355 500 произведений, 25 200 авторов.

Электронная библиотека книг » Paulina Hendel » Pusta noc » Текст книги (страница 20)
Pusta noc
  • Текст добавлен: 18 июня 2021, 11:00

Текст книги "Pusta noc"


Автор книги: Paulina Hendel



сообщить о нарушении

Текущая страница: 20 (всего у книги 21 страниц)

 

– Trzymaj się – sapnęła Magda. – Jeszcze kawałek. Stała mniej więcej na środku pokoju z wyciągniętą ręką. Mateusz powoli przesuwał się w jej kierunku.

– Jeszcze kawałeczek, obiecuję – zachęcała.

Nagle usłyszeli dzwonek telefonu.

– To twój? – zapytał Mateusz.

Magda poklepała się po kieszeniach i pokręciła głową.

– Niech to… – mruknął chłopak, wyjmując telefon z kieszeni.

– W takiej chwili? Poważnie? – burknęła, ale Mateusz ją zignorował.

– Tak? – Przyłożył słuchawkę do ucha i przez chwilę słuchał. – Dobrze. Na pewno? Tak.

Po chwili rozłączył się, schował telefon do kieszeni i wyprostował się, rozluźniając wszystkie mięśnie.

– Co ty robisz? – zdziwiła się Magda.

– Cóż, skarbie, na ciebie czas.

– Że co?

– To koniec, droga Madziu. Za dużo wiesz, a jeszcze więcej się domyślasz. Jesteś znacznie bystrzejsza od tego twojego głupawego Feliksa.

Magda w ogóle nie rozumiała, o czym mówił Mateusz, ale wcale jej się to nie podobało. Nie podobała jej się również zmiana, jaka zaszła w jego postawie oraz głosie. Mówił zupełnie inaczej niż zazwyczaj, jakby z większą pewnością siebie, z odrobiną kpiny. I stał na środku pokoju, zaledwie dwa metry od niej, zupełnie rozluźniony, jakby wcale nie groził im upadek dwa piętra niżej. A do tego jeszcze gwizdnął przeciągle.

– Mateusz, co się dzieje? – zapytała.

– Pomyśl. Jesteś taka mądra, taka oczytana i sprytna! Zatem wysil swoje szare komórki i ty mi powiedz, co się dzieje.

Magda spojrzała na własne stopy, a potem na stopy Mateusza i powiodła wzrokiem nieco wyżej, zatrzymując się na łydkach.

– Gdzie masz ślad po dzikim myśliwym? – zapytała.

– No widzisz? Już zaczynasz myśleć z sensem – ucieszył się. – Przecież od samego początku mówiłem ci, że wszystko goi się na mnie jak na psie.

Dziewczyna podniosła wzrok i spojrzała prosto w oczy chłopaka. Były ciemne, ciemniejsze niż zazwyczaj, niemal czarne. Nie kryła się w nich pustka taka jak u Feliksa, ale coś było nie tak. Teraz z pewnością to widziała.

– Twoje oczy… – zaczęła.

– Tak?

– One nie są…

– Tak? – zachęcał ją do odpowiedzi niczym nauczyciel ucznia.

– Nie możesz być żniwiarzem! – oświadczyła. – Zauważyłabym to. Feliks by zauważył!

– Bo, moja droga, ja nie jestem zwykłym żniwiarzem. Ja jestem Pierwszy.

– Słucham?

– Jestem pierwszym żniwiarzem, jaki chodził po tym świecie.

– Nie, to niemożliwe – szepnęła Magda, przykładając dłonie do skroni.

Mateusz uniósł lekko kącik ust i spojrzał na coś poza nią.

Dziewczyna natychmiast odwróciła głowę i ujrzała stojącego w drzwiach wielkiego, burego wilczura.

– Co on tu robi? – zapytała oskarżycielsko.

Pies zawarczał cicho, postępując krok w jej stronę.

– On? Pilnuje cię. Na moje polecenie. Już od pół roku pilnował, żeby nie stała ci się żadna krzywda.

Magda usiłowała przypomnieć sobie, kiedy po raz pierwszy widziała wilczura, ale nie potrafiła.

– A ty jeszcze karmiłaś go ciastem! – zaśmiał się Mateusz.

– Dość tego! – wybuchła nagle Magda.

Obróciła się i zrobiła krok w stronę drzwi, ale pies zawarczał głośno, odsłaniając wszystkie zęby. W jego oczach pojawił się ostrzegawczy błysk.

– Uważaj – ostrzegł Mateusz. – Jeszcze krok w stronę wyjścia, a rozszarpie ci gardło.

Magda odsunęła się nieznacznie od psa i przeniosła wzrok na Mateusza.

– Ale… ale dlaczego? – zapytała.

Mateusz uśmiechnął się kpiąco. Myślała, że go zna, że go rozgryzła, a nie mogła być dalej od prawdy. Oszukał ją. Przecież zakochała się w nim! Nie, to niemożliwe. To jakiś głupi sen, nieporozumienie.

