Текст книги "Pusta noc"
Автор книги: Paulina Hendel
Жанры:
Городское фэнтези
,сообщить о нарушении
Текущая страница: 17 (всего у книги 21 страниц)
Dosyć tego! – postanowił, usiłując skupić się tylko i wyłącznie na zadaniu, które musiał wykonać. Jeżeli nie pozbędzie się bezkosta, ten znów zabije. Wylezie na górę i dopadnie kolejnego bezbronnego człowieka, albo zaatakuje w ciemnościach niczego nieświadomą grupę entuzjastów miejskiej eksploracji.
Stopy stawiał powoli i ostrożnie, a światło latarki skierował w dół.
Po kilku minutach, które zdawały się wiecznością, wyszedł zza zakrętu i bardziej wyczuł, niż ujrzał bezkosta. Uniósł nieco latarkę, a jego oczom ukazała się duża, bezkształtna masa. Dopiero po chwili udało mu się rozróżnić kończyny i łeb bezkosta, który leżał zwinięty na dnie kanału. Woda omywała go wartkim strumieniem. Stwór nie spał – tak naprawdę nawi nie potrzebowali snu. Gdy były najedzone, trwały w zawieszeniu między światem rzeczywistym, a tym nierealnym.
Jeżeli Feliksowi uda się podejść do niego i wbić mu nóż prosto w serce, a zaraz potem w drugie, to polowanie może skończyć się szybko.
Zdjął plecak, żeby mu nie przeszkadzał, i zawiesił go na metalowym haku wystającym ze ściany. Wstrzymał oddech, wiedząc, że nawet najmniejszy szmer może wybudzić potwora. Łom wciśnięty za pasek obijał się o udo żniwiarza, dodając mu otuchy. Jeszcze chwila, kilka sekund, a wszystko się skończy, park znów będzie bezpiecznym miejscem.
Feliks wzrokiem namierzył miejsce, gdzie będzie najłatwiej wbić nóż tak, aby sięgnął jednego z serc. Niestety drugie było na razie zasłonięte długą łapą.
Uniósł ostrze, wiedząc, że będzie musiał włożyć w cios całą swoją siłę, aby przebić się przez grubą skórę oraz ewentualne chrząstki, na które może natrafić.
Ostrze błysnęło w świetle latarki w tym samym momencie, kiedy poszarpane dziury służące za nozdrza rozszerzyły się, wciągając obcy zapach. Paszcza otworzyła się, wywalając na zewnątrz język.
Nóż opadł na szarą skórę, przebijając kolejne jej warstwy, aż zagłębił się po samą rękojeść, sięgając serca.
Bezkost wrzasnął rozdzierająco i poderwał się w górę, przebierając niezgrabnie łapami. Każda z nich była wyposażona w długie, ostre pazury, a Feliks przykucnął, aby uniknąć spotkania z nimi. Latarka wypadła mu z dłoni i potoczyła się w wodzie, oświetlając teraz kawałek ściany pokrytej zielono-białym zaciekiem.
Ranny stwór miotał się w ciasnym tunelu, wyjąc dziko.
Żniwiarz odczołgał się na bezpieczną odległość i spojrzał na potwora z mieszaniną obrzydzenia, strachu i podziwu. Odrobinę nad miejscem, gdzie większość stworzeń ma obojczyk, z szarej skóry wystawała rękojeść noża. Nie sposób było go teraz wyciągnąć. Podobnie jak zbliżyć się do bezkosta na tyle, aby zadać drugi, tym razem śmiertelny cios. Kanał był za ciasny, Feliks od razu zostałby rozszarpany przez ostre pazury.
Nagle bezkost przestał się miotać, stanął pewnie na czterech łapach, wciągnął w nozdrza powietrze i skierował bezoki łeb wprost na żniwiarza. Paszcza rozwarła się, między zębami pękło kilka nitek śliny, a długi ozór chlasnął w powietrzu.
Feliks błyskawicznie odwrócił się i popędził tunelem przed siebie. Niedaleko, za jakieś kilkaset metrów, powinno znajdować się przestronne pomieszczenie, gdzie korytarze rozwidlały się. Tam ponownie zaatakuje potwora.
Słyszał za sobą chlupot wody pod łapami bezkosta, to, jak jego pazury skrzypią, odbijając się od betonowych ścian. Czuł na karku gorący, cuchnący oddech. Jeżeli stwór dopadnie go tu, w wąskim tunelu, żniwiarz zginie.
Latarka na czole dawała niewiele światła, ale to wystarczyło, aby Feliks mógł zobaczyć, jak ściany tunelu gwałtownie się rozszerzają. Jeszcze chwila, a znajdzie się w przestronnym kanale. Wtem usłyszał świst i trzask dartego materiału. Na plecach poczuł najpierw podmuch powietrza, a potem rozdzierający ból. Rzucił się do przodu, potoczył po twardej podłodze, rozchlapując płytką wodę, która wcale nie złagodziła upadku. Uderzenie o ziemię wycisnęło z jego płuc całe powietrze.
Bezkost nie zdołał wyhamować i gdy człowiek padł przed nim, popędził do przodu, depcząc po nim. Zatrzymał się kilka metrów dalej, gdzie było więcej miejsca i wyprostował się, opierając się na wszystkich łapach. Powoli obrócił łeb w stronę człowieka, wciągając w nozdrza powietrze i rozkoszując się zapachem świeżej krwi.
Feliks zdawał sobie sprawę z tego, że pozostanie w tym samym miejscu oznacza pewną śmierć. Z trudem pozbierał się z ziemi i na czworakach rzucił się w bok. Upiorny łeb jeszcze nie zwrócił się w jego stronę, więc miał kilka sekund na ocenę sytuacji.
Zgrabiałymi z zimna palcami sięgnął za pasek, gdzie tkwił łom. Jednak jego palce natrafiły na pustkę. Nerwowo zaczął klepać się po biodrach, ale broni tam nie było. Powiódł wzrokiem po kanale, aż ujrzał łom leżący w miejscu, gdzie wcześniej upadł.
Przymknął oczy, skupiając się na swoim zadaniu. Rana na plecach promieniowała ostrym bólem, naciągnięte mięśnie i obite kości pulsowały tępo. Nie może zawieść ponownie. Bo co się stanie, jeśli zginie? Magda może wpaść na głupi pomysł szukania go, a w mrocznych tunelach, zamiast jego ciała, natknie się na czekającą na nią bestię.
Nie! – pomyślał stanowczo.
Rzucił się w bok i przeturlał po ziemi, chwytając łom. Bezkost natychmiast go namierzył. Przez ułamek sekundy obaj tkwili w bezruchu, a potem ruszyli prosto na siebie.
¢
Nadia miała niewiele czasu. Nie wiedziała, jak ją wytropili, ale byli w tym piekielnie dobrzy. I szybcy. Kiedy zobaczyła na ulicy pierwszego potępieńca, myślała, że to przypadek, ale wtedy ten spojrzał gdzieś poza nią i niedostrzegalnie skinął głową.
Nadia w ostatniej chwili skręciła na podwórko domku jednorodzinnego. Jedno spojrzenie za siebie wystarczyło, żeby ujrzała kolejnych dwóch rosłych mężczyzn.
– Cholera! – zaklęła i zerwała się do biegu.
Przeskoczyła nad dziecięcymi zabawkami rozrzuconymi na trawie, dopadła wysokiego ogrodzenia, wspięła się na nie i wylądowała miękko po drugiej stronie. Za sobą usłyszała basowy krzyk. Zorientowali się, że ich dostrzegła.
Pędziła przed siebie, a ludzie oglądali się za nią zdziwieni. Musiała znaleźć się jak najdalej od potępieńców. Nie poradziłaby sobie z nimi sama, nie w tym ciele.
Zerknęła przez ramię. Goniło ją dwóch mężczyzn. Pomimo masywnych ciał, poruszali się nad wyraz szybko, wciąż zmniejszając dystans.
Złapała ją kolka, płuca nie były w stanie nabrać wystarczająco dużo powietrza, a stopy bolały od niewygodnych butów. W tym stanie nie ucieknie zbyt daleko.
Podjęła decyzję w biegu, wciąż się rozglądając. Nieważne, co się z nią stanie. Musi ostrzec Feliksa oraz innych.
Wykonała gwałtowny skręt, omal się przy nim nie przewracając, i wpadła na kolejne zadbane podwórko. Szybko oceniła sytuację i rzuciła się w krzaki za drewnianą altanką. Nie zważając na sińce i zadrapania, skuliła się w zielonej gęstwinie, modląc się, żeby jej nie dostrzegli.
Po kilku sekundach na podwórko dotarło dwóch potępieńców. Zwolnili biegu, rozglądając się.
– Tam! – krzyknął jeden. Nie czekając na kolegę, pobiegł do ogrodzenia i przeskoczył je.
Nadia poczekała jeszcze chwilę, aż obaj znikną jej z oczu, a potem pamiętając, że gdzieś w okolicy jest jeszcze trzeci napastnik, lekko pochylona podbiegła do domu, łapiąc po drodze okropną rzeźbę surykatki, która zapewne miała być trawnikową ozdobą.
Bez zastanowienia cisnęła surykatką w okno. Zdjęła bluzę, zawinęła nią rękę i usunęła resztki szyby z framugi. Chwilę później stanęła w czystej kuchni, w której tylko resztki jedzenia na stole sugerowały, że mieszkańcy opuścili rano dom w pośpiechu.
Nadia, łapiąc oddech, przemierzyła pomieszczenia na parterze, szukając telefonu. Nie znalazła go. Wbiegła na piętro, zajrzała do jednego pokoju, drugiego, zaś w trzecim – stanowczo zbyt różowym, jak na gust kogokolwiek, kto nie jest dziewczynką w wieku ośmiu lat – stał na biurku komputer.
– Bingo.
Włączyła urządzenie, niecierpliwie czekając, aż się uruchomi. Opierając się o ścianę, dyskretnie wyjrzała przez okno. Na końcu ulicy stał jeden potępieniec i rozglądał się na boki.
Na monitorze zaczęły pojawiać się ikonki.
Do mężczyzny na końcu ulicy dołączył kolega, machnął w stronę domu, w którym znajdowała się Nadia, po czym obaj powoli ruszyli w kierunku budynku.
– Szlag! – mruknęła, siadając do komputera.
Nadia niezgrabnie wpisała w wyszukiwarkę: „ksiegarna wiatorolm”.
Kolejne bezcenne sekundy upłynęły, zanim poprawiła hasło. Dobrze, że wiedziała chociaż tyle o Feliksie – że jego rodzina miała swoją księgarnię w tej przeklętej mieścinie.
Odszukała dane kontaktowe. Numer telefonu wiele by pomógł, gdyby tylko miała telefon. Ale i mail był przydatny.
Dobrze, że właścicielka komputera nie wylogowała się ze swojej poczty.
Nadia zerknęła przez okno. Potępieńcy byli tuż przed domem.
Nadia szybko wpisała adres odbiorcy, tytuł wiadomości pominęła i zaczęła pisać. Serce biło jej w przyspieszonym tempie, dłonie drżały, nie mogła się skupić. A poza tym nie zdążyła jeszcze do końca opanować zdolności pisania na klawiaturze.
Gwałtownie poderwała głowę na dźwięk tłuczonego szkła na dole. A więc weszli do domu. Jeżeli będzie cicho, to może… Bzdura, widzieli wybitą szybę, wiedzą, że jest w środku. Zatrzeszczały deski na schodach. Musi dokończyć wiadomość!
Oderwała się od komputera i z olbrzymim wysiłkiem przewróciła szafę, aby choć na chwilę zablokować drzwi.
– Na górze! – krzyknął potępieniec.
Hałas na parterze, sapnięcie tuż przy drzwiach pokoju, w którym się znajdowała, delikatny ruch klamką.
W nerwach strąciła myszkę na ziemię.
– Cholera! – syknęła, schylając się.
Kliknęła „wyślij”. „Czy chcesz wysłać wiadomość bez tytułu?”
– Tak!
„Wiadomość została wysłana.”
Potępieniec uderzył w drzwi. Szafa z piskiem przesunęła się o kilka centymetrów. W wejściu pojawiła się szpara.
Nie mogą wiedzieć, że go ostrzegłam!
Nadia chwyciła monitor i cisnęła nim w okno. Na zewnątrz posypało się szkło.
– Szybciej! – krzyknął potępieniec i po raz ostatni uderzył w drzwi.
Szafa przesunęła się niemal na środek pokoju, a drzwi trzasnęły o ścianę.
Lecz Nadii już nie było w środku – wyskoczyła przez okno i potoczyła się po trawie.
Nie dopuszczając do siebie bólu, pozbierała się i skierowała do bramki, mocno kulejąc. Raz tylko obejrzała się za siebie, aby zobaczyć czy ją gonią i właśnie wtedy wpadła na coś dużego.
Był to trzeci potępieniec, mężczyzna mierzący prawie dwa metry wzrostu, potężny i silny.
– To już koniec – powiedział, a potem uniósł pięść do ciosu.
¢
Feliks otworzył oczy i ujrzał słabo oświetlony fragment sufitu z cegieł. Jęknął cicho, przykładając dłoń do twarzy. Tak, to była latarka czołowa. Wszystko go bolało. Przez chwilę leżał nieruchomo, próbując postawić diagnozę samemu sobie. Chyba nie miał nic połamanego, w każdym razie był w stanie ruszać nogami i rękoma, choć w paru miejscach był mocno obity. Wtem dotarło do niego, że jest mu okropnie zimno, a szum, który słyszał, wcale nie rozlegał się tylko w jego głowie. To była lodowata woda, która obmywała go, płynąc dnem tunelu. Spróbował usiąść i wtedy jego plecy przeszył rozdzierający ból. Wróciła do niego pamięć tego, jak bezkost trafił go pazurem. Krzywiąc się z bólu, sięgnął dłonią do tyłu, badając skostniałymi koniuszkami palców rozerwaną kurtkę i pojedynczą bruzdę w poprzek pleców.
– Niech go szlag – mruknął.
Mało brakowało, a stwór by go zabił. Ułamek sekundy zadecydował o zwycięstwie żniwiarza, kiedy ten rzucił się na potwora, zrobił unik przed tnącymi powietrze pazurami i wbił ostry koniec łomu w jego drugie serce.
Teraz w tunelu nie pozostał nawet ślad po nawim, nie licząc smrodu padliny.
Choć bezpośrednie niebezpieczeństwo zostało zażegnane, Feliks nie mógł pozostać dłużej w kanałach burzowych. Dźwignął się chwiejnie na nogi i oparł dłonią o zimną ścianę, by nie upaść. Zakręciło mu się w głowie, ale utrzymał się w pozycji stojącej. Gdzieś z tyłu został jego plecak, ale nie zamierzał po niego wracać. Schylił się jedynie, sięgając po łom, a po kilku krokach odnalazł nóż, który wsunął za pasek.
Mając nadzieję, że podąża w dobrym kierunku, ruszył wąskim kanałem do wyjścia. Szedł wolno, wciąż opierając się o ścianę.
Jeszcze kawałek – myślał. Jeszcze jeden krok. I następny.
Po czasie, który wydał mu się wiecznością, ujrzał nieco jaśniejszy okrąg przed sobą. Dotarł do kraty blokującej wyjście i pchnął ją jedną dłonią. Tym razem zdawała się ważyć tonę, lecz w końcu runęła z głośnym mlaśnięciem w błoto. Feliks wyszedł z kanału i nabrał w płuca duży haust świeżego powietrza. Na zewnątrz powoli zapadał zmierzch.
Drżącą ręką sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki i wyjął z niej telefon. Z ulgą odkrył, że urządzenie nie zostało uszkodzone podczas walki. Z trudem wybrał numer.
Czekając, aż w słuchawce usłyszy głos Magdy, z utęsknieniem spojrzał na kępę trawy, na której mógłby choć na chwilę usiąść i odpocząć, ale wiedział, że jeśli to zrobi, nie będzie już w stanie się pozbierać.
– Co jest? – W końcu usłyszał radosny głos dziewczyny.
– Przyjedź… po mnie – powiedział słabym głosem.
– Feliks? Nic ci nie jest? – Magda natychmiast spoważniała.
– Nie, ale chyba nie dam rady prowadzić samochodu.
– Gdzie jesteś?
Pokrótce wytłumaczył, jak go znaleźć i powolnym krokiem, wlokąc nogę za nogą, ruszył w stronę działek, do altanki, w której spędził poprzednią noc.
¢
– I to by było na tyle, jeśli chodzi o nieopuszczanie domu samej – mamrotała Magda, pakując torebkę. – Ma szczęście, że niedługo jest autobus. – Zerknęła na zegarek na ręku. – O cholera!
Porwała torebkę i wybiegła z domu. Zamknęła drzwi na klucz, który ukryła pod poluzowaną cegłą w murku. Ostatni autobus do Sianowa odjeżdżał za dziesięć minut, musiała się spieszyć, żeby go nie przegapić.
Na przystanek dotarła w ostatniej chwili – kierowca już zamykał drzwi, kiedy do nich dopadła.
Magda kupiła bilet i rozejrzała się za wolnym miejscem, gdy kątem oka ujrzała cień na samym końcu pojazdu. Od razu ruszyła w jego stronę, jednak zanim do niego dotarła, cień rozwiał się i nie miała nawet pewności, czy to był cienisty, czy może wzrok płatał jej figle.
– Zdarzają się różni stalkerzy – mruknęła do siebie, opadając na fotel. – Gwałciciele, maniacy, niezrównoważeni fani, a za mną łażą chmury dymu. I nie mam zielonego pojęcia, czego chcą.
Czasem zastanawiała się, jakby to było być normalną osobą, która nie ma pojęcia o istnieniu nawich, nie wierzy w dawne opowieści i spokojnie śpi w nocy, nie zdając sobie sprawy z niebezpieczeństw czyhających w ciemnościach.
Magda, rozglądając się uważnie, pospiesznym krokiem szła wąską drogą między płotami pogrążonych w ciemnościach ogródków.
– Gdzie jesteś? – szepnęła.
Nagle usłyszała gdzieś z tyłu cichy trzask. Natychmiast odwróciła się i zlustrowała wzrokiem ciemną ścieżkę, lecz nikogo nie zobaczyła. Pewnie coś jej się przesłyszało, pokręciła więc tylko głową i ruszyła dalej.
Wkrótce dotarła do starego, drewnianego płotu z uchyloną furtką. Na krótko przystrzyżonej trawie leżała rozbita kłódka.
Magda ostrożnie prześlizgnęła się do ogródka. Na drugim jego końcu stała skromna altanka z zaledwie jednym okienkiem, przez które można było ujrzeć słabą poświatę świecy.
Przeszła między zadbanymi grządkami i uchyliła drzwiczki. W środku altanki pachniało wilgocią, mułem i krwią.
– Feliks? – zapytała cicho.
Cień na starej kanapie nie poruszył się.
Błagam, tylko nie to! – przemknęło jej przez myśl.
Pełna obaw podeszła do Feliksa leżącego na brzuchu. Spojrzała na jego bladą, brudną twarz, cienie pod oczami i kurtkę porwaną na plecach.
– Feliks? – odezwała się nieco głośniej, kładąc dłoń na jego ramieniu.
Żniwiarz natychmiast otworzył oczy i przeszył ją spojrzeniem.
– Wreszcie – sapnął, dźwigając się na łokciach.
– Jak się czujesz? – zapytała z troską.
– Pewnie tak, jak wyglądam – mruknął.
– Gdzie jesteś ranny?
– Najgorzej jest z plecami…
– Pokaż.
Magda pomogła mu, do wtóru jego pojękiwań i przekleństw, zdjąć kurtkę, a potem koszulę. Gdy zobaczyła szramę ciągnącą się w poprzek jego pleców, syknęła cicho.
– Źle jest? – zapytał Feliks.
– Przeżyjesz – odparła, siląc się na lekki ton. – Kto odwraca się do bezkosta plecami, powinien się cieszyć, że tylko tak to się skończyło – powiedziała, wyjmując z torby opatrunki.
– Mądrala się znalazła – burknął żniwiarz.
Magda spryskała ranę środkiem dezynfekującym, polała odrobiną krwi świętego Jana, a potem poprzyklejała na nią cienkie plastry.
– Rana nie jest aż taka głęboka, liczę, że stripy ją utrzymają – powiedziała. – I nie będziemy musieli znowu jechać do Waldemara.
– I dobrze – stęknął Feliks.
Kiedy go opatrzyła, pomogła mu założyć czystą koszulkę, którą zabrała z domu.
– Poczekaj tu na mnie, podjadę trochę bliżej samochodem, dobrze? – zaproponowała.
Żniwiarz skinął głową.
– Ale uważaj na siebie.
Magda, stając w drzwiach, przewróciła oczami.
– Zabiłeś bezkosta. Niby co mogłoby mi się stać? – powiedziała, po czym, nie czekając na odpowiedź, wyszła do ciemnego ogrodu.
Feliks znów został sam. Oparł łokcie o kolana i przymknął oczy, zbierając siły. To prawda, że jego rany goiły się szybciej niż u zwykłych ludzi, co nie oznaczało, że bolało mniej. A w tej chwili marzył tylko i wyłącznie o ciepłym łóżku.
– Co tak długo jej to zajmuje? – zastanowił się na głos.
Nagle usłyszał szelest na zewnątrz. Obcy i niepokojący, niepasujący do dźwięków uśpionej działki. Nie mogła to też być Magda, ponieważ ona nie zachowywałaby się aż tak cicho.
Feliks poczuł, jak jego mięśnie mimowolnie się napinają. Ból przestał docierać do jego mózgu. Żniwiarz powoli wstał i sięgnął po nóż. Cień przemknął za oknem.
Bezszelestnie podszedł do drzwi i ostrożnie je uchylił. Przez chwilę nasłuchiwał, ale ciszę mącił jedynie szelest wiatru w drzewach i szum odległych samochodów. Gdzieś w oddali zaszczekał pies. Feliks wciągnął w płuca duży haust powietrza. Pachniało trawą, wilgotną ziemią i czymś jeszcze. Nie do końca był to zapach człowieka, ale z pewnością nie należał do żadnego z nawich.
Żniwiarz przecisnął się przez szparę w drzwiach i od razu przylgnął plecami do ściany altanki, uważnie obserwując otoczenie. Zza chmur wychynął księżyc prawie w pełni. Zalał mdłym światłem całą działkę, tworząc cienie pod płotem i przy większych krzewach. Feliks dokładnie przyjrzał się każdemu z nich, a kiedy nie zobaczył tam nic podejrzanego, ruszył tuż przy ścianie wokół drewnianego domku.
Miękka trawa bezszelestnie uginała się pod jego butami, gdy ostrożnie stawiał jedną stopę za drugą. Dłoń była mocno zaciśnięta na rękojeści noża, wszystkie zmysły chłonęły bodźce z zewnątrz, a mięśnie drżały z napięcia.
Za altaną znajdował się krzew dzikiej róży, który rozrósł się do imponujących rozmiarów i sięgał kilkoma gałązkami jej ściany. Żniwiarz delikatnie je odchylił, nie zważając na to, że kolce wbijały mu się w dłonie, a potem przecisnął się między nimi a budynkiem. W pewnej chwili jedna gałązka wysunęła mu się z palców, śmignęła w powietrzu i z cichym trzaskiem uderzyła w drewnianą ścianę.
Feliks zamarł, nasłuchując – wtedy do jego uszu dotarł charakterystyczny szelest ubrania z drugiej strony altanki. Ktoś, kto zakradł się na działkę, zmierzał w stronę furtki, lecz żniwiarz nie miał zamiaru pozwolić mu uciec. Nie bacząc na hałas, zerwał się do biegu.
¢
Magda, pogwizdując cicho, zamknęła samochód. Podjechała na parking znajdujący się najbliżej miejsca, gdzie ukrył się Feliks, jednak do samej działki prowadziła dość wąska dróżka, którą żniwiarz będzie musiał przejść pieszo. Co prawda był ranny, ale nie śmiertelnie, a żniwiarze regenerowali się znacznie szybciej niż zwykli ludzie, zatem nie martwiła się tym szczególnie.
Podrzucając w dłoni kluczyki, ruszyła po Feliksa.
Po niecałych pięciu minutach dotarła do odpowiedniej działki i pchnęła furtkę z zerwaną kłódką.
– Uważaj!!! – usłyszała i zanim zdążyła zareagować w jakikolwiek sposób, ujrzała duży cień, który rzucił się w jej stronę i mocno chwycił ją za ramię.
Silnym szarpnięciem odwrócił ją i ścisnął za gardło.
Przez kilka sekund w ogóle nie docierało do niej, co się dzieje, dopóki nie zobaczyła parę kroków przed sobą bladego Feliksa z nożem w dłoni i spojrzeniem utkwionym w czymś poza nią.
Zacisnęła obie dłonie na ramieniu otaczającym jej szyję, jej plecy były przyciśnięte do umięśnionego torsu, słyszała szybki oddech napastnika, trzymającego ją w żelaznym uścisku. Czuła mdlący smród psującego się mięsa oraz męskiego dezodorantu.
– Nie waż się zrobić jej krzywdy! – warknął Feliks.
Magda poczuła, jak ramię mężczyzny coraz mocniej zaciska się na jej szyi. Zaczęła tracić dech, przez oczyma latały jej mroczki, a stopy powoli oderwały się od ziemi.
– Mógłbym skręcić ci kark, słonko, ale mam inne rozkazy. – Usłyszała niski głos tuż przy swoim uchu.
Wiedziała, że jeżeli czegoś nie zrobi, czegokolwiek, zaraz straci przytomność, a może i życie. Oderwała więc prawą rękę od duszącego ją ramienia i z impetem uderzyła mężczyznę w brzuch łokciem. Nie wywołało to na nim większego wrażenia. Resztką sił szarpnęła głową, uderzając go w twarz.
Uścisk nieco zelżał, więc spróbowała kopnąć go w kolano i choć trafiła tylko w piszczel, udało jej się wyszarpnąć z uścisku.
– Na ziemię! – krzyknął Feliks.
Magda, ledwie go słysząc, osunęła się na murawę, krztusząc się i przykładając obie dłonie do szyi. Coś świsnęło nad jej głową. Usłyszała głuche uderzenie, cichy charkot, po czym mężczyzna runął na ziemię.
Feliks natychmiast podbiegł do niego, sprawdzając, czy nie stanowi zagrożenia. Wyciągnął z ciała nóż i – na wszelki wypadek – wbił go z boku w szyję.
– W porządku? – zapytał, nachylając się nad kuzynką.
– Kto to był? – zapytała, odchrząkując kilka razy.
– Nie wiem, ale od dwóch dni mnie śledził. – Feliks pomógł dziewczynie wstać i objął ją ramieniem.
– Zabiłeś go – bardziej stwierdziła, niż zapytała, patrząc na ciało potężnego napastnika.
Zrobiło jej się słabo. Zabijać potwory to jedno, ale teraz leżał przed nimi martwy człowiek.
Magda poczuła mdłości i szybko odwróciła wzrok.
– Co teraz? – zapytała, patrząc Feliksowi w oczy.
– Musimy się stąd wynieść, na wypadek gdyby było ich więcej – odparł, lustrując okolicę.
– Feliks, właśnie zabiłeś człowieka!
Nie pierwszy raz – pomyślał z goryczą Feliks.
– Idź do altany po moje rzeczy i posprzątaj wszystko tak, żeby nie został po nas żaden ślad – powiedział rozkazującym tonem.
Magda oderwała się od niego i wykonała polecenie, podczas gdy żniwiarz stanął pod drzwiami i uważnie obserwował całą działkę, usiłując wychwycić słuchem jakiekolwiek podejrzane hałasy.
– Gotowe. – Magda po chwili wyszła na zewnątrz.
– Pomóż mi go ponieść – polecił Feliks.
Magda nawet nie skinęła głową.
Mężczyzna był ciężki, i to bardzo. Razem dźwignęli go za ramiona i – na wpół ciągnąc, na wpół niosąc – ruszyli powoli do samochodu.
– Patrz, czy nie ma gdzieś ludzi – polecił Feliks. – Raczej nikt się nami nie zainteresuje, ale w ostateczności powiemy, że to nasz kolega i jest tak pijany, że stracił przytomność.
Feliks ledwo szedł, wlepiając wzrok przed siebie. Kolana się pod nim uginały, mięśnie zaczęły palić, rana na plecach boleśnie dawała o sobie znać przy każdym kroku, ale nie mógł odpocząć ani zatrzymać się chociażby na chwilę. Działki pogrążone w ciemnościach nie były dobrym miejscem do nocnych spacerów, ale mimo to obawiał się, że natkną się na jakiegoś człowieka, ten zacznie zadawać pytania lub – co gorsza – minie ich bez słowa i zadzwoni na policję.
Jak mogłem do tego dopuścić? – wyrzucał sobie w myślach. Wiedziałem, że ten facet mnie śledzi. Straciłem czujność. Naraziłem Magdę na niebezpieczeństwo. Wplątałem ją w morderstwo. Zniszczyłem jej życie.
Jako żniwiarz Feliks rzadko stawał w obliczu takiego problemu. W spokojnych czasach bez wojny, jak teraz, jego wrogiem byli nawi, nie ludzie. Jak do tego doszło, że zabił człowieka? Przestał jasno myśleć, gdy tylko zobaczył, jak ten drań dusił Magdę.
To się musi skończyć!
Choć do samochodu nie było daleko, pokonanie krótkiego dystansu zajęło im sporo czasu. Na szczęście nie napotkali żadnych ludzi.
Magda bez słowa otworzyła bagażnik i nie patrząc ani na wrzucane do środka ciało, ani na Feliksa, usiadła za kierownicą i tam na niego czekała.
– Jedź najpierw na wysypisko kości – polecił, usadowiwszy się na siedzeniu pasażera. – Potem do domu.
Przez większość drogi milczeli.
Dlaczego on tak cuchnie? – zastanawiała się Magda, kiedy zjechała na leśną drogę. Przecież nie powinien, jeszcze nie. Mam chyba omamy.
Jednak smród wydobywający się z bagażnika tak drażnił jej nozdrza, wywołując mdłości, że trudno było uwierzyć, że coś sobie ubzdurała.
Dlaczego Feliks nic nie mówi? – denerwowała się. Cały czas tylko śpi. Czy on tego nie czuje?
Ze zniecierpliwieniem otworzyła okno. Powietrze wpadające do środka było świeże, chłodne i – co najważniejsze – nie śmierdziało rozkładającym się mięsem.
W końcu dojechali na miejsce. Magda z ulgą wyłączyła silnik i wysiadła z samochodu, wdychając głęboko pachnące lasem powietrze. Baldachimy wysokich buków zasłaniały nocne niebo, sprawiając, że na dole panowała absolutna ciemność.
Magda wyjęła z bocznych drzwiczek latarkę i ją zapaliła. Przez chwilę patrzyła na Feliksa, który podszedł do bagażnika. Żniwiarz kulał, a każdy ruch zdawał się sprawiać mu ból. Pomimo tego, jak bardzo nie chciała znów patrzeć na ciało, nie potrafiła obojętnie odwrócić wzroku.
Z ciężkim westchnieniem stanęła u boku Feliksa i wzięła głęboki wdech, zanim żniwiarz otworzył bagażnik.
Była przygotowana na widok zakrwawionego trupa, ale z całą pewnością nie na to, co zobaczyli.
Gdy poświeciła latarką do bagażnika, ujrzała bezkształtną masę rozkładającego się mięsa. Krew zdążyła zgnić, gdzieniegdzie wystawały kawałki kości czy kępki bardziej sierści niż włosów. A najgorsze było to, że coś się w tej masie poruszało. Zrobiło jej się równocześnie słabo i niedobrze.
– Co do… – zaczął Feliks, wpatrując się ze zgrozą w zawartość bagażnika.
Magda nie usłyszała reszty, bo przykładając dłonie do ust, odbiegła na bok, po czym zwymiotowała.
Feliks podniósł z ziemi patyk i dźgnął nim kilka razy masę mięsa, kiedy niespodziewanie coś wylazło spod większego płatu… Coś, czego jeszcze w życiu nie widział. Obrzydliwy łysy stwór wielkości szczura, poruszający się na czterech niezgrabnych kończynach, z paskudnym pyskiem podobnym do nietoperza, wyczołgał się spod mięsa i otrzepał, po czym spojrzał małymi, czerwonymi ślepiami wprost na Feliksa.
Żniwiarz przeklął i zamachnął się patykiem na stwora, ale ten odchylił się na bok i z szybkością, której nie można się spodziewać po czymś tak pokracznym, wyskoczył z bagażnika i popędził w głąb ciemnego lasu.
Feliks przez moment wpatrywał się w ślad za nim, a potem podszedł do wciąż klęczącej na ziemi kuzynki.
– W porządku? – zapytał, co chwila zerkając na cienie między drzewami.
– Chyba – odparła, ocierając rękawem usta. – Co to było?
– Widziałaś to?
– Kątem oka.
Żniwiarz pokręcił głową.
– Nie wiem. Naprawdę nie wiem.
– A w samochodzie…?
Feliks podszedł do bagażnika i dokładnie przyjrzał się jego zawartości, zasłaniając nos oraz usta rękawem.
– To zwykłe, zepsute mięso – odparł po kilku minutach. – Widzę chyba nawet kawałek krowiej czaszki.
Magdzie znów zrobiło się niedobrze. Odwróciła się od kuzyna i odeszła kilka kroków, oddychając świeżym powietrzem.
– Ja tego nie sprzątam – powiedziała głośno, kiedy opanowała mdłości.
– Ekstra – mruknął żniwiarz, wciąż szturchając mięso patykiem. – Przydałaby się łopata.
Miał wrażenie, że z chwili na chwilę mięso jest w coraz gorszym stanie, tak jakby rozkładało się znacznie szybciej niż powinno. Gdzieniegdzie zobaczył nawet pleśń.
¢
Sprzątanie samochodu trwało dwie godziny, które Magda przesiedziała na pniaku w bezpiecznej odległości.
– Nie jestem pewien, czy to da się zupełnie wyczyścić – stwierdził Feliks, kiedy w bagażniku znajdowały się już tylko suche plamy krwi.
– Jutro oddam go do myjni – odparła dziewczyna. – Powiem, że kupiłam mięso na grilla i pękła mi siatka.
– To musiał być naprawdę duży grill – mruknął żniwiarz.
Ulga, którą poczuł na myśl, że nie zabił człowieka, wyparowała już jakiś czas temu. Zastąpiło ją zaś zmartwienie na temat tego, co tak naprawdę zabił.
– To był nawi, prawda? – zapytała Magda w drodze do domu.
Na horyzoncie niebo rozjaśniło się, zapowiadając ciepły, pogodny dzień.
– Tak, chyba – odparł Feliks. – Ale nigdy jeszcze czegoś takiego nie widziałem. Powinienem skontaktować się z innymi…
I nagle zdał sobie sprawę z tego, że nie ma możliwości, aby to zrobić. Miał kilka adresów i numerów telefonu, ale żaden nie odpowiadał.
A jeśli z jakichś powodów jesteś ostatni? – zadał sobie pytanie. Bzdura, to niemożliwe!
Po raz pierwszy od dawna zapragnął towarzystwa oraz rady innego żniwiarza. Może ktoś wiedziałby, co to za stwór, który potrafi zamienić się w człowieka, a zabity pozostawia po sobie tylko zwały zepsutego mięsa. Z ukłuciem bólu i żalu zdał sobie sprawę z tego, że nie ma do kogo zwrócić się o pomoc.
Kątem oka zerknął na Magdę, która już od tak dawna mu pomagała, potrafiła go wysłuchać, a nawet doradzić.
Jestem w tym wszystkim sam – powiedział stanowczo w myślach. Kilka godzin wcześniej był przekonany, że Magda została świadkiem morderstwa, lecz teraz zastanawiał się, czy nie wplątał jej w coś jeszcze gorszego.
To się musi skończyć – postanowił. Nie mogę wciąż jej narażać.
Gdy zajechali pod dom, zrobiło się już jasno.
Magda od razu poszła pod prysznic, a ubrania, na których wciąż widniały plamy krwi, wrzuciła do miski i zalała zimną wodą.
Gdy przebrała się w pidżamę, napisała wiadomość do mamy, że tego dnia nie przyjdzie do pracy, a potem zasunęła zasłony w swoim pokoju i zwinęła się w kłębek na łóżku, od razu usypiając.
Feliks zajął łazienkę tuż po niej. W lustrze obejrzał ranę na plecach, która z godziny na godzinę wyglądała coraz lepiej. Wziął długi prysznic i również zamknął się w swojej sypialni, ale zamiast pójść spać, leżał na łóżku z otwartymi oczami, wpatrując się w sufit.
Coś mu umykało. Wiedział to. Było na samym skraju podświadomości, gotowe się ujawnić, gdy tylko odpowiednio na to spojrzy. Z czym przyszło mu walczyć?
Poczuł się zmęczony jak jeszcze nigdy.
¢
Magda obudziła się koło południa. Ubrała się i na boso zeszła na dół, gdzie na kuchennym stole leżała kartka: „Wziąłem samochód do czyszczenia. Widzimy się wieczorem. Musimy pogadać. Feliks”.
– O czym on chce gadać? – zastanowiła się, wstawiając wodę na herbatę.
Tak bardzo burczało jej w brzuchu, że zrobiła sobie cały talerz kanapek, lecz zanim usiadła do jedzenia, spróbowała rozmasować sobie naciągnięte mięśnie szyi.