355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Andrzej Wardziak » Infekcja: Genesis » Текст книги (страница 14)
Infekcja: Genesis
  • Текст добавлен: 19 апреля 2019, 02:00

Текст книги "Infekcja: Genesis"


Автор книги: Andrzej Wardziak


Жанры:

   

Постапокалипсис

,
   

Ужасы


сообщить о нарушении

Текущая страница: 14 (всего у книги 25 страниц)


Stare Miasto, godzina 22:04.

Daleko jeszcze?– zapytała Natalia, odzyskując nieco rezon.

Przestali szeptać i skradać się na palcach, kiedy po prawie godzinie spędzonej w wąskim tunelu okazało się, że nikt nie podąża ich śladem. Teraz trzeba było nadgonić stracony czas i kierować się jak najszybciej w stronę wyjścia. Drobny problem polegał na tym, że żadne z nich nie wiedziało, w którą stronę iść i gdzie owo wyjście się znajduje. Ale co tam – ważne, że byli w ruchu. Zatrzymanie i próba zabarykadowania się w którymś z wąskich korytarzy oznaczały niechybną śmierć. Jeżeli nie z powodu przełamania barykady, to z głodu. Bo to, że prześladowcy odnajdą tunel, pozostawało tylko kwestią czasu.

Po wciągnięciu księdza w tłum nacierających zombie, Kuba z Natalią rzucili się jak opętani do poszukiwania alternatywnego wyjścia z katakumb. Ksiądz wspomniał coś na temat tunelu, który został wybudowany podczas powstania warszawskiego, ale żadne z nich nie mogło być pewne, czy ten faktycznie istnieje. Na szczęście udało się im go odnaleźć i to, o ironio, przy pomocy księdza, który chciał im to za wszelką cenę uniemożliwić. Tajne wejście znajdowało się za regałem zastawionym starymi książkami. Jedna z nich nie była tak zakurzona, jak pozostałe, a dodatkowo z boku regału zauważyli ślady dłoni. W tym miejscu zapewne ksiądz łapał go, aby szybciej odsuwać od ściany.

W środku znaleźli pełno pustych butelek po winie oraz czasopisma, których żadne z nich nie miało ochoty oglądać. Stary zboczeniec.

Jak tylko usłyszeli od księdza o tunelu, wyobrazili sobie wąski, zatęchły i wilgotny podziemny korytarz z belkami podtrzymującymi strop, piaszczystą podłogą i rozwieszonymi co kilkanaście metrów nagimi żarówkami. I dokładnie tak ten tunel wyglądał. Jedyna różnica polegała na tym, że rozgałęział się co pewien czas, tworząc zgubną siatkę korytarzy. Na początku Kuba stwierdził, że powinni iść prosto, co zdawało mu się najlogiczniejszym rozwiązaniem. Jednak gdy po trzydziestu minutach wędrówki dotarli do punktu wyjścia, razem stwierdzili, że należy zmienić strategię. Dlatego też teraz, za pomocą połamanej deski rysowali znaki na piasku, mówiące im, czy przechodzili tędy wcześniej i jeżeli tak, to w którą stronę się udali. Wyglądało to trochę jak w bajce o Jasiu i Małgosi, którzy znaczyli sobie drogę w lesie. Ale tylko trochę.

– Kuba? Jestem zmęczona – Natalia po raz kolejny zwróciła się do męża, nie doczekawszy się od niego odpowiedzi na pytanie.

– Wiem, kochanie – odparł, podszedł do niej i objął ramieniem. – Ja też jestem zmęczony. I też mam tego wszystkiego serdecznie dość. Ale jeszcze chwila, znajdziemy wyjście i…

– No właśnie, i co wtedy? – przerwała mu głosem pełnym smutku. – Przecież dokładnie stamtąd przyszliśmy. Wiesz, co się dzieje na zewnątrz. Uciekaliśmy stamtąd, a teraz tam wracamy. To bez sensu.

