Текст книги "Pusta noc"
Автор книги: Paulina Hendel
Жанры:
Городское фэнтези
,сообщить о нарушении
Текущая страница: 7 (всего у книги 21 страниц)
Stanęła na nogach i szarpnęła chłopca w górę. Razem ominęli nawiego i wybiegli na korytarz. Nie patrzyli, gdzie stawiają stopy, i nagle jedna z przegniłych desek ustąpiła pod ciężarem Magdy. Dziewczyna runęła na podłogę.
Aleks z rozpędu zrobił jeszcze kilka kroków, lecz kiedy zobaczył leżącą Magdę, zawrócił i pomógł jej się pozbierać. Wtem usłyszeli za sobą dziki skowyt i uderzenie metalowego pręta o beton.
– W nogi! – sapnęła Magda.
Aleksowi nie trzeba było tego powtarzać dwa razy. Razem zbiegli na dół i skierowali się do wyjścia. Jednak bezkost wyszedł na piętrze przez okno i niczym pająk zszedł po ścianie, po czym stanął w drzwiach i rozdziawił paszczę. Kilka nitek szarej śliny ściekało z jego rozwartej paszczy.
Magda struchlała. Zabrakło jej już pomysłów na obronę, więc tylko stanęła ramię w ramię z Aleksem i ze zgrozą patrzyła na stwora, gdy nagle ktoś niespodziewanie przebiegł obok nich i zdzielił jakimś podłużnym przedmiotem bezkosta dużo silniej, niż była to w stanie uczynić Magda. Potwór zawył, wzniósł łapę w górę, odsłaniając przy tym klatkę piersiową. Człowiek wbił swój pręt prosto w serce potwora.
Bezkost wycofał się z budynku i znikł z pola widzenia.
Chudy mężczyzna wyjrzał za nim, ale już po chwili wrócił do dwójki niedoszłych ofiar nawiego.
– Nic ci nie jest? – Najpierw dopadł do Magdy i ujął w dłonie jej bladą twarz, dokładnie jej się przyglądając.
– N-nie – odparła słabo.
– A tobie? – zwrócił się do Aleksa.
Chłopak nie był w stanie wydusić z siebie słowa, więc tylko pokręcił głową.
– Feliks… on… – zaczęła Magda.
– Wiem, wróci. – Żniwiarz obejrzał się za siebie. – Trafiłem go tylko w jedno serce. – Spojrzał na łom, który trzymał w ręku.
Kiedyś ludzie wierzyli, że upiory powstają z martwych ludzi, którzy za życia mieli dwa serca. Nie było to prawdą. Żaden człowiek, ani upiór nie miał dwóch serc, ale bezkost owszem. I trzeba było przebić oba serca, aby go zabić.
Magda zobaczyła swoją torebkę leżącą na ziemi i odruchowo ją podniosła.
– Uwziął się na chłopaka – odezwała się.
– Aleks?!
Wszystkie trzy głowy zwróciły się w stronę wyjścia, gdzie stanęła barczysta postać.
– Mateusz? – powiedzieli równocześnie Magda i Aleks.
– Co ty… Co wy tu robicie? – Podszedł do nich szybkim krokiem. – Twoi rodzice się denerwowali – zwrócił się do chłopaka. – A słyszałem, że umówiłeś się z kimś na torowisku i obiecałem cię znaleźć.
– Wy się znacie? – Dla Magdy tego było za wiele.
– To mój kuzyn – oświadczył Mateusz. – Czy to jest krew?! Jak ty wyglądasz?! Co tu się stało?!
Aleks wodził bezradnym wzrokiem pomiędzy kuzynem, a Magdą.
– Bo… ten potwór… był olbrzymi i…
– Jaki potwór?! Co ty wygadujesz? Co wy mu zrobiliście?! – Mateusz zwrócił gniewne spojrzenie Magdę i Feliksa.
– Ja… Mateusz… – zaczęła dziewczyna, ale nie miała pojęcia, jak się z tego wszystkiego wytłumaczyć.
– Zabieram cię do domu. – Mateusz chwycił kuzyna za ramię i pociągnął w stronę wyjścia.
– Nie! – krzyknęła Magda. – Nie możesz! On za wami pójdzie.
– Jaki on? Co ty wygadujesz?!
– Bezkost – jęknęła, lecz Mateusz i Aleks byli coraz bliżej wyjścia.
– Wytropi was i zabije – powiedział cicho Feliks.
Magda spojrzała w jego puste oczy. Wiedziała, że żniwiarz mówi prawdę. Znał się na rzeczy. Jeśli bezkost z jakiegoś względu uwziął się na Aleksa, nie odpuści, dopóki go nie dopadnie, nawet gdy zostało mu tylko jedno serce.
Westchnęła ciężko, po czym wyjęła z torebki paralizator i ruszyła szybkim krokiem za odchodzącymi. Nie zdążyli dojść do drzwi, gdy w holu błysnęło niebieskie światło, a Mateusz zwalił się głucho na ziemię. Zanim zrozumiał, co się stało, Magda usiadła na nim, wykręciła mu ręce za plecy i sprawnie skuła trytką, którą również nosiła w torebce. Szybko przesunęła się do tyłu i na wszelki wypadek unieruchomiła mu również nogi.
– Przepraszam – szepnęła z wyraźną skruchą.
Złapała go za kostki i z wysiłkiem przeciągnęła pod ścianę. Resztę soli, jaka jej została, wysypała w okrąg wokół niego.
– Co ty wyprawiasz?! – pieklił się Mateusz. – Natychmiast mnie rozwiąż!
Lecz Magda nie zwracała już na niego uwagi. Teraz liczyło się jedynie zabicie bezkosta, który wciąż im zagrażał. Spojrzała na Feliksa.
Żniwiarz podał jej łom i z kieszeni wyjął własny woreczek z solą. Na środku holu wyrysował przerwany okrąg.
– Wejdźcie do niego – nakazał. – Szybciej!
Magda pociągnęła Aleksa do środka.
– Kiedy tylko bezkost się do was zbliży, zamknij okrąg, dobrze? – zwrócił się do dziewczyny.
Skinęła głową.
– I pod żadnym pozorem z niego nie wychodźcie! – ostrzegł Aleksa. – Chyba że chcesz, żeby bezkost wytropił cię w twoim własnym łóżku.
Chłopiec stanowczo pokręcił głową.
– Zbliża się, czuję go – szepnął Feliks, po czym usunął się w cień.
Magda ledwo stała na nogach. Wszystko ją bolało, czuła się wykończona. Najchętniej położyłaby się na ziemi, skuliła w kłębek i niech się dzieje, co ma się dziać.
Znów poczuła dobrze jej znany smród rozkładającego się mięsa. Bezkost wrócił. Stanął w drzwiach i wyszczerzył zęby. Z lewej strony klatki piersiowej widniała głęboka, sącząca się rana. Powoli wszedł do holu, węsząc.
– Porąbało was?! Co wy wyprawiacie! – krzyczał Mateusz do czasu, aż w polu jego widzenia pojawił się nawi.
Jego oczy zrobiły się wielkie jak spodki. Przestał się szarpać i tylko wpatrywał się w stwora.
– No chodź tu – szepnęła Magda.
Czuła, jak Aleks, z którym stykała się ramieniem, drży.
– Jeszcze kawałek – namawiała łamiącym się głosem.
Bezkost ruszył w ich stronę. I gdy znalazł się w połowie odległości pomiędzy nimi, a wyjściem, Magda zamknęła okrąg.
Stwór drgnął nerwowo, gdy przestał wyczuwać ludzi. Zaczął obracać głowę to w jedną, to w drugą stronę, wciąż węsząc.
Wtem z cienia za nim wybiegł Feliks, wyskoczył w górę i wylądował na grzbiecie nawiego. Uniósł wysoko dłonie zaciśnięte na rękojeści długiego noża. Ostrze błysnęło w świetle księżyca, po czym wbiło się w ciało bezkosta, naruszając kolejne warstwy grubej skóry.
Bezkost zawył rozdzierająco, łapy się pod nim ugięły, a potem runął na ziemię. Feliks zgrabnie z niego zeskoczył, zanim nawi znikł, chlustając na podłogę litrami szarej krwi.
Aleks opadł na kolana, wciąż wpatrując się w ciemną kałużę.
Mateusz znów zaczął się szarpać w więzach.
– Co to do cholery było?! – krzyczał.
Magda spojrzała na niego zmęczonym wzrokiem i dopiero po dłuższej chwili podeszła do niego.
– Spokojnie, nic nikomu się nie stało, tak? – Przyklękła przy Mateuszu, który wodził wzrokiem pomiędzy nią, Feliksem i Aleksem. – Teraz nie ruszaj się, a cię uwolnię, dobrze?
Mateusz zastygł w bezruchu, kątem oka bacznie ją obserwując. Przez chwilę przypominał dziewczynie dzikie zwierzę złapane w pułapkę, które tylko czeka do momentu, aż zostanie mu zwrócona wolność, aby rzucić się do gardła swojemu wybawcy.
Magda wzięła głęboki wdech i przecięła nożem trytkę na kostkach chłopaka, a potem na nadgarstkach. I gdy tylko go uwolniła, Mateusz poderwał się na równe nogi, odskakując od niej.
– Młody, w porządku? – zapytał, nie odrywając czujnego spojrzenia od Magdy i Feliksa.
– Uhm – wydusił z siebie nastolatek.
– Chodź tu – rzucił Mateusz, wyciągając rękę w jego stronę.
– Mateusz, ja… – zaczęła Magda.
– Zamknij się – warknął. – Nie odzywaj się do mnie, ani do niego. W ogóle się do nas nie zbliżaj! Ty i ten twój szurnięty kuzyn!
Dziewczyna patrzyła z żalem, jak jej niedoszły chłopak wychodzi na zewnątrz, podtrzymując kuzyna za ramię.
– A miało być tak pięknie – westchnęła.
– I tak go nie lubiłem – rzucił Feliks, zanim ugryzł się w język.
Magda spojrzała na niego nie z wyrzutem, lecz bezdennym smutkiem. Żniwiarz wiedział, że naraziła własne życie, chcąc pomóc chłopakowi, lecz ci dwaj nigdy nie docenią jej starań, ani ryzyka, które podjęła.
Wyszedł z budynku na torowisko i odetchnął świeżym powietrzem. Noc była rześka, a gwiazdy na niebie wciąż zimne i odległe.
¢
– Co to, do cholery, było?! – dopytywał Mateusz w drodze do domu.
– Nie wiem – odparł cicho Aleks.
– Co to był za potwór? Dobrze go widziałem, prawda?
– Nie wiem. On był… straszny. I okropnie cuchnął.
Wąską ścieżką wspięli się na skarpę. Mateusz wciąż czuł ból w miejscu, gdzie Magda przyłożyła ten przeklęty paralizator. Bolały go mięśnie, miał wrażenie, że nie końca jest w stanie zapanować nad własnym ciałem, co dodatkowo go drażniło. Co ona sobie myślała, żeby tak go potraktować?!
– No idź – powiedział, popchnął kuzyna na chodnik w pomarańczowe światło latarni i po raz ostatni obejrzał się za siebie, ale przekroczył już tę niewidzialną granicę pomiędzy opuszczonym torowiskiem, a cywilizacją, skąd nie mógł już dostrzec ani torów, ani starych budynków.
¢
Feliks nie odzywał się przez całą drogę do domu, ani nawet wtedy, gdy jedli późną kolację, za co Magda była mu naprawdę wdzięczna. Nie zniosłaby pogadanki w stylu „wszystko będzie dobrze, pogodzicie się”, bo wiedziała, że tak nie będzie. W najlepszym razie Mateusz już nigdy się do niej nie odezwie. W najgorszym naśle na nich policję. Jakby nie było, ich związek – który nawet dobrze się nie rozpoczął! – właśnie się zakończył.
Dziewczyna spokojnymi, metodycznymi ruchami pozmywała naczynia, a potem poszła się myć. Cisza dzwoniła jej w uszach, a każdy dźwięk był obcy i nie na miejscu. Gdy odkręciła kran, woda zaszumiała w rurach, a potem ciepłym strumieniem polała się jej na ciało, zmywając kurz, brud i krew. Magda chciała płakać, wściekać się, ale była zbyt zobojętniała. Który to już raz straciła kogoś, na kim jej zależało, przez to, czym zajmowała się wraz z Feliksem? Nawet nie chciało jej się liczyć.
A gdy cała obolała kładła się spać, przed oczyma nie widziała wcale paszczy bezkosta pełnej ostrych zębów, tylko wyrzut w oczach Mateusza. I wiedziała, że to spojrzenie będzie ją prześladować jeszcze długi czas.
Rano wstała zmęczona. Nic jej się nie chciało, ale nastał kolejny dzień, musiała się pogodzić z tym, co się stało, bo nie miała na to już żadnego wpływu. Ubrała się w spodnie i bluzkę, które leżały na krześle i – nawet nie próbując zapanować nad niesfornymi włosami – zeszła na dół.
– Co ty robisz? – zapytała z zaskakującym jak u niej spokojem, rozglądając się po kuchni wyglądającej, jakby przeszedł przez nią kataklizm.
– Śniadanie – odparł Feliks, dmuchając na palce oparzone gorącym tostem. – Masz ochotę na jajecznicę? – Wcisnął jej w ręce olbrzymi talerz.
Magda usiadła za stołem i zaczęła grzebać widelcem w jajecznicy z co najmniej pięciu jaj, żółtego sera, całego mnóstwa skwarków i szczypiorku.
– Żyję na tym świecie wystarczająco długo – odezwała się, wywołując ironiczne prychnięcie u Feliksa – żeby wiedzieć, że nie zrobiłbyś śniadania o tak.
– Jak możesz?! – oburzył się. – Klnę się na… No dobrze, okazało się, że nie znoszę jajecznicy.
Magda prychnęła śmiechem. W jednym wcieleniu żniwiarz mógł uwielbiać rzeczy, których nie znosił po zmianie ciała. Wzięła do ust mały kęs. Oczywiście, jajecznica była przesolona, ale gdy dziewczyna sama nie musiała przygotowywać sobie śniadania, mogła się zadowolić i takim posiłkiem.
– Dobrze nam wczoraj poszło – odezwał się Feliks, siadając naprzeciw niej.
– Dobrze? Chyba żartujesz.
– Dzieciakowi nic nie jest, zdążyliśmy zabić bezkosta. I gdyby nie ta niespodziewana wizyta twojego chłopaka…
– Już nie mojego chłopaka – mruknęła, zajmując się na powrót śniadaniem.
Feliks chciał jeszcze coś powiedzieć, ale rozmyślił się i wgryzł w swoje tosty.
Po dłuższej chwili Magda zerknęła na zegarek i skrzywiła się. Umówiła się z mamą, że tego dnia weźmie popołudniową zmianę w księgarni, ale najchętniej poszłaby tam już teraz, żeby tylko zająć czymś myśli i nie widzieć wciąż oskarżającego wzroku Mateusza.
– Co będziesz dziś robił? – zagadnęła, odsuwając od siebie na wpół zjedzoną jajecznicę.
– Mam trochę zaległości, więc nudzić się nie będę. – Feliks zerknął na stos gazet leżących na szafce.
Magda pokręciła głową na samą myśl o przeglądaniu całej tej makulatury. Już dawno temu darowała sobie przekonywanie Feliksa, że dużo szybciej i sprawniej znajdzie potrzebne mu informacje w sieci. Niechęć żniwiarza do Internetu była tak głęboko zakorzeniona, że nawet zmiana ciała nie mogła na nią wpłynąć. Poza tym według niego były tam same kłamstwa i choć w gazetach też kłamano, znał je na tyle dobrze, że potrafił wyłowić z nich prawdę.
– A ty? – zapytał.
– Idę do księgarni. Ty sprzątasz.
Magda wstała od stołu, przejrzała się w lustrze w korytarzu, rozczesała palcami włosy, zarzuciła na ramiona kurtkę i skierowała się do wyjścia. Jedną ręką zawijała apaszkę na szyi, a drugą sięgnęła do klamki, gdy nagle rozległo się pukanie. Na chwilę zamarła, obejrzała się na Feliksa, który wzruszył ramionami. Pewnie ktoś z rodziny – nikt inny ich nie odwiedzał.
Przywołała na twarz uśmiech i z rozmachem otworzyła drzwi, lecz na progu znajdowała się ostatnia osoba, której mogłaby się spodziewać. Przez dłuższy czas stała nieruchomo, ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy, wpatrując się w Mateusza.
– Cześć – odezwał się, tak samo speszony jak ona.
– Cześć.
– Mogę wejść?
– Pewnie – zająknęła się i szerzej otworzyła drzwi. – Chodź do… – powiedziała i zerknęła na brudną kuchnię i Feliksa w dresie – salonu.
Mateusz ze skrępowaniem wymalowanym na twarzy rozejrzał się po pokoju i po chwili namysłu usiadł na kanapie. Położył dłonie na udach, potem splótł palce razem i na koniec skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
Magda przysiadła na oparciu starego fotela, a pod jej wyczekującym spojrzeniem Mateusz zaczął nerwowo stukać stopą o podłogę.
– Niech cię diabli, mówże wreszcie! Po coś tu przyszedł?
Oboje drgnęli nerwowo, słysząc Feliksa.
– Mniemam, że twojemu kuzynowi nic nie jest, więc zapewne nie przyszedłeś po pomoc. Chcesz nam grozić? Nie radzę, nikt ci nie uwierzy…
– Przyszedłem porozmawiać – przerwał mu Mateusz. – Aleks w domu opowiedział mi, co stało się na torowisku. Mówił, że tamto coś… go zaatakowało. A wy mu pomogliście.
– Chłopaka zaatakował bezkost i tyle – rzucił Feliks.
Magda posłała mu karcące spojrzenie za tak brutalną szczerość.
– Jaki bezkost?! Skąd to się w ogóle tam wzięło?
– Spokojnie, wszystko ci wyjaśnię. – Dziewczyna przesiadła się na kanapę i nieznacznie wyciągnęła dłonie w stronę Mateusza, ale on gwałtownie cofnął ręce. – Ciężko w to uwierzyć, ale istnieją na świecie różne… rzeczy, które dość trudno wytłumaczyć. Czasem zdarza się, że zmarli wracają na ziemię w postaci duchów, widów czy upiorów. Przecież ludzie wierzą w to od zarania dziejów. Inne stwory mają nie do końca wyjaśnione pochodzenie, jak taki bezkost na przykład.
– To dlaczego niby nie widziałem czegoś takiego wcześniej? – zapytał chłopak podejrzliwie.
– Na pewno słyszałeś o ludziach twierdzących, że widzieli duchy.
– Tak, ale to zwykli wariaci.
– To, że ktoś lepiej dostrzega rzeczy niewidoczne, nie znaczy, że jest wariatem – odpowiedziała twardo Magda. – Wczoraj wiedziałeś, że coś było na torowisku, coś, co zagroziło Aleksowi. I dlatego to dostrzegłeś.
Mateusz przetarł dłońmi twarz. Wydawał się bardzo zmęczony.
– A wy? Co tam robiliście?
– Ktoś musi zabijać bądź wypędzać te stwory, bo świat żywych nie jest ich miejscem. Zajmują się tym żniwiarze. Feliks jest jednym z nich.
– Zaraz, chcesz mi powiedzieć, że jest jakaś specjalna organizacja od egzorcyzmów?
– Nie. Oni są raczej jak wolni strzelcy.
– I co Kościół na to wszystko? Bo Kościół wie o żniwiarzach, prawda?
– Tak naprawdę tylko niektórzy księża o nich wiedzą – przyznała powoli. – Jednak wolą udawać, że żniwiarze nie istnieją. I na własną rękę zajmują się egzorcyzmami.
– Każdy może zostać tym żniwiarzem?
– Wielkie nieba, nie! – Uśmiechnęła się Magda.
– Tylko tego by nam brakowało – mruknął Feliks.
– Żniwiarze są duszami zmarłych…
– Takimi, które mogą zawładnąć człowiekiem?
– Oczywiście, że nie. Żniwiarze nie wcielają się w żyjące osoby, nie zabierają innym życia.
– Kiedy ktoś umrze, a jego dusza odejdzie, ciało jest niczym puste naczynie, w którym może zamieszkać żniwiarz. A gdy się w nie wciela, daje ciału takiego kopniaka energii, że wszelkie rany się goją, a choroby ustępują.
Mateusz machnął w powietrzu palcem wskazującym, zmarszczył brwi, po czym wzniósł skupione spojrzenie ku sufitowi.
– Chwila, muszę to wszystko przemyśleć – powiedział w końcu i przyłożył dłoń do ust.
Magda skinęła głową.
– Jak będziesz miał jeszcze jakieś pytania, mów.
Mateusz nagle przeszył wzrokiem Feliksa, który już jakiś czas temu stracił zainteresowanie rozmową i zaczął układać stare gazety leżące na stole.
– Jak zabić takiego potwora?
– Na każdego nawiego istnieje inny sposób. Bezkost ma dwa serca, które trzeba przebić. Jeśli chodzi o upiora, to czeka się, aż opuści swój grób i trzeba przebić czoło umarlaka metalowym prętem, zmorę zamyka się w butelce. Na duchy najlepiej działa egzorcyzm.
Dziewczyna podeszła do komody i z pierwszej szuflady wyjęła starą, pożółkłą kartkę.
– To jest egzorcyzm po łacinie. – Podała ją Mateuszowi.
– Taki długi? – zapytał zdumiony chłopak, patrząc na kartkę zapełnioną drobnym pismem.
– To Wielki Egzorcyzm napisany przez papieża Leona XIII – wyjaśniła Magda. – Teoretycznie mogą używać go tylko księża.
– A w praktyce?
– Żniwiarze też z niego korzystają. Na odwrocie strony masz skróconą wersję, której używa Feliks i ja.
– A to? – zapytał Mateusz, wskazując palcem inny fragment tekstu. – Przecież to jest…
– Modlitwa do Michała Archanioła – dokończyła Magda. – Czasem nazywana Małym Egzorcyzmem, który mogą używać laicy. Możesz sobie je wszystkie przeczytać, a ja w międzyczasie zrobię herbatę.
Chłopak zaczął mamrotać pod nosem słowa, które nic mu nie mówiły.
– Exorcizámos te, ómnis immúnde spíritus, ómnis satánic potéstas, ómnis infernális adversárii, ómnis légio, ómnis congregátio et sécta diabólica…
Słyszał, jak Magda krzątała się w kuchni.
– Recéde ergo in nómine Patris, et Fílii, et Spíritus Sancti – zakończył czytanie Mateusz.
I w tej samej chwili Feliks z hukiem zwalił się na ziemię.
– Co ty…? – Chłopak skierował wzrok na żniwiarza. – Hej, w porządku?
Jednak Feliks nawet nie drgnął. Zdawało się też, że nie oddycha.
– Przecież to nie mogło podziałać na ciebie – szepnął Mateusz, spoglądając na kartkę ściskaną w dłoni. – To niemożliwe! Magda?! – zawołał.
Przykucnął przy żniwiarzu i przyjrzał się jego twarzy, zdawało mu się, że mięsień na policzku drgnął.
– Bu! – powiedział cicho Feliks, a Mateusz gwałtownie się wyprostował, zaczerpując duży haust powietrza.
Żniwiarz zaczął się śmiać tak bardzo, że nie był w stanie podnieść się z podłogi.
– Działa za każdym razem – powiedział, jedną ręką trzymając się za brzuch, a drugą ocierając łzę z policzka.
– Odbiło ci?! – wybuchnął chłopak.
– Co się dzieje? – zapytała Magda, wchodząc do pokoju.
– Porąbało go! – Mateusz wskazał oskarżycielsko palcem na Feliksa. – Myślałem już, że go zabiłem tym egzorcyzmem!
– Żniwiarza nie można wypędzić jak jakiegoś ducha – wyjaśniła Magda.
Odsunęła krzesło od stołu i zachęcająco spojrzała na Mateusza.
– Jesteś nienormalny – mruknął chłopak, zerkając na Feliksa.
– Masz jeszcze jakieś pytania? – zapytała dziewczyna, żeby odwrócić jego uwagę od głupiego kawału wujka.
– Czy ten bezkost na pewno nie żyje? Tak naprawdę tylko po to przyszedłem. Żeby się dowiedzieć, czy nic już nie grozi mojemu kuzynowi.
– Nic mu nie będzie – potwierdził Feliks. – Bezkost nie żyje.
Mateusz odetchnął z ulgą. Upił łyk herbaty i spojrzał na Magdę, która uśmiechała się do niego nieśmiało.
– Hmm – mruknął. – W takim razie myślę, że chyba należą się wam przeprosiny, że wczoraj na was nawrzeszczałem… I podziękowania za uratowanie Aleksa.
– Nie ma problemu, tym się zajmujemy – powiedziała, mając nadzieję, że ich znajomość wróci do normy. A może nawet będzie jeszcze lepiej teraz, skoro Mateusz już wiedział.
– Ale ty jesteś normalna, prawda? – zapytał.
– Tak, jestem zwykłym człowiekiem, takim jak ty. I przepraszam za ten paralizator wczoraj.
– Nie ma sprawy, teraz już wiem, dlaczego to zrobiłaś. – Mateusz skinął głową.
¢
– Hej, ty! Żyjesz?
W kwadratowym otworze w drewnianym suficie pojawił się odrobinę ciemniejszy niż tło zarys głowy i ramion. Światło latarki padło na bladą, brudną i nieruchomą twarz Nadii. Dziewczyna nawet nie drgnęła. Snop światła powędrował wzdłuż jej ciała, na dłużej zatrzymując się na klatce piersiowej. Żadnej oznaki życia.
– Cholera.
– Złaź tam i zobacz, czy nic jej nie jest. Blank niedługo przyjedzie, a jak dziewczyna będzie martwa, to dopiero się wścieknie.
Odgłos czegoś ciężkiego ciągniętego po podłodze, głuche stęknięcia, kilka przekleństw, głośne łupnięcie drewnianej drabiny uderzającej w posadzkę piwnicy. Szybkie kroki i trzeszczenie uginających się szczebli.
Mężczyzna z latarką stanął niezdecydowany na środku piwnicy, świecąc na wciąż nieruchome ciało.
– Jak niby mam sprawdzić czy żyje? – krzyknął w górę. – Nie jestem lekarzem.
– Z tej odległości na pewno tego nie stwierdzisz, idioto! – odpowiedział mu kolega.
– A jak się obudzi? Pamiętasz, jaka była silna?
– Niech cię szlag!
Ponowne trzeszczenie szczebli.
– Dawaj mi to!
Snop światła zatańczył na ścianach, żeby ponownie spocząć na twarzy Nadii.
Drugi z mężczyzn, wstrzymując oddech, powoli podszedł do leżącej. Wciąż świecąc na jej twarz, sięgnął ręką do nadgarstka. Przezwyciężając obawy, dotknął palcem wskazującym i środkowym szyi dziewczyny z boku, tuż pod szczęką.
– Chyba coś…
Nadia nagle otworzyła oczy, a jej pięść wystrzeliła w górę, łamiąc mężczyźnie nos. Latarka potoczyła się po ziemi, oświetlając szare, gładkie kamienne ściany.
Wkładając w to resztkę sił, jaką w sobie miała, zerwała się z koca, przykucnęła, szarpnęła przeciwnikiem i otoczyła jego szyję ramieniem, jednocześnie drugą dłonią sięgając do jego kieszeni. Dureń miał przy sobie składany nóż sprężynowy.
– Kurwa! – zaklął pierwszy z mężczyzn, wciąż stojąc na środku piwnicy.
Nie oglądając się na kolegę, odwrócił się do drabiny i zaczął wspinać.
Nadia odzyskała trochę siły – jeszcze żyła, a więc mogła walczyć. W ciemności rozświetlanej przez latarkę widziała lepiej niż kot. Nie odwracając wzroku od mężczyzny, który poślizgnął się na drabinie i spadł dwa szczeble niżej, a potem w panice kontynuował wspinaczkę, jedną ręką otworzyła nóż, poderżnęła trzymanemu porywaczowi gardło, odrzuciła na bok drgające ciało i ruszyła do drabiny.
Wiele wysiłku kosztowało ją wspięcie się na górę, ale nie zamierzała się poddać, będąc tak blisko wolności.
Na szczęście ten idiota tak spanikował, że nawet nie myślał o tym, żeby zamykać za sobą właz do piwnicy.
Nadia stanęła na chwiejnych nogach w małym pokoju. Panował w nim półmrok, a za oknem zapadał zmierzch. Trzasnęły jedne, a potem drugie drzwi. A więc nawet nie zamierzał stawiać jej czoła. Tym lepiej. Oby tylko nie sprowadził innych. Wiedziała, że jest ich co najmniej kilku i – choć nie miała pojęcia, kim, ani czym tak naprawdę są – była pewna, że to nie ludzie. Byli niezbyt bystrzy, ale za to silni i zawsze zalatywało od nich odorem surowego mięsa wymieszanym z ciężkim, duszącym zapachem dezodorantu.
Ostrożnie podeszła do drzwi i zaczęła nasłuchiwać. Jakiś szmer w pokoju obok? A może tylko jej się wydawało? Powoli sięgnęła do klamki.
Wtem drzwi otworzyły się gwałtownie, odrzucając ją na bok. Bardziej poczuła niż usłyszała chrupnięcie w lewym przedramieniu, a przed oczami rozbłysło jej światło. Potem wszystko pogrążyło się w ciemności.
– Wstawaj! – usłyszała jak przez mgłę.
Ktoś szarpnął nią w górę, trzymając za bluzę tuż pod szyją. Gdyby ją puścił, osunęłaby się na ziemię. Lewą rękę przycisnęła do boku, a prawą oparła o przedramię napastnika. Dopiero gdy poczuła zimne ostrze na szyi, była w stanie otworzyć oczy.
O ironio, zaraz podetnie jej gardło nożem, którym przed chwilą sama zabiła.
A więc to koniec. Tajemnica, kto i po co ją porwał, zostanie pochowana wraz z tym ciałem. Poczuła ulgę – już nic od niej nie zależało. Nie musiała się już starać, nie musiała walczyć. Szkoda tylko, że odejdzie w tak paskudny sposób.
– Nie możesz mnie zabić – szepnęła, dusząc się w silnym chwycie.
– Mogę, aż się zdziwisz – odpowiedział. Wbrew oczekiwaniom miał przyjemny i ciepły głos, ale ton, jakim to powiedział, przyprawiał o dreszcze.
Nadia podniosła wzrok i spojrzała w ciemne, niemal czarne oczy. Było w nich coś przerażającego. Nie należały ani do martwego, ani do żyjącego człowieka.
Mężczyzna cofnął nóż i pchnął Nadię do dziury w podłodze. W locie udało jej się chwycić drabiny, co nieznacznie złagodziło upadek na beton. Zanim odzyskała oddech, drabina została wciągnięta do góry, a właz w suficie zamknięty. Latarka wciąż leżała na ziemi, świecąc na ścianę.
Szlochając z bólu i żalu, Nadia podczołgała się do swojego koca w rogu pomieszczenia i zwinęła się w kłębek obok ciała mężczyzny, któremu poderżnęła gardło.
Wciąż widziała to puste, zimne spojrzenie czarnych oczu. I wiedziała, że mówił prawdę. Może ją zabić. Definitywnie.
Nadia była żniwiarzem od ponad stu lat. I po raz pierwszy w życiu ogarnął ją głęboki, pierwotny strach przed śmiercią.