Текст книги "Pusta noc"
Автор книги: Paulina Hendel
Жанры:
Городское фэнтези
,сообщить о нарушении
Текущая страница: 18 (всего у книги 21 страниц)
Na samo wspomnienie poprzedniej nocy przeszedł ją dreszcz. O tym obrzydliwym stworze, który wylazł z cuchnącego mięsa. O tym, jak ten mężczyzna ją dusił. Z łatwością mógłby skręcić jej kark…
– Co on powiedział? – zastanowiła się, podnosząc nagle wzrok z talerza i wyglądając przez okno. – Że mógłby mnie zabić, ale… Nie. Przesłyszało mi się.
Jednak uczucie, że gdyby tamten człowiek – czy czymkolwiek on był – chciał ją zabić, zrobiłby to bez zmrużenia okiem, nie dawało jej spokoju.
Żeby zająć czymś ręce, zabrała się do porządków w domu.
Przez większość dnia sprzątała, potem wybrała się na zakupy, a po południu ugotowała obiad. Gdy zestawiała garnek z kuchenki, akurat wrócił Feliks.
– Co tam? – zagadnęła.
– Samochód będzie gotowy na jutro – odparł, siadając za stołem. – Myśleli, że woziłem w nim luzem półtuszę świni. Przez miesiąc.
– Nie byli dalecy od prawdy – stwierdziła Magda, nalewając zupę do talerzy.
Podała jeden z nich żniwiarzowi, gdy zauważyła, że Feliks jest wyjątkowo blady.
– Dobrze się czujesz? – zapytała z troską. – Po obiedzie pokażesz mi swoje plecy. Może musimy jechać do Waldemara?
– Nie, nie musimy. Jest w porządku.
– To o co chodzi?
Feliks westchnął ciężko i spojrzał jej prosto w oczy.
– Muszę cię prosić, żebyś się wyprowadziła.
Magda zastygła z uniesioną łyżką.
– Co? Jaja sobie ze mnie robisz?!
Żniwiarz pokręcił głową.
– Ale dlaczego? Zrobiłam coś złego?
– Nie, po prostu… Wczoraj sytuacja wymknęła się nam spod kontroli, tak samo jak tydzień temu ze zwidem… Tak nie może być. Masz jedno życie i nie możesz wciąż go narażać.
Magda parsknęła.
– I tylko o to ci chodzi? Daj spokój, nic mi nie będzie. Nie jestem już dzieckiem – powiedziała i znów zaczęła jeść.
– Magda, ja mówię poważnie. W nocy myślałem, że ten facet cię udusi! To wszystko jest zbyt niebezpieczne.
– Nie przesadzaj, nic mi nie jest. A poza tym… jak poradziłbyś sobie beze mnie? – Puściła do niego oko, ale wcale go to nie rozweseliło.
– Radziłem sobie kiedyś i teraz też dam radę.
– O matko, ale ty jesteś upierdliwy – westchnęła. – Za kilka dni i tak do mnie zadzwonisz, żebym czegoś ci poszukała w Internecie albo coś przywiozła.
Feliks powoli pokręcił głową.
– Masz tydzień, żeby się wyprowadzić.
Magda odłożyła łyżkę na talerz i wpatrzyła się w Feliksa. Minę miał zaciętą – tym razem nie żartował.
– I gdzie niby mam iść? Wyrzucisz mnie na bruk?
– Wróć do rodziców.
– Nie sądzisz chyba, że znów z nimi zamieszkam?! – wybuchła. – Bardzo ich kocham, ale nie wytrzymam z nimi ani chwili dłużej. A poza tym jestem już za stara.
– To coś wynajmij. Zajmij się normalnym życiem, pracą. Zarabiasz, powinno wystarczyć na małe mieszkanie.
– Ty chyba żartujesz! – zdenerwowała się. – Nie wyprowadzam się! To jest wielki dom, nie musimy się nawet widywać. Zresztą i tak najczęściej cię nie ma!
– Wyprowadzisz się z mojego domu. To moje ostatnie słowo.
– Tak naprawdę na papierze to jest teraz mój dom. – Magda uciekła się do ostatecznego argumentu.
Feliks spojrzał na nią z wyrzutem.
– Nie będę więcej cię na nic narażał – powiedział.
– Co ty wygadujesz?! – Wstała gwałtownie, potrącając nogą stół. – Na nic mnie nie narażasz! Sama mogę decydować o tym, co robię!
– Czy ty nic nie rozumiesz?! – Feliks podniósł głos. – Tamten facet śledził mnie! Chodził za mną przez dwa dni. A potem prawie skręcił ci kark! Sama widziałaś, w co się zamienił! A jeśli znów przybierze ludzką postać? To znaczy, że może być każdym!
Na samą myśl o tym Magda poczuła dreszcze, ale nie zamierzała tak łatwo ustąpić. Lubiła swoje życie, tym bardziej teraz, kiedy wszystko zaczęło tak dobrze się układać, i nie chciała niczego zmieniać.
– Ktoś zaatakował cię w starym hotelu – kontynuował Feliks. – Myślisz, że to przypadek?! Coś się dzieje i nie chcę, żebyś znalazła się w samym środku tego.
– Już jestem w środku!!! Najwyżej nie będę z tobą jeździć, wielkie mi rzeczy. Sam sobie poluj, ale nie wyrzucaj mnie!
– Od tej pory będziesz dla mnie jak reszta rodziny, nie musisz wiedzieć gdzie i co robię. Będziesz żyć własnym życiem.
Jego słowa zabolały. Nie chciała być jak pozostali – niby rodzina, ale obcy. Nie chciała, by przeszedł obojętnie nad jej grobem, tak jak było z ciocią Jadzią. Przymknęła oczy, wyrównała oddech, a potem podeszła do Feliksa i położyła dłoń na jego ręce.
– Feliks, cokolwiek się dzieje, dasz sobie z tym radę, a ja ci pomogę. Jak zawsze.
– Masz tydzień – powiedział twardo.
– Nie sądzisz, że trochę na to za późno? Nie jestem jak reszta rodziny i nigdy nie będę. Urodziłam się w Noc Kupały.
Feliks nie odpowiedział, tylko odwrócił wzrok i wpatrzył się w coś za oknem.
W Magdzie wszystko się zagotowało.
– Nie chcesz mnie? To dobrze! Zobaczymy, jak sobie poradzisz! Tylko nie dzwoń do mnie więcej, ani nie proś o wożenie Bóg jeden wie gdzie! I masz oddać mi mój samochód!
– Jest w myjni.
– To sama go sobie odbiorę! I więcej ci już nie pożyczę!
Odwróciła się na pięcie, szybkim krokiem wspięła na piętro i zamknęła w sypialni, trzaskając drzwiami tak, że ze ściany posypał się tynk.
– Co za kretyn! – denerwowała się, krążąc po pokoju. – Chce mnie wyrzucić?! Dobrze! Jeszcze będzie mnie na kolanach błagał, żebym wróciła!
Wyciągnęła z szafy plecak i zgarnęła do niego wszystkie rzeczy leżące na stoliku obok łóżka. Znalazło się tam kilka kosmetyków, notes, długopis, książka, do czytania której zabierała się już od kilku dni, oraz pognieciona kartka ze wszystkimi atakami nawich od ponad pół roku. Potem otworzyła szafę i sięgnęła po ubrania, które w pierwszym odruchu zwinęła w kulkę i już chciała upchnąć do plecaka, ale w porę się opamiętała. To, że jest wściekła na Feliksa nie znaczy, że musi pognieść własne bluzki.
Kiedy była już spakowana, zbiegła truchtem na dół i bez słowa zarzuciła na siebie kurtkę.
– Gdzie idziesz? – Feliks stanął w korytarzu, ale nie zaszczyciła go nawet spojrzeniem.
– Wychodzę – warknęła i trzasnęła drzwiami.
Na zewnątrz nieco się ochłodziło, ale wciąż było duszno i wilgotno. Magda szybkim krokiem przeszła wąską, kamienną ścieżką przez zarośnięty ogródek i dopiero kiedy stanęła na chodniku zalanym pomarańczowym światłem latarń, zastanowiła się, co robić dalej.
O tej porze, w środku tygodnia, niewiele miejsc w mieście było otwartych. Nie chciała iść do domu rodziców, bo na pewno wypytywaliby, co się stało, a ona jakoś nie miała ochoty mówić im o ostatnich wydarzeniach. Miała zapasowy klucz do księgarni, mogłaby przespać się na zapleczu, a rano powiedziałaby mamie, że po prostu wcześniej przyszła. Jednak na samą myśl o nocy spędzonej w pustej księgarni przeszły ją ciarki. Nie – po tym, co się stało, nie powinna być sama. Stworów zamieniających się w ludzi mogło być więcej i dopóki nie będzie wiedziała, jak sobie z nimi radzić, wolała unikać spotkania z nimi.
Odwróciła głowę i spojrzała na ciemny, ponury dom, po czym westchnęła ciężko. Było jeszcze jedno miejsce, w które mogła się udać. Uśmiechnęła się pod nosem i ruszyła przez uśpione miasto, przytrzymując jedną ręką ramię plecaka. Jednak im bardziej oddalała się od domu Feliksa, tym gorsze przeczucie ją ogarniało. Do tej pory nigdy aż tak bardzo się z nim nie pokłóciła. Może powinna wrócić i jeszcze raz spróbować z nim porozmawiać?
– To nic nie da – mruknęła do siebie. – Rozmowa z nim to jak rzucanie grochem o ścianę.
Nagle usłyszała stłumiony huk w uliczce, którą mijała. Drgnęła nerwowo, sięgając dłonią do kieszeni kurtki, gdzie trzymała woreczek z solą. Serce zabiło jej szybciej. Hałas powtórzył się i dopiero po chwili dotarło do niej, że to drzwiczki zamykanego samochodu.
– Jestem przeczulona – stwierdziła, wypuszczając z płuc powietrze.
Jednak niepokój pozostał. Nie powinna była sama wychodzić z domu o tej porze.
Wyjęła z plecaka gałązkę szakłaku i ruszyła dalej, nie przejmując się tym, że wygląda z nim nieco śmiesznie. Uważnie przyjrzała się starszej parze wyprowadzającej psa na smyczy, ale nic nie wskazywało na to, że nie byli ludźmi. Koło parku minęła roześmianą grupę nastolatków, ale i oni nie wykazali żadnego zainteresowania Magdą.
W pewnej chwili kątem oka ujrzała cień, który sunął po drugiej stronie ulicy równo z nią. O dziwo widok cienistego, zamiast wytrącić ją z równowagi, dodał jej otuchy. Gdyby chcieli zrobić jej krzywdę, zabraliby się za to już dawno temu.
Po czasie, jaki wydawał jej się wiecznością, dotarła do domu rodziny Mateusza. Budynek był pogrążony w ciemności, za to z okna umieszczonego w dachu garażu wylewała się ciepła, żółta poświata. Na ten widok odetchnęła z ulgą. Nie wiedziała, co by zrobiła, gdyby Mateusz spał albo nie było go w mieszkaniu.
Garaż był otwarty, więc weszła do środka i w ciemnościach odnalazła schody na górę. Po omacku, trzymając dłoń przy ścianie, wspięła się na górę i zapukała do drzwi. W środku rozległ się hałas i wiązanka przekleństw poprzedzająca huk przewracanego krzesła.
– Magda? – W drzwiach stanął Mateusz w bezrękawniku i dżinsach. – Co ty tu robisz?
– Cześć. – Uśmiechnęła się słabo, mrużąc oczy przed światłem wylewającym się z pokoju.
– Wchodź do środka. – Przesunął się, robiąc przejście. – Coś się stało? Dlaczego nie zadzwoniłaś?
– Wybacz – powiedziała i zrobiła przepraszającą minę. Zerknęła na zegarek, zbliżała się północ. – Jakoś nie pomyślałam…
– Nic się nie stało, siadaj. – Zrzucił z kanapy jakieś śmieci. – Chcesz coś do picia? Pogoda jest okropna. Od kilku godzin wietrzę pokój, a i tak jest duszno.
– Mnie to mówisz? Ja w tej duchocie przeszłam całe miasto.
Mateusz, który sięgał do małej lodówki, wyprostował się nagle i przeszył ją spojrzeniem.
– Dlaczego?
Magda spuściła wzrok i zaczęła skubać nitkę wystającą z bluzki.
– Feliks wyrzucił mnie z domu – powiedziała cicho.
– Słucham?!
– Feliks wyrzucił mnie z domu – powtórzyła, tym razem głośno.
– Ale jak to?
– Kazał mi się wyprowadzić.
– Tak nagle? Dlaczego? A to drań! – krzyknął i uderzył dłonią w wierzch lodówki. – Niech no ja go dorwę! I powiem, co o nim myślę!
– To znaczy dał mi tydzień, ale… pokłóciliśmy się i tak się wściekłam, że nie mogłam już na niego patrzeć. Po prostu się spakowałam i wyszłam.
Mateusz otworzył lodówkę, lecz zamiast soku, wyjął z niej dwie butelki piwa. Jedną podał Magdzie.
– Opowiedz mi o wszystkim – poprosił, siadając naprzeciwko.
Magda wypiła łyk piwa, a potem zaczęła skubać naklejkę na butelce.
– Wszystko zaczęło się od tego bezkosta w Sianowie – zaczęła.
Opowieść zajęła jej nie więcej niż kwadrans. Na wzmiankę o podejrzanym mężczyźnie, który śledził Feliksa, a potem zaatakował Magdę, Mateusz wzburzył się nawet bardziej, niż Magda mogłaby przypuszczać. A gdy usłyszał o tym, jak jego ciało zamieniło się w kawał mięsa, z którego uciekł mały, obrzydliwy stwór, z hukiem odstawił butelkę na stół i zaczął krążyć po pokoju.
– I co stało się potem?
– Zakopaliśmy mięso i wróciliśmy do domu. – Wzruszyła ramionami. – Przez cały dzień Feliksa nie było w domu, a gdy wrócił, powiedział, że muszę się wyprowadzić, że stało się zbyt niebezpiecznie i nie chce, żebym miała cokolwiek wspólnego z jego pracą.
W pokoju zapadła cisza przerywana trzepotem skrzydeł ciem krążących wokół żarówki zwisającej z sufitu. Nagle światło przygasło na kilka sekund, gdy lodówka włączyła się z głośnym buczeniem.
– Nie dasz rady go przekonać, żebyś mogła wrócić?
Magda pokręciła głową.
– Nie wydaje mi się.
– Szlag! – Mateusz uderzył pięścią w otwartą dłoń. – I co teraz zrobisz?
– Nie wiem. Naprawdę nie wiem – westchnęła, a potem upiła kolejny łyk piwa.
Mateusz ponownie usiadł na odwróconym wiadrze i pochylił się lekko w jej stronę.
– Jest już późno, za późno, żebyś dziś gdziekolwiek szła, więc jak chcesz… możesz przenocować u mnie – powiedział. – Odstąpię ci kanapę, a sam prześpię się na podłodze…
Magda uśmiechnęła się lekko.
– Dziękuję ci. Nie wiem, co bym dzisiaj ze sobą zrobiła, gdyby nie ty. Jutro pójdę po resztę swoich rzeczy do Feliksa, a potem wrócę do rodziców. Super – mruknęła ze złością.
– Nie narzekaj, ja mieszkam w garażu wujka.
Spojrzeli na siebie i roześmiali się.
Stary zegar wiszący na ścianie wybił północ.
– A wiesz, co będzie za okrągłą dobę? – zagadnął Mateusz, siadając na kanapie obok niej.
– Co?
– Przesilenie letnie.
Magda zrobiła wielkie oczy.
– Naprawdę? To… to świetnie. – Nagle posmutniała.
– Co się stało?
– Jutro… to znaczy dzisiaj mam urodziny.
– Och, no tak. Wszystkiego najlepszego – powiedział, a potem pocałował ją w policzek.
– Mam nadzieję, że nie masz żadnych planów na jutro. – Uśmiechnął się.
– Nie mam. Już nie. – Pokręciła głową.
– Co to znaczy: „już nie”?
– W moje urodziny zawsze chodzimy z Feliksem do lasu po krew świętego Jana – powiedziała ze smutkiem w głosie.
– Cóż, byłaby to dość niezwykła randka, ale jeśli moje towarzystwo ci wystarczy, to z wielką chęcią pójdę z tobą.
Magda skinęła głową, po czym oparła ją o jego ramię.
– Dziękuję.
– Zawsze myślałem, że Noc Świętojańska i Noc Kupały to coś zupełnie innego. – Mateusz zmarszczył brwi.
– Bo tak jest. – Uśmiechnęła się.
– To jak to w końcu jest z tą krwią świętego Jana?
– Od wieków ludzie świętowali w noc przesilenia letniego. Gdy nadeszło chrześcijaństwo, księża próbowali wybić im to z głów, ale zdaje się, że ta data była zbyt głęboko zakorzeniona w sercach i świadomości ludu. Jeżeli nie można czegoś się pozbyć, najlepiej nadać mu nową nazwę i znaczenie. A żeby nie podpadło, przesunęli święto o dwa dni. Teoretycznie powinno się zbierać krew świętego Jana w Noc Świętojańską, ale tak naprawdę można to robić zarówno w jedną, jak i drugą noc.
Mateusz ze zrozumieniem pokiwał głową i spojrzał na Magdę.
– Wyglądasz na przemęczoną. Chyba pora kłaść się spać – zadecydował.
Pościelił jej łóżko, a dla siebie rozłożył koc na ziemi.
– Nie chcę, żebyś przeze mnie spał na twardym betonie – zaprotestowała. – Twoje łóżko jest szerokie, zmieścimy się na nim we dwoje.
– Jesteś pewna? – Spojrzał jej głęboko w oczy.
– Tak. – Skinęła głową. – Jestem.
Nigdy jeszcze nie była tak pewna czegoś, jak tego, że chce być z nim tu i teraz.
Położyła dłoń na jego karku i wspięła się na palce, żeby go pocałować. Delikatnie rozchyliła usta, a w jej oczach błysnęły iskierki.
W gruncie rzeczy nawet dobrze się stało, że Feliks wyrzucił ją z domu.
Magdę obudziły promienie słońca wpadające do pokoju przez okno w dachu.
Potrzebowała chwili, żeby zorientować się, gdzie jest. A gdy do jej umysłu napłynęły wspomnienia poprzedniej nocy, zarumieniła się.
Odwróciła się na bok i spojrzała na leżącego obok Mateusza.
– Śpisz? – zapytała.
– Uhm – mruknął, nie otwierając oczu.
Magda uśmiechnęła się do siebie. Była tymczasowo bezdomna, pokłóciła się z wujkiem i nie miała pojęcia, co robić dalej, a mimo to czuła, że to najlepszy urodzinowy poranek, jaki kiedykolwiek przeżyła.
Odruchowo zerknęła na telefon.
– O cholera!
– Co się stało? – Mateusz spojrzał na nią z niepokojem.
– Zaraz dziesiąta! – Magda w samej bieliźnie zerwała się z łóżka i zaczęła zbierać rozrzucone po podłodze ubrania. Miała również ponad dwadzieścia nieodebranych połączeń od Feliksa, ale jego akurat postanowiła zignorować.
– No i? – Mateusz usiadł i obserwował, jak dziewczyna w pośpiechu się ubiera.
– O dziesiątej muszę otworzyć księgarnię.
– Nie możesz zrobić sobie dziś wolnego?
Magda przygryzła wargę. Wizja spędzenia urodzin tylko i wyłącznie w towarzystwie Mateusza była naprawdę kusząca.
– A wiesz, że to całkiem dobry pomysł? – Wskoczyła na łóżko, uśmiechając się.
Nagle rozdzwonił się telefon Mateusza.
Chłopak odebrał go i kilka razy przytaknął z niezadowoloną miną.
– Cholera – rzucił, rozłączając się. – To był wujek, muszę iść do roboty.
– Och. – Magda jęknęła z zawodem.
– Przepraszam. – Położył dłonie na jej ramionach. – Obiecuję, że zobaczymy się po południu.
Dziewczyna pokiwała głową, po czym na powrót zaczęła się ubierać.
Razem wyszli przed garaż, pożegnali się pocałunkiem i ruszyli w przeciwne strony.
Magda odebrała samochód z myjni, więc w księgarni pojawiła się nieco spóźniona, ale miała nadzieję, że nikt tego nie zauważył. Zaparzyła sobie kawę i usiadła w wiklinowym fotelu w rogu z laptopem na kolanach, z przyzwyczajenia sprawdzając lokalne wiadomości, ale wyglądało na to, że wszędzie panował spokój.
Z jej kieszeni popłynęła wesoła melodyjka.
– Jeśli to znowu Feliks, to przysięgam, że utopię ten telefon – warknęła, patrząc na wyświetlacz.
Jednak był to nieznany numer.
– Tak? – odebrała.
– Dzień dobry, z tej strony Helena Adler. – Nazwisko nic Magdzie nie mówiło, głosu też nie rozpoznała i mogła jedynie stwierdzić, że należał do starszej pani. – Ja dzwonię w sprawie tej zaginionej dziewczyny…
– Tak? – Nie miała zielonego pojęcia o co chodziło, ale liczyła, że zaraz się dowie.
– Przepraszam, że dzwonię dopiero dziś, ale nie mogłam znaleźć kartki z numerem – tłumaczyła staruszka. – Już myślałam, że ją wyrzuciłam, mija kilka dni, a tu patrzę, kartka wystaje spod szafy. Pewnie przeciąg ją zrzucił…
– A do rzeczy? – zasugerowała Magda.
– Ach, no tak. Opowiadałam temu przemiłemu chłopcu, co widziałam. Jak porwali tę dziewczynę, ale nie potrafiłam podać rejestracji tego samochodu. Aż kilka dni temu obudziłam się w środku nocy i wszystko mi się przypomniało. Tak jak mówiłam, był to biały, dostawczy samochód. A rejestracja to…
– Chwileczkę. – Magda chwyciła ołówek i kawałek papieru, na którym zapisała rejestrację.
– Mam nadzieję, że to wam pomoże – powiedziała staruszka. – Nie dzwoniłam na policję, bo te wałkonie znów by coś przekręciły. Uznałam, że najbliżsi najlepiej będą wiedzieć, co z tym zrobić.
– Oczywiście. Bardzo dziękuję. Nawet pani nie wie, jak nam pomogła – zapewniła Magda.
Rozłączyła się i spojrzała na kartkę. Rejestracja nic jej nie mówiła, dlatego otworzyła nowe okno w wyszukiwarce i zaczęła szybko uderzać palcami o klawisze, lecz zanim wcisnęła „Enter”, jej dłoń znieruchomiała nad klawiaturą. To nie była już jej sprawa. Skoro Feliks nie chciał jej pomocy, to Magda nie będzie mu jej udzielała. Pospiesznie zamknęła okienko wyszukiwarki.
– Niech sobie sam z tym radzi – mruknęła pod nosem, dzwoniąc do Feliksa, choć nie miała nawet ochoty słyszeć jego głosu.
– Dlaczego nie odbierałaś ode mnie telefonów?! – odezwał się już po pierwszym sygnale.
– Wyrzuciłeś mnie z domu i jasno dałeś do zrozumienia, że nie możemy mieć ze sobą nic wspólnego – warknęła.
– Nie wyrzuciłem! Poprosiłem tylko, żebyś się wyprowadziła. Martwiłem się!
– To już twoja sprawa. Dzwoniła do mnie jakaś Helena Adler.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– I czego chciała? – zapytał już spokojniej Feliks.
– Przyśniła jej się rejestracja samochodu, którym jeździli porywacze „tamtej dziewczyny”. Chodzi o Nadię, prawda?
Znów cisza.
– Tak. Podasz mi te numery?
Magda podyktowała kuzynowi rejestrację, po czym w słuchawce zaległa cisza.
– Mówią ci coś te blachy? – zapytała, zanim ugryzła się w język.
– Nie wiem, muszę pomyśleć. Będę potrzebował samochodu…
W Magdzie wszystko nagle się zagotowało ze złości.
– To go sobie kup! – wybuchła.
¢
Sądząc po odgłosach w słuchawce, Magda rzuciła telefonem o ścianę.
– Cóż, nie jestem tu po to, aby być dla wszystkich miły – westchnął Feliks.
Spojrzał na kartkę i postukał jej krawędzią o stół. Nie miał pojęcia, skąd pochodził właściciel samochodu z taką rejestracją. Zlepek liter i cyfr nic mu nie mówił. Magda zaledwie w chwilę mogłaby to dla niego sprawdzić, ale doskonale wiedział, że tym razem musi poradzić sobie sam. Tak jak dawniej, kiedy nie było jej jeszcze na świecie.
– Chyba dopadła mnie teraźniejszość – stwierdził z pewnym smutkiem w głosie. – Będę musiał kupić sobie komputer. – Schował kartkę do kieszeni. – I samochód – dodał, wychodząc na korytarz.
Tymczasem będzie musiała mu wystarczyć wizyta w bibliotece publicznej.
Gdy otworzył drzwi wyjściowe, w twarz buchnęło mu gorące, wilgotne powietrze, a oczy poraziło przedpołudniowe słońce. Wyszedł na ganek i otarł dłonią pot z czoła. Było tak duszno, że ledwo mógł oddychać.
– Przydałaby się porządna burza, żeby oczyścić atmosferę – powiedział do siebie, żałując, że nie może pozostać w chłodnych murach domu.
Ruszył przez zarośnięty ogród w stronę ulicy. Owady bzyczały głośno w wysokiej trawie. Położył dłoń na furtce i nagle spłynęło na niego olśnienie. Widział już gdzieś taką rejestrację!
– Tylko gdzie? – szepnął.
Z jedną dłonią spoczywającą na rozgrzanym metalu, drugą zaciśniętą na skrawku kartki w kieszeni, zamknął oczy i wysilił pamięć.
– Gdzie to było?
Skupił się na widoku czarnych liter i cyfr na białym tle. Tuż obok nich tkwił obraz polskiej flagi.
– Potrzebuję czegoś więcej – szepnął, nie ruszając się z miejsca.
Wtem czerń otaczająca rejestrację powoli przemieniła się w maskę niebieskiego samochodu. Z odmętów pamięci wyłonił się symbol – srebrne koło podzielone na trzy równe części.
– Miał być biały – szepnął. – Ale co to za problem odkręcić rejestrację i przyczepić ją do innego auta?
Już kiedyś widział taki samochód. Niebieski bus bez okien z tyłu.
Wszedł do ciemnego, chłodnego korytarza. Z szafy wyjął plecak, do którego zapakował łom, zioła i odrobinę soli. Po chwili zastanowienia dorzucił również mały toporek, tak na wszelki wypadek. Potem zbiegł do piwnicy i sięgnął za piec, skąd wyciągnął niewielki kluczyk. Wciąż poruszając się w ciemnościach, podszedł do odpowiedniej ściany i pomagając sobie łomem, wyjął z niej kilka cegieł, za którymi leżała bezpiecznie metalowa kasetka, w środku której znajdowała się biżuteria, kilka starych, srebrnych i złotych monet oraz pistolet.
Broń palna i kule nie powstrzymałyby nawich, ponadto gdy nie miało się na nie pozwolenia, przyciągały niechcianą uwagę i częstokroć sprawiały problemy, ale w tym jednym przypadku, gdy Feliks nie był pewien, z czym przyjdzie mu się mierzyć, wolał być przygotowany na wszystko.
¢
Magda pomogła dyrektorce lokalnej podstawówki zapakować do bagażnika karton z książkami na nagrody i wróciła do księgarni.
– Masakra – jęknęła, ocierając pot z czoła.
Nie pamiętała, kiedy ostatnio pogoda była tak okropna. Czuła się niemal jak w tropikach.
„Jak w pracy?” – napisała wiadomość do Mateusza. „Bo mi upał nie daje żyć.”
– Jest tak wilgotno i duszno, że jeszcze trochę, a będzie można pływać w powietrzu – stwierdziła, przykładając do czoła chłodną szklankę z sokiem, jednak niewiele to pomogło.
„Parno i duszno” – odpisał po chwili Mateusz. „I mam wrażenie, że tylko ja pracuję, bo reszta kryje się po kątach z zimnym piwem.”
Magda uśmiechnęła się do własnego telefonu. Cieszyła się, że Mateusz zaproponował jej wyprawę do lasu po krew świętego Jana, a mimo to czuła ukłucie żalu, że nie zrobi tego z Feliksem.
Z nadzieją zerknęła do szklanki i zakręciła sokiem pomarańczowym, ale lód, który wrzuciła do środka dosłownie przed momentem, zdążył się już roztopić.
– Szlag – burknęła, a potem wypiła łyk. – W tej temperaturze wszystko płynie, a jedzenie psuje się dużo szybciej niż normalnie.
Gdy tylko wypowiedziała te słowa na głos, przed oczami stanął jej widok bagażnika wypełnionego gnijącym mięsem.
– Ohyda – mruknęła, krzywiąc się mimowolnie. – I ten smród…
Sok pomarańczowy, choć był jej ulubionym, przestał jej smakować. Z obrzydzeniem odłożyła szklankę na ladę.
– Niech go szlag! – wybuchła nagle. – Cholerny potwór! To przez niego Feliks wyrzucił mnie z domu! Gdyby tylko…
Gdyby tylko co? – zapytał ironicznie głosik w jej głowie. Gdyby cię nie zaatakował? Nie ten, to inny. A może gdyby nie zgnił w twoim samochodzie?
– Przeklęty, zbutwiały kawał mięcha!
Nagle Magda zapatrzyła się w przestrzeń przed sobą. Coś zaświtało jej w głowie. Gdzieś już czytała o czymś podobnym.
Popędziła na zaplecze i zaczęła przekładać stos książek, które zazwyczaj czytała, kiedy nie było nic do roboty.
¢
Feliks zatrzymał rower, o którym Magda zapomniała i zostawiła w garażu. Zaprowadził swój pojazd na pobocze, gdzie ukrył go w chaszczach, po czym wrócił na brukowaną drogę i stanął przed starą tablicą z zaciekami z rdzy w miejscach, gdzie odprysnęła farba.
Mam nadzieję, że znajdę tu odpowiedź – pomyślał, a potem przekroczył niewidzialną barierę między lasem i Grzmiącą.
Wieś wyglądała na uśpioną – jak zwykle. Ale trudno o inny efekt, gdy mieszkały tu zaledwie dwie czy trzy rodziny, a reszta domów była opuszczona. W tę duchotę nawet ci, którzy tu mieszkali, szczelnie pozamykali się w chłodnych domach. A może siedzieli nad brzegiem lazurowego jeziora? Na samą myśl o chłodnej wodzie Feliksowi zrobiło się jeszcze bardziej gorąco. Ale był tutaj przecież w zupełnie innym celu.
Podczas szybkiego marszu przez wieś rozglądał się uważnie, zwracając uwagę na każdy dźwięk, który niósł się w dusznym powietrzu, lecz nic nie wzbudziło w nim niepokoju.
Wkrótce dotarł do domu, który był celem jego wyprawy, ale nie zatrzymał się przed nim, nie chcąc wzbudzić niczyich podejrzeń. Kątem oka spojrzał w ciemne okna, na zaniedbany ogródek i podjazd, na którym tym razem nie stał żaden samochód. A mimo to był pewien, że to właśnie tutaj widział pojazd z rejestracją podaną przez staruszkę z Brzeźnicy, czyli jedynego świadka porwania Nadii. Było to niecałą dobę po śmierci Jadwigi, w wieczór, w który ktoś zaatakował Magdę w starym hotelu.
To nie mógł być przypadek – pomyślał.
Przeszedł przez wieś, a potem skręcił w las i zatoczył olbrzymi półokrąg, aby zajść dom od podwórka.
Po kwadransie siedział już w zaroślach pod zmurszałym płotem i obserwował budynek, który wydawał się opuszczony, ale coś w głębi serca podpowiadało żniwiarzowi, że było inaczej.
Przez godzinę przypatrywał się ciemnym oknom, w których nie pojawił się żaden cień. A potem podjął decyzję, co robić dalej.
Z plecaka wyjął pistolet, sprawdził magazynek i wsunął broń za pasek od spodni. Do jednej kieszeni wsadził rozsznurowany woreczek z ziołami, a do drugiej ten z solą. W dłoń chwycił łom, jednym susem przeskoczył płot i ruszył przez podwórko w stronę domu. Nie skradał się, bo takie zachowanie tylko przyciągało uwagę. Nie, Feliks szedł naprzód, jakby był u siebie. Okrążył budynek i delikatnie zastukał łomem do drzwi. Kiedy po minucie z wewnątrz nie dotarł do niego żaden dźwięk, nacisnął klamkę. Nie ustąpiła.
Drzwi były stare, od środka pewnie zjedzone przez korniki, zaś lekko zardzewiały zamek też nie prezentował się najlepiej. Feliks wcisnął łom między drzwi a framugę, po czym naparł na niego całym ciałem. Nie musiał nawet użyć wiele siły, żeby drewno zatrzeszczało, a metalowy zamek wygiął się tak, że drzwi ustąpiły. Ze środka buchnął smród stęchlizny, zepsutego mięsa i krwi.
Żniwiarz przekroczył próg i wszedł do ciemnej sieni, w której, o ile to możliwe, było jeszcze bardziej duszno i gorąco niż na zewnątrz. Dzierżąc w dłoni łom, lekko uchylił drzwi do pierwszego pokoju. Znajdowało się tam zaścielone łóżko, stara szafa i stół z kilkoma krzesłami. Na jednym z nich wisiała staromodna marynarka, taka, jaką zapewne nosiłby pozbawiony gustu starszy pan.
Naprzeciwko drzwi wejściowych była kuchnia. Znajdowało się w niej kilka starych, powyginanych szafek, zlew z rdzawymi zaciekami i stół, na którym – o dziwo – stała całkiem ładna porcelana, w takim domu wyglądająca zupełnie nie na miejscu.
W kolejnym pokoju były dwa łóżka ze skotłowaną pościelą i starymi ubraniami po prostu rzuconymi w kąt. To stąd cuchnęło stęchlizną i niepranymi skarpetkami. Feliks wszedł do środka, a brudny, gruby dywan wytłumił jego kroki. Powiódł wzrokiem dookoła i na jednej ze ścian zobaczył ślady krwi.
– A więc jednak coś tu się działo – szepnął, a potem, niewiele się zastanawiając, podskoczył kilka razy.
Po domu rozległ się głuchy dźwięk.
Wiedziałem! – pomyślał i zaczął zwijać dywan od strony drzwi.
Wkrótce jego oczom ukazała się klapa w podłodze. Pociągnął za metalowy pierścień i uniósł ją na tyle, aby móc zerknąć w dół. Niestety panowała tam taka ciemność, że nawet oczy żniwiarza nie potrafiły jej przeniknąć. Wyciągnął więc z plecaka latarkę. W słupie światła zamigotały drobinki kurzu. Feliks zobaczył kamienne ściany i podłogę, na której leżała sterta szmat. W kącie piwnicy stało coś wielkiego, przypominającego sporą beczkę. Poza tym pomieszczenie było zupełnie puste. I tylko czarne plamy na podłodze i ścianach zapaliły w umyśle żniwiarza ostrzegawczą lampkę. Feliks wiedział, że była to krew.
Opuścił klapę na miejsce i przykrył ją dywanem. Przeszukał stertę ubrań w kącie, ale nie znalazł w nich nic szczególnego. Podobnie w drugim pokoju – sprawdził szafę oraz kieszenie marynarki wiszącej na krześle, ale nie było tam nic, co powiedziałoby mu cokolwiek poza tym, że mieszkańcy domu nie dbali o higienę, ale lubili jeść z ładnych talerzy.
Żniwiarz wrócił na brukowaną ulicę i rozejrzał się w obie strony, ale nadal nie zobaczył żadnego człowieka.
Słońce niedawno przekroczyło zenit. Powietrze wciąż było gęste i nieruchome. Feliks złapał w dwa palce kołnierz koszulki i powachlował się nim, myśląc, co robić dalej. Nagle usłyszał w oddali warkot silnika. Bez zastanowienia przebiegł przez drogę, przeskoczył przez siatkę z drutu i miękko wylądował w zaroślach porastających ogród opuszczonego domu. Przypadł do ziemi i z ukrycia obserwował niebieski, dostawczy samochód, który zaparkował naprzeciwko.
Gdy silnik zgasł, żniwiarz zastygł w zupełnym bezruchu, nie śmiąc nawet oddychać. Z tego miejsca nie mógł dostrzec rejestracji, ale był pewien, że jest taka sama, jak tego, którym uprowadzono Nadię.
Wtem z samochodu wysiadł barczysty, łysy mężczyzna ze spłaszczonym nosem.
Ty draniu, to na pewno ty! – Feliks zacisnął mocno pięści.
Ledwo się powstrzymał, aby nie poderwać się z ziemi i nie rzucić na niego w celu zdobycia niezbędnych informacji, a także dokonania zemsty za to, co zrobił Nadii, gdy usłyszał kolejny trzask otwieranych drzwiczek. A więc łysy nie był sam.
Feliks nieznacznie zmienił pozycję i zobaczył parę butów za samochodem. Poradzi sobie z dwójką przeciwników? Jeśli uda mu się ich zaskoczyć, to na pewno…
– Ej, ktoś się nam włamał! – Usłyszał niski głos.
To by było na tyle, jeśli chodzi o element zaskoczenia.
Przez chwilę po przeciwnej stronie drogi panowała cisza. Dwóch osiłków pewnie sprawdzało, czy intruz nadal znajdował się w środku.
Nagle rozległ się odgłos kroków. Łysy z płaskim nosem wyszedł na środek drogi i rozejrzał się bacznie dookoła. Jego wzrok padł na ogród, w którym ukrywał się żniwiarz.
Feliks nawet nie drgnął, patrząc mu prosto w oczy, lecz po chwili mężczyzna wzruszył ramionami i odwrócił się do niego bokiem, wyciągając z kieszeni telefon komórkowy.