Текст книги "Pusta noc"
Автор книги: Paulina Hendel
Жанры:
Городское фэнтези
,сообщить о нарушении
Текущая страница: 8 (всего у книги 21 страниц)
Do zamknięcia księgarni została już niecała godzina, co Magda przyjęła z ulgą. Tego dnia trafiali się wyłącznie niezdecydowani i marudni klienci. Najpierw dziewczyny szukające prezentu i czekające przed regałami na objawienie, potem facet, który chciał zwrócić książkę, bo stwierdził po przeczytaniu, że jednak mu się nie podoba, kobieta z dwoma rozwrzeszczanymi dzieciakami i cała reszta, która mogła spowodować tylko ból głowy.
Lecz gdy dzwonek przy drzwiach cicho zabrzęczał, a na progu stanął Mateusz, Magda uśmiechnęła się szeroko i od razu zapomniała o uciążliwych klientach. Jej serce zabiło szybciej.
– Cześć – przywitał się. – Po pracy przechodziłem obok księgarni i postanowiłem cię odwiedzić.
– Przecież pracujesz na drugim końcu miasta – wytknęła mu, porządkując książki na regałach.
– No to stwierdziłem, że jak skończysz pracę, to odprowadzę cię do domu.
Oparł się tyłem o ladę ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma, pokazując światu blizny po oparzeniach. Wodził za Magdą zamyślonym wzrokiem.
– Są żniwiarze-kobiety? – zapytał.
– Pewnie – odparła dziewczyna, wkładając na półkę ostatnią książkę.
– Co więc decyduje o ich…
– Płci? Feliks był kiedyś zwykłym człowiekiem. Gdy umarł, jego dusza nie przeszła na drugą stronę, tylko instynktownie znalazła puste naczynie. Oczywiście płci męskiej. Najgorsze były początki… Był zagubiony, nie wiedział, kim jest, ani co ma robić. Był w zupełnej rozsypce i w takim stanie znalazł go inny żniwiarz, Antoni. Wyjaśnił mu, co się z nim stało i nauczył egzorcyzmów.
Magda zabrała się do ścierania kurzy z półek, a Mateusz wciąż ją obserwował.
– Od tamtej pory miał wiele wcieleń – kontynuowała. – Chyba nawet sam nie umie ich wszystkich zliczyć. I zawsze był mężczyzną. Taki się urodził, taką ma mentalność, tak jest mu najłatwiej. Wyobrażasz sobie, jakbyś nagle miał stać się kobietą i być nią przez wiele lat, aż do kolejnej śmierci? Myślę, że większość ludzi byłaby wtedy naprawdę zagubiona. A poza tym… pewnych rzeczy po prostu się nie robi.
– A jak się zostaje takim żniwiarzem?
– Na pewno nie w nagrodę – zaśmiała się Magda, na co Mateusz zmarszczył brwi. – Tak naprawdę nikt nie wie, skąd pochodzą żniwiarze, nawet oni sami. Nie mają pojęcia, dlaczego ich dusza nie odeszła gdzieś dalej, a znalazła sobie nowe ciało. Kiedyś, gdy byłam mała, podsłuchałam, jak Feliks powiedział mojej ciotce, że to jest jego pokuta.
– Pokuta? Za co?
Magda pokręciła głową.
– Tego nigdy mi nie powiedział. I nie wiem, czy kiedykolwiek się dowiem, co nabroił te sto pięćdziesiąt lat temu. Ale na pewno nie było to nic dobrego.
Mateusz w zamyśleniu pokiwał głową.
– A czy on się w ogóle starzeje? Może zachorować, zostać ranny?
– Oczywiście, że tak. Żniwiarze są silniejsi, szybsi i sprawniejsi niż zwykli ludzie. Oczywiście w granicach rozsądku. Żaden z nich nie jest jakimś supermanem. I tak jak ludzie starzeją się, krwawią i umierają. Wtedy muszą znaleźć nowe ciało. Dlatego ich dusza instynktownie szuka takiego, które jest w miarę młode, żeby móc być w nim jak najdłużej się da, bo nikt nie lubi umierać. Poza tym trochę czasu zajmuje im przyzwyczajenie się do nowego ciała. Obecne ma zaledwie od kilku tygodni i dlatego ostatnio jest takim irytującym kretynem.
– I nikt nigdy nie przeprowadzał na nich żadnych eksperymentów? Chodzi mi o to, że naukowcy byliby chyba przeszczęśliwi, jakby trafił im się taki na stole operacyjnym.
– Nie słuchasz mnie. – Odwróciła się do niego ze szmatką w dłoni. – Są silniejsi, ale w granicach rozsądku. Ich ciała nie różnią się od naszych. Nawet gdyby naukowcy dorwali się do jednego z nich i pokroili go na kawałeczki, nie znaleźliby nic niezwykłego. Duszy nie da się zobaczyć. I zostaliby ze zwykłym, pustym ciałem, a żniwiarz odszedłby, szukając nowego.
– Nie denerwuj się. Słucham cię, tylko trudno przyswoić takie wiadomości.
– Rozumiem. Ja się wychowałam w przekonaniu, że każdy ma takiego dziwnego wujka jak ja. – Magda podeszła do Mateusza i oparła się o ladę. Czuła ciepło bijące od chłopaka. – Zresztą chyba po nim odziedziczyłam to, że od urodzenia widzę nawich.
– Ale ja też zobaczyłem tego… Jak mu tam było?
– Bezkosta – podpowiedziała. – Musiałeś go zobaczyć, bezpośrednio ci zagrażał, a ja widzę i czuję ich od zawsze. Zresztą jestem pełna podziwu, że nie zrzuciłeś winy na żadne omamy, jak robi większość ludzi.
Mateusz powoli pokiwał głową.
– Uwierz mi, że przez całą noc usiłowałem sobie wmówić, że to wszystko było tylko snem, ale mam na plecach oparzenie od paralizatora, a młody jest cały posiniaczony. No i przy śniadaniu wciąż zerkał na mnie znacząco. Słowo daję, on stanowczo za szybko przeszedł z tym wszystkim do porządku dziennego.
Magda uśmiechnęła się.
– Im młodszy umysł, tym bardziej elastyczny. Niektórzy nawet twierdzą, że wszystkie małe dzieci widzą nawich.
– Skąd się wziął ten termin?
– Kiedyś oznaczało to trupa, umarlaka. Teraz mówimy tak na każde stworzenie, które nie jest żywe, a jednak istnieje, jak bezkost. Przy okazji… Wiesz czym jest Nawia?
Mateusz pokręcił głową.
– Słowianie wierzyli, że to miejsce, do którego odchodzą umarli. Podziemne królestwo, którym rządził Nija. Coś jak Hades z mitologii greckiej. To smutne, że tyle wiemy o obcych wierzeniach, a tak niewiele o własnych. Mogliby choć trochę wspomnieć o tym na lekcjach historii albo religii.
– Religii? Co ty wygadujesz? – zdziwił się Mateusz.
– Przecież Polska nie zaistniała ot tak w chwili, kiedy przyjęła chrzest. Na tych samych terenach działo się wiele ciekawych rzeczy, żyli ludzie, którzy wierzyli w starych bogów oraz najróżniejsze demony. Mieli swoje święta, własne tradycje. Chrześcijaństwo, nie mogąc tego wszystkiego wyplewić z umysłów ludzi, zaczęło przejmować niektóre ze starych zwyczajów.
Do osiemnastej nie pojawił się żaden klient, więc cały ten czas rozmawiali, a kiedy Magda zamknęła księgarnię, Mateusz odprowadził ją do domu.
– A jak podziałałby na Feliksa na przykład osinowy kołek wbity prosto w serce? – dopytywał się po drodze.
Magda stłumiła śmiech.
– Śmiertelnie, jak dla każdego człowieka – odparła.
– Ale jego dusza spokojnie odleci i znajdzie innego żywiciela?
– Uhm.
– A wampiry istnieją?
– Nie do końca – odparła Magda. – Przynajmniej nie takie, jakie pokazują w filmach. W sumie upiór, inaczej wąpierz jest swego rodzaju wampirem.
Skręcili i teraz szli przez osiedle pełne zadbanych, jednorodzinnych domków. Chodniki, choć stare, były czyste, bez śmieci, a między płytami nie rosły chwasty.
– Upiorna dzielnica – stwierdził Mateusz, rozglądając się.
– Słucham? – zdziwiła się Magda.
– Tu wszystko jest tak idealne, że aż podejrzane. Spójrz chociażby na tamten trawnik. – Wskazał palcem przed siebie. – Założę się, że jest przycinany w każdą sobotę.
– I co w tym złego?
– Bo to jest zbyt piękne, żeby było prawdziwe.
– Przesadzasz. Ludzie w Wiatrołomie są po prostu dość ze sobą zżyci, a że lubią konkurować o to, kto ma ładniejszy ogródek… Cóż, można mieć gorsze hobby.
– I nic nie mają przeciwko waszemu domowi?
Daleko na końcu ulicy, z dala od innych budynków, kilka metrów za przekreśloną tablicą z nazwą miejscowości, z zarośniętego ogródka wyrastał szaro czerwony szczyt dachu domu Feliksa.
– Przyzwyczaili się. To jest niczym element krajobrazu, bez niego byłoby tu pusto. A jak ci się w ogóle udało rano tam trafić? – zainteresowała się dziewczyna.
Mateusz wzruszył ramionami.
– Nie było to zbyt trudne, wystarczyło popytać ludzi. Każdy wiedział, o kogo mi chodzi.
Zatrzymali się przy zardzewiałej metalowej furtce powyginanej w fantastyczne wzory, podobnie jak reszta ogrodzenia, które lata świetności miało dawno za sobą.
– Wpadniesz na chwilę coś przekąsić? – zaproponowała Magda.
Mateusz przez chwilę udawał, że się zastanawia, a potem ochoczo pokiwał głową.
¢
– Ach, to znowu wy – mruknął Feliks, kiedy weszli do domu.
– Też się cieszę, że cię widzę – odparła wesoło dziewczyna. Mateusz skinął mu głową, po czym oboje poszli do kuchni.
Feliks usiłował przekonać sam siebie, że jego mała Magda powinna spotykać się z innymi ludźmi, ale dlaczego akurat z tym chłopakiem? Mateusz po prostu go drażnił. Tyle. Choć trzeba było przyznać mu, że dość szybko i łatwo przetrawił ostatnie rewelacje.
– Aż to trochę podejrzane – mruknął żniwiarz.
Spróbował skupić się na lekturze gazety, ale myślami wciąż błądził gdzieś daleko. Już po raz dziesiąty czytał to samo zdanie, gdy nagle z kuchni dobiegł go wybuch śmiechu, co już w ogóle go zirytowało. Rzucił gazetę na stół, wstał z fotela i podszedł do okna.
Dwie godziny później wciąż nie dowiedział się niczego nowego, a Magda wciąż siedziała w kuchni ze swoim chłopakiem, gdy ktoś uderzył pięścią w drzwi frontowe.
– Kogo o tej porze diabli nadali? – zdziwił się Feliks, z pewną ulgą wychodząc z salonu.
Z rozmachem otworzył drzwi i – choć często zarzekał się, że nie tak łatwo zaskoczyć żniwiarza – zamurowało go.
Na progu stała młoda, zgrabna dziewczyna o kruczoczarnych włosach i orzechowych oczach tchnących pustką. Kiedyś może była ładna, lecz teraz wyglądała okropnie – brudna od błota, krwi, a włosy pozlepiane w strąki sterczały w różne strony. Ubranie roztaczające nieprzyjemny zapach było porwane. Zsiniałą rękę kurczowo przyciskała do boku.
– Feliks? – Postąpiła krok w jego stronę.
– Mój Boże! – szepnął i złapał ją, by nie runęła na podłogę.
– To ja, Nadia – powiedziała, po czym zaniosła się kaszlem.
– Chodź. – Poprowadził ją w głąb domu. – Magda! Dawaj apteczkę! – wrzasnął.
– Czarujący jak zwykle. – Dziewczyna ledwie szła. A raczej wisiała w ramionach żniwiarza, ciągnąc stopy po podłodze.
Feliks posadził ją na kanapie w salonie.
– Co się stało? – zapytał, przyglądając się jej twarzy, a potem przeprowadzając szybką ocenę stanu jej zdrowia.
Do salonu wpadła Magda. Wystarczył jej tylko rzut oka na ranną Nadię.
– Feliks, tu żadna apteczka nie pomoże! Dzwonię na pogotowie.
Wyjęła z kieszeni telefon i zerknęła wyczekująco na Feliksa.
Żniwiarze nie przepadali za służbą zdrowia. Większość z nich nie była ubezpieczona, nie znosili też pytań typu: „co się stało?”.
– Dzwoń. – Skinął głową.
– Nie – szepnęła Nadia, łapiąc go za dłoń. Z każdą chwilą była coraz słabsza. – Oni nas… mordują…
Jej oddech stał się płytszy i rzężący, a wzrok stracił ostrość.
– Kto? Nadia, kto? Co się dzieje?
Feliks pogłaskał ją delikatnie po twarzy.
– Każdego po kolei… – mówiła coraz ciszej, a jej powieki opadły niżej. – Wiedzą, jak zabić… żniwiarza…
– Przecież to niemożliwe – szepnął.
– Feliks… pole… krwi…
Nadia nagle rozszerzyła oczy, nabrała głęboko tchu, po czym jej spojrzenie zmętniało. Powieki z długimi, czarnymi rzęsami opadły. Wydała z siebie ostatnie westchnienie i zwiotczała. Jej lewa ręka opadła bezwładnie na kanapę.
– Halo! Jest tam kto? – dopytywała kobieta w słuchawce.
– Pomyłka, przepraszam – powiedziała Magda, nie odrywając oczu od młodej, skatowanej kobiety leżącej nieruchomo na kanapie.
– Szlag by to trafił! – warknął Feliks, podnosząc się z klęczek.
Umazaną od krwi i błota rękę wytarł w spodnie.
– O czym ona mówiła? – zapytała drżącym głosem Magda.
– A skąd ja to mogę wiedzieć? Trzeba będzie ją pochować… – Wyjrzał przez okno. – Dobrze, że jest ciemno.
Znów przyklęknął przy Nadii i zaczął przeszukiwać jej kieszenie. Żniwiarze tak się nie zachowywali. Gdy jest z nimi naprawdę źle, szukają pomocy u zwykłych ludzi, lekarzy, dopiero potem zastanawiają się, jakie kłamstwo im powiedzą. Nikt nie przepadał za bólem opuszczania ciała, w którym żył przez wiele lat. Przyzwyczajanie się do nowego też nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy. Co więc zmusiło Nadię, żeby zamiast na pogotowie, ledwie żywa doczołgała się do jego domu?
– I co? – zapytała Magda, przerywając jego zadumę.
– Nic nie ma w kieszeniach. Tylko to. – Pokazał zgnieciony papierek.
Dziewczyna przelotnie zerknęła na świstek będący paragonem ze sklepu i spuściła wzrok, starając się ukryć łzy spływające jej po policzkach.
– Przynieś jakieś prześcieradła. – Feliks złapał ją za ramiona i obrócił w stronę drzwi, w których stał zszokowany Mateusz. – Zajmę się nią. A ty powinieneś już iść do domu – zwrócił się do chłopaka.
– Trzeba wezwać pogotowie – szepnął Mateusz.
– Już nie. – Feliks pokręcił głową.
– To policję! Ktoś skatował tę dziewczynę na śmierć!
Feliks stanął przed Mateuszem, patrząc mu wyzywająco w oczy.
– Ona jest żniwiarzem i nie życzę sobie, żebyś mieszał się w nasze sprawy – warknął.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Magda, chcąc załagodzić sytuację, złapała Mateusza za dłoń i odciągnęła od Feliksa.
– Idź – powiedziała cicho. – Odezwę się do ciebie jutro.
Chłopak stał przez chwilę niezdecydowany w korytarzu, a potem skinął głową i wyszedł.
Feliks spojrzał z żalem na ciało Nadii. Nie mógł zadzwonić na policję, ani pogotowie, mówiąc, że obca kobieta zmarła u niego w domu – to przykułoby niepotrzebną uwagę. Dziewczyna o kruczoczarnych włosach, do której kiedyś należało to ciało, nie żyła już od dawna, jej rodzina ją pochowała, nie warto rozdrapywać ich ran. Z kolei dla Nadii, która powinna niedługo znaleźć nowe ciało, nie miało ono już znaczenia. Można zakopać je w miejscu, gdzie nikt już go nie znajdzie.
Feliks chciał uporać się z tym sam. Nie miał zamiaru wciągać w to Magdy, dla której śmierć miała zupełnie inne znaczenie, ale dziewczyna była uparta. Gdy uznała, że musi mu towarzyszyć, nie było siły, która zmieniłaby jej zdanie.
– Długo ją znałeś? – zapytała, gdy jechali przez ciemne miasto rozświetlane pomarańczowymi latarniami.
– Nie przekraczaj szybkości – upomniał ją Feliks. – Jak nas zatrzymają, to nie wytłumaczymy się z ciała w bagażniku.
– Przecież wiem – mruknęła, zwalniając profilaktycznie. – Długo?
– Prawie sto lat – odparł po chwili milczenia. – Ale nie widywaliśmy się często. Nie przepadaliśmy za sobą.
Magda prychnęła cicho, nie odrywając wzroku od drogi.
– Miała rodzinę? Kogoś, kogo powinniśmy powiadomić o tym, co się stało?
– Nie wiem.
Wyjechali poza miasto. Dziewczyna włączyła długie światła, które oświetliły tunel z drzew rosnących przy wąskiej drodze. Poza nimi panowała absolutna ciemność. Silnik buczał cicho.
– Zauważyłaś, jaka młoda była? – Feliks przerwał milczenie. – Musiała znaleźć to ciało całkiem niedawno. Jeszcze się do niego nie przyzwyczaiła, była słabsza niż normalnie.
– Myślisz, że ktoś mógł to wykorzystać?
– To nie jest film. Kto niby miałby to wykorzystać? Musiała trafić na wyjątkowo silnego upiora.
– Jesteś pewien? Bo Nadia wydawała się mówić o czymś zupełnie innym.
Feliks zapatrzył się na ciemność za oknem.
– Nadia może szukać nowego ciała przez długie tygodnie. W tym czasie dowiem się, kto lub co jej to zrobiło – powiedział tak cicho, że Magda ledwie go usłyszała.
Magda zerknęła na jego pobielałe knykcie zaciśnięte na uchwycie przy drzwiczkach. Feliks mógł zachowywać się jak ostatni dupek, którego nic nie obchodzi, ale dobrze wiedziała, że to, co stało się z Nadią, wstrząsnęło nim. A jutro z samego rana wyruszy na poszukiwania prawdy, aby pomścić koleżankę, której nawet nie lubił.
Skręcili z głównej drogi i wjechali głęboko w las.
Magda zgasiła silnik, wyłączyła światła i wysiadła z samochodu, zaczerpując haust świeżego powietrza. Przez cały czas wydawało jej się, że czuje przykry zapach i miała wyrzuty sumienia, że się go brzydzi.
Feliks otworzył bagażnik.
– Chodź, mała – szepnął, pochylając się. – Twój ból się już skończył.
Magda pomogła mu wyjąć ciało. W gardle zaczęła dławić ją wielka gula, kiedy odkryła, że jest jeszcze ciepłe.
Feliks wziął zmarłą na ręce.
– Weź latarkę i szpadel – polecił.
Ruszyli przez las i wkrótce znaleźli się na niewielkiej polance. Odnaleźli odpowiednie miejsce i Feliks zaczął kopać. W międzyczasie Magda ułamała kilka świerkowych gałęzi, którymi chciała wyłożyć grób.
Zanim żniwiarz skończył, dziewczyna nieźle zmarzła, dlatego uparła się, że to ona zasypie mogiłę. Praca ta pozwoliła jej się wyżyć, uwolnić nadmiar dręczących ją emocji i choć na chwilę zapomnieć o widoku młodej, zakrwawionej dziewczyny w ich domu.
Będzie trzeba wyczyścić kanapę – pomyślała, drżąc lekko. A potem znów dopadły ją wyrzuty sumienia, że nie powinna myśleć o czymś takim z obrzydzeniem.
Zaczęła machać szpadlem dwa razy szybciej.
– Już wystarczy. – Feliks złapał ją za ramiona. – Daj, ja ułożę darń.
– Nie powinniśmy postawić tu żadnego krzyża, albo czegoś takiego?
– Nie, tyle wystarczy.
– Feliks, dlaczego ona powiedziała, że ktoś was zabija? – zapytała po chwili Magda, patrząc, jak kuzyn pracuje.
– Była ranna i chora, coś musiało jej się ubzdurać.
– A jeśli nie? – Dziewczyna nie odpuszczała.
– To poczekamy, aż znajdzie nowe ciało i powie nam, o co jej chodziło.
– A jak nie znajdzie?! Jeśli nic jej się nie ubzdurało? Kiedy ostatni raz widziałeś innego żniwiarza?! No właśnie. Nie utrzymujecie ze sobą kontaktu! Równie dobrze możesz być ostatni!
– Nie przesadzaj – burknął. Magda najwyraźniej wciąż była wstrząśnięta nagłą śmiercią Nadii.
Ułożył darń i tylko kilka grudek świeżej ziemi świadczyło o tym, że ktoś tu kopał. Za kilka dni ślady ich obecności w tym miejscu zupełnie znikną.
– Wróć do nas szybko – poprosił po raz ostatni Feliks, zerkając na miejsce, gdzie pochowali Nadię.
¢
Pierwszy był wściekły. Najwyraźniej otaczali go sami idioci.
– Nie wymagam od potępieńców nadmiernej inteligencji, ale ci kretyni mogli się domyślić, że dziewczyna nie podda się bez walki – warknął.
Najpierw zabiła jednego w piwnicy i gdyby Pierwszy nie interweniował, uciekłaby. Potem kazał Blankowi przydzielić kolejnych potępieńców do pilnowania jej, mając nadzieję, że ci nie zawalą sprawy. Przecież była ledwie żywa, chora, wycieńczona, z połamaną ręką. Zdawałoby się, że przewiezienie jej z tej przeklętej piwnicy na oddalony o dwa kilometry cmentarz nie będzie wielkim wyzwaniem i trzech potępieńców sobie z tym poradzi.
A jednak sobie nie poradzili. Dziewczyna wyskrobała ze ściany piwnicy kamień, którym powaliła jednego z jego podwładnych, a drugiemu zgruchotała nos. Trzeci wyszedł bez szwanku. Ale dziewczyna uciekła na dobre.
– Rozesłałem nijów po całej okolicy, czekają na twój sygnał. – Blank zakończył zdawać raport.
Pierwszy zabębnił palcami w stół.
– Nie możesz nazywać ich potępieńcami? – zapytał z rozdrażnieniem.
– Przecież nie są potępieńcami…
– Ale te hieny cmentarne nie zasługują na miano nijów!
Blank wzruszył ramionami. Według dawnych wierzeń Nija miał być panem zaświatów. I cóż, nije jako stwory żywiące się trupami miały coś wspólnego ze swoim pierwowzorem, ale Pierwszy od zawsze wolał nazywać ich potępieńcami.
– Myślisz, że ta dziewczyna szybko znajdzie nowe ciało? – zapytał Blank, wracając do tematu.
– Oczywiście – odparł Pierwszy. – A potem spróbuje jak najszybciej skontaktować się z innymi.
– A jak jej się to uda?
– Nie zdąży. Będę wiedział, gdy tylko znajdzie nowe ciało i wtedy wyślemy potępieńców. Napsuła mi już dość krwi.
Blanka zawsze fascynowało to, jak Pierwszy bezbłędnie wyczuwał, kiedy i gdzie żniwiarz znajdzie ciało. Później co prawda metaforycznie tracił go z oczu, stąd te czasochłonne poszukiwania, ale w momencie zajmowania nowego ciała widział go jak na dłoni.
– Dobrze, że umarła, zanim powiedziała cokolwiek Feliksowi – odezwał się po chwili.
– Co ty nie powiesz? – Pierwszy uniósł ironicznie brwi, na co jego zastępca nieco się speszył.
– On jeszcze niczego się nie domyśla, prawda?
– Oczywiście, że nie. – Pierwszy odchylił się na krześle i założył ręce za głowę. – Zaparz mi kawę. Gdyby się czegokolwiek domyślał, już kręciłby się po okolicy.
Blank wstał z krzesła i wstawił wodę w czajniku.
– Ile potępieńców obserwuje Antoniego?
– Czterech.
– Niech uważają. To stary i cwany żniwiarz. Mamy jeszcze dwie puste noce przed sobą, dziś już nie zdążymy nic przygotować, ale jutro osobiście się nim zajmę, a ty mi pomożesz. Jak nikt potrafisz wzbudzić w innych ufność.
Blank postawił filiżankę z kawą na stole. Nic dziwnego, że ludzie mu ufali – jego ciało należało do starszego, poczciwego mężczyzny.
– A co z nimi? – zapytał Blank, zerkając na drzwi, za którymi czekało trzech potępieńców, którzy pozwolili Nadii uciec.
– Zabij ich powłoki. Ich mięso jest już stare, do niczego się nie przyda. Każ je zakopać. Tylko głęboko, żeby psy go nie wykopały.
Blank skinął głową.
– Potem wybierz jednego i każ pozostałym dwóm zabić jego ludzką powłokę.
Starszy pan wzdrygnął się na samą myśl o walce na śmierć i życie trzech paskudnych stworów.
– Jak sobie życzysz – powiedział, wychodząc.
Pierwszy został sam w zakurzonym pokoju śmierdzącym stęchlizną. Przynajmniej Blank nigdy nie zawodził. Dobrze było mieć takiego pomocnika.
¢
Feliks swoim dawnym zwyczajem wstał równo ze słońcem. Nie potrzebował ani budzika, ani nawet zegarka – przez wiele lat radził sobie bez nich. Najpierw poszedł biegać. Pokonując kolejne kilometry, uznał, że ma coraz lepszą kondycję. Potem wziął szybki prysznic, zjadł śniadanie i wyszedł z domu. Po raz ostatni zerknął na pomięty skrawek papieru, po czym schował go do kieszeni i wsiadł do samochodu. Magda nie będzie zachwycona, że go zabrał, ale w Wiatrołomie mogła wszędzie dojść na piechotę, a on musiał wybrać się poza miasto.
Jechał trzy godziny, zanim zaparkował przed nieco obskurnymi delikatesami w Brzeźnicy. Do sklepu wchodziło się przez szklane drzwi, do których poprzyklejano taśmą kartki z nabazgranymi promocjami dnia. Gwałtownie szarpnięty dzwonek nad wejściem zabrzęczał głośno.
Feliks powiódł wzrokiem po zakurzonych regałach zapełnionych kolorowymi produktami i zatrzymał się na ladzie, za którą stała pulchna kobieta w średnim wieku z farbowanymi na koszmarny, kasztanowy kolor włosami i okularami na nosie. Miała na sobie przybrudzony fartuch z logo jakiejś popularnej marki.
– Dzień dobry – przywitał się żniwiarz.
– Dobry. – Sprzedawczyni uśmiechnęła się dobrotliwie, jakby tego dnia był jej pierwszym klientem. – Co podać?
– Niecałe dwa tygodnie temu była tu moja siostra – powiedział, rozprostowując na ladzie paragon. – Młoda dziewczyna, niezbyt wysoka, z czarnymi włosami…
– Tak?
– I prawdopodobnie gdzieś w okolicy zgubiła portfel. Pal sześć pieniądze, niewiele ich miała, ale był tam jej dowód, paszport i prawo jazdy.
– A to pech. – Kobieta pokręciła głową.
– Ano pech – przyznał Feliks. – Porozwieszaliśmy ogłoszenia na słupach, lecz nikt się nie zgłosił. Staramy się więc odtworzyć trasę, jaką tamtego dnia zrobiła…
Sprzedawczyni poprawiła okulary i wzięła paragon do ręki. Gdy mu się przyglądała, w zamyśleniu zmarszczyła nos.
– Przykro mi, nawet jej nie kojarzę – powiedziała w końcu. – Chleb, kiełbasa, pomidory… Dziesiątki ludzi robi u nas codziennie takie zakupy.
– Siostra była… jest ładna, nie maluje się, a w tamten dzień miała na sobie bodajże czarną bluzę.
Kobieta pokręciła głową, przygryzając wargę.
– Szlag – mruknął Feliks i bezradnie rozejrzał się wokół. Jego wzrok zatrzymał się na kamerze wiszącej pod sufitem.
– A może coś się nagrało? – zapytał. Wstąpiła w niego nowa nadzieja.
Sprzedawczyni pochyliła się nad ladą w jego stronę i szepnęła konspiracyjnym tonem:
– Przykro mi, chłopcze, ale to tylko atrapa.
Feliks podupadł na duchu. Jedyna wskazówka, jaką miał, okazała się ślepym zaułkiem.
– W każdym razie bardzo dziękuję za rozmowę – powiedział, chowając paragon do kieszeni. Z drugiej zaś wyjął kawałek kartki i ołówek. – Gdyby jednak coś się pani przypomniało, bardzo proszę zadzwonić. – Zapisał numer telefonu Magdy.
– Oczywiście.
Żniwiarz wyszedł na zewnątrz i stanął niezdecydowany, co dalej robić.
– I trzy godziny jazdy na nic – westchnął.
Nie wsiadł jeszcze do samochodu, lecz ruszył w prawą stronę wzdłuż ulicy, rozglądając się w nadziei, że coś przykuje jego uwagę.
Droga tutaj była jednostronna, ruch znikomy, a po chodniku snuło się tylko kilku przechodniów. Z jednej i drugiej strony stały stare, bure kamienice.
Przeszedł jakieś pół kilometra, wrócił pod delikatesy i ruszył w drugą stronę.
Z przyzwyczajenia skinął głową starszej pani wyglądającej przez okno, wywołując u niej śmieszny grymas, jakby nie spodziewała się, że ktoś obcy się z nią przywita.
Dotarł do końca ulicy i nie zobaczył absolutnie nic, co mogłoby mu podpowiedzieć, co robiła tu Nadia i w którą stronę poszła. Zresztą, czego się spodziewał? Po dwóch tygodniach ślad po koleżance po fachu – nawet jeśli jakikolwiek tu był – znikł.
Im bardziej zbliżał się do samochodu, tym bardziej zwalniał kroku, nie mogąc pogodzić się z porażką. Pani w oknie przyglądała mu się coraz bardziej podejrzliwie. Znów skinął jej głową, uśmiechając się na widok poduszki leżącej na parapecie, na której opierała łokcie. Tuż obok drzemał spasiony kot. Dwoje strażników miasta – pomyślał. No przecież! – olśniło go.
Starsza pani w oknie, wyglądająca niemal jak część krajobrazu, codziennie obserwująca ulicę, na pewno musiała dostrzec obcą dziewczynę, jeśli ta akurat tędy przechodziła.
– Dzień dobry. – Feliks stanął pod oknem, przywołując na twarz uśmiech.
Kobieta z rezerwą skinęła mu głową.
– Jakieś dwa tygodnie temu mogła przechodzić tędy moja znajoma. Niezbyt wysoka, jasna cera, czarne włosy, czarna bluza…
– Wiedziałam! – Staruszka wyprostowała się i uderzyła dłonią w poduszkę. Kot leniwie zerknął na nią jednym okiem.
– Wiedziałam, że te wałkonie z posterunku zawalą sprawę!
W Feliksie znów zapłonęła nadzieja.
– To znaczy?
– Wie pan, ja to stara jestem, chodzić za bardzo nie mogę, telewizji nie trawię, to siedzę w oknie i pilnuję, czy w okolicy wszystko jest jak trzeba. Widziałam kilka razy taką dziewczynę. Czasami robiła zakupy w delikatesach, zawsze ładnie się do mnie uśmiechała. Przychodziła z tamtej uliczki. – Kobieta wskazała palcem na wąską drogę między kamienicami. – To taki skrót… Miejscowi z niego korzystają.
– A co jest dalej?
– Bloki. – Wzruszyła ramionami. – Tak jak tu. Nic szczególnego. I szła tamtędy pewnego popołudnia. Już z daleka ją zobaczyłam, bo ja wzrok, tak jak i pamięć, mam dobry. A tu nagle podjeżdża taki duży biały samochód. Wyskoczyło z niego dwóch drabów. Chwycili ją i zapakowali do środka przez tylne drzwi!
– Pamięta pani, jak wyglądali? – zapytał Feliks, ledwie tłumiąc emocje.
– Wysocy, barczyści. Jeden łysy, drugi blondyn, ale bardzo krótko przystrzyżony, no i nos miał wielki i płaski, jakby nie raz mu go połamali.
– A ten samochód?
– Biały, taki dostawczy, z lodówką, to znaczy z chłodnią. Wie pan, takie jak dostarczają mięso do sklepów. Nie miał okien z tyłu.
– A rejestrację pani widziała?
– Niestety. Odjechali w tamtą stronę. – Machnęła ręką w lewo.
– Co tam jest?
– Nic. Kilka bloków, potem osiedla z domkami, a dalej koniec miasta. Wie pan, jak tylko to zobaczyłam, to od razu zadzwoniłam na policję. Ale ani nie wiedziałam, jak się ta dziewczyna nazywa, ani nie mogłam podać rejestracji samochodu. Nic! To mundurowi pokręcili się w okolicy, popytali ludzi, ale nikt inny nic nie widział. Mówili, że nikt nie zgłosił zaginięcia takiej dziewczyny… No właśnie? – Przeszyła Feliksa wzrokiem.
– Koleżanka miała zacząć niedaleko pracę. – Żniwiarz nie dał zbić się z tropu. – Często zdarzało jej się nie odbierać telefonu przez tydzień, więc wszyscy z jej rodziny myśleli, że wszystko jest w porządku, ale potem zaczęli się martwić. Jej siostra poprosiła mnie o pomoc. Szukaliśmy jej na własną rękę i dopiero niedawno zgłosiliśmy sprawę na policję, ale dalej kontynuujemy poszukiwania…
– Wiedziałam, że te młotki z policji nie będą pamiętać o moim zgłoszeniu! – mruknęła ze złością starsza kobieta. – Myśleli pewnie, że sobie to wszystko ubzdurałam. No bo kto porywa dziewczyny w biały dzień?! A poza tym tu taka spokojna okolica jest… Ale żeby takie rzeczy się działy! – Pokręciła głowa.
– Coś jeszcze pani pamięta?
– Nic więcej.
– I tak dziękuję, bardzo mi pani pomogła. A jakby coś jeszcze się pani przypomniało, bardzo proszę zadzwonić do jej siostry. – Podał jej numer Magdy.
– Powinniście porozwieszać plakaty z jej zdjęciem.
– Tak zrobimy. Jeszcze raz dziękuję.
Podniesiony na duchu ruszył w stronę wąskiej uliczki. Jednak gdy znalazł się w cieniu obdrapanych budynków, dopadły go czarne myśli. Znalazł nowy trop, ale zrodził on jeszcze więcej pytań, niż dał odpowiedzi. Do tej pory był przekonany, że Nadia zginęła, bo nie poradziła sobie z jakimś nawim. Dokładnie jak on sam pół roku wcześniej. Czego tamci ludzie mogli chcieć od Nadii? Czyżby komuś aż tak podpadła? Zapakowali ją do samochodu i odjechali. Nie tak łatwo zrobić coś takiego żniwiarzowi. Feliksowi przychodziły do głowy tylko dwa rozwiązania: albo Nadia była w nowym ciele tak krótko, że w ogóle nad nim nie panowała, albo byli to nawi, o których żadne z nich jeszcze nie słyszało. A może ktoś rzeczywiście polował na żniwiarzy?
Feliks kilkanaście razy przeszedł wzdłuż wąskiej uliczki, uważnie przyglądając się wszystkiemu, ale nie znalazł żadnej poszlaki.
Staruszka mówiła, że ten skrót znają tylko miejscowi. A więc Nadia musiała zatrzymać się gdzieś blisko.
Wyszedł z uliczki i odetchnął świeżym powietrzem.
Tak jak twierdziła staruszka, po drugiej stronie znajdowały się bloki oraz trochę trawników i skwerków. Feliks z braku lepszego pomysłu szedł przed siebie, uważnie rozglądając się na boki. Może i Nadia była samotniczką, może nie znosiła ani Feliksa, ani sposobu życia, jaki wybrał, ale oboje byli żniwiarzami, widzieli i przeżyli to, czego nie zrozumiałby żaden człowiek. Na dodatek w tej chwili Feliks był niemal pewien, że dowiedział się, jak funkcjonował umysł koleżanki po fachu.
W końcu wyszedł spomiędzy bloków i stanął na szczycie niewielkiego wzniesienia. U jego stóp rozciągały się ogródki. Podzielone wysokimi ogrodzeniami na malutkie działki, a każda z nich była pełna kolorów. Dalej zaś – niczym szrama na tym idealnym obrazku – górowała szara, paskudna bryła bloku. Nawet z tej odległości ktoś nieobdarzony wzrokiem żniwiarza z łatwością mógł odgadnąć, że budynek był opuszczony.
Feliks zbiegł wąską ścieżką w dół i minął kilku pracujących w ogródkach emerytów. Wszędzie wokół kwitły kwiaty, z czarnej ziemi wyrastały warzywa, a pszczoły poszukiwały nektaru. Lecz cały ten sielankowy obrazek burzyło uczucie niepokoju – coś czaiło się w pobliżu. Bało się wyjść z nory, ale jednocześnie było zbyt spragnione i głodne, aby dłużej się ukrywać.
Większość działkowiczów też to czuła. Winę zrzucali na zbyt niskie ciśnienie albo pogodę. Nie zastanawiali się, co było przyczyną tego, że psy były niespokojne, chowały się po kątach i męczyły je koszmary.