355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Andrzej Wardziak » Infekcja: Genesis » Текст книги (страница 2)
Infekcja: Genesis
  • Текст добавлен: 19 апреля 2019, 02:00

Текст книги "Infekcja: Genesis"


Автор книги: Andrzej Wardziak


Жанры:

   

Постапокалипсис

,
   

Ужасы


сообщить о нарушении

Текущая страница: 2 (всего у книги 25 страниц)


Most Śląsko-Dąbrowski, godzina 13:00.

Zapowiada się więc gorący wieczór, jednak w nocy mogą się pojawić przelotne opady deszczu, a nawet burze. Zostańcie z nami, po reklamie wiadomości sportowe.

Z głośników zaczął się sączyć potok słów wychwalających supernowoczesny i każdemu niezbędny do życia spray przeciw komarom. Kuba przełączył stację, ale wszystkie programy akurat nadawały reklamy lub wiadomości. Włączył więc płytę i z głośników zaczęły się sączyć kojące dźwięki reggae. Idealna muzyka na taki piękny, letni dzień… i gotowanie się w samochodzie bez klimatyzacji, z perspektywą spędzenia najbliższych lat w beznadziejnej próbie przedarcia się przez zakorkowany most. Sięgnął pod radio i wyciągnął paczkę czerwonych lucky strike’ów. Zapalił papierosa i głęboko zaciągnął się dymem. Przez chwilę zrobiło mu się jeszcze goręcej, ale stwierdził, że było warto. Zmełł w zębach przekleństwo. Upał zawsze powodował u niego rozdrażnienie. Wszystkie ubrania kleiły się do niego, jakby był oblany miodem. Siedząca na fotelu pasażera szczupła blondynka, Natalia, spojrzała w jego stronę i zapytała:

– Co?

Kuba popatrzył przez chwilę na dziewczynę, następnie wypuścił dym i odparł:

– To. Korek. Dzień w dzień stoimy w tym pieprzonym korku.

Wrzucił jedynkę i podjechał kilka metrów.

– Mówiłam ci, żebyśmy zostawili samochód i jeździli komunikacją – Natalia wzruszyła ramionami, po czym zaczęła wachlować się gazetą. Jednocześnie rozłożyła fotel i oparła bose stopy na desce rozdzielczej. Wzrok Kuby zaczął błądzić po zgrabnych i anielsko długich nogach żony. Nie zatrzymał się jednak na jeansowych spodenkach, ledwo zakrywających to, co powinny, tylko wędrował w górę, przez ciasno przylegającą fioletową bluzeczkę z dużym dekoltem, by zatrzymać się dopiero na wielkich, przyciemnianych okularach. W tym momencie Kuba zorientował się, że Natalia śledziła jego wzrok. Uniosła delikatnie okulary i spojrzała mu prosto w oczy.

– Zapomnij – stwierdziła głosem nieznoszącym sprzeciwu. Mężczyzna głośno westchnął.

– I tak byśmy stali na moście. Tym czy innym – odpowiedział po chwili, wcześniej głośno przełykając ślinę. Zaczynał się irytować, jednak nie dawał tego po sobie poznać. Przynajmniej taką miał nadzieję.

– Ale przynajmniej w autobusie możesz poczytać książkę czy coś – stwierdziła Natalia.

– Tu też możesz.

– Ja tak, ale ty nie.

– Mną się nie przejmuj. Poza tym wiesz, jak uwielbiam czytać – spojrzał na nią z ironicznym uśmiechem.

– Tak, wiem, ale taniej by wyszło – odpowiedziała.

– Źle ci jeszcze, że wożę twoją dupę samochodem? Przecież nawet nie wiesz, ile kosztuje benzyna – warknął Kuba, a dziewczyna odwróciła głowę.

Podjechali kolejne kilka metrów, gdy nagle usłyszeli wybuch. Mężczyzna spojrzał w prawo i zobaczył olbrzymi słup ognia, strzelający wysoko w niebo. Podmuch był tak silny, że samochód delikatnie się zakołysał. Nastała cisza, jakby połowa miasta wstrzymała oddech.

– Jezu, co to było? – wyszeptała Natalia, ledwo rozchylając usta.

– Nie wiem – odparł Kuba. – Chyba stacja benzynowa.

Natalia patrzyła z niedowierzaniem na powoli opadające szczątki budynku. Niektóre elementy konstrukcji płonęły w powietrzu, pozostawiając za sobą ogony dymu, niczym spadające asteroidy. Jakaś młoda kobieta nagle wyskoczyła z auta, dosłownie ułamek sekundy przed tym, gdy opadające odłamki zbombardowały dach jej volkswagena. Kuba otrząsnął się i sięgnął na tylne siedzenie po plecak. Wyjął z niego służbową odznakę oraz broń i biegiem ruszył w kierunku płonącego budynku. Paru mężczyzn pobiegło za nim. Natalia pozostała na miejscu. Wystarczył gest jej męża – wiedziała, że chce, by pozostała przy samochodzie i nie narażała się na niepotrzebne niebezpieczeństwo.

Kuba zbiegł na dół mostu, pokonał kilkadziesiąt metrów, ominął odrzucony na bok samochód i zatrzymał się przed sporym budynkiem. Okazało się, że wybuch stacji benzynowej uszkodził pobliskie Wojewódzkie Centrum Stomatologii. Drzwi były wyrwane z zawiasów, ze środka buchał żar. Zajrzał w głąb korytarza i zauważył kilka zwęglonych ciał. Sufit pożądliwie lizały jęzory ognia, ale Kuba uparcie oceniał możliwość wejścia do środka. Aktualnie adrenalina tak w nim buzowała, że nie zastanawiał się, jak będzie wyglądało wyjście. Nagle z jednego z pokoi wybiegła płonąca kobieta. Krzyczała tak przeraźliwie, że policjant zaczął się zastanawiać, czy faktycznie warto tam się pchać. Po przebyciu kilku metrów upadła na podłogę i znieruchomiała, a z pomieszczenia, z którego wybiegła, wyszedł mężczyzna. Jego sylwetka znikała w ogniu, jednak on zdawał się tego nie zauważać. Robił powolne, ociężałe kroki, przechodząc przez korytarz. Nie spojrzał w stronę Kuby, który stał kilkanaście metrów dalej i przyglądał się wszystkiemu z nieukrywaną zgrozą. Po krótkim, milczącym przemarszu mężczyzna zniknął.

Kuba wziął głęboki oddech, zakrył usta koszulą i wbiegł do środka. Nie liczył na znalezienie czegoś, co pomoże mu stłumić ogień, jednak ciężki czerwony przedmiot wiszący na ścianie zabłysnął nieoczekiwanie, niczym promyk słońca przebijający się przez ciężkie, burzowe chmury. Kuba zerwał gaśnicę, odbezpieczył ją i tak uzbrojony ruszył z pomocą pokrzywdzonym. Oczy niemiłosiernie go szczypały, a pomimo koszuli izolującej usta i nos, rozgrzane powietrze uparcie atakowało jego płuca, drastycznie osłabiając skuteczność działania.

Przebiegł obok recepcji, ale nie ujrzał nikogo, komu mógłby pomóc. Poczuł natomiast, jak jego ubranie robi się coraz gorętsze. Zdecydował niechętnie, że musi się wycofać, bo bez odpowiedniego wyposażenia na nic się tu nie zda, a poza tym sam może ucierpieć. Zrobił parę kroków w stronę wyjścia, gdy do jego uszu dotarło wołanie o pomoc. Rozejrzał się wokół, ale nikogo nie dostrzegł.

– Gdzie jesteś?! – krzyknął w nadziei, że wołanie się powtórzy. – Halo, chcę ci pomóc!

Dalej cisza. Kuba jeszcze raz odchylił koszulę od ust, żeby krzyknąć, ale w tym momencie do jego uszu dotarło jedno, ciche słowo:

– Re… ce… pcja…

Spojrzał zdziwiony na blat, znajdujący się jakieś trzy metry od niego. Doskoczył do niego jednym susem i błyskawicznie zerknął na podłogę za nim. Leżała tam młoda dziewczyna przygnieciona ciężką szafą z segregatorami, które rozsypały się dookoła. Parę z nich już stało w ogniu. Wzrok Kuby spotkał się ze spojrzeniem lazurowych oczu, pełnych bólu, przerażenia, ale i determinacji. Z wyraźnym wysiłkiem dziewczyna powiedziała:

– Utknęłam… nie mogę… ruszyć… ni… oddychać.

Mężczyzna błyskawicznie przeskoczył blat i znalazł się na podłodze obok poszkodowanej.

– Zaraz ci pomogę, podniosę szafę. Spróbuj się wyczołgać.

Właścicielka pięknych oczu kiwnęła nieznacznie głową, a Kuba zaparł się i dźwignął szafę. Z trudem uwolniła rękę, złapała za biurko i szarpnęła resztką sił, szybko podkulając nogi. Kuba złapał ją za rękę, pomagając wstać. Na szczęście nie była poparzona ani w widoczny sposób ranna.

– Dziękuję – szepnęła.

– Musimy się stąd szybko zabierać, później będzie czas na podziękowania – odpowiedział mężczyzna i pociągnął za sobą dziewczynę w stronę wyjścia na korytarz. Gdy już znaleźli się w głównym holu, spojrzał w lewo i zamarł. Niecałe dziesięć metrów od niego stał człowiek, którego widział wcześniej. Jego całe ubranie w dalszym ciągu płonęło, z włosów nie pozostał nawet ślad, skóra na twarzy miejscami była czarna od poparzeń, a gdzieniegdzie niemalże stopiona. Kubie przeszło przez myśl, że podobnie wygląda przypalone na majowym grillu mięso. Płonący mężczyzna zdawał się spoglądać na Kubę przenikającym wszystko wzrokiem. „Czy taki wzrok mają umierający ludzie?” – pomyślał policjant. Zawsze mu się wydawało, że patrzą błagalnie, nie chcąc się rozstawać z bliskimi i z całym pięknym światem, no chyba że są pogodzeni z losem – wtedy owszem, mogą odejść w spokoju. Ale śmierć w płomieniach w niczym nie przypomina normalnej przeprawy na tamten świat. Szczerze mówiąc, czy można – oczywiście nie licząc brutalnego zabójstwa – znaleźć bardziej okrutny sposób zakończenia życia? Kuba już uniósł gaśnicę i chciał zrobić krok w stronę obcego, gdy jego uwagę odwrócił donośny krzyk:

– Przejście! Odsuńcie się!

Kilku strażaków przebiegło obok nich, dzierżąc koc przeciwpożarowy i topory. Byli doskonale uzbrojeni do walki z żywiołem – Kuba przez moment pomyślał, że cały ten żółty pancerz musi być cholernie ciężki i niewygodny, jednak w płonących budynkach zdaje zapewne egzamin. Tę refleksję przerwał jeden z wybawicieli, który zatrzymał się przy nich i nałożył dziewczynie na twarz maskę tlenową. Kiwnął głową w jego stronę, po czym machnął ręką za siebie. Kuba pokazał mu uniesiony do góry kciuk i w trójkę ruszyli w stronę wyjścia i świeżego powietrza, jednak zdążył jeszcze się odwrócić, żeby zobaczyć, jak strażacy powalają na ziemię płonącego mężczyznę i nakrywają go kocem przeciwpożarowym. Zanim wyszli na zewnątrz, Kuba usłyszał kolejny krzyk – był pewien, że to wrzask płonącego biedaka, którego dogaszali strażacy.



Metro, godzina 12:37.

Max szarpał się, stękał i zapierał rękoma i nogami, jednak nie mógł otworzyć drzwi. Nawet kopał je swoimi ciężkimi, okutymi w stal glanami, ale i to nic nie dało. Przeszło mu przez myśl, żeby spróbować wyjść przez okno, ale przypomniał sobie o rannej kobiecie i zrezygnował. Rozejrzał się po wagonie, szukając jakiegoś narzędzia, które mogłoby posłużyć za łom, gdy nagle podszedł do niego mężczyzna z latarką i pomógł mu otworzyć drzwi. Chłopak spojrzał na niego, potem na dziewczynę leżącą za nimi z opaską uciskową zawiązaną na krwawiącej nodze.

– Wyjdzie z tego? – zapytał.

– Sama na pewno nie – odpowiedział cicho mężczyzna. – Musimy jej pomóc.

– Jak?

– Trzeba ją stąd szybko zabrać. Do najbliższego wyjścia z tunelu – rzucił tonem świadczącym o tym, że doskonale wie, o czym mówi.

Mężczyzna zeskoczył z wagonu na ziemię. Łuna pożaru trawiącego przód pociągu odbiła się pomarańczową poświatą na jego twarzy. Do jego uszu dotarły krzyki osób uwięzionych w kolejnym wagonie, jednak nie wyobrażał sobie, jak mógłby im pomóc – tunel został zablokowany przez wykolejony wagon, skutecznie ich rozdzielając. Oznaczało to, że będą musieli wrócić na stację Służew. Przypomniał sobie, że przed wypadkiem pociąg jechał około minuty, wobec czego do przejścia mają całkiem spory kawałek.

– Jak masz na imię? – rozmyślanie przerwał mu głos chłopaka, dobiegający ze środka wagonu.

– Paweł – odpowiedział, ciągle jeszcze zamyślony.

– A ja Max. Pytam, bo w takiej sytuacji dobrze jest wiedzieć…

– Wracamy na Służew. Przód pociągu się pali – przerwał chłopakowi dość brutalnie Paweł. Nie było to spowodowane grubiaństwem czy arogancją, po prostu był przejęty i zbyt skupiony na szukaniu najlepszego wyjścia z ponurej sytuacji, żeby tracić czas i energię na czcze pogawędki. Złapał się ręką barierki, podciągnął i zgrabnie wskoczył z powrotem do wagonu.

– Max, później pogadamy – powiedział delikatniej, co przyniosło chłopakowi wyraźną ulgę – teraz musimy skupić się na wydostaniu się stąd. Pomóż mi ją przenieść.

„Coś dziwnego jest w tym facecie” – pomyślał chłopak. Poruszał się zwinnie, jakby trenował jakieś sztuki walki albo coś w tym stylu. Nie, żeby mu się podobał, nic z tych rzeczy. Chodziło o to, że wokół Pawła unosiła się dziwna aura, która po części emanowała spokojem, a po części nakazywała szacunek i posłuszeństwo.

Podeszli do młodej kobiety i Paweł zaświecił latarką, żeby przyjrzeć się jej twarzy. Mimo krótkiego czasu, który upłynął od zawiązania opaski uciskowej, zrobiła się wyraźnie bledsza. Widać było, że słabnie i z minuty na minutę jej szanse na przeżycie stają się coraz niklejsze. Mężczyzna złapał ją pod ramiona i pomógł wstać. Dziewczyna jęknęła z bólu, ale zacisnęła zęby, jedną ręką łapiąc się barierki, a drugą mimowolnie kierując w stronę złamanej kości. Max spojrzał pytająco na Pawła, lecz jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. W międzyczasie niektórzy ludzie zaczęli interesować się otwartymi drzwiami wagonu – kilka osób już zdążyło wyskoczyć do tunelu, rozpoczynając tym samym indywidualną ewakuację. Przez chwilę chłopak miał ochotę zrobić to samo. Ta myśl jednak go zawstydziła, więc czym prędzej zabrał się za pomaganie Pawłowi.

Podeszli z ranną dziewczyną do wyważonych drzwi. Max zeskoczył na ziemię, a jego wzrok błyskawicznie powędrował w stronę płonącego tunelu.

– Max, pomóż jej – powiedział Paweł, samemu przytrzymując dziewczynę za ręce i pomagając jej w opuszczeniu się na dno tunelu.

– Dlaczego po prostu nie możemy poczekać na ratowników? – odezwała się nagle dziewczyna. Mimo sytuacji, w jakiej się znaleźli, oraz rany, która przy każdym ruchu wyraźnie sprawiała jej ból, miała niespodziewanie kojący głos. Max pomyślał, że jest naprawdę bardzo ładna, wyobrażając sobie dość jednoznacznie ich wspólne spotkanie. Oto uroki bycia siedemnastolatkiem.

– Po pierwsze dlatego, że nie wiem, jak długo zajmie im dotarcie do nas, a tobie jest potrzebna natychmiastowa pomoc – odpowiedział rzeczowo mężczyzna. – Po drugie, siedząc tutaj, prawdopodobnie byśmy się udusili lub po prostu spłonęli żywcem, jak ludzie w wagonach przed nami.

Max oraz dziewczyna poczuli się, jakby wylano im po kuble lodowatej wody na głowę. Głos Pawła był spokojny, ale stanowczy i zdecydowany. Chłopak pomyślał, że brzmi trochę jak doktor House.

– To jak, zostajecie czy idziemy? – zapytał Paweł. Dziewczyna nie potrzebowała dodatkowego ponaglenia, zaczęła się już sama gramolić z wagonu. Max błyskawicznie do niej doskoczył, podając pomocną dłoń. Mężczyzna asekurował ją od góry, a po chwili cała trójka znalazła się na zimnej, betonowej posadzce. Chłopak po raz ostatni zajrzał do wagonu metra. Ujrzał w nim mniej niż pięć osób, które najwyraźniej zdecydowały, że nie warto się nigdzie ruszać i że pomoc na pewno nadejdzie na czas. Prawdopodobnie nie były do końca świadome zagrożenia. Na szczęście nikt z nich nie miał poważnych obrażeń.

– Przepraszam, ale powinniśmy się stąd jak najszybciej ewakuować. Przód pociągu się pali – powiedział Paweł, który za przykładem Maxa również zajrzał do środka. Przez chwilę zatrzymał wzrok na każdej z osób, po czym odwrócił się, złapał dziewczynę pod ramię i ruszył z wolna w stronę stacji.

– Co z nimi? – zapytał Max.

– Ich sprawa – odpowiedział krótko Paweł.

Max podszedł do dziewczyny i ujął ją pod drugą rękę. Po minięciu ostatniego wagonu do ich uszu doleciał krzyk. Nie było to jednak wołanie o pomoc – był to wrzask człowieka konającego w niewyobrażalnych męczarniach, kakofonia nieartykułowanych dźwięków pomieszanych z jęczeniem, wzywaniem Boga i jednostajnym, rytmicznym powtarzaniem słowa „nie”.

Maxowi wydawało się, że dźwięki dochodzą nie z mijanego właśnie, płonącego wagonu, ale z tego, który tak niedawno opuścili. Może komuś coś się jednak stało, a oni tego nie zauważyli? Nagle usłyszeli kolejny wrzask – Max był pewien, że to osoba, która co prawda żegnała się z życiem, ale robiła to w walce. Nie był w stanie określić, skąd wzięło się to przekonanie – może przez setki filmów, które obejrzał w swoim życiu? Może przez instynkt, który mu to podpowiadał? Tak czy inaczej, cała trójka przyspieszyła kroku. Pomimo gorąca panującego w tunelu ich plecy były mokre od zimnego potu.



Bielany, godzina 12:50.

Tomek otworzył oczy i leniwie zamrugał powiekami. Przekręcił się na bok i zobaczył, że zegar wskazuje prawie trzynastą, co niespecjalnie go zaskoczyło. Tak to jest, gdy się idzie spać o ósmej rano. Albo gdy kładzie się do łóżka przed piątą, ale usypia dopiero kilka godzin później – wszystko przez irracjonalne wspomnienia minionych godzin, które uporczywie nie pozwalały złapać głębszego oddechu i przyspieszały bicie serca mniej więcej o trzysta procent. Chłopak miał olbrzymią ochotę upić się i usnąć, niestety wiedział, że to wyjście awaryjne zarezerwowane jest wyłącznie dla dorosłych. Jego rodzice nie byliby zachwyceni takim rozwiązaniem. Z drugiej strony w sumie jest prawie dorosły – przecież siedemnaście lat to nie byle co. Nie dowiedzieliby się od razu, więc przynajmniej mógłby w spokoju wyleczyć ewentualnego kaca, ale był pewien, że prędzej czy później jego siostra o wszystkim by doniosła. Nie była złą siostrą – po prostu wypaplałaby wszystko nieświadomie przy najbliższej okazji. Czyli przy pierwszym kontakcie z rodzicami. Fakt, że na czas ich wyjazdu do Francji Ewa zgodziła się nie wspominać nikomu o tym, że Tomek szlajał się całe noce po mieście z kolegami, już zasługiwał na uznanie. Oczywiście nic za darmo – chłopak musiał jej obiecać, że w zamian nie piśnie ani słowem na temat towarzystwa, które Ewa sprowadza do domu, oraz co z tym towarzystwem robi. Układ był klarowny i wiążący obie strony, więc jak do tej pory z sukcesem udało mu się przetrwać minione pięć dni.

Z trudem usiadł na łóżku. Oparł łokcie na kolanach i złapał dłońmi głowę. Czuł się tak, jakby w ogóle nie zmrużył oka – w nocy budził się co chwilę, a kilka razy zdawało mu się, że słyszy ciche trzaski podłogi w mieszkaniu. Wyobrażał sobie wtedy powłóczącego nogami mężczyznę z wypadku. Śniło mu się, że ten przyszedł po niego. W jego śnie tuż za mężczyzną stał dresiarz z poszarpaną twarzą, który patrzył na Tomka z wyrzutem i złością.

Chłopak wstał i podszedł do okna. Ludzie poruszali się leniwie, dokładnie w taki sposób, w jaki należy poruszać się w gorące, letnie popołudnie. Tak samo na chwilę obecną pracował mózg chłopaka. Był on jednak w stanie wygenerować informację, że pójście pod prysznic byłoby całkiem dobrym rozwiązaniem. Piętnaście minut później Tomek z rozczarowaniem stwierdził, że woda nie zmyła z niego wspomnień minionej nocy, a tylko orzeźwiła go i sprawiła, że te stały się wyraźniejsze. Postanowił przygotować śniadanie, żeby zająć czymś skołatane myśli. Po trwającym lata świetlne gapieniu się w otwartą lodówkę, doszedł do wniosku, że nie ma ochoty na nic konkretnego, więc po prostu zrobił sobie dwie kanapki z szynką oraz kawę i tak zaopatrzony podreptał do salonu.

Położył talerz z kanapkami na starej drewnianej ławie, rozsiadł się wygodnie na kanapie z kubkiem kawy w ręku i włączył telewizor. Był jak najbardziej świadomy faktu, że nie znajdzie niczego godnego uwagi, ale nie spodziewał się, że będzie aż tak źle. Przeskakiwał z kanału na kanał w tempie, które w rzeczywistości nie pozwoliłoby mu zidentyfikować programu, na który patrzy, ale było mu to totalnie obojętne. I tak nie skupiał się na tym, co dzieje się na ekranie. Na chwilę zatrzymał się na paśmie informacyjnym. Notowania giełdowe, w tle relacja z klęski żywiołowej w państwie, którego nazwy nie potrafił nawet wymówić, oraz cienki czerwony pasek, przesuwający się niczym pociąg pospieszny na dole ekranu – wszystko to otaczało głowę wystylizowanej i wychuchanej prezenterki. Tomek przez chwilę zastanowił się, kiedy pojawi się drugi i trzeci pasek z przelatującymi wiadomościami, żeby bombardować widza jeszcze większą ilością danych. Nagle jego uwagę przykuło zdanie o wypadku samochodowym, który wydarzył się w nocy na ulicy Suzina. Informacja mówiła, że w okolicy roztrzaskanego samochodu nie znaleziono ofiar, natomiast wnętrze auta oraz ulica zalane były krwią. Policja podejrzewa morderstwo oraz szuka świadków zdarzenia. Kamera zainstalowana przy banku ulicę dalej, zarejestrowała młodego chłopaka w zakrwawionej bluzie, oddalającego się z miejsca znalezienia pojazdu zaledwie dwie minuty po tragedii. W tej sekundzie w lewym rogu ekranu ukazało się zdjęcie. Tomek poczuł, jak całe jego ciało kurczy się i zapada w kanapę. Co prawda na zdjęciu był w kapturze, jednak ten zasłaniał tylko oczy – nos i usta były doskonale widoczne. Kolor ubrania też. Jeżeli ktoś sprytny wpadnie na pomysł przeanalizowania nagrań z innych kamer w okolicy, bez problemu będzie mógł wyśledzić jego miejsce pobytu.

W pierwszej sekundzie chciał pójść na policję i opowiedzieć o wszystkim, co widział. Niestety już w następnej zorientował się, jak absurdalnie to zabrzmi. Bo co – powie, że owszem, był świadkiem wypadku i widział jak jakiś naćpany koleś najpierw został zabity przez pędzące bmw, potem wstał jak gdyby nigdy nic i wgryzł się w twarz obcego chłopaka? No tak, przecież to logiczne, czemu nie – wszyscy mu przyklasną, poklepią po plecach i powiedzą, żeby wracał do domu. Może nawet dostanie medal. Jasne.

Prawda jest taka, że nikt nie uwierzy, iż to nie on jest wszystkiemu winien. Jeżeli tu zostanie, to prędzej czy później go znajdą i zamkną przynajmniej do momentu wyjaśnienia sprawy. W praktyce może w areszcie spędzić szmat czasu. Musi więc uciekać.

Postawił kubek na ławie i popędził do swojego pokoju. Podniósł swój stary, wysłużony plecak i wysypał jego zawartość na łóżko. Długopis, kilka skasowanych biletów, parę paragonów i bliżej niesklasyfikowane śmieci. Nie, raczej nic z nich się nie przyda. Po paru minutach chaotycznej krzątaniny stał ubrany w drzwiach pokoju z plecakiem zarzuconym na jedno ramię i zastanawiał się, co jeszcze mógłby wziąć. Spojrzał na kanapki w salonie i poczuł, jak mu burczy w brzuchu. „W sumie to dlaczego tak się spieszę, chyba nie zapukają do moich drzwi już za chwilę?” – pomyślał. Cały ucieczkowy zapał momentalnie go opuścił. Rzucił plecak na podłogę i usiadł na kanapie. Poczuł się zmęczony jak jeszcze nigdy w swoim krótkim, siedemnastoletnim życiu.

– Cholera, nie mam telefonu – powiedział do pustego mieszkania.

Odpowiedziała mu cisza, ale chłopak poczuł się o wiele lepiej, słysząc swój głos. Zaczął się zastanawiać, gdzie tak właściwie się wybiera. Nie może wprosić się do któregoś z kumpli, bo ci mieszkają w Warszawie – a jeżeli zostanie w mieście, to znajdą go, prędzej czy później. „Może będę chodził od jednego do drugiego?” – pomyślał. „To zawsze jakiś pomysł, ale odpada, bo to dalej Warszawa”. Niestety, nawet siostra nie może się o niczym dowiedzieć. Pewnie nie będzie za nim płakała, ale rodzice się zmartwią. Może wyjedzie do cioci do Płońska? Ta możliwość najbardziej przypadła mu do gustu. Ciotka powinna się ucieszyć, a zanim do niej dojedzie, zdąży wymyślić jakąś sensowną przyczynę nagłej wizyty. Dotrze tam PKS-em, więc nie znajdą go na dworcach kolejowych, które na pewno będą obstawione w pierwszej kolejności. Tomek wyobraził sobie agentów jak z amerykańskiego filmu akcji – w czarnych prochowcach, kapeluszach i okularach przeciwsłonecznych, uniwersalnym przebraniu, które pozwala idealnie wtopić się w tłum. Jeden będzie siedział na dworcowej ławce i udawał, że czyta gazetę. Drugi w tym czasie będzie zamawiał zapiekankę, trzeci stał w kolejce po bilety, czwarty, piąty i szósty obstawią wejścia. Siódmy i ósmy będą spacerowali po dworcu, a dziewiąty zajmie pozycję gdzieś wyżej, żeby ogarniać szersze pole. Do tego mniej więcej dwudziestu agentów na zewnątrz, furgonetki policyjne załadowane oddziałami antyterrorystycznymi, snajperzy na dachach i zdjęcia robione z satelity. I tak na każdym dworcu w Warszawie. Przez chwilę zrobiło się chłopakowi miło na taką myśl – cała ta machina uruchomiona tylko po to, żeby go pojmać. Jak bardzo byłby rozczarowany i zawiedziony, gdyby dowiedział się, że policja nie ma najmniejszego pojęcia, gdzie go szukać. Na chwilę obecną po komisariatach rozesłano jego zdjęcie i na tym cała akcja się zakończyła. Jednak Tomek podjął już decyzję – nie może dłużej czekać, musi jak najszybciej dostać się do Płońska. Pora ruszać na Marymont, do PKS-u.

Dziesięć minut później chłopak wychylił się czujnie zza bloku. Zlustrował otoczenie, ale nie dostrzegł w pobliżu żadnego stróża prawa. Słońce prażyło niemiłosiernie i mimo zaledwie paru chwil spędzonych na świeżym powietrzu już poczuł, jak się poci. Podszedł do pasów, poczekał na zielone światło i przeszedł na drugą stronę jezdni. Przed zejściem do metra zawahał się, ale stwierdził, że w ten sposób najszybciej dostanie się do miejsca przeznaczenia, więc musi zaryzykować zdemaskowanie.

Przyłożył portfel to czytnika i przeszedł przez bramkę. Już w połowie schodów zobaczył, że pociąg stoi na peronie, więc ruszył biegiem, przeskakując po kilka stopni na raz, żeby zdążyć wskoczyć przed odjazdem. Wpadł do wagonu jak torpeda. Zadowolony z siebie usiadł naprzeciwko drzwi i czekał na odjazd. Po minucie zorientował się, że zamiast klasycznego w takich sytuacjach trąbienia ostrzegającego przed zamykającymi się drzwiami, do jego uszu nie dociera żaden dźwięk. Silnik pociągu był wyłączony, a nieliczni pasażerowie siedzieli w milczeniu. Tomek powoli wstał i wychylił głowę na peron, bojąc się, że w każdej chwili drzwi wagonu zaczną się zamykać. Chciał zapytać nadchodzącego strażnika o sytuację, ale bał się, że zostanie rozpoznany. Na szczęście jakaś starsza kobieta wpadła na ten sam pomysł. Chłopak wyraźnie słyszał, jak rozmawia z agentem Służby Ochrony Metra. Pan w średnim wieku nie był zbyt zachwycony faktem, że ktoś mu przeszkadza i jeszcze śmie go pytać o sprawy służbowe, ale udzielił odpowiedzi szybko i profesjonalnie:

– No stoi, nie wiem, co się stało. Nie, nie wiem, kiedy odjedzie.

Po czym odszedł, nie oglądając się za siebie. Kilka osób wstało i ruszyło w kierunku schodów prowadzących na powierzchnię. Tomek zrobił to samo. W połowie drogi coś kazało mu się odwrócić i spojrzeć w przeciwległy tunel. Gdy to zrobił, poczuł, jak jego kręgosłup przecina, niczym wyładowanie elektryczne, lodowaty dreszcz przerażenia. Nagle wszystko, co było w zasięgu wzroku, skurczyło się, przybliżając jak w soczewce tylko to, co znajdowało się w centrum – mężczyznę, którego Tomek widział w nocy na ulicy Suzina. Albo jego brata bliźniaka. Człowiek stał bez ruchu w tunelu z głową tak nienaturalnie przekrzywioną na bok, że wyglądał, jakby ktoś przetrącił mu kark. W pierwszej sekundzie chłopak pomyślał, że ma zwidy, ale kątem oka dostrzegł strażnika metra, który ruszył w kierunku obcego, krzycząc, że ten ma natychmiast zejść z torów i wrócić na peron. Parę osób zatrzymało się i z zaciekawieniem czekało na dalszy rozwój wydarzeń. Jednak Tomek wiedział, co za chwilę nastąpi, i nie miał najmniejszej ochoty na to patrzeć – piętnaście sekund później pokonywał bramkę metra, prowadzącą do wyjścia. Dogonił go krzyk dobiegający z peronu. Chłopak czuł się winny, ale jakaś nieznosząca sprzeciwu myśl zabroniła mu wracać i kazała uciekać jak najdalej.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю