355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Robert Szmidt » Łatwo być Bogiem » Текст книги (страница 20)
Łatwo być Bogiem
  • Текст добавлен: 15 мая 2017, 02:00

Текст книги "Łatwo być Bogiem"


Автор книги: Robert Szmidt



сообщить о нарушении

Текущая страница: 20 (всего у книги 24 страниц)

OSIEMNAŚCIE

System Xan 4, Sektor X-ray,

14.09.2354

Hakrad Redo-Tele przykucnął przy ognisku, aby rozgrzać zziębnięte ręce. Służąc przy ołtarzach na wyżynie, rzadko miał okazję uczestniczyć w rytuale mającym na celu przebłaganie bogów. Zdarzało mu się złożyć w ofierze kilku czworonogich, lecz nigdy nie trwało to tak długo.

Większe ze słońc chyliło się ku zachodowi, gdy garstnia Temeha Dokru-Kume doprowadziła do jaskiń kolejne węzły jeńców. Kapłan przyjrzał się stojącemu po drugiej stronie płomieni młodemu Wojownikowi Kości. W klatkach wisiało już sześciu jego towarzyszy broni. Za chwilę powinien dołączyć do nich ostatni z garstni.

Hakrad Redo-Tele wstał wolno, wspierając się na aradzie, po czym ruszył na występ. Rekne Tare cofnął się z szacunkiem na obręcz jaskini i złożył dłonie na plecach.

– Już czas – powiedział kapłan.

– Dakko Turi!

Z ciemności wynurzyła się przygarbiona i długoręka sylwetka młodego Wojownika Kości z garstni mającej zastąpić ofiarników. Krępy, lekko kulejący na prawą nogę i zlany niebieską posoką Rekne Tare zdjął pazurzaste rękawice i rzucił je na skałę tuż obok sześciu nieregularnych stosów. Chwilę później nakryła je lśniąca kościana zbroja.

– Jesteś gotów, Rekne Tare z lęgu mocarnego Mare Deto-Zuri? – zapytał najstarszy kapłan.

– Jak zawsze!

Arad powędrował w górę, ale zanim jego końcówka opadła na kamień, z głębi jaskini rozległ się głośny hurkot. Hakrad Redo-Tele zamarł.

– To znak! – zawołał Rekne Tare, podbiegając do skraju rozpadliny. – Kraga Snaro! Kraga Snaro doznał objawienia! – Garstnik odwrócił się do powstających z miejsc wojowników. – Duchy Gór wysłuchały naszych próśb!

Wszyscy pośpieszyli w stronę drewnianej konstrukcji, na której końcu wisiała klatka Kragi Snaro. Dwaj Wojownicy Kości kręcili już kołowrotem, zwijając skórzaną linę. Zanim jednak zdołali obrócić wysięgnik i oswobodzić wyczerpanego towarzysza, z ciemności dobiegł kolejny hurkot.

– To Reme Naro! – poinformował wszystkich Rekne Tare. – Reme Naro także doznał łaski!

Najstarszy kapłan skinął aradem w jego stronę.

– Wyciągnijcie ich obu, przypalcie rany i przywiedźcie do mnie – zarządził.

Ruszył do ogniska, czując drżenie we wszystkich członkach. Oto nadchodził wielki moment w historii Suhurty, a on miał być jego świadkiem i piewcą niosącym wieści reszcie klanu. Przykucnął pośpiesznie i pewniej ujął trzon arada. Był gotów na wysłuchanie objawienia.

Kraga Snaro i Reme Naro pojawili się razem, prowadzeni przez wojowników z garstni Kire Tako-Dote. Obaj ledwie trzymali się na nogach, ale dzielnie odmawiali przyjęcia pomocy.

– Otwórzcie membrany! – Hakrad Redo-Tele uderzył aradem z całych sił, aż poszło echo.

– Duchy Gór przemówiły… Wasza ofiara została przyjęta – zahurgotał ledwie słyszalnie wycieńczony Kraga Snaro.

– Bogowie opuścili was, ale w nadchodzącej bitwie staniemy po waszej stronie – dodał jeszcze ciszej chwiejący się na nogach Reme Naro.

Zapadło milczenie. Przez kilka spęcznień błony było słychać tylko trzaskający ogień. W końcu kapłan wstał.

– Wyciągnijcie pozostałych – rozkazał, przywołując garstnika. – Wyruszam natychmiast do sadyby klanu Trzykrotnie Przebitej Tarczy, aby zanieść Najwyższemu Suhurowi wyczekiwaną nowinę.

– A co z resztą jeńców? – zapytał Kire Tako-Dote ledwie majaczący w gęstniejącym półmroku.

Hakrad Redo-Tele skupił uwagę na zagrodzie, w której zgromadzono już kilkanaście płodonosów. Miał nadzieję wypatroszyć je osobiście ku chwale bogów Słońc i Gwiazd. Niestety Duchy Gór pokrzyżowały jego plany.

– Ofiarujcie ich do ostatniego – odparł, wskazując ręką na zbocze, po którym prowadzono następne węzły jeńców. – Podziękujmy Duchom Gór za okazaną nam łaskę.

Gdy opuszczał wzniesienie, ze wszystkich stron dobiegały świsty zadowolenia.

DZIEWIĘTNAŚCIE

System Xan 4, Sektor X-ray,

14.09.2354

Święcki zauważył, że coś jest nie tak, gdy tylko wysiadł z kolejki. Na korytarzu przed centrum dowodzenia roiło się od ludzi w niebieskich kombinezonach pionu naukowego. Sądząc po ich minach, byli mocno wzburzeni. Wielu dyskutowało zażarcie, wymachując rękami i czytnikami. Przy grodzi stało też znacznie więcej strażników niż zwykle. Skanowali uważnie każdego, kto wchodził do środka.

Henryan minął posterunki bez większych przeszkód i skierował się prosto do swojego stanowiska. Za konsolą siedział jego zmiennik z wubecji, wyraźnie wściekły.

– Co tu się wyprawia? – zapytał go sierżant, ale w odpowiedzi usłyszał jedynie głośne burknięcie.

Przejęcie służby poszło o wiele szybciej niż zazwyczaj. Czarny odcisnął kciuk na ekranie czytnika, nie patrząc nawet na zapisy. Święcki zajął zwolnione miejsce i zwyczajowo dokonał szybkiego przeglądu sprzętu. Gdy zaczął sprawdzać bieżące przekazy, poczuł na ramieniu czyjąś dłoń.

– Nie rób zdziwionej miny, kiedy dotrzesz do stanowiska numer czternaście – usłyszał porucznika Valdeza.

Czyżby coś poszło nie tak? pomyślał Henryan, sprawdzając kolejne połączenia. Gdy doszedł do przekazów z jaskiń, z najwyższym trudem opanował zaskoczenie. Na pokrytej posoką obręczy nadal stali trzej Wojownicy Kości. Jeden z nich brał właśnie zamach miażdżerem, by połamać przednie kończyny beczułkowatego Gurda. Czarnoskóra istota padła na skaliste zbocze i z przeraźliwym kwikiem zaczęła się zsuwać ku mrocznemu dnu jaskini… Suhurowie nie przerwali ceremonii? rozmyślał gorączkowo Święcki. Przekaz do nich nie dotarł? Skąd więc ten szum przed drzwiami centrum?

Po zakończeniu rutynowej kontroli Święcki spisał krótki raport, a potem opadł ciężko na oparcie fotela. Dzięki środkom uspokajającym zdołał przetrwać noc, ale był wykończony. Informacja o nieczystych zamiarach Rutty zasiała w nim coś więcej niż tylko niepokój. Spojrzał na podwyższenie, jednakże niczego nie zobaczył, gdyż ekrany otaczające stanowisko dowodzenia były podniesione. Przeniósł więc wzrok na Valdeza. Porucznik stał u podnóża schodów, czekając chyba na odpowiedni moment, by porozmawiać ze starym. Co ciekawe, wyglądał na odprężonego. To mogło znaczyć, że Rutta jest zadowolony z efektów misji, chociaż nie udało im się przerwać upiornego spektaklu.

Na panelu holowizora pojawiła się świetlista bryła, która po kilku sekundach przybrała kształt łysej głowy o azjatyckich rysach.

– Centrum, tutaj doktor Fukkuya – z głośników popłynął melodyjny głos. – Potrzebuję dodatkowego zestawu kamer na stanowisku szesnastym. Natychmiast.

– Stanowisko szesnaste, przyjąłem – powiedział szybko Henryan, odwracając się do konsoli. – Kamery będą na miejscu za trzy minuty.

– Dziękuję, bez odbioru.

Hologram zniknął.

Przez kilka chwil nic się nie działo. W centrum dowodzenia panował idealny spokój. Wystarczyła jednak sekunda, by za plecami Henryana rozpętało się piekło.

– Ja was wszystkich załatwię! – Piskliwy głos dobiegający z podwyższenia był tak donośny, że nawet ludzie w korytarzu umilkli, gdy go usłyszeli. – Admirał Okonera dowie się o wszystkim! To sabotaż! Sabotaż!

Gdy doktor Godbless stanęła na najwyższym stopniu schodów, porucznik odsunął się na bok, z trudem powstrzymując śmiech. Zasalutował, gdy go mijała, ale służbowy gest rozsierdził ją jeszcze bardziej. Podniosła palec oskarżycielskim gestem, zamachała nim Valdezowi przed twarzą, otworzyła usta, a potem zamknęła je, nie wydawszy żadnego dźwięku. Moment później znalazła się za grodzią, gdzie natychmiast otoczył ją tłum naukowców. Gwar powrócił, jeszcze żywszy i głośniejszy.

– Pry!

Henryan oderwał oczy od zbiegowiska, by spojrzeć na mostek. Porucznik zapraszał go ruchem głowy na podwyższenie. Rutta stał tam z dłońmi opartymi o barierkę, wolno poruszając szczęką. Nie wyglądał na bardzo zdenerwowanego, aczkolwiek ten dziwny ruch żuchwy… Święcki przekazał kontrolę nad łącznością wachtowemu ze stanowiska trzeciego, upewnił się, że jego nieobecność nie zwiększy chaosu, i dopiero wtedy ruszył w kierunku schodów. Pokonał szybkim krokiem czternaście stopni prowadzących do królestwa Bruttala. Stanął obok wyprężonego Valdeza i zaczekał, aż dowódca ponownie odizoluje tę część centrum dowodzenia. Ekrany energetyczne zamruczały kojąco, ledwie pułkownik usiadł za biurkiem.

– Świetna robota, sierżancie – rzucił Rutta, odchylając się w fotelu.

Henryan najpierw strzelił przepisowo obcasami, a potem położył na blacie osobisty czytnik, w którym opisał przebieg misji. Starał się zachowywać normalnie, chociaż wspomnienie tego, co usłyszał w korytarzu technicznym, ani na moment go nie opuszczało. Niestety jak dotąd nie udało mu się zweryfikować wiadomości od przywódcy Bogów. Choć regularnie sprawdzał wszystkie kieszenie, nie znalazł w nich kryształu.

– Szkoda, że zupełnie niepotrzebna – mruknął, nie kryjąc zawodu.

Pułkownik uśmiechnął się półgębkiem, sięgając po czytnik.

– Zależy, jak na to spojrzeć – stwierdził.

– Nie rozumiem… – Święcki rzucił okiem na milczącego wciąż Valdeza.

– Z punktu widzenia Gurdów rzeczywiście niewiele się zmieniło – powiedział Rutta. – Za to z naszego… – zawiesił znacząco głos.

– Dzięki wam, sierżancie, udało się wyeliminować ostatni słaby punkt w zabezpieczeniach stacji – wtrącił szybko porucznik, kiedy stary zagłębił się w lekturze raportu. – Gratuluję. Mieliście znakomity pomysł. Nawet wubecja kupiła wyjaśnienie, że to niespodzianka pozostawiona przez Seiferta. Wasz zmiennik przekopał cały system łączności, ale nie znalazł niczego, co wskazywałoby na źródło transmisji. No i Godbless dostała za swoje. Nie nakręci samobójczej śmierci młodych Wojowników Kości.

Ale nie osiągnęliśmy głównego celu, którym było ocalenie kilku tysięcy gurdyjskich jeńców, pomyślał Henryan, słuchając radosnego tonu Valdeza.

– Staram się jak najlepiej wykonywać powierzone mi zadania – wyrecytował wyświechtaną formułkę, kiedy porucznik w końcu zamilkł, i znów strzelił obcasami.

Mimo zażycia dwu tabletek z każdą chwilą czuł się gorzej. Widok rozradowanych przełożonych przywodził mu na myśl usłyszane poprzedniego dnia słowa. Jeśli mechaniczny głos nie kłamał…

– Na to liczyliśmy, oferując wam zwolnienie warunkowe – odezwał się Rutta, kładąc czytnik na blat. – Niestety nie mogę cofnąć wam karnych wacht, jednakże porucznik zadba o to, byście mieli wystarczająco dużo wolnego czasu.

– Dziękuję, sir. – Święcki pochylił się, aby zabrać urządzenie.

– Zanim odejdziecie – pułkownik położył dłoń na obudowie czytnika – możecie mi wyjaśnić, co robiliście na zewnątrz przez trzydzieści siedem minut?

– Miałem problem techniczny, sir. Nie mogłem odczepić elektromagnesu linki asekuracyjnej. Musiałem ją w końcu przeciąć, żeby wrócić na stację. Nie opisałem tego w raporcie, ponieważ była to zwykła awaria, niemająca nic wspólnego z celem misji. Chyba nie powinniśmy meldować o niej intendenturze…

– Tym razem przymknę na to oko. – Rutta cofnął powoli rękę. – Załatwimy to po cichu. Na przyszłość jednak wolałbym, abyście umieszczali w raporcie wszystkie szczegóły. Nawet te, które wydają się wam mało istotne.

– Tak jest.

Pułkownik odwrócił się, sięgając do wyłącznika pola siłowego.

– To wszystko. Możecie odmaszerować.

DWADZIEŚCIA

Ten mikrokryształ był mniejszy. Henryan obracał go w palcach, siedząc na koi. Miał niespełna godzinę do rozpoczęcia dodatkowej służby. Zjadł szybki obiad, wziął krótki prysznic i usiadł, aby zastanowić się nad kolejnym ruchem. Ta przezroczysta piramidka kryła odpowiedź na dręczące go od wczoraj wątpliwości. Bardzo chciał ją poznać, ale odczuwał też strach. Sięgnął po naczolnik. Dalsze zwlekanie nie miało sensu. Wcisnął mikrokryształ do komory i oparł się plecami o chłodną gródź.

Najpierw zobaczył obiecane kody, chwilę później w ciemności pojawiły się też foldery z przejętą przez Bogów korespondencją pułkownika. Nie zamierzał ich otwierać. Dobry informatyk mógł umieścić w kopiach wiadomości dowolne treści, nie zostawiając śladów wprowadzonych zmian, a on nie miał czasu na żmudne analizy wszystkich plików. Jeśli miał uwierzyć, że to nie kolejna podpucha, musiał dostać się do oryginalnych plików.

Moment później w polu widzenia zobaczył trójwymiarową mapę poziomu – jeśli wierzyć napisom, jednego z tych, które odcięto na potrzeby delegacji senatu. W kilku miejscach pulsowały czerwone punkty. Święcki zrobił zbliżenie jednego z nich. Zestaw trzech sąsiadujących kabin połączono w wygodny apartament, który zgodnie z opisem został przydzielony jednemu z marszałków senatu. W środkowym pomieszczeniu znajdowało się przenośne centrum komunikacyjne o najwyższym poziomie dostępu. Z takiej maszynki, gdyby udało się ją zhakować, można by nadać każdy sygnał, obchodząc nawet blokady dowództwa stacji. Za jej pomocą Bogowie mogliby zarządzić nawet bombardowanie gurdyjskiej stolicy. Jednakże nie to było najbardziej interesujące…

Henryan sprawdził też pozostałe znaczniki – wszystkie wskazywały na kabiny znanych senatorów i miały podobny status. Z każdego z nich dało się dotrzeć do wybranych plików. Jedyny problem stanowiło dostanie się do tych pomieszczeń. Na pewno były zamknięte na cztery spusty i monitorowane całą dobę.

Sprytnie sobie pogrywacie, moi drodzy, pomyślał, gdy zrozumiał, że nie uda mu się skorzystać z tych urządzeń bez wzbudzania podejrzeń pułkownika oraz co obecnie było dla niego mniejszym problemem – wubecji. Pokazujecie mi korespondencję, być może sfabrykowaną, i miejsca jej pozyskania, do których nigdy nie zdobędę dostępu.

ZGŁOŚ VALDEZOWI PODEJRZENIE

ZHAKOWANIA TYCH KONSOL.

Henryan drgnął, gdy przed oczami zapłonął mu nagle ten napis. Litery rozpłynęły się po chwili, ale to wystarczyło, by zrozumiał, że podsunięto mu bardzo proste i skuteczne rozwiązanie. Musiał przyznać, że Bogowie zaplanowali tę akcję z wielką starannością. Był jedną z dwu osób zdolnych wykryć złamanie procedur. I chyba jedyną, którą Rutta i Valdez darzyli zaufaniem. To mogło się udać…

ZAINSTALUJ WIRUSA, KTÓREGO ZNAJDZIESZ

NA TYM KRYSZTALE.

OPROGRAMOWANIE SEIFERTA

UMOŻLIWI CI PODGLĄD

I ŚCIĄGNIĘCIE ZASTRZEŻONYCH PLIKÓW

W TYM SAMYM CZASIE, GDY DOSTĘP DO NICH

BĘDZIE MIAŁ SAM RUTTA.

Kolejna znakomita myśl. Jeśli pułkownik wejdzie na własną pocztę, program Seiferta umożliwi jej podgląd, a nawet ściągnie zawartość wskazanych plików na konsole parlamentarzystów. System nie odnotuje oddzielnego wejścia do tej bazy danych, a Rutta nie znajdzie zapisu o otwarciu któregokolwiek z plików w czasie, gdy sam nie korzystał z sieci.

To takie proste, że aż genialne, pomyślał Święcki, ściągając naczolnik.

Do rozpoczęcia karnej służby pozostało mu jeszcze dwadzieścia pięć minut.

* * *

Ten sam korytarz, ta sama ekipa. Za to sprzęt inny. Tym razem nie dostali wielkich skrzynek narzędziowych, lecz przenośne skanery i analizatory. Tregvas znów stanął na przeciwnym końcu krótkiego szeregu. Tego dnia był o wiele pogodniejszy i chyba spokojniejszy. Nie musiał brać na siebie roli pośrednika ani liczyć się z dodatkową robotą.

W porę dostrzegli porucznika. Tym razem przełożony pojawił się w głębi głównego korytarza. Mieli zatem czas przygotować się na jego nadejście.

– Spocznij. Bodko i Ramirez, zajmiecie się programowaniem skanerów w korytarzu głównym. Stuyvesant i Kimmie biorą odgałęzienia po lewej. Tregvas i Pry wszystkie kabiny na prawo od tego miejsca. – Valdez wskazał środek korytarza. – Jakieś pytania?

– Tak jest! – Kapral wystąpił przed szereg.

– Słucham.

– Proszę o pozwolenie na późniejsze rozpoczęcie pracy!

– Co takiego?

– Melduję, że otrzymałem wezwanie na badania kontrolne. – Tregvas wyciągnął dłoń z kartą danych.

Porucznik podszedł do niego, wsunął nośnik do czytnika, uważnie przestudiował zapis, a potem spojrzał na zegarek.

– Badania zaczynają się za pół godziny, potrwają około czterdziestu minut. Macie być na miejscu o osiemnastej zero zero, zrozumiano?

– Tak jest! – Tregvas wyprężył się jak struna.

– Sprzęt możecie zostawić tutaj. – Valdez wskazał złożone siedziska pod przeciwległą ścianą. – Reszta, odmaszerować!

Henryan poprawił wiszący na ramieniu skaner i zrobił w lewo zwrot, podobnie jak pozostali. Kiedy wzrok porucznika spoczął na jego twarzy, dał umówiony znak i chwilę później zniknął za załomem korytarza. Pierwsza kabina znajdowała się zaledwie kilka kroków od rozwidlenia.

Podłączył sprzęt diagnostyczny do gniazda pod panelem, by wgrać nowe oprogramowanie. Instalacja poszła gładko. Otworzył kontrolnie drzwi, zamknął je i odhaczył numerek na liście. To była pierwsza ze stu trzydziestu takich kontroli, jakie powinien przeprowadzić tego dnia. Na jego szczęście dwa dni wcześniej inny ukarany żołnierz wykonał już tę robotę. Wystarczyło więc dojść do kolejnego zakrętu i zniknąć na dwie, a nawet trzy godzinki w którejś z kabin. Henryan postanowił zaczekać w korytarzu do chwili, gdy Valdez załatwi swoje sprawy i wróci. Nie trwało to długo. Widocznie porucznika też interesowało, co podwładny ma do powiedzenia.

Spotkali się przy siódmych drzwiach, już za rogiem.

– Co się dzieje? – zapytał Valdez, sprawdziwszy, czy pracujący po przeciwnej stronie sektora Stuyvesant i Kimmie także dotarli do bocznych odnóg korytarza.

– Chyba wiem, co kombinują Bogowie – odparł z podnieceniem Święcki, starając się wypaść jak najnaturalniej.

– Mów. – Porucznik wyglądał na szczerze zainteresowanego.

– Chcą wykorzystać którąś z konsol na tym poziomie do obejścia systemu.

Valdez zmarszczył brwi. Doskonale wiedział, że Henryan nie ma dostępu do informacji o zainstalowanym tu sprzęcie. Chyba że był w kontakcie ze spiskowcami, którzy o wszystkim go informowali.

– Jak zamierzają to zrobić? – zapytał.

– Seifert zhakował kilka z nich.

– Nonsens! – obruszył się Valdez. – Seifert już siedział, kiedy instalowaliśmy je w apartamentach senatorów.

– A skąd je pobraliście? – spytał Święcki, nie kryjąc ironii.

– Z magazynów stacji – odparł zdziwiony porucznik.

– Z tych samych, z których znikały od dawna części pancerzownicy?

– Kurwirtual! – ryknął Valdez, cofnął się o krok i jeszcze raz wyjrzał zza węgła. – Wiesz, o które stacje chodzi?

– Nie mam bladego pojęcia, ale zakładam, że o wszystkie z najwyższym poziomem dostępu.

– Dlaczego tylko o nie?

– Bo tylko z nich można obejść systemy stacji.

Porucznik zasępił się.

– Fakt – mruknął, sprawdzając coś na czytniku. – Będziemy musieli sprawdzić aż szesnaście terminali. Ile to może potrwać?

– Sprawdzenie jednego systemu tej mocy to, bo ja wiem… od ośmiu do dziesięciu godzin.

– Szybciej się nie da? – naciskał Valdez.

– To zależy. Jeśli trafię na modyfikacje już w pierwszych obwodach… – zawiesił głos, a potem pokręcił głową.

– Co? – zaniepokoił się zastępca dowódcy.

– Znając Bogów, to mogłaby być podpucha. Oni są naprawdę cwani. Musimy zrobić pełną diagnostykę każdego terminala po kolei.

– No dobrze… Chodźmy.

Chwycił Henryana za ramię i pociągnął go w głąb bocznego korytarza. Minęli kilka grodzi, skręcili wiele razy. W końcu znaleźli się przed szybem windy technicznej. Tam Valdez wyjął komunikator i odbył krótką rozmowę z pułkownikiem. Na uboczu, żeby przypadkiem Święcki go nie podsłuchał. Jednakże nawet z daleka było widać, że porucznik ma niezłego stracha. Pod jego nosem doszło do kolejnego krytycznego przeoczenia. Najpierw kamery pozostawione samopas w jaskiniach, potem anteny zewnętrzne, a teraz na domiar złego zhakowane konsole przeznaczone dla najważniejszych notabli. Nagrabił sobie, i to zdrowo.

– Stary jest wkurwiony na maksa – rzucił Valdez, wróciwszy pod windę – ale nie pozwolił, żebym wprowadził cię do kabin przygotowanych dla senatorów. To teren zastrzeżony. Nie wejdzie tam nikt, kto nie ma najwyższego stopnia dostępu.

– Zdalnie tego nie zrobię – zastrzegł się Święcki.

– Wiem… – westchnął porucznik.

Milczeli przez dłuższą chwilę. Valdez główkował, Henryan udawał zatroskanego. Wiedział, że dopuszczą go w końcu do któregoś terminalu, w przeciwnym razie musieliby je wszystkie usunąć, czego władza by im nie wybaczyła.

– Lepiej się pośpieszmy, jeśli mamy zdążyć – ponaglił go Święcki.

– Nie poganiaj mnie. – Valdez raz jeszcze wyjął komunikator i odszedł na bezpieczną odległość.

Tym razem rozmowa była krótka, a jego gesty o wiele żywsze i bardziej zdecydowane. Wrócił po kilkunastu sekundach.

– Możesz tam wejść, ale będziesz pracował pod moim nadzorem. Mam cię nie spuszczać z oka.

– Nie ma sprawy. – Henryan przystał na tę propozycję od razu. O coś takiego właśnie chodziło. – Ale gołymi rękami tego nie załatwię. Tym złomem też raczej nie. – Wskazał na przenośne zestawy diagnostyczne.

– Zrób listę tego, co będzie ci potrzebne. – Porucznik podał mu czytnik.

Chwilę później zrobił wielkie oczy.

– O co chodzi z tym żarciem?

– Przecież to nie potrwa godzinę – wyjaśnił sierżant. – Niewykluczone, że spędzimy tam większą część nocy.

– Kurwirtual! – Valdez nie wyglądał na uszczęśliwionego.

– Sam pan mi powiedział pierwszego dnia, żebym nie liczył na wiele luzu…

Te słowa zastępca dowódcy zmilczał.

* * *

Święcki wiedział, gdzie szukać modyfikacji zostawionych przez Seiferta. Właściwie znalazłby je równie szybko, nawet gdyby tajemniczy informator Bogów nie pokazał mu wszystkich zmian na schematach zhakowanych urządzeń. Oprogramowanie centrów komunikacji nie miało przed nim żadnych tajemnic. Zamiast pełnego skanu – a taki zamierzał zrobić na użytek porucznika – wybrałby do sprawdzenia trzy kluczowe bloki, dzięki czemu załatałby wszystkie dziury w systemie, tracąc najwyżej godzinę. Wykrycie i zneutralizowanie modyfikacji dokonanych przez Bogów było jednak wstępem do znacznie poważniejszego zadania. W którymś momencie będzie musiał wgrać własny soft potrzebny do przechwycenia poczty pułkownika.

Wiedział, że Valdez nie spuści go z oka nawet na sekundę. Liczył jednak na to, że kilka godzin bezczynnego ślęczenia uśpi jego czujność albo przynajmniej znacznie ją ograniczy. Dlatego czekał cierpliwie, wykorzystując ten czas na przygotowania.

Uświadomił sobie przy tym, że nadzór Valdeza umożliwi mu szybkie wykonanie najtrudniejszej części zadania. Nie będzie musiał czekać, aż stary aktywuje prywatną konsolę komunikacyjną. Wystarczy przecież, że jego zastępca połączy się z nim na zastrzeżonym kanale, aby zameldować o sukcesie…

* * *

– Mam go! – Święcki odchylił się na fotelu, pozwalając znudzonemu porucznikowi spojrzeć prosto w wyświetlacz konsoli. Czerwone okienka informowały o wykryciu kodu niezgodnego z wzorcem systemu.

– Świetnie! – Valdez wyprostował się, rozciągając usta w tryumfalnym uśmiechu. Zerknąwszy na wyświetlacz czytnika, rozpromienił się jeszcze bardziej. – Tylko cztery godziny i już mamy sukces.

Po wcześniejszych narzekaniach sierżanta spodziewał się zakończenia pierwszego etapu prac dopiero w porze pobudki.

– Mamy, ale nie całkowity – zgasił go natychmiast Święcki.

– Słucham?

– To pierwsza modyfikacja, ale na pewno nie ostatnia. Znam ten system, wiem zatem, że trzeba co najmniej trzech podobnych, by zyskać całkowitą pewność, iż wszystko zadziała jak należy.

– Aż trzech?

– Czasem nawet czterech i więcej. To zależy wyłącznie od skali zmian, jakie chce wprowadzić haker.

– No nie… – Porucznik opadł ciężko na fotel.

– Spokojnie – pocieszył go Henryan – zlokalizowanie pozostałych zmian potrwa znacznie krócej. Teraz już wiem, czego szukać.

– Ile czasu jeszcze potrzebujesz?

– Godzinę, w najgorszym razie półtorej… – Święcki zamilkł, widząc niepewną minę Valdeza. – Ale już bez konieczności pilnowania tego złomu – dodał.

– Lejesz miód na moje serce. – Zaspany porucznik uśmiechnął się szeroko. Bezczynność go wykańczała; ilekroć nie miał na czym skupić myśli, powoli odpływał.

– Gdy wykryjemy wszystkie modyfikacje w tej konsoli – zapewnił go Henryan – wpiszę je do trackera, którego wykorzystamy do automatycznego wyszukiwania i blokowania wszelkich nadpisanych treści. Dzięki niemu w zaledwie parę godzin sprawdzimy i wyczyścimy wszystkie konsole w tym sektorze. Będą działały jak poprzednio, odpowiadając na sygnały testowe, ale o godzinie zero nie wykonają żadnego polecenia z zewnątrz. Bogowie do samego końca nie będą wiedzieli, że je znaleźliśmy i zneutralizowaliśmy.

– Rewelacja! – Tym razem Valdez zareagował bardziej entuzjastycznie.

* * *

Święcki zwlekał z następnym ruchem do momentu, w którym opuchnięte powieki porucznika zaczęły mimowolnie opadać. Bezmyślne patrzenie na wyświetlacze, po których spływały kaskady linii kodu, otępiało umysł równie sprawnie jak zażycie substancji odurzającej. Może z tą różnicą, że narkotyki działały o wiele szybciej, a człowiek miał po nich znacznie bardziej kolorowe wizje…

Henryan otrząsnął się z zamyślenia. Proszę, oto najlepszy dowód na to, co taka monotonna praca może zrobić z człowiekiem. Mimo że miał zajęcie, sam zaczynał odpływać. Kolejne spojrzenie na porucznika utwierdziło go w przekonaniu, że może zaczynać.

– Jestem gotowy – rzucił, nie odwracając się nawet do przełożonego.

– Gotowy? – zabełkotał wyrwany ze stuporu Valdez. – Możemy już iść? – zapytał półprzytomnie.

– Napisałem program skanujący – sprecyzował Henryan, pokazując mu kryształ wyjęty przed momentem z przenośnego kodera.

– Tak. Tak. – Valdez próbował się skupić.

– Możemy zaczynać? – Święcki przysunął się do konsoli, spoglądając pytająco na przełożonego.

– Jasne…

Zanim sierżant zdążył wsunąć piramidkę do komory, poczuł na ramieniu dłoń Valdeza.

– Moment! – rzucił nagle porucznik.

Henryan jęknął głośno, żeby tamten to usłyszał, po czym odsunął się powoli od urządzeń.

– Co znowu? – zapytał.

Valdez wyciągnął do niego rękę.

– Muszę najpierw sprawdzić, co jest na tym krysztale. – Widząc błagalne spojrzenie podwładnego, wyjaśnił: – Nie ja ustalam zasady, Pry.

– Rozumiem. – Święcki podał mu lśniącą piramidkę, a ta trafiła natychmiast do analizatora porucznika.

Kilka minut później Henryan otrzymał kryształ z powrotem, a uspokojony i usatysfakcjonowany Valdez przetarł oczy, ziewając przy tym, jakby zamierzał połknąć cały świat. Sierżant na to tylko czekał. Jeden szybki ruch dłoni wystarczył, by podmienić nośniki danych. Taka sama jak poprzednia piramidka trafiła do komory, a wraz z nią odpowiednie oprogramowanie. Pięć minut później na wyświetlaczach pojawił się sygnał o całkowitym zabezpieczeniu centrum komunikacyjnego.

Henryan wyjął kryształ, odwrócił się, by schować go do etui, ale zamarł w pół ruchu, po czym wyciągnął rękę w kierunku Valdeza. Porucznik spojrzał tępo na podmieniony po raz drugi kryształ, jakby nie rozumiał, o co chodzi.

– Lepiej niech pan go trzyma – powiedział Święcki, zdławiwszy ziewnięcie. – To nam oszczędzi kolejnych kontroli.

Valdez pokiwał głową, znów zerkając na wyświetlacz czytnika, aby sprawdzić godzinę.

– Dobry pomysł, Pry – wymamrotał. – Zbierajmy się. Musimy złapać chwilę snu.

Henryan skrzywił się w myślach. Czyżby porucznik nie zamierzał skontaktować się z Ruttą, by poinformować go o sukcesie? Gdy przeniósł wzrok na wyświetlacz i zobaczył, jak jest późno, zrozumiał, dlaczego ten punkt planu nie wypali.

Szkoda… Trzeba będzie poczekać do rana.

Valdez wstał, sięgnął po czytnik i ruszył chwiejnym krokiem do drzwi. Zatrzymał się jednak, zanim przekroczył próg. Przepuścił Henryana, spoglądając na niego przepraszająco.

– Zaczekaj w korytarzu – poleciał.

– Stało się coś? – Święcki udał zaniepokojenie.

– Nie, nic. Muszę tylko zameldować staremu, na czym stoimy.

Sierżant wzruszył ramionami, jakby ta sprawa zupełnie go nie obchodziła.

– Niech pan się pośpieszy – poprosił, opierając się plecami o chłodną gródź. – Padam z nóg.

Valdez skinął głową i wrócił do kabiny. Henryan uśmiechnął się lekko, gdy przełożony zniknął z pola widzenia. Sięgnął też instynktownie do kieszeni, w której spoczywał naczolnik. Jednak nie będzie musiał czekać do rana, by zweryfikować wiadomość Bogów.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю