Текст книги "Łatwo być Bogiem"
Автор книги: Robert Szmidt
Жанры:
Космическая фантастика
,сообщить о нарушении
Текущая страница: 4 (всего у книги 24 страниц)
OSIEM
Theta okazała się nieregularną bryłą martwej skały o masie dwudziestokrotnie mniejszej od Ziemi. Okrążała macierzystą gwiazdę w takiej odległości, że z trudem można ją było odróżnić od konstelacji widocznych w tym sektorze przestrzeni.
Morrisey słuchał kolejnych raportów, spoglądając przekrwionymi oczami na planetę i swoim zwyczajem nieustannie żując. Sondy poszły godzinę wcześniej i za moment mieli otrzymać bezpośredni przekaz z dołka. Nike pierwszy złożył meldunek. W ciągu kilku dni pracy odkrył tylko tyle, że skupisko istniało już w chwili zasiedlania systemu. Analiza danych z jedynej sondy, jaka dotarła na orbitę Thety przed zniszczeniem stacji tranzytowej, wskazywała na istnienie w dołku śmietnika o masie podobnej do wrakowiska na Delcie. Przed stuleciem nikt nie zajął się analizą tych danych, potem utonęły one w terabajtach innych informacji i najzwyczajniej w świecie zapomniano o nich.
– Mówiłem, że to strata czasu – burknął kapitan, ledwie pierwszy oficer rozpoczął prezentację dostępnych danych. – Za kilka minut zobaczycie na własne oczy, że to pozostałości jakiegoś pieprzonego kawałka skały napakowanej rudą żelaza.
– Nie wydaje mi się – powiedział jak zwykle spokojny Iarrey.
– Doprawdy? – Rozbawienie przemknęło przez twarz Morriseya.
– Porównywałem dane z analogicznymi kilkuset rojów asteroid, w tym najbardziej wydajnych złóż kopalnych, jakie znamy…
– I cóż takiego pan odkrył, panie pierwszy? – zainteresował się dowódca.
– Zawartość pierwiastków rzadkich i ciężkich w tym miejscu jest co najmniej dziesięciokrotnie wyższa niż w wypadku najbardziej nasyconych złóż, sir.
Morrisey odwrócił się. Z jego miny można było wywnioskować, że nawet stukrotne przebicie nie miałoby dla niego znaczenia.
– Z całym szacunkiem, panie Iarrey, ale jeśli nawet mamy do czynienia z asteroidami złożonymi z rud metali w najczystszej formie, to i tak jest tego tysiąc razy za mało. Jaka kompania zbuduje tutaj całą infrastrukturę wydobywczą dla znikomej ilości surowców?
– Ja nie mówiłem, że to…
– Mam obraz – przerwała im Annataly i sterownia natychmiast pogrążyła się w ciemności.
Najpierw dostali panoramę całego dołka. Plastyczne odzwierciedlenie otaczającej ich przestrzeni wypełniały miliony niewielkich, trudnych do zidentyfikowania odłamków krążących wokół ogromnej nieregularnej bryły, która bardziej przypominała pokryty liszajami porostów kamień niż asteroidę.
– Mówiłem, że to pozostałości po jakimś zderzeniu – mruknął Morrisey. – Daj zbliżenie na skraj, Ann. Wybierz jeden kamyk i powiększ go na maksa.
– Się robi.
Sekundę później kamery kilku sond zogniskowały obiektywy na wybranym celu.
– W dupę klona… – Chyba wszyscy powiedzieli to jednocześnie.
Na ekranie wirował fragment jakiejś konstrukcji. Co do tego nie było dwóch zdań. Mimo potwornych zniekształceń nadal dało się rozróżnić kilka charakterystycznych elementów. Natura nie wytwarza wewnątrz kamieni wsporników, przewodów i rur…
– Weź namiar na coś innego – poprosił po chwili kapitan.
Obejrzeli jeszcze z dziesięć obrazów – tylko jeden przedstawiał najzwyklejszy kawał skały. Pozostałe w mniejszym bądź większym stopniu zdradzały sztuczne pochodzenie oglądanych elementów.
– Czas na tatusia! – powiedział nagle ożywiony Morrisey. – Sprawdźmy, kto siedzi w samym środku tej pajęczynki.
Kamery przełączyły się natychmiast na następny cel. Ogromna nieregularna bryła wypełniła czołowy ekran. Obracała się powoli wzdłuż pionowej osi zgodnie z kierunkiem ruchu wszystkich drobin, które ją otaczały. Po widoku ogólnym przeszli do zbliżeń konkretnych fragmentów, ale tu czekało ich rozczarowanie. Powierzchnia obiektu była wszędzie taka sama. Przypominała skórę prehistorycznego gada. Morze niekończących się pęcherzyków pokrywało każdą krzywiznę z wyjątkiem sześciu wypukłych kręgów rozmieszczonych równomiernie na całej powierzchni.
– Nieco dziwny, ale chyba całkiem martwy kamień – zawyrokował Morrisey po kilku kolejnych ujęciach.
– Nie wydaje mi się… – odezwał się Nike, obserwując uważnie regularne bąble pokrywające fragment obiektu.
– Precyzyjniej proszę, panie Stachursky! – Kapitan zaszczycił Nike’a jednym ze swoich typowych spojrzeń.
– Widzieliście na powierzchni tego czegoś choć jeden krater uderzeniowy?
– Młody ma rację… – Iarrey dopadł konsoli i zaczął coś szybko pisać.
– Co znaczy: ma rację? – Zdezorientowany kapitan zerknął na ekran, sprawdzając, co oblicza Heraklesteban.
– To znaczy, że w otwartej przestrzeni jest tylko jeden rodzaj obiektów, które nie mają śladów po kolizjach… i są to statki chronione polem siłowym.
– Mylisz się, Iarrey – powiedział chłodno Morrisey.
– Nie mylę się, sir – zaprotestował oficer.
– Kraterów nie mają też gwiazdy…
Pierwsza nie wytrzymała Annataly. Roześmiała się na cały głos, a Bourne zawtórował jej piskliwie. Chwilę później w ich ślady poszli wszyscy pozostali, nie wyłączając zaskoczonego Iarreya.
– Przepraszam, sir, ma pan absolutną rację… Są dwa rodzaje takich obiektów – przyznał po chwili.
– Trzy – sprecyzował Nike, nie przestając się śmiać.
– Słucham?
– Na gazowych gigantach też nie widać efektów uderzeń… po pewnym czasie rzecz jasna.
– Dość tych przekomarzań! – Morrisey wskazał widoczny na ekranie obiekt. – Chcę mieć pełną analizę tego gówna, i to już! Jeśli te rebelianckie śmieci potrafiły zrobić coś takiego, to nie…
– To nie może być dzieło separatystów – wpadła mu w słowo Annataly.
– A czyje?
– Nike znalazł dane mówiące, że już w okresie kolonizacji systemu sondy zarejestrowały to skupisko w pobliżu Thety, prawda?
– Kto zatem skonstruował coś takiego? – Morrisey zaśmiał się obleśnie. – Przecież nie Obcy.
– A niby dlaczego nie? – zapytał Nike.
Nie znalazł się nikt, kto by mu potrafił sensownie odpowiedzieć. Nikt też nie zaprotestował – ojciec Pedroberto spał już smacznie w swojej kabinie kriogenicznej, śniąc zapewne o zdobytym bogactwie. Kapelan trafiał do zamrażarki natychmiast po zakończeniu modlitwy za tych, co odeszli, i obliczeniu wartości łupów. Wyjątek stanowiły te momenty, gdy działo się coś naprawdę ciekawego. Wyprawa na orbitę Thety nie była dla niego niczym szczególnym, co dał wszystkim poznać, podzielając zdanie kapitana. Zresztą gdyby cokolwiek się wydarzyło, Morrisey i tak miał obowiązek go obudzić. Niemniej dowódca najwyraźniej nie zamierzał tego na razie robić… Czego jak czego, ale religijnego bełkotu potrzebowali teraz najmniej.
– Spójrzcie na to! – Iarrey wskazał nagle na ekran.
Zbliżenie przedstawiało jedną z kopułowatych narośli, jakie zdobiły całą powierzchnię bryły. W jej kierunku powoli dryfował mały fragment skały czy może raczej zniszczonej konstrukcji. Z tej odległości trudno było to ocenić. Odłamek zbliżał się bardzo wolno do widocznej w oddali ściany. Dzieliło go od niej jeszcze około pięćdziesięciu metrów, gdy nagle kopuła pojaśniała minimalnie i obiekt statecznie hamując, zatrzymał się przed nią na chwilę, a potem ruszył w kierunku pasa podobnych mu odłamków, jakby został odepchnięty magnesem.
DZIEWIĘĆ
– To z pewnością nie jest dzieło ludzkich rąk – upierał się Iarrey, gdy sześć godzin później zebrali się wokół holograficznego modelu obcego artefaktu. – Technologia, której użyto do wytworzenia tego czegoś…
– Nazwijmy to stacją – zaproponował Bourne.
– Nie sądzę, żeby to była stacja – obruszył się pierwszy oficer. – Moim zdaniem to klasyczny statek nadprzestrzenny.
– Skąd ta pewność? – zapytał Morrisey.
– Nie pewność, lecz przypuszczenie oparte na analizach porównawczych. Sądzę, że mamy przed sobą człon większej jednostki. Tylko on ocalał z katastrofy, która wydarzyła się tu około pięćdziesięciu tysięcy lat standardowych temu.
Kapitan gwizdnął i opadł na fotel.
– Pięćdziesiąt tysięcy lat? Nie myli się pan, panie pierwszy?
– Sprawdzaliśmy to z Annataly trzykrotnie na każdej pobranej próbce. Za każdym razem system podawał zbliżone rezultaty. Od czterdziestu tysięcy dziewięciuset do pięćdziesięciu tysięcy pięćdziesięciu lat. To dopuszczalny margines błędu pomiaru.
– Jak rozumiem, dotyczy to całego tego śmiecia. – Kapitan machnął ręką, wsuwając dłoń w holograficzny obraz dysku otaczającego artefakt.
– Według naszych ustaleń duża część tych szczątków należała do interesującej nas jednostki. Znaleźliśmy wśród nich fragmenty, których wygląd sugeruje, że pochodzą z takiego samego pancerza jak ten tutaj – wskazał na centralną bryłę. – Najprawdopodobniej był to zewnętrzny moduł napędowy. W dolnej części obiektu, jeżeli za poziom przyjmiemy płaszczyznę, po której poruszają się wokół niego szczątki, znaleźliśmy jedyne wklęsłe miejsce i szereg wystających, jakby stopionych elementów. Podobne technologie stosowano w pionierskich czasach podboju kosmosu, jeszcze przed wynalezieniem napędu tachionowego.
Iarrey włączył następną holoprojekcję. Tym razem gruszkowaty artefakt widoczny był w poziomie, a z jego węższego końca wystawała długa kratownica, na której znajdowała się czasza ogromnego silnika.
– Nie twierdzę, że tak to musiało wyglądać – zastrzegł się pierwszy oficer. – W symulacji zastosowałem rozwiązania podobne do znanych z naszej historii, ale sądzę, że o coś takiego mogło chodzić. Silniki główne, reaktory i zbiorniki paliwa na pewno zostały oddzielone od głównego kadłuba. Mamy w tym skupisku zbyt duże promieniowanie, żeby to był przypadek.
– A czym jest to wgłębienie? – zapytał Morrisey, wskazując miejsce, w którym rzekome dźwigary wychodziły z kadłuba.
– Pojęcia nie mam.
Zapadła cisza. Wszyscy spoglądali na obracający się powoli hologram.
– Wchodzimy sami czy zgłaszamy admiralicji? – zapytał nieśmiało Bourne.
– Jak to: wchodzimy? – zdziwił się Iarrey.
– Normalnie, jak do każdego wraku – odparł kapitan.
– To pierwszy ślad obcej cywilizacji, na jaki trafiliśmy w przestrzeni, a wy chcecie go po prostu splądrować? – nie poddawał się pierwszy oficer.
– Zaraz tam splądrować – obruszył się Morrisey. – Chcemy go tylko dokładnie obejrzeć.
– Akurat!
– Dobrze wiesz, Iarrey – rzekł kapitan – że jeśli przekażemy go władzom, nigdy nie będziesz miał okazji dowiedzieć się, co było w środku. Informacja o odnalezieniu tego statku będzie przez najbliższe sto pięćdziesiąt lat tajniejsza niż skład kolegium połączonych sztabów. Nasz artefakt po prostu zniknie, rozpłynie się w przestrzeni. A ty otrzymasz rozkaz, by do końca życia trzymać gębę na kłódkę, jeśli zaś piśniesz choć słówko… – Znaczący gest nie pozostawiał wątpliwości, że admiralicja umie dbać o własne sekrety. – Jeśli przez resztę życia mam mieć kaganiec na pysku, to chcę wiedzieć dlaczego. Poza tym przydałaby mi się jakaś pamiątka, dowód na to, że to my pierwsi natrafiliśmy na ślad obcej cywilizacji.
– Głosujemy? – Annataly postanowiła zakończyć tę wymianę zdań.
– Jestem za – powiedział Bourne.
– Za wejściem czy za zgłoszeniem? – zapytał Morrisey. – Mógłbyś choć raz wyrazić się jaśniej.
– Jestem za wejściem – poprawił się porucznik.
– Ja też. – Nawigatorka przyłączyła się do niego bez wahania.
– Panie Iarrey? – Morrisey patrzył wyczekująco.
– Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł… – zaczął Heraklesteban.
– Nie pytam o jakość pomysłu – przerwał mu kapitan – tylko o to, czy idziesz.
– Jestem przeciw wchodzeniu. Cholera wie, co…
Morrisey znowu mu przerwał.
– Nike?
– Ja… – zająknął się kadet, mając nadal w pamięci sceny z pancernika. – Ja popieram pierwszego. To nie nasza bajka. Lepiej postępujmy według regulaminu.
– Zatem dwa do dwóch. – Morrisey wstał. – Jako dowódca mam decydujący głos. I mówię wam, że cokolwiek by się działo, wejdziemy do tego czegoś.
– Ciekawe którędy. – Pierwszy wskazał na holograficzny obraz obcego statku. – Zauważyliście gdzieś jakieś włazy? A co zrobimy z polem siłowym?
„My”. Nike uśmiechnął się do siebie. Iarrey przegrał w głosowaniu i natychmiast stał się posłusznym trybem w machinie Morriseya.
– Pole to pestka – powiedziała Annataly. – Cokolwiek je zasila, jest już na wyczerpaniu. Przywalimy w ten kaczan kilkoma salwami szerokopasmowymi, to powinno je ostatecznie rozproszyć.
– A jeśli to pole absorpcyjne? – zapytał Nike.
– Absorpcyjne, powiadasz… – Podporucznik zamyśliła się. – Cholera wie, może i Obcy znają pola absorpcyjne, skoro po tylu tysiącach lat ten statek nadal ma czynne bariery energetyczne. Jeśli to faktycznie pole absorpcyjne, strzelanie nie ma sensu. Tylko byśmy je wzmocnili. To ogromna jednostka, kilkakrotnie większa od naszych największych pancerników. Musielibyśmy napieprzać w nią cały tydzień, żeby przeciążyć deflektory. – Zauważyła, że pozostali spoglądają na nią z zaciekawieniem. – Potraktujcie moją wypowiedź czysto hipotetycznie, bo nie mam pojęcia, jak mocna jest ta osłona i jak działa…
– Najbezpieczniej będzie użyć śmiecia, które krąży wokół – wtrącił Iarrey, gdy przerwała, by zaczerpnąć tchu. – Ustawiczne bombardowanie odłamkami powinno dość szybko wyczerpać zasoby energii deflektorów bez względu na ich rodzaj. Według moich obliczeń obecnie dochodzi do około stu kolizji z polem na godzinę standardową. Jeśli wejdziemy w sam środek pasa na pełnych deflektorach, możemy sprawić, że wartość ta wzrośnie nawet stukrotnie…
– A przy okazji rozpętamy prawdziwe piekło. – Morrisey uparł się chyba, że nie pozwoli pierwszemu oficerowi dokończyć jakiejkolwiek wypowiedzi. – Pas utraci stabilność…
– …co przestanie być problemem, jeśli na skraju strefy zamontujemy najmniejszy z kolapsarów. Mogę nim sterować ręcznie, zmniejszając lub zwiększając siłę grawitronu zależnie od potrzeb i rozwoju sytuacji. – Iarrey nie pozostał mu dłużny. – Mogę też zaprogramować przechwytywanie obiektów wychodzących ze strefy. W niecałe sześć godzin pozbędziemy się większości odłamków otaczających artefakt. Zdecydowanej większości. Resztę spokojnie załatwią nasze lasery.
– A co z wejściem do środka? – zapytał Nike.
– Poszukamy – uspokoił go Bourne – a jeśli nie znajdziemy, to powinieneś wiedzieć, że robot klasy C4 w pół godziny radzi sobie z pancerzem reaktywnym nowoczesnego pancernika.
Morrisey rozparł się w fotelu, założył ręce za głowę i przymknął oczy.
– Wątpię, żeby to coś było bardziej odporne. A jeśli nawet, to czasu mamy akurat w bród.
– Tyle że zostaną ślady… – powiedział Heraklesteban.
– Wierzę w pana, panie pierwszy. Na pewno coś pan wymyśli.
– Na speców z admiralicji i fakt, że to pierwszy kontakt z Obcymi, mogę być za cienki.
– No tak, to rzeczywiście może być problem – zasępił się kapitan. – Nie pomyśleliśmy, co na to powie góra.
– Jeśli się zorientują, że badaliśmy taki obiekt, trafimy na kwarantannę – mruknął Bourne. – I to tę wieczną… Musimy działać naprawdę ostrożnie.
Morrisey wyraźnie zmarkotniał.
– Jeśli nie znajdziemy sposobu na bezinwazyjne wejście, odpuszczamy sobie.
– Pozostaje jeszcze kwestia tych, co na dole – wtrącił Bourne. – Co z nimi?
– Mówisz o numerach? – Dowódca prychnął pogardliwie. – Zostawmy ich w trumienkach. Nie potrzebujemy świadków. Księżulo też sobie jeszcze chwilę pochrapie. Chyba że chcesz urządzić Obcym chrzest.
* * *
Z bliska statek Obcych był naprawdę przytłaczający. Gruszkowaty, pokryty naroślami kształt miał w najszerszym miejscu ponad trzy tysiące pięćset metrów obwodu. Nomada, wiszący w odległości pozwalającej na rozpięcie korytarza linowego, wyglądał przy nim jak giez, który zamierza usiąść na zadzie krowy, jak to barwnie opisał Morrisey.
Plan Iarreya okazał się doskonały. W niespełna sześć godzin udało się zneutralizować pole siłowe broniące dostępu do kadłuba, drugie tyle zabrało oczyszczenie okolicy z odłamków. O szesnastej czasu pokładowego zostali sam na sam z największą tajemnicą swojego życia.
Pamiętając o przestrogach pierwszego oficera, Morrisey nie nakazał natychmiastowej penetracji pancerza, lecz rozesłał wszystkie dostępne roboty, by dokładnie sprawdziły powierzchnię wraku w poszukiwaniu ukrytego włazu czy jakiejkolwiek innej drogi do środka. Jak dotąd operacja ta nie przyniosła żadnych efektów: kadłub statku wydawał się istnym monolitem.
Godzina za godziną wszyscy członkowie załogi ślęczeli przed konsolami, analizując dane przesyłane przez roboty. Wreszcie, gdy stracili już nadzieję, a Morrisey zaczął układać raport dla admiralicji, stało się coś dziwnego. Jedna z symetrycznie rozmieszczonych kopuł w górnej części kadłuba zrobiła się przezroczysta. Jej chropowata powierzchnia najpierw zmętniała, a potem dosłownie w kilka sekund stała się przejrzysta niczym najczystszy krystalit. Widzieli ten proces z bliska dzięki rejestratorom sond.
Odczekali ponad kwadrans, obserwując pozostałe części statku, lecz nic podobnego nigdzie więcej się nie wydarzyło. Roboty w dalszym ciągu żmudnie przeszukiwały poszycie obcej jednostki, jednakże zebrani w sterowni Nomady ludzie chwilowo stracili zainteresowanie ich postępami.
Przezroczysta kopuła nie odsłoniła niczego szczególnego – pod nią znajdowała się tylko wolna przestrzeń i równa jak stół błyszcząca płaszczyzna. Ściana albo podłoga, zależy jak na to patrzeć. Nie było na niej żadnych znaków, zupełnie nic prócz jednolitej, wręcz nużącej szarości.
– Ciekawe – mruknął Iarrey, wklepując kolejne komendy do systemu. – Nasz obcy stateczek chyba coś kombinuje. Gdyby mnie ktoś pytał, ta lśniąca powierzchnia jest czymś w rodzaju kolektorów słonecznych. Wyczerpaliśmy zapasy energii tego obiektu i ktoś… albo coś… chce je teraz uzupełnić.
– Nie bądź śmieszny! – Bourne machnął lekceważąco ręką. – Statek kosmiczny czerpiący energię poprzez panele baterii słonecznych? Nie ta wydajność.
– Tak? – obruszył się Heraklesteban. – Pan Bourne, znany specjalista od technologii Obcych, jak zwykle wie lepiej. Ich wydajność może być setki razy większa od systemów, które my znamy.
– Akurat…
– Czytałeś instrukcję obsługi tych kolektorów, że jesteś taki pewny? – odgryzł się Iarrey. – Oni latali w kosmos, gdy na Ziemi człowiek uczył się dopiero krzesać ogień. Tak się składa, że ta kopuła jest skierowana na najjaśniejszy punkt otaczającej statek przestrzeni. Prosto na tutejszą gwiazdkę.
Bourne wzruszył tylko ramionami i wrócił do swoich zajęć.
– To by wyjaśniało, w jaki sposób pole ochronne wytrzymało tak długo – powiedziała Annataly.
– Bynajmniej – zaprzeczył natychmiast Heraklesteban. – Znajdujemy się zbyt daleko od gwiazdy, aby takie ładowanie przyniosło jakiekolwiek efekty, nawet jeśli wydajność ich kolektorów jest rzeczywiście tysiąckrotnie większa niż naszych. Zdaje mi się, że poważnie nadwerężyliśmy zasoby energetyczne, których z niewiadomych nam względów to coś bardzo potrzebowało. Stąd tak dramatyczna i nieefektywna próba…
– Wszystko piękne, panie pierwszy – powiedział Morrisey, obracając się w fotelu. – Ale co to, u licha, znaczy?
– Moim zdaniem jednostka centralna tego statku, czy co oni tam mają w jej miejsce, nadal jest aktywna. Przynajmniej częściowo. Na pewno nie kieruje tym procesem istota żywa, bo ta wiedziałaby, że w ten sposób nie osiągnie żadnych rezultatów. Maszyna nie myśli, po prostu uruchamia kolejne najefektywniejsze procedury, by wykonać powierzone jej zadanie. Nie uda się jedno, zrobi coś innego, zgodnie z priorytetami i instrukcjami…
– Czyli co? – zapytał kapitan.
– Obcy jestem czy co? – Iarrey się roześmiał. – Nie mam pojęcia, ale jeśli poczekamy odpowiednio długo, na pewno coś się wydarzy.
DZIESIĘĆ
Iarrey miał rację. Po trzech godzinach bezczynności zauważyli, że jedna z kopuł w szczytowej części kadłuba pęcznieje. Jak pęcherz na powierzchni gotującej się wody albo bańka mydlana. Pancerz nie zmienił barwy jak poprzednio, po prostu kopuła rosła wzwyż, choć jej obwód nie powiększył się nawet o milimetr. Proces ten trwał ponad minutę, a potem nagle w szczytowej części wypukłości pojawił się kilkunastometrowy kolisty otwór.
– Wyślijcie kamery do wnętrza! – zakomenderował podekscytowany Morrisey.
Najbliższe roboty ruszyły w kierunku otworu. Wkrótce trzy z nich zniknęły za obłą krawędzią.
– Wizja! – ryknął kapitan.
– Brak odczytów – zameldowała Annataly. – Pancerz obiektu całkowicie ekranuje nasze częstotliwości.
– Ustaw jednego robota ponad tym otworem, zrobimy z niego przekaźnik – poradził Iarrey. – W razie czego możemy zrobić cały łańcuch przekaźników, wykorzystując kolejne roboty. Mamy ich jeszcze kilkaset.
– Dobra myśl, panie pierwszy! – Mechaniczna dłoń kapitana uniosła się nad podłokietnik fotela w charakterystycznym geście zwycięstwa.
Dziesięć sekund później zobaczyli na głównym ekranie wnętrze ogromnej kopuły. Kuliste pomieszczenie tonęło w mroku rozświetlanym jedynie gdzieniegdzie nikłym fluorescencyjnym blaskiem, który dobywał się z grzybopodobnych narośli rozsianych w równych odstępach na zakrzywionej ścianie. Blask ten pozwalał umiejscowić świecące „grzybki”, ale nie rozpraszał ciemności nawet w ich najbliższym otoczeniu. Dla nowoczesnych systemów noktowizyjnych, jakimi dysponowały roboty zwiadowcze Nomady, nie była to jednak wielka przeszkoda. Maszyny zmieniały sygnały radarowe i podczerwień na zwykły obraz, tworząc przy okazji trójwymiarowy model holograficzny badanego obiektu, który załoga mogła podziwiać nad głównym holoprojektorem sterowni.
Wnętrze kopuły miało obecnie kształt lekko spłaszczonej kuli. W dolnej jej części widać było wiele dziwnych konstrukcji pokrywających zaobloną ścianę i rozmieszczone wokół nich skupiska fosforyzujących „grzybów”. Czujniki robotów wykryły też ponad tuzin różnej wielkości otworów. Morrisey kazał wysłać do każdego z nich najmniejsze sondy wizyjne, ale szybko okazało się, że korytarze są zbyt wąskie albo zbyt kręte, przez co bezpośredni kontakt z maszynami nie był możliwy. Pierwszy oficer zaproponował, by badać je kolejno, korzystając z łańcucha przekaźników. Odłożono to jednak na później, ponieważ w tej chwili członkowie załogi Nomady ujrzeli coś znacznie ciekawszego.
Z najniżej położonego punktu kulistej hali wyrastała walcowata konstrukcja, która służyła zapewne jako rewolwerowa wieża cumownicza. Całość podzielono na pięć mniej więcej tej samej długości segmentów. Każdy z nich miał sześć rurkowatych wypustek z umieszczonym na końcu zgrubieniem pełniącym rolę klasycznej śluzy. Im niższy segment, tym dłuższe były ramiona wysięgników, do których cumowano, jeśli tak można powiedzieć, niewielkie pojazdy. Ich przeznaczenia oglądający mogli się wyłącznie domyślać.
– I co wy na to? – zapytał Morrisey, gdy już się napatrzyli.
– Moim skromnym zdaniem trafiliśmy do ich garażu – powiedziała Annataly.
– Też tak uważam – poparł ją Iarrey. – Wydaje mi się, że główny komputer Obcych zastosował procedury alarmowe. Utrata energii potrzebnej do zasilania systemów podtrzymywania życia powinna zapoczątkować ewakuację załogi w kapsułach ratunkowych. Sądzę, że te kuliste wypustki na szczycie wieży cumowniczej to właśnie takie kapsuły.
– Problem w tym – wpadła mu w słowo nawigatorka – że na pokładzie nie ma już nikogo, kto mógłby z nich skorzystać…
– Miejmy nadzieję, że tak jest…
– Nadzieja jest matką głupich, panie Bourne. – Morrisey zerwał się dziarsko z fotela. – Bierzmy się do roboty. Iarrey, sprawdź wszystkie wolne śluzy. Chcę wiedzieć, jakie mają systemy mechanicznych zabezpieczeń, zamków, itepe, itede. Może da się którąś otworzyć, to powinna być najłatwiejsza droga do wnętrza statku. Masz pozwolenie na każdą akcję, bylebyś nie zostawił śladów włamu. Nike i Bourne będą ci pomagać. Następna narada za trzy godziny i lepiej, żebyście mieli wtedy dla mnie jakieś konkrety. A ty, kochanie, pozwól ze mną, musimy porozmawiać…
Davidoff-Rozerer skinęła głową i bez słowa ruszyła w kierunku drzwi. Morrisey przepuścił ją szarmancko, ale tylko po to, żeby zaraz położyć łapy na jej krągłych pośladkach. Cichy syk uszczelniających się drzwi przerwał w połowie perlisty chichot kobiety. W sterowni zapanowała idealna cisza przerywana co jakiś czas popiskiwaniem urządzeń pokładowych.
– Tak… – mruknął chwilę później Iarrey, patrząc na wykrzywioną w dziwnym grymasie twarz Bourne’a. – Stary porozmawia sobie dogłębnie z Annataly, a my otworzymy mu w tym czasie sezam.
– Trzy godziny to niewiele jak na skalę problemu – powiedział Bourne.
– A co o tym wszystkim sądzi nasz młody geniusz? – Uśmiech pierwszego oficera był jak najbardziej szczery. W jego głosie także nie dało się wyczuć sarkazmu.
– Nie wydaje się panu dziwne, że komputer obcego statku rozpoczął procedurę ewakuacyjną, chociaż na pokładzie nie ma żywego ducha? – zapytał kadet.
Iarrey zasępił się. Zmarszczył czoło, a potem zaczął nerwowo skubać włoski na niegolonej od ponad doby brodzie. Nike zauważył, że przygryza też dolną wargę.
– Wiesz, chłopcze, masz cholerną rację… Próbowałem sobie przypomnieć, jakie procedury obowiązują we flocie w takich przypadkach. Komputer centralny musi nadzorować całość procesów, w tym systemy podtrzymywania życia. Jeśli nie ma kontaktu z żywym członkiem załogi, nie powinien uruchamiać procedur ewakuacyjnych. To działanie wbrew logice…
– Mnie też wydało się to mocno podejrzane – wtrącił Bourne, robiąc zatroskaną minę.
– Z drugiej strony – ciągnął Heraklesteban – tak naprawdę nie wiemy, co sprawiło, że statek otworzył jeden z włazów. Może wcale nie chodzi o ewakuację? Po tak długim czasie każdy komputer mógłby sfiksować. Zresztą Obcy wcale nie muszą stosować takich samych procedur jak my. No ale nad tym będziemy się zastanawiać, jak już wejdziemy do środka i zbadamy to pieprzone ustrojstwo.
Najpierw sprawdzili wolne śluzy w górnym sektorze wieży. Wyglądało na to, że są zbudowane podobnie do tych funkcjonujących na każdym ziemskim okręcie przestrzennym. Niestety wszystkie były zamknięte, a na litej powierzchni metalu nie zauważyli żadnego panelu, przycisku ani uchwytu. Niczego, co pozwalałoby na otwarcie zewnętrznych włazów śluzy. Sprawdzali więc kolejne sektory, w których uprzednio dostrzegli puste miejsca na dokowisku.
Podczas gdy Bourne i Iarrey analizowali budowę śluz, Nike nadzorował pracę sześciu szperaczy i sporządzał szczegółowy trójwymiarowy plan pomieszczenia. Między innymi mapował odkrywane korytarze, ale już po sprawdzeniu trzech zyskał pewność, że nie tędy droga. Wszystkie były zamknięte na głucho, czemu się specjalnie nie dziwił. Pod kopułą nie było powietrza, więc żaden z tych otworów nie mógł prowadzić do wnętrza dziwnego statku. Pustka wyssałaby każdy atom gazu, gdyby choć jeden korytarz był nieszczelny. Nike zostawił więc sobie żmudne sprawdzanie tuneli na koniec i zabrał się do skanowania najniższej części niecki. Tu czekała na niego niespodzianka.
– Panowie – przywołał obu oficerów.
Iarrey nie zareagował, za to Bourne od razu podszedł do stołu.
– Mam nadzieję, że to coś ciekawego – mruknął, ocierając pot z czoła.
Nie zmniejszyli temperatury w sterowni, mimo że Morrisey opuścił mostek.
– Chyba znalazłem rozwiązanie naszego problemu. – Nike przełączył wizję z kamer pierwszego robota na ekran główny. – Proszę…
Porucznik spojrzał najpierw na podstawę wieży tonącą w plątaninie rur i dziwacznych konstrukcji niewiadomego pochodzenia, potem zaś na uśmiechniętego od ucha do ucha chłopaka.
– Doprawdy? – zapytał ostrożnie.
– Nie widzi pan nic szczególnego? – zdziwił się Nike.
– Prawdę mówiąc, nie widzę tu nic prócz masy śmiecia.
Uśmiech ponownie zagościł na twarzy kadeta.
– Czy to – wskazał palcem na jeden z leżących na dnie elementów – nie wygląda znajomo?
Bourne zmrużył oczy, a następnie przysunął do siebie klawiaturę wirtualnej konsoli hologramatora. Wykonał tę samą serię analiz porównawczych, którą przed chwilą zakończył Nike. Z takim samym rezultatem.
– Mógłbyś tu pozwolić, Iarrey? – spytał, gdy ostatnia para obrazów zlała się w jedno.
Tym razem pierwszy oficer oderwał się od swojego zajęcia. Podszedł do nich i zapoznał się z efektem pracy Bourne’a. Szybko przebiegł wzrokiem ostatnie obliczenia i uśmiechnął się szeroko.
– Moje gratulacje, synu – powiedział, klepiąc kadeta po ramieniu.
* * *
– Jak pan widzi, sir, możemy wejść do statku, nie zostawiając żadnych śladów – stwierdził Iarrey.
Zdumiony Morrisey obserwował robota przez jedno z okien w pałąku prowadzącym do węzła cumowniczego.
– Jak wyście go tam wprowadzili? – zapytał szczerze zdziwiony.
– To zasługa naszego młodego przyjaciela, sir. – Iarrey wskazał na Nike’a. – Niech sam powie.
– No, synu, słucham…
Fotel zrobił pół obrotu i wyprężony jak struna kadet znalazł się w polu widzenia dowódcy.
– Podczas kompletowania skanów do hologramu znalazłem u podstawy wieży cumowniczej uszkodzoną kapsułę ratunkową z otwartym włazem. Musiała odpaść od stanowiska cumowniczego podczas katastrofy statku. Porucznik Iarrey zbadał dokładnie mechanizmy dokujące i okazało się, że są to czysto mechaniczne zabezpieczenia. Użyliśmy kilku małych autograwów i podnieśliśmy kapsułę do jedynego wolnego stanowiska w szczytowym segmencie. Po wpasowaniu pierścienia dokującego w kołnierz węzła śluza otworzyła się automatycznie. Robot umieszczony uprzednio w kapsule dostał się do wnętrza, a my odciągnęliśmy ją po chwili, symulując odpalenie. Śluza zewnętrzna automatycznie się zamknęła, za to drugie drzwi stanęły przed nami otworem.
– Oto analiza składu atmosfery wewnątrz statku. – Iarrey podał kapitanowi czytnik.
– Na moje oko niewiele różni się od ziemskiej – powiedział Morrisey po chwili. – Analiza flory bakteryjnej?
– Niczego nie znaleźliśmy. – Tym razem sprawę zreferował Bourne. – Atmosfera jest sterylna jak wnętrze flaszki po bimbrze, ale mimo podobieństw w składzie chemicznym nie polecałbym rozszczelniania skafandrów nawet w krytycznej sytuacji.
– A kto tu mówi… – Morrisey przerwał i zamyślił się głęboko. – Dane, które zebraliście, wskazują jednoznacznie na to, że Obcy podobnie jak my oddychają tlenem. Możemy zatem założyć, iż mamy do czynienia z białkową formą życia.
– To wysoce prawdopodobne – przyznał Iarrey. – Sądząc po wielkości włazów, przycisków, uchwytów czy fotela w kapsule, byli wyżsi od nas i masywniej zbudowani. Mogli mieć nawet około trzech metrów wzrostu. Kształt siedziska, skoro już o tym mowa, też jest ciekawy…
Na ekranie pojawił się widok wnętrza kabiny. Fotel był bardzo długi, obły, wręcz opływowy, z dwoma podłużnymi zagłębieniami w górnej części oparcia.
– Jakieś sugestie?
– Niestety, nic konkretnego – odparł pierwszy oficer. – Za mało danych, żebym mógł powiedzieć coś ponad to, co już pan usłyszał, sir. Do tej pory nie ruszaliśmy się poza pałąk. Robot dotarł wprawdzie do śluzy prowadzącej do pnia wieży i otworzył przejście, by pobrać próbki powietrza, ale wycofałem go natychmiast. Z podjęciem dalszych działań czekaliśmy na pana, sir.