Текст книги "Pusta noc"
Автор книги: Paulina Hendel
Жанры:
Городское фэнтези
,сообщить о нарушении
Текущая страница: 9 (всего у книги 21 страниц)
Feliks odczuwał to jako niewyraźny zapach rozkładającej się krwi i starych szmat. Doskonale wiedział, co czai się w pobliżu, ale to musiało poczekać do nocy.
Idąc najkrótszą drogą między ogródkami, wkrótce stanął przed „blokiem cuduw”.
– Ludzie nigdy nie przestaną mnie zadziwiać – stwierdził i wszedł do środka.
Budynek wyglądał tak samo, jak jego odpowiednik w każdym innym mieście – gruzy, śmieci, graffiti i okropny smród.
Feliks, podobnie jak Nadia, potrafił obejść się bez wielu rzeczy. Zdarzyło mu się wiele razy ukrywać w lesie przez kilka miesięcy zaledwie z nożem i krzesiwem, ale nie rozumiał, dlaczego Nadia celowo wybierała takie życie.
„Stajesz się miękki i słaby” – powiedziała mu kiedyś. Cóż się dziwić, miał wtedy swoje lata, był po sześćdziesiątce i nie uważał herbaty i ciepłego obiadu za zbytnią wygodę. Według Nadii rozpuścił sam siebie.
Pomijając fakt, że niedługo potem ona zmarła na zapalenie płuc – westchnął, zaglądając do kolejnych mieszkań. – A mnie zaskoczył wyjątkowo wredny martwiec i wbił mi nóż w plecy. Dosłownie.
Na ostatnim piętrze na samym środku korytarza leżała zniszczona komoda. Feliks poświęcił jej tylko chwilę uwagi, a potem wyminął i wszedł do mieszkania, które jako jedyne w bloku miało drzwi. Co prawda wiszące na jednym zawiasie, ale zawsze to coś.
Przestąpił próg, lecz jego stopa w porę zawisła w powietrzu.
– Nadia i te jej alarmy antywłamaniowe – mruknął, odgarniając butem rozbite szkło.
Zrobił krok nad potykaczem i wszedł do większego pokoju. Z powodu okna zabitego sklejką wewnątrz panował półmrok, lecz żniwiarzowi to nie przeszkadzało. Dokładnie rozejrzał się po pokoju, próbując wyryć w pamięci każdy szczegół, zanim kucnął przy śpiworze niedbale rzuconym na posłanie z kartonów. Pod nim leżał plecak, w którym Feliks znalazł ubranie na zmianę, mapę Polski, zapałki, kompas i apteczkę. Obok posłania była plastikowa miska, pięciolitrowa butla z wodą, pół bochenka spleśniałego chleba i siatka ze śmieciami, z której pierzchła przestraszona szara mysz.
Feliks na chwilę usiadł na śpiworze i wziął do ręki lokalny dziennik sprzed dwóch tygodni. Przejrzał go, ale nic nie podpowiedziało mu, co Nadia tu robiła. A może zamierzała tylko odpocząć?
Jednak w pokoju było coś jeszcze – na samym środku podłogi Feliks zauważył kilka kropel krwi. Ślady na grubej warstwie kurzu i tynku sugerowały, że leżał tu ktoś słusznego wzrostu i postawy. Tuż obok znajdowała się metalowa rurka, również zakrwawiona. Feliks uśmiechnął się pod nosem. Ktokolwiek wdarł się do mieszkania dziewczyny, miał ciężką przeprawę. Taką przynajmniej żniwiarz miał nadzieję – że krew nie należała do Nadii.
Zwinął śpiwór i spakował go do plecaka. Gdy Nadia znajdzie nowe ciało, odzyska swoje rzeczy.
Gdy tylko o tym pomyślał, poczuł ukłucie strachu. A jeśli ona nie wróci?
– Bzdura – prychnął, ganiąc siebie samego za takie nierozsądne myśli.
Zarzucił plecak na jedno ramię i wyszedł do przedpokoju. Na drzwiach wyjściowych widniał odcisk podeszwy. Feliks obejrzał je dokładnie również z drugiej strony, gdzie dostrzegł kolejne plamy krwi.
Pomimo wszelkich wysiłków na korytarzu znalazł niewiele śladów. Zajrzał do szybu windy, lecz pięć pięter niżej panowała taka ciemność, że nawet dla żniwiarza ciemne plamy na dole mogły być czymkolwiek – krwią, smarem, albo jeszcze czymś innym.
Nagle wyczulony słuch żniwiarza zarejestrował szuranie butów na parterze.
Mogła być to grupa uczniów, którzy urządzili sobie wagary lub ktoś bezdomny. Feliks nie miał zbyt wielkich nadziei na to, że intruzi będą wiedzieli cokolwiek na temat Nadii, ale nie mógł przepuścić takiej okazji.
Bezgłośnie zszedł na pierwsze piętro. Nieproszeni goście najwyraźniej zajęli jedno z mieszkań na parterze, nieświadomi obecności Feliksa.
Po chwili nasłuchiwania odgłosów otwieranych puszek z piwem, żniwiarz zszedł na parter i zajrzał do mieszkania po lewej. Trzech młodych, rosłych mężczyzn rozsiadło się na siedziskach z cegieł. Każdy miał w ręku puszkę z piwem i najwyraźniej świętowali zakup samochodu. No może nie do końca zakup, gdyż pojazd zabrali komuś, kto był dłużny im pieniądze. Poza tym dyskutowali o wynikach ostatniego meczu i o dziewczynach.
Feliks postanowił zacząć rozmowę po przyjacielsku, odwołując się do przemocy tylko wtedy, jeśli zajdzie taka potrzeba. A wiedza, że choć miał nowe ciało, to i tak był sprawniejszy od nich i poradzi sobie z całą trójką, sprawiała, że był naprawdę spokojny. Stanął w drzwiach i oparł się o framugę. Chwilę trwało, zanim został zauważony.
– Te, patrzcie. – Drab w obcisłej skórzanej kurtce szturchnął kolegę w ramię.
– Masz jakiś problem? – zapytał Feliksa szturchnięty. Wyglądał jakby całkiem niedawno ktoś połamał mu nos.
– Owszem, dziękuję za troskę. – Żniwiarz skinął głową i zanim przeszło im przez myśl zerwać się na nogi, wszedł do pokoju i sam usiadł.
– A co nas to, kurwa, obchodzi?! – mruknął trzeci, łysy jak kolano.
– Jeśli mi pomożecie, następną kolejkę stawiam ja – kontynuował niezrażony Feliks.
Zwykła ciekawość lub ochota na darmowe piwo zwyciężyła i wpatrzyli się w niego z umiarkowanym zainteresowaniem. „Jak nam się to nie spodoba, zawsze możemy ci przywalić” – zdawały się mówić ich spojrzenia.
– Dwa tygodnie temu mieszkała tu pewna dziewczyna…
– Powaliło cię?!
Dwóch chłopaków zerwało się na równe nogi.
– Wnoszę, że mieliście przyjemność ją spotkać. – Uśmiechnął się Feliks.
Łysy postąpił krok w jego stronę.
– Nie radzę – powiedział lodowatym głosem Feliks.
W chłopaku obudziły się wspomnienia sprzed dwóch tygodni. Tamta dziewczyna też wyglądała niepozornie, a niemal strzaskała mu wszystkie kości w ręce. Złapał za kaptur kolegę ze złamanym nosem, który nie uczył się tak szybko i posadził go z powrotem na cegłach.
– To co z nią? – zapytał ponuro.
– Kiedy ją spotkaliście?
Łysy skupił się przez chwilę.
– Jakieś dwa tygodnie temu, w sobotę.
– Popieprzona suka – mruknął ten ze złamanym nosem.
Feliks naprawdę się starał, żeby się nie uśmiechnąć.
– Idiotka połamała mi nos! – wyznał z żalem.
Jego koledzy byli bardziej powściągliwi w dzieleniu się wstydliwymi wspomnieniami z obcym, ale Feliks i tak wiedział, że całej trójce Nadia nie tylko napędziła strachu, ale i spuściła solidny łomot.
– I co się stało? – zapytał.
– Nic – burknął łysy. – Pogadaliśmy na klatce, a potem poszła na górę. Więcej jej nie widzieliśmy.
Żniwiarz westchnął z rozczarowaniem i sięgnął do kieszeni. Bandyci, złodzieje, męty społeczeństwa – jakkolwiek by ich nie nazwać, obiecał im kolejkę.
– A potem nie działo się w okolicy nic podejrzanego? – zapytał, zaciskając dłoń na banknocie.
Cała trójka wymieniła znaczące spojrzenia, ale zamilkli.
– Nie będziecie mieli żadnych kłopotów… – zaczął Feliks.
Łysy prychnął.
– Myślisz, że się ciebie boimy?
– Ale jednak kogoś się boicie?
– Dwa dni potem, jak ta laska nas pobi… jak ją spotkaliśmy, ktoś tu był…
– Kto?
– Dwóch kolesi… Ja pieprzę, byli ogromni, nawet my byśmy do nich nie podskakiwali.
Nie, wy zaczepialibyście tylko drobne dziewczyny – pomyślał z przekąsem żniwiarz.
– Oni… Oni wynosili stąd trupa – dodał ten ze złamanym nosem.
A więc jednak szyb od windy.
– Baranie, mówiłem ci, że to żaden trup! – zdenerwował się łysy. – To był po prostu kawał mięcha… Z krowy, albo czegoś. Ale cuchnął na kilometr.
– Oni byli naprawdę podejrzani – odezwał się ten w obcisłej skórzanej kurtce.
Feliks zamyślił się. To wszystko było coraz dziwniejsze, a żył na tym świecie swoje lata i widział już różne odmiany dziwności. Ta jednak zaczęła go naprawdę martwić.
– Jak wyglądali? – zapytał.
– Trochę jak cyngle mafii – powiedział łysy. – Byli wielcy. Jeden miał płaski nos, jakby połamali mu go kilka razy. – Tu zerknął wymownie na kolegę.
– Byli tu po tę dziewczynę, prawda?
Feliks niemal mógł zobaczyć, jak w ich mózgach tworzy się wizja Nadii – dziewczyny, może i nawet córki wielkiego mafiosa.
– Nie mówcie nikomu o tym, co widzieliście, dobrze? – poprosił. – Ani o naszej rozmowie.
Mężczyźni wymienili spojrzenia. To zabawne, jak bardzo wydawali się być jednym mózgiem w trzech ciałach.
– Nie no, spoko, szefie – odezwał się ten w za małej kurtce.
– Dzięki za pomoc. – Feliks wręczył łysemu banknot.
– Nie ma problemu.
Żniwiarz wyszedł z budynku. Takie rzeczy działy się w filmach, które czasem oglądała Magda. Nie w prawdziwym życiu. Nikt nie polował na żniwiarzy. Żadna mafia nie miała z nimi zatargu.
Czy aby na pewno? – zastanowił się.
Coś się zmieniło. Czuł to. Nie chciał dopuścić tego do siebie, ale odkąd wrócił do świata żywych, coś było nie tak. I nie chodziło tylko o to, że nawi stali się ostatnio podejrzanie aktywni.
– Ja wam mówię, to był płatny zabójca! – usłyszał niezbyt dyskretny szept.
– Dobrze, że ta dziewucha już się stąd wyniosła. Nie potrzebujemy tu takich.
Feliks uśmiechnął się pod nosem. Był obecnie przeraźliwie chudym dziewiętnastolatkiem, a mimo to potrafił wzbudzić strach w lokalnych dresiarzach.
Ruszył w stronę ogródków działkowych i wyjął z kieszeni telefon. Naprawdę rzadko dzwonił. Tak po prawdzie to używał go tylko po to, żeby kontaktować się z Magdą.
– Cześć – przywitał się.
– Ukradłeś mój samochód!
– Nie ukradłem, a pożyczyłem – wyjaśnił spokojnie. – Poza tym poranny spacer do księgarni na pewno dobrze ci zrobił…
– I nawet nie zapytałeś, czy będę go potrzebować!
– A potrzebowałaś?
– Nie, ale to nie znaczy…
– Owszem, znaczy. Poza tym to ty wprowadziłaś się do mojego domu bez mojej zgody.
Magda nabrała tchu, szykując się do tyrady na temat tego, jak bardzo Feliks jej potrzebuje.
– Wiem, gdzie przebywała Nadia tuż przed tym, nim została porwana. – Żniwiarz uprzedził jej kazanie.
Zapadła cisza.
– Gdzie?
– W Brzeźnicy.
– Nie mam pojęcia, gdzie to jest…
– Sprawdź wszystko na temat zgonów i dziwnych wypadków w tym mieście w ciągu ostatniego miesiąca.
– Nie cierpię cię, wiesz?
– Wiem, a teraz zabieraj się do pracy. Ja w nocy idę na polowanie.
Feliks nie znosił ani telefonów komórkowych, ani Internetu. Choć nawet on musiał przyznać, że czasem okazywały się przydatne, szczególnie, gdy Magda w ciągu kilku minut potrafiła wyszukać w sieci potrzebne mu informacje.
– Nienawidzę go – mruczała Magda, wklepując do wyszukiwarki najróżniejsze hasła.
– Co się dzieje, kochanie? – zapytała mama, zerkając w monitor przez ramię córki.
– Ech, Feliks – mruknęła dziewczyna.
Emilia skinęła głową i wróciła do przeglądania rachunków. Kiedyś sama była całkiem nieźle wyczulona na nawich i to właśnie przez nich poznała Jakuba, swojego męża, który wszystko jej wyjaśnił oraz zapoznał ze swoim niezwykłym krewnym, czyli Feliksem. Jakub też był zafascynowany światem umarłych, wciąż chciał pomagać wujkowi, ale w końcu dopadła go rzeczywistość – studia, dziewczyna, praca. Miał coraz mniej czasu na kontakty ze żniwiarzem i pewnie dzięki temu dożył swoich lat. Jakby nie było, ci, którzy nie tylko widzą nawich, ale również ich szukają, nie cieszą się długim i spokojnym życiem.
Zaś Magda – nie dość, że urodzona w Noc Kupały, to jeszcze córka dwojga ludzi potrafiących dostrzec nawich i daleka potomkini Feliksa – z całej rodziny była najbardziej wyczulona na upiory. Ponadto bardzo się nimi interesowała. I to martwiło Emilię. Nie miała nic przeciwko wyszukiwaniu dla Feliksa różnych informacji w Internecie, ale bała się, że córka pewnego dnia wpadnie w prawdziwe kłopoty, z których żniwiarz nie zdoła jej wyciągnąć. Dobrze, że zaczęła spotykać się z tym chłopcem – pomyślała. – Dzięki niemu nie będzie miała tyle czasu dla Feliksa.
Tego dnia Magda przesiedziała przed komputerem kilka godzin, co jakiś czas dzwoniąc do Feliksa i informując go, czego się dowiedziała.
– Nie chcesz iść do domu? – zapytała Emilia, przynosząc córce herbatę.
Dziewczyna wciąż zajmowała fotel i stolik w rogu księgarni. Teoretycznie było to miejsce dla klientów, którzy chcieli bliżej przyjrzeć się jakiejś książce, ale Magda siadała tam tak często, że czasem sama wyglądała jak element wystroju.
– Co? Nie, dzięki. – Wzięła herbatę i znów zapatrzyła się w monitor.
– Kiedyś od tego oślepniesz – przestrzegła ją mama.
Magda machnęła lekceważąco ręką.
– Już po szesnastej…
– Tak, tak, niedługo kończę – zapewniła dziewczyna.
Zadźwięczał dzwonek i w drzwiach pojawił się chłopak Magdy, bodajże Mateusz. Emilia otaksowała go wzrokiem. Był całkiem przystojny – wysoki, szeroki w ramionach i umięśniony. Miał gęste, ciemne włosy, opaloną cerę i sympatyczny uśmiech. Kobieta słyszała, że to dobre dziecko… a właściwie już mężczyzna. Choć przeżył naprawdę straszne rzeczy, o czym świadczyły blizny na rękach. Ale jego wujostwo naprawdę cieszyło się, że zamieszkał u nich.
– Magda, ktoś do ciebie – rzuciła do córki i podeszła do Mateusza.
– Dzień dobry. – Mateusz przywitał się ze skinieniem głowy. – Magda nadal pracuje? Miałem nadzieję, że uda mi się wyciągnąć ją na spacer.
– Niedługo powinnam skończyć. – Magda z żalem wodziła wzrokiem od komputera do chłopaka.
– Myślę, że Feliks ma dość informacji nawet na cały tydzień – oświadczyła Emilia. – A ty koniecznie musisz się przewietrzyć. I wiesz co? – zastanowiła się. – Zrobisz dla mnie zakupy na weekendowego grilla. – Sięgnęła po listę do torebki.
– Ale Feliks zabrał mi samochód – jęknęła Magda.
– A więc dobrze się składa, że przyszedł Mateusz. Pomoże ci nosić siatki.
Magdę na chwilę zatkało na tak bezczelne wrabianie kogoś w cudze zakupy, ale Mateusza jeszcze bardziej.
– Z przyjemnością pomogę… – wydukał w końcu.
– Świetnie, to uciekajcie mi stąd! – Emilia niemal siłą wypchnęła ich z księgarni. – Aha, i oczywiście Mateusz również jest zaproszony na grilla – dodała, zamykając drzwi.
Magda posłała mamie spojrzenie, które – przynajmniej jej zdaniem – miało moc spopielania, ale rodzicielka najwyraźniej tego nie zauważyła.
– Co to za grill? Jakieś wielkie wydarzenie? – zagadnął Mateusz. Magda najpierw ucieszyła się, że chłopak wpadłby na tego grilla, a potem przeraziła się, bo to przecież była rodzinna impreza.
– Nie, tylko że zjedzie się cała rodzina…
– Wstydzisz się mnie? – zapytał lekko.
– Raczej ich. Potrafią być naprawdę przytłaczający. Ostatniemu chłopakowi, którego przyprowadziłam do domu, moja starsza ciotka kazała wstać z krzesła i obrócić się wokół własnej osi, żeby mogła go sobie obejrzeć.
– Poważnie?
– Myślałam już, że zajrzy mu nawet w zęby.
Mateusz zaśmiał się.
– Współczuję.
– Ciebie też to czeka. Oczywiście jeżeli odważysz się przyjść.
– A nie próbowałaś porozmawiać z ciocią na ten temat?
– Ciotka ma osiemdziesiąt lat i uważa, że wszystko jej wolno. A na dodatek wszyscy wybaczają jej takie wybryki.
– Wierzę, że ten grill może być niemałym wyzwaniem dla mnie. Jeżeli rzeczywiście chcesz, żebym przyszedł.
Magda zerknęła kątem oka na towarzysza. Nie uciekł po tym, jak usłyszał największą tajemnicę jej rodziny, choć nadal odrobinę dziwiło ją, jak szybko pogodził się z istnieniem nawich. Na pewno sprosta spotkaniu z ciotką Jadwigą.
– Bardzo bym się cieszyła, gdybyś przyszedł – powiedziała szczerze i złapała go za rękę.
Przez chwilę szli w milczeniu.
– Przepraszam cię za wczoraj, że musiałeś to widzieć – odezwała się dziewczyna.
– Mną się nie martw. Dzień, jak co dzień, co?
– Właśnie nie. Śmierć Nadii była… – Magda zająknęła się, gdy przed oczyma stanął jej widok wciąż ciepłego ciała zawiniętego w prześcieradło.
– Tak?
– Niepokojąca, nawet biorąc pod uwagę, że Nadia jest żniwiarzem.
– Przykro mi, że umarła… Co z nią zrobiliście?
– Jest takie miejsce daleko w lesie, gdzie kiedyś wywożono kości ze starej rzeźni. Jest tam ich tak wiele, że kilka dodatkowych i to głęboko zakopanych w ziemi nie sprawi żadnej różnicy – odparła, starając się przekonać samą siebie, że to wcale nie było tak niewłaściwe, jak jej się wydawało.
Nagle z kieszeni Magdy dobiegła wesoła melodyjka.
Dziewczyna wyjęła telefon i zerknęła na wyświetlacz. Nieznany numer.
– Przepraszam cię na chwilę – powiedziała, odbierając. – Tak?
– Dzień dobry, mam pani numer od Piotra Żaka… – usłyszała w słuchawce.
Pięknie, a Feliksa jak zwykle nie ma, kiedy jest potrzebny – pomyślała z przekąsem, słuchając relacji starszej, sądząc po głosie, kobiety, która kontynuowała swój długi wywód.
– Jak długo to już trwa? – przerwała jej po kilku minutach Magda, wlepiając wzrok w drzwi supermarketu. – Uhm. I co jeszcze się stało? Nie, nie sądzę… Niech mi pani jeszcze raz powie, gdzie to dokładnie się znajduje? Nie ma problemu… Dziś… – zerknęła na zegarek na nadgarstku. – Tak, dziś wieczorem. Do widzenia.
Magda rozłączyła się i westchnęła ciężko.
– Coś się stało? – zapytał Mateusz.
– Nie… – zaczęła. – A właściwie to tak. Coś straszy w sklepie w Przyjaźni.
– Dzwonisz po Feliksa?
Dziewczyna wlepiła wzrok w telefon. Po kilku sekundach podjęła decyzję.
– Nie. I tak jest dziś zajęty. Sama sobie z tym poradzę.
– Jesteś przekonana, że to dobry pomysł?
– Uhm. – Skinęła głową.
– Ale to na pewno jest niebezpieczne.
– Dam sobie radę, potrzebuję tylko samochodu, bo ten złodziej zabrał mój – powiedziała i spojrzała wyczekująco na Mateusza.
– Eee… No wiesz, mogę pożyczyć od wujka.
– Super, dzięki. – Wspięła się na palce i pocałowała go w policzek. – To co, idziemy?
Mateusz przez chwilę stał nieruchomo w miejscu.
– A co z zakupami? – zapytał.
Dziewczyna wyjęła z kieszeni listę, która wyglądała dość podejrzanie. Przede wszystkim nie było na niej nic z jedzenia obowiązkowego na grillu. Za to pełna była środków czystości i mrożonek. Dodatkowo jej stan – powyginane rogi i wyrwany kawałek sugerowały, że poniewierała się w torebce mamy już od dłuższego czasu.
– Pal sześć zakupy – stwierdziła i wyrzuciła kartkę do mijanego kosza.
Szybko dotarli do domu wujostwa Mateusza.
Magda grzecznie przywitała się z rodziną chłopaka, a potem z ciekawością obserwowała, jak Mateusz z olbrzymim trudem wymyśla historyjkę o zwiedzaniu przepięknych okolic Wiatrołomu z Magdą jako przewodnikiem.
– No nie wiem, to drogie rzeczy są – powiedział wujek, wyciągając z kieszeni kluczyki i machając nimi jakby od niechcenia.
– Krzysiek! – warknęła jego żona.
– Tylko wróćcie do domu przed roznoszeniem mleka. – Mężczyzna puścił do Mateusza oko i rzucił mu kluczyki.
Chłopak skinął głową i oboje czym prędzej wyszli z domu nieco zawstydzeni bezpośredniością Krzysztofa.
– To gdzie teraz? – zapytał Mateusz, siadając za kierownicą.
– Podjedźmy do domu Feliksa. Możesz tam zostać, a ja wrócę najszybciej jak się da – odparła Magda, przypinając się pasami.
– Chyba żartujesz. – Chłopak zgrabnie wycofał samochód i wyjechał na ulicę. – Nie myśl, że puszczę cię samą.
– Nie masz innego wyjścia. To zbyt niebezpieczne, nie będę cię w to wciągać. Wystarczy, że widziałeś już bezkosta, który prawie zabił twojego kuzyna.
– Sama na pewno nie pojedziesz – oświadczył, zatrzymując samochód na poboczu.
– Nie ma mowy!
– Jak chcesz. – Mateusz założył ręce za głowę. – W takim razie nikt nie jedzie.
Nie mogę go zabrać, to zbyt niebezpieczne. Poza tym znamy się dopiero od dwóch tygodni, nie powinnam wciągać go w polowania na nawich. Feliks by się wściekł… – myślała gorączkowo Magda, lecz Mateusz wyglądał, jakby nie zamierzał ustąpić.
Spojrzała na niego, wywróciła oczyma i nerwowo zabębniła palcami w podłokietnik.
– Niech ci będzie. Ale masz słuchać mnie na każdym kroku, zrozumiano?
Mateusz skinął głową i odpalił silnik.
– Mów, w którą stronę.
W drodze Magda jeszcze raz zadzwoniła do starszej kobiety, która potrzebowała ich pomocy i zapewniła, że już niedługo będą na miejscu.
– Z czym będziemy się mierzyć? – zapytał Mateusz, kiedy Magda zakończyła rozmowę.
– Podejrzewam, że to duch, ale pewności nabiorę dopiero na miejscu – odparła, wyglądając przez okno.
Czuła lekki dreszczyk emocji w obliczu nowego wyzwania; ukłucie niepokoju, czy sobie z nim poradzi, oraz strach przed reakcją Feliksa, gdy mu o wszystkim opowie.
– Jak?
– Słucham?
– Skąd będziesz to wiedziała?
– Niektórzy ludzie lepiej wyczuwają nawich od innych. To jest tak samo jak ze słuchem. Niektórzy potrafią usłyszeć infradźwięki albo ultradźwięki, a inni nie…
– Żaden człowiek nie jest w stanie ich usłyszeć – przerwał jej Mateusz.
– No dobra, widzę, że uważałeś na fizyce. Ale wiesz, o co mi chodzi. Słyszałeś kiedyś latające nietoperze?
– Nietoperze? – zdziwił się. – Nie, ale zbyt wielu też ich nie widziałem.
– Niektórzy ludzie słyszą je bardzo dobrze, inni wcale. Tak samo jest z nawimi, jedni je widzą i czują, inni nie.
– Wszyscy u ciebie w rodzinie je widzą?
– Większość osób. Wiesz, mamy to w genach.
– A można to w sobie wyrobić?
Magda zamyśliła się.
– Pewien facet z Przyjaźni, stróż na cmentarzu, porównał widzenie nawich do ekranu telewizora. Większość ludzi według niego jest jak stare odbiorniki, które wciąż śnieżyły, obraz w nich był zamazany, czasem w ogóle go brakowało. Jest też garstka osób, które są jak najnowsze telewizory. Mamy niemal idealny obraz bez żadnych zakłóceń. A jeśli ktoś raz zobaczy nawich, w pewnym sensie dostraja się do tego, by ich widzieć.
– Przed tym bezkostem nigdy nie widziałem żadnego nawiego – zastanowił się Mateusz. – Ale teraz mam wrażenie… i Aleks też…
– Że wciąż coś gdzieś widzicie, szczególnie w nocy? – dokończyła Magda.
– Młody się nie przyznaje, ale wiem, że ma koszmary w nocy.
– Przyprowadź go kiedyś do mnie, pogadam z nim, wyjaśnię to, czego jeszcze nie rozumie – poradziła. – Dam mu też trochę ziół, które odstraszają większość nawich. Będzie na pewno lepiej wtedy spał.
– A ja dostanę takie zioła? – zapytał, unosząc kącik ust.
– Jak ładnie poprosisz. – Puściła do niego oko. – A wracając do tematu, większość ludzi w ogóle nie wierzy w to, że istnieje taki świat, pełen zjaw i upiorów. I nawet jeśli takiego zobaczą, to ich umysły go ignorują. Ty i Aleks znaleźliście się w takiej sytuacji, że po prostu nie mogliście zignorować zagrożenia. Teraz już wiecie, że są rzeczy, o których nie śniło się filozofom – powiedziała z uśmiechem. – I będziecie doszukiwać się ich wszędzie, nawet tam, gdzie ich nie ma. Ale na pewno jesteście od tamtej pory bardziej wyczuleni na nawich.
Mateusz pokiwał głową z zadumą.
– A jak to jest z duchami? Skąd się tak naprawdę biorą? – zapytał.
Magda zastanowiła się chwilę, zanim odpowiedziała.
– Większość duchów, wbrew powszechnym wierzeniom, to wcale nie dusze, które nie poszły do nieba. Wyobraź sobie, że duch to jakby echo po człowieku, na przykład zbrodniarzu lub osobie, która zmarła w drastyczny czy gwałtowny sposób. I nie wolno tu zapominać, że to tylko echo, a nie ta konkretna osoba. Kiedyś Feliks wypędził ducha, który prześladował młodą dziewczynę w domu odziedziczonym po jej dziadku. Biedaczka nie mogła uwierzyć, że jej ukochany dziadek zepchnął ją ze schodów i omal nie zabił. Ale to wcale nie był już on. O matko, naprawdę długo musiałam ją po wszystkim pocieszać. Płakała, że może dziadek miał jej coś bardzo ważnego do przekazania, a ten upadek to był zwykły przypadek…
– Czyli duchy nie mają żadnych informacji do przekazania?
– Nie. Te, które napotkałam do tej pory, nie miały. Po prostu musiały pozbyć się nadmiaru energii.
– Słucham? Jak to „pozbyć się nadmiaru energii”?
– Martwce pobierają energię z otoczenia. Dlatego, gdy się pojawiają, światła mrugają, robi się zimno, a elektronika zawodzi. To właśnie duchy ściągają te wszystkie fale. A im więcej ich ściągną, tym stają się silniejsze i lepiej widoczne. Ale nie są w stanie zbyt długo utrzymać tej energii… Słyszałeś o pojęciu entropii?
Mateusz w milczeniu powoli obrócił głowę w stronę Magdy, a po chwili znów wlepił wzrok w drogę przed nimi.
– Wnoszę, że nie – powiedziała lekko dziewczyna. – O, na tym skrzyżowaniu w – powiedziała i zerknęła na GPS w telefonie – prawo. Koło kościoła w lewo. I… jest. Chyba możesz tu zaparkować.
Mateusz zatrzymał samochód nad wielką kałużą.
– Dzięki – sapnęła ironicznie Magda, wyskakując ze środka tak, aby nie pomoczyć butów. – Sklep wielobranżowy – przeczytała olbrzymi szyld.
Mateusz stanął obok niej.
– I co teraz? – zapytał.
– Zobaczymy – odparła i wspięła się po kilku stopniach wiodących do przeszklonych drzwi.
Kiedy tylko je popchnęła, rozległ się cichy dźwięk dzwonka.
Sklep był duży, ale sprawiał wrażenie pustego, jakby nikomu nie chciało się zagospodarować nadmiaru przestrzeni. Przy przeciwległej ścianie ciągnęła się długa lada oraz lodówki z nabiałem i mięsem. Na środku podłogi wyłożonej czarnobiałymi kafelkami stał – niczym bezludna wyspa na morzu – wysoki regał z owocami i warzywami. Pod ścianą po prawej stronie ułożono całe mnóstwo plastikowych skrzynek z alkoholem.
– Halo! Jest tu kto? – zawołała Magda, robiąc kilka kroków przed siebie.
Rozległo się szuranie i dźwięk przesuwanego po posadzce krzesła, a po chwili z pomieszczenia po lewej wyszła lekko przygarbiona kobieta sporo po sześćdziesiątce. Była ubrana w staromodną, ale elegancką garsonkę. Na łańcuszku na jej piersi wisiały okulary.
– Pani Magdalena? – zapytała kobieta, zakładając okulary.
– Po prostu Magda. – Dziewczyna podeszła do niej uśmiechnięta, z wyciągniętą ręką.
Starsza pani, jakby nieprzyzwyczajona do takiego zachowania, uścisnęła jej dłoń.
– Maria Kościelska – przedstawiła się. – A to musi być pan Feliks? – Spojrzała na Mateusza, który wciąż trzymał się z tyłu.
– Nie, to mój kolega, Mateusz – sprostowała Magda. – Feliks był dzisiaj bardzo zajęty, ale my sobie poradzimy ze wszystkim.
Przynajmniej mam taką nadzieję – dodała w myślach.
Mateusz skinął kobiecie głową.
– A to jest właścicielka sklepu, pani Felicja. – Pani Maria odwróciła się.
Dopiero teraz Magda dostrzegła chudą, wysoką kobietę stojącą w drzwiach. Miała krótkie ciemnoszare włosy, ostre rysy twarzy, żylaste dłonie, a jej cała postawa zdradzała zmęczenie.
– Chodźmy do pokoju. Opowiemy o wszystkim, co tu się dzieje – zaproponowała pani Maria. – Napijecie się herbaty?
Mateusz pokręcił głową.
– Z przyjemnością. – Uśmiechnęła się Magda, sadowiąc się na krześle na zapleczu.
Szybkie ukradkowe spojrzenia na boki pozwoliły jej dojrzeć krzyżyk nad drzwiami, różaniec oraz Biblię na szafkach, nie wspominając o sporym krzyżu stojącym pomiędzy dwoma zapalonymi świecami na stole.
Pani Felicja z rezygnacją zapadła się w fotelu. Jej koleżanka, parząc herbatę, starała się zachowywać poważną minę osoby doświadczonej i wiedzącej, z czym ma do czynienia, choć w jej oczach krył się strach. Przez chwilę Magda zastanowiła się, czy nie wygląda czasem tak samo – na zewnątrz udająca profesjonalistkę, ale wewnątrz pełna niepokoju.
Z kolei Mateusz w ogóle nie ukrywał, że czuje się tu nieswojo i tak naprawdę nie ma pojęcia, jakim cudem dał się wciągnąć w tę kabałę. Przysiadł na skraju krzesła i nie miał pojęcia, co zrobić z własnymi rękoma.
– Mam nadzieję, że nie za mocna – powiedziała pani Maria, stawiając na stole cztery kubki. – Dla ciebie, kochana. zaparzyłam melisę. – Podsunęła największe naczynie pod nos pani Felicji. – Szóstą dzisiaj – dodała półgębkiem w stronę gości.
Właścicielka sklepu tylko pokiwała głową, wzięła kubek w ręce i położyła go na kolanach.
Biedna kobieta. Wygląda, jakby dostała dzisiaj nie tylko melisę, ale i całkiem porządne środki na uspokojenie – pomyślała Magda.
– Jak już mówiłam, dziecko, mam twój numer od Piotra Żaka – powiedziała pani Maria. – W ogóle co za historia z tym upiorem! Piotr mi opowiedział. Makabra. A u nas wszystko zaczęło się około dwóch tygodni temu. Na początku to były tylko mrugające lampy, Felicja myślała, że to wina elektrowni albo żarówek, ale z czasem było coraz gorzej. Potem pewnego ranka okazało się, że ktoś powyłączał wszystkie lodówki i mnóstwo jedzenia się zmarnowało. Kilka razy ktoś z klientów poślizgnął się, choć podłoga nie była mokra, a pan Śliwicki złamał rękę. Przez cały ten czas Felicja czuła czyjąś obecność, jakby ktoś ją obserwował. Kilka razy nawet stuknął ją w ramię, gdy była sama!
– Myślałam, że zaczynam wariować – wtrąciła poszkodowana, wpatrując się w pustkę. – Parę razy zdawało mi się, że widzę coś na granicy zmysłów. Czułam jego oddech na karku. A do tego jeszcze te lodówki się wyłączyły. Myślałam, że może mam demencję i sama je odłączyłam od prądu, ale poprosiłam Marię o pomoc i razem porządkowałyśmy sklep wieczorem, żeby rano znaleźć na podłodze rozsypaną mąkę, czy odkręcony kurek w łazience. Raz zapalił mi się czajnik elektryczny, choć nawet go nie włączałam. Miałam dwie pomocnice, które od tygodnia nie przychodzą do pracy, bo twierdzą, że są chore. Ale wiem, że się po prostu boją.
– Jeszcze rok temu poszłabym z tym do naszego proboszcza – wtrąciła pani Maria. – On na pewno by sobie z tym poradził, ale od jakiegoś czasu bardzo choruje, jest słaby, ledwo może odprawić mszę. Codziennie do niego wpadam, gotuję mu oraz sprzątam i po prostu nie mogę prosić go o pomoc w tej sprawie. Jeszcze, nie daj Boże, coś by mu się stało. Pożaliłam się Piotrowi, a on dał mi twój numer, obiecując, że wy się tym zajmiecie.
– Zrobimy, co w naszej mocy – obiecała Magda.
– Skąd to diabelstwo w ogóle się tu wzięło? – zapytała rozgoryczonym tonem pani Felicja. – Ja tego nie rozumiem, jestem właścicielką sklepu od piętnastu lat i nigdy nic takiego nie miało tu miejsca!
– A wcześniej co tu było?
– Też sklep.
– Praktycznie od zawsze jest tu sklep – dodała pani Maria. – I nigdy nikt nie umarł w tym budynku.
– Martwce nawiedzają nie tylko miejsca swojej śmierci czy pochówku – wyjaśniła Magda. – Również takie, z którymi w jakiś sposób są związane, tam gdzie często przebywały bądź popełniały swoje zbrodnie.
– To może być każdy – powiedziała zrezygnowana właścicielka sklepu.
– Niech się pani nie martwi, to nie jest isto… – zaczęła Magda, ale jej wzrok nagle zatrzymał się na płomieniach świec, które zamrugały gwałtownie i odrobinę przygasły.
Dziewczyna poczuła niewielki spadek temperatury w pomieszczeniu. Lodówki za ścianą przestały buczeć, jakby pracowały na niższych obrotach.
– A może jednak przydałaby nam się wiedza, czyim echem jest ten duch – stwierdziła Magda, czując na sobie badawcze spojrzenie Mateusza. – Niech panie idą teraz do domu, przypomną sobie o wszystkich dziwnych, czy podejrzanych sytuacjach, które miały tu miejsce i skontaktują się z poprzednim właścicielem sklepu, może on coś pamięta.
Magda wstała z krzesła, czekając aż kobiety zrobią to samo.
– My tu zostaniemy i zbadamy wszystko – zapewniła, niemal wypychając obie kobiety za drzwi.
Pani Felicja zawahała się w progu, jakby niepewna, czy może zostawić swój interes w rękach dwójki praktycznie obcych osób.