Jej głos drżał tak, jakby zaraz miała się rozpłakać. A Kubie powoli już brakowało argumentów, żeby ją pocieszać. Bo kogo i po co dłużej okłamywać? Sytuacja stawała się gorsza z godziny na godzinę, a ponadto nie było żadnych widoków na jej poprawę.

– Natalia, spokojnie… – powiedział, ujmując delikatnie jej twarz w swoje dłonie. „Myśl, człowieku, myśl” – poganiał się w duchu. – Proszę, spójrz na mnie – dodał, zaglądając żonie głęboko w oczy. – Musimy stąd wyjść, bo jak tu zostaniemy, to prędzej czy później nas dopadną.

– Ale skąd możesz to wiedzieć? – zapytała, rozszerzając w nadziei swoje niebieskie oczy – Przecież siedzieliśmy w kościele parę godzin i nic się nie stało…

– Ale popatrz, co stało się później. Sama widziałaś, jak te stwory przebiły się przez barykadę. Okej – może i nie była najlepszej jakości, ale…

– To teraz zbudujemy mocniejszą – przerwała mu po raz kolejny, ale Kuba ją zignorował i ciągnął dalej:

– …ale przez drzwi do zakrystii też się przebiły. A tamte miały porządny zamek.

Zapadła chwila ciszy. Tego argumentu nie mogła podważyć. Zresztą, główne wrota prowadzące do kościoła też wyglądały na bardzo solidne. A jednak tym upartym paskudom się udało.

– Niech ci będzie. Masz rację – stwierdziła ugodowo. – Załóżmy, że się stąd wydostaniemy. I co dalej? Przecież tam są ich setki!

– Wiem – powiedział krótko Kuba i cofnął dłonie. Wlepił wzrok w podłogę. – Ale uda nam się. Wyjdziemy stąd i wydostaniemy się z tego całego… no… Jezu, wiesz. Tego syfu, który dzieje się wokół. Znajdziemy jakieś bezpieczne miejsce. Może wyjście z tunelu zaprowadzi nas do drugiego kościoła? Może w okolice ratusza? Tam nieopodal jest komenda, w której znajdziemy pełno broni i innych, równie zajebistych rzeczy – rozchylił usta, pokazując w uśmiechu pożółkłe od tytoniu i kawy zęby. – Niczego nie możemy być pewni oprócz tego, że nie wolno nam się poddawać.

Tego typu przemowy zawsze wydawały się Kubie tandetne i wymuszone. Brakowało tylko patetycznej muzyki i podartej flagi, powiewającej w tle. Jednak w rzeczywistości takie zdania naprawdę mogły podnieść człowieka na duchu. Natalia uśmiechnęła się delikatnie i pociągnęła nosem. Nawet w takich okolicznościach wyglądała seksownie, a to już nie lada wyczyn.

– Dobrze – powiedziała krótko i przetarła palcem oczy. Nie lubiła płakać. Zwłaszcza w czyjejś obecności. A już szczególnie jeżeli tą „obecnością” był jej mąż.

Kuba pocałował ją w czoło.

– Super. To chodźmy – powiedział i ruszyli dalej przed siebie.

Po piętnastu minutach dotarli do ciężkich, dębowych drzwi okutych dodatkowo żelazem. Drzwi, których jeszcze nie widzieli. Kuba podszedł i położył dłoń na starej, mosiężnej klamce. Nacisnął, ale zgodnie z jego oczekiwaniami, zamek nie ustąpił. Naparł ciałem, lecz to również nie przyniosło oczekiwanego rezultatu.

– Nie masz pewnie klucza? – zapytał ironicznie Natalię.

– Niestety – odpowiedziała bez cienia humoru. Spod drzwi dawało się czuć powiew świeżego powietrza.

– Nie możesz znów przestrzelić zamka? – zapytała.

Kuba rozejrzał się speszony, próbując grać na czas. Tak strasznie nie lubił jej okłamywać.

– Nie. Muszę oszczędzać amunicję – odparł, nie patrząc jej w oczy. – Poza tym hałas mógłby sprowadzić… ich.

Drugi argument zdecydowanie bardziej przemówił do dziewczyny. Kiwnęła potakująco głową.

– To co zrobimy?

– Jezu, Natalia, skąd mogę wiedzieć? Wiem tyle, co i ty. Stoimy przed tymi pieprzonymi drzwiami, nie mamy klucza i nie możemy wrócić, skąd przyszliśmy, a ty mi zdajesz jeszcze durne pytania – wyrzucił z siebie Kuba, tracąc bezpowrotnie dopiero co odzyskane opanowanie.

– Przestań się na mnie drzeć! Myślisz, że tego nie wiem? – zripostowała równie agresywnie, co wyraźnie zaskoczyło Kubę – policjant stanął jak wryty i czekał na dalszy rozwój wydarzeń. Wcześniej Natalia nie miewała takich wybuchów, ale ta sytuacja mogłaby wyprowadzić z równowagi dosłownie każdego. Nawet ją.

– Wiem, bardzo dobrze wiem to wszystko – dodała po załapaniu oddechu. – I mnie też nie jest łatwo, ale to nie jest powód, żeby się na kimś wyżywać.

Kuba podrapał się po krótko obciętych, brudnych włosach. Znowu on zaczął, a to ona łagodziła konflikt. „Jezu, oddałbym wszystko za zimny prysznic” – pomyślał. Oparł się o przeciwległą ścianę i spojrzał na Natalię, która cały czas stała tyłem do drzwi.

– Przepraszam – powiedział po chwil wahania. – Ta cała sytuacja jest…

Przerwał, wyraźnie czymś zaskoczony. Podszedł do Natalii, która teraz przypatrywała mu się z mieszaniną zakłopotania i fascynacji jednocześnie. Kuba przeprosił żonę, zbliżył się do drzwi i złapał ręką za skobel wbity głęboko w betonową posadzkę. Wyciągnął go, po czym podniósł głowę i, tak jak się spodziewał, znalazł tam drugi skobel, który również odblokował. Ponownie spojrzał na Natalię, a jego wzrok mówił: „Nie mam pojęcia, jak mogłem tego wcześniej nie zauważyć”. Natalia milczała. Mężczyzna nacisnął na klamkę, lecz nic się nie wydarzyło. Odczekał, nacisnął ponownie, tym razem napierając na drzwi całym ciałem i te… ustąpiły! Poczuli ogromną ulgę. Natalia niemalże krzyknęła z radości, ale Kuba błyskawicznie położył jej dłoń na ustach.

– Musimy być cicho – powiedział, psując magię chwili.

Natalii wyraźnie to nie odpowiadało. Gdzieś w głębi duszy miała nadzieję, że gdy wyjdą z katakumb, koszmar się skończy. Jak widać, to byłoby zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Tak czy inaczej kiwnęła potakująco głową.

Kuba uchylił drzwi, wpuszczając do środka świeże, wieczorne powietrze. Oboje wzięli głębokie oddechy, uśmiechając się triumfalnie. Mężczyźnie przeszła przez głowę myśl, że zdecydowanie lepiej będzie umierać na świeżym powietrzu niż w tym zatęchłym, zapomnianym przez Boga i ludzi tunelu. Chciał tę myśl odrzucić, ale ta uparcie doń wracała.

Ich oczom ukazała się łąka z rzadka porośnięta drzewami. Zdziwienie Kuby było tak ogromne, że potrzebował kilkudziesięciu sekund, aby uświadomić sobie, gdzie dotarli. Starał się oszacować odległość, jaką przebyli tunelem, jednak jego niezliczona ilość zakrętów i ślepych odnóg skutecznie to uniemożliwiła. Mogli przejść jakieś dwieście metrów, ale równie dobrze to mogły być trzy kilometry. Wziął głęboki oddech, starając się wyłapać wszystkie możliwe zapachy.

– Wiem – powiedział, wypuszczając powietrze. – Jesteśmy nad Wisłą. O, tam są fontanny – stwierdził, wskazując ręką południowy wschód.

– To dobrze? Znasz te tereny? – zapytała z nadzieją w głosie Natalia.

