Текст книги "Infekcja: Genesis"
Автор книги: Andrzej Wardziak
Жанры:
Постапокалипсис
,сообщить о нарушении
Текущая страница: 18 (всего у книги 25 страниц)
Pola Mokotowskie, godzina 05:25.
Udało mu się. Jacek sam był w szoku, gdy stwierdził, że czwórka ćwierćprzytomnych mężczyzn dała się w końcu obudzić. Szli teraz obok niego, mamrotaniem wyrażając swoje niezadowolenie. Nie był do końca świadom, jak udało mu się ich namówić do wyprawy. Może obietnicą skarbów, jakie znajdą w splądrowanym obozie? Całej tej broni, wojskowych pojazdów, amunicji. Dodatkowych zabawek i atrybutów władzy, która tak bardzo przypadła im do gustu. Jednak gdy Jacek sięgnął głębiej do skołatanych pokładów własnej pamięci, przypomniał sobie, że to rozmowa z największym góralem, z Grzegorzem, przyniosła oczekiwany rezultat. Grzesiek w pewnym momencie po prostu kiwnął głową, mruknął do kompanów: „Idziemy”, a cała reszta wstała i poszła.
Pomimo wczesnej pory, słońce już mocno grzało. Niestety to sprawiło, że wszyscy jeszcze bardziej śmierdzieli. Jacek zastanowił się, kiedy ostatni raz się kąpał, ile dni przed… inwazją? Atakiem? Nie mógł znaleźć odpowiedniego słowa. Może apokalipsą? Chociaż nie, te wszystkie terminy określają zmianę na coś gorszego. Natomiast dla wysuszonego pracownika korporacji, paradującego w czerwonej od krwi koszuli, zmiana, jaka nastąpiła, była zmianą na lepsze. Nowy początek. Tak. Jacek kiwnął głową w milczeniu. Nowy początek, gdzie każdy zaczyna z czystą kartą. Stare zasady zostały wymazane i zastąpione nowymi. Lecz nowe zasady tak naprawdę sięgały głębiej w przeszłość niż cała ludzkość, czyli były starsze od starych. Bo jakby nie patrzeć, od zarania dziejów żeby żyć, trzeba zabijać. Jacek zatonął w mrocznych odmętach własnych myśli i ocknął się dopiero, gdy poczuł na ramieniu czyjąś rękę. Spojrzał w górę i ujrzał wpatrujące się w niego oczy Grzegorza.
– Ej. Jesteśmy – powiedział tubalnym głosem, po czym jako pierwszy wkroczył do zdewastowanego obozu.
W tym momencie oprzytomniał. Dotarli. Mężczyźni rozpierzchli się między namiotami. Plądrowali skrzynie, zaglądali we wszystkie zakamarki. Przez chwilę Jacek zastanawiał się, czego oni właściwie szukają? Odpowiedź była prosta – wszystkiego, co wyda się im wystarczająco atrakcyjne. Czy potrzebne? Nieważne.
– Kurwa, co za rozpierdol – dotarło do niego gdzieś zza namiotu. Otoczenie, w którym się znaleźli, faktycznie nie wyglądało za dobrze. Po przejściu kilkunastu metrów, człowiek przyzwyczajał się jednak do wszechobecnego widoku krwi i fragmentów ludzkich ciał. Ciężki zapach śmierci cały czas unosił się w powietrzu, utrudniając oddychanie. Do tego promienie słoneczne sprawiały, że nad walającymi się wszędzie wnętrznościami unosiła się delikatna mgiełka, w której kłębiły się dziesiątki much.
Jacek poczuł się, jakby trafił do ziemi obiecanej – do jego własnego królestwa, azylu, w którym może czuć się niczym król.
Nagle jeden z mężczyzn wydał z siebie okrzyk zaskoczenia. Wszyscy wybiegli na polankę, gdzie ujrzeli ciężki wojskowy transporter opancerzony. Oczy mężczyzn rozbłysły z podniecenia. Jacek natomiast wykorzystał tę chwilę, żeby usunąć się w cień. Doprowadzili go do obozu. Teraz znajdzie broń, pozbędzie się ich i będzie mógł dalej działać na własną rękę. Znikając za wojskowym starem, zobaczył jeszcze, jak Grzegorz podchodzi do zamkniętego transportera i zaczyna pukać w gruby pancerz.
Pola Mokotowskie, godzina 05:35.
Kaję obudziło stłumione stukanie w pancerz pojazdu. Nie był to ani odgłos ostrzału, ani nieskoordynowane walenie zombie. To było miarowe, rytmiczne pukanie, którego sprawcą musiał być człowiek. Raz dwa. Raz dwa trzy. Serce dziewczyny zabiło szybciej. „Przybyła odsiecz! Wreszcie!” – pomyślała. Sięgnęła ręką do dźwigni otwierającej drzwi, gdy nagle zatrzymała się w połowie ruchu. Usłyszała stłumione głosy, jednak nie była w stanie rozróżnić pojedynczych słów. Coś podpowiadało dziewczynie, że nie powinna otwierać. Przeczucie to podobne było do tego, które towarzyszyło jej podczas spotkań z Adamem Brdakiem i które przecież okazało się zupełnie bezpodstawne. Głośno wydychając powietrze, pozbyła się lęku i otworzyła właz.
Ostre poranne słońce oślepiło ją, toteż przez pierwsze parę sekund była zupełnie bezbronna. Chwilę potrwało, zanim przyzwyczaiła się do blasku światła i mogła skupić wzrok na postaciach stojących przed nią. Przybysze przestali nagle rozmawiać.
Pierwsze, co dziewczynie niezbyt się spodobało, to fakt, że czterej mężczyźni nie byli ubrani jak żołnierze. Wręcz przeciwnie – byli niechlujni i niedogoleni, jakby nie kąpali się od tygodnia. Z drugiej strony w obecnej sytuacji było to dość oczywiste. Gehenna, jaka miała miejsce, odcisnęła swoje piętno na każdym człowieku, więc trudno było wymagać nienagannego ubioru i wzorowego uczesania. Nie ten film. Ale coś podpowiadało Kai, że nie powinna była otwierać drzwi opancerzonego transportowca.
– No, no, Grzesiu – powiedział krępy mężczyzna stojący najdalej od transportera. – Aleśmy trafili! – Zagwizdał.
Olbrzym nazwany Grzesiem spojrzał na Kaję i wykrzywił kwadratową twarz w grymasie, który prawdopodobnie miał przedstawiać uśmiech. Dziewczyna przyjrzała mu się, jako że stał najbliżej i prawdopodobnie to właśnie on pukał w pancerne drzwi. Mężczyzna wyglądał jak wyciosany z kamienia kolos, składający się z samych mięśni i ścięgien. Fizyczna, pierwotna siła niemalże unosiła się w aurze otaczającej olbrzyma. Na pierwszy rzut oka było widać, że wielkie mięśnie nie zostały stworzone na siłowni, tylko powstały przez lata mozolnej, ciężkiej fizycznej harówy.
Grześ wyciągnął łapę w stronę dziewczyny i powiedział jedno słowo, od którego po kręgosłupie Kai przeszedł dreszcz:
– Pierwszy.
Dziewczyna, zrozumiawszy intencje olbrzyma, chciała się wycofać w głąb transportera i zamknąć właz. Jednak było za późno na jakiekolwiek działanie. Wielkolud, pomimo swojego rozmiaru i wagi, okazał się być zaskakująco zwinny i szybki. Zanim Kaja zdążyła się zorientować, dłoń mężczyzny zamknęła się na jej przedramieniu, przykrywając je niemal w całości. Olbrzym pociągnął dziewczynę za rękę, wyrzucając ją z transportera niczym kukłę. Ta, po przeleceniu paru metrów, boleśnie upadła na trawę. Starała się podnieść, ale błyskawicznie pojawili się przy niej pozostali mężczyźni i śmiejąc się, przytrzymali ją na ziemi. Jeden z napastników oblizał się ohydnie, prezentując pożółkłe i zepsute zęby. W oczach agresorów widać było szaleństwo i pożądanie, a Kaja zdawała sobie sprawę, jak marne ma szanse w starciu z czterema tak silnymi mężczyznami. Jednak nie przestawała walczyć. W desperackiej szamotaninie udało się jej uwolnić jedną nogę i kopnąć stojącego nad nią mężczyznę prosto w twarz. Cios okazał się zaskakująco celny, toteż ze złamanego nosa trysnęła krew, a sam mężczyzna zaskowyczał z bólu i puścił dziewczynę. Inni skomentowali to głośnym, histerycznym śmiechem. Ten ze złamanym nosem już zamierzał się, żeby oddać dziewczynie, ale lecąca w stronę jej twarzy ręka została zatrzymana.
– Mówiłem. Ja pierwszy – tubalnie odezwał się olbrzym, odpychając z pogardą pobitego kompana. Bezapelacyjnie był to lider grupy.
– Ale ta dziwka mnie kopnęła! – zaskowyczał tamten.
– Wiem. Ale ta dziwka teraz jest moja. Jak skończę, będziesz mógł zrobić z nią, co zechcesz.
Powiedziawszy to, wielki mężczyzna spojrzał z uśmiechem na Kaję. Cmoknął ustami sięgając do spodni, przez co żołądek dziewczyny skurczył się jeszcze bardziej. Wiedziała, co ją czeka. Odpychała to od swojej świadomości, ale bała się, że koszmar będzie trwał w nieskończoność. Mężczyźni wykorzystają ją, a potem albo zabiją, albo pozostawią na pożarcie zombie. Albo, co chyba jeszcze gorsze, zabiorą ze sobą i uczynią z niej swą niewolnicę. Musiała coś zrobić. Zyskać na czasie, pomyśleć. Przeżyć.
– Poczekaj. Pomogę ci – powiedziała drżącym głosem, patrząc głęboko w oczy napalonego samca.
Ten jednak zamiast pozwolić dziewczynie na działanie, uderzył ją na odlew w twarz, mówiąc:
– Zamknij mordę, suko.
Gdyby nie mężczyźni przytrzymujący Kaję, to ta pod wpływem siły uderzenia pewnie przeturlałaby się po trawie. W głowie zaczęło jej huczeć, a na twarzy poczuła rozchodzące się ciepło, gdy z rozbitego łuku brwiowego zaczęła lać się krew. Olbrzym wziął jej podbródek w swoje wielkie łapsko i przysuwając blisko swoją twarz, rzekł:
– Masz się nie odzywać bez pytania. Rozumiesz? – zapytał. Z ust zionęło mu przetrawioną wódką.
Kaja skinęła ze strachem głową. Zdążyła jeszcze pomyśleć, że to niemożliwe. Pewnie dalej śpi zamknięta w bezpiecznym rosomaku. Niemożliwe, żeby w takiej sytuacji trafiła na ludzi tak doszczętnie złych. Chciała się rozpłakać, ale nie znalazła siły na wyciśnięcie z oczu łez.
Nagle usłyszała huk. W pierwszej chwili nie zrozumiała, co się stało, ale gdy uścisk z jednej strony zelżał, a mężczyzna, który trzymał ją za prawą rękę, osunął się na ziemię z przestrzelonym oczodołem, pojęła. Ułamek sekundy później usłyszała kolejny grzmot i drugi z oprawców upadł bez życia na trawę w rozbryzgu własnej krwi. Olbrzym zareagował błyskawicznie. Poderwał dziewczynę z ziemi i złapał w pasie, trzymając ją przed sobą niczym tarczę. Wyglądała w jego objęciach jak zabawka, a jej ciała wystarczało tylko na to, aby skryć jego głowę i część tułowia. Z ust wylewał mu się potok przekleństw, podczas gdy bystre oczy wypatrywały ukrytego strzelca. Nie wiadomo skąd w drugim ręku mężczyzny nagle znalazł się pistolet.
– Wyjdź, a nic się jej nie stanie – krzyknął głośno, prawie ogłuszając Kaję.
Naraz zza namiotu wyłonił się krótko ostrzyżony, wysoki mężczyzna. Ubrany zwyczajnie, w jeansy i szary T-shirt. W umięśnionych rękach trzymał pewnie karabinek szturmowy, a pozycja, w jakiej się poruszał, świadczyła o doświadczeniu w posługiwaniu się bronią. Serce Kai zabiło szybciej, gdy uświadomiła sobie, na kogo patrzy.
– Puść dziewczynę – powiedział spokojnie Paweł, celując w głowę olbrzyma zasłaniającego się jego córką.
Paweł kątem oka dostrzegł ruch po swojej lewej stronie, ale przewidując to, wysłał w tamtym kierunku Maxa. Dobry rekonesans to podstawa operacji wojskowej, jeżeli takowa ma mieć szanse powodzenia. Pisał o tym sam Sun Tsu, a informacja ta była jedną z podstawowych, jakie wpajało się chłopakom w szkołach oficerskich, toteż po usłyszeniu krzyku dziewczyny komandos zbliżył się powoli do polanki i zbadał uważnie teren. Następnie, uzbrojony w najbardziej śmiercionośną broń, jaką jest wiedza, wysłał Maxa we wcześniej dokładnie określonym kierunku. Teraz chłopak przyczajony za wojskowym starem tylko czekał, aż czwarty mężczyzna przejdzie obok niego i wyjdzie na pozycję, z której będzie mógł ostrzelać Pawła. Niedoczekanie. Max uniósł broń, którą znalazł podczas biegu, wycelował i wystrzelił parokrotnie w bok skradającego się faceta. Napastnikiem rzuciło, podczas gdy trzy z pięciu pocisków zatopiły się w jego ciele. Kaja poczuła niesamowitą ulgę, że ktoś uratował życie jej ojcu.
– Zostałeś sam. Puść dziewczynę, to może pozwolę ci odejść – powiedział Paweł.
– Pierdol się! – krzyknął Grzesiek. – Wypierdalaj stąd albo ją zastrzelę.
Paweł stał niewzruszony, wpatrując się w napastnika pełnym skoncentrowanej nienawiści wzrokiem.
– Liczę do trzech – krzyknął komandos.
– Możesz liczyć i do stu, baranie jeden.
– Raz…
– Powiedziałem już, wypierdal…
Nie było mu dane skończyć, ponieważ Paweł nacisnął spust. Pocisk o kalibrze 5,56 milimetra wyleciał z lufy z prędkością ponad dziewięciuset metrów na sekundę. Wbił się centralnie między oczy Grzegorza, nim ten zdążył zorientować się, co się stało. Olbrzym wypuścił z rąk broń i Kaję, po czym runął na plecy, wprost w kałużę własnej krwi i fragmentów roztrzaskanej czaszki. Tąpnięcie, jakie towarzyszyło jego zetknięciu z podłożem, prawie wywołało trzęsienie ziemi.
Kaja stała sparaliżowana strachem, nie rozumiejąc, co właściwie się stało. Dopiero gdy Paweł podszedł do niej i przerzucając karabin na plecy, objął córkę, dziewczyna wypuściła z płuc powietrze i rozpłakała się jak małe dziecko. Nie była w stanie uwierzyć w to, co przed chwilą miało miejsce. Najpierw cali ci zombie, walka na dachu kiosku, strzelanina pod centrum handlowym, następnie atak na bazę wojskową, który ledwo przeżyła, potem próba gwałtu, przed którym uratował ją własny ojciec, pojawiający się diabli wiedzą skąd. Kaja nie miała pojęcia, jak się czuje, ale wiedziała, że teraz będzie już tylko lepiej. Owszem, w dalszym ciągu mogli zginąć, ale o wiele lepiej umrzeć u boku własnego ojca niż w samotności i opuszczeniu.
– Nic ci nie jest? – zapytał Paweł, delikatnie odsuwając od siebie córkę, która trzymała go kurczowo.
– Nie – odparła cicho. – To znaczy, gdyby nie wy, to byłoby…
– Wiem, mała. Już dobrze – powiedział Paweł, przytulając ją swoimi muskularnymi ramionami.
– …ze mną słabo, ale nagle wy tu. I zabiliście ich… Skąd ty się tu wziąłeś?!
Była roztrzęsiona, ale i niesamowicie szczęśliwa.
– Przypadek – odpowiedział z uśmiechem Paweł. – Albo przeznaczenie. Ważne, że jesteśmy razem i już nic ci nie grozi.
Kaja spojrzała na ojca zaskoczona.
– Jak to? To znaczy… „oni” już odeszli? – zapytała z nadzieją w oczach, chociaż w głębi duszy nie spodziewała się twierdzącej odpowiedzi.
Paweł wziął głęboki wdech i już otwierał usta, żeby odpowiedzieć na pytanie, ale Max wszedł mu w słowo:
– Nie. I choć nie chciałbym wam psuć powitania, to pragnę wam przypomnieć, że trwa apokalipsa, a zombie pewnie słyszeli strzały. I zaraz się tu zlecą jak hieny.
Kaja spojrzała na istotę, która zepsuła najszczęśliwszą niespodziankę, jakiej doświadczyła w życiu. Za plecami jej ojca stał młody chłopak, ewidentnie lubujący się w ciężkiej muzyce. Bojówki, czarne glany i koszulka z czerwonym napisem, którego Kaja nie była w stanie przeczytać, nie pozostawiały wątpliwości. Miłośnikiem hip-hopu to on raczej nie był. Do tego na szczupłym ręku, które trzymało wojskowy karabin, dumnie połyskiwała pieszczocha. Ten dość ekscentrycznie wyglądający burzyciel nastroju miał jednak rację.
– Słusznie – stwierdził Paweł. – Musimy się ogarnąć, oni zaraz mogą tu być.
Dziewczyna kiwnęła potakująco głową, kierując wzrok z powrotem na ojca.
– Dziękuję – powiedziała i ucałowała go w policzek.
– Kochanie, później będzie czas na dziękowanie – odpowiedział Paweł, puszczając córkę. Zrobił krok w tył i zaczął się rozglądać.
– Musimy jeszcze zgromadzić zapasy i możemy ruszać – stwierdził, zatrzymując wzrok na chłopaku. Jego młode rysy nabrały męskich cech, jakby wydarzenia ostatnich godzin niemal fizycznie go postarzyły. Co pewnie niewiele mijało się z prawdą.
– Spędziłam tu parę godzin – powiedziała dziewczyna. Mężczyzna i chłopak spojrzeli na nią pytającym wzrokiem. – Potem wam opowiem. Wiem, gdzie był punkt medyczny i gdzie trzymali amunicję.
Oczy obu zaświeciły z radości.
– Prowadź zatem, córuś, do amunicji – powiedział z chytrym uśmiechem Paweł. Kaja ruszyła.
– A mi pokaż, gdzie jest punkt medyczny. Skoczę po lekarstwa, bandaże i sam nie wiem co jeszcze – powiedział Max.
– Nie ma takiej opcji – powiedział stanowczo Paweł. – Poruszamy się w trójkę. Ja prowadzę, Kaja za mną, a Max ubezpiecza tyły. Tylko nie strzelamy od razu na widok zombie. Czasami lepiej będzie się wycofać albo wyeliminować go po cichu, żeby nie alarmować innych. Czy to jasne? – Pozostała dwójka kiwnęła głowami. – To dobrze. Kaja, to gdzie trzymali amunicję?
Plac Bankowy, godzina 05:45.
Serio myślisz, że jeszcze tu wrócą? – zapytał szeptem Tomek.
– Myślę, że mogą – odpowiedział Kuba. – Ale wolę nie ryzykować i nie czekać, żeby to sprawdzić.
Chłopak przytaknął w milczeniu. Siedzieli w oknie na piętrze i od kilkunastu minut wpatrywali się w ulicę generała Władysława Maczka i plac Bankowy. Przez ten czas nic specjalnie się nie zmieniło. Poza paroma wałęsającymi się zombie, okolica była opustoszała.
– I co? – zapytała Natalia, podchodząc do nich.
– I nic – odpowiedział Kuba. – Szwenda się parę sztuk i tyle, nic specjalnego. Nie ma większej aktywności. Nie zauważyliśmy też nikogo żywego.
– To chyba dobrze, nie?
– Dobrze, że jest mało zombie, czy że nie widzieliśmy nikogo żywego? – dopytał sarkastycznie Kuba.
– Że jest mało zombie – niezrażona tonem męża odpowiedziała Natalia.
– Chyba tak. A ty coś znalazłaś?
– Niewiele. W kuchni jest trochę kawy, cukru i herbaty, ale nie ma jedzenia. To znaczy w lodówce są jakieś resztki, ale nic godnego uwagi. Gdy stąd wyjdziemy, będziemy musieli zahaczyć o jakiś sklep, czy coś takiego.
– Tak, też o tym pomyślałem – powiedział Kuba.
– Dlaczego to dobrze, że ich nie widać? – zapytał Tomek. Na twarzy malowało mu się zmęczenie, ale zielone oczy były bystre i czujne.
– Bo to znaczy, że reszta gdzieś sobie polazła i robi huk wie co. Może czają się pod budynkiem i czekają na nasze wyjście? Albo wszyscy poszli się utopić do Wisły? Opcji jest sporo – wytłumaczył się Kuba.
– Aha. Dla mnie to dobrze, że ich nie ma. Nie mogę na nich patrzeć – stwierdził Tomek.
– Nie tylko ty – odpowiedziała ciepło Natalia. – Tak sobie pomyślałam, że gdy będziemy stąd wychodzić, to możemy założyć kamizelki kuloodporne.
Kuba spojrzał na nią zaskoczony. Kamizelki przeciwko zębom? Może to nie taki głupi pomysł.
– Wiecie, jakby się trafili jacyś ludzie, którzy będą do nas strzelać… – dodała zmieszana, doskonale rozumiejąc reakcję męża. Ten natomiast nie mógł wyjść z podziwu, jak szybko jego delikatna żona odnalazła się w nowej roli. Roli twardej wojowniczki, która walczy o przetrwanie wszelkimi możliwymi środkami.
– Gdzie chcesz jechać? – odezwała się ponownie Natalia, przerywając milczenie.
Kuba zagłębił się w myślach zerkając za okno.
– Nie wiem jeszcze – odparł. – Może Mazury albo Podlasie? Góry? Nie wiem. Szkoda, że nie mamy nigdzie działki.
– Ja mam – stwierdził Tomek. – To znaczy moi rodzice mają, czyli w sumie to ja mam. Trochę mam.
– Gdzie? – zapytał ożywiony Kuba.
– Na Mazurach właśnie. W Romanach.
– W Romanach? Gdzie to jest dokładnie? Wiesz, jak tam dojechać? – Kuba zaczął serię pytań, niczym na przesłuchaniu.
– Tak, wiem – odparł Tomek. – Jeździmy tam co roku na wakacje, ale często też na weekendy czy święta. No i w zimę.
– W zimę też? Czyli wszystko tam jest? – Kuba nie przestawał bombardować Tomka pytaniami. Jego ciemne, brązowe oczy rozszerzyły się jak ślepia polującego kota.
– Eeee… jakie wszystko?
– No woda, prąd, gaz. Wszystko potrzebne do życia.
– Aha, takie wszystko – Tomek kiwnął głową. – Tak, takie rzeczy są. Jest prąd dociągnięty ze wsi, jest kanalizacja i kuchenka gazowa. Wiem nawet, jak wymienić butlę, a w garażu stoją chyba jeszcze dwie zapasowe.
Natalia i Kuba wpatrywali się w niego w milczeniu, więc chłopak niespodziewanie zamilkł, speszony.
– Co jest…?
– Nic, nic, mów dalej – poprosiła dziewczyna słodkim głosem. Tomek poczuł ciepło w brzuchu, gdy się do niego odezwała. Już jak zobaczył ją po raz pierwszy, jeszcze na Wisłostradzie, to mu się z marszu spodobała. Oczywiście była poza jego zasięgiem, ale nie miało to absolutnie najmniejszego znaczenia. Nie odezwał się od razu, tylko zaczął przyglądać się pozostałej dwójce. Nagle go olśniło.
– No nie! Chyba nie chcecie tam jechać? – zapytał przestraszony.
– Nie wiem, bo za mało nam powiedziałeś. Ale to dla ciebie jakiś problem? – odpowiedział pytaniem Kuba.
– No bo… no, to działka moich rodziców, nie wiem, czy możemy… – urwał niespodziewanie. Dopiero teraz Tomek zdał sobie sprawę z absurdalności swojej odpowiedzi. Po raz kolejny zamilkł, zastanawiając się, co się dzieje z jego rodzicami, przy okazji przypominając sobie o siostrze. Ostatnie godziny minęły tak szybko, że nie mógł poświęcić jej nawet sekundy swej uwagi. Cała energia i percepcja były skupione na tym, by przeżyć. Siostra nie wróciła do domu, przynajmniej dopóki on tam siedział, więc musiała być w jakimś bezpiecznym miejscu. Jednak jedno pytanie nie dawało mu spokoju – dlaczego nie próbowała się z nim skontaktować? „Pewnie dlatego, że ukradli ci telefon, ciołku” – pomyślał.
– Hej – powiedział uspokajającym tonem Kuba, kładąc dłoń na ramieniu chłopaka. – Nie martw się. Z nimi wszystko w porządku. Mówiłeś, że wyjechali, więc tym bardziej. Cały ten syf dzieje się w Warszawie, dlatego powinniśmy się stąd wydostać. A działka będzie bardzo dobrym rozwiązaniem. Po drodze możemy pojechać do twojego domu i zostawić kartkę z informacją, gdzie jesteśmy. Co ty na to? Jak sytuacja się wyklaruje i rodzice wrócą do domu, to będą spokojni, wiedząc, że jesteś bezpieczny. Jak myślisz?
Tomek kiwnął głową, ale bez specjalnego przekonania. Dopiero gdy w głowie powtórzył sobie to, co usłyszał, zaczął kiwać nią odrobinę energiczniej.
– Tak, chyba masz rację. To dobry pomysł. Wezmę też klucze i inne rzeczy. Zostawimy kartkę. Tylko… – chłopak wziął głęboki oddech – …musiałem uciekać z mieszkania przez okno. Sforsowali drzwi po tym, jak dobrali się do sąsiada. Zabarykadowałem się, ale niewiele to dało.
– Spoko, tym razem sobie poradzimy – powiedział Kuba, wskazując ręką na torby z bronią. Od momentu, w którym je znaleźli, mieli je cały czas przy sobie.
Tomek zastanowił się chwilę.
– Okej. Możemy tak zrobić – stwierdził w końcu.
Twarze pozostałej dwójki wyraźnie się rozpromieniły.
– Super. Powiesz nam, co masz jeszcze na tej działce? Jakieś narzędzia, jest ogrodzona, czy masz niedaleko jezioro, jak tam dojechać, gęsty las? – Kuba wylewał z siebie potok pozornie niepowiązanych pytań, które jednak miały wspólny mianownik – bezpieczeństwo.
– Poczekaj, spokojnie – zaczął Tomek. – Działkę moi rodzice kupili siedem lat temu. Wtedy był to kawałek ogrodzonej, ale porośniętej gęstymi chwastami ziemi nad jeziorem. Rosło tam sporo drzew, co się w sumie nie zmieniło, a chwasty sięgały mi prawie do czoła. Serio, nie patrzcie tak na mnie. Karczowałem to przez tydzień, tylko z ojcem. Pojechaliśmy przygotować grunt pod budowę domu. Niby ojciec mógł opłacić jakąś ekipę, żeby to zrobili za nas, ale chyba chciał po prostu trochę odpocząć od miasta i pojechać tam tylko ze mną. Przez ten tydzień spaliśmy w namiocie i kąpaliśmy się w jeziorze. Jest tam takie małe jezioro, miejscowi nazywają je Romanek, nie wiem, jak się nazywa w rzeczywistości. Z tarasu je widać. Mamy też łódkę, a działka jest ogrodzona płotem. Nie wiem, ile ma wysokości, ale sięga mi z pół metra nad głowę. Rodzice lubili prywatność, zwłaszcza gdy zaczęli budować ten dom. Wiecie, żeby miejscowi się za bardzo nie interesowali, ale ja i tak myślę, że jak nas tam nie ma, to oni przeskakują przez płot i sobie wszystko dokładnie oglądają.
– Czyli jest płot i jezioro? – potwierdził Kuba.
– No przecież mówię – żachnął się Tomek, spoglądając nań poirytowanym wzrokiem.
– Dobra, mi chyba tyle wystarczy – powiedział Kuba, patrząc na Natalię.
Jej oczy wyrażały zgodę, ale powiedziała:
– Tak, mi też, ale wcześniej musimy jeszcze wziąć parę rzeczy. Jak na przykład jedzenie.
– Jasne. Zapasy na parę miesięcy – skwitował policjant.
– Ej, czy was nie za bardzo ponosi? Skąd pewność, że poza Warszawą tak nie jest?
Pytanie Tomka rozbroiło pozostałą dwójkę. Bo faktycznie, nie wiedzieli. Nie mieli prawa wiedzieć, co się dzieje poza miastem, zwłaszcza że nie mieli pewności, co się dzieje w samej stolicy. Łączności nie było, telefony stały się bardziej zaawansowanymi zegarkami z funkcją robienia zdjęć, bo bez zasięgu na niewiele więcej się zdawały.
Po trwającym kilkanaście sekund milczeniu Kuba zabrał głos:
– Masz rację, nie wiemy. Ale wolę się uzbroić, zgromadzić zapasy na parę tygodni i podczas ewakuacji z Warszawy trafić na grupę ratunkową, niż siedzieć tu i bezczynnie czekać na dalszy rozwój wypadków.
W milczeniu trawili to, co przed chwilą powiedział. A jak się powszechnie przyjęło, milczenie wyraża zgodę. Każdy w głowie wyobrażał sobie, co ich czeka na Mazurach, jak się przygotować do wyprawy i co zrobić, żeby bezpiecznie wydostać się z miasta. Po paru minutach ciszy odezwała się Natalia.
– To co? Jedziemy?
– Wygląda, że tak. Co ty na to? – Kuba z szacunkiem zapytał Tomka o zdanie. Jakby nie było, działka była jego, a oni się tak jakby trochę wpraszali.
– Tak. Jedźmy – odpowiedział chłopak. – Ale wcześniej zahaczymy o moje mieszkanie.
– Jasne, tak jak się umawialiśmy.
– Spoko.
Oczy policjanta błysnęły z zadowolenia.
– Spoko – powtórzył Kuba. – Zastanówmy się, czego nam potrzeba.
– Mam na czym zapisać – powiedziała Natalia, wymachując plikiem czystych kartek, znalezionych na najbliższym biurku.
Wszyscy czuli takie samo podniecenie – jak przed pierwszą szkolną wycieczką, kiedy nie wiesz, czego się spodziewać, i nie do końca jesteś przekonany, czy naprawdę chcesz jechać, ale i tak ruszasz po przygodę. Pojawiła się iskierka nadziei, że może uda się wyjść z tego bagna w jednym kawałku.