Текст книги "Pusta noc"
Автор книги: Paulina Hendel
Жанры:
Городское фэнтези
,сообщить о нарушении
Текущая страница: 19 (всего у книги 21 страниц)
– Szefie? – odezwał się basowym głosem. – Ktoś włamał się do domu w Grzmiącej. Nie, nie zostawił śladów. Nie wydaje mi się. Dobra. To czekam.
Mężczyzna rozłączył się i schował telefon.
– Co za przeklęta pogoda – mruknął, skierowawszy się do domu.
Dopiero gdy trzasnęły zamykane drzwi, Feliks odprężył się. Strącił z ręki mrówki, które po niej chodziły i czołgając się przez krzaki, okrążył opuszczony dom znajdujący się naprzeciwko dziupli porywaczy. Wstał z ziemi dopiero, gdy był pewien, że nie widać go z drogi. Przez wybite okno wszedł do starej chałupy. Gdy stawiał stopy na zielonkawym gumolicie, pod jego butami zachrzęściło szkło wymieszane z uschniętymi liśćmi.
Znajdował się w kuchni, gdzie po podłodze walały się kawałki potłuczonej zastawy, stare szmaty i papierki. Paskudna, żółtawa tapeta z plamami ciemnego grzyba odłaziła miejscami od ścian, wisząc smętnie nad podłogą. W kącie stały resztki szafek z dykty.
Feliks ostrożnie przeszedł do pokoju znajdującego się od strony drogi, skąd przez niewielkie okna z szarymi firankami miał widok na dom porywaczy.
Przez jakąś godzinę panował spokój. Dwóch osiłków najwyraźniej siedziało w domu i nie miało zamiaru wychodzić. Potem na ciasne podwórko wjechał kolejny samochód. Feliks dostrzegł trzy nowe osoby – dwóch potężnych mężczyzn i starszego pana, którzy zniknęli we wnętrzu domu. Potem znów nastał spokój, czas mozolnie płynął, a w domu naprzeciwko nadal nic się nie działo.
– Trzeba było wziąć kanapki – mruknął do siebie żniwiarz, poprawiając się na cuchnącej wersalce.
Nie miał innego wyjścia, jak czekać na zapadnięcie zmroku. Na pewno nie wszyscy nocowali w opuszczonym domu. Poczeka więc na moment, gdy zostanie w nim mniej zbirów i wtedy wyciągnie z nich całą prawdę o porwaniu Nadii.
A jeśli to nie są ludzie? – przemknęło mu przez myśl. Łysy do złudzenia przypominał mężczyznę, który napadł na nas w Sianowie tuż po ataku bezkosta. Jeżeli oni wszyscy są tymi dziwacznymi stworami, które po śmierci zamieniają się w małą, ohydną pokrakę otoczoną kupą zepsutego mięcha?
– Skubany był silny. I szybki – dodał na głos.
Dwóch takich bez problemu mogłoby złapać Nadię i wrzucić ją na pakę samochodu.
– Nie wiem, czym jesteście, ale na pewno jest na was jakiś sposób. I znajdę go – przyrzekł żniwiarz, czując palącą wściekłość.
¢
Magda ponownie zerknęła na telefon, ale tak samo jak pięć minut wcześniej na wyświetlaczu nie pojawiła się żadna nowa wiadomość. Feliks wciąż się nie odzywał, ale przecież dzwonił tylko wtedy, kiedy czegoś chciał. A poza tym nakrzyczała na niego, że ma jej dać spokój. Ale to było przed tym, jak dokonała tego odkrycia.
– I co teraz? – westchnęła, wciąż klęcząc przed stosem książek na zapleczu.
Na samym szczycie leżał otwarty opasły tom. Jeszcze raz wzięła go do ręki i spojrzała na zaznaczony ołówkiem fragment.
– Nija, pan zaświatów – przeczytała na głos. – Bóg podziemi, deszczu, wodnych głębin, bogactwa, a przede wszystkim świata zmarłych… – Przesunęła wzrokiem po dokładniejszych opisach, powiązaniach z innymi bóstwami oraz śladach kultu. – Istnieje wiele teorii na temat pochodzenia jego imienia. Według niektórych badaczy istnieje związek pomiędzy tym słowem, a prasłowiańskim rzeczownikiem „nawь”, oznaczającym „trupa” lub „zmarłego”, czasownikiem „nyć” czyli „schnąć”, „umierać” oraz czasownikiem „niti”, czyli „butwieć”, „rozkładać się”.
Odłożyła otwartą książkę na stos.
– Butwieć, rozkładać się – powtórzyła głośno. – A jeśli nija istnieje naprawdę? Nie jako bóstwo, nie jako pan zaświatów, ale stwór tak samo cielesny jak bezkost?
Skrzyżowała ręce na piersi i oparła się plecami o ścianę.
Czy to możliwe, żeby Feliks nie znał jakiegoś gatunku nawi? Oczywiście, że tak! Przecież gdy to coś wyskoczyło z mojego bagażnika i uciekło do lasu. zostawiając za sobą tonę zgniłego mięsa, nie miał pojęcia, co to było! Zgniłe, rozkładające się mięso… A godzinę wcześniej był to żyjący i myślący człowiek.
Przetarła twarz dłońmi i pokręciła głową.
– A myślałam, że nic już nie może mnie zaskoczyć – westchnęła.
Wzięła do ręki telefon i znów się zawahała. Chciała pochwalić się Feliksowi, co właśnie odkryła, udowodnić mu, że jest przydatna… Ale czy on będzie chciał jej wysłuchać?
Nagle telefon zadzwonił, a Magda wyskoczyła w powietrze, zahaczając ręką o stos książek, który rozsypał się na ziemi.
– Niech to! – jęknęła, wciskając zieloną słuchawkę.
– Coś się stało? – usłyszała ciepły głos Mateusza.
– Nie, nic, tylko narobiłam bałaganu. O co chodzi?
– Ja… tego, chciałem się zapytać, jak sobie dziś radzisz.
– W porządku – zapewniła niezbyt szczerze. Radość, którą odczuwała rano, zdążyła już dawno z niej ulecieć.
W słuchawce zapadła cisza.
– Przepraszam – odezwała się Magda. – Mam dziś gorszy dzień. Wciąż jestem wściekła na Feliksa…
– Nie martw się. Dziś po południu mogę iść do niego z tobą i zmusić go, żeby z powrotem przyjął cię pod swój dach – odparł Mateusz pół żartem, pół serio.
– Chciałabym zobaczyć wasze „starcie tytanów” – zaśmiała się Magda, a humor od razu jej się poprawił. – A poza tym, nie uwierzysz, co właśnie odkryłam! – dodała
– Tak?
– Wiem już chyba, jakie stworzenie zaatakowało nas dwa dni temu.
Mateusz zamilkł na chwilę.
– Jesteś tam? – zapytała.
– Tak, jestem. Poważnie? I co to było?
– Na razie znam tylko nazwę, ale jak jeszcze trochę poszukam, może znajdę coś nowego – zapewniła.
– I co to za nazwa? – zainteresował się Mateusz.
Magda zerknęła na otwartą książkę.
– Nija – przeczytała. – Albo Nyja, jak kto woli.
– Ciekawe… Daj znać, jak coś jeszcze odkryjesz.
– Pewnie, będziesz pierwszym, który się dowie – powiedziała, a humor znów jej się zwarzył. – Bo Feliks nadal nie chce ze mną rozmawiać. Ja z nim zresztą też nie.
– Odzywał się dziś rano?
– Tak… To znaczy nie, ja do niego zadzwoniłam, bo jakaś staruszka przypomniała sobie, na jakich blachach był samochód, którym porwano Nadię.
– Naprawdę? Feliks wiedział, co to za samochód?
– Nie wiem, chyba nie. Zresztą, mam go gdzieś. Niech sam sobie z tym wszystkim radzi. A my widzimy się dziś wieczorem, prawda?
– Oczywiście.
– To do zobaczenia.
Magda odłożyła telefon na półkę i zaczęła zbierać rozsypane książki, kiedy usłyszała dzwonek przy drzwiach. Szybko pozbierała się z klęczek i wybiegła z zaplecza.
– To ty tak pracujesz? – zagadnęła mama, kładąc na ladzie siatkę z zakupami. – Przesiadując na zapleczu?
– Daj spokój! Jest taka duchota, że nikomu nie chce się wychodzić z domu, nie mówiąc o wizycie w księgarni.
– Pamiętasz, co dzisiaj jest? – Emilia sięgnęła do siatki, wyjmując z niej wielkie pudełko z lodami.
– Pewnie, Noc Kupały. – Magda uśmiechnęła się szeroko.
– Wszystkiego najlepszego, kochanie. – Mama uściskała ją i ucałowała w czoło. – Na razie pomyślałam, że w taką pogodę będziesz miała ochotę na lody, a wieczorem przyjedziecie z Feliksem do nas na tort. Co ty na to? Oczywiście Mateusza też zabierz.
– Dzięki. – Magda przyniosła z zaplecza dwa talerzyki, łyżeczki oraz nóż, po czym zabrała się do krojenia lodów. – Nie wiem, czy Feliks będzie. Rano wyjechał bez słowa – skłamała. Jeszcze nie chciała mówić, że od wczoraj jest bezdomna. – Ale Mateusz na pewno przyjdzie. Nie ma innego wyjścia. – Puściła do mamy oko.
– Znakomicie. Czyli nie idziesz w nocy do lasu po tę krew?
– Ależ idę, tyle, że nie z Feliksem.
Emilia pokręciła głową, a potem zabrała się za lody. Była w połowie, kiedy nagle coś jej się przypomniało.
– Kilka dni temu dostaliśmy na maila księgarni dziwną wiadomość – powiedziała, machając w powietrzu łyżeczką. – Wydaje mi się, że to jakiś spam albo głupi kawał, ale na wszelki wypadek ty też ją sprawdź, może to coś ważnego i będziesz umiała coś z tego odczytać.
– Okej, tylko zjem – odparła Magda, nakładając sobie kolejną porcję lodów.
¢
Feliks drgnął nieznacznie, słysząc trzaśnięcie drzwi w sąsiednim domu. Zdążył naliczyć pięć osób, które wyszły na dwór.
Mężczyźni pożegnali się i trzech z nich wsiadło do samochodu osobowego, jeden do busa. Na progu domu został tylko starszy pan.
Teraz albo nigdy – pomyślał Feliks.
Zarzucił plecak na ramię i przez wybite okno w kuchni wyszedł na zewnątrz. Skradając się przez zarośla, dotarł do płotu, przeskoczył go, a potem zatoczył szeroki łuk i przeszedł przez brukowaną drogę w miejscu, w którym nie można było go dostrzec z okien domu. Dotarł do budynku od strony lasu, a wyprostował się dopiero, gdy stanął przed drzwiami wejściowymi. Delikatnie nacisnął klamkę, która – ku jego zaskoczeniu – nie stawiła żadnego oporu.
Uchylił lekko drzwi i zajrzał do środka, trzymając w pogotowiu pistolet. W sieni panował półmrok i cisza. Feliks postąpił krok naprzód, czując w powietrzu silny zapach męskiego dezodorantu, nieprzyjemnie drażniącego nozdrza.
– Przestań się krygować i wejdź do środka. – Usłyszał nagle ciepły głos starszego mężczyzny.
Na chwilę zastygł w bezruchu, zastanawiając się, co robić.
– Wiem, że tam jesteś. Tylko nie mów, że boisz się samotnego starca. Czekam na ciebie w kuchni.
Feliks odbezpieczył pistolet i zrobił kilka kroków w stronę kuchennych drzwi. Lekko pchnął je stopą, spodziewając się wszystkiego. Jednak nie nastąpił żaden atak, nie było też żadnej pułapki. Tylko starszy mężczyzna siedzący za stołem, a przed nim talerz z porcją kusząco pachnącego spaghetti.
– To ty zniszczyłeś nam zamek w drzwiach, prawda? – zagadnął mężczyzna.
Feliks milczał. Wciąż celował do nieznajomego z pistoletu i wpatrywał się w jego puste, głębokie oczy.
– Doceniam, że nie narobiłeś więcej bałaganu – kontynuował starzec. – Wiesz, niektórzy poprzewracaliby meble, potłukli zastawę, a muszę przyznać, że przywiązałem się już do tych talerzy. Jedzenie z nich smakuje o wiele lepiej, niż z tych plastikowych. Masz może ochotę? – Nieznacznie przesunął w jego stronę swój obiad.
Feliks nawet nie drgnął.
– Kim jesteś? – zapytał w końcu.
– Przecież wiesz. – Uśmiechnął się starzec.
– Jesteś żniwiarzem. Ale co tu robisz?
– Och, mam tu pewne sprawy do załatwienia. I możesz schować ten pistolet, oboje wiemy, że mnie nie zastrzelisz. Przecież potrzebujesz informacji!
Feliks opuścił broń dopiero po dłuższej chwili. Jeśli zabije starca, ten znajdzie nowe ciało, a on nie dowie się niczego o Nadii.
– Usiądź wreszcie! – mruknął mężczyzna, nawijając na widelec makaron. – Zwą mnie Blank. A ty jesteś Feliks Wojna – dodał, kiedy Feliks usiadł po przeciwnej stronie stołu.
– A tamci mężczyźni? Oni nie byli żniwiarzami, prawda?
– Oni? Oczywiście, że nie! – Blank roześmiał się. – Nazywają siebie nijami. Ale cały ten patos pana podziemi wcale do nich nie pasuje. To zwykłe hieny cmentarne żywiące się trupami. My wolimy nazywać ich potępieńcami.
– My?
– Ja i mój pan. Poczekaj, aż go spotkasz. To będzie dla ciebie bardzo pouczające doświadczenie.
– To wy porwaliście Nadię? – zapytał Feliks, zachowując pokerową twarz. – Dlaczego? Gdzie ona teraz jest?
– Przyznam, że przysporzyła nam trochę kłopotów. Uparta i zawzięta dziewczyna.
– Gdzie ona jest? – powtórzył twardo Feliks.
– Cóż, jakby ci to powiedzieć…
Feliks kątem oka dostrzegł ruch za oknem, a jego słuch wychwycił cichy szelest w sieni.
– Ona, mój drogi, nie żyje – powiedział Blank.
Feliks poderwał się tak gwałtownie, że krzesło z hukiem poleciało do tyłu.
– Już nas opuszczasz? – zapytał spokojnie Blank, na powrót zajmując się posiłkiem.
Feliks go jednak nie słuchał. Jednym susem dopadł do drzwi i otworzył je kopniakiem, wyszarpując zza paska pistolet. Tak jak się tego spodziewał, po drugiej stronie stał potępieniec ze spłaszczonym nosem. Żniwiarz bez zastanowienia wycelował i strzelił.
Potępieniec osunął się po ścianie na ziemię, a na jego koszuli wykwitła plama krwi.
Nagle Feliks poczuł przeszywający ból w prawym kolanie. To kolejny potępieniec zaszedł go od tyłu i kopnął z taką siłą, że żniwiarz wylądował na podłodze.
Klęcząc na deskach, spróbował się odwrócić, celując w nowego wroga, ale ten wytrącił mu broń z ręki i uderzył kolanem w podbródek. Żniwiarza na chwilę zamroczyło, poczuł, że napastnik podnosi go za koszulę na piersiach. Otworzył oczy i ujrzał go, szykującego się do uderzenia czołem w nos.
Feliks zamachnął się pięściami, zbijając ręce potępieńca wciąż trzymające go za koszulę, a potem serią ciosów uderzył go w brzuch oraz szczękę, a gdy ten zgiął się wpół, zmiażdżył mu nos o kolano.
Do ciasnej sieni wpadł trzeci potępieniec. Feliks rzucił się po pistolet leżący na podłodze. Jego kolano przeszył okropny ból, ale zdążył dopaść broni, wycelować i strzelić, zanim mężczyzna zbliżył się do niego.
Żniwiarz wstał i zerknął na trzy ciała.
– Jeszcze… – zaczął, gdy usłyszał za sobą skrzypnięcie podłogi.
Natychmiast odwrócił się w miejscu, żeby ujrzeć kawał deski lecący wprost na jego głowę.
– …jeden – dokończył za niego potępieniec, który najwyraźniej wlazł do domu przez okno w kuchni.
Dla Feliksa zapadła ciemność.
¢
– Idę na zakupy, chcesz coś? – zapytała Emilia, chowając pudełko z resztką lodów do małej zamrażarki na zapleczu.
– Tylko olbrzymi tort! – Uśmiechnęła się Magda, wylizując swój talerzyk.
– Ubierz się ładnie. Dla Mateusza.
– Jasne… Szkoda tylko, że większość moich ubrań została w domu, do którego nie mam zamiaru wracać – dodała, gdy Emilia zamknęła za sobą drzwi.
Umyła talerzyki po lodach i usiadła do komputera, logując się na skrzynkę mailową księgarni. Chwilę trwało, zanim na liście odebranych wiadomości dostrzegła jedną bez tytułu. Nazwa nadawcy nic jej nie powiedziała.
– Ciekawe. – Otworzyła wiadomość i zaczęła czytać, coraz bardziej marszcząc brwi.
Oni nas mordueja wiedzajak zabic zniewiarza111 maja wiely potepiencow1 zniwiarz oeptal zyjacego czleiwka zebatal ich razem i im dowiodz
Akeladam pole lrqi
Nadai
– Że co proszę? – powiedziała Magda, wciąż wpatrując się w wiadomość. – Oni nas mordują – przeczytała. – Wiedzą, jak zabić żniwiarza… O matko, to nie żadne żarty. Nadai? Nadia? To wiadomość od Nadii!
Gwałtownie zerwała się z krzesła i pobiegła po telefon, który zostawiła na zapleczu. Drżącymi palcami zaczęła szukać numeru Feliksa, ale po chwili rozmyśliła się. Pochyliła się nad komputerem i przykładając palec do monitora, spróbowała rozszyfrować resztę wiadomości.
– Co znaczą te jedynki? – zastanowiła się. – Dlaczego trzy? Jeden… jeden… raz… – Spojrzała na swoją klawiaturę. – No jasne! – krzyknęła i uderzyła się dłonią w czoło. – To wykrzyknik! Pewnie nie wiedziała, jak go wcisnąć. A co dalej? Maja? Mają? Wielu potępieńców? Czym są, do licha, ci potępieńcy? Żniwiarz o… opętał żyjącego czle… człowieka? Przecież to niemożliwe! Co ona plecie? No ale dobra. Co tam dalej jest? Zebatal ich razem i im dowio… dowodzi. Zebrał ich razem i im dowodzi? Ale komu? Żniwiarzom? Tym potępieńcom?
Magda wyprostowała się i zaczęła krążyć w kółko, przykładając dłoń do czoła. Oczywistym było, że Nadia miała kłopoty z pisaniem. Ale potrafiła znaleźć w Internecie adres mailowy księgarni oraz wysłać wiadomość, więc napisanie jej nie powinno stanowić aż takiego problemu.
– Przecież to wygląda, jakby pisał to ktoś pijany jak szpadel! – wykrzyknęła Magda. – Albo ktoś, komu bardzo, ale to bardzo się spieszy. Akeladam pole lrqi – przeczytała. – Co to jest, do cholery? Jaki akeladam?! Jakie pole?! Co to znaczy?!
Wyprostowała się i obiema dłońmi założyła ciemne włosy za uszy.
– Pal sześć. Może Feliks będzie wiedział.
Zadzwoniła do wujka, ale jedyne co usłyszała w słuchawce, to: „abonent jest poza zasięgiem lub ma wyłączony aparat”.
– Świetnie! – Rzuciła telefon na ladę. – Jak zwykle rozładował… nie… nie rozładował. Wczoraj wieczorem widziałam, jak odłączał telefon od ładowarki. To może jest poza zasięgiem? Gdzie polazłeś, cholero jedna?! – krzyknęła, ponownie dzwoniąc do Feliksa. – Błagam, odbierz!
Jednak rezultat był taki sam jak za pierwszym razem.
– Oni nas mordują – szepnęła. – Wiedzą, jak zabić żniwiarza. Boże… Naprawdę? Kto? I czy Nadia…?
Magda zaczęła bezsilnie miotać się po księgarni. Co robić? Spojrzała na datę wysłania wiadomości. Dwa dni temu. Dokładnie wtedy Feliks męczył się z bezkostem. Dlaczego nie napisała nic więcej? Dlaczego nie zadzwoniła? Czy ci ludzie, którzy tak strasznie ją pobili, znów ją dorwali? Tyle pytań i żadnej odpowiedzi.
Im dłużej krążyła po księgarni i usiłowała coś wymyślić, tym gorzej się czuła. Duchota w powietrzu stała się nie do wytrzymania.
– Muszę się napić, bo inaczej zemdleję – sapnęła, nalewając do szklanki wody z kranu.
Pijąc, ponownie zadzwoniła do Feliksa, ale bez skutku.
Mijała minuta za minutą, a samotna mucha wyleciała ze swojego ukrycia i zaczęła obijać się o szybę. Po ulicy chodzili ludzie w letnich ubraniach, wachlując się gazetami. Magda powiesiła na drzwiach tabliczkę „zamknięte”, żeby czasem żaden z nich nie zechciał wejść do księgarni, aby się ochłodzić czy poszukać jakiejś książki. Nie byłaby w stanie nikogo teraz obsłużyć.
Minęła godzina, a Feliks wciąż był nieosiągalny.
– Wiedzą, jak zabić żniwiarza – powtórzyła po raz setny Magda. – Oni nas mordują. Dlatego Nadia już nie wróciła? I gdzie jest ten przeklęty Feliks? Rano przedyktowałam mu numer rejestracyjny… A jeśli znalazł ten samochód?
Ta myśl zmroziła ją od środka, pomimo duchoty panującej w księgarni. A jeśli oni znaleźli jego?!
– Nie – szepnęła ze strachem. – On nie może zginąć.
W końcu podjęła decyzję i ponownie wzięła do ręki telefon, wybierając jedyny numer, który przyszedł jej do głowy.
– Cześć. Co jest? – zapytał beztrosko Mateusz.
– Gdzie jesteś?
– Ja? W tym… eee… w starym hotelu.
– W hotelu? A co ty tam robisz?
– Wcześniej skończyłem pracę, chciałem pomyśleć…
– Dobra, nieważne. Przyjedź do mnie. Proszę.
– Ale przyjechałem tu rowerem, więc powrót trochę mi zajmie.
Magda zaklęła głośno.
– Wszystko w porządku? – zapytał ostrożnie Mateusz.
– Nie, nic nie jest w porządku. Myślę, że Feliks jest w niebezpieczeństwie.
– Jak to?
– I nie wiem, co robić. – Nagle poczuła, że jeszcze chwila, a rozpłacze się z bezsilności.
– Przyjedź po mnie, to wymyślimy coś razem, dobrze? Tylko błagam, nie rób sama niczego głupiego.
Magda milczała przez chwilę.
– Dziękuję – szepnęła.
– Po to jestem. Czekam w hotelu.
– Wyjdź mi – zaczęła, ale się rozłączył – naprzeciw. No dobrze, to do hotelu. Tylko po co on tam poszedł?
Zerknęła na zegarek. Do zamknięcia księgarni pozostały jeszcze dwie godziny. Ale co tam, i tak pewnie nikt by nie przyszedł. Chwyciła więc torebkę, kluczyki od samochodu i wyszła na zewnątrz. Od razu buchnął w nią żar, który, zamiast zelżeć, stał się jeszcze gorszy. Zamknęła księgarnię i pobiegła do samochodu. Obejrzało się za nią kilka osób, zdziwionych, że chce jej się biegać w taki skwar.
Kilkanaście minut później przemknęła przez Grzmiącą i zatrzymała samochód na rozwidleniu dróg kawałek za wsią. Odruchowo spojrzała w lewo, gdzie znajdował się stary cmentarz i popędziła w prawo do zrujnowanego hotelu.
I wtem, niczym grom z jasnego nieba, uderzyła w nią świadomość, że wie, o czym pisała Nadia. Przynajmniej ten fragment, którego do tej pory nie rozumiała. Gwałtownie zatrzymała się, a serce waliło jej niczym młot.
– Akeldama – szepnęła, znów oglądając się w stronę cmentarza ukrytego w lesie. – Pole krwi, inaczej zwane polem garncarza. Ale dlaczego? Co jest w nim takiego szczególnego?
Wymagało to od niej olbrzymiej siły woli, by nie pobiec na najbliższe pole garncarza, aby odkryć, co tam jest.
– Nie – powiedziała stanowczo, kierując się do hotelu. – Byłaś tam setki razy i nic nie widziałaś. W tym polu i cmentarzu nie ma nic wyjątkowego.
Ruszyła truchtem wąską, zarośniętą ścieżką. Słońce wciąż świeciło na błękitnym niebie, a srebrne refleksy odbijały się w wodach jeziora daleko w dole.
Nagle Magda stanęła jak wryta. Przed nią pojawiły się trzy ciemne sylwetki, zagradzając dalszą drogę. Po raz pierwszy w życiu widziała ich trzech naraz tak wyraźnie. Stali w słońcu, a cień, z którego były uformowane ich niematerialne ciała, wirował niczym dym. Środkowy cienisty postąpił krok w stronę Magdy, a wiatr, który wiał tylko w jego świecie, szarpał jego porwanym płaszczem.
– Czego chcecie?! – krzyknęła dziewczyna. – Nie mam czasu na wasze zabawy!
Cienisty wyciągnął w jej stronę rękę. Na wszelki wypadek obejrzała się za siebie, jakby coś jej wskazywał, ale nic tam nie było. Otworzył usta, a do uszu Magdy dotarł nie dźwięk, lecz wibracje wwiercające się w mózg.
Magda pokręciła głową.
– Nie rozumiem cię.
Wtem cienisty ruszył w jej stronę. Płynął w powietrzu nad ziemią z wciąż otwartymi ustami i wyciągniętą ręką.
– Nawet się nie waż! – krzyknęła Magda, zasłaniając twarz ramieniem.
Tym razem się nie ugięła, gdy cienisty na nią wpadł. Opuściła rękę, ale stwór rozwiał się. Spojrzała na pozostałych dwóch stojących na ścieżce, a potem sięgnęła po krótką gałąź leżącą na ziemi.
– Zejdźcie mi z drogi – warknęła, ale ani drgnęli. – Jak chcecie – powiedziała grobowym tonem.
Zerwała się do biegu, a gdy znalazła się tuż przed cienistymi, machnęła gałęzią. Zanim się obejrzała, znikli.
Później – pomyślała. Później dowiem się, czego chcą. Teraz muszę znaleźć Mateusza i Feliksa.
Zanim dotarła do hotelu, prawie straciła oddech, a pot lał jej się po plecach strużkami.
– No i gdzie on jest? – zdenerwowała się, gdy nie ujrzała przed wejściem przyjaciela. – Mateusz?!
Odpowiedziała jej cisza.
– Gdzie jesteś?! – Weszła do środka. – Mateusz! To bardzo ważne!
W olbrzymim budynku panowała temperatura jedynie odrobinę niższa niż na zewnątrz.
– Mateusz!
A jeśli podłoga się pod nim zarwała i leży teraz gdzieś nieprzytomny? – przestraszyła się nie na żarty.
Magda przebiegła przez cały parter, starając się nie myśleć o ostatniej swojej wizycie w tym budynku. Wpadła na piętro, wciąż nawołując chłopaka. Minęła salon, w którym siedziała przez długie godziny, opłakując śmierć cioci. Pomimo upału na jej skórze pojawiła się gęsia skórka, gdy przypomniała sobie moment, gdy usłyszała wtedy hałas na dole, a później ujrzała szaleńca z nożem…
– Wyglądał, jakby się rozkładał. – Zatrzymała się, nagle przywołując w pamięci ten okropny wieczór. – Czy on… czy to też był jeden z nich? Czy to był nija?
Czy gdyby go pokonała, zamiast uciekać, to również zamieniłby się w kupę gnijącego mięsa?
Wyjęła z kieszeni telefon, ale nie miała w tym miejscu zasięgu.
– Magda? – Usłyszała nagle ciche wołanie.
Zastygła w bezruchu nasłuchując.
– Magda?
– Mateusz?! – krzyknęła. – Gdzie jesteś?!
– Na drugim piętrze!
– Po cholerę tam właziłeś? Przecież tam wszystko ledwo się trzyma!
– Teraz mi to mówisz?! Nie wiem, jak wyjść…
– Cholera – mruknęła, biegnąc do schodów.
Jeszcze kilka lat temu Magda chodziła po drugim piętrze i nawet po strychu, ale teraz podłogi tam były w takim stanie, że mogły runąć nawet pod najmniejszym naciskiem.
– Co za okropny dzień – sapnęła, ostrożnie stawiając stopy na coraz wyższych stopniach. – I jeszcze się nie skończył.
Gdy stanęła pewnie na ostatnim piętrze, zawołała:
– Gdzie jesteś?!
– Tutaj!
Powoli ruszyła w stronę, skąd dochodził głos Mateusza, aż znalazła go w dużym pokoju mniej więcej w połowie korytarza. Pomieszczenie było w opłakanym stanie. Brakowało mu połowy sufitu, który prawdopodobnie zawalił się już dawno temu, zabierając ze sobą kawał podłogi po prawej stronie, w której ziała obecnie wielka dziura. Widać było przypalone miejscami deski stropowe, jakby kiedyś oparły się małemu pożarowi. Z większości ścian posypał się tynk, a w miejscu łukowatych okien ziały dwie wielkie dziury. Właśnie przy nich stał Mateusz.
– Nie podchodź! – krzyknął, kiedy tylko ją zobaczył.
– Czyś ty zwariował?! – wybuchła. – Co ty tam robisz?!
– Chciałem zobaczyć widok z okna. Nie pamiętam, którędy tu przyszedłem, ale teraz zdaje się, że każda ścieżka, którą wybiorę, trzeszczy i chce się pode mną zapaść. Tam – powiedział i wskazał palcem na punkt na podłodze – noga wpadła mi w dziurę do połowy uda.
– Zgłupiałeś! – oświadczyła Magda.
– Może przez okno? – Mateusz wyjrzał na zewnątrz i zbladł. – Trochę wysoko.
– Co ty nie powiesz? – zapytała ironicznie. – Nie ruszaj się, spróbuję znaleźć jakieś bezpieczne przejście.
– Nie! Bo się zawali pod tobą!
– Jestem lżejsza, dam radę.
Zrobiła krok w jego stronę, ostrożnie badając stopą podłogę przed sobą.
– Po co tu w ogóle przyszedłeś? – zapytała Mateusza, żeby odciągnąć jego myśli od grożącego im niebezpieczeństwa.
– Chciałem pomyśleć nad… nad twoimi urodzinami.
Podniosła wzrok i spojrzała prosto na niego, przez co zrobił nieco speszoną minę.
– Umówiliśmy się na wyprawę do lasu, ale chciałem dać ci coś jeszcze, coś o czym pamiętałabyś do końca życia.
– No i ci się udało – mruknęła z przekąsem, posuwając się do przodu w ślimaczym tempie.
– To może powiedz, co dziś odkryłaś i o co chodzi z Feliksem?
Zaczęła opowiadać o wszystkim, co zdarzyło się od ich ostatniej rozmowy, wciąż posuwając się naprzód.
– Myślę, że Nadii chodziło o pole garncarza – zakończyła. – Ale nie wiem które. Jakieś konkretne? No i Feliks nie odbiera telefonu, zaczęłam się martwić. Co jeśli ktoś naprawdę potrafi zabić żniwiarza? Potrzebuję twojej pomocy…
¢
Feliks ocknął się, czując mdłości i zawroty głowy. Otworzył oczy, a świat wokół zawirował nieprzyjemnie.
– Gdzie jestem? – zapytał spuchniętymi ustami, nie potrafiąc skupić wzroku na niczym konkretnym.
Feliks siedział na krześle związany niczym baleron. Spróbował się poruszyć, ale więzy krępujące mu ręce zatrzeszczały, boleśnie wbijając się w skórę. Podobnie było z kostkami przywiązanymi do nóg krzesła.
– W mojej piwnicy. – Usłyszał nieco rozbawiony głos.
Podniósł głowę i zobaczył Blanka siedzącego na drabinie pośrodku pomieszczenia. Tuż obok niego stała na ziemi lampa rozświetlająca mrok kamiennej piwnicy.
– Ach, to ty – mruknął.
– Wybacz mą nieuprzejmość, ale nie mogłem pozwolić ci odejść tak szybko. Teraz, kiedy w końcu odkryłeś naszą kryjówkę, przyszła kolej na ciebie.
Feliks szarpnął się w więzach
– Radzę ci przyzwyczaić się do tej piwnicy, albowiem spędzisz w niej jeszcze trochę czasu. Mamy dziś pełnię, a do nowiu zostało jeszcze mnóstwo czasu.
– Co stanie się podczas nowiu? – zapytał Feliks, majstrując palcami przy węzłach.
Niech stary żniwiarz gada, a on spróbuje się uwolnić.
– Nie mogę ci tego zdradzić. – Blank wyprostował się i podniósł lampę. – Może Pierwszy będzie na tyle łaskawy, żeby ci powiedzieć.
– Jaki Pierwszy, do diabła? – warknął, odkrywając z żalem, że uwolnienie się nie będzie takie proste.
– Pierwszy z nas wszystkich. Nigdy cię nie zastanawiało, kto był pierwszy? I czy jest lepszy od nas?
Feliks wpatrywał się bez ruchu w Blanka, usiłując pojąć sens jego słów.
– A tymczasem trzymaj się. – Starzec postawił stopę na pierwszym stopniu drabiny prowadzącej na górę. – Mam nadzieję, że zdążyłeś się pożegnać z Magdą? Bo zdaje się nam, że ona również wie o nas zbyt wiele.
– Nie – szepnął Feliks. – Nie! Nie możesz! Nie możecie! Nawet nie próbuj jej tknąć! Zabiję cię! Zarżnę jak świnię! Ona nic nie wie! To tylko zwykły człowiek!
Lecz Blank uśmiechnął się lekko i pogwizdując cicho, wspiął się po drabinie z zaskakującą jak na jego wiek zwinnością.
Feliks patrzył, jak wciąga drabinę do góry i opuszcza klapę w podłodze. Potem zapadła ciemność.
– Nie pozwolę! – sapnął, szarpiąc się w więzach. – Nie pozwolę wam jej tknąć! Nieważne czy żniwiarze, czy potępieńcy. Pozarzynam was wszystkich!
Poczuł, jak po rękach zaczyna ściekać mu ciepła krew, ale nie dbał o to. Musiał się uwolnić. Musiał, bo inaczej te dranie zrobią krzywdę Magdzie.
– Trzymaj się, mała – szepnął.