Tak bardzo chciała się teraz obudzić się we własnym łóżku i przekonać, że to tylko koszmar. A jednak wciąż tu stała, pomiędzy groźnym psem, a człowiekiem twierdzącym, że jest pierwszym żniwiarzem.

– Powiedz, że to tylko głupi kawał – poprosiła słabo.

Ale Mateusz pokręcił głową i wtedy ogarnęła ją wściekłość. Jak mogła się tego nie domyślić?! Przecież co i rusz zachowywał się dziwnie, a nawet podejrzanie. A ona zrzucała to na karb jego trudnej przeszłości!

– Masz wspaniałą mimikę – oznajmił Mateusz. – Widzę teraz wszystkie emocje i uczucia, jakie tobą targają. Niedowierzanie, żal, zaprzeczenie. Zaraz powinna być depresja. Ale proszę, przejdźmy już do pogodzenia się z faktem. Jestem pierwszym żniwiarzem i tak, wykorzystywałem ciebie i twojego wujka, żeby zdobyć potrzebne mi informacje. Na przykład dzięki tobie wiedziałem, gdzie Feliks trzyma numery do innych żniwiarzy. Zadzwoniłem do Antoniego, sprowadziłem tutaj i pozbyłem się go. Tak, zabijałem żniwiarzy tuż pod waszym nosem, a wy o niczym nie wiedzieliście.

Wybuchnął śmiechem, a po policzku Magdy spłynęła łza. To wszystko było zbyt nierealne. Miała wrażenie, jakby jej serce pękło na pół. Ledwie stała na chwiejnych nogach, ogarnęła ją rezygnacja.

– Och, moja droga, nie bądź dla siebie aż tak surowa! Jestem dobrym kłamcą, a jeszcze lepszym aktorem. Nikt się nie zorientował. Ani wujek tego chłopaka… to znaczy mój wujek. Ani ciocia, ani mały Aleks. Nawet Feliks, „wielki” żniwiarz, nie wiedział. Owszem, nie polubił mnie, ale sam nawet nie wiedział dlaczego! Jedynie twoja ciotka coś podejrzewała. Stara, mądra kobieta, powiem ci. Tylko na chwilę opuściłem przy niej gardę.

– Ciocia Jadzia? – zapytała drżącym głosem.

– Szkoda jej.

– Nie, nie zrobiłeś tego. – Magda zacisnęła pięści. Żal przemienił się we wściekłość. Najchętniej rzuciłaby się na niego, zdarła z jego twarzy ten szyderczy uśmiech.

– Nie ja, mam od tego potępieńców – odparł, odwracając się od niej.

Lekkim krokiem podszedł do okna i usiadł na parapecie, jakby prowadził luźną konwersację z kolegami.

– Tak myślałem, że pewnego dnia wpadniesz na to, kim oni są.

– Ten facet w Sianowie? – zapytała.

Mateusz skinął głową.

– Śledził Feliksa, miał też zdobyć trochę krwi bezkosta. A potem ten idiota dał się złapać!

Magda nieznacznie odsunęła się od niego, ale gdy tylko zrobiła krok w stronę wyjścia, wilczur znów zaczął warczeć. Gdyby zabrała ze sobą jakąkolwiek broń, może miałaby jakieś szanse z wielkim psem. Spojrzała w gorejące ślepia i niemal poczuła ostre zęby zaciskające się na jej gardle. Jak ten pies mógł kiedykolwiek wywołać w niej współczucie na tyle, żeby go dokarmiać?

– Kim oni są? Ci potępieńcy? – zapytała, próbując grać na zwłokę.

– Nazywają siebie nijami, to akurat dobrze zgadłaś. Są małymi, paskudnymi stworami, hienami cmentarnymi żywiącymi się mięsem – odparł Mateusz, wzruszając ramionami. – A ja potrafię dać im ciało i dlatego są mi posłuszne.

– A ten, który zaatakował mnie tutaj wcześniej?

– Potępieńcy żyją bardzo krótko. Mięso z którego budują własne ciała w końcu zaczyna się rozkładać, czasem trochę im odbija… Tamten atak nie był planowany. Na szczęście ten tu cię pilnował – powiedział i wskazał brodą na wilczura.

Magda gorączkowo myślała, jak jeszcze może go zagadać. Wydawał się chętny do rozmowy, a jeśli wystarczająco długo ją przeciągnie, może Feliks przybędzie jej na ratunek albo sama wpadnie na jakiś błyskotliwy pomysł.

Co teraz?! Co robić?! – zastanawiała się gorączkowo Magda, czując w gardle dławiącą gulę strachu.

Nagle zdała sobie sprawę, że wciąż trzyma w dłoni butelkę z szarą cieczą. Bez większego zastanowienia, wiedziona instynktem, cisnęła nią w górę. Butelka roztrzaskała się na suficie, a odłamki szkła zmieszane z cuchnącą miksturą spadły na głowę i ramiona Pierwszego.

– To ty nasyłałeś na mnie cienistych? – zapytała.

Twarz Mateusza nawet nie drgnęła, ale w jego oczach zalśniło niezrozumienie.

– Jakich cienistych?

Prześladowali ją od miesiąca, tyle samo czasu, ile znała jego, wydawało się oczywiste, że to jego sprawka. Ale Mateusz nie miał najwyraźniej zielonego pojęcia, o czym mówiła Magda.

– Cienistych – powtórzyła. – Istoty zbudowane z cienia…

– Ach, oni. Oni się mnie boją, nie mają odwagi do mnie podejść – powiedział nieco butnie.

Skoro nie ty, to kto? – zastanowiła się, ale na głos zapytała:

– Dlaczego mi to wszystko mówisz?

– Cóż, w całym tym przedstawieniu grałaś jedną z głównych ról! Nieuprzejmością byłoby ci o tym nie powiedzieć. A poza tym… Chyba jestem też trochę próżny. Ale powiem ci, że przez te kilka tygodni naszej znajomości znakomicie się bawiłem, choć czasem naprawdę trudno było grać takiego głupka.

– I to niczego nie zmienia? – zapytała Magda z nadzieją w głosie. – Nic do mnie nie czujesz?

– Oczywiście, że mam do ciebie słabość – przyznał. – Ale nie na tyle, żeby cię oszczędzić. Daj spokój.

Nogi pod Magdą ugięły się lekko. To wszystko było niczym sen, okropny koszmar. Tak bardzo chciała się z niego obudzić. Lecz nagle ogarnęła ją niespodziewana wesołość. Uśmiechnęła się pod nosem, powstrzymując chichot.

– Co cię tak rozweseliło?

– Zdałam sobie właśnie sprawę z komiczności tej sytuacji – odparła. – Wczoraj w życiu bym w coś takiego nie uwierzyła. Mój chłopak pierwszym żniwiarzem? Który na dodatek chce mnie zabić? Daj spokój.

Mateusz uniósł brwi w zdziwieniu i przez chwilę znów wyglądał jak zwykły, trochę zagubiony chłopak.

– Interesująca reakcja na stres – ocenił.

Magda wzruszyła ramionami i zerknęła w bok, gdzie w podłodze ziała olbrzymia, poszarpana dziura. Ciekawe, czy gdyby zeskoczyła piętro niżej, przeżyłaby? Musi grać na czas, musi coś wymyślić, bo inaczej zginie.

– Jeśli się zastanawiasz, gdzie jest Feliks, to nie zaprzątaj sobie nim głowy – powiedział Mateusz, wciąż siedząc na parapecie. – Moi ludzie dziś go złapali i choć musimy czekać do pustej nocy, w końcu go zabijemy.

– Do pustej nocy? – zapytała Magda. Cała ta sytuacja była zbyt nierealna, żeby próbować ją zrozumieć.

– Gdy księżyc umiera dla naszego świata i przez trzy noce świeci zmarłym w ich świecie…

– Wiem, co to nów.

– A więc wiesz też, że wtedy nawi są mniej aktywni. Lecz nie wiesz, że tylko wtedy można zabić żniwiarza i sprawić, że jego dusza już nigdy nie powróci.

– To niemożliwe – szepnęła Magda z niedowierzaniem. Nagle poczuła się słaba i bezsilna.

– Tak się wam tylko zdawało. Nadia potwierdziłaby moje słowa.

– Zabiliście ją?

Mateusz skinął głową.

– Trochę było z nią problemów. Kiedy zapukała do drzwi Feliksa, myślałem, że będę musiał was zabić. Ale na mój widok najwyraźniej dostała zawału. To dopiero była zabawa! – dodał z uśmiechem.

– Jesteś nienormalny – burknęła Magda. – Co się stało z dzikim myśliwym?

– Bezczelnie na mnie napadł i nie mogłem puścić mu tego płazem. Ale też nie mogłem go unicestwić przy tobie – odparł. – Dlatego pozwoliłem mu ponieść mnie głęboko w las i dopiero tam go zabiłem. Nieźle go rozsadziło.

– Ta czarna maź, to były jego… resztki?

– A więc widziałaś to?

Magda skinęła głową, jej mózg pracował na najwyższych obrotach.

– Jak zabić żniwiarza?

Może był Pierwszym, ale również żniwiarzem.

Mateusz wyjął z kieszeni szklaną buteleczkę i rzucił jej. Magda złapała ją i uważnie jej się przyjrzała. W środku zachlupotał szarawy płyn.

– Krew bezkosta, trupi jad i parę innych trudnych, niemal niemożliwych do zdobycia ingrediencji. Nie będę cię zanudzał szczegółami. Wystarczy napoić tym żniwiarza, co osłabi zarówno jego ciało, jak i duszę. Potem potrzebujemy pustej nocy i pola krwi…

– Pola garncarza?

– Tak, niepoświęconej ziemi, gdzie grzebano zmarłych. I tyle. Wystarczy prosty egzorcyzm i sztylet wbity prosto w serce.

Magda mocniej ścisnęła buteleczkę w dłoni. Gdyby tylko udało jej się… Mateusz jednak wydawał się czytać jej w myślach.

– Ale chyba nie myślałaś, że to podziała również na mnie?

Dziewczyna milczała.

– Skarbie, jestem Pierwszym! Potrzeba znacznie więcej, żeby mnie zabić.

Nadzieja w jej sercu została roztrzaskana na tysiąc kawałeczków i wdeptana w ziemię, a mimo to nie potrafiła wypuścić butelki z rąk.

– Ale dlaczego? – zdobyła się jedynie na te słowa. – Dlaczego mordować żniwiarzy?

Mateusz westchnął, jakby rozmawiał z niezbyt bystrym dzieckiem.

– Zacznijmy od początku – odezwał się po chwili. – Wiesz, skąd się wzięli nawi?

Magda milczała, patrząc mu prosto w oczy. Nie mogła zrozumieć, jak bardzo zmienił się przez ostatnie minuty. Jego postawa, ruchy, wyraz twarzy i ten bezczelny uśmieszek!

– Ludzie ich stworzyli – odpowiedział sam sobie. – Zdziwiona? Też byłem zaskoczony, gdy to odkryłem. Myśląc o nich, bojąc się ich, tworząc niestworzone historie sami stworzyli własne demony – przerwał dla odrobiny dramatyzmu.

– Święty Mikołaj też powinien wtedy zaistnieć – mruknęła.

– Przecież nikt w niego tak naprawdę nie wierzy. A teraz wyobraź sobie ciemną, zimną izbę w starej lepiance, w której gnieździ się kilkupokoleniowa rodzina. Dziadkowie snują straszne opowieści, ogień trzeszczy w palenisku, tworząc tysiące cieni. Ale na zewnątrz jest jeszcze gorzej – noc czarna niczym smoła, wiatr wyje w drzewach, mróz ścina kałuże, zwierzęta w zagrodach hałasują z niepokojem. W takich chwilach te opowieści ożywają, zmora przemierza wieś, węsząc za krwią, upiór wyłazi z grobu i szuka ofiar…

– To nieprawda! – przerwała mu Magda. – Coś takiego jest niemożliwe!

– Gdyby nie było na świecie ludzi, czy byłyby demony?

W hotelu zapadła na chwilę cisza. Popołudniowe słońce skryło się za grubą warstwą ciemnych chmur, sprawiając, że w budynku zapanował półmrok. Na horyzoncie błysnęło i kilka sekund później po niebie przetoczył się grzmot.

– Wreszcie – powiedział prawie wesoło Mateusz. – Już do szału doprowadzała mnie ta duchota.

– A żniwiarze? – zapytała Magda. – Skąd się wzięli?

– Nas też stworzyli ludzie, tak samo jak nawich. W końcu ktoś musiał ich zabijać. Lecz żniwiarzem nie zostawało się w nagrodę. Każdy z nas miał coś na sumieniu, coś, co musiał odpokutować. A gdy odkupił swoje winy, inni żniwiarze zabijali go właśnie za pomocą takiej mieszanki – wskazał na butelkę ściskaną przez Magdę. – Zaznanie spokoju miało być nagrodą. Kiedyś było nas wielu, ale ludzie w końcu o nas zapomnieli. Coraz mniej osób przemieniało się w żniwiarzy. Aż stali się tym, czym są teraz. Żałosną bandą wariatów walczących z wiatrakami.

– A ty? – zapytała, czując, że Mateusz wcale nie utożsamia się z innymi żniwiarzami.

– Już dawno temu doszedłem do wniosku, że skoro ludzie sami stworzyli nawich, niech sami sobie z nimi radzą. Albo giną. Niestety! Inni nie podzielali mojego zdania. Przez długi czas nie dałem się złapać. Jednak w końcu dorwało mnie kilku żniwiarzy i choć nie udało im się mnie zabić, osaczyli mnie i wypędzili do Nawii na kilkaset lat. Ale rok temu wydostałem się i wróciłem. I nie zamierzam powtórzyć dawnych błędów.

– Dlatego ich mordujesz? Żeby ci nie przeszkadzali?

– Bystra dziewczynka. – Mateusz wstał z parapetu i wyprostował się. Teraz wydał się wyższy i groźniejszy. – Już czas.

Myśl, myśl – nakazała sobie Magda. Zagadaj go, przeciągnij rozmowę. Znajdź drogę ucieczki…

Pierwszy postąpił krok w jej stronę. Serce zabiło jej szybciej, w ustach zaschło, gdy gorączkowo rozglądała się po pokoju w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby jej pomóc. I wtem przypomniała jej się wiadomość od Nadii.

– Potrafisz zająć ciało żyjącego człowieka? – zapytała gwałtownie.

Mateusz zatrzymał się.

– Skąd wiedziałaś?

– To by do ciebie pasowało – mruknęła.

Uśmiechnął się.

– Ciało, które nie umarło, jest dużo silniejsze i sprawniejsze. I tu znowu opłaca się być Pierwszym. Kiedy opuszczam jakieś ciało, zachowuję świadomość, mogę decydować, w kogo się wcielić. Inni, żeby tego dokonać, potrzebują mojej pomocy.

– A co się dzieje z duszą tego człowieka?

– Powoli przestaje istnieć.

– Więc Mateusz… Ten prawdziwy. On… on żył?

– Oczywiście, że tak. Polubiłabyś go. Sympatyczny chłopak. Ale cóż… Był dobrym środkiem do celu. Całkiem przystojny, jego rodzina mieszkała w Wiatrołomie, trzeba było tylko pozbyć się jego dziadków.

– Zabiłeś ich?!

– Przecież ci już o tym mówiłem. Pamiętasz, na cmentarzu? A ty zaczęłaś mnie pocieszać! – roześmiał się. – Byłaś taka naiwna i przyjacielska, spragniona swojej bratniej duszy. Nawet nie wiesz, jak mi to wszystko ułatwiłaś. Opowiedziałaś wszystko o Feliksie, zdradziłaś, gdzie mieszkają jego znajomi, od nich wyciągnąłem wiadomości o innych żniwiarzach. To było dziecinnie proste.

Magda nie mogła uwierzyć w to, jak głupia była. Jak mogła powiedzieć mu o wszystkim?!

– Najtrudniej było wyciągnąć z ciebie informację o istnieniu nawich. No i właśnie wtedy nawinął mi się ten bezkost szwendający się po torowisku. Wystarczyło z obcego numeru wysłać wiadomość do Aleksa, podając się za jego kolegę i poprosić, żeby poszedł tam w czasie, kiedy ty będziesz tamtędy przechodziła…

– Skąd wiedziałeś, że akurat wybiorę tamtą drogę? – przerwała mu.

– Już ci mówiłem, że wciąż byłaś obserwowana. Swoją drogą powiem ci, że napędziłaś mi wtedy stracha, że zginiesz, zanim zdążysz mi o wszystkim opowiedzieć, już myślałem, że będę musiał interweniować. Na szczęście doskonale sobie poradziłaś.

Magda zwiesiła głowę. Gdyby tylko mogła cofnąć czas, coś zrobić. To ona zapoznała Mateusza z Feliksem i ciocią. A teraz ciocia nie żyła, Feliks miał umrzeć za dwa tygodnie, a ona za kilka minut. Obejrzała się ponownie na dziurę w podłodze.

– Tak, to całkiem sensowne – ocenił Mateusz, podążając za jej wzrokiem. – Okropny wypadek. Zawsze lubiłaś szwendać się w niebezpiecznych miejscach. Tylko co cię podkusiło, żeby we własne urodziny wchodzić do zrujnowanego hotelu? Podłoga pod tobą się zarwała i zginęłaś, pogrzebana pod tonami gruzów. Straszna tragedia. Nie wiem, jak Mateusz się z tego otrząśnie. Podobnie twoja rodzina, a Feliks wpadnie w taką rozpacz, że to wszystko jego wina i wyjedzie, już nigdy nie pokazując się swoim bliskim. A ja nie będę musiał się wyprowadzać i będę dalej korzystał z pola krwi w Grzmiącej.

– Ty draniu! – wrzasnęła Magda.

Pomyślała o Feliksie i o tym, jak bardzo go zawiodła. O tym, jak rodzice będą żyli bez niej. Jak sobie poradzą? Wyobraziła ich sobie stojących nad jej trumną. Mama cała zapłakana, tata tulący ją do siebie, jeszcze nie dowierzając w to, co się stało.

Po policzkach popłynęły jej łzy. Nie chciała umierać, nie w ten sposób.

– To koniec, moja droga – powiedział Mateusz i zrobił krok w jej stronę.

¢

Feliks, siedząc w zupełnych ciemnościach, zdołał uwolnić jedną rękę, obdzierając cały nadgarstek ze skóry. Rany piekły boleśnie, krew powoli spływała po palcach, ale nie dbał o to. Po raz pierwszy w swoim życiu żniwiarza znalazł się w prawdziwym niebezpieczeństwie, stanął wobec perspektywy odejścia z tego świata definitywnie i na zawsze. Jednak nie to go dręczyło, nie to sprawiło, że, nie zważając na ból, zsunął więzy z drugiej dłoni. Nadludzkiej siły i determinacji niespotykanej nawet u żniwiarzy dodała mu świadomość tego, w jakim niebezpieczeństwie znalazła się Magda. Wiedział, że ten stary żniwiarz oraz jego potępieńcy nie cofną się przed niczym, żeby osiągnąć swój cel. A zabicie młodej dziewczyny nie stanowiło dla nich żadnego wyzwania.

Gdy uwolnił dłonie, poruszał chwilę palcami, żeby odzyskać w nich czucie, a potem – łamiąc sobie paznokcie – rozwiązał więzy pętające jego kostki. Wstał z krzesła i spojrzał w górę, mniej więcej tam, gdzie powinno znajdować się wejście do piwnicy. Między deskami nie prześwitywało żadne światło, co znaczyło, że albo zapadł już zmrok, albo – co bardziej prawdopodobne – przykryto całą podłogę dywanem.

Postawił krzesło pod klapą, po omacku wszedł na nie i machnął rękoma nad głową. Potem podskoczył lekko, mając nadzieję, że krzesło się pod nim nie załamie, lecz jakkolwiek by się nie starał, nie miał szans dosięgnąć sufitu.

Zszedł z krzesła i wysilił pamięć. Przecież już raz zaglądał tutaj, przyświecając sobie latarką i widział wszystko, co znajdowało się na dole.

– Nie było krzesła – szepnął do siebie. – Ale za to była sterta koców… kamienne ściany… beczka… plamy krwi.

Beczka! – wykrzyknął jego zmęczony umysł.

– No tak – sapnął, ruszając po omacku przed siebie.

Wkrótce jego dłonie natrafiły na chłodny metal. Zapierając się stopami o podłogę, spróbował przesunąć beczkę, ale ta ani drgnęła. Natychmiast opadł na kolana, zaczął palcami badać jej powierzchnię i szybko odkrył, że przymocowano ją do ściany za pomocą obejm i długich śrub. Przez chwilę mocował się z nimi, ale te nawet nie drgnęły.

Komu chciało się to robić? – pomyślał z przekąsem, a potem zaklął pod nosem, przykładając czoło do chłodnej beczki. Musiał coś wymyślić, po prostu musiał. Przed oczami pojawił mu się widok Magdy, za którą stał potępieniec z ramieniem otaczającym jej szyję, w każdej chwili gotów skręcić jej kark.

Feliks natychmiast oderwał się od beczki i na czworakach odszukał ścianę. Poruszając się wzdłuż niej, usiłował znaleźć chociaż kawałeczek luźnej zaprawy. Brodząc w ciemnościach, okrążył piwnicę, potem wstał i obszedł ją jeszcze raz, trzymając dłonie wyżej.

Niemal krzyknął z radości, gdy jego palce natrafiły na pustkę, która wkrótce okazała się być niewielką dziurą po brakującym kamieniu. Wyskrobanie zaprawy wokół kolejnego kamienia zdawało się trwać całą wieczność. Kosztowało Feliksa skórę zdartą z niemal całych dłoni, ale w tej chwili nie miało to większego znaczenia.

W końcu, ściskając mocno w pięści okrągły kamień, zbliżył się do beczki, palcami drugiej ręki namacał obejmy mocujące ją do ściany i uderzył. Po piwnicy rozniósł się głuchy huk. Feliks znieruchomiał i nasłuchiwał przez chwilę, ale poza dzwonieniem w uszach nie usłyszał nic.

Choć nie wszystkie uderzenia trafiły w cel, ześlizgując się po obejmach lub lądując na ścianie, śruby w końcu puściły. Feliks wyprostował się i wyrwał beczkę z drugiej obejmy, zapierając się plecami o ścianę. Na ziemię polała się stęchła woda.

Żniwiarz zaciągnął beczkę w miejsce, nad którym spodziewał się znaleźć klapę. Odwrócił ją dnem do góry i stanął na niej. Wyciągnął ręce w górę i dokładnie badając pozdzieranymi opuszkami palców deski w suficie, odnalazł właz. Spróbował go popchnąć, ale coś go blokowało od góry. Prawdopodobnie rozłożono na nim ciężki dywan. Lecz Feliks nie zamierzał poddać się tak łatwo. Przykucnął na beczce i sięgnął ręką po krzesło. Przez moment jego dłoń machała w powietrzu, ale zanim stracił równowagę, spoczęła na drewnianym oparciu. Podciągnął je i, opierając się o belki stropowe, ustawił krzesło na beczce.

Sprawdził stabilność swojej konstrukcji i zaklął głośno, gdy uznał, że nikt normalny nawet nie próbowałby na niej nawet stanąć, a potem wspiął się na krzesło i, przyciskając bark do włazu, naparł na niego z całej siły. Krzesło zatrzeszczało głośno, chybocząc się na wszystkie strony, beczka zaskrzypiała, ale klapa uniosła się o kilka centymetrów.

Feliks zrobił sobie przerwę na złapanie oddechu trwającą nie dłużej niż minutę i znów spróbował sforsować właz, który tym razem podniósł się jeszcze wyżej. Dało się słyszeć szuranie przesuwanego po podłodze dywanu.

– Jeszcze troszeczkę – sapnął żniwiarz, gdy krzesło zaczęło się niebezpiecznie chwiać. – Jeszcze odrobina…

Teraz mógł już wsunąć całe ramię w szparę, która powstała po uniesieniu włazu. Nagle krzesło się złamało, a Feliks, tracąc oparcie pod nogami, runął z hukiem na ziemię.

Uderzenie wypchnęło mu całe powietrze z płuc. Przed oczami na sekundę rozbłysło oślepiające światło, a potem żniwiarz znów pogrążył się w absolutnej ciemności.

Gdy tylko odzyskał oddech, spróbował usiąść na ziemi, dokonując szybkiej analizy obrażeń. Wszystko go bolało, ale najwyraźniej miał tyle szczęścia, że nic sobie nie złamał. Po dłuższej chwili znów się podźwignął, wsunąwszy za pasek ułamaną nogę krzesła. Wlazł na beczkę i ustawił na niej już trzynogie krzesło. Ostrożnie balansując na uszkodzonym meblu dosięgnął do klapy.

– Ostatnia szansa – zadecydował.

Wiedział, że krzesło i beczka nie wytrzymają więcej prób.

Spiął wszystkie mięśnie i sapiąc z wysiłku, podniósł właz jeszcze wyżej, blokując go ułamaną nogą krzesła. Wybił się stopami z krzesła, podciągnął na rękach i wkrótce znalazł się w pokoju nad piwnicą. Wyczołgał się spod dywanu i na chwiejnych nogach stanął przy drzwiach, nasłuchując.

Nie usłyszał żadnego dźwięku, dlatego delikatnie uchylił drzwi i wyjrzał na korytarz. Panował w nim półmrok, ale dla Feliksa, który właśnie spędził kilka godzin w ciemnościach gęstych jak smoła, było tam tak jasno niczym w samo południe.

Nie miał przy sobie żadnej broni, a telefon mu zabrali. Jak miał uratować Magdę, skoro nie wiedział, gdzie ona jest, ani nawet nie mógł do niej zadzwonić i ostrzec przed niebezpieczeństwem?

Zajrzał ostrożnie do drugiego pokoju, ale nie było tam żywej duszy. Ruszył więc do kuchni, lecz i ona była pusta. Wzrok Feliksa padł na suszarkę do naczyń stojącą przy zlewie. Wystawała z niej rękojeść długiego noża. Bezszelestnie wysunął go, sprawdził, czy jest dobrze wyważony i ostrożnie przejechał palcem po ostrzu. Gdyby zechciał, mógłby się nim ogolić.

Tak uzbrojony wyszedł z domu. Popołudniowy skwar zelżał trochę, słońce skryło się za chmurami, a ciemny horyzont przeszyła błyskawica. Chwilę potem po niebie przetoczył się potężny grzmot. Trawy i drzewa stały nieruchomo i nawet najmniejszy podmuch wiatru nie mącił dusznego powietrza. Wieś zdawała się tak samo opuszczona, jak kilka godzin wcześniej, gdy nieświadom tego, co działo się tuż pod jego nosem, przyjechał tu na rowerze, szukając samochodu, którym uprowadzono Nadię.

Feliks ostrożnie dotarł do zarośniętego ogrodu. Kilka metrów przed nim stał leżak, a na nim leżał Blank. Feliks uśmiechnął się pod nosem. Żniwiarz czy nie, każde ciało ma swoje prawa, szczególnie do popołudniowej drzemki.

To jest za proste – pomyślał, bezgłośnie krocząc w kierunku wroga. A może to pułapka? – poczuł ukłucie niepokoju. Cóż… Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać.

Zaszedł fotel od tyłu i przyłożył zimne ostrze do gardła Blanka dokładnie w tej samej chwili, gdy po niebie przetoczył się kolejny grzmot.

Stary żniwiarz otworzył oczy, nawet nie drgnąwszy.

– Gdzie mój telefon? – warknął Feliks.

– Pierwszy go zabrał. Wielu już było zamkniętych w naszej piwnicy. Krzyczeli, hałasowali, często przyprawiając mnie o ból głowy. Wielu próbowało, ale tylko tobie i Nadii udało się uwolnić. Jak to zrobiłeś?

– Daj mi swój telefon. – Feliks był pewien, że ma coraz mniej czasu.

– Nie mam telefonu, a ty i tak już nie zdążysz…

– Zabiję cię – zagroził Feliks, mocniej przyciskając ostrze do pomarszczonej skóry, delikatnie ją nacinając.

– Proszę bardzo. Znajdę kolejne ciało. Będzie to pewne utrudnienie, ale nie aż tak wielkie.

– Gdzie jest Magda?

– To śmieszne, że jest tak blisko. I przyszła do niego po śmierć…

Feliks z trudem powstrzymywał się, aby nie poderżnąć starcowi gardła.

Nagle usłyszał warkot silnika na drodze wiodącej przez wieś.

Żniwiarz wiedział, że nie wyciągnie już nic sensownego od Blanka. Trzeba będzie spróbować gdzieś indziej. Mocniej zacisnął pięść na rękojeści noża i uderzył starca w skroń. Ten stęknął głucho i zwiotczał na fotelu.

– Wiem, jak wyglądasz – warknął Feliks. – Jeszcze cię dopadnę.

Ignorując ból promieniujący na całe ciało, popędził na podjazd, gdzie z samochodu wysiadało właśnie dwóch potężnych potępieńców.

– Ej, ty… – zaczął ten bliższy, gdy w jego szyję wbiło się ostrze rzuconego przez Feliksa noża. Złapał się za gardło, a spod jego palców trysnęła jasna krew. Osunął się na ziemię, charcząc głośno.

Żniwiarz dopadł do niego, wyszarpnął nóż i ruszył w stronę drugiego potępieńca. Ten z przerażeniem w oczach cofnął się nieco, chcąc sięgnąć po coś w samochodzie. Feliks kopnął drzwiczki, uderzając nimi w żebra potępieńca. Drab osunął się na kolana. Żniwiarz jedną dłonią złapał go za głowę i uderzył nią w samochód, a potem przyklęknął przed nim i przyłożył mu nóż do gardła.

– Gdzie Magda? – warknął cicho.

– Ee? – stęknął barczysty mężczyzna.

– Gdzie Pierwszy?!

– W starym… hotelu…

Feliks przejechał ostrzem po jego szyi. Wiedział, że tak naprawdę go nie zabije. Że za jakiś czas to potężne ciało zamieni się w kupę zgniłego mięsa, które kiedyś może było krową lub świnią, a potem wygrzebie się z niego ohydny stwór nie większy od szczura. Jednak nie mógł pozwolić mu ostrzec jego pana.

Obolały, brudny i zakrwawiony wyszedł na brukowaną ulicę, dzierżąc w dłoni kuchenny nóż. Niczym anioł zemsty i śmierci stanął na środku drogi. Gdyby w to wszystko nie była zamieszana Magda, może doceniłby dramatyzm sytuacji, gdyż w tej samej rozległ się grzmot, a niebo już w połowie zakryło się czarnymi chmurami. Powiał zimny wiatr, mierzwiąc mokre od potu włosy żniwiarza.

Feliks wziął głęboki wdech, a potem zerwał się do biegu.

Szybko dotarł do skrzyżowania za Grzmiącą, gdzie stał samochód Magdy, co utwierdziło go w przekonaniu, że potępieniec nie kłamał, jak i również napełniło jego serce jeszcze większym strachem.

¢

Magda cofnęła się o krok. Zerknęła przez ramię i ujrzała wielką wyrwę w podłodze, która była stanowczo za blisko niej. Pod butami zachrzęściła cienka warstwa gruzu.

Serce biło jej jak oszalałe, setki myśli przelatywały przez umysł z prędkością światła, lecz żadna z nich nie odpowiedziała na pytanie: „co zrobić, aby wyjść z tego cało?”

Wielki bury wilczur, który jeszcze miesiąc temu wydawał jej się przyjazną przytulanką, obnażył wszystkie zęby warcząc gardłowo. Z drugiej strony stał człowiek, który nie przypominał już ani trochę małomównego, spokojnego Mateusza. Jego oczy, czarne niczym piekielna otchłań, wpatrywały się w nią beznamiętnie, zaś twarz nie wyrażała żadnych emocji. Magda zdała sobie sprawę z tego, że nawet w myślach nie potrafi już nazwać go Mateuszem. Prawdziwy Mateusz odszedł z tego świata dawno temu, a jego miejsce zajął Pierwszy.

Jeszcze jeden krok do tyłu i poczuła, jak podłoga się pod nią zapada. Coś zatrzeszczało pod jej stopami, a za oknem świat umilkł, jakby wstrzymywał oddech, niepewny tego, co miało się zaraz wydarzyć.

Nagle zdała sobie sprawę, że wciąż trzyma w dłoni butelkę z szarą cieczą. Bez większego zastanowienia, wiedziona instynktem, cisnęła nią w górę. Butelka roztrzaskała się na suficie, a odłamki szkła zmieszane z cuchnącą miksturą spadły na głowę i ramiona Pierwszego.

– Co ty robisz? – zapytał, nie ruszając się z miejsca. Jej atak nie zrobił na nim najmniejszego wrażenia.

Magda nie odpowiedziała, zaczynając bezgłośnie recytować egzorcyzm. Jej usta poruszały się układając w słowa:

Exorcizámos te, ómnis immúnde spíritus, ómnis satánic potéstas, ómnis infernális adversárii, ómnis légio, ómnis congregátio et sécta diabólica…

– Przecież mówiłem ci, że to na mnie nie działa – powiedział Pierwszy, ścierając z twarzy płyn.

…in nómine et virtúte Dómini nóstri Jésu Chrísti – kontynuowała Magda.


    Ваша оценка произведения:

Популярные книги за неделю