Текст книги "Łatwo być Bogiem"
Автор книги: Robert Szmidt
Жанры:
Космическая фантастика
,сообщить о нарушении
Текущая страница: 17 (всего у книги 24 страниц)
CZTERNAŚCIE
System Xan 4, Sektor X-ray,
12.09.2354
Gdyby wzrok mógł zabijać, Henryan zamieniłby się w sito, potem w krwawą miazgę, a na końcu w popiół. Zajcew czekał na niego w korytarzu przed stacją kolejki z taką miną, że niektórzy z przechodzących tamtędy żołnierzy omijali go szerokim łukiem. Święcki jednak się nie przejmował.
– Masz coś dla mnie? – zapytał, przechodząc od razu do sedna.
Wartownik błysnął groźnie białkami.
– Kolega nieźle mnie wrobił – powiedział, a zabrzmiało to jak pomruk budzącego się wulkanu.
– Nie, kolega w nic cię nie wrobił. Masz coś dla mnie?
Czarnoskóry wartownik skinął głową.
– Kazała powiedzieć, że wszystko jest gotowe. Zaproszenie wysłano na osiemnastą. Sześć, B, dwa, piętnaście.
– To wszystko?
Zamiast odpowiedzieć, urażony wciąż Zajcew zadarł nos i odszedł bez pożegnania. Święcki zignorował go. Annelly była naprawdę niezła, jeśli zdołała załatwić wszystko w jeden wieczór. Spodziewał się, że zajmie jej to kilka dni, a tu proszę, taka niespodzianka. Zaraz jednak przyszło otrzeźwienie. A może to pułapka? Za dużo wiedział, więc Bogowie uznali, że bezpieczniej będzie upozorować wypadek… Wsiadając do kolejki, potrząsnął głową. Nie, nie ryzykowaliby, wiedząc, kim jestem i co potrafię. Nie są głupi, a przecież tylko kompletny idiota uwierzyłby, że nie zabezpieczyłem się na taką ewentualność! Zaśmiał się pod nosem. Jeśli ktoś tu jest idiotą, to tylko ja…
Na naprawienie błędu i umieszczenie w systemie zaszyfrowanego pliku z zebranymi do tej pory informacjami miał kilka godzin.
* * *
Na miejscu spotkania pojawił się punktualnie. Kwadrans przed spodziewanym przybyciem wubeka Annelly wysiadła na stacji kolejki w drugim segmencie sektora medycznego. Wyglądała na zdenerwowaną, a w każdym razie bardzo niepewną. Henryan zadał jej tylko jedno pytanie, a kiedy odpowiedziała twierdząco, polecił, by zajęła się ostatnią częścią zleconego jej zadania. Sam ruszył na koniec przedziału. Drzwi opatrzone numerem piętnaście otworzył na kilkadziesiąt sekund przed terminem spotkania.
Minął ciasną śluzę i rozejrzał się po pomieszczeniu. Było kompletnie puste, jak sobie tego życzył, uznał więc, że Ruda nie próbowała go oszukać. Stanął pod ścianą na prawo od śluzy, aby wubek nie zobaczył go od razu, a potem machnął ręką, dając umówiony znak. Obserwująca go przez nanokamery wspólniczka przyciemniła światła do miłego dla oka półmroku. Nie mogło być całkiem ciemno, gdyż przeciwnik powinien wejść w pułapkę, niczego nie podejrzewając.
Kilka chwil później rozległ się cichy syk, następnie dały się słyszeć odgłosy kroków i… zapadła cisza. Święcki zobaczył czarny płaszcz i wystającą ponad kołnierz łysinę.
– Kurwirtual, co to za głupie żarty?! – wydarł się wubek zaskoczony widokiem pustej sali.
Natychmiast rzucił się ku śluzie, ale prowadzące do niej drzwi nawet nie drgnęły, mimo że sterczał przed nimi jak posąg. W tym samym momencie Annelly zwiększyła moc paneli oświetleniowych.
– Witam – odezwał się Henryan, wychodząc zza załomu ściany. Wubek zmierzył go wściekłym wzrokiem i sięgnął po broń, jednakże zamarł, ujrzawszy wymierzoną w siebie lufę. – Pistolecik, paralizatorek, pałeczka. Wszystko rzucamy na podłogę. Płaszczyk też.
Czarny wahał się tylko przez chwilę. Wymieniona broń wylądowała z hukiem na metalowej kratownicy, moment później opadło na nią z łopotem ciężkie skórzane okrycie.
– Jesteś już trupem – syknął funkcjonariusz.
– Walnij gustowny piruecik i zakończymy grę wstępną. – Porucznik obrócił się dookoła własnej osi, a skaner trzymany przez Święckiego w lewej dłoni wskazał kilka przemyślnie ukrytych noży. – Koziki też wyrzucamy, wszystkie sześć. Dzisiaj nie będziemy strugać kogutków. – Czarny nie zrozumiał tego archaicznego powiedzenia, co było widać po jego minie. Gdy ostatnie ostrze wylądowało na płaszczu, Henryan wskazał pistoletem na głowę wubeka. – A teraz nasza śliczna, choć łysa księżniczka zdejmie tiarę i rzuci ją swojemu rycerzowi.
– Ciebie, Święcki, chyba naprawdę pogięło. Jeśli myślisz, że wyjdziesz stąd żywy, to grubo się mylisz – stwierdził czarny, sięgając jednak posłusznie po naczolnik. Cisnął go pod nogi sierżanta, a ten zręcznym ruchem rozgniótł urządzenie na miazgę.
– Co ja myślę, nie jest teraz ważne – powiedział Henryan, każąc wubekowi odsunąć się od płaszcza i broni. – O wiele ciekawsza wydaje mi się kwestia, czy ty przeżyjesz nasze spotkanie.
Funkcjonariusz zmrużył lekko oczy. Był to ledwie zauważalny tik świadczący o tym, że strach zaczyna właśnie wypełzać z najmroczniejszych zakamarków jego podświadomości.
– Nie ważysz się mnie tknąć – rzucił pewny swego.
Wubeków z kontrwywiadu nie atakowano, to oni byli od bicia i zastraszania. Henryan podejrzewał, że w skrytości ducha wszyscy uważają się za nietykalnych. Pomyślał więc, że wystarczy postawić jednego w położeniu ofiary, a na efekty nie trzeba będzie długo czekać. Sądząc po kroplach potu, które pojawiły się właśnie na wysokim czole czarnego, chyba miał rację. Kto strachem wojuje, ten od strachu ginie, jak mogłoby głosić inne stare powiedzenie.
– Rozbroiłem cię, to i przypieprzyć mogę – stwierdził rozbawiony. – Albo wypalić kilka nowych dziurek w tym gustownym wdzianku. Zanim jednak przejdziemy do ostrzejszych pieszczot, pozwolisz, że zagaję tytułem wstępu. – Nie czekając na zgodę, kontynuował: – Znajdujemy się w sali szpitalnej, która trzy dni temu została zamknięta z powodu konieczności przeprowadzenia remontu. Prace, zgodnie z harmonogramem, zostaną rozpoczęte za – spojrzał na wyświetlacz przy zamku śluzy – dwadzieścia siedem godzin. Ten fakt ma jednak dla nas drugorzędne znaczenie, gdyż pozwoliłem sobie zablokować wszystkie urządzenia w tym pomieszczeniu, także pompy szybów wentylacyjnych, co znaczy, że powietrza wystarczy nam na dwadzieścia, trzydzieści minut. Stąd ten zaduch… – rozpiął zamek kombinezonu, jakby chciał się nieco ochłodzić. Wubek zaczął strzelać szeroko otwartymi oczami po ścianach, przyglądając się uważnie kratkom rozmieszczonym w regularnych odstępach pod sufitem. Puls przyśpieszał mu z każdą chwilą. – To daje nam kwadrans na dokończenie tej rozmowy. Albo i mniej. Napięcie powoduje, że oddycha się szybciej.
– Nie wytargujesz niczego, Święcki – wysyczał czarny. – Zabiję cię gołymi rękami.
– Możesz próbować. – Henryan nie przejął się pogróżką. Uniósł nawet charakterystycznie ułożoną lewą dłoń, jakby zapraszał go do walki. – Ale jak chyba wiesz, mój brat był kapitanem jednego z pionów Wydziału Bezpieczeństwa. Podczas siedmiu lat wspólnych treningów nauczył mnie tego i owego. Poza tym tylko ja znam kod otwierający drzwi. – Wskazał pistoletem na śluzę. – Tutaj jesteśmy sobie równi. Nie masz na swoje skinienie osiłków, którzy unieszkodliwią za ciebie ofiarę, żebyś mógł się na niej wyżyć. Tym razem będziesz musiał walczyć sam, i to ze mną, strasznym skurwyklonem, któremu, jak to pięknie i poetycko ujął prokurator, powieka nawet nie drgnęła, gdy strzelał przełożonemu prosto w twarz… – Przerwał na moment, jakby się nad czymś zastanawiał. – Wiesz w ogóle, za co poszedłem siedzieć? – zapytał, zmieniając nagle ton. Wubek stał bez ruchu, nie spuszczając z niego oczu. To był dobry znak. – Jasne, że wiesz, widziałeś przecież moją kartotekę. Pozwól więc, że opowiem ci o czymś, czego nie znajdziesz w żadnych aktach. Trzy lata spędziłem w miejscu, przy którym piekło Dantego, kojarzysz gościa, mam nadzieję, wydałoby ci się domem spokojnej starości. Nasz komendant, dusza człowiek, w przypływie dobrego humoru urządzał więźniom turnieje. Grali w cokolwiek, na przykład w warcaby, a wiesz, co było główną nagrodą?… – Mimo zapraszającego zawieszenia głosu wubek nie zareagował, więc Henryan dokończył spokojnie myśl: – Zwycięzcy pozwalano popełnić samobójstwo. Dostawał na to tylko minutę. To mało, piekielnie mało, zwłaszcza gdy nie masz pod ręką niczego, co mogłoby posłużyć do odebrania sobie życia. Ludzie przeważnie odgryzali sobie języki albo rozpędzali się i rozbijali głowy o ścianę. Może nie uwierzysz, ale jeden własnoręcznie skręcił sobie kark. Sam do tej pory nie potrafię zrozumieć, jak to zrobił. W każdym razie daję ci słowo, że żadnego ze zwycięzców kilkunastu takich turniejów nie udało się odratować, choć zawsze wkraczaliśmy do akcji równo po sześćdziesięciu sekundach.
– Nie mam pojęcia, dlaczego opowiadasz mi te bajki – prychnął wubek.
– Może dlatego, że to wszystko czysta prawda – odparł Henryan. – Słuchaj dalej. Otóż, wyobraź sobie, nasz komendant, facet nazwiskiem Draccos, przydzielił mi funkcję ratownika. Na stałe. Widzę, że nie rozumiesz… Nie szkodzi. Chciał mnie tym sposobem złamać. Nie zdołał. Przetrwałem trzy lata kolonii karnej, będąc najbardziej znienawidzonym więźniem. Odbierałem desperatom szansę na wyrwanie się z więziennego koszmaru. Musiałem to robić, ponieważ za niesubordynację karano nas niewyobrażalnymi torturami. – Spojrzał na zegar w rogu wyświetlacza śluzy, po czym otarł czoło z potu. Zrobił to powolnym, zamaszystym ruchem. – My tu gadu-gadu, a czas ucieka. Zostało nam już tylko jedenaście minut. Potem zaczniemy odczuwać skutki niedotlenienia. Zatem pora przejść do rzeczy.
Wubek skrzywił się kpiąco, lecz w jego oczach nie było już wcześniejszej buty. Pot ściekał mu strumyczkami pod kołnierz grubego kombinezonu. Sądząc po gwałtownych ruchach jabłka Adama, zaczynało mu też zasychać w gardle. Święcki uznał, że już czas na kolejny, najryzykowniejszy etap planu. Uniósł pistolet, kierując lufę w stronę wubeka. Ten, widząc broń, odruchowo próbował uskoczyć, ale uderzył plecami o ścianę i tak zamarł, z pobladłą nagle twarzą i zamkniętymi oczami. W tym samym momencie Henryan przesunął rękę w bok. Strzelił tylko raz, w pusty metalowy pojemnik stojący w rogu sali. Naczynie potoczyło się po podłodze z rumorem.
Moment później rozległ się kolejny głośny brzęk.
– Twierdzisz, że opowiadam bajki – zaśmiał się Święcki, wskazując leżący przed wubekiem pistolet. – Sprawdź mnie. Stoję przed tobą nieuzbrojony. – Rozłożył szeroko ręce, po czym okręcił się na pięcie. – W magazynku masz jeszcze sześć naboi. – Choć nie widział czarnego, charakterystyczny trzask uświadomił mu, że tamten go sprawdza. – Ale jeśli tkniesz mnie choć palcem – ostrzegł, słysząc szybkie kroki za plecami – zdechniesz tu razem ze mną. Nie wrócę na Pas Sturgeona. Za nic. Wolę umrzeć od razu.
– Znam sposoby na wyciśnięcie z ciebie każdego strzępka informacji – usłyszał szept wubeka, który stał tuż za nim, ale zgodnie z przewidywaniami nie atakował.
– Znasz, wierzę, że znasz, ale czy dziesięć minut wystarczy ci, by złamać drania, który odsiedział trzy lata w najcięższej kolonii karnej, jaką stworzył człowiek? Takie pogróżki działają na ludzi, którzy mają coś do stracenia. A co ja mogę stracić? Tam, dokąd chcesz mnie posłać, tortury są na porządku dziennym. Przychodzili po nas regularnie, a jak już męczyli, to godzinami. Rażono mnie prądem, długo, boleśnie, aż do utraty przytomności, a potem cucono, czekano, aż wróci mi czucie, i zaczynano zabawę od nowa albo katowano na inne sposoby. Nie boję się więc niczego, co możesz mi zrobić, bo wiem, że wytrzymam dłużej niż te dziewięć minut. A ty nie masz już nawet tyle. Dlatego jeśli tkniesz mnie choć palcem, podzielisz mój los. Sam zdechniesz jak pies, walcząc o każdy oddech, dopóki nie wyczerpiesz ostatnich atomów tlenu. Znajdą cię tu jutro, sinego, spuchniętego, z wywalonym jęzorem, bo nie masz jaj i nie odgryziesz go sobie jak ja.
– Zamknij mordę, śmieciu! – Gęsta ślina wylądowała na uchu Henryana.
– Osiem minut…
Przez moment słyszał tylko dyszenie tamtego.
– Czego ty ode mnie chcesz, skurwyklonie? – wycharczał w końcu czarny.
Święcki odwrócił się powoli i cofnął kilka kroków. Ciężko dyszący, spocony wubek ruszył za nim, mierząc wciąż z pistoletu.
– Chcesz pogadać, nie ma sprawy. Zacznijmy więc od początku. Ale tym razem bez całego tego cyrku. – Henryan opuścił ręce. – Porozmawiajmy jak cywilizowani ludzie.
Czarny nadal trzymał go na muszce.
– Mów – syknął.
– Wiesz, kim jestem, wiesz, za co siedziałem – powiedział spokojnie Święcki. – Wiesz też, że gdybym chciał, mógłbym cię zabić nawet teraz, mimo że to ty trzymasz broń.
– Na co więc jeszcze czekasz? – warknął wubek, próbując trzymać fason. Jednak za bardzo łamał mu się głos.
– Nie zamierzam z tobą walczyć. Powiem ci, jak to załatwimy. Oddasz mi broń, odpowiesz na jedno proste pytanie i każdy z nas pójdzie w swoją stronę.
Wubek uśmiechnął się złośliwie. Nietrudno było odgadnąć, o czym teraz pomyślał.
– Jakie pytanie?
– Najpierw broń – zażądał Henryan. Pistolet wylądował z hukiem na podłodze. Święcki podniósł go, wsunął do kabury i dopiero wtedy spojrzał na przeciwnika. – Jak nazywał się gnój, który uderzył mnie podczas waszej wizyty?
Wubek zrobił taką minę, jakby nie wierzył własnym uszom.
– To jest pytanie, które chciałeś mi zadać?
– Tak.
– Ty naprawdę jesteś popierdolony.
– Nie wyzywaj mnie, tylko odpowiedz – poprosił Henryan.
Funkcjonariusz przełknął głośno ślinę. Wyglądał, jakby się zastanawiał, co właściwie powinien zrobić. Przez absurdalność tej sytuacji pogubił się do reszty. W końcu, dostrzegłszy światełko w tunelu, wybrał wyjście, które w tej chwili wydawało mu się najrozsądniejsze. Święcki doskonale wiedział, jakie myśli krążą draniowi po głowie. Nie naciskał, zdając sobie sprawę, że czas działa na jego korzyść. Złośliwie rozpiął mocniej kombinezon i ponownie otarł czoło z potu.
– Poetze – wyszeptał w końcu wubek. – Gunternest Poetze.
Henryan uśmiechnął się, a następnie podszedł do skanera przy drzwiach śluzy. Czarny patrzył za nim z nienawiścią. Biedny głupiec. Święcki odwrócił się do niego twarzą.
– Wspominałeś coś o tym, że nie wyjdę stąd żywy?
Tamten wyszczerzył zęby.
– Wspominałem.
– Pozwól zatem, że coś ci wytłumaczę. Wiem od Liambrose’a, to znaczy mojego brata, że ludzie pracujący w Wydziale Bezpieczeństwa najbardziej cenią sobie lojalność. Są jak bracia, więcej nawet, jak bliźniacy. Ten, kto wyda partnera, ma przesrane… – w tym momencie zbierający swoje rzeczy wubek zrozumiał, gdzie popełnił błąd. Jeszcze bardziej poczerwieniał na twarzy i rozejrzał się szybko, szukając ukrytych kamer. Nie znalazł ich, ponieważ te, które go nagrywały, były mniejsze od drobinki pyłu. – Dobrze kombinujesz – dodał Święcki, widząc lęk na twarzy wubeka. – Nasza rozmowa została nagrana, a jej ostatnia część krąży już po sieci, multiplikując się co kilka sekund. Nie usuniesz jej, choćbyś się zesrał. – Zaczerpnął głęboko tchu i zakończył na jednym wydechu: – Jeśli jeszcze raz zobaczę twój wredny ryj albo poczuję, że któryś z was węszy mi koło dupy, cała stacja ujrzy, jak w krótkiej, miłej rozmowie wsypujesz Poetzego, mimo że nie tknąłem cię palcem. Patrz i ucz się, biedna mendoweszko.
Wyświetlacze na sali ożyły, rozwijając się do maksymalnych rozmiarów. Przedstawiały doskonale czytelne ujęcia obu rozmówców. Nagranie zaczynało się od słów: „Porozmawiajmy jak cywilizowani ludzie”. Wubek oglądał je w milczeniu, coraz bardziej siniejąc.
– Zajebię cię, skurwyklonie. Zajebię.
– Nie, gnido, to ja ciebie właśnie zajebałem. Rozgniotłem obcasem na miazgę. Jesteś skończony. Żyjesz tylko dlatego, że pozwalam ci oddychać. Tak na marginesie, nie próbuj tłumaczeń, że musiałeś mi ulec, bo kończył ci się tlen. Każda analiza systemu wykaże, że szyby wentylacyjne cały czas działały normalnie. Ja podkręciłem jedynie ogrzewanie. Drzwi także nie były nawet przez moment zablokowane. To sala szpitalna. Tutaj drzwi nie otwierają się automatycznie. Trzeba przyłożyć dłoń do skanera i przytrzymać przez chwilę, żeby autoryzować polecenie. Źródło wszystkich twoich problemów tkwi tu… – postukał palcem w skroń. – Twój strach pozwolił mi cię oszukać. A teraz miłego wieczoru życzę. I radzę nie zapominać, że osadzeni przepadają za czernią, a strażnicy wiedzą, kiedy odwrócić wzrok, bo nawet dla takich szumowin jak oni widok gwałconego brutalnie więźnia jest zbyt odrażający.
* * *
Henryan wyszedł, zostawiając w sali klnącego na czym świat stoi wubeka. Annelly zdążyła już zniknąć. Wykorzystując swoje umiejętności, przedostała się na wyższy poziom segmentu, gdzie złapała kolejkę, by wrócić na kwaterę. Taki był plan.
Maszerując pośpiesznie do najbliższej windy, Święcki nie słyszał niczego prócz łomotu krwi w skroniach. Pozwolił sobie na chwilę rozluźnienia dopiero teraz, po zakończeniu konfrontacji. Stres, dotąd trzymany w ryzach, wykorzystał tę okazję z właściwą sobie intensywnością. Wbił lodowate pazury w serce i sprawił, że zaczęło walić, jakby chciało się wyrwać spomiędzy żeber i wydać rozdygotane ciało na pastwę śmierci czającej się w zakamarkach pogrążonych w półmroku korytarzy.
Henryan nie do końca rozumiał, skąd to zdenerwowanie. Planując schadzkę z czarnym, wiedział przecież, że dopnie swego bez względu na to, jak skończy się rozmowa. Tylko dlatego mógł odegrać swoją rolę z taką pewnością i spokojem. Wygrałby, nawet gdyby czarny nie okazał się takim tchórzem i bez namysłu wypalił mu w łeb, jak on kiedyś Renaudowi. Szybka śmierć oszczędziłaby mu dalszej męki.
Dręczyło go poczucie winy – bardziej nawet niż afera, w którą został wplątany po przybyciu na Xana 4. Wytrzymał trzy lata w kolonii karnej i zdzierżyłby kolejne dwadzieścia, ponieważ był pewien, że postąpił słusznie, mszcząc śmierć brata i czterdziestu jeden innych niewinnych osób. Ale potem, gdy zobaczył u Draccosa raport admiralicji, coś w nim pękło…
Wciąż czuł się oszołomiony tym, że wyrwano go z piekła, jakim była kolonia karna. W ciągu minionych kilku dni płynął na fali uniesienia, jakby odurzył go zapach odzyskanej cudownym zrządzeniem losu wolności. Wizyta w centrum dowodzenia sektora trwała zbyt krótko, by zdążył wszystko przemyśleć. Tyle dobrego, że dzięki panującemu tam zamieszaniu udało mu się zachować naczolnik komandor Derrick, który okazał się nader przydatny w zaistniałej sytuacji. Po kilkunastu minutach rozmowy z nieznanymi mu trepami odebrał nowy przydział i trafił do ośrodka medycznego, w którym przeprowadzono kilka zabiegów, zmieniając mu permanentnie kolor włosów i oczu. Admiralicja nie chciała, by ktoś rozpoznał w nim głośnego przestępcę. Z tego też powodu musiał zmienić nazwisko. Prosto ze szpitala trafił na kolejną jednostkę kurierską, którą dotarł do wielkiego węzła tranzytowego w nieznanej mu gromadzie kulistej, a stamtąd wahadłowcem zabrano go na Xana 4. Potem było już tylko gorzej. Informacja o istnieniu Obcych pozwoliła mu zapomnieć o pożarze, który z dala od zajętego pracą umysłu wypalał systematycznie ostatnie skrawki duszy. Natłok późniejszych niezbyt przyjemnych wydarzeń dodatkowo przesunął w czasie moment odkrycia szokującej prawdy.
Olśnienia doznał dopiero teraz. Stojąc na stacji kolejki magnetycznej, zrozumiał, że nade wszystko chodziło mu o uwolnienie się od wszystkich problemów. Powodem stresu było to, że przeżył spotkanie. Z przerażeniem zdał sobie sprawę, że nadal będzie musiał się zmagać z coraz bardziej ciążącym poczuciem winy.
Chyba że znajdzie sposób na jej odkupienie…
PIĘTNAŚCIE
System Xan 4, Sektor X-ray,
13.09.2354
– Człowieku, ty naprawdę jesteś popieprzony – powiedziała Annelly, kręcąc z niedowierzaniem głową.
Zgodnie z umową spotkali się następnego ranka w kolejce wiozącej pracowników stacji na pierwszą zmianę. Ludzie znani Henryanowi z nagrań stworzyli wokół nich szczelny kordon, odcinając jeden z narożników wagonika, aby dać im odrobinę prywatności i osłonić ich przed wszechobecnymi kamerami. Obserwując swobodę, z jaką zainscenizowano to przypadkowe spotkanie grupki znajomych, Święcki nie zdołał powstrzymać uśmiechu.
– Dlaczego tak uważasz? – zapytał. – Może po prostu jestem nie gorszym aktorem niż wy?
– Byłam tam. Widziałam wszystko. – Pochyliła się ku niemu. – Zrobiłeś na kimś ogromne wrażenie. Ten ktoś chce z tobą porozmawiać.
– Nie jestem zainteresowany – zbył ją, zanim zdążyła coś dodać.
Odmowa ją zabolała. Święcki zrozumiał to, widząc przygasające ogniki w jej oczach. Tylko to ją zdradziło, w dalszym ciągu bowiem uśmiechała się pogodnie, jakby zgodził się na rzuconą przed momentem propozycję.
– Chodzi tylko o chwilę rozmowy – rzuciła.
– Uważasz, że warto omawiać sprawy, które zostały już raz ustalone? – zapytał, patrząc jej chłodno w oczy.
Pokręciła głową, mimo że wyraźnie miała inne zdanie na ten temat.
– Tak czy inaczej, przygotuj się na to spotkanie – poradziła. Gdy wzruszył ramionami, jakby mało go to obchodziło, dodała: – Pozwól, że o coś zapytam… Jak unieszkodliwiłeś pozostałe ładunki w pistolecie, który ci dałam?
– Dlaczego sądzisz, że coś z nimi zrobiłem? – zdziwił się.
– Nie mogłeś mieć pewności, że nie strzeli ci w plecy. Szczególnie że wcześniej celowo go rozwścieczyłeś.
– Może liczyłem na to, że nie stchórzy i pociągnie za spust?
Zaśmiała się niepewnie i zaraz zmierzyła go bacznym spojrzeniem.
– Mówisz poważnie?
Przytaknął.
– Śmiertelnie poważnie.