołowy, a za nim kilka następnych. Wyglądało to na kolumnę wojska, które wreszcie pojawiło się, żeby pomóc obywatelom. Policjant nie znał się aż tak dobrze na militariach, aby z tej odległości ocenić, co to za potwór, niemniej maszyna robiła piorunujące wrażenie – okuta ciężką stalą pomalowaną na ciemny, oliwkowy kolor, sunęła majestatycznie niczym tygrys drepczący po dżungli, świadomy tego, że w okolicy nie ma sobie równych. Po sekundzie z okna wyglądała już cała trójka.

– Co to? – zapytała piskliwie podniecona Natalia. – Wojsko? Ratunek? Widzicie, już przyjechali! – krzyknęła z radości, machając przy tym szczupłymi rękami.

– Cicho, poczekaj – przerwał jej Kuba. – Nie krzycz.

– Co? Przecież nas nie zobaczą, chodźmy do nich – zaprotestowała, ruszając szybkim krokiem w kierunku wyjścia z mieszkania.

– Natalia! – wycedził przez zaciśnięte zęby Kuba. – Poczekaj. Tak, tam jedzie transporter, i tak, pójdziemy do niego, ale spokojnie. Nie rób hałasu, bo nie wiesz, co jest za drzwiami. A jak nas zagryzą te pieprzone kanibale, to nic nam po wojskowym transporterze. Rozumiesz?

Dziewczyna odrobinę spochmurniała, ale kiwnęła głową. Oczywiście. Rozumiała. W końcu to Kuba w ich związku był głosem rozsądku, tak jak i tym razem. Wzięła głęboki oddech i wypuściła ze świstem powietrze, teatralnie demonstrując swoje opanowanie.

– Już jestem grzeczna, tato – powiedziała, ironicznie się do tego uśmiechając.

– Super – skomentował Kuba i posłał jej równie ironiczny uśmiech. – Tomek, bierz plecak. Wychodzimy.

Chłopak trzymał już plecak w ręku, jednak nie zrobił nawet kroku.

– Po co nam plecak i klucze na działkę? – zapytał.

– W sumie nie wiem. To zostaw go, jeśli chcesz – odpowiedział szybko Kuba.

Czuł coraz większe podniecenie na myśl o zbliżającym się ratunku. W końcu dowie się, co się stało, czy to był atak terrorystyczny, czy wybuch jakiejś nieznanej wcześniej epidemii. Otrzyma odpowiedzi na niedające mu spokoju pytania. Podszedł do drzwi i zaczął rozbierać usypaną przed nimi barykadę. Odsunął na bok szafkę i już sięgał do klamki, gdy usłyszał głos Tomka:

– Poczekaj. Słyszysz to? – zapytał chłopak.

Kuba popatrzył na niego, marszcząc w zamyśleniu czoło. Nie słyszał żadnych dźwięków dochodzących z korytarza, żadnych kroków czy powarkiwań, słowem – niczego, co świadczyłoby o czyhającym za drzwiami zagrożeniu.

– Co? Korytarz jest pusty – stwierdził.

– Nie, cicho – wyjaśnił chłopak i gestem dłoni zaprosił go do kuchni. Sam podszedł do okna i dyskretnie wyjrzał na ulicę.

– …o zostanie w domach. Osoby z gorączką muszą zostać przetransportowane do punktu medycznego.

Głos dochodził z głośników umieszczonych na szczycie transportera. Kuba, Natalia i Tomek zamilkli, czekając na dalszą część komunikatu. Jak wkrótce się okazało, nie musieli czekać zbyt długo.

– Za dwanaście godzin miasto zostanie poddane kwarantannie – dźwięk wydobywający się z głośników był teraz wyraźniejszy, transporter podjechał bliżej bloku Tomka. – Prosimy o opuszczenie domów w trybie natychmiastowym i niezabieranie ze sobą żadnych rzeczy osobistych. Jeżeli zostaliście zaatakowani i fizycznie ranni, wyjdźcie z czerwoną opaską. Mamy lekarstwo. Powtarzam. Nie zostawajcie w domach. Osoby z gorączką muszą zostać przetransportowane do punktu medycznego w trybie natychmiastowym.

„Pierdolenie” – pomyślał Kuba. Nie wiedział dlaczego, ale instynkt podpowiadał mu, że sytuacja wcale nie jest tak dobra. Kwarantanna i zamknięcie miasta? Jeżeli mają lekarstwo, to po co chcą izolować stolicę? Poza tym bardzo szybko udało im się je odkryć, co niestety było mało prawdopodobne. No i sam komunikat, który nie brzmiał zbyt profesjonalnie. Czyli nie mieli czasu na dobre przygotowanie, naskrobali parę wytycznych na kartce papieru i radźcie sobie sami. A agenta PR pewnie coś zżarło.

Nagle transporter zatrzymał się. Z przeciwległego bloku wyszły trzy osoby – mężczyzna w wieku około osiemdziesięciu lat i para mniej więcej trzydziestolatków, którzy prawdopodobnie byli z nim spokrewnieni. Kobieta miała przyłożoną do twarzy chustkę, mężczyzna, który teoretycznie mógł być jej mężem, pomagał jej iść. Starzec szedł za nimi, cały czas wspomagając się drewnianą laską. Widać było, że kobieta jest chora. Mężczyzna krzyknął do transportera, ale niepotrzebnie – został odpowiednio wcześnie zauważony.

– Stać! – padł rozkaz z głośników. W tym samym czasie zza pojazdu wybiegło trzech żołnierzy, każdy w masce przeciwgazowej i z bronią uniesioną do strzału. Biegli pochyleni, jakby spodziewali się ataku. Byli w pełnym umundurowaniu i w tych maskach na głowach musiało być im niesamowicie gorąco. Jeden z żołnierzy obstawił boczną uliczkę, znikającą za blokiem, pozostała dwójka podbiegła do ocalałych ludzi. Ustawili się tak, że otaczali zebraną trójkę z trzech różnych stron.

– Stać! – krzyknął najwyższy z nich. Małżeństwo zatrzymało się posłusznie, nie wiedząc, co dalej robić.

– Tak, tak, spokojnie. Nie jesteśmy uzbrojeni, nie strzelajcie – powiedziawszy to, mężczyzna postąpił krok naprzód, unosząc w górę ręce. Troje obserwatorów w kuchni zamarło, z napięciem śledząc rozwój akcji.

– Stać! Nie ruszaj się! Na ziemię! – krzyczał żołnierz, instruując mężczyznę bronią. Nie trzeba było być geniuszem, żeby zauważyć, jak bardzo jest zdenerwowany. „Boją się go” – pomyślał Kuba. „Czyli chyba nie jest tak różowo, jak mogłoby się wydawać”.

– Dobrze, już dobrze – mężczyzna zatrzymał się i posłusznie ukląkł na ziemi. Nagle, zupełnie niespodziewanie kobieta zakasłała i ruszyła w kierunku transportera, wyciągając przed siebie rękę z chustką, która wcześniej zasłaniała jej twarz.

– Stój! Na ziemię! Stój, bo strzelam! – znowu wściekle wrzasnął żołnierz, jednak kobieta nie zamierzała się zatrzymać.

– Nie strzelajcie! Nie jesteśmy zarażeni! – krzyczał mężczyzna, podnosząc się z ziemi. – Moja żona ma zapalenie płuc, od tygodnia nie wychodziliśmy w ogóle z domu!

Atmosfera gęstniała. Pomimo błagalnych wyjaśnień męża, żołnierze dalej krzyczeli, a kobieta się nie zatrzymała. Do tego doszedł krzyk dziadka, który najwyraźniej nie wytrzymał presji i też chciał wyjaśnić, co się dzieje.

– Dlaczego po prostu się nie zatrzyma? Zatrzymaj się, kretynko – wyszeptała cicho Natalia, chłonąc jednocześnie scenę swoimi wielkimi, błękitnymi oczami. Gdzieś w głębi podejrzewała, jaki ta sytuacja będzie miała finał.

– Może chce im wszystko wyjaśnić? Załagodzić sytuację. Niektóre kobiety tak mają – zasugerował cicho Tomek.

Chora niezmordowanie szła w kierunku najbliższego żołnierza. Z tej odległości mogli zobaczyć jak odrzuca chusteczkę i wyciąga ręce do góry pokazując, że jest bezbronna. Jej usta poruszały się, natomiast dystans był zbyt duży, żeby usłyszeć, co mówi. W tym samym czasie jeden z żołnierzy przeładował karabin i wystrzelił prosto w środek jej klatki piersiowej. Impet pocisku był tak olbrzymi, że trafiona cofnęła się prawie dwa metry, potknęła o krawężnik i upadła na chodnik niespełna metr od własnego męża. Ten spojrzał na nią, nie wierząc w to, co widzi. Zapadła złowroga i pełna niedowierzania cisza. Kobieta umarła, zanim upuszczona przez nią chusteczka opadła na asfalt. Kilkanaście sekund później mężczyzna, będąc najprawdopodobniej w totalnym szoku, stanął na nogi i ruszył bez słowa w kierunku żołnierzy. Ci krzyczeli coś, ale on na pewno tego nie słyszał, tak jak nie słyszał płaczu staruszka stojącego kilka metrów za nim. Po chwili pierwszy pocisk przeszył jego klatkę piersiową, ale mężczyzna szedł dalej. Dopiero po czterech strzałach osunął się na kolana, aby sekundę później opaść bez życia na ciepły i szorstki asfalt. Wokół jego ciała błyskawicznie rozszerzała się kałuża krwi, odbijając gorące promienie słońca.

Kuba poczuł, jak przez jego ciało przebiega skurcz. Natalia wzięła go za rękę swoją zimną i mokrą od potu dłonią. Drżała jak w febrze, jej oczy zaszły łzami. Nikt nie był w stanie wykrztusić z siebie chociażby jednego słowa. Po prostu siedzieli i chłonęli to, czego nie powinien widzieć żaden człowiek. „To nie mogło się stać naprawdę, nie, niemożliwe” – myśleli równocześnie. Coraz częściej używali ostatnio tego słowa, a rzeczywistość udowadniała im na każdym kroku coś zupełnie innego.

– Ja pierdolę, kurwa mać – wyrzucił z siebie Tomek, chowając głowę w ręce i kuląc się na kuchennej podłodze. Nie chciał już wyglądać przez okno, teraz chciał tylko zapaść się pod ziemię, uciec. Zrobić cokolwiek, tylko nie być w tym miejscu i w tym czasie. Zniknąć, bo to, czego przed chwilą był świadkiem, nie mogło wydarzyć się naprawdę. To na pewno był jakiś chory żart. „Tak jak i wszystko, co widziałeś przez ostatnią dobę, tak?” – usłyszał pytanie gdzieś pod sklepieniem czaszki.

Czyli nie. Zabili ich. Bez żadnych wątpliwości.

– Jezu – wyrzuciła z siebie Natalia i zaczęła płakać. Kuba błyskawicznie położył jej dłoń na ustach, pokazując palcem, żeby była cicho. Dziewczyna zmarszczyła brwi, jednak spojrzała w pełne determinacji oczy męża i kiwnęła porozumiewawczo głową.

– Musimy być cicho, bo nas znajdą i zabiją jak tamtych – wyszeptał mężczyzna. Ciężko było mu wypowiedzieć te słowa. Dalej pozostawali zwierzyną, jednak do polowania włączył się nowy myśliwy. I to taki, wobec którego mieli tak olbrzymie nadzieje.

– Co teraz? – zapytał cicho Tomek.

Kuba tylko pokręcił głową i pokazał kciukiem w stronę okna.

– Poczekamy, aż pojadą. Wtedy porozmawiamy – wyszeptał.

Za oknem słychać było miarowe warczenie ciężkiego silnika transportera, ale wiadomo było, że żołnierze lada chwila odjadą. „Przecież nie będą chyba przebywać długo na miejscu zbrodni?” – zastanowił się Kuba. „Zbrodni? Jakiej zbrodni, przecież to teraz normalna sprawa, więc żołnierze nie będą uciekać z podkulonymi ogonami. Wykonywali rozkazy. Nie, chcieli zabić. Są zdegenerowani i uwielbiają zabijać. To pewnie nie wojsko, tylko przebrani degeneraci. Znajdą nas i w najlepszym wypadku też zabiją. Albo zabiją mnie i Tomka, a Natalię zabiorą. Nie, nie pozwolę im na to. Prędzej sam ją zabiję. No ale jak, jak do niej strzelić? Spokojnie, nie znajdą nas. Przeczekamy chwilę cicho, zaraz pojadą, i wtedy wymkniemy się z miasta. Tak, to jest dobry plan. Pewnie złapią nas pod drodze, pewnie stworzyli taką blokadę, że mysz się nie prześlizgnie. Ale nam się uda. Ludzie przecież uciekali z obozów koncentracyjnych, nam też się uda. Niemożliwe, żeby zamknęli miasto tak szczelnie. Nie, nie tutaj. Na pewno się uda. A jeśli tu wejdą, to ich zabiję”.

Przez głowę przelatywały mu dziesiątki myśli na sekundę. Jedna wypierała drugą.

– Bojar, weź Długiego i przeszukajcie ten blok – usłyszeli głos zza okna. To jedno zdanie niemalże przyprawiło całą trójkę o zawał serca, jednak szybko zrozumieli, że to nie o ich blok chodziło. Żołnierze dostali rozkaz przeszukania mieszkania, z którego wyszli zastrzeleni ludzie. „Oby nie wpadli na pomysł, że trzeba przeszukać sąsiadujące bloki” – modliła się w duchu Natalia.

– Tylko uważajcie – powiedział ten sam głos, który wydał żołnierzom polecenia. Dwa krótkie, rzeczowe „tak jest” potwierdziły wykonanie rozkazu.

Następne minuty siedzieli w milczeniu, a ich nerwy były napięte jak postronki. Czas ciągnął się jak niczym miód wylewający się powoli z pękniętego słoika. Nikt nie odezwał się nawet jednym słowem. Każdy nasłuchiwał.

Kilkanaście minut później kolumna odjechała, a oni dalej tkwili sparaliżowani na kuchennej podłodze. Już wtedy każde z nich rozumiało, że ich życie już nigdy nie będzie takie same, jak było kiedyś. Bali się wstać i wyjrzeć za okno, na skąpaną w słońcu ulicę, na której leżały teraz trzy ciała bestialsko zamordowanych ludzi.

– Musimy uciekać. I to szybko – zadecydował Kuba, przerywając milczenie. Nie wiedział, ile czasu stracili na bezczynne siedzenie. Może minuty, może godziny. Tak czy inaczej, czas pędził, a oni tkwili w miejscu.

– Wstajemy – powiedział i podniósł się jako pierwszy. Po chwili wszyscy byli już na nogach i tylko Tomek odważył się wyjrzeć za okno. Jego ciekawość okazała się silniejsza. Ciekawość lub chęć zapamiętania tej sceny, żeby wyciągnąć z niej odpowiednie wnioski. Na przykład takie, że nikomu już nie można ufać.

Jednak nie było mu to dane – jego rzeczywistość po raz kolejny została wywrócona do góry nogami.

– Zniknęli – wyszeptał.

– Co? – zapytał Kuba i spojrzał na bladą twarz chłopaka.

– Ci zastrzeleni. Zniknęli. Zobacz – powiedział Tomek i wskazał palcem krwawe kałuże, w których jeszcze przed paroma minutami leżały zwłoki.

– Co jest…? – zapytał Kuba.

W odpowiedzi usłyszał głuche warknięcie, dobiegające z ulicy.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю