Текст книги "Pusta noc"
Автор книги: Paulina Hendel
Жанры:
Городское фэнтези
,сообщить о нарушении
Текущая страница: 6 (всего у книги 21 страниц)
– A więc to ty jesteś winien temu, że zostawiła biedną matkę samą w pracy? – Feliks oparł się o płotek i bezczelnie chwycił za filiżankę Magdy.
Przyjrzał się z uwagą szklance, a potem wypił duży łyk.
– Paskudna – ocenił.
– Myślę, że Magda zasłużyła na chwilę przerwy – odparł Mateusz, przyglądając się uważnie kuzynowi dziewczyny.
Feliks odstawił filiżankę na stół i również spojrzał Mateuszowi prosto w oczy. Magda miała wrażenie, że atmosfera nagle zgęstniała. Idź sobie, no idź! – powtarzała intensywnie w myślach, mając nadzieję, że jakimś cudownym sposobem te słowa dotrą do Feliksa. Jednak on zdawał się głuchy i ślepy, a do tego nie poczuł nawet kopnięcia w kostkę.
– Ty jesteś tym chłopakiem od Wilków – bardziej stwierdził niż zapytał Feliks.
No nie! – jęknęła w duchu. Nie znosiła, kiedy ludzie mówili o niej „dziewczyna od Wojnów” i Feliks doskonale o tym wiedział. Czyżby nazwał tak Mateusza celowo? Żeby mu dopiec? Nawet go dobrze nie poznał, a już był złośliwy!
– Tak, jestem – odparł pewnym tonem Mateusz. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i wciąż patrzył na Feliksa.
Magda straciła cierpliwość. Jedyny chłopak w mieście, który nie uważał jej za dziwaczkę, a ten idiota usiłuje go obrazić, albo odstraszyć. Pewnie ta technika podziałałaby, gdyby miał swoje poprzednie ciało, ale w tym był po prostu irytujący.
– Feliks – warknęła. – Idź sobie i nam nie przeszkadzaj.
Wujek prychnął cicho i uniósł w uśmiechu kącik ust.
– Na razie – powiedział.
Zwinął ciasteczko z talerza Magdy i przeszedł nad ogrodzeniem.
– Przepraszam cię za niego – powiedziała dziewczyna, patrząc na oddalającego się żniwiarza. – Nie wiem, co w niego wstąpiło.
– Nie przejmuj się – odparł swobodnie Mateusz. – Rodziny się nie wybiera.
– Niestety – westchnęła. – A najgorsze jest to, że ja z nim mieszkam.
Skoro poznał już Feliksa, nie było sensu ukrywania przed nim prawdy… A przynajmniej tej jej części, która nie mówiła nic o nawich i świecie umarłych.
– Tam, gdzie odprowadziłem cię tydzień temu?
– Nie, to jest dom moich rodziców. Ja z Feliksem mieszkam w takim starym domu po wujku na drugim końcu miasta.
– Aha.
Spodziewała się wszystkiego, ale nie tego, że Mateusz tak szybko zaakceptuje ten fakt.
– Na mnie chyba już czas. – Dopiła kawę i spojrzała z żalem na zegarek. – Jak ten konfident doniesie mamie, że szlajam się po mieście w godzinach pracy, to będę musiała do końca roku zamykać księgarnię.
– A tego byśmy nie chcieli. – Mateusz uśmiechnął się, wstając od stolika.
¢
Nadia podciągnęła kolana do klatki piersiowej, próbując przykryć się kocem, na którym jednocześnie leżała. Niewiele to pomogło – wciąż było jej zimno, miała dreszcze i w żaden sposób nie potrafiła opanować drżenia dłoni i stóp. Na dodatek jej ciało trawiła gorączka.
Jęknęła cicho, otwierając oczy. Wciąż otaczała ją smolista ciemność, która nie pozwalała w pełni oddychać, uciskała klatkę piersiową, lepiła się do ciała. Zimne i ciche piekło, w którym się znalazła, śmierdziało wilgocią, stęchlizną i zepsuciem.
Pod pokrwawionymi palcami o połamanych paznokciach czuła zimny, gładki kamień. Pora wstać, rozruszać zesztywniałe mięśnie, przekonać organizm, że jeszcze żyje. Walcząc z zawrotami głowy, podźwignęła się na czworaka. Wzięła kilka głębszych oddechów, spokojnie wypuszczając powietrze z płuc. Po czwartym wdechu zaniosła się kaszlem i przez dłuższą chwilę próbowała nad nim zapanować. Splunęła na ziemię, zaklęła głośno i wspierając się o ścianę, stanęła chwiejnie na nogach.
Dziesięć małych, niepewnych kroków wzdłuż jednej ściany, dziesięć wzdłuż kolejnej, dwa kolejne i duża, metalowa beczka. Sięgnęła do niej i nabrała w drżącą dłoń odrobinę śmierdzącej, zimnej wody. Na samym początku nawet przez myśl jej nie przeszło, żeby pić coś tak obrzydliwego, lecz każdego w końcu dopadnie pragnienie. Kolejne kroki, kolejny róg, który służył jej za toaletę, i ostatnia ściana. Żadnych drzwi, żadnej przerwy w gładkich, wilgotnych ścianach z kamienia. Żadnej drogi ucieczki.
Nadia znała już swoje więzienie na pamięć. Znała każdy kamień, każdą rysę wyznaczoną przez starą, wapienną zaprawę. Przemierzała tę przeklętą piwnicę już dziesiątki, jeśli nie setki razy. Na początku robiła to po to, by móc sprawnie się po niej poruszać nawet w absolutnej ciemności, gdy ci, którzy ją uwięzili, w końcu tu zejdą. W myślach ułożyła każdy możliwy scenariusz, jak może obezwładnić swoich oprawców i się stąd wydostać. Nie przewidziała jednego – że świat łącznie z porywaczami o niej zapomni. Ile tu już tkwiła? Miała wrażenie, że wieczność. Kiedyś jeszcze starała się odliczać upływające minuty, godziny, może nawet dni, ale szybko straciła rachubę. Zapas sucharów, który wcześniej wydawał się tak wielki, skończył się. Kiedy? Może kilka godzin temu, może dzień. Przestała już odczuwać głód.
Powoli zapominała, że gdzieś tam u góry życie toczy się swoim rytmem. Dla niej istniała jedynie ta piwnica. Wydawało jej się, że egzystuje już tylko z przyzwyczajenia, że gdyby wystarczająco się skupiła, mogłaby przestać oddychać, zatrzymałaby serce, a jej udręka wreszcie dobiegłaby kresu. Jednak na samym dnie umysłu tliła się coraz słabsza iskierka, że musi się dowiedzieć, kto i po co ją tu trzyma, że musi ostrzec innych. Jeśli zginie w ciemnej i zimnej piwnicy, jej dusza uleci gdzieś daleko, minie mnóstwo czasu, zanim odnajdzie nowe ciało i Nadia już nigdy nie pozna prawdy.
¢
Magda zamknęła księgarnię i pojechała do domu. Myślała, że do wieczora przejdzie jej złość na Feliksa. Niestety, gdy tylko pomyślała, że jej głupi wujek usiłował odstraszyć od niej Mateusza, znów wzbierała w niej wściekłość.
Weszła do domu, trzaskając drzwiami.
– Feliks! – zawołała, lecz nie usłyszała odpowiedzi.
Z piwnicy doszły do niej stłumione hałasy. Zeszła więc na dół, gdzie żniwiarz urządził sobie kiedyś małą siłownię.
– Część – stęknął, unosząc hantle. – Matko, ależ słaby jestem w tym wcieleniu.
– Do tego jeszcze głupi i złośliwy! – warknęła.
Odstawił hantle na podłogę.
– Że co proszę? – zdziwił się.
– Dlaczego byłeś dziś taki niemiły dla Mateusza?! – naskoczyła na niego.
– Bo mi się nie spodobał. – Feliks wzruszył ramionami, po czym wytarł koszulką pot z czoła.
– Nie tobie ma się podobać!
– Nie histeryzuj – mruknął. – Możesz sobie znaleźć kogoś lepszego.
– Twoim zdaniem nikt nie jest dla mnie wystarczająco dobry! Wiesz, ilu moich chłopaków już przepędziłeś?!
– Nie przesadzaj. Aż tak piękna to ty nie jesteś, żeby wciąż ustawiały się do ciebie kolejki.
Magda otworzyła usta, lecz zabrakło jej słów.
Feliks napił się wody z butelki i spojrzał na nią.
– Chyba posunąłem się za daleko, co? – Skrzywił się nieco.
Magda – wciąż w szoku – pokiwała głową.
– Przepraszam. – Wstał z ławki i podał jej dłoń na zgodę. – Nadal nie do końca panuję nad tym ciałem. Ostatnio powiedziałem Jadwidze… to znaczy cioci Jadzi – poprawił się – że je jak mały wół. W tym chłopaku – mruknął i spojrzał po sobie – było mnóstwo złości i goryczy. Miał niewyczerpane pokłady drobnych złośliwości.
– W to akurat mogę uwierzyć – mruknęła Magda.
– Obiecuję się poprawić – zapewnił, ale w jego głosie nie było ani odrobiny skruchy.
Magda skinęła głową. Trochę tęskniła za dawnym Feliksem – poważnym, troskliwym wujkiem.
¢
Wszystko szło zgodnie z planem. Oczywiście zdarzały się pewne trudności, ale i z nimi Pierwszy potrafił sobie poradzić. Miał cierpliwość osoby, która podczas setek lat spędzonych w Nawii przewidziała każdy możliwy scenariusz, więc nic nie mogło go zaskoczyć.
Miejsce, które wybrał Blank, było idealne pod każdym względem, a szczególne z tego powodu, że znajdowało się pod samym nosem tego nieudolnego żniwiarza. Nikt nawet nie szukał tu Pierwszego, nikt nie zwrócił na niego uwagi. Plan w swej prostocie był iście genialny.
W ciągu kilku tygodni zebrał armię potępieńców. Co prawda wciąż musieli kupować albo kraść mięso, ale byli bardzo przydatni. Pierwszy rozlokował ich w innych miastach, aby na bieżąco informowali go o poczynaniach pozostałych wrogów, dzięki czemu miał wszystko pod kontrolą. Lecz wojna, w której przeciwnik nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że jest atakowany, była z góry skazana na sukces. Może nie należała do honorowych ani sprawiedliwych, ale która wojna taka jest?
Nawet to pole krwi ukryte w lesie z dala od ludzi, a jednocześnie wystarczająco blisko opuszczonej osady, gdzie mógł się zaszyć, było idealne. Miało swoją moc i historię, o której nie wiedzieli nawet miejscowi.
– Zanim się spostrzegą, zostanie ich jedynie garstka, niezdolna do podjęcia jakiejkolwiek walki – rzucił w przestrzeń, spacerując między porośniętymi mchem nagrobkami. – Oby tylko Gerard zbyt szybko nie wyszedł z ukrycia. Bo jeśli połączą siły…
– Od dziesiątek lat nie nawiązał z nikim kontaktu, nie zdradził swoich, ani twoich tajemnic. Sądzę, że pod tym względem jesteś bezpieczny – odparł Blank, podążając za Pierwszym. – Kazałem potępieńcom porzucić stary samochód i znaleźć nowy. Przekręcili też tablice rejestracyjne. Twierdzą, że nikt ich nie widział, ale lepiej dmuchać na zimne.
Najstarszy żniwiarz pokiwał głową z aprobatą.
– Dziewczyna niedługo zginie, kto będzie następny? – zapytał Blank.
– Muszę się nad tym zastanowić.
– Jesteś pewien, że Feliks niczego się nie domyśla? W końcu od chwili, kiedy wróciłeś do świata żywych, pałęta się po nim coraz więcej nawich.
– Cóż, tego nie unikniemy. Ale Feliks jest zbyt młody i głupi. Dzięki temu, że wciąż siedzi w tym Wiatrołomie, łatwo go kontrolować i mieć na niego oko.
– Nie tylko na niego, co? – zażartował Blank.
Pierwszy zmroził spojrzeniem zastępcę, który spuścił głowę i wymamrotał krótkie przeprosiny.
¢
Feliks spokojnie zjadł kolację, przy czym okazało się, że w tym ciele uwielbia wątróbkę ze śmietaną. Brudne naczynia oraz patelnię wstawił do zlewu i zalał wodą. Patrząc na strumień wody płynący z kranu, przemknęło mu przez myśl, że Magda się wścieknie, jeśli znów zostawi jej zmywanie… Lecz przecież nie kazał jej się wprowadzać do swojego domu.
Nieźle go opieprzyła poprzedniego wieczoru, ale nie potrafił być miły dla tego jej nowego chłopaka. Coś mu się w nim nie spodobało. Ta jego pewna siebie postawa, głupi uśmieszek i – co najgorsze – sposób, w jaki patrzył na Magdę.
– Jadwiga miała rację, jestem bardziej złośliwy niż kiedyś – stwierdził, a po chwili, ku własnemu zdumieniu, odkrył, że nieszczególnie mu to przeszkadza.
Narzucił na siebie skórzaną kurtkę, teraz zbyt szeroką i z przykrótkimi rękawami. Z wieszaka w korytarzu wziął kluczyki i wyszedł z domu, gotów stawić czoła kolejnej istocie, która nawiedzała las niedaleko małej wsi pod Wiatrołomem.
Jeszcze dzisiejszego poranka Magda zadzwoniła do niego, twierdząc, że jakiś internauta pisał na jej forum o błędnych ognikach widzianych we wspomnianym lesie.
– Pewnie ktoś wymyśla bajki – skwitował.
– Nie chcesz to nie, nie musisz tego sprawdzać – żachnęła się dziewczyna. – Gdyby nie to, że jestem umówiona, sama bym tam pojechała.
– Jak to „umówiona”? – zdziwił się.
– Dziś po pracy idę z Mateuszem na kawę – oznajmiła.
– Znowu? – mruknął. – A tak nawiasem mówiąc, on wcale mi się nie podoba.
– Tobie nikt się nie podoba – skwitowała Magda. – Poza swoją rodziną ty nikogo nie lubisz! Ani ludzi, ani żniwiarzy! A w tym ciele najwyraźniej i mnie nie znosisz.
– Nie pleć głupstw! – żachnął się. – To co z tymi ognikami?
Magda powiedziała o tym, co znalazła w sieci, a Feliks dla świętego spokoju obiecał, że to sprawdzi.
Dojechał na miejsce przed zmierzchem. Wieś była spokojna i senna. Przy dziurawej drodze chodziły kury, usiłując wygrzebać z pobocza coś smacznego. Na murku wygrzewał się kot, a w oddali zaszczekał pies.
Żniwiarz podszedł do pierwszego płotu, za którym dostrzegł mężczyznę pracującego w ogrodzie.
– Dzień dobry – przywitał się.
– Dobry. – Miejscowy podejrzliwie skinął mu głową.
– Nazywam się Olszewski i jestem współautorem witryny o zjawiskach paranormalnych… – zaczął cytować słowa podpowiedziane przez Magdę.
– Znaczy takiej strony dla czubków?
– Nie tak bym to ujął, ale owszem. – Skinął głową. – Słyszałem, że poza tą wsią straszy?
– Tak mówią, ale kto by w to wierzył? – Mężczyzna wzruszył ramionami.
– Wie pan, w którym miejscu?
– A tam gdzieś. – Machnął ręką za siebie. – W lesie za krzyżem.
– Bardzo dziękuję za pomoc – powiedział żniwiarz i ruszył drogą dalej przed siebie. Wiedział, że od tego sceptyka więcej informacji nie wyciągnie, ale znał miejsce, w którym na pewno czegoś się dowie.
Zatrzymał się przed małym sklepem, który spełniał również rolę pubu i punktu zgromadzeń mieszkańców. Co dziwne, o tej porze siedziało tam tylko dwóch mężczyzn. Feliks przedstawił się im, ale dopiero kiedy obiecał postawić piwo, starsi panowie okazali się bardziej rozmowni.
– Ano widziałem tego ducha! – zapewnił niski, wysuszony staruszek w czerwonych adidasach i czapce moro.
– Ducha?
– Tak, ducha, taka zjawa, niby biała, a jednak przeźroczysta.
– Ty, Stachu, głupot nie pieprz! – ofuknął go kolega w niebieskich adidasach i koszuli w kratę. – To wcale nie zjawa była, a błędne ogniki!
– Błędne ogniki występują tylko na bagnach, a to było w środku lasu! – pouczył go Stachu.
– No to jak w końcu było? – zapytał Feliks.
– Panie, my pewni nie jesteśmy, bo to już ciemno było, a my mieli trochę w czubie. Wie pan, Staszkowi wnuk się urodził, trzeba było uczcić. Ale coś tam w lesie siedzi. Licho jakie!
– Tylko pan nie mówi głośno, że to my powiedzieliśmy, bo tu we wsi się z nas śmieją, że widy jakieś mamy – dodał ściszonym głosem Staszek.
– A gdzie dokładniej to się stało? – zapytał Feliks, czując, że jego cierpliwość powoli się wyczerpuje.
– Jak postawisz pan nam po dwa piwa, to pokażemy! – obiecał mężczyzna w niebieskich adidasach.
– Zatem chodźmy.
Mężczyźni żwawo ruszyli przed siebie. Po drodze na zmianę opowiadali o tym, co widzieli, a za każdym razem ich wersja odrobinę różniła się od poprzedniej.
– Nie notujesz pan? – zapytał niespodziewanie Staszek, patrząc znacząco na Feliksa.
– Nie muszę, mam świetną pamięć – zapewnił żniwiarz.
Mężczyzna zmierzył go podejrzliwym wzrokiem, nie do końca wierząc jego słowom.
– To tu. – Jego kolega zatrzymał się. – Przysnęliśmy sobie pod tym o świerkiem, a tam – powiedział i wskazał ręką na las – pokazały się te światełka.
– Jesteście panowie pewni?
– Taa. To co z tym piwem? – zapytał Staszek, nerwowo przeskakując z nogi na nogę. – Zimno tu jakoś i tak nieprzyjemnie…
Feliks sięgnął do kieszeni i podał mężczyznom banknot dziesięciozłotowy. Nawet nie narzekali, że to za mało na cztery piwa w wiejskim sklepie, tylko pospieszyli ku drodze, aby znaleźć się jak najdalej od nawiedzonego miejsca.
Żniwiarz uśmiechnął się. Przecież jeszcze we wsi byli mężnymi pogromcami duchów, opowiadającymi, czego by oni nie zrobili z takim lichem, gdyby znów je zobaczyli.
Kiedy miał pewność, że panowie są już daleko, a on został w lesie sam, pokręcił się wokół, szukając jakichkolwiek śladów lub naruszonej ziemi. Nie znalazł nic, ale też i nie miał na to zbyt wielkich nadziei. W końcu światełka pojawiają się w tej okolicy od wielu miesięcy.
Położył się na miękkim mchu pod świerkiem, założył ręce za głowę i przymknął oczy, wsłuchując się w odgłosy lasu. Dawno temu ukrywał się pod podobnym drzewem przed pościgiem niemieckich żołnierzy przekonanych, że jest dezerterem.
Po niedługim czasie usnął, śniąc o innym, odległym życiu. Zbudził go dopiero wieczorny chłód. Zrobiło się ciemno, a zwierzęta zaczęły wychodzić na łowy. Wysoko między gałęziami drzew prześwitywały gwiazdy i sierp księżyca.
Wkrótce ujrzał to, na co czekał – mgliste, delikatne światełka. Były bardzo niewyraźne, ale szybko ustalił, pod którym drzewem krążą. Po lesie echem rozlegał się szloch.
Feliks wstał z ziemi i ruszył w kierunku światełek, które natychmiast zgasły. Płacz urwał się. Żniwiarz zatrzymał się przed brzozą, pod którą znajdowało się niewielkie wzniesienie.
– Jeśliś chłopiec, nadaję ci imię Adam – powiedział głośno Feliks. – Jeśliś dziewczynka, nadaję ci imię Ewa. – Wyjął z kieszeni małą buteleczkę i skropił ziemię wodą święconą.
– Żegnaj, maluchu – westchnął i wrócił na mech pod świerkiem, lecz już nie usłyszał płaczu, ani nie ujrzał światełek.
Ludzie od zawsze twierdzili, że żyją w czasach bardziej cywilizowanych niż poprzednia epoka. Lecz niektórych rzeczy woleli po prostu nie zauważać. Na przykład tego, że sąsiad zagroził córce, że wyrzuci ją z domu, jeśli będzie miała nieślubne dziecko. A młoda dziewczyna bała się tak bardzo, że nawet nie chciała szukać szansy na życie dla swojego maleństwa. I choć światełka nad tajemnymi miejscami pochówku świeciły coraz rzadziej, dla Feliksa nadal było to zbyt często.
– Wciąż żyjecie w ciemnocie – powiedział, przechodząc przez milczącą wieś.
Magda wracała do domu niepocieszona. Przed południem Feliks narzekał na jej metody poszukiwania zjaw, potem mama chciała tysiąc rzeczy na raz i goniła ją po całym mieście, żeby je załatwiała. Magda miała nadzieję, że popołudniowe spotkanie z Mateuszem poprawi jej humor, ale ledwo usiedli w kawiarni, a rozdzwonił się jego telefon.
– Wujek wzywa mnie do pracy – jęknął chłopak. – Coś się im popsuło… Wybaczysz mi?
– Jasne, ale jutro będziemy musieli to nadrobić – odparła z wymuszonym uśmiechem.
– Oczywiście. Jeszcze raz bardzo cię przepraszam, że muszę cię tak zostawić.
Pocałował ją w policzek i już go nie było, a Magda musiała zjeść dwa zamówione kawałki ciasta w samotności.
Teraz zapadała już wieczorna szarówka, a dziewczyna wracała pieszo przez miasto, bo przecież Feliks zabrał jej samochód, aby sprawdzić, czy tajemnicze światełka rzeczywiście są, jak sugerowała, porońcem.
Właśnie zastanawiała się, czy nie zadzwonić do Mateusza i zapytać, jak idzie mu naprawa, gdy zdała sobie sprawę z tego, że gdy kilka godzin wcześniej mama wysłała ją po coś do domu, zostawiła tam swój telefon.
– Niech to szlag! – Zatrzymała się na środku chodnika i rozejrzała bezradnie.
Do domu Feliksa miała już niecałe pięćset metrów, a powrót po telefon oznaczał ponowne przejście przez całe miasto.
– Mogłam nie dawać Feliksowi samochodu – mruknęła ze złością i zawróciła.
Normalnie nawet nie przeszłoby jej przez myśl, żeby wracać taki kawał drogi po telefon, ale istniała szansa, że wieczorem zadzwoni do niej Mateusz, a tego nie chciała przegapić. A nie daj Boże, gdyby telefon odebrało któreś z rodziców.
Na tę myśl jeszcze bardziej przyspieszyła kroku.
Nagle kątem oka ujrzała ciemny kształt w parku. Czarniejszy niż noc, stał pod drzewami, gdzie nie docierało światło lamp ulicznych. Magda gwałtownie zatrzymała się i wpatrzyła w postać utkaną z ciemnego dymu. Jej serce zabiło szybciej. Przez ostatnie dni niemal zapomniała o cienistym i jego dziwacznym zachowaniu.
Nie spuszczała z niego wzroku, bojąc się, że jeśli chociażby mrugnie, czarny dym rozwieje się. Zrobiła kilka kroków w jego stronę. Weszła na ulicę i wciąż szła przed siebie. Mijający samochód zatrąbił na nią przeciągle, ale nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi. Cienisty patrzył, jakby oczekiwał, że dziewczyna zaraz stanie z nim twarzą w twarz. I tak rzeczywiście zamierzała zrobić.
Gdy wkroczyła do parku, zrobiło się jakby chłodniej, a na rękach pojawiła jej się gęsia skórka. Od ciemnej postaci dzieliło ją zaledwie kilka metrów – już czuła charakterystyczny zapach.
Cienisty przeszył ją spojrzeniem czerwonych oczu, powoli uniósł rękę z dymu i wskazał na coś z boku. Magda z niechęcią oderwała od niego wzrok i zerknęła we wskazanym kierunku, ale nie zauważyła tam nic szczególnego. Ot, tylko parkowe alejki.
– Nie rozumiem. Co chcesz mi pokazać? – zapytała szeptem.
Cienisty otworzył usta, z których nie wydobył się żaden dźwięk, ale Magda miała wrażenie, jakby jej mózg zaczął wibrować. Nie było to bolesne, ale z całą pewnością nieprzyjemne. Zatkała uszy dłońmi, lecz niewiele to pomogło.
– Przestań! – rozkazała.
Stwór zamknął usta, opuścił rękę i przesunął się w stronę dziewczyny.
– Nawet nie próbuj! – Magda zatrzymała go gestem dłoni.
Cienisty zaczął tracić kształt – rozwiewał się na wietrze, a po sekundzie nie było po nim nawet śladu.
Magda miała wrażenie, że w parku zrobiło się jaśniej i cieplej.
– Czego ode mnie chcesz? – rzuciła w pustkę, lecz nie doczekała się odpowiedzi.
Wzruszyła więc ramionami i poszła do domu. Nie zastała rodziców – zapewne wybrali się w odwiedziny do ciotki Jadwigi, więc wzięła tylko telefon i wyszła. Jak zwykle skróciła sobie drogę, idąc przez stare, pogrążone w ciemności torowisko.
Na jego skraju w wysokich chaszczach buszował pies, który wyruszył na nocne łowy. W oddali można było dostrzec czerwony wiadukt biegnący nad torami. O tej porze szedł po nim zaledwie jeden przechodzień, samochodu nie było żadnego.
Magda wspięła się na niski nasyp, wskoczyła na pokrytą rdzą szynę i, wystawiając dla równowagi ręce na boki, powoli ruszyła przed siebie. Po lewej stronie ujrzała duży budynek z czerwonej, lekko pokruszonej cegły. Dawniej należał do całego kompleksu pięknych budowli kolei, ale odkąd zamknięto dworzec, a pociągi przestały jeździć przez Wiatrołom, niszczał w zastraszająco szybkim tempie.
Okna zwieńczone łukami powybijano, większość drewnianych posadzek zerwano, meble poniszczono lub ukradziono, a każdy możliwy do wyniesienia metalowy element sprzedano na złom. Teraz przychodzili tu jedynie bezdomni i wagarujący uczniowie. Władze co jakiś czas zamykały wszystkie wejścia, ale zawsze znalazł się ktoś, kto forsował je ciemną nocą.
Magda szła po szynie, usiłując dojrzeć tak dobrze znane jej graffiti, gdy nagle zobaczyła ciemną, chudą sylwetkę na tle ściany. W ciemnościach zamajaczyła blada twarz. Dziewczyna nie wystraszyła się jednak – pewnie był to jakiś nastolatek, który umówił się tu z kolegami. A poza tym w torebce, oprócz wielu innych przydatnych rzeczy, miała gaz pieprzowy oraz paralizator, bo choć w Wiatrołomie nikt nie miałby odwagi jej skrzywdzić, to lubiła być przygotowana na każdą ewentualność, włączając w to nagły wyjazd poza miasto. Szła dalej, nie zwracając na niego uwagi, kiedy poczuła słabą woń rozkładającego się mięsa. Z niczym nie mogłaby jej pomylić. Serce podeszło jej do gardła, straciła równowagę i musiała zeskoczyć z szyny. Spod jej stóp osunęło się kilka ostrych kamieni.
– O żesz… – szepnęła.
Uważnie powiodła dookoła wzrokiem, ale nic jeszcze nie dostrzegła. A smród dochodził od strony mostu, czyli dokładnie tam, dokąd się wybierała. Przez chwilę stała niezdecydowana, co robić. Sięgnęła do torebki w poszukiwaniu telefonu, kiedy woń zepsutego mięsa nasiliła się.
Dziewczyna obejrzała się na budynek z czerwonej cegły. Ktokolwiek tam był, musi go ostrzec, zabrać z tego przeklętego miejsca…
Smród stawał się coraz silniejszy, do tego usłyszała w oddali toczący się z nasypu kamień.
Magda – wciąż grzebiąc w torebce – najszybciej i najciszej jak potrafiła, ruszyła w stronę opuszczonego budynku. Niemal czuła zimny oddech potwora na karku, ale usiłowała przekonać samą siebie, że to tylko wyobraźnia, że gdyby stwór ją wyczuł, już leżałaby martwa.
Stanęła przed budowlą i rozejrzała się, ale nikogo nie dostrzegła. Smród nie zelżał. Księżyc skrył się za chmurami, nadając im srebrzystą poświatę. Magda zadrżała, choć wieczór był ciepły. Serce biło jej głośno, krew szumiała w uszach, a po plecach spłynęła kropla lodowatego potu. Najchętniej uciekłaby stąd, ile sił w nogach, wróciła do rodzinnego domu i ukryła się w swoim starym pokoju. Ale była tutaj, w ciemnościach, zdana jedynie na siebie i musiała ostrzec chłopaka, który wymknął się z domu tylko po to, aby spotkać się z kumplami.
Idąc wzdłuż ściany budynku, żałowała, że metalowy drążek, który został w jej sypialni, był za duży, by nosić go w torebce. Poczuła się odsłonięta i bezbronna, ponieważ ani gaz pieprzowy, ani paralizator nie pomógłby jej w starciu z nawim. Dla zachowania równowagi w ciemnościach przyłożyła dłoń do porowatych, wykruszonych cegieł, które zdawały się promieniować własnym ciepłem.
Dotarła do rogu, zakręciła i niemal wpadła na młodego, wychudzonego chłopaka. Ten spojrzał na nią przerażonymi oczyma i już otworzył usta do krzyku.
– Tylko nie krzycz! – poprosiła szeptem Magda, unosząc przed siebie dłonie.
Chłopak przez chwilę stał nieruchomo, jakby zastanawiając się, co robić. W końcu zamknął usta i nerwowo rozejrzał się dookoła.
– Coś tu jest – szepnął. – Coś wielkiego, a śmierdzi jak…
– Popsute mięso – dokończyła za niego. – Musimy stąd uciekać, zanim nas wywęszy.
Magda złapała chłopaka za rękę, gdy usłyszała szelest w trawie, stanowczo zbyt blisko. Smród nasilił się jeszcze bardziej, wywołując mdłości.
– Cholera! – syknęła dziewczyna. – Za późno.
Przestraszona powiodła wokół wzrokiem. W ciągu ułamka sekundy podjęła decyzję.
Szarpnęła dłonią chłopaka, ustawiając go na starych płytach chodnikowych.
– Nie ruszaj się – nakazała, wygrzebując z torebki woreczek z solą.
Kiedyś wierzono – całkiem słusznie zresztą – że cenna sól odstrasza upiory. Dlatego Magda usypała z niej krzywy okrąg wokół chłopaka.
– Co ty… co ty robisz? – zapytał drżącym głosem.
– Nie wyczuje nas, jak będziemy w środku – odparła, stając w kręgu.
Spojrzała jeszcze raz na towarzysza i choć sama była prawie sparaliżowana ze strachu, spróbowała się uśmiechnąć, aby dodać mu otuchy. Chłopak nie mógł mieć więcej niż piętnaście lat i był przerażony.
– Jestem Magda. – Podała mu dłoń.
– Aleks – odpowiedział odruchowo.
– Nie bój się, wszystko będzie w porządku – zapewniła, natrafiając w końcu w torebce na telefon.
Dłonie tak jej drżały, że musiała użyć obu, aby wybrać numer Feliksa.
– Odbierz – poprosiła ledwie słyszalnym szeptem.
Długi sygnał przeciągał się w nieskończoność. Smród zepsutego mięsa wywoływał mdłości. Wtem coś wielkiego wyszło zza rogu. Chmury odsłoniły księżyc i w jego świetle mogli dojrzeć olbrzymiego potwora wielkości konia. Poruszał się na czterech chudych, długich łapach, upodabniających go do pająka. Jego workowate cielsko zwieszało się tuż nad ziemią. Nie miał oczu, a zamiast nosa na środku twarzy ziały dwie poszarpane dziury. Szeroka paszcza była naszpikowana ostrymi zębami. Na razie jego ciało odznaczało się przerażającą bladością, ale gdy napełni się ludzką krwią, stanie się czerwone. Kiedyś ludzie wierzyli, że w zwalistym cielsku nie ma ani jednej kości i tylko skóra wypełniona krwią trzyma potwora w jednym kawałku.
– Tak? – odezwał się głos w słuchawce, lecz Magda nie usłyszała go zapatrzona w stwora.
Nawi zwolnił kroku i głośno wciągał powietrze nozdrzami. Dziewczyna zobaczyła czarne, ostre szpony wieńczące jego cztery długie palce u każdej łapy.
– Magda? Co jest? – dopytywał się Feliks.
– Torowisko… Bezkost… – zdołała wydusić.
Wiedziała, że stwór nie może jej ani wyczuć, ani usłyszeć, dopóki jest w kręgu, ale niewiele to pomagało. Drżała, a jej oddech był szybki i płytki. Aby dodać otuchy zarówno sobie, jak i Aleksowi, złapała go za lodowatą dłoń i mocno ścisnęła. Bezkost był coraz bliżej. Nieco uniósł łeb i w księżycowym świetle mogli dobrze się przyjrzeć jasnej, pomarszczonej skórze na jego czaszce. Nozdrza rozdymały się, chwytając powietrze, a spomiędzy zębów ściekała ślina.
– Nie mogę… – jęknął Aleks, wyrwał rękę z uścisku Magdy i odbiegł w mrok.
– Nie! Czekaj! – krzyknęła za nim.
Gdy tylko przekroczył granicę z soli, bezkost natychmiast go wyczuł i gwałtownie zwrócił łeb w jego stronę. Potem ruszył za chłopakiem z zaskakującą prędkością.
– Ty idioto! – zawołała Magda, a potem, przeklinając na czym świat stoi, pobiegła za chłopakiem i potworem.
Gdy dotarła do rogu budynku, zwolniła i ostrożnie wyjrzała zza niego. Zobaczyła, jak pokraczny nawi wchodzi do środka głównymi drzwiami. Modląc się, aby Feliks dotarł na czas, zrobiła krok w stronę wejścia.
Bezbronne dłonie aż swędziały, a kosmyki włosów kleiły się do czoła. Weszła do budynku, przezwyciężając paraliżujący strach. Na szczęście jej oczy były przyzwyczajone do ciemności, a przez wysokie okna do środka wlewała się słaba księżycowa poświata. Rozejrzała się po przestronnym holu, ale nikogo tu nie było. Wtem do jej uszu dotarł hałas dobiegający z piętra.
Upuściła na ziemię torbę, powoli podeszła do starych, drewnianych schodów i zaczęła się ostrożnie wspinać.
Dotarła na piętro i ostrożnie ruszyła w głąb korytarza, rozważnie stawiając kroki na przegniłej podłodze. Budynek pogrążył się w ciszy, którą nagle rozdarł przeraźliwy krzyk.
Magda zerwała się do biegu. Przestała już myśleć o sobie i bezpieczeństwie. Nie potrafiła uciec, zostawiając młodego chłopca na tak okrutną śmierć.
Wpadła do pomieszczenia, skąd dobiegł ją krzyk. Przed sobą ujrzała plecy potwora, który powoli zbliżał się do Aleksa skulonego pod ścianą. W panice rozejrzała się za jakąkolwiek bronią, ale pokój był wyczyszczony do cna. Zerknęła na bezkosta, który powoli lecz nieubłaganie kroczył w stronę chłopaka. Jeszcze raz rozejrzała się po pomieszczeniu i jej wzrok zatrzymał się na pręcie wystającym z podłogi. Natychmiast do niego dopadła i zaczęła nim szarpać na wszystkie strony.
– No już! – stęknęła, napierając na niego całym ciałem. Jej stopy ślizgały się po betonie.
W końcu pręt ustąpił. Magda szybko odwróciła się do bezkosta, który właśnie podniósł łapę, aby zadać ostateczny cios. W górze zalśniły czarne pazury.
– Nie!!! – krzyknęła Magda, rzucając się na potwora.
Z trudem uniosła nad głowę pręt zbrojeniowy, którego trzymał się jeszcze kawał betonu, i uderzyła bezkosta po grzbiecie. Stwór wrzasnął z bólu. Na ziemię posypał się gruz.
Potwór opadł na cztery łapy i odwrócił się w stronę dziewczyny. Powoli ruszył na nią, gwałtownie wdychając powietrze.
Magda cofnęła się o kilka kroków. Wzięła głęboki wdech, zdzieliła bezkosta w łeb, a potem – wkładając w to całą swoją siłę – wbiła pręt w jego klatkę piersiową.
Stwór zawył dziko i zaczął wierzgać patykowatymi kończynami, usiłując wyrwać raniącą go stal. Na podłogę polała się szara posoka.
Magda spróbowała go wyminąć, żeby dopaść do wciąż skulonego Aleksa, lecz nawi machnął łapą, odtrącając ją na bok. Magdę na chwilę zamroczyło – straciła orientację, musiała potrząsnąć głową i przetrzeć dłonią oczy, aby odzyskać ostrość widzenia. Na czworakach dotarła do chłopaka.
– Nic ci nie jest? – Klepnęła go w policzek i dopiero wtedy Aleks oderwał pełne grozy spojrzenie od szamoczącego się na środku pokoju bezkosta. – Uciekamy!