– Tak. To znaczy za nami jest mennica, stadion Polonii i w sumie mamy niedaleko do placu Bankowego. Będziemy musieli pójść ulicą Konwiktorską, potem w Andersa i do samej Komendy Stołecznej. Damy radę. Poczekaj.

Powiedziawszy to, wyszedł ostrożnie za drzwi. Rozglądał się czujnie, starając się wypatrzeć najmniejszy nawet ruch. W mroku panującym wokół nich, zmąconym tylko nikłym światłem nielicznych latarni, wszystko wyglądało tak samo.

– Okej, chodź – powiedział.

– Jezu, to dotarło też tutaj – powiedziała Natalia, ruszając za mężem.

Cała okolica była wymarła. Miejsce tak często uczęszczane wieczorami, skupiające rzesze roześmianych ludzi i zakochanych par, teraz świeciło pustkami, jakby wszyscy nagle się spakowali i wyjechali. Panująca wokół cisza sprawiała, że czuli się ekstremalnie wręcz głośni. Po paru chwilach skradania się niczym podczas podchodów, wyszli zza linii drzew i wkroczyli na chodnik. Tu było zdecydowanie jaśniej, co nie do końca było im na rękę. Owszem, mogli lepiej widzieć, ale sami również byli widoczni.

– Musimy się szybko przemieszczać. I starajmy się trzymać przy ścianie, dobrze? – zaproponował Kuba.

– Dobra – odparła żona. Wiedziała, że Kuba nie mówił od rzeczy. Jako policjanta przeszkolono go w milionie różnych taktyk i zachowań. Wątpiła, żeby mieli szkolenie na wypadek ataku zombie, ale głęboko wierzyła, że mężowi udało się zaadaptować pewne zachowania do ich obecnej sytuacji.

Dotarli do stacji benzynowej mieszącej się naprzeciwko ogrodzonej wysokim płotem mennicy. Spojrzeli po sobie i dokładnie w tym samym momencie zaburczało im w brzuchach. Podbiegli ostrożnie do drzwi stacyjnego sklepu i Kuba jako pierwszy wkroczył do środka. Prawdopodobieństwo, że ktoś się kryje między półkami z towarem, było tak samo niewielkie, jak powierzchnia sklepiku. Rzucili się do regału ze słodyczami. Kuba błyskawicznie wciągnął dwa batony, Natalia sięgnęła po crossainty. Zapili wszystko colą, cały czas uważnie się rozglądając. Już mieli wychodzić, gdy nagle usłyszeli hałas za drzwiami prowadzącymi na zaplecze. Żadne z nich nie miało zamiaru się przekonać, jak wygląda zombie w stroju pracownika stacji benzynowej, z logo w postaci czerwonego orzełka na piersi.

– Spadamy stąd – powiedział Kuba i złapał Natalię za rękę. Wybiegli ze stacji i zaczęli pędzić w stronę skrzyżowania. Przebiegli kilkanaście metrów, gdy usłyszeli:

– Poczekajcie! Hej!

Natalia zatrzymała się pierwsza, zmuszając Kubę do tego samego. Okazało się, że pracownik stacji wcale miał zamiaru ich zjeść. Wyglądał jak normalny człowiek, no, nie licząc tego, że był zgarbiony i skrajnie przerażony. Pewnie jak to wszystko się zaczęło, zaszył się gdzieś na zapleczu i wyszedł, dopiero gdy zobaczył Kubę i Natalię na ekranie monitoringu.

– Ugryźli cię? – krzyknął Kuba, zagarniając Natalię za siebie.

– Co? – zapytał ekspedient, podbiegając chyżo do małżeństwa. Teraz mogli zobaczyć, że mieli do czynienia z młodym, piegowatym chłopakiem. Pewnie to była jego pierwsza praca. Plakietka na piersi oznajmiała, że jej właściciel zwie się Daniel i faktycznie „dopiero się uczy”.

– Stój! I odpowiadaj na pytanie! – krzyknął ponownie Kuba, wyciągając zza paska spodni P-99 i celując w stronę chłopaka. Ten zatrzymał się, automatycznie unosząc ręce w pokojowym geście.

– Ej, spokojnie. Nic wam nie zrobię, chcę tylko… – zaczął.

– Zamknij się! – przerwał mu Kuba. – Pytam po raz ostatni. Czy cię ugryźli?

Chłopak wpatrywał się w mężczyznę, nie wiedząc, jak zareagować. „Jestem ostatnim chujem” – pomyślał Kuba. „Pewnie jesteśmy pierwszymi osobami, które zobaczył żywe od początku tego syfu, a teraz celuję do niego z broni. A gówno. Nie będę narażał ani siebie, ani Natalii”.

– Nie… – odpowiedział niepewnie. – Gdy zaczęli latać w kółko i zjadać ludzi, zabarykadowałem się na zapleczu i siedziałem tam aż do tej pory. Nikt mnie nawet nie drasnął.

– Dobra – powiedział Kuba, opuszczając broń. – Możesz iść z nami. Jestem policjantem.

– Bogu dzięki. Człowieku, nie wiem, co bym bez was zrobił. Pewnie siedziałbym tam do usranej… o nie.

Mówiąc ostatnie zdanie, spojrzał za plecy małżeństwa. Kuba już wiedział, co ujrzy, oglądając się za siebie. I niestety, jego największe obawy się potwierdziły. Zza rogu mennicy wyszło kilkunastu zombie. Kreatury dostrzegły ich i po paru chwilach rzuciły się pędem w stronę swoich ofiar. Daniel zapiszczał jak mała dziewczynka i ruszył z powrotem w kierunku bezpiecznego azylu na zapleczu stacji benzynowej. Małżeństwo zaczęło biec w tę samą stronę. Kuba złapał Natalię za rękę, ciągnąc ją za sobą, a dziewczyna prawie zabiła się przez klapiące o asfalt japonki. Po paru chwilach złapała rytm, stawiając większe kroki. Już dobiegali do stacji, gdy nagle usłyszeli przeraźliwy wrzask chłopaka, który wbiegł do sklepu tuż przed nimi. Okazało się, że jego koleżance ze zmiany nie udało się wyjść bez szwanku po spotkaniu z zombie.

Kuba wraz z Natalią musieli więc biec dalej. Mężczyzna odwrócił się na sekundę, żeby oszacować, jak wiele kreatur siedzi im na ogonie. Naliczył więcej, niż by chciał. Do tego kilka z nich biegło, a za nimi znacznie więcej powłóczyło nogami, powoli sunąc w ich stronę. Przebiegli przez park, mijając wejście do tunelu. Już mieli się w nim zagłębić, gdy nagle Natalia wysapała:

– Spójrz!

Kuba zerknął w stronę, którą wskazywała jego żona. Trasą Gdańską sunęła policyjna furgonetka. Mężczyzna poczuł olbrzymi zastrzyk adrenaliny i nadziei.

– O tak! Dawaj! – krzyknął, ciągnąc Natalię brutalnie w stronę potencjalnego źródła wybawienia.

„Jezu, uda nam się” – pomyślał. „Musi się udać”.

– Hej! Stój! – krzyczeli, biegnąc i wymachując rękami. Ścigający ich zombie byli jednak coraz bliżej…



Trasa Gdańska, godzina 22:35.

No świetnie… I co jeszcze? – wyszeptał do pustej furgonetki Tomek.

Kluczył po Bielanach między porzuconymi samochodami, szukając wyjazdu na trasę i następnie, jak tylko się uda – wyjazdu z miasta. Nie do końca był przekonany co do słuszności tej decyzji, ale i tak zamierzał to zrobić. Problemy pojawiły się, gdy po niezliczonej ilości zakrętów trafił w końcu na trasę wylotową, która okazała się być całkowicie nieprzejezdna. Postanowił zawrócić i spróbować przebić się na drugi brzeg Wisły, chociaż też nie był pewien, czy to dobra decyzja. Był natomiast pewien tego, że musi pozostać w ruchu tak długo, jak to tylko będzie możliwe – w myśl zasady, że im bardziej się będzie wiercił, tym trudniej będzie go dziabnąć.

Minął zatkany most Gdański i skierował się w głąb miasta. Na szczęście trasa w tę stronę była bardziej przejezdna, inaczej musiałby pozostawić samochód i kontynuować podróż pieszo. Perspektywa nie była zbyt zachęcająca, ale przynajmniej miał broń. Rozważał szanse, jakie by miał podczas takiej wyprawy, gdy nagle usłyszał wrzask. Nie kolejne nieartykułowane dźwięki wydawane przez zombie, tylko normalny, ludzki krzyk.

– Stój! – doleciał do jego uszu przez uchyloną szybę po stronie pasażera. Tomek odruchowo zatrzymał auto i zaczął się rozglądać. „Jedź” – usłyszał ponaglający głos w swojej głowie. Jak ktoś jest na tyle durny, żeby drzeć się i zwracać tym samym na siebie uwagę zombie, to nie ma sensu go ratować. Jednak chłopak zignorował tę egoistyczną cząstkę samego siebie i dalej się rozglądał. W pierwszej chwili nikogo nie zauważył, lecz po sekundzie spod ciemnych drzew znajdujących się po stronie Starego Miasta, wyskoczyły dwie postacie. Biegły z górki na złamanie karku, wymachując dziko rękami. Pomimo dużej odległości, jaka ich dzieliła, Tomek wiedział, że to na pewno oni go wołali. Kobieta i mężczyzna. Naraz poczuł, jak żołądek mu się ściska ze stresu. Uciekać samemu i walczyć o życie to jedno, ale uciekać, walczyć o życie i jeszcze ratować innych to już zupełnie inna bajka.

– O kurwa… – wydusił z siebie, sięgnął po karabinek maszynowy i wyskoczył z szoferki.

Dwójka uciekinierów biegła ile sił w nogach, trzymając się za ręce. Tuż za nimi pędziło kilkunastu zombie, cały czas zmniejszając dzielący ich dystans. Byli już kilkanaście metrów od Tomka i bezpiecznej furgonetki, gdy nagle dziewczyna potknęła się i przewróciła. Tomek ruszył w ich stronę wbrew własnemu rozsądkowi. Przez głowę przeleciała mu myśl, że będąc na jej miejscu, też by chciał, żeby ktoś mu pomógł. Nagle jego wzrok spotkał się ze wzrokiem mężczyzny, który pomagał kobiecie wstać. Pomimo dzielącej ich odległości Tomek dostrzegł w jego oczach niemą prośbę. Jednak było tam coś jeszcze, coś na kształt… zaufania? Wszystko działo się zbyt szybko, by zajmować się dokładną analizą spojrzeń. Jednocześnie to, co następnie zrobił mężczyzna w kolorowej koszuli, utwierdziło Tomka w przekonaniu, że tamten mu zaufał. Jakby nie było, nie miał innego wyjścia. Facet wiedział, że od następnych paru sekund i zachowania chłopaka w białym T-shircie zależy jego życie. Mężczyzna rzucił się na ziemię, przygniatając swoim ciałem kobietę.

Chłopak zatrzymał się, błyskawicznie zarepetował broń i puścił serię w stronę zombie. Sporo pocisków zatrzymało się w trawie, jednak równie wiele trafiło w nacierające kreatury. Wokół nich, w rozbryzgach krwi, zaczęły fruwać fragmenty oderwanych ciał. Jeden z zombie, z przestrzeloną głową, upadł niecały metr od kulących się na ziemi ludzi. Chłopak słyszał krzyki kobiety i nie przestawał prowadzić ostrzału. Naciskał spust aż do wyczerpania magazynka, co nie zajęło mu specjalnie dużo czasu. Całość trwała mniej niż dziesięć sekund. Na szczęście tyle wystarczyło, żeby pozbyć się najbliższych potworów.

Wtedy dwójka uciekinierów wstała i podbiegła do chłopaka. Dziewczyna płakała. Nie wiadomo, czy dlatego, że całe jej nader zgrabne ciało było w trawie, czy też dlatego, że parę chwil temu mogła zginąć od zabłąkanej kuli wystrzelonej przez chłopaka w wojskowych glanach, krótkich spodenkach i balistycznym hełmie na głowie. Tomek stawiał jednak na to drugie.

– Dzięki – powiedział mężczyzna, wyciągając rękę do chłopaka. Na oko miał trzydzieści parę lat. Był nieźle zbudowany, zakładając podział na grubych, chudych i tych nieźle zbudowanych. Na nogach miał białe adidasy i spodnie z ciemnego jeansu, gdzieniegdzie ubrudzone krwią. Klatę przyozdabiała rozpinana koszula w wielką kratę i kolory dominujące w stylistyce kanadyjskiego drwala. Ze szczupłej, wysuszonej twarzy wpatrywała się w Tomka para surowych, przenikliwych oczu.

– Bez ciebie byśmy… – zaczął mężczyzna, ale chłopak mu przerwał.

– Nie ma sprawy. Podziękujesz mi później, teraz mamy inne rzeczy do roboty – przerwał mu Tomek, wskazując lufą kierunek, z którego przybyli. Między drzewami widać było kilkanaście postaci. Wszystkie ruszały się w taki sam, nieskładny i nieskoordynowany sposób, cały czas prąc przed siebie.

– Cholera – powiedział mężczyzna. – Natalia, wejdź szybko do środka.

Powiedziawszy to, otworzył drzwi szoferki i pomógł kobiecie umościć się wewnątrz pojazdu. Zobaczył leżące na siedzeniu strzelby i zabrał obie. Zamknął drzwi i odezwał się do Tomka:

– Masz amunicję? – zapytał, samemu sprawdzając stan pocisków w strzelbach.

– Nie. Chyba nie, nie jestem pewien. Może na siedzeniu – odparł zgodnie z prawdą Tomek.

– Pokaż – polecił mu mężczyzna.

Złapał glauberyta i sprawnym ruchem wyjął magazynek, który okazał się być pusty. Jednakże nie odrzucił go w krzaki, jak to dzieje się na filmach czy w grach komputerowych, ale podał go chłopakowi i kazał schować do kieszeni. Jak znajdą amunicję, to będzie w co ją załadować.

– Tym nie damy rady – powiedział, podnosząc nieznacznie obie strzelby. – Jest ich za dużo. Musimy uciekać.

– Okej – odparł Tomek i ruszył w stronę siedzenia kierowcy.

– Ja poprowadzę – powiedział władczo mężczyzna.

Tomek popatrzył na niego zaskoczony. Dopiero po chwili sobie przypomniał, jak kretyńsko wygląda i że w świetle prawa nie może prowadzić pojazdów. Zwłaszcza policyjnych. „Chociaż światło prawa raczej za szybko nie zaświeci, a w okolicy nie znajdzie się policjant, który mógłby wlepić mi mandat” – pomyślał chłopak.

– Spokojnie, wiem, co robię. Jestem policjantem – powiedział mężczyzna, zatrzaskując drzwi.

„Pięknie” – pomyślał Tomek. „Z deszczu pod rynnę”. Nie wiedzieć czemu, poczuł się nieco zagrożony. Może zrobił coś źle, może ten typ oskarży go o kradzież pojazdu policyjnego czy nieudzielenie pomocy funkcjonariuszom, czy… O Jezu, a jak on wie, że to Tomek był świadkiem pierwszego ataku zombie? Był świadkiem i nikogo nie ostrzegł. A mógł, nawet powinien. Może to by pomogło zapobiec epidemii. „Przestań gdybać” – napomniał się w myślach. „Będzie co ma być. Poza tym uratowałeś mu życie, więc jest ci coś winien”.

Najbliższy zombie był nie więcej niż pięćdziesiąt metrów od nich, gdy furgonetka ruszyła.

– Dokąd jedziemy? – zapytał Tomek.

– W stronę placu Bankowego. Tam jest komenda. Znajdziemy w niej schronienie, broń i ludzi, którzy nam powiedzą, co to za gówno wylało się na ulice naszej stolicy.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю