355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Robert Szmidt » Łatwo być Bogiem » Текст книги (страница 12)
Łatwo być Bogiem
  • Текст добавлен: 15 мая 2017, 02:00

Текст книги "Łatwo być Bogiem"


Автор книги: Robert Szmidt



сообщить о нарушении

Текущая страница: 12 (всего у книги 24 страниц)

TRZY

System Xan 4, Sektor X-ray,

06.09.2354

Czas na rozwiązanie ostatniej zagadki, pomyślał Święcki, wsiadając do wagonika kolejki magnetycznej.

Czwartego dnia, po zdaniu krótkiego egzaminu teoretycznego z wiedzy o Becie i strukturach projektu, wyruszył rankiem na pierwszą wachtę. Centrum dowodzenia, do którego zmierzał, mieściło się w sektorze czwartym, dokładnie po przeciwnej stronie obręczy. Część roboczo-mieszkalna tego giganta składała się z ośmiu czteropoziomowych segmentów o długości niemal dwóch kilometrów każdy. Wszystkie podzielono na pięć mniejszych przedziałów, które można było odłączyć od reszty konstrukcji.

Sektory pierwszy, drugi, siódmy i ósmy przeznaczono na kwatery mieszkalne, w trzecim znajdował się dział naukowy (jego pracowników zakwaterowano w dwójce). Czwarty mieścił kompleks kwatery głównej, w tym centrum dowodzenia będące sercem całej stacji. Piąty sektor był zamknięty – Wydział Bezpieczeństwa ulokował tam areszty, pokoje przesłuchań i tym podobne miejsca, o których większość ludzi wolała nie wiedzieć. Szósty i ostatni – o ile koło może mieć koniec – zajmował pion medyczny, przy czym lekarze mieszkali w siódemce. Ósemkę zarezerwowano dla wojska, a jedynkę dla personelu technicznego.

Henryan rozejrzał się po przestronnej kabinie. Oprócz niego w jasno oświetlonym walcu znajdowali się lekarze, technicy, naukowcy i kilku żołnierzy z kompanii wartowniczej. Ani jednej znajomej twarzy, pomyślał. W ciągu trzech dni intensywnego szkolenia nie poznał wprawdzie wielu osób, ale mimo wszystko liczył, że spotka po drodze chłopaków, z którymi jadał posiłki w przedziałowej mesie.

Ekspresowa kolejka, najszybsza z trzech linii dostępnych na obręczy, zatrzymywała się co pięć stacji, w centralnych przedziałach segmentów, wypluwając i połykając zastępy ludzi.

Szczęście uśmiechnęło się do Święckiego już na drugiej stacji. W sektorze medycznym do wagonika wsiadł zamyślony Valdez. Pod pachą trzymał całe naręcze czytników.

– Pomogę panu – zaproponował sierżant, podchodząc.

Porucznik spojrzał półprzytomnym wzrokiem, jakby go nie poznawał, ale po sekundzie zamrugał z błyskiem zrozumienia w oczach.

– A, to wy, Pry – rzucił sztywno, lecz pozwolił Henryanowi zabrać część dokumentacji. – Wybaczcie, sierżancie, miałem ciężką noc.

– Impreza w klubie oficerskim? – Święcki uśmiechnął się znacząco.

– Akurat – mruknął Valdez, zachowując kamienną twarz. – Robota. Na waszym miejscu nie liczyłbym na wiele wolnego w najbliższym czasie.

– Zamierza pan w takim stanie pełnić służbę?

– Ależ skąd. Zdaję raport staremu i kładę się spać.

Kolejka zatrzymała się na ponadplanowym przystanku, w sektorze zamkniętym. Nikt nie wysiadł, za to do kabiny weszło dwóch wubeków. Gdyby nie spora różnica wzrostu, wyglądaliby jak bliźniacy – łyse pały, czarne mundury, grafitowe naczolniki, ponure miny. Porucznik cofnął się pod ścianę i skinął na Henryana. Widać lepiej było nie wchodzić im w drogę…

– Za co usunięto tamtych trzech? – zapytał Święcki ściszonym głosem.

– Kogo macie na myśli? – bąknął rozkojarzony wciąż oficer.

– Pomarańczowych – sprecyzował sierżant, zauważając, że jeden z agentów strzyże lekko uchem. Wszczepy dawały tym draniom nadludzką czułość słuchu.

– Pomarańczowych? – zdumiał się Valdez.

Chyba rzeczywiście nie doszedł jeszcze do siebie po ciężkiej nocy.

Kolejny ponadplanowy przystanek, nieopisany, zamknięty barierą pola siłowego. Sztywniacy wysiedli, nie odezwawszy się ani razu.

– Przylot, zastępstwo – Święcki nakierował porucznika.

– Chodzi wam o Seiferta i jego chłopców?

– Tak, jeśli to oni kicali w kierunku wahadłowca, którym przyleciałem – odparł Henryan.

W ciągu tych kilku dni nieraz się zastanawiał, co było powodem aresztowania poprzedniego łącznościowca. Nie dowiedział się tego podczas pierwszej odprawy, a informacja o Obcych była tak szokująca, że wszystkie pozostałe kwestie natychmiast poszły w zapomnienie. Później, w trakcie kursu i na kwaterach, wolał o nic nie pytać.

– Zachciało im się bawić w Pana Boga. – Valdez uśmiechnął się do swoich myśli. – No i zostali strąceni do piekła.

– Słucham? – Henryan zmarszczył brwi.

Jeśli dobrze zrozumiał porucznika, jego poprzednik otrzymał bilet w jedną stronę: wysłano go do legendarnego tajnego więzienia, z którego nikt jeszcze nie wrócił. Chociaż ten wtręt o Bogu… To mogła być tylko przenośnia.

– Wszystkiego się dowiecie. Już wkrótce. – Valdez spojrzał na niego dziwnie.

Henryan westchnął. Albo jego nowy przełożony bardzo potrzebował odpoczynku, albo niewiele wiedział.

– Przepraszam, panie poruczniku, ale naprawdę nic z tego nie rozumiem.

– Uwierzcie mi, Pry, tak jest dla was lepiej. Nic nie rozumiecie, nic nie wiecie, nic was nie interesuje. Wykonujecie rozkazy i zapominacie o całej reszcie.

– Całkiem rozsądne podejście – przyznał Święcki.

– Zwłaszcza w waszej sytuacji – stwierdził Valdez. – Jesteście tu nowi, nie macie bladego pojęcia o tym, co się dzieje tam, na dole.

– Trochę wiem o projekcie. Przez trzy dni kazali mi wkuwać faunę i florę Bety. Nie mówiąc już o historii kleksów i zwierzaków.

– Nie chodzi mi o Obcych, tylko o naszych – sprostował Valdez. – O ile naukowcy są karniejsi od robotów, o tyle chłopaki z ochrony nudzą się i bez przerwy wpadają na niewydarzone pomysły. A to podeślą jakiemuś bardowi nanobota, który podszepnie znajomy refrenik, a to nauczą kleksa, jak pędzić bimber z tutejszego ziarna.

– Dobre! – Henryan roześmiał się, ale zaraz umilkł zganiony wzrokiem.

– Naprawdę lubicie nosić pomarańczowe wdzianka? – zapytał porucznik, zniżając głos.

– Nie, sir. – Święcki natychmiast spoważniał.

– To są obce rasy, cywilizacje starsze od naszej, choć prymitywniejsze. Nie mamy prawa ingerować w życie tych istot. To ich świat i ich historia. Zdajecie sobie sprawę, jak cenne mogą być wyniki obserwacji, które prowadzimy tam, na dole?

– Rozumiem wagę badań naukowych, ale myślę, że dożywocie za takie duperele to spora przesada.

– Gdybyście naprawdę myśleli, Pry, nie spędzilibyście trzech lat w kopalniach helonu i nie powiedzielibyście tego, czego przed chwilą nie usłyszałem.

– Tak jest.

Porucznik spojrzał mu prosto w oczy, a potem rozejrzał się czujnie, jakby chciał sprawdzić, czy nikt ich nie podsłucha. Usatysfakcjonowany pochylił się w kierunku Święckiego.

– W tym wypadku nie chodzi o żadne duperele. Dodatkowe wachty, degradacja, miesiąc aresztu… Do tej pory podobne wyskoki kończyły się normalnymi karami, ale kilka tygodni temu doszło do niesłychanej eskalacji tego szaleństwa. – Zerknął na wyświetlacz. Od centrum dowodzenia dzieliły ich niespełna trzy minuty jazdy. – Doktor Fukkuya pierwszy zameldował o dziwnych zachowaniach zwierzaków. Zaobserwował, i to na kilku oddalonych od siebie stanowiskach, że wojownicy odprawiają nowe rytuały. Wyobraźcie sobie, że kończyli zwyczajowe modlitwy, żegnając się jak chrześcijanie. To wzbudziło uzasadniony niepokój pionu naukowego. Wzmocniliśmy nasłuch sektora i już po dwu dobach wiedzieliśmy, że jeden z suhurskich garstników miał widzenie, podczas którego Duchy Gór… to takie ich pomniejsze bóstwa, coś w rodzaju klanowych aniołów stróżów… przekazały mu informację, że bogowie odwrócili się od Suhurów, skazując ich na zagładę. Rzecz jasna, byty opiekuńcze nie chciały się z tym pogodzić.

Święcki pokręcił głową.

– To jakieś brednie…

– Nie do końca – przerwał mu Valdez. – Z nasłuchu na Gurdu’dihanie wiemy, że tamtejsza Rada Najwyższa zaakceptowała niedawno plan ostatniej kampanii. Gurdowie ruszą już wkrótce, rozkazy płyną właśnie przez morze wraz z uzupełnieniami dla armii sampo-sithu. To oznacza rychłą zagładę Suhurów, której my zgodnie z rozkazami będziemy się biernie przyglądać.

– Zatem wina Seiferta polegała na tym, że wysłał im ostrzeżenie?

– Samo ostrzeżenie nie byłoby problemem, zwłaszcza że mamy do czynienia z ostatnimi chwilami tej rasy. Rozumiecie, nie ma mowy o długofalowych skutkach podobnych głupich zabaw. – Porucznik jeszcze bardziej zniżył głos. – Dwa tygodnie temu o czternastej trzynaście czasu pokładowego satelity odebrały sygnał z powierzchni planety. Na północnym kontynencie ktoś użył broni plazmowej. Wyobrażacie to sobie? Wyobrażacie sobie burdel, który zapanował na stacji, kiedy się okazało, że zwierzaki dostały w swoje lepkie łapska ziemską broń? Stary oszalał. Ta misja ma najwyższy priorytet. Pion naukowy rządu Federacji łoży na nią zawrotne sumy. – Valdez wskazał głową na ścianę wagonika, ale chyba miał na myśli całą stację. – Ilekroć raport o najdrobniejszym incydencie dociera do systemów centralnych, mamy na głowie co najmniej trzech admirałów, a naukowcy się nie opieprzają: jeśli widzą ingerencję, natychmiast ją opisują. To nie jest zabawa, Pry. Mamy być niewidzialni i niesłyszalni. Badamy i obserwujemy. Nigdy nie ingerujemy. Choćby się paliło i waliło. A to… – Przez moment nie potrafił znaleźć odpowiedniego słowa. – To było straszliwe draństwo. Jeden strzał z takiej broni mógł zmienić historię Bety.

– Chyba pan przesadza, poruczniku. Jak jednym…

– Bardzo prosto. – Valdez podniósł wzrok na zdezorientowanego sierżanta. – Kleksy wyruszają na ostatnią krucjatę. Poprowadzi ją sampo-sithu Takeli’toko, ich przywódca militarny i duchowy. Wyobraźcie sobie, co by było, gdyby tuż przed bitwą albo w jej trakcie jego namiot i całe otoczenie wyparowały nagle w ogniu wielkiej eksplozji, jak to zostało przepowiedziane? Tak, przepowiedziane. To kolejna zagrywka naszych żartownisiów. Gurdowie są bardziej zaawansowaną cywilizacją, wkroczyli niedawno w fazę uprzemysłowienia, ale przez wiele tysiącleci… co nawiasem mówiąc, jest dla mnie wielce zastanawiające… nie stworzyli podstaw żadnej religii. A teraz, za sprawą jakiegoś debila, zyskaliby namacalny dowód istnienia siły wyższej. Siły, która w dodatku sprzyja zwierzakom, ich odwiecznym wrogom. To zmieniłoby bieg historii nie jednej, ale dwu cywilizacji! – wysyczał scenicznym szeptem.

– Naród wybrany…

– Brawo. Coś tam jednak kojarzycie.

– Ale…

Dotarli do celu podróży. Drzwi rozsunęły się bezgłośnie, wypuszczając ich na szeroki walcowaty korytarz. Na jego końcu widać było trzy otwarte pancerne grodzie i przejścia między nimi strzeżone migoczącymi barierami pola siłowego. Tak wyglądało główne wejście do centrum dowodzenia.

– Nie ma żadnego ale – rzucił Valdez po opuszczeniu wagonika. – Na szczęście zwierzaki nie potrafiły się powstrzymać i użyły broni wcześniej, choć Seifert wielokrotnie je przed tym przestrzegał. Dzięki ich niesubordynacji zdołaliśmy namierzyć przemyconą broń. Cerber natychmiast zlikwidował zagrożenie. Kilkanaście sekund po strzale pancerzownica i strzelec wyparowali, a my zabraliśmy się do szukania skurwyklona, który narobił tego burdelu. No i wyśledziliśmy drania, choć nie było to łatwe, gdyż podprowadzał broń z naszych zbrojowni od dłuższego czasu, ale w częściach. Potem, po nitce do kłębka, doszliśmy do tego, kto dostarczył ją na dół, a na samym końcu wpadł koordynator tych działań. To jego zastępujecie, Pry. Chyba się nieraz zastanawialiście, dlaczego ktoś dał wam szansę, choć nie powinien? – Henryan przytaknął, ciekaw odpowiedzi. – Stary potrzebował na to stanowisko kogoś, na kim może bezgranicznie polegać. Kogoś, kto nie da się przekabacić tak jak Seifert. Wy, Pry, nie będziecie mu fikać. Poczuliście już na własnej skórze, jak flota karze za niesubordynację. Wasze zwolnienie jest warunkowe, radzę o tym nie zapominać.

– Nie zapomnę, panie poruczniku – zapewnił go szczerze Święcki, gdy minęli stanowisko kontroli przed polem siłowym. – Nie rozumiem jednak, w czym tkwi problem. Przecież zwinęliście winnych i zniszczyliście przemyconą broń.

– Stary wam to wszystko lepiej wytłumaczy. – Valdez wskazał głową na koliste podwyższenie stanowiska dowodzenia, a potem poklepał niesione dokumenty. – Wygląda na to, że sprawa Seiferta była przysłowiowym czubkiem góry lodowej.

* * *

– Będę się streszczał – rzucił pułkownik, gdy Henryan zameldował się u niego chwilę po rozstaniu z Valdezem. – Nie poprosiłem o was dlatego, że macie piąty poziom dostępu. Na stacjonujących w tym systemie okrętach znalazłbym tuzin lepszych magików od was, sierżancie. Potrzebowałem na stanowisku koordynatora łączności kogoś, komu mogę bezgranicznie zaufać. Kogoś takiego jak wy, Święcki, Prydewhite czy jak się tam nazwaliście.

– Prydeinwraig – podpowiedział usłużnie Henryan.

– Nie mogliście wymyślić czegoś prostszego? Albo same świsty, albo niewymawialny bełkot. – Uciszył otwierającego usta sierżanta. – Tak, wiem, jak was nazywali w szkole. Po prostu wkurza mnie… – Zamilkł, przełknął ślinę i zaczął jeszcze raz, już spokojniej. – Chodzi o to, że muszę mieć tutaj człowieka, który będzie mi bezwzględnie posłuszny. Powiedzmy to sobie jasno: dostaliście zwolnienie warunkowe na prośbę admiralicji, ale ja mogę je anulować. Bardzo łatwo, jednym ruchem dłoni. I zrobię to, jeśli będę miał chociaż cień podejrzenia, że nie jesteście lojalni.

– Bez obaw, sir. Nie zamierzam tam wracać.

– No ja myślę. – Pułkownik rozluźnił się nieco. – Valdez wprowadził was w temat?

– Bardzo powierzchownie, sir. Powiedział, że pan mi wszystko wyjaśni.

– Asekurant – prychnął z pogardą Rutta. – Sprawa wygląda tak. Mamy na pokładzie całkiem sporo ludzi, głównie żołnierzy, którzy robią wszystko, by sabotować misję pionu naukowego. Ubzdurali sobie, że ocalą Suhurów, nie dopuszczając do ostatniej fazy kampanii Gurdów. – Pokręcił głową z niedowierzaniem. – Wiecie, jak ich nazwali, kiedy się tutaj pojawiliśmy? – Henryan przytaknął. – A teraz udają bogów, by ocalić te prymitywne, okrutne stworzenia.

– Trochę ich rozumiem – rzekł Święcki.

– Trochę ich rozumiecie? – Pułkownik nie krył zdziwienia. – Albo mnie słuch myli, albo poprosiliście właśnie o cofnięcie zwolnienia warunkowego.

– Zapewniam, sir, że nie to miałem na myśli. – Henryan poczuł ciarki przebiegające mu po krzyżu. – Rozumiem, co nimi kieruje, choć nie popieram ich działań.

– Bezgraniczne zaufanie, Pry – przypomniał mu pułkownik. – Jak mogę zaufać komuś, kto wykazuje zrozumienie dla ludzi, których powinien zwalczać?

– Może pan, sir. Nie przerobią mnie, choćby nie wiem jak próbowali. Zdaję sobie sprawę, co mi za to grozi.

– Tam jest tak źle, jak mówią? – Rutta zmienił nagle temat.

– Gorzej, sir.

– W takim razie nie popełnijcie błędu, Pry. Waszym zadaniem będzie blokowanie działań tak zwanych Bogów. Do ostatecznej bitwy może dojść w ciągu najbliższego miesiąca. Do tego czasu macie uszczelnić system tak, by nawet bit nieautoryzowanych danych nie został wysłany bez mojej wiedzy. Powiedzmy to wprost: od tej pory żaden człowiek nie ma prawa zakłócić historii tej planety. Koniec, kropka. Zrozumiano?

– Tak jest. – Henryan wyprężył się na baczność. – A co ze zlokalizowaniem pozostałych… Bogów?

– Wy nic nie rozumiecie, sierżancie – jęknął dowódca stacji. – Czy ja mówię jakimś martwym językiem? – Wystraszony Święcki pokręcił głową. – Nie ma żadnych Bogów. I nigdy nie było. Niepowiązane przypadki ingerencji, o których wspomniał Valdez, to były tylko głupie żarty kilku znudzonych żołnierzy. Tak widzi to admiralicja i ja też. Zrozumiano?

CZTERY

Osiem godzin później Henryan zdał stanowisko zmiennikowi i wrócił do sektora mieszkalnego. Tym razem wybrał kolejkę standardową, najwolniejszą. Przejazd nią kosztował znacznie mniej kredytów niż wagonikiem linii ekspresowej, a Valdez poradził mu, by oszczędzał na takich zbytkach, gdyż przy siedzącym trybie pracy nie dostanie zbyt wielu dodatkowych punktów za wygenerowaną energię, żołd sierżanta zaś nie należy do najwyższych, zwłaszcza że admiralicja przyznała zwolnionemu warunkowo więźniowi najniższe możliwe zaszeregowanie. Odczekał więc swoje na peronie i wcisnął się dopiero do piątego składu. To była droga przez mękę. Momenty, w których nie czuł naporu i kwaśnego odoru ciał, należały do rzadkości. Niecały kwadrans później przecisnął się do wyjścia, by odetchnąć w końcu rześkim powietrzem centralnego korytarza w swoim sektorze. Po paru krokach przystanął, by zdecydować, co będzie mu bardziej przeszkadzało: oblepiający go brud czy ssanie w żołądku. Prysznic czy mesa… Wybrał to pierwsze.

Do kwatery dotarł po chwili szybkiego marszu. Valdez ulokował go w dobrym miejscu, z którego wszędzie było blisko. Zaczął się rozbierać, zanim przekroczył próg. Baterie kinetyczne wyjęte z gniazd przy pasku trafiły natychmiast do zasilacza; porucznik miał rację – przez całą dniówkę zdołał je naładować zaledwie w trzydziestu procentach! Rozpiął kombinezon, wysunął ramiona z wilgotnych rękawów, zzuł buty, ściągnął grube skarpety i posłał je w kąt. Wkrótce rozkoszował się ciepłą mgiełką wypełniającą ciasny walec kabiny. Dwadzieścia sekund prysznica. Zaszalał – wykorzystał cały dzienny przydział wody.

Wytarł się szybko, wrzucił ręcznik do odparownika i włożył świeżą zmianę drukowanej bielizny. Stare gacie powędrowały do atomizera. Nie zamierzał oszczędzać punktów energetycznych na bieliźnie. Wystarczy, że będzie musiał kilka dni z rzędu nosić ten sam kombinezon. Wyjął z szafki dres, włożył go, przejrzał się w lusterku i ruszył w stronę drzwi. W połowie drogi zatrzymał się. Karta żywieniowa została w przepoconym kombinezonie zwisającym smętnie z wieszaka na drzwiach kabiny łazienkowej.

Obmacał szybko materiał i mruknął pod nosem ze zdziwienia, gdy w jednej z bocznych kieszeni na nogawce natrafił palcami na twardy przedmiot. Po chwili trzymał mikrokryształ. Czysty, bez żadnych oznaczeń i nadruków. Przyłożył kciuk do spodu szklistej piramidki, jednakże nad jej szczytem nie pojawił się hologram identyfikacyjny.

– Ciekawe… – zważył znalezisko w dłoni.

Ten nośnik danych z pewnością nie należał do niego. Jak więc znalazł się w kombinezonie? Wcześniej na pewno go tam nie było. Obmacał przecież tę kieszeń rano, idąc na śniadanie. Teraz też powinna w niej być tylko karta żywieniowa. Wyjął cienki plastikowy prostokąt. Jak to możliwe, że nie wyczuł wcześniej towarzyszącej jej dwucentymetrowej piramidki?

To mogło znaczyć, że wtedy jeszcze jej tam nie było…

Święcki ujął mikrokryształ w dwa palce i spojrzał na niego pod światło. Ciekawe, powtórzył w myślach. Osobie, która podrzuciła mu ten nośnik danych, najwyraźniej bardzo zależało na zachowaniu anonimowości. Czyżby otrzymał wiadomość od ludzi, o których wspominali Valdez i Rutta?

Rozejrzał się po kwaterze. Mógł odczytać ten zapis na co najmniej trzy sposoby. W kącie stało niewielkie biurko z wbudowanym terminalem centralnego komputera stacji. Te maszynki miały na fabrycznym wyposażeniu multiczytniki, ale każdą operację wykonaną za ich pomocą rejestrowano w bankach danych stacji. Mógł też skorzystać z holoprojektora, w którego panelu znajdowała się trzygniazdowa komora przystosowana do odczytu różnych kryształów. Widział go doskonale z miejsca, w którym stał. Tyle że ten sprzęt również był podłączony do sieci pokładowej. Zachowanie tajemnicy gwarantował wyłącznie odczyt przez prywatny naczolnik.

Henryan zanurzył dłonie w na wpół rozpakowanym worku. Trafił palcami na obły kształt i właśnie zaczynał go wyciągać, gdy głośne burczenie w brzuchu przypomniało mu, dokąd śpieszył się przed chwilą. Zważył sprzęt w dłoni i wsunął go do kieszeni dresu. Kwadrans zwłoki nie zrobi wielkiej różnicy, uznał, chowając także mikrokryształ. Zjedzenie obiadu nie powinno trwać dłużej.

* * *

W mesie panował ścisk. Spora część żołnierzy mieszkających w tym sektorze skończyła właśnie służbę i wyglądało na to, że zdecydowana większość z nich postanowiła przekąsić coś przed popołudniową drzemką. Święcki uwijał się jak mógł – odpuścił sobie nawet jedno danie, żeby nie stać znowu w długiej kolejce – ale i tak nie zdołał wrócić do kabiny przed upływem kwadransa. Przed panelem skanera stanął po niespełna dziewiętnastu minutach. Przyłożył dłoń do chłodnego suchego tworzywa, a gdy światło w urządzeniu przygasło, podniósł rękę, aby przyczesać skołtunione i znów wilgotne włosy. Miał ją obok nosa tylko przez moment, ale to wystarczyło, by poczuł ostry zapach środka dezynfekującego. Zanim dotarło do niego, że coś jest nie tak, drzwi otworzyły się z cichym szumem i wszedł do pogrążonej w mroku kabiny.

– Światło – rozkazał i natychmiast zbliżył się do ściany.

Wnętrze wypełnił przytłumiony blask. Trzydzieści procent, przypomniał sobie stan baterii. System automatycznie redukował jasność, żeby energii wystarczyło na resztę dnia.

Stanął tuż przy panelu oświetleniowym i przyjrzał się uważnie dłoniom. Obwąchał je. Lewa nie pachniała niczym. Prawa, ledwie wyczuwalnie, aromatyzowanym środkiem chemicznym.

Co to ma znaczyć, u licha? Ktoś wyczyścił skaner? Po jaką cholerę?

Usiadł na koi, nadal spoglądając z niedowierzaniem na własne ręce. Niecałą godzinę temu odcisnął pokrytą potem dłoń na panelu skanera przy drzwiach. Zostawił na nim tłustą plamę. Na pewno ją zostawił. Wciąż pamiętał charakterystyczne cmoknięcie i niemiłe uczucie, które mu towarzyszyło. A teraz tworzywo było suche i czyste. No i pachnące…

Święcki rozejrzał się. Worek stał pod ścianą, tam gdzie go zostawił. Na stoliku obok leżał równy stosik wydrukowanej zaraz po przybyciu bielizny, która czekała na schowanie do wpuszczanych w ściany szuflad. Brudny kombinezon wisiał na drzwiach kabiny łazienkowej. Wszystko było na swoim miejscu.

Przez ten pieprzony mikrokryształ popadam w paranoję, pomyślał, podnosząc się z koi. Wprawdzie nie słyszał nigdy o samoczyszczących się panelach skanera, ale fakt, że płytka była czysta, nie musiał jeszcze oznaczać niczego złego. Może ktoś z pionu technicznego serwisował te urządzenia…

Wyjął z kieszeni przezroczystą piramidkę, podszedł do narożnego biurka i usiadł przy nim. Lewą dłonią aktywował panel dotykowy w blacie i natychmiast go wyłączył. Uniósł ręce do twarzy i ponownie obwąchał opuszki palców. Te, które zetknęły się ze szklistym tworzywem, pachniały tak samo jak jego prawa dłoń. Wstał i pochylił się nad blatem. Chuchnął kilka razy, a potem przykucnął. Oprócz świeżych odcisków na równej szklistej powierzchni nie było widać ani jednego śladu.

Zdębiał. Spędził w tym kącie dobre kilka, jeśli nie kilkanaście godzin, zapoznając się z materiałami szkoleniowymi. I na pewno niczego nie wycierał. Zamierzał sprzątnąć kajutę dopiero pod koniec tygodnia.

Obszedł całe pomieszczenie, obwąchując wszystko, co się dało, lecz tylko przy panelu holoprojektora odniósł wrażenie, że wychwytuje ulotny zapach tych samych chemikaliów. Ale głowy by za to nie dał. Gdy ponownie usiadł przy biurku, nic nie poczuł. Pociągnął kilka razy nosem dla pewności.

Ktoś był w jego kajucie, to nie ulegało wątpliwości. Ktoś, kto nie chciał zostawić po sobie żadnych śladów. Gdyby Henryan nie śpieszył się tak bardzo z mesy, pewnie niczego by nie zauważył. Pozostawało pytanie, jak intruz dostał się do środka i czego szukał. Święcki podrzucił w dłoni przezroczystą piramidkę. Odpowiedź mogła się kryć w jej wnętrzu.

Sięgnął po darowany mu na jednostce kurierskiej naczolnik i usiadł wygodnie na koi. Bacznie obejrzał sprzęt, jakby się obawiał, że ktoś przy nim majstrował, i dopiero po dłuższej chwili umieścił kryształ w gnieździe, po czym założył opaskę na głowę. Oparł się plecami o ścianę, zanim aktywował przekaz.

Przez chwilę widział tylko ciemność. Pomyślał nawet, że kryształ jest czysty albo uszkodzony, jednakże gdy zaczął podnosić rękę, aby wyjąć go z gniazda, nagle tuż przed oczami zobaczył trójwymiarowy napis. Prosty i niezbyt długi.

WITAMY NA XANIE 4, SIERŻANCIE.

Uśmiechnął się pod nosem. Słuchając o wyczynach Bogów, domyślił się, że ma do czynienia z niezłymi jajcarzami. Teraz otrzymał dowód na to, że się nie mylił.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю